Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Rozdział 2 16 страница



 

Przewią zał a dł ugie wł osy wstą ż ką w tym samym co suknia kolorze. Akurat w tej chwili rozległ o się pukanie do drzwi.

 

To pokojó wka przyszł a spytać, czy Tiril nie potrzebuje pomocy.

 

Dziewka zł oż ył a rę ce z zachwytem:

 

– Ach, jaka panienka ś liczna!

 

– Ja? – odpowiedział a Tiril niemal opryskliwie, uważ ał a bowiem, ż e jej miejsce jest raczej wś ró d ludzi pokroju Ester.

 

Potem odwró cił a się do lustra.

 

– Ojej! – Dech zaparł o jej w piersiach.

 

Zobaczył a opaloną twarz i ramiona, któ re w kontraś cie z jasnobł ę kitną sukienką zdawał y się jeszcze ciemniejsze. Oczy natomiast wyglą dał y na bardziej niebieskie niż zwykle. Lś nią ce wł osy niczym wodospad spł ywał y na ramiona.

 

– Nie mam pantofli – zdoł ał a jedynie bą kną ć pod nosem.

 

– Ależ nie, wypakował am jedną parę. Tu stoją.

 

– Nie jestem przyzwyczajona do takiego stroju – westchnę ł a Tiril. Chł opię cym krokiem podeszł a do ł ó ż ka i cię ż ko usiadł a.

 

Panienka powinna chodzić jak dama – pouczał a ją pokojó wka, pomagają c jej wł oż yć pantofelki, któ re rzeczywiś cie należ ał y do Tiril. Cał kiem zapomniał a, ż e ma takie. Widocznie Erling znalazł je gdzieś w domu.

 

W domu… Jak obco zabrzmiał o to sł owo!

 

– Dziś wieczorem panienka bę dzie najpię kniejsza! – z zachwytem oś wiadczył a pokojó wka. – Pię kniejsza nawet niż jaś nie panienka Catherine. Tylko, moim zdaniem, powinna panienka troszkę pokrasić usta. I poł oż yć odrobinę ró ż u na policzki. No i nos trochę się bł yszczy.

 

– Nie mam czym się umalować.

 

– Ale ja mam! Proszę poczekać, zaraz przyniosę!

 

Tiril oniemiał a siedział a sztywno, podczas gdy dziewczyna zrę cznymi ruchami nał oż ył a odrobinę ró ż u na jej policzki i delikatnie podmalował a wargi. Na koniec leciutko ją przypudrował a.

 

– Proszę się teraz obejrzeć w lustrze, panienko!

 

Tiril nie wierzył a wł asnym oczom.

 

– Czy to naprawdę ja? – szepnę ł a.

 

Zdenerwowana tak, ż e dł onie jej się spocił y, zeszł a wraz z Nerem na dó ł do wyszynku, nie zdają c sobie sprawy, jaki kontrast stanowił wielki czarny pies z jej wł aś nie objawioną kobiecoś cią.

 

Erling i Mó ri już siedzieli przy stole. Zapatrzyli się na nią, kompletnie zaskoczeni, wreszcie Erling się opamię tał i wycią gną ł do niej rę ce.

 

– Moja przyszł a ż ona – szepną ł cicho i ucał ował jej dł oń.

 

– Przyszł a ż ona, no wiesz? – odparł a kpią cym tonem, cał kowicie wypadają c z roli. Zwró cił a się do Mó riego: – Ł adnie wyglą dam?

 

Przy ś wiecach jego oczy lś nił y czarnym blaskiem. Spostrzegł a, ż e i on postarał się wyglą dać bardziej uroczyś cie.

 

Jesteś bardzo niepodobna do siebie, Tiril – powiedział niewyraź nie. – Prawie cię nie poznał em.

 

– Jeś li to ma być komplement, to jest ś wietnie zakamuflowany – uś miechnę ł a się. Erling odsuną ł dla niej krzesł o. – Oj, czuję się prawie jak dama! – zachichotał a.

