|
|||
Rozdział 2 6 страница
Tiril, wybacz mi! Popeł nił em straszny bł ą d! Przedł oż ył em przeklę tą starą księ gę ponad ciebie! Zamiast iś ć drogą Ż ycia, ruszył em drogą Ś mierci!
Jak moż na tak dać się opę tać?
Dostrzegł coś ką tem oka, ale nie był w stanie ruszyć gł owa, nawet odrobinę.
Ponad nim coś drgnę ł o, przemieś cił o się w polu widzenia. Nieduż y zwinny owczarek rasy popularnej na Islandii.
Pies zanió sł się gł oś nym szczekaniem, ostrym, przywoł ują cym.
Gł osy? Ludzki gł os mieszał się z ujadaniem.
– Dobrze, już dobrze, co takiego ciekawego znalazł eś, ż e musisz mnie o tej porze wywlekać z ł ó ż ka? Idę już, idę!
Mó ri usił ował woł ać, lecz zorientował się, czym to grozi. Teraz każ dy ruch, nawet niewielkie napię cie mię ś ni szyi, mó gł być ostatnim w jego ż yciu. Miał już ziemię na wysokoś ci twarzy, opierał się tylko na brodzie.
Gł os brzmiał sympatycznie, pewnie. Mó riemu od razu się spodobał. Wyczuwał o się w nim mił oś ć do psa, a ludzie obdarzają cy uczuciem zwierzę ta zwykle bywają dobrzy. Proszę, dostrzeż mnie tutaj; zanim cał kiem zniknę, a to moż e nastą pić już za moment!
– Och, ależ … Na mił oś ć boska, jak się tu znalazł eś? Nie wiedział em nawet, ż e jest tu jakaś podziemna grota, no, ale ziemia taka tu porowata. Niebezpiecznie tę dy chodzić. Jak my sobie z tym poradzimy? Jeś li zejdę na dó ł, cał kiem się przysypie. Muszę sprowadzić pomoc, przynieś ć linę i ł opaty. Wytrzymasz jeszcze trochę? Widzę, ż e nie masz już sił, ale… czekaj tu na mnie!
Niezwykł e polecenie w takiej sytuacji. Mę ż czyzna z psem zniknę li, pozostawiają c Mó riego sam na sam ze ś miertelnie groź ną lawiną.
Gdzie ja jestem? myś lał. Nigdy nie widział em tego czł owieka ani jego psa. Jak daleko zdoł ał em zawę drować tej nocy?
Nie wiedział nic o losie, jaki spotkał Maga-Loftura, ale cos w gł ę bi ducha, poczucie wię zi z nieszczę snym chł opakiem, podszepnę ł o mu, ż e wł aś nie tej nocy czas dany Magowi-Lofturowi miną ł.
Teraz przyszł a kolej Mó riego.
Niech się strzeż e ten, kto zakł ó ci spokó j Gottskalka Zł ego!
Rozdział 8
Erling Mü ller przeklinał w gł os swe zaję cie, któ re nie pozwalał o mu wygospodarować wolnej chwili, odpowiednio dł ugiej, by mó gł wybrać się do Christianii. Powinien bezwzglę dnie przeprowadzić wnikliwsze ś ledztwo dotyczą ce pochodzenia Tiril, był przekonany, ż e rozwią zanie znajdzie wł aś nie w stolicy. Moż e przebywa tam sama Tiril?
Nie, chyba nie, gdyby tak był o, zbiry nie szukał yby jej w Bergen.
Niezmiernie trudno ich był o dopaś ć. Wymykali się z każ dej puł apki. Erling miał jednak pewnoś ć, ż e nie opuszczają Bergen i okolic miasta.
Ś lad wią ż ą cy się z listem napisanym na kawał ku kory, któ ry przynió sł nieznajomy chł opiec, nigdzie go nie zaprowadził. Chł opiec już nie wró cił, o czym Erling nie omieszkał poinformować swej siostry. Powtarzał jej to codziennie, w koń cu dumna panna nie ś miał a wię cej zaglą dać do jego biura.
