Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Rozdział 2 12 страница



 

– Sam mnie wybrał eś.

 

Po chwili Mó ri powiedział:

 

– Czegoś mi wś ró d was brakuje, spodziewał em się, ż e spotkam Ż ycie i Ś mierć.

 

– Ż ycie już znasz, przecież ż yjesz, a w koś ciele w Holar znalazł eś się blisko Ś mierci. Wię cej o nią nie pytaj.

 

– Obiecuję, ż e tego nie zrobię.

 

 

Mó ri zwró cił się wprost do Tiril.

 

– Wł aś nie wtedy pojawił się mó j nauczyciel. Jakby po to, by mnie pocieszyć, zabrał mnie ku ś wiatł u. Ujrzał em to, co kieruje naszym ciał em i duszą. Nie mam jednak sił, by teraz ci o tym opowiadać.

 

– Zmę czony jesteś? – spytał a z troską.

 

– Tak.

 

– Ja też. Ramię ci nie zdrę twiał o?

 

– Nie, leż tak, nie przesuwaj się, potrzebuję twojej bliskoś ci.

 

– Dzię ki ci, Mó ri, za te sł owa! Chyba powinniś my spró bować zasną ć. I tak niewiele już został o z tej nocy, pewnie niedł ugo ś wit.

 

– Jest jeszcze wcześ nie. Dzię kuję, ż e zechciał aś mnie wysł uchać.

 

Sprawdził a, czy jest dobrze okryty derką, a potem zwinę ł a się w kł ę bek w jego ramionach. Ciał o miał koś ciste, zewszą d coś ją uwierał o, ale jakoś jej to nie przeszkadzał o. Podniosł a wzrok nad ich gł owami i przesiał a milczą ce „dobranoc” tym, któ rzy ich pilnowali.

 

A kiedy Mó ri usną ł, Tiril, patrzą c w nieme gwiazdy. szepnę ł a do siebie:

 

– On wierzy w to, co mi opowiedział. I ja, oczywiś cie, takż e, ponieważ wierzę jemu. Ale to wszystko tylko sen. Ludzie snują fantazje, wyolbrzymiają dź wię ki, wydaje im się, ż e dostrzegają coś ką tem oka. Nero przecież niczego nie zauważ a. To znaczy, ż e oni nie istnieją, Mó ri stworzył ich we wł asnej wyobraź ni, a Steinarowi i mnie udzielił się jego nastró j, tajemnicza aura wokó ł jego osoby.

 

Z tą myś lą zasnę ł a, czują c się bezpieczniej niż kiedykolwiek od dł uż szego czasu.

 

Rozdział 16

 

Podró ż morska do Norwegii okazał a się prawdziwym koszmarem.

 

W Rejkiawiku musieli czekać trzy dni, zanim wreszcie trafił się statek. Mieszkali w tym czasie u goś cinnego Steinara. Tiril jak umiał a zajmował a się Mó rim. Steinar i jego ż ona nakazali mu poł oż yć się do ł ó ż ka, duż o jeś ć, pić i nie robić nic poza tym.

 

Tiril widział a, ż e Mó ri w gł ę bi ducha buntuje się przeciw temu, zależ ał o mu jednak na zdrowiu przynajmniej na tyle, ż e nie protestował.

 

Jego stan wyraź nie się poprawiał. Przestał już być tak upiornie chudy i blady, wyglą dał coraz lepiej, potrafił się nawet ś miać, chociaż Tiril wiedział a, ż e anioł ś mierci jeszcze nie cał kiem wypuś cił go z obję ć. To ona zanosił a mu jedzenie i sprawdzał a, jak się czuje. Ż ona Steinara. gdy proszono ją, by poszł a do Mó riego, tylko zaciskał a zę by i krę cił a gł ową, zdecydowanie protestują c. Steinar mrukną ł kiedyś do Tiril: „Moja ż ona wyczuwa tak jak my, ż e on nie jest sam”.