 

Był to niezwykle udany obiad, Erling miał oczy zwró cone tylko na nią i przechodził samego siebie w uprzejmej konwersacji, a mocne czerwone wino rozwią zał o ję zyk Tiril.

 

Mó ri obserwował ich w milczeniu, od czasu do czasu gł aszczą c bezwstydnie ż ebrzą cego Nera. Erling i Tiril należ eli teraz do innego ś wiata, swobodnie ż onglują c sł owami oddalili się od niego o setki mil. Tiril wiedział a, ż e Mó ri potrafi się zachowywać ró wnie dwornie jak oni, nauczył się dobrych manier u siry Eirikura w Vogsos, ale nie dal się wcią gną ć w rozmowę. Tiril nie wiedział a, jak ma odczytać mroczny blask jego oczu.

 

Erling niczego nie zauważ ał. Zalecał się do Tiril i czę sto nawią zywał do ich rychł ego mał ż eń stwa. Sł owa te radował y, ale i zawstydzał y dziewczynę.

 

Przy jednym z dalszych stoł ó w siedział a samotna mł oda dama. Tiril już od dł uż szej chwili się orientował a, ż e nie spuszcza wzroku z ich tró jki.

 

Dziwna był a to kobieta. Zdaniem Tiril pochodził a z dobrej rodziny, lecz postanowił a robić to, na co przyjdzie jej ochota, nie tracą c przy tym nic ze swej elegancji. Jej dł ugie pszeniczne wł osy był y splecione w niezliczone cieniutkie warkoczyki, nosił a się cał kiem na czarno, lecz nie był to z pewnoś cią stró j wdowy – na to suknia był a zbyt wydekoltowana. Miał a naszyjnik, z któ rego zwisał o wiele cię ż kich, osobliwych przedmiotó w.

 

Dama ta sprawiał a wraż enie bardzo wyrafinowanej. Owalna twarz o szlachetnych rysach, smukł e dł onie o dł ugich palcach, prawdopodobnie ró wnież dł ugie nogi. Nawet Tiril wyczuwał a biją cą od niej zmysł owoś ć.

 

Uś miechnę ł a się do Tiril, z udawaną rezygnacją pokrę cił a gł ową, gestami dają c do zrozumienia, iż uważ a za niesprawiedliwe, ż e Tiril ma do towarzystwa dwó ch tak przystojnych mę ż czyzn, podczas gdy ona siedzi sama. Tiril odpowiedział a jej uś miechem. Erling powió dł oczami za jej wzrokiem.

 

– Ojej! – westchną ł.

 

Nie wiadomo, co to miał o znaczyć.

 

Wzrok Tiril zaczą ł się już mą cić, Mó ri zaproponował wię c, by udali się na spoczynek. On i Tiril mieli pokoje obok siebie, Erlinga, któ ry zaż ą dał wię kszych wygó d, umieszczono w przeciwległ ym krań cu budynku. Teraz oczywiś cie ż ał ował, ale nie wypadał o mu tego ujawniać.

 

– Odprowadzę cię do pokoju – oś wiadczył Tiril.

 

– Ale tylko do drzwi. Za bardzo jestem ś pią ca na dalszą rozmowę.

 

Mó ri powiedział wszystkim dobranoc i poszedł do siebie. Erling zatrzymał się pod drzwiami pokoju Tiril. Obją ł ł okcie dziewczyny, zmuszają c ją tym samym, by poł oż ył a mu rę ce na ramiona.

 

– Pię knie dzisiaj wyglą dasz, Tiril – szepną ł z czuł oś cią. – Mam na ciebie ochotę.

 

Te sł owa ją otrzeź wił y.

 

– Muszę się poł oż yć – mruknę ł a. – Tak mi się krę ci w gł owie.

 

Przycią gną ł ją do siebie, przez moment patrzył pytają co, a potem pocał ował.