Pewnego dnia coś się wydarzył o i chociaż z począ tku historia brzmiał a doś ć nieprawdopodobnie, to jednak w Erlingu obudził a się nowa nadzieja.
W kantorze odwiedził go wó jt.
– Wpł ynę ł a do mnie skarga, któ ra, jak są dzę, moż e cię zainteresować, mó j panie – zaczą ł i cał ym cię ż arem zwalił się na krzesł o, aż pod nim ję knę ł o. – Tej zimy zawinę ł a do Bergen barkentyna „Liselotte” z Arendal. Po drodze miał a jakieś problemy. Poprzednim razem szyprowi zabrakł o czasu na zł oż enie skargi, ale statek wró cił tu w zeszł ym tygodniu i dopiero teraz usł yszał em tę dziwną relację.
Zrobił dramatyczną pauzę, zmuszają cą Erlinga do reakcji:
– Proszę mi o tym opowiedzieć!
– Wiemy, ż e na jednej z wysp na otwartym morzu, za Sotrą mieszka samotna kobieta o imieniu Ester. Od dawna już mamy co do niej swoje podejrzenia. Przypuszczalny, ż e zajmuje się piractwem z lą du. Tacy piraci rozpalają ogniska w niewł aś ciwym miejscu i kierują statek tak, by rozbił się o skał y. Potem plą drują wraki.
– Potworne – mrukną ł Erling.
– Wł aś nie! Nigdy jednak nie potrafiliś my jej niczego udowodnić. Ester mieszka na maleń kiej wysepce, wł aś ciwie szkierze, i umie doskonale zatrzeć ś lady swoich poczynań. Kapitan barkentyny „Liselotte” o mał y wł os nie wpadł w puł apkę. Na szczę ś cie jego ludzie dostrzegli jeszcze jedno ognisko, któ re prę dko zgaszono, choć jednak nie doś ć szybko. Ta kobieta ma obowią zek doglą dania pł oną cego ogniska na poł udniowym krań cu wysepki. To wł aś nie ognisko zgasił a, a rozpalił a inne na pó ł nocnym brzegu. Mał o brakował o, a statek roztrzaskał by się o skał y.
– Có ż za straszna baba! – orzekł Erling. Zastanawiał się, po co wó jt opowiada mu cał ą tę historię. Co on, Erling, mó gł mieć wspó lnego z piractwem?
– Wiemy, ż e kobieta mieszka na wyspie samotnie, nie lubi ludzi, jak chyba wszyscy trudnią cy się takim procederem. Ale marynarze z „Liselotte” zaklinają się, ż e na tle nocnego nieba widzieli na skał ach trzy cienie. Wiele zobaczyć nie mogli, ale ż e był o to dwoje ludzi i pies, gotowi są przysią c. Jedna z tych osó b nosił a spó dnicę. My wiemy, ż e Ester ubiera się po mę sku, wię c nie mogł a to być ona.
Erlingowi zaparł o dech w piersiach.
– Ale ja dostał em list od Tiril.
– Wiem o tym. Napisany na brzozowej korze.
– Lecz jeś li ta kobieta jest odludkiem, jak wobec tego moż e…
Wó jt powstrzymał go gestem przed skoń czeniem pytania.
– Ester utrzymuje kontakty z pewnym wieś niakiem z Sotry, któ ry sam też nie jest ś wię ty. Ten wieś niak ma syna, chł opak od czasu do czasu wyprawia się do Bergen zał atwić sprawy ojca i, jak przypuszczam, Ester.
Erling już szukał pł aszcza.
– Kiedy jedziemy?
Ł ó dź wó jta przybił a do drugiego krań ca wyspy, zamierzali bowiem zaskoczyć Ester. Wó jtowi i Erlingowi towarzyszył o jeszcze trzech mę ż czyzn.
