|
|||
Rozdział 2 5 страница
Pł omienie nowego ogniska kł adł y się prawie pł asko na wietrze. Iskry sypał y się na morze.
Byle tylko nie zgasł o, niepokoił a się Tiril.
Nero nie odstę pował ich ani na krok, uradowany, ż e wolno mu biegać po wyspie w tak interesują cą pogodę.
– Dlaczego musimy zgasić to dawne ognisko? – zawoł ał a Tiril.
– Nie pojmujesz? To dopiero gł upia gę ś! – wrzasnę ł a Ester, ale Tiril wcale się nie przeję ł a ostrymi sł owami rybaczki. Przywykł a już do nich, wiedział a, ż e nie dyktuje ich zł oś ć, po prostu Ester nie umiał a wyraż ać się inaczej.
Usił ował a zrozumieć, dlaczego stary ogień trzeba zgasić, lecz wicher rozwiewał wszelkie myś li.
Dotarł y na poł udniowy kraniec wyspy i Ester natychmiast zaczę ł a rozwalać stos kamieni, na któ rych pł onę ł y wę gle pod osł oną nieduż ej nadbudó wki. Tiril przemokł a już do suchej nitki, ale nie miał a czasu się skarż yć. Ze, wszystkich sił starał a się pomó c Ester.
– Statek się zbliż a! – zawoł ał a. – Sł yszę, jak trzeszczy kadł ub.
– Do diabł a! – wrzasnę ł a Ester. – No, nareszcie! A teraz depcz wę gle, prę dko, trzeba je zgasić! Udał o się!
Z nocnych ciemnoś ci zaczę ł o się wył aniać coś wielkiego. Pozostawał o tylko niewyraź nym cieniem, ale widać był o, ż e jest ogromne.
– To barkentyna! – zawoł ał a Ester. – Hura! Jesteś my bogate!
Na pokł adzie zapł onę ł o jakieś ś wiatł o i morze zalś nił o mroczną zielenią. Nagle od strony statku dobiegł o woł anie:
– Przysię gam, kapitanie, przed chwilą widział em tu ognisko, wpł ynę liś my za daleko na pó ł noc.
– Bzdury, znam te wody. Ustawić się pod wiatr!
– Nie! – wrzasną ł ktoś trzeci. – Zmienić kurs! Na prawą burtę! Na prawą!
Boż e, oni pł yną prosto na nas, pomyś lał a Tiril. Odruchowo uskoczył a w bok. Nero uczynił to samo, ale Ester pomimo podmuchó w wiatru trzymał a się prosto i zanosił a gł oś nym ś miechem.
Z barkentyny dobiegał y wydawane gł oś no rozkazy. Zaiskrzył o i zaskrzypiał o, gdy wielki statek usił ował zrobić zwrot. Wznió sł się nagle nad Tiril jak gó ra, drewno zazgrzytał o o skał y. Zał oga zaniosł a się krzykiem strachu i gniewu, zatrzeszczał kadł ub, przechylają c się pod niebezpiecznym ką tem…
Barkentyna znalazł a się poza pasem szkieró w.
– Udał o nam się – szepnę ł a Tiril. – Uratowaliś my ich!
Ester jednak jej nie sł yszał a, moż e i lepiej dla Tiril, bo rybaczka był a zupeł nie innego zdania.
– Do kroć set! – wrzeszczał a. – Przepł ynę li obok, jak to moż liwe! Do stu tysię cy piorunó w, oby ich diabli…
I tak dalej w tym samym stylu przez kilka minut. Zdumiewają ce, ż adne z przekleń stw się nie powtó rzył o!
Do Tiril wreszcie dotarł o, czego dotyczy cał a ta tyrada za pó ź no zgasił y mniejsze ognisko.
Zamiarem Ester był o tak nakierować statek, aby roztrzaskał się o wysokie skał y wznoszą ce się na brzegu, poś rodku wyspy. Wszyscy kapitanowie wiedzieli, ż e ogień pł onie na jej poł udniowym krań cu i wobec tego należ y trzymać kurs na poł udnie. Gdy zamiast tego zapalono ognisko na pó ł nocnym krań cu wyspy, a statek obrał kurs na lewą burtę, musiał wpaś ć na skał y. Prosto w obję cia ś mierci.
Powlokł y się do domu, Ester przeklinał a i popł akiwał a. Wł aś nie wtedy Tiril z przeraż ają cą jasnoś cią uś wiadomił a sobie bolesną prawdę.
