Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Rozdział 2 9 страница



 

– Ich? To znaczy, ż e jest ich wię cej?

 

– Tak.

 

– Oczywiś cie ż artujesz – zaś miał a się nerwowo.

 

– Niestety, nie.

 

Tiril zaniemó wił a, ale tylko na chwilę.

 

– Jak oni wyglą dają?

 

– Nie myś l o tym.

 

– Ale kim są?

 

– Tym takż e się nie przejmuj.

 

– Nie jesteś szczegó lnie chę tny do rozmowy.

 

– To dla twojego dobra. Im mniej bę dziesz wiedział a, tym lepiej dla ciebie.

 

Tiril poczuł a się dotknię ta, ale nigdy nie potrafił a dł ugo chować urazy. Już wkró tce jej jasny ś miech znó w nió sł się po przeł ę czy.

 

Z twarzy Mó riego bił smutek. Wiedział a, dlaczego. Prosił ją przecież: „Pomó ż mi wró cić do twej ś wietlistej krainy”. Gdybyż mogł a odegnać cienie, któ re go otaczają! I te widoczne w jego oczach! Zwł aszcza te ostatnie. W istnienie pierwszych nie wierzył a.

 

 

Pod wieczó r zatrzymali się na smaganym wichrem zboczu.

 

– Kawał drogi został dziś za nami – rzekł Steinar z uznaniem. – Jesteś twardszy, niż przypuszczał em, Mó ri.

 

– Dzię kuję! To mił e sł owa. A mnie potrzeba każ dej odrobiny ż yczliwoś ci, jaką tylko moż na mi ofiarować.

 

Po to, ż eby odpę dzić melancholię, pomyś lał a Tiril.

 

Uzgodnili, ż e bę dą się porozumiewać ich dawną mieszanką ję zykó w, tak by nikt nie czuł się pominię ty. Tylko Mó ri dobrze znał i islandzki, i norweski.

 

Steinar zają ł się przygotowaniem wieczornego posił ku. Tiril z waż ną miną krzą tał a się po obozowisku. W pewnej chwili wybuchnę ł a ś miechem.

 

– Muszę przyznać, ż e w domu, w Bergen, należ ał am do osó b, co to sprawiają wraż enie bardzo zaję tych. Takie pracowite mał e pszczó ł ki, któ re w rzeczywistoś ci jednak nie robią nic, pozwalają c, by inni wykonywali za nich najcię ż sze prace.

 

– Chwalisz się na opak – stwierdził Mó ri, dokł adają c drew do ognia.

 

– Co masz na myś li?

 

– Cheł pisz się swoimi wadami, podkreś lasz je. A nie masz racji. Być moż e był o tak w domu, bo tam ź le się czuł aś. Rozmawiał em jednak z wieloma dobrymi ludź mi w Bergen i oni mó wili coś zupeł nie innego.

 

Przysunę ł a się bliż ej, oczy jej zabł ysł y.

 

– Budzisz moją ciekawoś ć.

 

– Twierdzili, ż e nie ma bardziej ofiarnej i ż yczliwej bliź nim istoty.

 

– Mó w mi tak wię cej – zagruchał a Tiril, nie ukrywają c, jak bardzo ucieszył y ją te sł owa.

 

Steinar wł ą czył się do rozmowy.

 

– Siedzę sobie i przyglą dam się wam dwojgu. Z przyjemnoś cią patrzę, ż e dwoje ludzi potrafi tak się porozumieć. Gdzie, do kroć set, podział się nó ż?

 

Mó ri podał mu narzę dzie.

 

– Dobrze, ż e w ostatniej chwili przeklą ł eś – rzekł z uś miechem. – Inaczej ta przemowa brzmiał aby zbyt anielsko.

 

– Pewnie masz rację. No jak, zjemy coś?

 

Nikt nie miał nic przeciw temu.

 

Kiedy się posilali, zmierzch zapadł nad pię knymi dolinami pó ł nocnej Islandii. Tiril i Mó ri zauważ yli wtedy, ż e Steinar raz po raz zerka przez ramię, jakby za plecami wyczuwał czyją ś obecnoś ć.

