Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Rozdział 2 15 страница



 

Ale jednocześ nie Tiril dokonał a odkrycia, któ re napeł nił o ją strachem:

 

Nagle ujrzał a Erlinga Mü llera w zupeł nie innym ś wietle.

 

Nie, nie zapomniał a swojej siostry Carli. Absolutnie nie chciał a jej zranić, przestają c ł ą czyć Erlinga z jej wspomnieniem.

 

Popatrzył a na niego jednak swymi wł asnymi oczyma, nie oczyma Carli. I odkrył a, ż e jest nie tylko bardzo przystojnym mę ż czyzną. Był ró wnież pocią gają cy.

 

A to cał kiem zmieniał o postać rzeczy.

 

Co się ze mną dzieje? pomyś lał a. Kochany wierny Erling! Wybraniec Carli. Mó j przyszł y szwagier, któ rym nigdy już nie zostanie.

 

Stał a patrzą c, jak Erling rozmawia z Mó rim, a policzki jej pł onę ł y. Z Mó rim, niezwykł ym, nie z tego ś wiata.

 

Ale Erling był rzeczywisty. Był ż ywym, mł odym mę ż czyzną, mogą cym stać się przedmiotem marzeń każ dej kobiety.

 

Gdzie ona miał a oczy?

 

Co się z nią teraz dział o?

 

Odwró cił a się gwał townie, aby nikt nie zobaczył, jak bardzo się zaczerwienił a. Miał a takż e wraż enie, ż e oczy jej aż pociemniał y. I na pewno sł yszeli, jak mocno bije jej serce.

 

Czy uczynili to towarzysze Mó riego, aby go przed nią ochronić? Nie, nie miał a przecież teraz przy sobie tamtego magicznego znaku, tylko ten, któ ry ją chronił przed nimi!

 

W poczuciu bezsilnoś ci ję knę ł a cicho. Wszystko nagł e tak się skomplikował o. A przecież nie powinno, w ten. sposó b sytuacja powinna stać się jaś niejsza, prostsza.

 

Ogarnię ta niepokojem zaczę ł a pakować to, co mieli zabrać ze sobą w podró ż. Miseczka Nera, jego smycz. Jej osobiste rzeczy, któ rych nie był o zbyt wiele…

 

Mó j Boż e, chyba jakiś mę ż czyzna moż e mi się wydać pocią gają cy, nie muszę od razu się w nim zakochiwać! Zresztą nie kocham się w Erlingu. Ani w Mó rim. W nikim!

 

Rzecz po rzeczy wrzucał a do swej podró ż nej skrzyni. Gł upia, gł upia, gł upia Tiril!

 

 

Gdy zapadł zmierzch, wyruszyli z miasta na wschó d.

 

Erling do ostatniej chwili nalegał, ż eby wzię li powó z. Nie uchodzi jechać konno jak wę drowne rzezimieszki! Chciał utrzymać styl, do jakiego przywykł. Nienagannie ubrany na każ dą okazję, zawsze gotó w na spotkanie z osobą wysokiego stanu.

 

– Zakurzymy się – prychał.

 

– W powozie też nam to grozi – odparł a Tiril. – Kto wie, czy nie bardziej.

 

– Moż e padać deszcz.

 

– Owszem, to bardzo prawdopodobne.

 

Mó ri wmieszał się w rozmowę.

 

– Drogi, któ rymi bę dziemy jechać, nie nadają się dla powozu.

 

– Doprawdy? A któ rę dy pojedziemy?

 

– Przez gó ry. Ż eby jak najprę dzej dotrzeć na miejsce.

 

Erling zganił Tiril wzrokiem.

 

– Ty, jako dama, nie powinnaś …

 

Tiril nie mogł a już dł uż ej tego sł uchać.

 

– A wię c zostań w domu, przeklę ty snobie! A rano prawie się w tobie zakochał am! Idź do diabł a!

 

Zapadł a cisza. Twarz Mó riego pozostawał a jak wykuta z kamienia. Erling wpatrywał się w nią zdumiony.