Pogoda był a doś ć wietrzna i w czasie podró ż y Erling odczuł począ tki choroby morskiej. Z wielką ulgą zszedł na lą d, cieszą c się, ż e zdoł ał zachować godnoś ć.
Bez wzglę du na koszty do domu wracam lą dem, obiecał sobie w duchu.
Nie, niemoż liwe, by Tiril mogł a tu przebywać, pomyś lał przeraż ony, rozejrzawszy się dokoł a. Na takim maleń kim szkierze, na któ rym nie ma nic opró cz wiatru! W oddali na wschodzie majaczył a Sotra, a na pó ł nocy podobna do tej maleń ka wysepka, poza tym wszę dzie tylko morze.
Trudno był o sobie wyobrazić, ż e wyspa w ogó le jest zamieszkana.
Kiedy jednak wdrapali się na skał y, ujrzeli w dole stoją cą w zaciszu rozpadają cą się chał upę i niewielką przystań z szopą. U brzegu cumował a ł ó dź, nieduż a, ale w dobrym stanie.
Z chaty dobiegł y ich podniecone gł osy.
– Nie poddam się – usł yszeli gł os, któ ry Erling natychmiast rozpoznał i ogromnie się tym uradował. – Moż esz mó wić, co ci się podoba, ale ja muszę dotrzeć na Islandię i pomó c memu przyjacielowi. I dać znać Erlingowi…
– Przecież wysł ał yś my wiadomoś ć.
– Któ ra do niego nie dotarł a.
– Ale ja jestem chora!
Erling gwizdną ł na palcach. Z chaty natychmiast rozległ o się donoś ne szczekanie.
– To Nero! Poznaję go.
Czarna kula jak wystrzelona z armaty wpadł a w ramiona Erlinga.
Mł odzieniec przykucną ł i pozwolił się oblizywać.
– Nigdy się nie spodziewał em, ż e tak mnie uszczę ś liwi widok psa – ś miał się, ale w gł osie dał o się wychwycić nutę wzruszenia.
Teraz biegł a już do nich Tiril.
– Erlingu, Erlingu, tak się cieszę, ż e cię widzę!
Ruszył jej na spotkanie, nareszcie mogli się obją ć w dł ugim, serdecznym uś cisku. Nero skoczył ku nim, i on chciał wzią ć udział w powitaniu.
Ludzie wó jta ruszyli w dó ł i zanim Ester zdą ż ył a się zabarykadować, otworzyli drzwi, któ re starał a się przytrzymać. Pojmali wrzeszczą cą wniebogł osy i przeklinają cą kobietę.
Kiedy szli do chaty, Tiril powiedział a do Erlinga:
Posł uchaj, Mó ri jest w niebezpieczeń stwie. Musimy natychmiast tam jechać! I tak straciliś my duż o czasu, on moż e już nie ż yć, muszę do niego dotrzeć!
– Tymczasem się uspokó j! Ską d wiesz, ż e grozi mu nie bezpieczeń stwo? Pisał do ciebie? Gdzie on jest?
Bez tchu opowiedział a mu o przesł aniu, jakie Mó ri przekazał jej przez Nera, i o swoim ś nie, w któ rym zapadał, się w ziemię na bezludnym pł askowyż u.
– Tiril, to był tylko sen!
– Wcale nie. Są dzisz, ż e nie znam Mó riego i jego tajemnych mocy? On jest prawdziwym czarnoksię ż nikiem, być moż e najpotę ż niejszym ze wszystkich albo wrę cz jedynym, jaki istnieje.
– Ale Islandia… Nie moż esz tam jechać!
– Pojedziemy razem, Erlingu. Musisz mi towarzyszyć!
Westchną ł zrezygnowany.
– Gdybym tylko mó gł! Przez cał ą zimę starał em się wy- brać do Christianii w twojej sprawie i nawet na to nie miał em czasu. Wstrzymaj się jakieś dwa miesią ce, bę dę wtedy trochę wolniejszy.
