Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Rozdział 2 17 страница



 

– Zamierzał em poś lubić jej siostrę, któ ra niestety zmarł a. Teraz wię c opiekuję się Tiril. Jest sama, samiutka na ś wiecie.

 

Baronó wna przeniosł a spojrzenie na dziewczynę. Tiril starał a się nie patrzeć na ludzki szkielet wiszą cy na ś cianie.

 

– No, z tego co widzę, nie tak cał kiem sama – stwierdził a baronó wna, któ ra nawró cił a się na magię. – Dwó ch niezwykle interesują cych i przystojnych mę ż czyzn i diabelski pies to wcale niemał o!

 

Teraz przyjrzał a się Mó riemu.

 

– Ciebie, panie, nie potrafię jednak rozgryź ć.

 

– O, to nie powinno być dla ciebie tru… – zaczę ł a Tiril, lecz Mó ri powstrzymał ją gestem.

 

– Pochodzę z Islandii – odparł uprzejmie, lecz z rezerwą.

 

– Hmmm – mruknę ł a Catherine. – Jest w tobie wiele demonizmu, panie. Wiele tł umionej zmysł owoś ci, któ rą należ ał oby odkryć.

 

Spó ź nił aś się o jeden dzień, pomyś lał a Tiril zł oś liwie, lecz wł aś ciwie nie miał a nic przeciwko Catherine, trochę pompatycznej i zadufanej w sobie, lecz nie pozbawionej dobrego wychowania i poczucia humoru.

 

– Ale nie pochodzisz z tej samej warstwy społ ecznej co pozostał ych dwoje. Nie, nie potrafię cię zrozumieć, Mó ri z Islandii. No, ale jeś li mamy podró ż ować razem, najwyż sza pora zrezygnować ze wszystkich tytuł ó w.

 

Nikt nie miał nic przeciwko temu. Rozmowa od razu stał a się ł atwiejsza.

 

– Co macie zamiar robić w Christianii? – dopytywał a ssę pierwsza czarownica Norwegii. – Dlaczego ci dwaj mę ż czyź ni was ś cigają?

 

Erling zdradził tylko tyle, ile uznał za absolutnie konieczne.

 

– Szukacie wię c akuszerki? Dobrze się skł ada, bo znam sporo ludzi w Christianii. Powinniś my odnaleź ć ją bez trudu, jeś li tylko uda mi się pocią gną ć za wł aś ciwe sznurki…

 

Troje przyjació ł popatrzył o po sobie i uś miechnę ł o się z zachwytem.

 

Nagle w drzwiach stanę ł a jakaś kobieta z maleń kim dzieckiem na rę ku.

 

– Czy wielgachna pani był aby tak ł askawa i zechciał a obejrzeć jej nó ż ki? Ma taką dokuczliwą wysypkę …

 

– Wielmoż na pani, do diabł a cię ż kiego, wielmoż na pani! Wł aś ciwie nie mam czasu… – odparł a Catherine z niesmakiem, dostrzegł a jednak moż liwoś ć zabł yś nię cia przed goś ć mi. – Dobrze, zaraz coś dostaniesz – powiedział a i wyszł a do są siedniej izdebki.

 

Tiril pytają co popatrzył a na Mó riego, lecz on tylko pokrę cił gł ową.

 

Catherine wró cił a.

 

– Masz tu kawał ek sł oniny, nacieraj nią nogi dziecka rano i wieczorem. A potem zró b okł ad z tego. To mieszanka alabastru, wł osó w szaleń ca, srebrnego pył u, metalu kró lewskiego i biał ego atramentu, polana oliwą. Bardzo skuteczne!

 

– O, serdeczne dzię ki! Czy mogę zapł acić jajkami i mlekiem?

 

– W porzą dku – odparł a Catherine wielkodusznie. – Ale nie teraz, bo dzisiaj wyjeż dż am. Moż emy pomó wić o tym pó ź niej.

 

Mó ri miał minę doś ć sceptyczną.

 

– Zapomnij o jej sł awie – szepnę ł a Tiril. – Myś l o dobru tego dziecka!

 

Kiwną ł gł ową.

 

– Chwileczkę, Catherine – zaczą ł dyplomatycznie. – Powinnaś chyba obejrzeć tę wysypkę. Są przecież ró ż ne rodzaje.

 

– Owszem, ale mó j ś rodek zawsze jest skuteczny.

 

– Nie był bym taki pewien. Pojawił a się nowa choroba skó ry, prawdziwa zaraza. Musimy się przekonać, czy dziewczynka nie zapadł a wł aś nie na nią. Przypadkiem sporo wiem o tej dolegliwoś ci.

 

Catherine zawahał a się przez moment, nie wyglą dał a na zadowoloną. W koń cu wzruszył a ramionami.