 

Tiril tak dł ugo wstrzymywał a oddech, ż e w koń cu musiał a oderwać swoje usta od jego ust. Kiedy jednak Erling chciał powtó rzyć pocał unek, odsunę ł a go ł agodnie, lecz zdecydowanie.

 

– Dobranoc, Erlingu! I dzię kuję za mił y wieczó r.

 

Prę dko wś lizgnę ł a się do pokoju, ż eby przypadkiem nie zmienić decyzji.

 

 

Tiril odwiesił a swą pię kną sukienkę, rozebrał a się i zmył a szminkę. Zasnę ł a, gdy tylko przył oż ył a gł owę do poduszki. Wł aś ciwie wcale nie miał a takiego zamiaru, chciał a leż eć i cieszyć się wspomnieniami wieczoru i pocał unku Erlinga. On jest wspaniał y, mó wił a sobie, jest wszystkim, czego moż na pragną ć.

 

Wię cej pomyś leć nie zdą ż ył a, bo już spał a.

 

Sny sprowadził o na nią zapewne wino, a moż e cał y wieczó r jako taki.

 

Jak zaczą ł się sen, nie pamię tał a. Nagle jednak znalazł a się w jakiejś straszliwej przeł ę czy, w któ rej ziemia usł ana był a mię kkimi poduszkami. Gonił y ją przeraż ają ce istoty, a moż e dzikie konie? Potem zjawił się jakiś czł owiek i wł adczym gł osem nakazał istotom, by odstą pił y. Tiril osunę ł a się na mię kkie posł anie. Sł yszał a wycie wichru w szczelinach skalnych, lecz nie bał a się go, bo zarzucił a mę ż czyź nie rę ce na szyję, a on cał ował ją dł ugo,? wielką czuł oś cią.

 

Ale nie był to Erling, lecz Mó ri. W jakiś niezwykł y sposó b Tiril zdawał a sobie sprawę, ż e ś ni, chciał a poprosić go: „Odejdź, Mó ri, opuś ć mó j sen! ”

 

Pomyś lał a tak tylko przez moment, bo zaraz uś wiadomił a sobie, jak ogromnie emocjonują ca jest zamiana Erlinga na Mó riego, i mocniej przycisnę ł a się do niego. Jej ciał o zaczę ł o pł oną ć w ó w niespokojny sł odki i rozkoszny sposó b, tak jak we ś nie, któ ry nawiedził ją na wysepce Ester. Zacisnę ł a uda ale on je rozchylał … Obudził a się. Tak jak poprzednio bez speł nienia. Leż ał a w ł ó ż ku cię ż ko dyszą c, wsł uchana w echo wł asnego gł osu.

 

Nagle otworzył y się drzwi i do pokoju wszedł Mó ri.

 

– Co się stał o, Tiril? Krzyczał aś?

 

Starał a się oddychać spokojnie, ale nie mogł a. Ogień wcią ż w niej pł oną ł, nie umiał a go zdł awić.

 

– Coś mi się ś nił o – wyznał a, odruchowo wycią gają c do niego rę ce. Mó ri przysiadł na ł ó ż ku.

 

– Cał a dygoczesz, Tiril.

 

Oddychał a szybko, drż ą co.

 

– Pomó ż mi, Mó ri! Miał am sen, ż e ty i ja… byliś my w szczelinie, pokrytej mię kkimi poduszkami. Ty… prawie…

 

Poczuł a, ż e Mó ri drę twieje.

 

– Och, wybacz mi! – szepnę ł a zawstydzona. – Zapomnij o tym, co ci powiedział am. Odejdź, odejdź stą d natychmiast!

 

– Był aś bardzo samotna, Tiril – rzekł cicho. – Nie mogę ci pomó c tak, jak byś tego teraz chciał a, bo Erling powinien dostać nietknię tą narzeczoną, ale…

 

– O, nie myś l o Erlingu – zniecierpliwił a się. – To on mó wi o mał ż eń stwie, nie ja. Mó ri, ja pł onę, nie mogę nad sobą zapanować, proszę cię, odejdź!