 

W koń cu nadeszł a chwila rozstania z Islandią. Okazał o się, ż e popł yną tym samym statkiem, któ ry przywió zł tu Mó riego. Tiril prę dko się zorientował a, ż e poprzednio miał a znacznie wię cej szczę ś cia. Ten statek był o wiele mniej wygodny, przeznaczony do transportu towaró w, brakł o na nim oddzielnej kajuty dla ewentualnych dam. Niestety, nie istniał o stał e poł ą czenie Bergen i Islandią, trzeba wię c był o wykorzystać okazję. I tak dopisał o im szczę ś cie, zdarzał o się bowiem, zwł aszcza zimą, ż e na statek trzeba był o czekać kilka tygodni.

 

Tiril musiał a sypiać w jednym pomieszczeniu z zał ogą, w dł ugiej, wą skiej kajucie. Wł aś ciwie w ogó le nie był o dla niej miejsca, ale po naradzie z szyprem jakoś się znalazł o.

 

O jakiejkolwiek wygodzie trudno mó wić, lecz ani Tiril, ani Mó ri nie narzekali. Przydzielono im jedną koję, Mó ri postanowił leż eć z brzegu, by chronić Tiril przed grubiań skimi zaczepkami marynarzy.

 

– Nie wszyscy są tacy ź li – twierdził szyper. Pamię tał Mó riego z podró ż y w tamtą stronę i zaakceptował jego innoś ć. – Wię kszoś ć to starsi marynarze, wiedzą, jak należ y się przyzwoicie zachować. Ale mamy niestety dwó ch gorszego rodzaju, przed zabraniem jednego z nich dł ugo się wzbraniał em. To przestę pca, skazany na wygnanie z Islandii. Jest Norwegiem i musi wracać do kraju. Towarzyszy mu stró ż prawa, ale ten z kolei cią gle jest pijany, obawiam się wię c, ż e nie dopilnuje należ ycie swego podopiecznego. Panienka moż e mieć kł opoty.

 

– Bę dę nad nią czuwał – zapewnił Mó ri.

 

Szyper przyjrzał mu się badawczo. Zmruż ył oczy i rzekł powoli:

 

– Zmienił eś się od ostatniego czasu. Nie mam nic zł ego na myś li, ale…

 

– Towarzyszy mi coś dziwnego, prawda?

 

– No wł aś nie! – wykrzykną ł kapitan.

 

– Nie warto się tym przejmować – uspokoił go Mó ri najbardziej beztroskim tonem, na jaki go był o stać. – Cię ż ko chorował em, co pewnie po mnie widać.

 

– Oczywiś cie!

 

– Był em bliski ś mierci – mó wią c to Mó ri się roześ miał.

 

– Myś lę, ż e moż na nawet powiedzieć, ż e znalazł em się tak blisko doliny cieni ś mierci, ż e wcią ż nie jestem w stanie się od nich uwolnić.

 

– Rzeczywiś cie nasuwają się takie skojarzenia – przyznał niepewnie szyper.

 

Gdy odeszli od niego, Tiril mruknę ł a:

 

– Ś wietnie sobie z tym poradził eś.

 

– Czy to naprawdę tak rzuca się w oczy?

 

– Daje się wyczuć ż e coś cię otacza. Chyba wszyscy zwracają na to uwagę.

 

Mó ri przez zę by sykną ł coś, czego nie zrozumiał a. Ani nie chciał a rozumieć.

 

 

Nie bardzo mieli czym zapł acić za podró ż, ponieważ w sakiewce Tiril widać już był o dno, ustalili wię c z ż yczliwym kapitanem, ż e bę dą pracować na pokł adzie. Tiril zobowią zał a się pomagać kucharzowi, a Mó ri nie otrzymał stał ych zadań. Obiecał pomagać tam, gdzie najbardziej bę dzie tego trzeba.

 

Przebywanie w kajucie zał ogi nie należ ał o do przyjemnoś ci. Tiril rano i wieczorem starał a się stawać prawie niewidzialna, lecz i tak nie uniknę ł a zł oś liwoś ci dwó ch ł obuzó w. Pozostali marynarze dali jej spokó j, choć i oni nie byli zachwyceni obecnoś cią kobiety w tym miejscu.