 

– Pokaż mi jej nó ż ki – powiedział a. Dziewczynkę uł oż ono na kanapie, matka podcią gnę ł a jej sukienkę. Tiril na widok nó ż ek dziecka odwró cił a się z ję kiem.

 

– Rzeczywiś cie wyglą da to gorzej, niż myś lał am – przyznał a Catherine. – Czy to ta choroba, o któ rej wspominał eś?

 

– Moż liwe – skł amał Mó ri. – Są dzę, ż e sł onina nie zadział a w tym przypadku najlepiej. Tiril, czy moż esz przynieś ć moją sakwę?

 

Pomknę ł a do koni jak strzał a, dumna, ż e wł aś nie jej zaufał.

 

Catherine popatrzył a w wyraziste oczy Mó riego i ujrzał a mroczną gł ę bię, od któ rej krę cił o się w gł owie. Musiał a odwró cić wzrok.

 

– Jesteś balwierzem? Medykiem?

 

– Moż na tak powiedzieć – odparł Mó ri. Baronó wna usił ował a go rozszyfrować, lecz bez skutku. Dlaczego jej zwykle uwodzicielskie sztuczki nie dział ają? Dlaczego nawet nie pró buje uwieś ć tego fascynują cego mę ż czyzny? Co w nim takiego jest?

 

Po plecach przebiegł jej dreszcz.

 

– Uff, ktoś przeszedł po moim grobie…

 

Wiedział a, ż e zabrzmiał o to niemą drze, ale nie mogł a oprzeć się wraż eniu, ż e nagle znalazł a się na cmentarzu…

 

Tiril przyniosł a sakwę, Mó ri wyją ł z niej maś ć.

 

Co to takiego? – ostrym tonem spytał a Catherine. – Nie moż emy pozwolić, ż eby dziecko…

 

Mó ri dał jej pową chać maś ć. Cofnę ł a się, ale już się nie wtrą cał a. Pozwolił a mu posmarować paskudne rany. Po ruchu warg zorientował a się, ż e coś szepcze, ale nie sł yszał a sł ó w. I tak zresztą by ich nie zrozumiał a, był y to bowiem islandzkie zaklę cia.

 

Tego jednak Catherine nie mogł a wiedzieć.

 

Kiedy stali pochyleni nad dzieckiem, galopem nadjechał ktoś na koniu. Jeź dziec zsuną ł się z grzbietu wierzchowca i padł na ziemię.

 

Erling i Tiril pomogli mu wejś ć do ś rodka. Rę ka przybysza, obwią zana czymś przypominają cym koszulę, był a czerwona, bo krew przesią kł a na wylot. Nie był widać obcy baronó wnie.

 

– Och, Olafie, co też się stał o? Czy doprawdy wszyscy muszą przychodzić akurat dzisiaj, kiedy wybieram się do Christianii?

 

Zacią ł em się w rę kę siekierą – tł umaczył mę ż czyzna z twarzą wykrzywioną bó lem. – A jak już ma się uczoną osobę za są siada, to u niej szuka się pomocy.

 

Uczoną? Chyba nie w sztuce medycznej. Tak jednak najwyraź niej uważ ali są siedzi pierwszej czarownicy Norwegii.

 

Mó ri skoń czył zabiegi przy dziewczynce i pogł askał mał ą po policzku. Potem odwró cił się do Catherine, odwijają cej bandaż z rany mę ż czyzny.

 

– Tę ranę trzeba natychmiast zamkną ć – oś wiadczył. – Potrafisz zaklinać krew?

 

– Oczywiś cie – odparł a uraż ona. Uczynił a kilka tajemniczych gestó w nad broczą cą krwią raną i wymruczał a:

„Skrzepnij, krwi

nie pł yń, krwi

jak ó w czł ek

co buty czyś cił

w wielki pią tek

szedł na thing

i zł oż ył przysię gę

Faus, Baus, Belzebub

wykop gró b

w piekielną gł ą b

niechaj trwa

do są dnego dnia”.

 

Tiril sł yszał a, ż e Catherine na począ tku siarczyś cie przeklinał a, wzywają c imię diabł a, przypuszczał a, ż e to wł aś nie ma zatrzymać krew.

 

Jeś li podobnie postę pował Mó ri, to nie chciał a brać w tym udział u. Traktował a jego zaklę cia jako mił osierny uczynek, leczenie ludzi dla ich dobra. Mó wił, ż e nie chce mieć nic wspó lnego z czarną magią. Sł yszał a, jak wzywa Ojca, Syna i Ducha Ś wię tego. Ale to…?

 

– Doskonale. Za godzinę albo dwie przestanie krwawic.