 

– Już dobrze, dobrze – odpad na pozó r spokojnie, lecz Tiril w jego gł osie wyczuł a wzburzenie. – Potrafię zł agodzić twoje udrę ki, nie naruszają c twego dziewictwa.

 

– Mó ri… – prosił a, nie chciał a, by był ś wiadkiem targają cych nią ż ą dz. On jednak już wsuną ł dł oń pod koł drę i dotkną ł jej piersi. Tiril cię ż ko oddychał a.

 

– To nie bę dzie dł ugo trwał o – uspokajał ją szeptem.

 

– Jesteś prawie na granicy. Kiedy czł owiek dł ugo jest sam, czę sto nawiedzają go takie sny.

 

Tak pró bował ją pocieszać.

 

– Czy ty też miał eś takie sny? – spytał a, wiedzą c, ż e nie otrzyma odpowiedzi. Mó ri ubrany był w swoją pelerynę. Poprosił, by zrobił a mu miejsce, wó wczas jemu był oby ł atwiej. Tiril przysunę ł a się do ś ciany.

 

– Nie bó j się, nie zhań bię cię – mó wił, przesuwają c dł oń jej biodro i niż ej na wewnę trzną stronę ud.

 

Tiril ję knę ł a udrę czona, powzię ł a pewne podejrzenia.

 

– Mó ri… czy już to kiedyś robił eś?

 

– Nie – odparł. – Lecz wiele moż na się nauczyć z rozmó w innych chł opcó w.

 

Och, Boż e, pomyś lał a Tiril, zaciskają c powieki, kiedy jego palce zbliż ył y się do punktu, któ ry kiedyś sama odnalazł a.

 

– Mó ri, tak się wstydzę, ale chcę być bliż ej twojej dł oni.

 

– Nie wolno ci się wstydzić – prosił. Usł yszał a, ż e teraz jego gł os drż y już cał kiem wyraź nie. Drż ał y takż e jego palce, gdy poł oż ył dł oń na najbardziej wraż liwym miejscu jej ciał a.

 

– Aaach! – westchnę ł a. Nie mogł a się opanować, mocniej przycisnę ł a się do jego rę ki. – To ogień piekielny, Mó ri! Czy ty nic w ogó le nie czujesz?

 

Zawahał się przez chwilę, ale zrozumiał, jakie to dla niej waż ne, i ują ł ją za rę kę.

 

– Zobacz!

 

Przył oż ył dł oń Tiril do swego ciał a. Przez pelerynę poczuł a pulsują ce gorą co.

 

– Och, Mó ri – szepnę ł a bez tchu.

 

Gorą czkowo odsuwał a materiał, dotykał a jego ciał a, w koń cu palce znalazł y to, czego szukał y. Poruszył się, pokazują c jej, co ma robić. Nie przestawał przy tym jej pieś cić.

 

Tiril pociemniał o w oczach. Jej usta szukał y jego ust. Miał a wraż enie, ż e leci wprost w otchł ań, w któ rej kró luje ś mierć, gdzie obserwował y ich przeraż ają ce istoty, ogarniał o je podniecenie i same się zaspokajał y. Przycisnę ł a usta do jego warg, by stł umić krzyk nieznoś nej rozkoszy, i kiedy nadszedł moment speł nienia, wsunę ł a się cał a pod niego. Mó ri przestał już nad sobą panować, uł oż ył się na niej z ję kiem niewypowiedzianego cierpienia i gdy już miał w nią wtargną ć, osią gną ł szczyt.

 

Dziewictwo Tiril był o uratowane. Leż eli obok siebie zdyszani i oszoł omieni, ale nieopisanie szczę ś liwi.

 

– Nie przypuszczał am, ż e jesteś do tego zdolny – szepnę ł a w koń cu Tiril. – Ciebie nikt nie ł ą czy z takimi sprawami, chociaż na wyspie przyś nił mi się o tobie niezwykle podniecają cy sen.

