Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Rozdział 2 3 страница



 

– Sira Eirikur był naprawdę wspaniał ym czł owiekiem – zaczą ł z przeję ciem. – Jednym z najbardziej wielkodusznych. Potrafił jednak trochę za duż o, i ty, i ja dobrze o tym wiemy, Mó ri.

 

Mó ri pokiwał gł ową.

 

– Jaki był jego koniec?

 

– No, wszyscyś my się trochę bali. Kochaliś my go bardzo i lę kaliś my się, ż e być moż e po ś mierci trafi… wiesz, gdzie.

 

– Tak, rozumiem.

 

– Ale nasz drogi, uczony pastor był przewidują cy. Na ł oż u ś mierci wskazał, kto ma nieś ć jego trumnę. Ja był em jednym z wybranych – dodał staruszek z nieskrywaną dumą. – Sira Eirikur twierdził, ż e w chwili, gdy bę dziemy wynosić trumnę z koś cioł a, rozpę ta się gradobicie. Prosił, by dopó ki trumna nie zostanie wniesiona z powrotem do koś cioł a, nie stawiać jej ani przez moment na ziemi. Wó wczas burza gradowa ucichnie. Pó ź niej, jak mó wił, nad koś cioł em ujrzymy dwa walczą ce ptaszyska, biał e i czarne. Gdyby walkę wygrał biał y ptak i siadł na koś cielnej wież y, oznaczał oby to, ż e naszego drogiego pastora należ y pogrzebać na cmentarzu, w poś wię canej ziemi. Gdyby jednak zwycię ż ył czarny ptak i przysiadł na dachu koś cioł a, pastora należ ał o pochować poza murami cmentarza, znaczył oby to bowiem, ż e jest stracony.

 

Zawstydzony staruszek zaś miał się i otarł nos.

 

– Jak tak mó wił, to myś leliś my, ż e postradał zmysł y…

 

– Ejż e, chyba nie. – Mó ri spojrzał na niego ł agodnie.

 

– No tak. Jeś li chodził o o pastora, to moż na się był o po nim spodziewać wszystkiego. To, czym się zajmował, to nie był y bł ahostki. Postą piliś my wię c dokł adnie tak, jak nam nakazał. I wyobraź sobie, Mó ri, wszystko prze,, biegł o zgodnie z jego przewidywaniami: grad zaczą ł sypać: jak groch, nadleciał y też ptaki. Stoczył y prawdziwą bitwę. Zwycię stwo odnió sł biał y i sira Eirikur spoczą ł na cmentarzu.

 

– Tego nigdy bym nie pomyś lał – rzekł Mó ri zdziwiony.

 

– My takż e nie mogliś my uwierzyć wł asnym oczom. Widać Pan Bó g ulitował się nad nim, ale bo też i nasz wielebny uczynił wiele dobrego.

 

– Oczywiś cie. Był szlachetnym czł owiekiem, nigdy go nie zapomnę: A jaki los spotkał jego przyjació ł kę, Disę? Czy przyszł o jej tań cować w piekle?

 

– Stokkseyri-Disa? – Starzec zaś miał się dobrodusznie. – Nie, ona jeszcze ż yje. A jej kuzyn, Thormodhur Torfason, został znanym historykiem jak jego ojciec. Moż e i to wyznaczy im drogę do piekł a, ską d mogę wiedzieć?

 

– Rzeczywiś cie, dziejopisarze potrafią zapewne kł amać i zmieniać bieg historii wedł ug wł asnego uznania – uś miechną ł się Mó ri. – Teraz jednak muszę ruszać dalej, zmierzam do siedziby biskupiej w Holar na pó ł nocy.

 

– Drogi na razie nieprzejezdne. Moż esz zostać u mnie, mam dosyć miejsca po tym, jak ż ona umarł a, a dzieci się wyniosł y. Hm… powiedział eś, Holar? Jeszcze ci nie wywietrzał a z gł owy… – Ś ciszył gł os do szeptu: -… ta księ ga?

 

– Nie, najwidoczniej nie. Musi należ eć do mnie. Sira Eirikur uprzedził mnie i zaklę ciami wydobył „Grå skinnę ”. Na szczę ś cie pozwolił mi ją przeczytać i uczyć się z niej. Ale „Rö dskinna” jest moja. To ja wskrzeszę zł ego biskupa Gottskalka i wydrę mu księ gę.

 

 

– Strasznie wyglą dasz, Mó ri, kiedy oczy tak ci się ś wiecą. Ale jeś li zależ y ci na zdobyciu tej księ gi, to musisz się pospieszyć. Powiadają, ż e jeden z tamtejszych ucznió w doskonale zna się na czarach i pragnie tego samego.