 

Wtedy krwawienie ustą pi samo z siebie, pomyś lał a Tiril. Spostrzegł a, ż e przyjaciele uważ ają tak samo. Matka z dzieckiem został a, nieczę sto wszak zdarza się obserwować czarownicę przy pracy. Dziewczynka się gnę ł a po grzechotkę z wysuszonych koś ci, Tiril dyskretnie wyję ł a ją z rę ki mał ej.

 

Mó ri uważ nie popatrzył na Catherine.

 

– To taka wielka rana, moż e znasz jeszcze jakieś inne zaklę cie? Dla pewnoś ci?

 

Normalnie baronó wna nie pozwolił aby nikomu wtrą cać się w swe czarodziejskie praktyki, Mó riemu jednak nie moż na się był o sprzeciwiać, zwł aszcza wtedy, gdy tak patrzył spod wpó ł przymknię tych powiek. Skinę ł a wię c gł ową i zaczę ł a mó wić:

 

– Zabraniam krwi pł yną ć, tak jak czł owiekowi, któ ry poś wiadczy nieprawdę na thingu, wzbroniony jest wstę p do Kró lestwa Niebieskiego. W imię Tró jcy, Ojca i Syna I Ducha Ś wię tego. Amen. Nie pł yń, krwi, wię cej, niż powinnaś.

 

Ostatnie zdanie wypowiedział a trzykrotnie.

 

– Wkró tce powinno zadział ać – orzekł a zadowolona z siebie.

 

Krew jednak wcią ż tryskał a.

 

Mó ri się nie odzywał. Podszedł do mę ż czyzny i koniuszkami palcó w powió dł wzdł uż brzegó w rany. Tiril widział a już przedtem, jak to robił, ale i teraz wydawał o jej się to ró wnie fascynują ce.

 

Mó ri kilkakrotnie powtó rzył zabieg, szepczą c coś ledwie sł yszalnie, i wkró tce rana się zamknę ł a. Został a po niej jedynie delikatna biał a kreska.

 

Catherine zaniemó wił a. Zrozumiał a, ż e nie ma czym się cheł pić w tym towarzystwie.

 

Wszyscy obecni zdumieni wpatrywali się w rę ce uzdrowiciela, a Mó ri po prostu zabrał swoją sakwę i wyszedł.

 

Czarownica zwró cił a się do Tiril:

 

– Kim…? Czym on jest?

 

Tiril westchnę ł a. Nie wiedział a, ile prawdy Mó ri chce ujawnić.

 

– Czarnoksię ż nikiem – wyjaś nił a w koń cu. – Obecnie najpotę ż niejszym na ś wiecie.

 

Catherine ze zdumienia otworzył a szeroko kształ tne usta.

 

– Czarnoksię ż nikiem? – pisnę ł a cienkim gł osem. – Nie są dził am, ż e tacy jeszcze ż yją! Owszem, we Francji, w zeszł ym stuleciu i wcześ niej! Ale u nas na pó ł nocy był y tylko czarownice. Ja jestem ostatnią! – Z dumą podniosł a gł owę. – A potem patrzą c Tiril prosto w oczy dodał a zaczepnie; – I jestem naprawdę dobra w tym co robię.

 

– Nie mam co do tego wą tpliwoś ci – odparł a Tiril z powagą.

 

Baronó wna zapomniał a o niej.

 

– Czarnoksię ż nik! Prawdziwy czarnoksię ż nik! I pię kny jak anioł … Nie…

 

– Jak anioł ś mierci. - podpowiedział a Tiril.

 

– O, tak, to jedyne okreś lenie. Och, gdyby tak dzielić z nim ł oż e! Mieć z nim dziecko. Dziecko jego i moje! Có ż to był by za malec!

 

Zatopił a się w marzeniach.

 

Tiril poczuł a się bardzo nieswojo.

 

 

Matka chorej dziewczynki uprzedził a Catherine, ż e są siadka wybiera się do niej z proś bą o wró ż bę, czarownica zdecydował a wię c, ż e muszą natychmiast wyjechać. Nie chciał a zawracać sobie gł owy banalnym wró ż eniem teraz, kiedy trafili jej się dwaj baś niowo urodziwi mę ż czyź ni, na któ rych mogł a wypró bowywać swe wdzię ki. Nie powiedział a tego wprost, lecz Tiril bez trudu ją przejrzał a.

 

Baronó wna postanowił a zabrać powó z, a wszyscy byli zdania, ż e powinni w nim jechać Tiril i Nero, Nero, by mó gł odpoczą ć, Tiril – by prześ ladowcy jej nie zobaczyli.