Już wiedział a, ż e zamknię ta izdebka, tak pilnie strzeż ona przez Ester, kryje w sobie kosztowne rzeczy z wrakó w statkó w, któ re rybaczka zwabił a na skał y, a potem splą drował a.
Z rozpaczą w sercu zastanawiał a się, ilu ludzi znalazł o tu swoją ś mierć.
Piractwo z lą du…
Kiedyś, dawno temu, o tym sł yszał a.
Doś ć powszechne zaję cie wzdł uż wybrzeż y.
Ż niwa w szaleją cej burzy.
Rozdział 7
W duszy Tiril coś pę kł o.
Przyjaź ń z Ester dawał a jej wiele radoś ci. Przekonanie, ż e wszyscy ludzie są z gruntu dobrzy, nawet jeś li wywodzą się z najniż szych warstw społ ecznych, ogrzewał o jej serce. Ester stanowił a ż ywy przykł ad potwierdzają cy teorię Tiril. Pomimo ż e był a wulgarna i nie dał o jej się nazwać wzorową chrześ cijanką czy ozdobą rodu ludzkiego, serce miał a ze zł ota.
Piractwa jednak Tiril nie mogł a tolerować.
Dziewczynę, któ ra był a tak peł na mił oś ci dla bliź nich, raz po raz strą cano z chmur na ziemię i odzierano ze zł udzeń, aż w koń cu cał ą swą mił oś ć skierował a na zwierzę ta.
Przy Ester odzyskał a ró wnowagę i dawną wiarę w czł owieka.
Teraz radoś ć ż ycia Tiril znó w się zał amał a.
Zniszczenie statkó w, przedmiotó w materialnych, nie miał o dla niej takiego znaczenia, choć jakakolwiek forma kradzież y był a jej obca. Ester ż ył a w biedzie, należ ał o zrozumieć jej pragnienie posiadania jakiegoś dobytku.
Natomiast z myś lą, ż e na statkach, któ re Ester przywiodł a na zagł adę, zginę li ludzie, dziewczyna nie umiał a się pogodzić. Po prostu nie umiał a.
Nie mogł a przestać lubić Ester – przyjació ł wszak akceptuje się wraz ze wszystkimi ich wadami – ale ś miertelnie się bał a, ż e kolejne statki zabł ą dzą na te wody.
Ester dł ugo był a niepocieszona.
– Taka wspaniał a barkentyna! I nie wcelował a, przepł ynę ł a obok.
Raz Tiril odważ ył a się powiedzieć:
– Chyba stał o się lepiej. Na pokł adzie mogli być niewinni ludzie, dzieci, kobiety, pies…
Wiedział a, ż e sprzeciwianie się Ester moż e okazać się niebezpieczne.
– Do kroć set, nie obchodzi mnie, kto jest na pokł adzie! Są tak obrzydliwie bogaci, ż e nic im nie zaszkodzi, jeś li stracą niektó re rzeczy. I tak im nie zabraknie!
Có ż za pokrę tna argumentacja! Ze statku, któ ry rozbił tych skał ach, nikt nie mó gł się uratować.
– Czy nikt nigdy nie przeż ył? – Tiril dł ugo się powstrzymywał a przed zadaniem tego pytania.
Ester wybuchnę ł a gromkim ś miechem.
– Owszem, leż eli podtopieni na brzegu. Ale niezbyt dł ugo.
Tiril z trudem przeł knę ł a ś linę. Postanowienie, ż e opuś ci wyspę, stawał o się coraz mocniejsze.
– Nigdy nie został aś odkryta?
– Nie, po to przecież walę ich w ł eb. Morze przyjmie wiele ś mieci.
– A potem sprzedajesz wył owione z wraku rzeczy?
– Kiedy jest to konieczne. Są siad się tym zajmuje. Oboje jesteś my teraz doś ć bogaci. I wiedz, Tiril, ż e jeś li mnie by się coś stał o, wszystko, co moje, bę dzie należ eć do ciebie. Chociaż ja na razie nie zamierzam ż egnać się z tym ś wiatem.
Po tej rozmowie Tiril miał a tylko jedno pragnienie: wydostać się z wyspy. Ale to nie był o takie ł atwe.