 

W spojrzeniu Mó riego pojawił się niepokó j.

 

– Nie wolno do tego dopuś cić. Muszę natychmiast tam wyruszyć!

 

– Wstrzymaj się do czasu, aż da się przebyć rzeki, inaczej się utopisz.

 

Jak diakon z Myrka, pomyś lał Mó ri.

 

– Masz rację – przyznał. – Na razie muszę być cierpliwy.

 

 

Cierpliwoś ci jednak mu nie starczył o. Myś l o tym, ż e ktoś mó gł by go uprzedzić, drę czył a go uporczywie i wyruszył w drogę za wcześ nie. Rezultat był taki, ż e na wyż ynie znalazł się w puł apce, okrą ż ony przez dwie rzeki. Ostatkiem sił zdoł ał uratować siebie i konia z rwą cych nurtó w.

 

Opó ź nił o to jeszcze bardziej jego podró ż, zwł aszcza ż e zapadł po tej przygodzie na zapalenie pł uc i dł ugo chorował na pustkowiu.

 

Wreszcie jednak dotarł do Holar.

 

Nie ś miał jechać wprost do Szkoł y Ł aciń skiej, wolał najpierw rozpytać o to, co się tam dzieje.

 

Mieszkań cy Hjaltadalur chę tnie opowiadali, wzburzeni i przeraż eni pogł oskami o pewnym szalonym mł odzień cu, diakonie w Holar.

 

Mł ody czł owiek zwał się Loftur Thorsteinsson. Powiadano, ż e z wielkim zapał em oddawał się studiom nad czarną magią i dlatego mó wiono o nim Mag-Loftur. Wielu innych ucznió w wcią gał w zakazane eksperymenty, chociaż tamtym z reguł y nie udawał o się nic ponad najprostsze sztuczki. Loftur zachę cał swych kolegó w do posł ugiwania się magią i wykorzystują c ich, sprawdzał wł asne umieję tnoś ci. W przeciwień stwie do swych kolegó w był niebezpiecznie zdolny.

 

Wielce to zaniepokoił o Mó riego. Z zasł yszanych opowieś ci wynikał o, ż e Mag-Loftur mó gł wskrzesić czarami zł ego Gottskalka.

 

Siedział w chacie u jednego z chł opó w i sł uchał parobkó w, opowiadają cych z zapał em.

 

– Kiedyś, okoł o ś wią t Boż ego Narodzenia – mó wili jeden przez drugiego – Mag-Loftur miał wracać do domu, do rodzicó w. Wzią ł wtedy jedną z dziewek sł uż ą cych, podkuł ją, osiodł ał i dosiadł jak konia. Musiał a zawieź ć go tam i z powrotem. Dziewczyna dł ugi czas nie wstawał a potem z ł ó ż ka, tak bardzo ucierpiał a. Dopó ki jednak Loftur ż ył, nie mogł a nikomu opowiedzieć o tym, co zaszł o, on bowiem zapobiegł temu, rzucają c na nią urok.

 

– Ską d wię c o tym wiecie? – dopytywał się Mó ri.

 

Parobcy zerknę li na siebie z ukosa. Oczy niezwykł ego przybysza przeraż ał y ich nie na ż arty.

 

– On sam o tym opowiadał – szepną ł jeden.

 

Przechwał ki, pomyś lał Mó ri.

 

– Mó wcie dalej.

 

– Innym razem dziewczyna sł uż ą ca spodziewał a się dziecka za sprawą Maga-Loftura, lecz on czarami spowodował jej ś mierć.

 

– Jak do tego doszł o? – spytał Mó ri, z każ dą chwilą czują c się bardziej nieswojo.

 

– Do obowią zkó w dziewczyny należ ał o wynoszenie popioł u z kuchni – pospieszył z wyjaś nieniem drugi z parobkó w. – Aby uczynić pracę ł atwiejszą, popió ł wynosił o się w duż ym, przypominają cym koryto naczyniu, w któ rym mieś cił o się go sporo. Loftur, aby jeszcze bardziej ulż yć dziewczynie, czarami otworzył przed nią ś cianę. Dziewkę jednak tak przeraził y zaklę cia, ż e przechodzą c zawahał a się na moment i ś ciana zamknę ł a się wokó ł niej. Rok pó ź niej, kiedy mur rozwalono, znaleziono szkielet stoją cej kobiety, obok niej stos popioł u, a w brzuchu kosteczki nie narodzonego dziecka.