– Dwa miesią ce? A co z Mó rim? Ma umierać powolną ś miercią dlatego, ż e ty nie masz czasu? Wobec tego jadę sama.
Powstrzymał ją.
– Tiril, ty nigdzie nie moż esz wyjechać. To bardzo nieprzyjemna historia, ale… jest nakaz, by cię aresztować.
– Mnie? Za co?
– Za piractwo.
– Ale ja przecież …
Spotkali się z pozostał ymi. Ester wierzgał a, szarpał a się i wyrywał a, przekleń stwa padał y niczym grad.
– Jestem niewinna jak baranek! – wrzeszczał a. – Do diabł a, nie ś cią gnę ł am na zatracenie ż adnego statku, poszaleliś cie, wykastrowane dupki. Zobaczycie, dam wam za to taką nauczkę, ż e jeszcze poż ał ujecie…
– Ester, mamy zbyt wiele skarg na ciebie. Ta, któ rą zł oż ył szyper barkentyny „Liselotte”, to tylko ostatnia.
– Przecież on nie utoną ł, do diabł a, wywiną ł się jak… Do stu piorunó w, w co pró bujecie mnie wrobić? To nie ja!
– Chcesz powiedzieć, ż e to Tiril? – rozzł oś cił się Erling.
– W każ dym razie nie ja.
– Ester nic nie zrobił a – lojalnie potwierdził a Tiril. – Był a bardzo dobra dla Nera i dla mnie. Nie chcę, ż ebyś cie zabierali ją z jedynego miejsca na ś wiecie, któ re należ y do niej.
– Sama sł yszysz – oś wiadczył wó jt. – Panienka Tiril robi wszystko, ż eby ci pomó c, a ty co? Zrzucasz winę na nią.
Ester ze wstydem pochylił a gł owę.
– Nie chciał am, ż eby to tak wyszł o. Tiril w niczym nie zawinił a. Ja też nie. Po prostu się przestraszył am. Nie wiedział am, co mó wię. – Gwał townie się odwró cił a i znó w zaczę ł a wrzeszczeć: – Nie, do diabł a! Nikt nie ma prawa wchodzić do mojego domu! Przeklę te ł ajdaki, trzymajcie się od niego z daleka!
Szarpnę ł a gwał townie, by uwolnić się od mocnego uś cisku przedstawicieli wł adz, zawył a tak gł oś no, ż e sł ychać ją był o chyba aż na Sotrze, ale to nie odniosł o skutku. Dwaj mę ż czyź ni, w tym wó jt, wkroczyli do chaty.
Wó jt zaraz z niej wyszedł.
– Panno Tiril, czy ma pani klucz do tej zamknię tej izby?
– Nie, i nigdy tam nie zaglą dał am. Nigdy nie wchodził am do ś rodka.
– Przeszukajcie kieszenie temu babsku – nakazał swoim ludziom.
Teraz rozgniewał a się Tiril.
– Nie ma pan prawa nazywać Ester babskiem. Ona jest porzą dnym czł owiekiem.
– Uważ aj na sł owa – cicho ostrzegł ją Erling.
– Do stu pioru…
Odskoczył w tył i patrzył na nią wstrzą ś nię ty. Dziewczyna z począ tku nie mogł a zrozumieć, co mu się stał o, w koń cu jednak zdał a sobie sprawę ze swojego zachowania.
– Przepraszam! To pewnie otoczenie wywarł o wpł yw na mó j ję zyk!
Po twardej, brutalnej, a przede wszystkim hał aś liwej walce Ester musiał a się pogodzić z tym, ż e klucz wpadł w rę ce „wroga”. Przy akompaniamencie najdł uż szych i najbardziej ordynarnych przekleń stw wó jt i jego pomocnik znó w weszli do chaty.