 

– Przepraszam! Proszę, zapomnij, co powiedział am. To nie był a prawda, po prostu się rozgniewał am.

 

– Jedziemy konno – ustą pił Erling. W oczach pojawił mu się koci bł ysk zadowolenia.

 

 

Jechali bardzo szybko, bo tego popoł udnia wiele się wydarzył o. Wó jt pragną ł spotkać się z Erlingiem, czego, rzecz jasna, Erling absolutnie sobie nie ż yczył. Christine znó w doniosł a, twierdził a, ż e brat spotkał się z parą uciekinieró w. Erling nie chciał oszukiwać przyjaciela-wó jta.

 

Otrzymał takż e liś cik mił osny od Amalie Drake, w któ rym nawią zywał a do pewnych momentó w poprzedniej nocy i przypominał a o umó wionym wieczornym spotkaniu. Erling cał kiem o tym zapomniał, poprosił wię c matkę, by przekazał a kochance wiadomoś ć o jego nagł ym wyjeź dzie do Christianii. Pragną ł ostatecznie zakoń czyć ich kró tki romans, ale o taką przysł ugę matki prosić nie mó gł. Bał się, ż e moż e zareagować zbyt histerycznie.

 

Poza tym dwaj zł oczyń cy zaczę li wę szyć po dzielnicach wokó ł portu. Widziano ich kilkakrotnie. Tiril i Mó ri zrozumieli, ż e musieli wpaś ć na jakiś trop i mieli lepsze wiadomoś ci niż sam wó jt: domyś lali się, w jakich rejonach miasta moż e przebywać Tiril.

 

Erling czekał na nich za granicami Bergen. Miał konie pod wierzch i dwa juczne; zał adował na nie wszystko, co zabrał z domu Tiril, któ rym zarzą dzał pod jej nieobecnoś ć. Wzią ł tylko rzeczy potrzebne jej w czasie podró ż y. Poza tym konie niosł y jego bagaż i trochę pró bek towaró w.

 

– Nie powinieneś był tego zabierać – zaprotestował Mó ri.

 

– Dlaczego nie poł ą czyć korzyś ci z przyjemnoś cią? wesoł o odparł Erling.

 

Tiril i Mó ri popatrzyli po sobie. Erling najwidoczniej nie w peł ni zdawał sobie sprawę z groż ą cego im niebezpieczeń stwa.

 

Bagaż Mó riego był ograniczony do minimum. Zmieś cił się w jego sakwie podró ż nej. Mó ri dostał nowe buty od Erlinga, jego stare miał y już bardzo zdarte podeszwy.

 

– Gdzieś ty wł aś ciwie chodził? – spytał Erling, kiedy je zobaczył. – Są dził em, ż e przede wszystkim jeź dził eś wierzchem.

 

– Mó ri znalazł jaką ś wymijają cą odpowiedź.

 

 

Ludzi wó jta się nie bali, ci, któ rzy opuszczali miasto, ~przestawali interesować stró ż ó w porzą dku. Wszyscy troje jednak nie mogli pozbyć się wraż enia, ż e dwaj nieznajomi prześ ladowcy depczą im po pię tach.

 

Wraż enie pozostaje jednak tylko wraż eniem. Nie mieli ż adnej pewnoś ci.

 

Tiril, Mó ri i Steinar tworzyli zgraną grupę. O wiele trudniej był o podró ż ować z Erlingiem.

 

Choć zawsze pozostawał lojalny wobec swych trojga przyjació ł – Tiril, Mó riego i Nera, nie przywykł do trudó w i niewygó d. Na co dzień zmagał się z innymi sprawami: zawikł anymi negocjacjami, niezgodnymi rachunkami, ś cią ganiem dł ugó w, transportami, któ re nie dotarł y na czas. Przywykł, ż e obsł ugiwali go sł uż ą cy, był rozpieszczany przez rodzinę i bardzo, bardzo serdecznie witany we wszystkich eleganckich krę gach. Bogatemu i przystojnemu kawalerowi z dobrej rodziny niczego się nie odmawia.