 

To znaczy, ż e Mag-Loftur jest tu już od kilku lat – zauważ ył Mó ri.

 

– Tak, ale to mł ody czł owiek, nie zaczą ł jeszcze trzeciego krzyż yka.

 

Có ż, jeś li przebywa tu od tak dawna, nie jest powie- dziane, ż e ma zamiar wskrzesić biskupa wł aś nie teraz, pomyś lał Mó ri trochę uspokojony.

 

Parobcy mieli jeszcze coś do dodania:

 

– Za to, co zrobił, Mag-Loftur otrzymał upomnienie od dziekana, Thorleifura Skaftasona, najwyż szego wó wczas dostojnika koś cielnego w Holar. Nawet to jednak nie zmusił o Loftura do zmiany postę powania. Rozpoczą ł walkę z dziekanem, lecz nie mó gł wyrzą dzić mu ż adnej krzywdy, bo i duchowny znał się na czarach. Mag-Loftur postanowił, ż e nie zakoń czy studió w, dopó ki nie przeczyta cał ej pierwszej „Grå skinny”, tej z Holar, i nie nauczy się jej na pamię ć.

 

Ja takż e znam „Grå skinnę ”, triumfował w duchu Mó ri. I potrafię wię cej od ciebie, Magu-Lofturze. Znam też na pamię ć drugą „Grå skinnę ”, tę, któ ra znajduje się w Skalholt, księ gę wielebnego Eirikura. Wą tpię, byś i ty zdą ż ył ją przeczytać! A już na pewno nie znasz zaklę ć Jonssonó w.

 

Przynajmniej wię c na razie gó ruję nad tobą wiedzą.

 

 

Mó ri z wielką ostroż noś cią zbliż ał się do Holar. Nie chciał popę dzać tego Loftura, zależ ał o mu, by go uprzedzić.

 

Im bliż ej jednak był Holar, tym bardziej niepokoją ce wieś ci do niego docierał y.

 

Mag-Loftur zwracał się z proś bą o radę do wielu czarnoksię ż nikó w, ż aden jednak nie wiedział wię cej niż on. (Widać nie sł yszał eś o mnie, pomyś lał nie bez zł oś liwoś ci Mó ri). Mag-Loftur zdziwaczał i zrobił się taki zł oś liwy, ż e koledzy zaczę li się go bać. Nie ś mieli mu się w niczym sprzeciwiać, choć odczuwali przeraż enie.

 

Mó ri zyskał sprzymierzeń ca ze Szkoł y Ł aciń skiej.

 

Pewnego dnia mł odziutki diakon przynió sł mu nieprzyjemne wieś ci.

 

Oto Mag-Loftur, znają c odwagę chł opaka, zwró cił się do niego z proś bą o pomoc we wskrzeszeniu biskupó w z zamierzchł ych czasó w.

 

Mó ri, usł yszawszy to, poczuł, ż e ciarki przebiegł y mu po krę gosł upie.

 

– Mó w – nakazał chł opcu. – Mó w dokł adnie, co ci powiedział.

 

Chł opak, bardzo mł ody, najwyraź niej ż ywił podziw zaró wno dla Maga-Loftura, jak i dla Mó riego.

 

– Wielce był em temu niechę tny – oś wiadczył Mó riemu. – Ale Loftur zagroził mi ś miercią, jeś li odmó wię.

 

– Uf, powinienem być na twoim miejscu, chł opcze – westchną ł Mó ri. – Chociaż … Mag-Loftur pewnie by się na to nie zgodził. Przypuszczam, ż e nie ż yczy sobie rywali.

 

– O, z cał ą pewnoś cią – stwierdził chł opiec z najgł ę bszym przekonaniem. – On jest niebezpieczny. Z jego oczu bije zł o. Pragnie tylko jednego, a mianowicie dostać w swoje rę ce tę księ gę!

 

– Kiedy zamierza wskrzesić biskupa Gottskalka?

 

– Dziś wieczorem.

 

Mó ri odetchną ł gł ę boko. A wię c nie ma czasu do stracenia. I ż adnej moż liwoś ci, by uprzedzić Maga-Loftura.

 

– Powtó rz mi teraz sł owo w sł owo, co on ci powiedział – poprosił chł opaka przygnę biony. Wiedział, ż e z jego oczu bije teraz taki sam fanatyzm, jak z oczu Loftura, starał się wię c nie patrzeć na chł opca.