Podejmował a pró by, prosił a Ester, by pozwolił a jej wró cić na stał y lą d. Gospodyni jednak za każ dym razem znajdował a jaką ś wymó wkę. Twierdził a, ż e nadcią ga burza, któ ra nigdy jakoś nie nadchodził a. Albo nagle czuł a się chora i nie chciał a zostawać sama. Z czasem Tiril: zorientował a się, ż e rybaczka ma ż elazne zdrowie. Innym razem musiał y koniecznie wybrać się na poł ó w, bo akurat nadarzył się odpowiedni moment, by nał apać duż o ryb.
Prawda natomiast był a taka, ż e Ester, któ ra zawsze ż ył a samotnie, nagle odkrył a, ile radoś ci moż na czerpać z czyjegoś towarzystwa.
Tiril pró bował a też po prostu zabrać swoją ł ó dź i odpł yną ć w tajemnicy, chociaż ż al jej był o Ester i nie chciał a sprawiać jej przykroś ci. Niestety, w ł odzi nie znalazł a wioseł. Szukał a ich na cał ej wyspie, wreszcie zrozumiał a, ż e muszą być zamknię te w sekretnej izdebce w chacie.
Był a wię c wię ź niem. Wię ź niem na maleń kim szkierze na morzu.
Na nic się nie zdał a kolejna pró ba nawią zania kontaktu z Erlingiem. Odpowiedź nie nadchodził a, wieś ci przepadł y nie wiadomo gdzie po drodze. Moż e Ester nie przekazał a ich już synowi są siada?
A moż e Erling dostał list i nie miał ochoty odpowiadać?
Przykro był o o tym myś leć, tak bardzo bolał o.
Zapomniana przez ś wiat. Skazana na ż ycie na pustkowiu.
Prawdę powiedziawszy, Tiril zaczę ł a przypuszczać, ż e ż ycie w zagroż eniu, ukrywanie się przed parą mordercó w, był oby lepsze.
Nastał a zima, spokojniejsza niż Ester miał a nadzieję, a Tiril się obawiał a.
Sztormy ucichł y.
Kiedy wraz z wiosną nadeszł y jaś niejsze dni i Tiril przeniosł a się z powrotem do szopy nad brzegiem, wydarzył o się coś niezwykł ego.
Przyś nił jej się jeden z „tych” snó w.
Tym razem okazał się jeszcze bardziej intensywny, prawdopodobnie dlatego, ż e Tiril moż na już był o nazwać dorosł ą, poza tym ż ył a w izolacji od ś wiata.
Ś nił o jej się, ż e jest w szopie, to zresztą nie odbiegał o od prawdy. Ale we ś nie siedział a oparta plecami o ś cianę.
Nera nie był o przy niej, to dobrze, bo na pewno zaczą ł by się dziwić.
Podcią gnę ł a kolana i rozł oż ył a je na boki. Czekał a na coś, nie bardzo wiedział a na co, a moż e raczej nie chciał a tego nazwać.
W podbrzuszu czuł a pulsują ce gorą co. Dł onie pragnę ł y się tam opuś cić, lecz nie ś miał y.
Nawet we ś nie zachował a dziecię cą skromnoś ć i strach przed zbliż eniem się do intymnych sfer ludzkiego ż ycia. Jej przybrany ojciec narobił wiele zł ego, pokazał jej najbardziej odraż ają ce strony erotyki.
Ję knę ł a cicho. Usiadł a trochę inaczej, wygodniej. Gorą co się potę gował o, stawał o boleś nie sł odkie.
Otworzył y się drzwi. Tiril, nie podnoszą c oczu, wiedział a, kto w nich staną ł.
Przykucną ł przed nią. Ują ł w dł onie jej twarz.
– Tę sknił aś za mną, Tiril?
– Tak – szepnę ł a. – Tak, tak! Potrzebuję cię.
– Wiem o tym, ale nie mogę ci pomó c. Nie został em stworzony do takiej mił oś ci.
Uż alił a się przez sen, zał kał a.
On ostroż nie przesuną ł rę ce w dó ł. Jakby na pró bę.
– Tak – szepnę ł a jeszcze raz.
Patrzył jej teraz w oczy. Badawczo.
Potem, nie pamię tał a, jak do tego doszł o, znalazł się za nią. Teraz on siedział oparty plecami o ś cianę, a ona wtulił a się w jego kolana.
Był a to cudowna pozycja. Czuł a biją ce od niego ciepł o. Miał a na sobie tylko koszulę, on podcią gną ł pł ó tno, delikatnym ruchem powió dł wzdł uż jej ud, po ich wewnę trznej stronie, ku miejscu, któ rego sama nigdy nie ś miał a dotkną ć.