 

Ż adne jednak nic nie powiedział o.

 

Gdy nadejdzie odpowiedni czas, Mó ri bę dzie musiał porozmawiać z przewodnikiem o towarzyszach ich podró ż y.

 

Tiril rzecz jasna takż e wyczuwał a ich bliskoś ć. W zapadają cym zmroku istoty stawał y się coraz wyraź niejsze, choć wcią ż niczego nie widział a. Nie mogł a jednak pozbyć się wraż enia, ż e ktoś zaglą da jej przez ramię, być moż e dziwi się, czym to zajmują się ludzie.

 

Szalone myś li! Ale nie umiał a ich odegnać, wraż enie poraż ał o swą intensywnoś cią.

 

Coś za jej plecami czaił o się zdziwione. Czekał o.

 

Czy takie istoty, bez wzglę du na to, czym są, jedzą?

 

Ż ał ował a, ż e Mó ri nie powiedział jej o nich nic wię cej. Ani trochę zabawne nie był o czuć się obserwowanym przez coś, czemu nie potrafił o się nadać imienia.

 

– Masz ochotę? Proszę! – powiedział a nagle i zdradzają cym niecierpliwoś ć gestem wycią gnę ł a przez ramię kawał ek chleba.

 

Mó ri zdrę twiał, a Steinar zdumiony upuś cił trzymaną w dł oni kromkę w popió ł. Najgorsze jednak był o wraż enie, ż e coś wstrzą ś nię te uskoczył o w tył. Gł oś ny ś miech, jakim Tiril usił ował a zbagatelizować incydent, zamarł jej na ustach.

 

Zmieszana opuś cił a rę kę.

 

– Przepraszam – szepnę ł a. – Nie chciał am…

 

Steinar odzyskał mowę.

 

– Czy to znaczy, ż e ktoś jeszcze poza mną …

 

– Tak, nie mylisz się – spokojnie odrzekł Mó ri. – Przykro mi, ale zabrał em w naszą podró ż pasaż eró w na gapę. Tiril postą pił a nierozważ nie, ale nie są dzę, by to w czymś zaszkodził o. Tiril, z nimi nie ma ż artó w. Proszę …

 

Ze swego skó rzanego worka wyją ł dwa kawał ki drewna, chyba dę bowego, i nó ż, by wyryć na nich magiczne znaki.

 

– Przecież ja już dostał am od ciebie znak, któ ry ma mnie chronić – zaprotestował a Tiril. – A nawet dwa.

 

– Pokaż mi je!

 

Pocią gnę ł a za cienki rzemyk na szyi. Wisiał na nim magiczny znak, podarowany jej przez Mó riego już dawno, kiedyś należ ał do niego. Ze swego worka podró ż nego wyję ł a wię kszy znak, Tarczę Arona, któ ry tkwił nad drzwiami wejś ciowymi najpierw domu w Laksevå g, potem chaty Ester. A teraz znalazł się tu, na wzgó rzach Islandii. Znak-podró ż nik…

 

Steinar obserwował ich bacznie, a oczy coraz szerzej otwierał y mu się ze zdziwienia. Raczej nie był zachwycony tym, co widział.

 

– Bardzo dobrze, Tiril – stwierdził Mó ri. – Nic dziwnego, ż e cał a i zdrowa dotarł aś aż na pó ł noc Islandii! Ale w tym wypadku te dwa znaki nie wystarczą. I ty, i Steinar dostaniecie taki, któ ry bardziej się wam teraz przysł uż y.

 

– Dzię kuję, chę tnie go przyjmę – powiedział Steinar wyraź nie wystraszony.

 

– Czy nie bę dę wtedy mogł a wyczuć obecnoś ci naszych towarzyszy podró ż y? – spytał a Tiril.