 

Mł odzieniaszek usił ował przypomnieć sobie wszystko po kolei. Bez skrupuł ó w zdradzał Maga-Loftura, któ ry zawsze traktował go nieuprzejmie, z gó ry. Ten pię kny mę ż czyzna był o wiele milszy, choć i on chwilami go przeraż ał.

 

– Spytał em Loftura, na co mu się mogę przydać, jako ż e niewiele wiem o czarnej magii. Odparł, ż e muszę jedynie stać w dzwonnicy koś cioł a, trzymać w rę kach sznur dzwonu, nie ruszać się z miejsca i zaczą ć bić w dzwon, gdy tylko otrzymam sygnał. Potem oznajmił: „Zamierzam ci dokł adnie wyjaś nić, co mam zamiar zrobić. Tacy, któ rzy poznali czary i zaklę cia jak ja, mogą uż ywać ich wył ą cznie do zł ych celó w…”

 

– To nieprawda – mrukną ł Mó ri. – Lecz jeś li on zaprzedał się zł u, nie moż e inaczej wykorzystać swych umieję tnoś ci, po czę ś ci wię c miał rację. Mó w dalej!

 

– Powiedział: „Ale jeś li ktoś posiadł dostateczną wiedzę, diabeł nie zdobę dzie nad nim wł adzy, przeciwnie, bę dzie musiał sł uż yć czarownikowi, nie otrzymują c nic w zamian. Podobnie jak w dwunastym wieku Zł y sł uż ył Sæ mundowi Uczonemu, najpotę ż niejszemu czarnoksię ż nikowi Islandii, jaki dotychczas ż ył. I każ dy, kto posiadł odpowiednią wiedzę, moż e zdecydować, do jakich celó w, dobrych czy zł ych, bę dzie uż ywać swych umieję tnoś ci. Wiedzy takiej nie moż na obecnie nabyć, jako ż e nastał koniec Czarnej Szkoł y i biskup Gottskalk Zł y został pogrzebany wraz z»Rö dskinną «. Sam wię c chyba rozumiesz, muszę dostać tę księ gę. Muszę ją mieć, aby diabeł wstą pił do mnie na sł uż bę ”.

 

Chł opiec zaczerpną ł oddechu. Twarz Mó riego pozostawał a kamienna, nie chciał zdradzić, jak bardzo wzburzył y go sł owa Maga-Loftura. Ten czł owiek miał zamiar posuną ć się dalej niż sam Mó ri!

 

– Z rosną cym przeraż eniem sł uchał em Maga-Loftura. „Mam zamiar wskrzesić z martwych zł ego Gottskalka i zaklę ciami zmusić go do przekazania mi księ gi. Powstaną: takż e wszyscy dawniejsi biskupi, oni bowiem nie potrafią przeciwstawić się sile zaklę cia w takim samym stopniu jak Gottskalk. Zmuszę ich, by odkryli przede mną wszystko, czego nauczyli się za ż ycia. Nie sprawi mi to ż adnego trudu, bo w ich twarzach wyczytam, czy wiedzą coś o czarach, czy też nie. Biskupó w z pó ź niejszych czasó w nie mogę wywoł ać, ponieważ wszyscy zostali pogrzebani z Pismem ś wię tym na piersi. Pamię taj, na czym polega twoja rola, i sł uchaj, co ci powiem. Nie wolno ci zadzwonić ani za wcześ nie, ani za pó ź no, od tego zależ y moje ż ycie, i doczesne, i wieczne. Pó ź niej wynagrodzę cię tak, ż e nie bę dziesz miał sobie ró wnych”. To wł aś nie mi powiedział.

 

Mó ri przez chwilę zastanawiał się nad tym, co usł yszał, a w koń cu oznajmił:

 

– Chciał bym, abyś zrobił to, o co cię poproszono, ale ja też muszę w tym uczestniczyć. Czy jest jakieś miejsce w koś ciele, gdzie mó gł bym się ukryć? O ile dobrze zrozumiał em, biskupi zostali pochowani pod podł ogą ś wią tyni?

 

Mó ri wró cił myś lą do czasó w dzieciń stwa, kiedy to w swej naiwnoś ci, aby zdobyć „Rö dskinnę ”, pró bował odkopać gró b biskupa na cmentarzu. Był o to, oczywiś cie, niemoż liwe, po pierwsze dlatego, ż e Gottskalk Zł y spoczą ł nie na cmentarzu, lecz pod podł ogą prezbiterium, a po drugie dlatego, ż e po dwustu latach w grobie i ciał o biskupa, i jego księ ga obró cił y się w proch.