 

Erling upierał się, by nocowali w zajazdach. Pod goł ym niebem? Czy oni poszaleli, przecież to nie uchodzi! Czy Mó riemu nie przyszł o do gł owy, ż e jest z nimi mł oda dama z najlepszego towarzystwa?

 

Oboje westchnę li znuż eni jego narzekaniem.

 

– Erlingu, ty takż e spró buj nas zrozumieć – powiedział a Tiril. – Na Islandii nie ma zajazdó w. Tutaj takż e nie. Moż e są jakieś w pobliż u Bergen, moż e bliż ej Christianii. Ale w drodze? Bę dziemy jechać przez puszcze i gó rskie pł askowyż e. Nie martw się, Erlingu, nie jestem laleczką z porcelany, dobrze o tym wiesz. Uważ asz, ż e nie umiem zachować godnoś ci w otoczeniu surowej przyrody?

 

– Tiril naprawdę to potrafi – poparł ją Mó ri. – Ona nie stanowi dla nas ż adnego problemu. W przeciwień stwie do ciebie, Erlingu.

 

Wó wczas Erling zrozumiał, ż e to on utraci godnoś ć, jeś li wcią ż bę dzie się upierał przy swych wymaganiach. Uś miechną ł się do przyjació ł i skiną ł gł ową.

 

– Ja też sobie poradzę. Ale jeś li akurat bę dziemy mijać zajazd…

 

– To oczywiś cie się w nim zatrzymamy – dokoń czył Mó ri. – Jasne! Pamię taj tylko, ż e jeś li ktokolwiek jedzie naszym ś ladem, to przede wszystkim bę dzie nas szukał po zajazdach.

 

– Rozumiem.

 

Od tej pory z cał ych sił starał się udawać, ż e jest zahartowanym podró ż nikiem, by w ten sposó b zyskać sobie uznanie Tiril.

 

A za nimi pospieszał y milczą ce niewidzialne istoty, któ re Erling odczuwał jako nieprzyjemny powiew na karku, a któ re pozostał a dwó jka w peł ni zaakceptował a.

 

 

Zjechali w doliny cią gną ce się na wschó d od Hardangervidda i wtedy coś zaczę ł o się dziać. Podczas przeprawy przez gó ry pogoda im dopisywał a, mieli o wiele wię cej szczę ś cia niż Mó ri i Tiril na Islandii. Erling co prawda trzą sł się z zimna na chł odnym wietrze i uważ ał, ż e warunki noclegowe są gorsze niż przypuszczał, skoń czenie prymitywne, lecz ponieważ nikt inny nie narzekał, on takż e zachowywał komentarze dla siebie.

 

Zauważ ył, ż e Tiril zaczę ł a patrzeć na niego inaczej. Jej stosunek do niego wyraź nie się zmienił od czasó w oboję tnoś ci, jaką okazywał a mu w Bergen. Uznał to za oszał amiają ce zwycię stwo. Nigdy jeszcze nie czuł się tak szczę ś liwy jak podczas tej podró ż y i nie przestawał zabiegać o wzglę dy dziewczyny.

 

Tiril z począ tku przyjmował a jego podziw ze zdumieniem, któ re potem przerodził o się w zachwyt. Jakież to emocjonują ce, zwł aszcza ż e Erling takż e nie był jej oboję tny.

 

Mó ri pozostawał milczą cy. Szukał towarzystwa Nera, zajmował się koń mi i bez sł owa wykonywał przydzielone mu zadania.

 

W jednej z dolin, któ rej nazwy ż adne z nich nie znał o, bo po prostu kierowali się wedł ug sł oń ca, Tiril zwró cił a uwagę na Mó riego stoją cego przy koniach. Zauważ ył a, ż e kiedy rozmawiał a z Erlingiem, Mó ri od czasu do czasu zerkał na nich ukradkiem.