 

Koja był a dostatecznie szeroka, by mogli się na niej zmieś cić oboje z Mó rim. Przywykli już do sypiania razem, podstawą ich zwią zku był a przyjaź ń i wzajemne zrozumienie. Po cię ż kich dniach pracy zmę czenie dawał o się we znaki i prę dko zapadali w sen. Ze dwa razy tylko Tiril obudził a się w nocy i stwierdził a, ż e Mó ri nie ś pi. Ale mię dzy nimi leż ał Nero…

 

Wkró tce okazał o się, ż e nieco się pomylili w ocenie intencji ł obuzó w. Obiektem ich agresji nie był a wcale Tiril, lecz Mó ri. Nienawidzili go z cał ego serca za to, ż e ich przeraż ał i ż e tracili przy nim pewnoś ć siebie.

 

Tiril dobrze wiedział a, ską d się to bierze. Wielu na pokł adzie twierdził o, ż e są obserwowani. Ze towarzyszy im ktoś, kogo nie widać.

 

Przypuszczali, ż e tajemniczy mł odzieniec ma z tym coś wspó lnego. Nero jednak zapewniał Mó riemu, a wł aś ciwie im obojgu, ochronę.

 

Tiril gorą co pragnę ł a, by podró ż wreszcie dobiegł a koń ca.

 

Ze straż nika wię ź nia niewiele był o pociechy. Zł oczyń cy zakuto rę ce i nogi w kajdany, lecz nie stanowił y one dla niego zbytniej przeszkody. Poruszał się swobodnie po pokł adzie, podczas gdy straż nik spał zamroczony alkoholem. Drugi ł otr, potę ż ny, gł upi marynarz, obdarzony gł osem grubym i chropawym jak stę piona pił a oraz mię ś niami, od któ rych trzeszczał o pł ó tno koszuli, stale powtarzał groź by pod adresem Tiril i Mó riego. „Przeklę ta strojnisiu, poczekaj niech cię zł apię …” Szczegó lnie pomysł owy nie był, Tiril nie dawał a się sprowokować. Uś miechał a się tylko leciutko i prę dko schodził a mu z drogi.

 

Na Mó riego jednak się uwzię li. Najgorsze, ż e zgadali się we dwó ch, najprawdopodobniej dlatego, ż e nie mieli innych przyjació ł na pokł adzie.

 

Tiril ś miertelnie się bał a, ż e pogrą ż onemu we ś nie Mó riemu wbiją nó ż pod ż ebro. Jedyną pociechą był o to, ż e spali gł ę biej niż on. Liczył a takż e na czujnoś ć Nera.

 

Mó ri natomiast zachowywał kamienny spokó j. Dodawał otuchy Tiril, znuż onej dł ugą, zdają cą się nie mieć koń ca podró ż ą. Dł onie zrobił y jej się szorstkie od pracy w kuchni, kucharz bowiem uznał, ż e doskonale jest mieć kogoś do pomocy, w dodatku dziewczynę, i wysł ugiwał się nią nieprzyzwoicie, wyznaczają c jej najcię ż sze prace. Tiril jednak przeszł a niezł ą szkoł ę u Ester, znał a się na robocie, co bardzo dziwił o kucharza. Widać wszak był o, ż e dziewczyna pochodzi z dobrego domu. I miał a takiego ł adnego psa, choć ż ebrał wprost nieprzyzwoicie.

 

Moż na powiedzieć, ż e Tiril i kucharz w pewnym sensie się zaprzyjaź nili. Bardzo ró ż nili się od siebie, lecz szanowali nawzajem. Po pierwszym trudnym dniu peł nym przykrych komentarzy na temat rozpieszczonych panieneczek ukł adał o się im cał kiem dobrze.

 

Niektó rzy marynarze udawali, ż e nie dostrzegają dziewczyny, inni zasypywali ją pieprznymi ż arcikami, chcą c się przekonać, ile zniesie.