Erling zwró cił się do Tiril:
– Posł uchaj, sytuacja twoja i Ester jest teraz naprawdę poważ na. Obie jesteś cie oskarż one o uprawianie piractwa z lą du.
– Przysię gam, ja o niczym nie wiedział am.
– Wierzę ci. Problem jednak polega na tym, ż e zał oga barkentyny „Liselotte” widział a was obie razem z Nerem przy zagaszonym ognisku. Wł aś nie w ten sposó b wpadliś my na twó j ś lad. Ż adne wytł umaczenia na nic się tu nie zdadzą. Obie musicie staną ć przed są dem.
– Ach, Erlingu, czy tym nieszczę ś ciom nigdy nie bę dzie koń ca? Mó ri potrzebuje mojej pomocy! Nie mogę się spó ź nić!
Wró cił wó jt, jego twarz miał a bardzo surowy wyraz.
– Niemał o zdoł ał aś uskł adać przez te lata, droga, niewinna Ester! Znaleź liś my oczywiste dowody, przedmioty pochodzą ce z ró ż nych statkó w, któ re zaginę ł y. Od dawna już się tym trudnił aś!
– Nie powinny cię obchodzić rzeczy wył owione z morza, do kroć set!
– Wył owione z morza? A co się stał o z ludź mi, któ rzy byli na pokł adzie?
– Do stu diabł ó w, ską d mam to wiedzieć? To są rzeczy, któ re morze wyrzucił o na brzeg, a jeś li oś mielisz się twierdzić, ż e jest inaczej, gorzko tego poż ał ujesz!
Wó jta jednak wyraź nie to nie przekonał o.
Kilka godzin pó ź niej wszyscy razem w duż ej ł odzi wó jta opuś cili wyspę. Tiril szczerze ż ał ował a Ester, ale rybaczka okazywał a podekscytowanie wyprawą na stał y lą d. Najwidoczniej zapomniał a, co był o jej powodem.
Wó jt, Erling i Tiril rozmawiali ś ciszonymi gł osami.
– Naprawdę muszę staną ć przed są dem? – spytał a dziewczyna drż ą cymi wargami.
– Niestety tak – odparł wó jt bez cienia uś miechu. – Nie da się tego unikną ć.
– Ale przecież Tiril nic nie zrobił a – zaprotestował Erling.
– Jestem tego samego zdania. Tak jednak wymaga prawo.
– Czy moż e zostać skazana?
– To zależ y od sę dziego. I od tego, co ma do powiedzenia zał oga „Liselotte”.
Erling mocno zacisną ł zę by.
– Najgorzej, ż e prześ ladowcy wcią ż chodzą wolni. Jeś li dowiedzą się, ż e Tiril jest w mieś cie, a oczywiś cie tak się stanie, to jej ż ycie bę dzie poważ nie zagroż one.
– Wiem o tym. – Wó jt pokiwał gł ową zamyś lony. – Wcale mi się nie podoba, ż e cię w to wcią gam, panienko Tiril.
– Dzię kuję – odparł a kró tko. Nie miał a nic wię cej do powiedzenia. Tak bardzo ją to wszystko zasmucał o.
Zapadł o milczenie. Gdy wypł ynę li na otwarte morze, wiatr szarpną ł ż aglami. Erling cał y się spią ł, teraz chodził o o jego mę ską godnoś ć.
– Najbardziej mi przykro z powodu Mó riego – wyznał a Tiril. – Mam wraż enie, ż e go zdradzamy.
– To przecież on zawió dł cię pierwszy – chł odno zauważ ył Erling. – Gdyby nie znikną ł, wszystko potoczył oby się inaczej.
Nagle twarz wó jta się rozjaś nił a. Od pewnej chwili siedział skupiony, jakby jego umysł pracował peł ną parą.
– Co się stał o? – spytał go Erling.