 

Poczuł a ukł ucie w sercu. Zdał a sobie nagle sprawę, ż e przez ostatnie dni zaniedbał a swego przyjaciela. Ale z Erlingiem tak wspaniale się rozmawiał o, zawsze był przy niej (prawdę mó wią c, to przez jego starania Mó ri musiał jechać albo z tył u, albo z przodu) i nigdy nie brakował o im tematu do rozmowy. Tiril wypytywał a o starych znajomych z Bergen, o ż ycie towarzyskie, z któ rego już dawno się wycofał a. On powtarzał jej ploteczki i opisywał drobne skandale, duż o się ś miali.

 

Mó ri odwró cił się plecami. Rozsiodł ywał konia.

 

– Wybacz mi, Erlingu, muszę pomó wić z Mó rim – przerwał a mu Tiril w pó ł zdania.

 

Podbiegł a do koni.

 

– Czy mogę ci pomó c, Mó ri?

 

Drgną ł, nie sł yszał, ż e nadchodzi.

 

– Nie trzeba, poradzę sobie sam.

 

A jednak zaczę ł a mu pomagać. Pł acz ś ciskał ją w gardle. Jak też ona się zachował a!.

 

– Czujesz się już cał kiem zdró w?

 

– 0, tak! A ty? Dobrze się miewasz?

 

– To bardzo ciekawa wyprawa. Z Erlingiem tak przyjemnie się gawę dzi.

 

– Lubisz go?

 

– Bardzo! A ty nie?

 

– Owszem.

 

Zabrzmiał o to prawie tak, jakby miał zamiar dodać „niestety”.

 

– Mamy wielu wspó lnych znajomych – pró bował a się usprawiedliwiać Tiril. – I wiesz co? On chce się ze mną oż enić. Pragną ł tego chyba już od dawna, ale ja do tej pory nie traktował am go poważ nie. Uważ ał am, ż e bardzo się od siebie ró ż nimy.

 

– Ale teraz traktujesz go poważ nie?

 

– Tak, ł ą czy nas o wiele wię cej, niż są dził am. I zrozum, zawsze uważ ał am, ż e jestem nikim. A on mó wi, ż e mnie podziwia! Ze mam niezwykł ą osobowoś ć. Takich rzeczy przyjemnie się sł ucha, Mó ri, zwł aszcza komuś, kto był w rodzinie szarą myszką.

 

– Wielu uważ a cię za osobę wyją tkową.

 

Nie sł uchał a uważ nie jego sł ó w.

 

– Co, twoim zdaniem, powinnam zrobić, Mó ri? Czy, mam się zgodzić? Nie czuję się jeszcze w peł ni dojrzał a, ale zdaję sobie sprawę, ż e Erling moż e dać mi wszystko, czego pragnie dziewczyna.

 

– To zależ y wył ą cznie od twoich uczuć, Tiril – odparł Mó ri, w skupieniu zdejmują c siodł o z kolejnego konia.

 

– Moja matka zawsze powtarzał a, ż e jeś li chodzi o mał ż eń stwo, nie należ y kierować się uczuciami. Trzeba sł uchać rozsą dku, inaczej moż e się to ź le skoń czyć.

 

– Ty też tak są dzisz?

 

Tiril westchnę ł a.

 

– Nie wiem, Mó ri. Wiem jedynie, ż e bardzo lubię Erlinga.

 

– No, to wszystko w porzą dku.

 

Czyż nie był a to zachę cają ca odpowiedź? Tylko dlaczego poczuł a się nagle odepchnię ta?

 

Taka biedna, taka… samotna?

 

Tej nocy przestał o im dopisywać szczę ś cie.

 

– Lato był o ciepł e, nie musieli wię c rozpalać ognia, aby się ogrzać. Noce był y też stosunkowo jasne. Rozbili obó z na poroś nię tej mię kką trawą pł askiej czę ś ci zbocza.