 

Przeszkolona u Ester Tiril potrafił a wytrzymać bardzo wiele. Czę sto umiał a odpł acić taką samą monetą, uważ ał a jednak, ż e grubiań skie zachowanie jej nie przystoi.

 

Mó ri bardzo ją za to chwalił, a wtedy rumienił a się z zadowolenia.

 

Zawsze starał a się być mił a dla marynarzy, uś miechał a się do nich i duż o się ś miał a. Unikał a tylko nieprzyzwoitych ż artó w.

 

Pod koniec podró ż y zrozumiał a, ż e to gł ó wnie obecnoś ć Mó riego odstrasza dwó ch ł ajdakó w. Rzecz jasna nie obył o się bez ł apczywego wycią gania rą k i obmacywania w ciasnych przejś ciach, zawsze jednak zdoł ał a się wyrwać natrę tom, zresztą oni nie atakowali jej na serio. Bali się dziwnego Mó riego.

 

Bo też i Mó ri przytł aczał swym widokiem. Pię kny niczym upadł y anioł, o oczach, w któ rych odbijał y się nieznane gł ę bie i straszne tajemnice. Niezwykł y uś miech, zdradzają cy niesamowitą wiedzę, przeraż ał niekiedy nawet Tiril. Ró wnież dla niej Mó ri był tajemniczą postacią, chociaż znał a go tak dobrze, przecież zwierzył jej się jako jedynej na ś wiecie.

 

Mogł a powiedzieć, ż e go kocha. Jej oddanie dla niego i przywią zanie ś miał o moż na nazwać mił oś cią.

 

Prawdą jednak był o to, co czę sto sobie myś lał a: Mó riego nie da się kochać. Nie bardziej niż kocha się anioł a ś mierci. Czuł a, ż e Mó ri ją oczarował, pocią gał. Pozostawał jednak nieosią galny jak istota przybywają ca z innych wymiaró w obcych ludziom. A po strasznych doś wiadczeniach z Islandii odsuną ł się od niej jeszcze bardziej.

 

Nie zdawał a sobie z tego sprawy, ale uwielbiał a go, ubó stwiał a niczym mł odego boga.

 

Potrafił a jednak być dla niego czuł a. Kiedy go odnalazł a w maleń kiej izdebce na poddaszu w zagrodzie w pó ł nocnej Islandii, wydał jej się taki kruchy. Odzyskał już swą sił ę, lecz przyszł o mu teraz dź wigać inny krzyż: znosić towarzystwo niewidzialnych istot, któ re nie odstę pował y go na krok.

 

Ostatniego wieczoru przed przybiciem do brzegó w Norwegii miał a się też przekonać, ż e wcią ż pozostawał kruchy.

 

 

Był a w kambuzie, kiedy usł yszał a hał as dobiegają cy z pokł adu, krzyki i przekleń stwa, odgł osy bijatyki, wś ciekł e szczekanie Nera.

 

Wraz z kucharzem wybiegli na pokł ad.

 

Pogoda zadziwiał a niezwykł oś cią, pomimo zmierzchu niebo na zachodzie był o jasne jak w poł udnie, unosił a się na nim osobliwa poś wiata. Ś wiatł o nie był o ś wiatł em sł oń ca, pochodził o jakby z innego ź ró dł a, pod ciemnymi chmurami stał o się niebieskozielone. Tiril nigdy nie widział a nic podobnego.

 

Wię ź nia i jego kompana przytrzymywali inni marynarze.

 

– Do kroć set, zabiję go! – woł ał skazaniec. – Zabiję tego diabł a, demona, bo coś strasznego jest z nim na pokł adzie. Wyrzucimy go za burtę. Puś ć cie mnie, do stu piorunó w!

 

Mó ri leż ał na pokł adzie twarzą w dó ł. Spomię dzy ciemnych wł osó w są czył a się krew. Obok niego siedział Nero i przecią gle wył.

 

– Coś cie zrobili! – krzyknę ł a Tiril. – Coś cie zrobili memu najlepszemu przyjacielowi?