Koniuszki palcó w na jej skó rze drgał y delikatnie, wysył ają c fale ciepł a, któ re koncentrował y się w jednym punkcie. Nie zbliż ał się jednak do niego, dł onie pozostał y na udach, tylko ona pró bował a jeszcze bardziej uł atwić mu dostę p.
Ję knę ł a gł oś no, mocno zaciskają c usta, proszą c go bez sł ó w, by dł uż ej już jej nie drę czył.
Poczuł a wtedy na plecach coś twardego, pulsują cego, przeraż ają cego. Fala podniecenia gwał townie w niej wezbrał a, mocno poruszył a ciał em i…
Tiril się obudził a. Leż ał a na swoim posł aniu, jedwabną, koł drę zrzucił a na podł ogę. Był a w szopie sama, tylko Nero spał na swoim posterunku pod drzwiami.
Ciał o Tiril pł onę ł o. Czuł a intensywne pulsowanie w podbrzuszu, lepką wilgoć.
– Nie – szepnę ł a, jakby chciał a się przed czymś ustrzec. – O Boż e, nie!
Na nic się to jednak nie zdał o. Ś cisnę ł a mocno nogi, zł ą czył a uda, przekrę cił a się na brzuch i zaczę ł a ocierać o materac.
– Och, nie, nie wytrzymam – szeptał a. – Ratunku, co mam zrobić?
Nigdy nie przeż ył a czegoś podobnego. Wiedział a jednak, dlaczego tym razem wszystko stał o się takie bolesne, drę czą ce, nieznoś ne. To dlatego, ż e we ś nie przyznał a się do prawdy. Tym razem nie pojawił y się w nim jakieś niewyraź ne niegroź ne istoty. To był …
Kiedy ponownie o nim pomyś lał a, potrzeba zaspokojenia stał a się już tak intensywna, ż e bez zastanowienia i bez wstydu dł onie pomknę ł y tam, gdzie od dawna już pragnę ł y dotrzeć.
Ujrzał a przed sobą jego oczy, któ re się do niej uś miechał y, a przecież był tak daleko, nie znał jej myś li, nie wiedział o tym, co robi w tajemnicy. Dł onie poruszał y się z prymitywną pewnoś cią musiał a zagryź ć wargi, by nie wykrzyczeć swej bolesnej udrę ki i nie obudzić Nera…
Osią gnę ł a wreszcie szczyt, jakiego nigdy nie znał a. Uczucie tak silne, tak palą ce, gwał towne do tego stopnia, ż e miał a wraż enie, iż zmysł y nie nadą ż ają.
Dł ugo leż ał a nie mogą c uspokoić oddechu. Miał a pustkę w gł owie, pustkę w ciele, ale tak był o jej dobrze.
W koń cu zaczę ł a się ś miać do siebie. Od dawna już nie czuł a się taka swobodna, wolna.
Wyobraził a sobie, ż e i on, bez wzglę du na to, gdzie się znajduje, odczuwa to samo. Co robi mę ż czyzna, kiedy jest sam i najdzie go ochota?
Wiedział a już, jak się mają sprawy. Ester szczegó ł owo jej wyjaś nił a, jak praktycznie urzą dzeni są mę ż czyź ni. Wystarczy, ż e trzymają ten swó j ulubiony przyrzą d i bawią się nim, dopó ki nie osią gną zadowolenia.
Kiedy Ester jej o tym powiedział a, Tiril wpadł a w gniew i uciekł a. Miał a doś ć obrzydliwej szczeroś ci swej przyjació ł ki.
Teraz przypomniał a sobie jej sł owa. I kiedy zasypiał a, na ustach miał a uś miech. Tego wieczoru nic wię cej już się nie wydarzył o.
Zanim jednak nastał ś wit, czekał o ją coś jeszcze…
Był ś rodek nocy, wiosennej nocy, jasnej, czarodziejskiej, peł nej tajemnic. Mgliste ś wiatł o ostroż nie wś lizgnę ł o się do szopy, ale pogrą ż ona we ś nie Tiril tego nie widział a. Fale leniwie uderzał y o, brzeg, ptaki zbudził y się i z krzykiem krą ż ył y nad wodą w poszukiwaniu poż ywienia. Już niedł ugo wstają ce sł oń ce miał o odbijać się w gł adkiej tafli morza, lecz na razie kró lował pó ł mrok.
Nagle Nero poderwał się z histerycznym, zawodzą cym szczekaniem, wycią gają c szyję i unoszą c pysk.