 

Mó ri uś miechną ł się ze smutkiem.

 

– Są chyba tego dwa powody. Przede wszystkim sam uciekam od tego rodzaju myś li, aby w peł ni skupić się na mym wykształ ceniu.

 

– Ale czy to ma być przeszkodą? Z tego co zrozumiał am, to Mag-Loftur i inni diakoni poż ą dali kobiet.

 

– Taki był mó j wł asny wybó r. Drugi powó d mojej wstrzemię ź liwoś ci jest bardziej skomplikowany. Rezygnował em z wszelkich kontaktó w fizycznych, bo sam czuł em, ż e coś mnie od nich odgradza. Są dził em, ż e niemoż liwe jest, abym cokolwiek odczuwał. Dopiero teraz. A to przede wszystkim dlatego, ż e ty był aś ze mną.

 

Tiril od tych sł ó w zalał a kolejna fala gorą ca.

 

– Ale chyba miał eś sny?

 

– Tak – przyznał. – Lecz rzadko. I nie ł ą czył y się z ż adną konkretną osobą.

 

– Powiedział eś, ż e coś cię od tego odgradza? Chyba wiem, co masz na myś li.

 

W ciemnoś ci wyczuł a, ż e popatrzył na nią zdziwiony.

 

– Widzisz, Mó ri… Nie wiem, od czego zaczą ć, to tak trudno wyjaś nić. Muszę ci zadać pytanie, któ re już ode mnie sł yszał eś, ale nie odpowiedział eś na nie. Twó j ojciec zwał się Hraundrangi-Mó ri.

 

– Tak.

 

– Podobno „Mó ri” to przydomek upiora czarnoksię ż nika. I podobno jakiś upió r pomagał twej matce, kiedy przyszedł eś na ś wiat. Teraz pytam poważ nie: czy twó j ojciec już nie ż ył, kiedy został eś poczę ty?

 

Odpowiedział pytaniem:

 

– Dlaczego chcesz to wiedzieć?

 

– Dlatego, ż e przez chwilę, kiedy oboje doś wiadczyliś my rozkoszy, miał am wraż enie, ż e ciś nię to mnie wprost do kró lestwa ś mierci. Ż e… ż e trzymam w ramionach upiora. I ż e dlatego kojarzysz się raczej ze ś miercią niż z ziemską erotyką.

 

Mó ri przez dł ugą chwilę milczał.

 

– Najlepiej bę dzie, jak poznasz prawdę – rzekł wreszcie. Hraundrangi-Mó ri – nie nosił przydomka „Mó ri” za ż ycia, nie znam jego prawdziwego imienia – był ś cigany za swe czarnoksię skie praktyki. Zakochał się w Heldze, mojej matce, któ ra był a có rką i wnuczką czarownika. Rodzice schronili się w jakiejś ziemiance i spoczę li w swych ramionach. Wł aś nie wtedy wpadli tam prześ ladowcy i wypuszczona strzał a trafił a mego ojca w plecy. Prosto w serce. W ciał o Helgi trysnę ł o nasienie martwego czł owieka.

 

– Jakaż tragiczna historia! – ję knę ł a Tiril.

 

– Owszem – uś miechną ł się Mó ri. – Lecz takż e szalona. Mó j ojciec po ś mierci zaczą ł się ukazywać i nadano mu imię Hraundrangi-Mó ri To on pomagał przy moich narodzinach.

 

Tiril milczał a, delikatnie wierzchem dł oni gł adził a Mó riego po policzku.

 

– Mó ri…

 

– Tak?

 

– Spotkał am twego ojca. Ty takż e.

 

Po patrzył na nią zdziwiony.

 

– Twó j duch opiekuń czy, mę ż czyzna. To był twó j ojciec.

 

Mó ri podnió sł gł owę, zaskoczony oddychał cię ż ko.

 

– Tak, to by się mogł o zgadzać. Ale ską d ty to wiesz?

 

– Opowiem ci kiedy indziej. Teraz ogarną ł mnie taki bł ogi spokó j, spró bujmy zasną ć.