 

Uklę kł a przy nim.

 

– Odwią zali bom, któ ry uderzył go w gł owę – wyjaś nił szyper. – Kiedy przybiegliś my, cią gnę li go już w stronę relingu. Zamkniemy ich w ł adowni, nic innego nam nie pozostaje. Tak bę dzie najlepiej dla wszystkich.

 

Tiril zmoczył a szmatkę w czystej wodzie i ostroż nie przemył a tył gł owy Mó riego. Rana nie był a gł ę boka, lecz przyjaciel nie odzyskiwał przytomnoś ci.

 

– Przeklę te durnie! – zawoł ał a w najlepszym stylu Ester.

 

– Od dwó ch tygodni walczę, aby wyzdrowiał, bo kiedy go znalazł am, bardziej był umarł y niż ż ywy, a przez was cał y mó j wysił ek poszedł na marne! I po co to?

 

– On ma konszachty z diabł em! – zawył wię zień.

 

– Z cał ą pewnoś cią nie – zapewnił a go Tiril. – Stoją za nim inne moce.

 

Wtrą cił się jeden z marynarzy:

 

– Pewnie, ż e trochę się go boimy, bo on ma w sobie coś dziwnego, ale nigdy nie wyrzą dził nam krzywdy, przeciwnie. A te ł otry narobił y nam tylko kł opotó w. Zamknij ich, kapitanie, nie chcemy ich tu widzieć!

 

– Szkoda, ż e nie mogę ich wyrzucić za burtę – westchną ł szyper. – Niestety, to niemoż liwe. Dzię ki Bogu, Nero ich pogryzł!

 

Tiril był a tak wzburzona, ż e nie zważ ał a na sł owa. Nie spodziewał a się zresztą, ż e mogą one mieć takie konsekwencje.

 

– Czy nie ma tu ż adnych wyż szych sprawiedliwych mocy? – zał kał a, zwracają c się do kapitana. – Jeś li ktoś tutaj zasł uż ył na to, by zostać wrzuconym do morza, to ci dwaj, bo oni nic nie są warci. Ale uważ ają się za lepszych od Mó riego! A on potrafi tyle, ż e nawet wam się nie ś nił o!

 

– Nietrudno w to uwierzyć – mrukną ł szyper, a pozostali marynarze pokiwali gł owami.

 

Nagle w jednej chwili niebieskawe ś wiatł o wieczoru pociemniał o, na niebie pojawił się czarodziejski poblask, nad morską toń opuś cił się poł yskliwy pó ł mrok.

 

– Uwaga! – zawoł ał nagle jeden z marynarzy. – Na ziemię!

 

Odwią zany bom ze ś wistem przeleciał nad pokł adem. Wszyscy padli plackiem na deski. Wszyscy, z wyją tkiem dwó ch ł ajdakó w, do któ rych albo nie dotarł o ostrzeż enie, albo go po prostu nie usł yszeli. Najprawdopodobniej to ostatnie, choć trudno w to uwierzyć.

 

Bom trafił ich w twarze. Przelecieli nad relingiem i zniknę li za burtą statku.

 

Wię zień, zakuty w ż elazo, natychmiast poszedł na dno jak kamień. Drugi, muskularny grubianin, wrzeszczał przeraż ony:

 

– Nie umiem pł ywać!

 

Statek jednak nabrał prę dkoś ci; nim zdoł ali zmienić kurs, drugi prześ ladowca Mó riego takż e skrył się w falach.

 

Mę ż czyź ni powoli zaczę li się podnosić z pokł adu. W oszoł omieniu zamocowali bom. Z ukosa zerkali na Tiril, wcią ż klę czą cą u boku Mó riego, zdrę twiał ą z przeraż enia.

 

– Nie… nie wiem, co się stał o – szepnę ł a ledwie sł yszalnie. – Nie chciał am, nie rozumiem. To nie wina Mó riego, przysię gam!

 

Nikt nie odpowiedział, ale do czasu zawinię cia do portu w Bergen traktowano ich z wyraź nym respektem.