Zaczą ł szczekać na wydechu i zabrakł o mu powietrza w pł ucach. Przecią gł e wycie gwał townie się urwał o.
Tiril natychmiast zeskoczył a z posł ania.
– Co się stał o, Nero? Usł yszał eś coś?
Ale pies nie ruszył do drzwi jak zawsze robił, kiedy zaniepokoił go jakiś dź wię k z zewną trz. Siedział na ś rodku szopy i oszoł omiony nasł uchiwał czegoś jakby dobiegają cego z jego wnę trza.
A potem z gardł a wyrwał o mu się przeraź liwe zawodzenie. Wył przecią gle, milkł i zaczynał od nowa. Coraz gł oś niej, jak gdyby kogoś wzywał.
Tiril nigdy jeszcze nie sł yszał a czegoś podobnego.
– Ależ, Nero! Co to ma znaczyć!
Nie przypuszczał a, by pies mó gł zachowywać się w taki sposó b. Wydał jej się straszny, jakby coś go opę tał o, przypominał oszalał ego czł owieka.
– Co się stał o, piesku?
Nero umilkł i popatrzył na nią ze smutkiem, rozż alony, ponieważ go nie rozumiał a.
Tiril takż e się zasmucił a.
– Tak bardzo chciał abym wiedzieć, o co ci chodzi, Nero. Spró bujmy tak, jak zawsze.
Mieli swó j wł asny ję zyk. Tiril nieraz szeptał a psu do ucha, by porozmawiał „ze swymi przyjació ł mi z innego ś wiata” i przekazał im jej proś bę o pomoc, a Nero odpowiadał, obwą chują c jej oczy. „Przyjació ł Nera” Tiril wymyś lił a, taką znalazł a pociechę w swej samotnoś ci. Prosił a go na przykł ad o przekazanie wieś ci o niebezpieczeń stwie groż ą cym statkom na skalistej wysepce i od tej pory ż aden statek już się tu nie zabł ą kał.
Moż e wię c…?
Ale tej nocy Nero nie dał się pocieszyć. Cał y czas pró bował jej coś przekazać, lecz bez skutku. Oboje czuli się bezsilni.
To przecią gł e zawodzenie… Tiril był a pewna, ż e miał o wyją tkowe znaczenie.
Nero wcią ż nie dawał ż adnego znaku, ż e chce wyjś ć. Swą rozpaczliwą proś bę o pomoc i zrozumienie kierował da niej, tylko do niej.
Wreszcie zrezygnował i poł oż ył się z gł ę bokim westchnieniem. Tiril takż e wró cił a na posł anie, przymknę ł a powieki, ś wiadoma, ż e pociemniał e z ż alu psie oczy nie przestają na nią patrzeć ani przez chwilę.
Zasnę ł a. Ale pierwsze senne majaki napł ynę ł y, zanim jeszcze zdą ż ył a zapaś ć w gł ę boki sen.
Znalazł a się na przeraż ają co pustym pł askowyż u. Nie rosł a na nim trawa, czarne, porowate kamienie pokrywał mech, a raczej porosty o chorobliwie szarozielonej barwie.
I potem zobaczył a jakiś czł owiek powoli znikał w zapadają cym się kraterze.
– Mó ri! – zawoł ał a i poderwał a się cał kiem przytomna. -Mó ri jest w niebezpieczeń stwie.
W Nera wstą pił o ż ycie. Piszczał, krę cił się wokó ł jej nó g, zachę cają co merdał ogonem.
– To wł aś nie chciał eś mi przekazać, prawda? – Tiril odetchnę ł a z ulgą. – Budzą c się, zobaczył am i usł yszał am jeszcze. Sł yszał am szczekanie jakiegoś psiaka i widział am go, jak biegł przez pł askowyż: nieduż y owczarek. Przytulił a policzek do ł ba Nera.
– Jesteś taki mą dry, piesku. Już wszystko rozumiem. Mó ri miał z tobą kontakt, potrafiliś cie porozumiewać się myś lą, pamię tam. W Bergen, zanim wyjechał, coś ci tł umaczył.
Psi ogon stukał o podł ogę. Nero pewnie nie rozumiał sł ó w, ale wyczuwał radoś ć i pochwał ę w gł osie dziewczyny.
– Do ciebie się teraz zwró cił, ciebie prosił o pomoc. A ty zaczą ł eś wyć, dają c sygnał psom, któ re mogł y znajdować się w pobliż u Mó riego. Wspaniale sobie z tym poradził eś, Nero!