– Porozmawiam z moimi ludź mi – odpowiedział. – Moż na na nich polegać. Jeś li powiemy, ż e nie znaleź liś my panny Tiril na wyspie, i wysadzimy ją natychmiast, gdy tylko przybijemy do portu w Bergen, to…
– Oczywiś cie – szepną ł Erling. – Szkoda, ż e nie mogę ci towarzyszyć!
Tiril nareszcie zrozumiał a ich plan. Oczy jej się zaś wiecił y.
– Ale co zrobię, jeś li nie bę dzie akurat ż adnego statku? – spytał a, znó w przygnę biona.
– Jest. I wypł ywa jutro rano, prosto na Islandię. Znam szypra. Na pewno nie bę dzie przeciwny obecnoś ci psa na pokł adzie.
– Wspaniale – odetchnę ł a Tiril.
Erling był mniej zachwycony.
– Odnaleź ć cię tylko po to, by zaraz znó w cię utracić!
– Ależ ja przecież wró cę! – obiecał a rozjaś niona. – Muszę się tylko dowiedzieć, dlaczego Mó ri mnie wzywał. Wró cimy oboje, Mó ri i ja.
– Znakomicie – odparł Erling z nieskrywaną goryczą. – Doprawdy, znakomicie!
Tiril jednak nie wyczuł a jego sarkazmu. Myś li miał a zaję te czym innym. Oczy znó w jej pociemniał y.
– Nie zniosł abym procesu. Nie potrafił abym ś wiadczyć przeciwko Ester. A prawdopodobnie był abym do tego zmuszona.
– Z cał ą pewnoś cią, panno Tiril – pokiwał gł ową wó jt, nie dają c najdrobniejszym nawet gestem do zrozumienia, ż e teraz ostatecznie pogrą ż ył a Ester.
– Nie chciał abym też popeł niać krzywoprzysię stwa.
To był ś miertelny cios, stwierdził w duchu wó jt.
– Dlatego najlepiej bę dzie, jak zniknę – zakoń czył a dziewczyna.
Mę ż czyź ni zrezygnowani popatrzyli na siebie.
Tiril westchnę ł a. Zadumał a się nad wł asnym losem.
– Mam wraż enie, ż e jestem zawadą dla wszystkich ludzi. Cią gle muszę znikać. Co innego robił am w swym dorosł ym ż yciu?
No, tak bardzo dorosł a jeszcze nie jesteś, pomyś lał Erling.
– Tylko bą dź cie dobrzy dla Ester – cią gnę ł a Tiril. – Miał a twarde, samotne ż ycie, nie zna innego. Dlatego, być moż e, od czasu do czasu postę pował a trochę … bezprawnie.
Wó jt nie chciał uś wiadamiać jej gorzkiej prawdy.
– Zrobimy wszystko, co się da, ale rejestr jej grzechó w jest dł ugi.
Tiril nie mogł a zaprzeczyć.
Zapadł już zmrok, kiedy dotarli do Bergen. Nadeszł a trudna chwila.
– Zostawcie mnie samą z Ester – poprosił a Tiril.
Nie protestowali. W cieniu portowych barakó w dziewczyna pró bował a wyjaś nić przyjació ł ce, ż e musi zostawić ją w biedzie, ponieważ nie chce być dla niej zbyt wielkim obcią ż eniem podczas procesu.
Ester zawsze był a wielkoduszna. Zrozumiał a.
Mę ż czyź ni przez cał y czas obserwowali je z daleka.
– Powiem im, ż e wszystko, co posiadam, należ y do ciebie – zapewniał a Tiril twarda rybaczka. – Na pewno wtrą cą mnie do wię zienia, ale nie na dł ugo. Nic na mnie nie mają.
– Gdy tylko wró cę z Islandii, zrobię wszystko, ż eby cię wycią gną ć. Ale musisz mi obiecać, ż e nigdy już nie bę dziesz się zajmować piractwem z lą du.
– Chcesz powiedzieć, ż e powinnam raczej napadać na statki z morza?