 

Mó ri w koń cu odzyskał przytomnoś ć i zdoł ał zejś ć na lą d o wł asnych sił ach, lekko tylko wsparty na ramieniu Tiril.

 

Nikt jednak nie ś miał mu opowiedzieć o tym, co wydarzył o się poprzedniego wieczoru.

 

Nikt, nawet Tiril. Nikt bowiem bardziej niż ona nie przeraził się sił ami, jakie wyzwolił a na ż aglowcu.

 

Rozdział 17

 

Bergen nie był o już miastem dla nich, dwojga poszukiwanych przez wł adze.

 

Mieli przyjaciela, któ ry prawdopodobnie bę dzie w stanie im pomó c: Erlinga Mü llera. Do jakiego stopnia jednak mogli go obcią ż ać? Czy starczy mu odwagi na przeciwstawienie się wł adzom? Wó jt przecież, z ró ż nych przyczyn, ś cigał i Tiril, i Mó riego.

 

Tiril bardzo też chciał a odwiedzić Ester w wię zieniu. Ale jak to zrobić?

 

Nie mieli ró wnież ż adnych wieś ci o tym, co ostatnio wydarzył o się w mieś cie. Mó ri wyjechał już tak dawno, a Tiril po powrocie z wysepki Ester tylko przelotnie zabawił a w porcie.

 

O swym domu nie wiedział a nic poza tym, co przekazał jej Erling. Nie miał a ż adnych wiadomoś ci o ś cigają cych ją zł oczyń cach.

 

Chyba w koń cu zrezygnowali?

 

– Jest bardzo wczesny ranek – oś wiadczył Mó ri. – Niewielu ludzi wyszł o już z domó w. Spró bujemy pó jś ć do biura Erlinga?

 

– Tak zrobimy. – Tiril ucieszył a się, ż e ktoś za nią podją ł decyzję.

 

Niczym ukrywają cy się przestę pcy skradali się ulicami, na szczę ś cie biuro Erlinga poł oż one był o w tej samej czę ś ci portu, gdzie przybił statek.

 

Niestety, Erlinga nie zastali, powitał a ich natomiast Christine, jego siostra.

 

To spotkanie mogł o zakoń czyć się katastrofą, ale Christine wcią ż miał a w pamię ci awanturę, jaką zrobił jej Erling z powodu listu Tiril przyniesionego przez ubogiego chł opaka, i tym razem wprowadził a ich do kantoru, aby tam zaczekali na brata. Tiril nigdy nie widział a pewnej siebie damy taką przygaszoną.

 

Nieco się jednak pomylił a w ocenie siostry Erlinga. Christine już w drzwiach oznajmił a sł odkim jak ulepek gł osem:

 

– To moż e doś ć dł ugo potrwać. Wczoraj wieczorem Erling wybrał się z wizytą do panny Drake, a stamtą d zwykle wraca pó ź no.

 

Potem dyskretnie zamknę ł a za sobą drzwi. Odgł os jej niepokoją co szybkich krokó w rozpł yną ł się w gł ę bi korytarza.

 

Popatrzyli po sobie. Prę dkie odejś cie Christine nie wró ż ył o dobrze.

 

Szczę ś cie jednak ich nie opuszczał o. Christine w istocie pospieszył a do wó jta, ten jednak wybrał się wł aś nie do wioski, gdzie poprzedniego dnia odbywał o się nadzwyczaj huczne weselisko. Jednego z goś ci uderzono kuflem w gł owę, drugiemu w udo wbito nó ż (po pijanemu ź le wcelowano – ostrze miał o trafić szlachetniejsze organy), a trzeciemu sala balowa pomylił a się z wychodkiem. Wszyscy ś wiadkowie ledwie trzymali się na nogach.

 

Christine niecierpliwie przestę pował a z nogi na nogę w oczekiwaniu na powró t wó jta.

 

 

Prawdą był o, ż e Erling spę dził tę noc u panny Amalie Drake. Nie weszł o mu to w zwyczaj, lecz ostatnio zdarzył o się dwu- albo i trzykrotnie.