 

– Czyż bym sł yszał w twoim gł osie nutkę zawodu? – uś miechną ł się Mó ri. – Bę dziesz ich czuł a, ale nie zdoł ają się do ciebie zbliż yć, nic ci nie zrobią.

 

– No dobrze. Rzezaj swoje runy!

 

***

 

 

 

Mó ri zają ł się sporzą dzaniem magicznych znakó w, a Tiril i Steinar sprzą tali obozowisko. Przewodnik wyjaś nił, ż e przyroda islandzka jest bardzo wraż liwa, nie znosi ś mieci i nieporzą dku. Należ y też pamię tać o owcach, uważ ać, by nie zjadł y czegoś niewł aś ciwego.

 

Tiril natychmiast poję ł a, o co chodzi, i za punkt honoru wzię ł a sobie uprzą tnię cie terenu wokó ł nich tak, by nie pozostał najmniejszy ś lad.

 

Kiedy chciał a iś ć po wodę do zagaszenia ogniska, poczuł a jakiś opó r. Zatrzymał a się.

 

– Czy mogę prosić, byś cie się odrobinę przesunę li? – spytał a z nieco kwaś ną miną.

 

Mó ri spostrzegł, ż e Tiril ma jakieś kł opoty, i wyją ł jej bukł ak z rą k.

 

– Ja się tym zajmę – mrukną ł. – Wracaj do ogniska i tam zaczekaj. I nie patrz w tę stronę!

 

Steinar i Tiril odwró cili się plecami i czekali, aż Mó ri wró ci z wodą. Ż adne o nic go nie pytał o.

 

Wreszcie Mó ri uporał się z wykonaniem dwó ch identycznych magicznych znakó w.

 

 

– One was ochronią przed tymi, co się krę cą wokó ł nas. Przed upiorami, duszkami i wszystkim, co nie nazwane, ponieważ nie widział y tego ludzkie oczy.

 

– Opró cz niektó rych czarnoksię ż nikó w – prowokacyjnie odezwał a się Tiril.

 

– Opró cz niektó rych czarnoksię ż nikó w – potwierdził Mó ri.

 

Steinar wsuną ł swoje drewienko z magicznym znakiem za koszulę, blisko serca, a Tiril schował a swoje do kieszeni. Oboje podzię kowali Mó riemu za pomoc.

 

– Nie ma za co dzię kować – prychną ł. – Przecież to ja sprowadził em na was owo nieznane.

 

Ponieważ miejsce był o zbyt wietrzne jak na obozowisko, jechali dalej, dopó ki nie powstrzymał a ich noc. Znaleź li się nad brzegiem i czym prę dzej przygotowali nocleg.

 

Tiril zasnę ł a natychmiast w poczuciu dobrze speł nionego obowią zku: odnalazł a swego wł adają cego czarnoksię skimi mocami przyjaciela. Ustą pił o też napię cie wielu dni; organizm zwykle dopomina się o swoje prawa, kiedy czł owiek nie musi już dł uż ej czuwać.

 

 

Obudził a się przeraż ona, czują c, ż e ktoś jej dotyka.

 

Okazał o się jednak, ż e to tylko ciekawska owca. Zwierzę odskoczył o ró wnie wystraszone. Tiril w ostatniej chwili przytrzymał a Nera.

 

Pó ź niej nie mogł a już zasną ć. Noc zaczę ł a ustę pować miejsca ś witowi, na zachodzie pojawił się zarys Vatnsfjä ll. Nocą gó ry nie był o widać.

 

Pó ł nocny wiatr z Hunafjö rdhur nió sł ze sobą wspomnienia mas lodu, nad któ rymi przelatywał wcześ niej na pó ł nocy. Tiril zadrż ał a z zimna i otulił a się dokł adniej.

 

Był o jej jednak niewygodnie, wię c usiadł a. Nie sposó b już spać!