 

– Dobrze. Pó jdę do siebie.

 

Na chwilę przytrzymał a jego dł oń.

 

– Dzię kuję, Mó ri!

 

– To ja ci dzię kuję, Tiril. To był a najpię kniejsza chwila mojego ż ycia. Czuł em, ż e jestem tak blisko ciebie.

 

– Ja też o tym myś lał am. Tak pię knie to przyją ł eś, Mó ri… Nie mó w nic Erlingowi. On mó gł by zniszczyć to, co ł ą czy nas dwoje.

 

– Wiem. Nic mu nie powiemy. Dobranoc, najmilsza!

 

Pochylił się i ucał ował ją w czoł o. Ten pocał unek był o wiele pię kniejszy niż ó w ognisty, któ ry Erling wcześ niej wycisną ł jej na wargach.

 

Tiril wydawał o się, ż e od tamtej chwili upł ynę ł o już wiele czasu. Tamto wydarzył o się w jej dzieciń stwie., Teraz był a kobietą. Kobietą jednego mę ż czyzny. Niczyją inną.

 

Rozdział 21

 

Nazajutrz przy ś niadaniu czekał a ich niespodzianka. Zasiedli w jadalni, by rozkoszować się ostatnimi chwilami w luksusie, zanim znó w przyjdzie im stawić czoł o przeciwnoś ciom losu. Nagle do ich stolika podeszł a elegancka dama. Erling natychmiast się poderwał i podsuną ł jej krzesł o. Przyję ł a to z dostojną godnoś cią.

 

Mogł a być mniej wię cej o rok starsza od Tiril Zaczę ł a mó wić bez zbę dnych wstę pó w:

 

– Pozwó lcie, ż e się przedstawię. Jestem Catherine, baronó wna, nazwisko nie jest waż ne. Lubię, ż eby plebejusze zwracali się do mnie „wielmoż na pani” albo „jaś nie pani”, ale was nie bę dę do tego zmuszać. Wczoraj wieczorem przypadkiem podsł uchał am rozmowę dwó ch mę ż czyzn. Przez okno usł yszał am, jak rozmawiają w mę skim ustę pie. Ż eby nie przedł uż ać tej historii, powiem prosto z mostu: planowali na dzisiaj rano napad z ukrycia, w Krokkleiva. Zrozumiał am, ż e chodził o im o was. Wspominali o dziewczynie imieniem Tiril…

 

– Zgadza się, to ja – kiwnę ł a gł ową Tiril. – I prawdą jest, ż e mnie ś cigają.

 

– Czy oni cię widzieli, pani? – spytał Erling przedstawiwszy uprzednio cał ą tró jkę. Widać był o, ż e panna Catherine bardzo mu się spodobał a. Na pewno przez te dł ugie nogi, pomyś lał a Tiril z goryczą.

 

– Widział am ich tylko od tył u, szli do koni. W oczy rzucił y mi się jedynie naprę dce pocerowane spodnie.

 

– To oni – stwierdził Mó ri. – Dzię kujemy za ostrzeż enie! Ale jak wobec tego dostaniemy się do Christianii?

 

Kobieta uś miechnę ł a się.

 

– Mam swoje drogi. Jedź cie ze mną do domu, a stamtą d moż emy wyruszyć dalej inną trasą.

 

Z wdzię cznoś cią przystali na jej propozycję. Baronó wna miał a wł asny powó z i wkró tce wszyscy razem opuś cili zajazd. Baronó wna przewodził a, ale i tak Nero jak zwykle biegł pierwszy.

 

Tiril obawiał a się nieco porannego spotkania z Mó rim, ale on tylko czule się uś miechną ł, podkreś lają c, ż e ł ą czy ich wspó lna tajemnica, poza tym zachowywał się wobec niej tak jak zawsze. Tiril pocieszał a się, ż e oboje otworzyli się przed sobą nawzajem, nie mó gł wię c myś leć o niej aż tak ź le. Wyglą dał o zresztą na to, ż e jest przeciwnie, i bardzo ją to pokrzepił o.