 

To ona podję ł a inicjatywę. Jej usilne starania rzucał y się w oczy już od dawna, lecz Erling wcią ż zdawał się ich nie zauważ ać. W koń cu jednak nie mó gł zapanować nad wzburzeniem spowodowanym wyjazdem Tiril na Islandię w poszukiwaniu Mó riego i został na noc u panny Amalie.

 

Doskonale zdawał sobie sprawę, ż e nie zrywa niewinnego kwiatuszka. Potrzebował jednak kobiety, nie mó gł sobie ze sobą poradzić. Zbyt dł ugo wielbił delikatną, kruchą Carlę, wierzą c, ż e biedna dziewczyna jest czysta i niewinna, a potem zakochał się w Tiril, któ ra nie zdawał a sobie z tego sprawy. W koń cu poczuł się zawiedziony i przyją ł kolejne bezpoś rednie zaproszenie Amalie.

 

Kiedy jednak Amalie zaczę ł a w towarzystwie dawać do zrozumienia, ż e są parą, niech wię c inne panny trzymają się od Erlinga z daleka, ostro zareagował.

 

Poprzedniego wieczoru powiedział jej kilka sł ó w do sł uchu, przypominają c, ż e nigdy niczego jej nie obiecywał, i zaż ą dał, by przestał a go nazywać swym przyszł ym mał ż onkiem.

 

Przebiegł a Amalie Drake dobrze znał a mę ż czyzn. Trzepoczą c dł ugimi rzę sami zapewniał a, ż e nigdy nie przeszł oby jej to przez myś l, widać wynikł o jakieś nieporozumienie. „Oboje jesteś my dorosł ymi ludź mi, Erlingu, i drobna chwila przyjemnoś ci nie musi wszak jeszcze nic oznaczać, prawda? ”

 

Znó w wię c trafił do jej ł ó ż ka i rano, wracają c do biura, czuł się trochę nie w porzą dku.

 

 

W drzwiach przywitał Erlinga uszczę ś liwiony Nero, mł odzieniec wiedział wię c, kogo zastanie w ś rodku.

 

Z radoś ci serce podskoczył o mu w piersi. Tiril! Tiril wró cił a!

 

Potem napł ynę ł y wyrzuty sumienia: oto przychodzi przepojony zapachami Amalie Drake, jego usta i dł onie dotykał y ciał a innej kobiety, nie niewinnej Tiril!

 

Ogarnę ł a go nieprzemoż ona chę ć, by wejś ć pod strumień lodowatej wody, oczyś cić się, umyć, wypł ukać usta…

 

Oto i Tiril.

 

Erling poczuł, ż e pł oną mu policzki. Zaró wno z radoś ci na jej widok, jak i ze wstydu.

 

Tiril wydał a mu się pię kniejsza niż zwykle. Jej urodę trudno był o opisać, bo rysy twarzy nie odznaczał y się regularnoś cią. Od dziewczyny bił jednak jakiś niezwykł y blask, radoś ć ż ycia, teraz też wprost przepł ynę ł a w powietrzu, rzucają c mu się na spotkanie.

 

Jak cudownie ją obejmować! Taka szczera, taka prawdziwa!

 

Dlaczego, dlaczego wczoraj wieczorem nie okazał dostatecznej stanowczoś ci? Przybył wszak do panny Drake, by z nią zerwać, zakoń czyć cał ą tę historię, w któ rą nigdy się nie zaangaż ował.

 

Tiril uwolnił a się z jego obję ć i patrzył a na niego ucieszona.

 

Nagle Erling zorientował się, ż e nie są sami.

 

Nie spodziewał się Mó riego, na jego widok coś ukł uł o go w sercu. Zapiekł y go uczucia, któ rych nie potrafił okreś lić, tak był y sprzeczne.

 

– Drogi przyjacielu, strasznie wyglą dasz! – wykrzykną ł niezbyt taktownie, serdecznie przywitawszy się z Mó rim.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.