 

Kawał ek dalej gł ę bokim snem spał Steinar. Mó ri leż ał nieruchomo, jakby nie ż ył. Tiril przez moment nie na ż arty się przestraszył a, miał a ochotę podczoł gać się i dotkną ć jego klatki piersiowej, sprawdzić, czy się unosi. Powstrzymał a się jednak, nie chciał a budzić przyjaciela. Zapragnę ł a, aby ta chwila należ ał a tylko do niej, by nieskrę powana mogł a się mu przyglą dać.

 

W tym oś wietleniu sprawiał wraż enie nieziemsko pię knej istoty. Leż ał na boku, odwró cony w jej stronę, jakby i we ś nie chciał nad nią czuwać.

 

Wzruszył o to Tiril. Przecież wł aś ciwie to ona powinna się nim zają ć teraz, kiedy pł omyk jego ż ycia ledwie się tlił! Wprawdzie nie miał a zbyt wielkiego doś wiadczenia w obcowaniu z mę ż czyznami, zdawał a sobie jednak sprawę, ż e nie moż e urazić jego mę skiej dumy.

 

Zamyś lił a się. Przypomniał a sobie, co przypadkiem zobaczył a, kiedy przygotowywał dla nich czarodziejskie runy: widział a, jak zacią ł się w mał y palec prawej rę ki i wyrzeź bione linie pokrył wł asną krwią.

 

Krew Mó riego…

 

Dziwne, ż e w jego ż ył ach cią gle pł ynie krew!

 

Wsunę ł a dł oń do kieszeni i dotknę ł a kawał eczka drewna. Uś wiadomił a sobie, ż e odrobina krwi zapewne w nie wsią kł a, i to wydał o jej się trochę straszne, tak bardzo zmysł owe. Bliskoś ć Mó riego.

 

W roztargnieniu pogł adził a gę stą sierś ć Nera.

 

Wyczuwał a – Nero takż e coś podejrzewał – obecnoś ć niewidzialnych istot, któ re im towarzyszył y. Nie mogł y jej teraz wyrzą dzić krzywdy, chronił ją bowiem magiczny znak niezwykł ego przyjaciela. Prosił a takż e o runę dla Nera, lecz Mó ri stwierdził, ż e psom nie zagraż a tego rodzaju niebezpieczeń stwo. Ciekawe, co miał na myś li…

 

Ale…

 

Tiril westchnę ł a zdziwiona wł asną reakcją.

 

Pragnienie, któ re sobie uś wiadomił a, był o absolutnie szalone. Chciał a ich zobaczyć. Prawdę powiedziawszy, był a ogromnie ciekawa, jak wyglą dają. No bo przecież nie wierzył a w ich istnienie.

 

A jednak wyczuwał o się ich bliskoś ć. Zauważ ył je nawet Steinar.

 

Jakaż ona niemą dra! Miał aby być bardziej wraż liwa na nadnaturalne zjawiska niż Steinar, Islandczyk, wychowany wś ró d tych tajemniczych gó r i dolin, przez cał e ż ycie ocierają cy się o dziwy natury?

 

Powinna raczej powiedzieć: nawet ona mogł a ich wy- czuć. Tak był oby wł aś ciwiej.

 

Nieznane istoty wyczekują co otoczył y ludzi. Oczywiś cie pilnował y Mó riego. On był ich panem.

 

Ale czy aby na pewno? Czy Tiril mogł a wiedzieć, kto tu jest panem, a kto sł ugą?

 

Musi ich zobaczyć. Inaczej z ciekawoś ci umrze.

 

Być moż e to wł aś nie by się stał o, gdyby ich naprawdę zobaczył a… Ale oni przecież nie istnieją.

 

W ś wietle nadchodzą cego poranka popatrzył a na Mó riego. Okolicę spowił czarodziejski, szarawy pó ł mrok.

 

Mó ri się nie poruszył, leż ał w takiej samej pozycji jak przedtem. Miał a jednak pewnoś ć, ż e ż yje, od razu by się zorientował a, gdyby coś dział o się nie tak. Byli sobie z Mó rim tak bliscy, nawet Steinar to zauważ ył.