 

Prę dko zjechali z goś ciń ca. Baronó wna powiodł a ich wą skimi dró ż kami w gł ą b lasu, któ ry tutaj, wokó ł jeziora Tyrifjord, ró sł gę sto. Droż ynka wysypana sosnowymi igł ami prowadził a do nieduż ej chaty.

 

Chata to chyba zbyt proste sł owo dla okreś lenia domostwa baronó wny, pomyś lał Erling z uś miechem zadowolenia. Przecież kryją się za nią pienią dze!

 

– Witajcie w moich skromnych progach – zapraszał a dama. – Musimy trochę porozmawiać.

 

Gdy wkroczyli do chaty, doznali prawdziwego wstrzą su. Có ż to, na mił oś ć boską, za przybytek! Z sufitu zwisał y pę ki suszonych zió ł, wszę dzie stał y naczynia godne prawdziwej czarownicy, szafki skrywają ce najniezwyklejsze przedmioty.

 

– Zapraszam do ś wią tyni Catherine, pierwszej czarownicy Norwegii. Jeś li potrzebna wam moja pomoc w walce z chorobą, kł opotami mił osnymi lub wrogami, jestem do waszej dyspozycji.

 

Tiril zobaczył a, ze Mó ri odwraca gł owę. Z cał ych sił starał się powstrzymać od ś miechu. Ona sama takż e uważ ał a sytuację za doś ć komiczną.

 

Erling jednak był zafascynowany.

 

– To ci dopiero! – rzekł z zachwytem. – Nie spodziewał em się tego, pię kna baronó wno.

 

– Jestem bardzo sł awna – oś wiadczył a nieskromnie. Ludzie tł umnie się tu schodzą. Uzdrawiam ich, wró ż ę z kart, odczytuję ich losy z gwiazd. Ale siadajcie, proszę, mam pewną propozycję.

 

Tiril przesunę ł a zasuszoną gł owę Indianina i wypchanego czarnego kota, któ ry natychmiast przycią gną ł uwagę Nera, i przycupnę ł a na brzeż ku sofy.

 

Catherine spojrzał a na nią.

 

– Nie sposó b uwierzyć, ż e to ta sama dziewczyna, któ rą widział am wczoraj wieczorem. Teraz trudno nawet twierdzić, jakiej jesteś pł ci.

 

– Tak jest najlepiej – odparł a Tiril. – Jedziemy z daleka.

 

Doką d zmierzacie?

 

– Do Christianii.

 

– Ach, Christiania! Cudowne miasto! Mam tam do zał atwienia parę spraw, nie lubię jednak podró ż ować sama. Wyruszę razem z wami.

 

Najwidoczniej nie brał a pod uwagę, ż e ktoś mó gł by się jej sprzeciwić.

 

– Bardzo mnie zainteresowaliś cie, wszyscy troje. I ten wielki, demoniczny pies. – Odwró cił a się do Erlinga. – Sł yszę, ż e ty, mó j panie, pochodzisz z Bergen. Twó j krną brny, wiecznie niezadowolony dialekt nie pozostawia co do tego najmniejszych wą tpliwoś ci. Widzę też, ż e Jesteś ś wiatowcem…

 

Erling skł onił się lekko. Zdumiony był, ż e ktoś mó gł postrzegać jego dialekt jako pł aczliwy, czy jak to tam ona powiedział a.

 

– Jestem kupcem.

 

– Bogatym jak krezus – uzupeł nił a Tiril.

 

– No, no, nie przesadzajmy – dobrodusznie uś miechną ł się Erling, ale jej sł owa nie sprawił y mu przykroś ci.

 

– Jak mił o – powiedział a Catherine. Wprost poż erał a Erlinga oczyma spod cię ż kich pó ł przymknię tych powiek.

 

– A co cię wią ż e, panie, z tą tu Tiril?



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.