 

Na koź le zasiadł mł ody woź nica, chł opak ze wsi, któ ry ż ywił bezgraniczny podziw dla czarownicy i z pewnoś cią nie raz zdarzył o mu się ją pocał ować. Catherine upierał a się, by jechać konno, co najwyraź niej rzadko się jej zdarzał o.

 

Czę sto jednak odwracał a się i zmarszczywszy czoł o spoglą dał a za siebie, jakby się jej wydawał o, ż e towarzyszy im ktoś jeszcze. Pozostali troje dobrze wiedzieli, co jest przyczyną jej niepokoju.

 

Tiril siedział a w mrocznym powozie razem z Nerem i obserwował a jadą cą przodem tró jkę. Baronó wna w ś rodku, po jej bokach Erling i Mó ri. Perlisty ś miech Catherine ostrymi noż ami wbijał się w serce Tiril.

 

Myś li Tiril był y, ł agodnie mó wią c, niespokojne.

 

 

Cel podró ż y osią gnę li tak szybko, ż e sami byli tym zdziwieni.

 

Ledwie dwie godziny zaję ł o baronó wnie odnalezienie wł aś ciwej akuszerki.

 

Po kolei pytali wszystkie akuszerki, czy przed dziewię tnastu laty nie przyję ł y dwó ch porodó w niemal jednocześ nie. Znali datę urodzenia Tiril, co bardzo uł atwiał o poszukiwania, tak samo jak informacja, ż e jedną z poł oż nic był a kobieta o nazwisku Dahl.

 

Pierwsze trzy pró by zakoń czył y się niepowodzeniem.

 

Czwarta akuszerka okazał a się bardzo wiekową matroną, lecz jak wielu starych ludzi doskonale pamię tał a to, co wydarzył o się przed wielu laty.

 

Stali w przepeł nionym wą tpliwymi ozdobami salonie.

 

– Owszem, pamię tam panią Dahl. – Zniż ył a gł os do szeptu. – Tę drugą takż e. I zamianę dzieci. – Znó w zaczę ł a mó wić gł oś niej. – Pani Dahl stracił a dziecko i bał a się powiedzieć o tym swemu mę ż owi. Dostał a có reczkę tej drugiej. Cieszył am się, ż e mogę im obu pomó c. Ten drugi poró d okryty był wielką tajemnicą. Tragiczna historia!

 

Erling zabrał gł os. Wskazał na Tiril.

 

– To jest dziecko, któ rym zaopiekował a się pani Dahl. Akuszerce zaparł o dech. Na pomarszczonych policzkach wykwitł y rumień ce. Wiedziona, mimowolnym odruchem pokł onił a się gł ę boko przed Tiril, aż zatrzeszczał y stareń kie koś ci.

 

– Witaj w mych skromnych progach, wasza wysokoś ć!

 

Znieruchomieli.

 

– Wysokoś ć? – szepnę ł a zdumiona do najwyż szych granic Catherine. – To tytuł zastrzeż ony dla osó b co najmniej ksią ż ę cego rodu!

 

Osoby, któ re ż ył y naprawdę:

 

Biskup Gottskalk Nikulasson Zł y lub Okrutny, zmarł w 1520.

 

Mag-Loftur, Loftur Thorsteinsson, 1702-1722.

 

Sira Eirikur Magnusson z Vogsos, zmarł w 1716.

 

Sæ mund Uczony, zmarł w 1133.

 

Stokkseyri-Disa, (Thordis Markusdottir) i Thormodhur Thorfason. Thorleifur Skaftason, dziekan w Holar. Diakon z Myrka, diakon z Holar i Jonssonowie, czarnoksię ż nicy z Kirkjubol, dwaj Ostatni spł onę li na stosie w 1656.

 

 

Kilka lat temu dwaj bardzo doś wiadczeni alpiniś ci dotarli na szczyt Hraundrangi. Tym samym rozwiał y się marzenia o ukrytym tam skarbie!

 

 

Ź ró dł a:

 

Skuggi: Arsritid Jolagjö fin 4, 1940. GALDRASKRÆ DA (wyd. w 150 egz. ).

 

Dr A. Chr. Bang: NORSKE HEXEFORMULARER OG MAGISKE OPSKRIPTER wydane przez Videnskabsselskabet w Christianii w 1901.

 

GHOSTS, WITCHCRAFT AND THE OTHER WORLD; stą d pochodzą opowieś ci o Magu-Lofturze, Eirikurze z Vogsos i diakonie z Myrka, ale moż na je znaleź ć ró wnież w innych opracowaniach.

 

Podzię kowania

 

Podzię kowania dla Rut Arthursdottir Nordberg za przekł ady z ję zyka islandzkiego oraz wyjaś nienie znaczenia run magicznych!

Margit Sandemo

 

 

 

 

 //



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.