 

Nawet tutaj Erling upierał się na oddzielaniu damskiej czę ś ci obozowiska od mę skiej. Wiedział wprawdzie, ż e Tiril nocował a razem z Mó rim w magazynie portowym, lecz Mó ri był wtedy bardzo chory i nie stanowił ż adnego zagroż enia. Nigdy zresztą nie uważ ał, by Tiril coś z jego strony groził o. Osoba taka jak Mó ri nikomu nie kojarzył a się z erotyzmem.

 

Nie miał poję cia o ich noclegach na Islandii, o tym, jak blisko siebie wó wczas byli, a już na pewno nie o cielesnej bliskoś ci.

 

Nie spodobał oby się to Erlingowi.

 

Koniec koń có w, Tiril musiał a sypiać teraz osobno, mają c do towarzystwa i ochrony jedynie Nera.

 

Pospali moż e godzinę, gdy nagle z gardł a psa dobył o się gł ę bokie, przytł umione warczenie.

 

Tiril natychmiast usiadł a, co rzecz jasna ~kł onił o Nera do jeszcze wię kszej czujnoś ci. Jak szalony zaczą ł ujadać, wskazują c na rosną ce nie opodal zaroś la.

 

Mę ż czyź ni zaraz poderwali się na ró wne nogi.

 

– Co się stał o, Tiril? – ś ciszonym gł osem zawoł ał Erling.

 

– Nie wiem – odparł a niepewnie. – Nero coś usł yszał.

 

Widzieli, ż e pies stoi zwró cony w stronę lasu.

 

Erling przy koniach już szukał swego pistoletu.

 

– Kto tu jest? – zawoł ał.

 

Nie był o odpowiedzi.

 

– Prawdopodobnie tylko lis – stwierdził Mó ri.

 

– Nie – zaprotestował a Tiril. – Nero inaczej reaguje na mniejsze zwierzę ta. I na drapież niki. Albo był to ł oś, albo czł owiek.

 

Zaroś la jał owca na tle trawiastego zbocza wydawał y się cał kiem czarne. Niebo na wschodzie szarzał o, rysował y się na nim ciemne sylwetki koni.

 

Erling znalazł pistolet, lecz nie wiedział, gdzie szukać prochu.

 

– Nie mamy czasu do stracenia – mrukną ł. – Bę dę musiał ich postraszyć nie nał adowaną bronią.

 

Wraz z Mó rim poszli do Nera, któ ry wcią ż stał zwró cony w stronę zagajnika.

 

W nastę pnej chwili Tiril poczuł a wciskają cy jej się do ust knebel. Ramiona wygię to jej na plecy. Napastnicy widocznie przekradli się bokiem i zaatakowali ją od tył u.

 

Poczuł a, ż e ktoś ją podnosi i taszczy przez ró wninę do lasu. Przekonanie, ż e czł owiek, któ remu usta zatka się szmatą, nie moż e wydobyć z siebie ż adnego dź wię ku, jest cał kiem bł ę dne. Tiril wydał a przez nos krzyk ostrzeż enia – wprawdzie zduszony, lecz doś ć gł oś ny.

 

Zorientował a się, ż e nadbiega Nero wraz z Erlingiem i Mó rim, a jednocześ nie zbir, któ ry ją nió sł, szepną ł:

 

– Strzelaj, do diabł a, strzelaj do nich i do psa!

 

Och, nie, pomyś lał a Tiril Nie wolno strzelać do Nera, on nic z tego nie rozumie!

 

Usł yszał a jednak, ż e Mó ri przywoł uje psa do nogi. Udał o mu się przytrzymać rozwś cieczone zwierzę za obroż ę. Dzię ki Bogu, mó wił a sobie w duchu, kiedy jeden ze zł oczyń có w nió sł ją na plecach, a drugi zatrzymał Mó riego i Erlinga.

 

Już raz Erling zdoł ał ją uratować, teraz jednak nie mó gł uż yć pistoletu.

 

Mę ż czyź ni przedzierali się przez zaroś la, dź wigają c wierzgają cą i szamoczą cą się Tiril. Las jednak wkró tce się skoń czył, znaleź li się na otwartej przestrzeni. Tiril, zaję ta walką z prześ ladowcą, nie bardzo mogł a się zorientować, co się dzieje.