 

Mó ri w cią gu dnia sporo zjadł. Bardzo ją to cieszył o. Potrzebował teraz każ dego grama poż ywienia, jaki tylko mó gł przyją ć, sprawiał bowiem wraż enie niebywale osł abionego. Bliskiego ś mierci.

 

Zastanawiał a się, jak dł ugo by jeszcze ż ył, gdyby nie przyjechał a. Z tego, co zrozumiał a, chciał jedynie umrzeć.

 

Potem sam jednak powiedział, ż e pragnienie ż ycia wró cił o.

 

Przypomniawszy to sobie, odczuł a radoś ć w cał ym ciele.

 

Teraz mogł a spokojnie zasną ć.

 

Rozdział 12

 

Opuś cili pó ł nocną krainę fiordó w. Znaleź li się w drodze na poł udnie, ku Rejkiawikowi.

 

Niewiele sł oń ca oglą dali podczas tej podró ż y. Pogoda im nie sprzyjał a, deszcz lal na okrą gł o. Podczas drogi przez pole zastygł ej lawy Nero znó w miał kł opoty z ł apami, Mó ri sporzą dził wię c dla niego coś w rodzaju skarpet, pies był bowiem za duż y, by wsadzić go na konia. Jedna z rzek wystą pił a z brzegó w, zmuszają c ich do dł ugiego objazdu przez wyż ynę, na któ rej deszcz zamienił się w ś nieg.

 

Tiril się przezię bił a i starał a się trzymać jak najdalej od wspó ł towarzyszy podró ż y, uważ ał a bowiem, ż e Mó ri, tak osł abiony, nie powinien się zarazić.

 

Kł opotom nie był o koń ca.

 

No, i ich towarzysze podró ż y…

 

Bezszelestni, niewidzialni, tł oczyli się wokó ł Mó riego. Jak sę py, pomyś lał a Tiril. Czy to straż nicy z kró lestwa ś mierci, oczekują cy na sposobny moment, by rzucić się na jego ciał o i duszę? A moż e ona wszystko to sobie po prostu wmawia?

 

Wiedział a, ż e Mó ri ma magiczny znak, czynią cy duchy, upiory i inne strachy widzialnymi. Wiedział a nawet, gdzie go przechowuje. On jednak, ś mieją c się pobł aż liwie, stwierdził, ż e to nie dla niej.

 

Tiril robił a co mogł a, aby stan jego zdrowia się poprawił. Troszczył a się, by dostawał najlepsze ką ski, choć niestety należ ał o już zaczą ć oszczę dzać poż ywienie. Mó ri musiał mieć najwygodniejsze miejsce przy ognisku, najcieplejszą baranicę.

 

Sam Mó ri był zbyt oszoł omiony, by się zorientować w poczynaniach Tiril. Inaczej z pewnoś cią by protestował.

 

Steinar sam troszczył się o siebie. Przywykł wszak do tego od dawna. Ze zdziwieniem jednak obserwował, z jakim oddaniem mł odziutka dziewczyna opiekuje się czarnoksię ż nikiem i jak on, pomimo swego milczenia i zamknię cia, je odwzajemnia.

 

I Tiril, i Steinar dostrzegali, ż e Mó ri z każ dym dniem czuje się lepiej. Twarz nie był a już przeraż ają cą upiorną maska, miał wię cej sił i wię cej chę ci ż ycia.

 

Czyż by chciał podją ć z nimi walkę? Z milczą cymi, niewidzialnymi towarzyszami podró ż y?

 

 

Pewnego dnia w sieką cym deszczu, na nieprzyjaznym terenie pokrytym nieró wno lawa, peł nym na przemian gł ę bokich rozpadlin i wielkich gł azó w, Tiril przeż ył a nieprzyjemną przygodę. Zdarzył o się to tego dnia, kiedy zmuszeni byli zjechać z wybranej trasy i przeprawiać się przez trudny do przebycia odcinek drogi.

 

Steinar szedł przodem, prowadził konie, z któ rych pozsiadali, ale pierwszy biegł Nero. Mó ri zamykał pochó d.