Wielki czarny pies z nieskrywaną dumą wsł uchiwał się w sł owa uznania.
– Ale widzisz, Nero, to do mnie chciał dotrzeć za twoim poś rednictwem. Chociaż wiedział, ż e nie zdą ż ę na czas. Miejmy tylko nadzieję, ż e gdzieś niedaleko Mó riego jest też jakiś czł owiek, któ ry zorientuje się, jakie grozi mu niebezpieczeń stwo. Moż e wł aś ciciel owczarka obudzi się porę. Wiesz, my, ludzie, nie posiadamy takiej jak wy wraż liwoś ci na przekazywane duchowo sygnał y.
Tiril wstał a i wł oż ył a swoje znoszone podarte ubranie. Nie mogł a już spać.
– Teraz koniecznie musimy się stą d wydostać, Nero. Musimy pomó c Mó riemu. Dał znać, ż e nas potrzebuje. Nie bę dzie musiał już być sam. Dotrzemy na Islandię, choć by wpł aw!
Pies rozweselony podbiegł do drzwi.
Mó ri czuł, jak osypują ca się, wymieszana z kamieniami ziemia uciska go w piersi. Palce zdrę twiał y mu od przytrzymywania się ostrego wystę pu skalnego.
Jeś li ziemia wkró tce nie przestanie się osuwać, zostanie ż ywcem pogrzebany.
Przesł ał sygnał jedynemu stworzeniu na ś wiecie, z któ rym mó gł porozumiewać się duchem, lecz od tego stworzenia, Nera, dzielił a go olbrzymia odległ oś ć. Co Nero mó gł dla niego zrobić? Mó ri pragną ł, by pies przekazał wiadomoś ć Tiril, by dziewczyna dowiedział a się o jego beznadziejnej sytuacji, ale nawet się nie zastanawiał, co dalej ma z tego wynikną ć. Nie wyobraż ał sobie przecież, ż e dotarcie na islandzki pł askowyż zajmie Tiril kilka minut.
Z doś wiadczenia wiedział, ż e najkró tsza podró ż z Norwegii musi potrwać tydzień. A on nie mó gł czekać tak dł ugo, nie pozostał mu dzień ani nawet jedna godzina ż ycia. Koniec mó gł nastą pić w każ dej chwili.
Jedyne wię c co mó gł osią gną ć – jeś li w ogó le udał o mu się nawią zać kontakt z Nerem – to wprowadzić strach i zamieszanie w ich ż ycie. A tego przecież nie chciał, i tak już ich zawió dł przez tę przeklę tą „Rö dskinnę ”.
Nagle wszystkie mię ś nie ciał a zesztywniał y, najmniejsze drgnię cie groził o kolejnym osunię ciem się ziemi. Ujadanie psa? Czyż by gdzieś w pobliż u był pies? Ostre poszczekiwanie cał kiem niedaleko?
Pró bował woł ać, ale jego gł os zabrzmiał gł ucho. Nie, pies znikną ł. Pł askowyż pogrą ż ył się w ciszy.
Ta przeklę ta „Rö dskinna”! Nie mó gł znieś ć nawet myś li o niej. Przywiodł a go do szaleń stwa, przez nią porzucił to, co w ż yciu najpię kniejsze. A teraz jeszcze miał a stać się przyczyną jego ś mierci. Na nic wię cej jednak nie zasł ugiwał.
Blask oczu Tiril, kiedy na niego patrzył a. Podziw t wdzię cznoś ć za pomoc podczas trudnych dni w Bergen.
Pomoc? Có ż uczynił poza sprowadzeniem na nią smutku i nieszczę ś cia? Nero takż e za nim tę sknił i jeszcze mniej rozumiał zdradę czł owieka, któ ry po prostu wyjechał bez poż egnania. Co prawda pró bował wyjaś nić psu powody swego postę powania, ale czy to do niego dotarł o?
Nero to mą dry, dobry pies. Najlepszy opiekun Tiril.
Miał a takż e Erlinga Mü llera, któ ry pragną ł ją poś lubić. Moż e nawet już są mał ż eń stwem? Na pewno wię c zapomniał a o nim, Mó rim.
Czy akurat teraz musi dodatkowo się drę czyć?
Nieostroż ny ruch ramieniem ś cią gną ł kolejną lawinę. Ziemia przysypał a go już do szyi. Ostry kamień boleś nie wbił się w skó rę.
|
|||
|