 

Nagle znalazł się koł o nich Erling. Padł strzał. Erling przeklą ł, lecz najwidoczniej nie został trafiony. Ł otr niosą cy Tiril potkną ł się, dziewczyna usił ował a się wyrwać, lecz przytrzymywał ją mocno, jak gdyby był a ze zł ota. Erling dopadł drugiego zbira i rozpoczę ł a się bijatyka.

 

Erling potoczył się do tył u.

 

– Uciekaj! – padł o polecenie drugiego z napastnikó w.

 

Tiril robił o się sł abo, gdy podskakiwał a na ramionach uciekają cego mę ż czyzny. Cał y czas starał a się wyrwać.

 

A potem Mó ri puś cił Nera.

 

Zł oczyń cy już przecież wystrzelili, a nie mieli czasu, by powtó rnie zał adować broń.

 

Nero pomkną ł jak bł yskawica i zaatakował mę ż czyznę zabierają cego mu ukochaną panią. Rozległ się odgł os dartego materiał u i gł oś ny krzyk czł owieka.

 

Drugi rzezimieszek pró bował uderzyć psa pistoletem, ale osią gną ł tylko tyle, ż e Nero wbił mu zę by w ramię. Przez moment mignę ł a Tiril przed oczami kozia bró dka.

 

A potem wydarzył o się coś niezwykł ego.

 

Tiril usł yszał a ostry okrzyk Mó riego, jakby rozkaz. Mę ż czyzna, któ ry ją nió sł, mocno pchnię ty potkną ł się, poleciał na gł owę i w koń cu musiał puś cić swą zdobycz. A przecież Nero wpił się w ramię drugiego z ł otró w, Erling wł aś nie wstawał, a Mó ri stał w pewnej odległ oś ci od nich…

 

Któ ż wię c pchną ł bandytę?

 

– Hraundrangi-Mó ri – szepnę ł a Tiril cichutko. – Poproś swego towarzysza, Zwierzę, aby pomogł o Nerowi.

 

Nigdy nie potrafił a odtworzyć tego, co stał o się pó ź niej. Jeszcze mniej rozumiał Erling. Od Mó riego zaczę ł a nagle bić jakaś sił a, któ ra poderwał a obu opryszkó w na nogi. Ale Mó ri nie uczynił tego sam. Nie on przecież był winien gwał townemu rozdarciu spodni drugiego mę ż czyzny, odsł aniają cemu dwa ró ż owe poś ladki. Potę ż na sił a cisnę ł a obu ł otró w w przó d, potoczyli się na ł eb, na szyję po stromym zboczu. Wydawał o się, ż e ich krzyki nigdy nie ucichną.

 

Erling przenió sł wzrok na Mó riego, uwalniają cego Tiril od knebla, na Nera, któ ry dumny, cię ż ko dyszą c, czekał na pochwał ę. I na Tiril, któ ra sprawiał a wraż enie niczym nie zdziwionej, jak gdyby spodziewał a się takiego biegu wydarzeń.

 

– Dzień już bliski – rzekł kró tko. – To nie jest dobre miejsce na nocleg. Jedź my dalej!

 

Rozdział 20

 

Tego dnia umizgi Erlinga do Tiril bardziej rzucał y się w oczy niż kiedykolwiek przedtem. Dziewczyna był a trochę zaż enowana, ale nie mogł a zaprzeczyć, ż e jest jej przyjemnie. Potrafił a natomiast zrozumieć nagł a, wrę cz gorą czkową sympatię, jaką jej okazywał, szczegó lnie ż e wydawał się unikać Mó riego. Nie moż na przy tym oskarż ać go o brak uprzejmoś ci, co to, to nie. Erling zawsze mił o rozmawiał z przyjacielem i grzecznie odpowiadał na pytania.