 

Tiril stracił a go z oczu, znikną ł gdzieś wś ró d wysokich formacji lawy, podczas gdy ona, przecisną wszy się przez wą ską szczelinę, znalazł a się już na pł askim terenie. Zaniepokojona o przyjaciela zaczę ł a się cofać.

 

Wł aś nie wtedy, wracają c przez ciasną szczelinę, „ujrzał a” ich.

 

Nie zobaczył a ich naprawdę, lecz wyczuł a tak wyraź nie, jakby byli konkretnymi, namacalnymi istotami.

 

Był o ich znacznie wię cej, niż się spodziewał a, pię cioro albo siedmioro, stali w szczelinie po obu jej stronach, opierali się o kamienie i nie chcieli jej przepuś cić. Mó ri był ich wł asnoś cią.

 

Nie mogł a przejś ć. Jeden z nich staną ł na ś rodku i zagrodził jej drogę.

 

Milczą cy, nieruchomi, groź ni… Wytworze myś li, wy-, tworze wyobraź ni, zgiń, przepadnij!

 

Stanę ł a jedną nogą na nieco wyż szym wystę pie, prawie stopniu. Zgiń, przepadnij, nie wierzę w was!

 

Oddychał a cię ż ko. Był a ś miertelnie przeraż ona, ale nie zamierzał a ustą pić.

 

Mó ri jest mó j, chciał a krzykną ć, lecz nie ś miał a.

 

Wł aś nie wtedy on sam ukazał się na gó rze. Zatrzymał się jak wryty, w lot zorientował się w sytuacji.

 

– Tiril – nakazał ostrym, wł adczym gł osem. – Natychmiast zawracaj, idź za Steinarem! Sł yszał aś?

 

– A ty?

 

– Ja sobie poradzę. Idź! I nie odwracaj się!

 

Nie protestował a. Sł yszał a, ż e Mó ri mó wi coś z wś ciekł oś cią, tak samo wł adczo jak przed chwilą do niej, lecz jego sł owa był y cał kiem niezrozumiał e.

 

W oczach Tiril zakrę cił y się ł zy. Rozgniewał się na nią. A przecież chciał a tylko jego dobra!

 

Wkró tce usł yszał a jego kroki, dogonił ją. Chuda, sucha, chł odną dł onią ują ł ją za rę kę.

 

– Wybacz mi, Tiril! Naprawdę mnie wystraszył aś. Miał em wraż enie, ż e…

 

– Ż e ich widzę? W pewnym sensie tak wł aś nie był o. Potrafił abym nawet powiedzieć, w któ rym miejscu stali. Có ż za gł upstwa!

 

Mó ri gł ę boko westchną ł. Wyczuł a jego strach.

 

– Tiril… Najdroż sza przyjació ł ko. Jeś li podobna sytuacja się powtó rzy, uciekaj. Bł agam cię na wszystko, nie sprzeciwiaj się im! Ustą p. Obiecujesz? Inaczej nie zaznam chwili spokoju.

 

– Obiecuję, lecz bardzo niechę tnie. Bo jestem ich ogromnie ciekawa. Bardzo chciał abym zobaczyć te istoty, choć przez moment. Pozwó l mi na to, pozwó l mi potrzymać przez chwilę twó j magiczny znak!

 

– Nie, nie i jeszcze raz nie – rzekł stanowczo. – Prawie ich już widział aś. To stanowczo za wiele.

 

– Jak uważ asz – zgodził a się z ż alem.

 

– Zrozum, niepokoję się o ciebie – powiedział, ś ciskają c ją za rę kę.

 

Te sł owa rozgrzał y jej serce.

 

 

Przedostatniego dnia wyprawy sł oń ce nareszcie przebił o się przez pokrywę chmur i w jednej chwili wszystkie troski zbladł y. Przezię bienie już tak nie dokuczał o Tiril, z paskudnego kataru przekształ cił o się teraz w bardziej romantyczny kaszel, udał o się jej też nie zarazić ż adnego z mę ż czyzn.