– Och, nie, musisz w ogó le tego zaniechać. Wycią gnę cię, obiecuję. Znam wielu wpł ywowych ludzi w mieś cie.
– Doskonale, moja kochana – powiedział a Ester. – Dbaj o Nera!
– Dobrze, a ty uważ aj na siebie, Ester! I dzię kuję, bardzo dzię kuję za wszystko, co dla nas zrobił aś!
– To ja ci powinnam dzię kować, a teraz już idź, inaczej stara baba zacznie pł akać.
Chwilę pó ź niej Tiril i Nera przeszmuglowano na statek odpł ywają cy na Islandię.
Erling był smutny i wcale nie pró bował tego ukrywać. Tiril jednak ogarnę ł a taka radoś ć, ż e nawet nie zauważ ył a wyrazu jego twarzy.
Rozdział 9
Czy cią gle muszę uciekać? zastanawiał a się Tiril. Stał a na dziobie i patrzył a, jak statek rozcina zielone fale.
Najpierw uciekł am z domu, ponieważ napastował mnie mó j przybrany ojciec. Potem prześ ladowali mnie dwaj mę ż czyź ni, zmuszają c w koń cu do ucieczki na morze. A teraz uciekam przed prawem!
Przed prawem, ja?
Dlaczego, moje ż ycie tak się skomplikował o? Jestem przecież spokojną osobą nie pragnę niczyjej krzywdy.
Moż e wł aś nie dlatego? Moż e powinnam być twardsza i bezczelniejsza?
Nie, tak nie potrafię, widocznie inaczej być nie moż e. Dopiero w poł owie drogi na Islandię zaczę ł y nachodzić ją wą tpliwoś ci. Jej najgorę tszym pragnieniem był o pomó c Mó riemu albo przynajmniej go zobaczyć. Czuł a, ż e w pewnym sensie są ze sobą zwią zani. Ale zapomniał a o jednej bardzo waż nej sprawie: w jaki sposó b go odnajdzie?
Nie wiedział a o Islandii nic poza tym, co opowiedział jej Mó ri. Trudno był o sobie wyobrazić, ż e wyspa jest taka mał a, by mogł a podejś ć do pierwszego lepszego napotkanego czł owieka i spytać: „Gdzie znajdę Mó riego? ”
A na domiar wszystkiego, jeś li dobrze zrozumiał a, Mó ri nie był o jego prawdziwym imieniem, tylko przydomkiem, w dodatku oznaczają cym upiora. Upiora czarnoksię ż nika…
Zadrż ał a, zdję ta nagł ym lę kiem, pochylił a się wię c, by pogł askać Nera. Jego obecnoś ć zawsze dodawał a jej otuchy.
Dla porzą dnego i dumnego psa spę dzenie tak dł ugiego, czasu na statku nie był o wcale ł atwe. Pierwsze dni okazał y się naprawdę kł opotliwe, szczę ś liwie najwyż szy maszt miał zapach odpowiadają cy psu i posł uż ył za drzewko. Tiril zawsze starannie sprzą tał a po ulubień cu, ż eby przypadkiem nikt na niego nie narzekał.
Ale tym akurat nie musiał a się martwić. Nero stał się maskotką marynarzy, rozpieszczali go smakowitymi ką skami, tak wię c przy braku ruchu istniał o niebezpieczeń stwo, ż e pies zbytnio się zaokrą gli.
Tiril starał a się przypomnieć sobie szczegó ł y opowieś ci, Mó riego. Najlepiej by był o, gdyby obrał a za cel ó w koś ció ł, o któ rym Mó ri zawsze opowiadał w zwią zku z Gottskalkiem Zł ym. Koś ció ł Holar, tak go nazywał. Zwró cił a się z proś bą o radę do dwó ch Islandczykó w, któ rzy byli na pokł adzie. Owszem, istniał y dwa koś cioł y o tej nazwie. Oba leż ał y na pó ł nocy.
|
|||
|