 

Tiril jednak domyś lał a się, o co chodzi. Erling czuł się pewnie. Nie przywykł do takiej sytuacji, był wszak poważ anym, cieszą cym się powszechnym szacunkiem kupcem. Tymczasem przeraż ał a go tajemniczoś ć Mó riego. Ostatnie wydarzenia – to był o stanowczo za wiele dla potomka hanzeatyckiego rodu.

 

Obawiał się takż e przywią zania Tiril do czarnoksię ż nika. Starał się pozyskać wył ą cznoś ć na jej wzglę dy.

 

Tiril, „odkrywszy” Erlinga, nie bardzo wiedział a, co są dzić o jego zalotach. Uważ ał a, ż e są one trochę nie na miejscu podczas tej wyprawy. W innej sytuacji bardzo przyjemnie był oby być traktowaną jak dama. Nie ukrywał a też, ż e na widok przystojnego mł odzień ca serce, bił o jej mocniej. Erling Mü ller był wszak marzeniem wszystkich mł odych panien i przyszł ych teś ciowych.

 

Tiril zdał a sobie sprawę, ż e i ona zaczyna o nim marzyć.

 

Wieczorem ku szczerej radoś ci Erlinga dojechali do zajazdu. Doś ć już miał wą tpliwych przyjemnoś ci ż ycia na ł onie natury, doś ć mró wek, korzeni uwierają cych w biodro, lodowatej wody ze strumienia, ubrania sztywnego od brudu, potu i kurzu, przesią knię tego zapachem koni, peł nego koń skiej i psiej sierś ci.

 

Dotarli do zajazdu Sundvolden. Wszyscy zdziwili się, ż e zajechali aż tak daleko. Niewiele już mieli przed sobą drogi do Christianii.

 

– Nareszcie, Tiril! – mó wił Erling z rozpromienionymi oczami. – Nareszcie bę dę mó gł się tobą zają ć w przyzwoity sposó b! Ubierz się najł adniej, jak moż esz, zjemy porzą dny obiad.

 

Ubrać się elegancko? Tiril wyraź nie się zmieszał a.

 

– Przecież ja nic nie mam!

 

– Zabrał em z twego domu parę najł adniejszych sukien. Idź do swego pokoju, sama się przekonasz!

 

Pokojó wka z zajazdu już zdą ż ył a rozpakować bagaż dziewczyny. W przepastnej szafie rzeczywiś cie wisiał o kilka sukienek Dwie codzienne, jej wł asne, I…

 

– Och, nie! – ję knę ł a Tiril. – Przecież to suknie Carli! W jedną nigdy nie zdą ż ył a się ubrać!

 

Był a to przepię kna suknia z bladoniebieskiego jedwabiu, niezwykle pasują ca do delikatnej, anielskiej urody Carli. Ale nie dla Tiril!

 

W drugiej sukience jednak widział a Carlę wiele razy i był a przekonana, ż e nie bę dzie mogł a jej wł oż yć. Przez chwilę stał a, przyciskają c materiał do twarzy i wypł akują c gorzkie ł zy rozpaczy.

 

Potem odetchnę ł a gł ę boko, wyką pał a się w balii z gorą cą wodą i wytarł a do sucha ś wież o umyte wł osy.

 

No tak, te jej marne wł osy! Carla miał a zł ociste loki. Gł adkie, wł osy Tiril przez ostatni rok nieco ś ciemniał y, ale i tak rosł y jak im się podobał o. Nic nie dał o się z nimi zrobić.

 

Chwilę odpoczę ł a, a wł aś ciwie o mał o nie zasnę ł a w wielkim, mię kkim ł ó ż ku, i zaraz nadeszł a pora obiadu. Po dł ugich rozterkach ubrał a się w bladoniebieską jedwabną suknię, wykoń czoną cieniutką koronką. Nie ś miał a spojrzeć w lustro, bo przed oczami stał a jej wcią ż prześ liczna twarzyczka Carli, okolona jasnymi lokami, do któ rej ta suknia wydawał a się wprost stworzona.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.