 

Ostatnia noc, ostatni wieczó r pod goł ym niebem…

 

Dotarli już prawie do Rejkiawiku. Na zachodzie widać był o morze. Deszczowa wilgoć wyparował a zdumiewają co szybko. Mech i porosty odzyskał y swą sł oneczną barwę, zmieniają cą się w zależ noś ci od pogody.

 

Spokojnie mogli rozł oż yć obó z w stał ym miejscu Steinara, w któ rym był y wszystkie moż liwe wygody. Zjedli resztki prowiantu, konie pasł y się spokojnie, a Nero, któ remu ł apy się wygoił y, szalał polują c na wyimaginowane zają ce.

 

Na poł udniu wznosił a się charakterystyczna sylwetka wygasł ego wulkanu Esja. Na zachodzie widniał y jakieś gó ry. Wszyscy bardzo się cieszyli, ż e koszmarna podró ż powrotna dobiega koń ca. Nastę pnego dnia mieli dotrzeć do Rejkiawiku.

 

Mó ri nalegał, aby Tiril wró cił a do Bergen. Twierdził, ż e przed jej przybyciem nie miał po co ż yć, a dziewczyna nie widział a powodó w, by wą tpić w jego sł owa. Obraz jego wycień czonego ciał a na zawsze wrył się w jej pamię ć, a zgasł y wyraz twarzy mó wił wię cej niż sł owa.

 

– Jeś li o mnie chodzi, nic już nie trzyma mnie tu, na ziemi, ś cią gną ł em na siebie tylko nieszczę ś cie – powiedział jej. – Nie wiesz nawet, jak straszne, ale teraz ty wy- znaczył aś mi zadanie, Tiril. Chcę ż yć, dopó ki się nie upewnię, ż e tobie nic nie grozi. Chcę wró cić razem z tobą i rozprawić się z twymi prześ ladowcami, a takż e z ludź mi, któ rzy stoją za nimi. Nie zaznam spokoju, dopó ki nie bę dziesz mogł a bezpiecznie ż yć we wł asnym kraju.

 

Nie wspomniał a mu wtedy, ż e przeciwko niej są teraz takż e wł adze i prawo, ż e oskarż a się ją o piractwo. Był a niewinna, lecz jak miał a to udowodnić?

 

Wzruszył o ją bardzo, ż e Mó ri pragnie jej pomó c. Wszak jego takż e poszukiwano w Norwegii, ale chciał tam jechać ze wzglę du na nią.

 

Dodał jednak, ż e pó ź niej nie bę dzie już ż yć wś ró d ludzi. Ogromnie ją to zasmucił o, musiał a odejś ć, bo nie mogł a powstrzymać cisną cych się do oczu ł ez.

 

Ale to wydarzył o się wczoraj. Tego wieczoru, ostatniego, jaki przyszł o im spę dzić w drodze, jak zwykle po wieczornym posił ku uł oż yli się na spoczynek, szczę ś liwi, ż e deszcz nie leje się za koł nierz. Tiril zwykle kł adł a się w pewnej odległ oś ci od mę ż czyzn, lecz tego wieczoru teren na to nie pozwalał. Musiał a przysuną ć się blisko Mó riego. Nie dotykali się wprawdzie, lecz jej zdaniem natychmiast zapanował a mię dzy nimi bardziej intymna atmosfera. Nero sapią c z zadowolenia uł oż ył się mię dzy nimi. Kochał ich oboje, pomimo deszczu i obolał ych ł ap czuł się w czasie tej podró ż y bardzo szczę ś liwy.

 

Tiril nie bardzo był a zachwycona zaistniał ą sytuacją. Umyś lił a sobie, ż e po cichu poż yczy magiczny znak Mó riego, aby zobaczyć, kim są ci, któ rzy nie odstę pują go na krok. Dobrze wiedział a, gdzie w jego sakwie podró ż nej szukać czarodziejskiej runy. Niestety, plan się nie powió dł.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.