 

Usił ował przywoł ać w pamię ci, jak wyglą da koś ció ł – w Holar, ale chł opak uprzedził go, mó wią c, ż e Mó ri moż e się ukryć za drzwiami do zakrystii Kiedy uchyli je odrobinę, bę dzie miał widok na cał ą nawę.

 

Mó riemu spodobał a się ta propozycja.

 

– Kiedy wyznaczyliś cie sobie spotkanie?

 

– Mag-Loftur i ja mamy wstać zaraz po ogł oszeniu ciszy nocnej i iś ć do koś cioł a.

 

– Zadbaj o to, aby tylne drzwi był y otwarte wcześ niej, tak bym mó gł wejś ć do ś rodka.

 

Chł opak kiwną ł gł ową.

 

– Prawdę mó wią c, ogromnie się cieszę, ż e i wy bę dziecie tam, panie. Inaczej chyba by mi zabrakł o odwagi.

 

– Nie, odwagi ci nie brakuje – uspokoił go Mó ri z uś miechem.

 

Rozdział 5

 

Noc był a jasna, księ ż ycowa, koś ció ł stał ską pany w ś wietle. Wysoką, stromą gó rę za Holar pokrywał ló d i ś nieg, odbity w bieli blask księ ż yca sprawiał wraż enie jeszcze chł odniejszego. Dolina leż ał a pogrą ż ona w ciszy, nigdzie nie widać był o najmniejszych oznak ż ycia. Mó ri wś lizgną ł się do ś wią tyni, uchylił drzwi do zakrystii i powió dł wzrokiem w stronę chó ru, gdzie wś ró d cieni krył y się ś wię te szafy i prastare krypty.

 

Dł ugo czekał, ale wreszcie zobaczył, jak chł opiec zajmuje wyznaczone miejsce w dzwonnicy, a inny, wysoki, chudy jak szczapa mł odzieniec przechodzi obok drzwi do zakrystii i kieruje się w stronę kazalnicy.

 

Mag-Loftur.

 

On oszalał, pomyś lał Mó ri. Ma zamiar zaklinać z ambony!

 

W ś wietle księ ż yca ledwie mó gł dostrzec rysy mł odego czł owieka, pocią gł ą ascetyczną twarz o oczach pł oną cych fanatycznym blaskiem.

 

Mó ri zadrż ał. Oto spotkał kogoś ró wnego sobie. Kogoś, kogo tak jak jego drę czy nieprzeparte pragnienie zawł adnię cia wszelkimi sił ami magicznymi.

 

Mag-Loftur rozpoczą ł zaklinanie.

 

Naprawdę zna się na rzeczy, pomyś lał Mó ri. Na niektó rych dziedzinach nawet lepiej ode mnie. Na innych mniej, bo nie czytał drugiej „Grå skinny”.

 

No có ż, doskonale, wykona za mnie czarną robotę, pomyś lał Mó ri cynicznie. Kiedy już nie bę dzie miał sil, dokoń czę to, co on zaczą ł. A jeś li uda mu się zdobyć „Rö dskinnę ”… Bę dziemy negocjować pó ź niej.

 

Dobrze, ż e Tiril nie widział a w tym momencie twarzy Mó riego. Niesamowita atmosfera panują ca w koś ciele potę gował a jeszcze ż ą dzę posiadania tajemnej wiedzy.

 

Nagle drgną ł gwał townie i poczuł, ż e ogarniają go mdł oś ci.

 

W koś ciele coś się dział o. Coś nieprawdopodobnego, niemoż liwego do obję cia umysł em.

 

W jasnym ś wietle księ ż yca wpadają cym przez okna z podł ogi koś cioł a wył onił się mę ż czyzna o poważ nej, lecz ż yczliwej twarzy. Na gł owie nosił koronę. Mó ri z biją cym sercem zgadywał, ż e jest to najpierwszy ze wszystkich biskupó w, Jon Ogmundsson. Mó ri zerkną ł na dzwonnicę i dostrzegł pobielał ą jak kreda twarz chł opca i ogromne, przeraż one oczy. Tak mł ody chł opiec nie powinien być ś wiadkiem tego rodzaju wydarzeń, pomyś lał. Sam czuł się sł abo, a przecież był zahartowany po tym, co musiał przejś ć jako czeladnik czarownika.

 

Nagle rozległ się niezwykł y gł uchy gł os, to biskup przemó wił do Loftura:

 

– Zaniechaj tego, na co się porywasz, zuchwalcze, pó ki jeszcze jest na to czas. Spadną na ciebie sł owa mego brata, Gvenda, jeś li zakł ó cisz mu spoczynek!

 

Mag-Loftur nie zwracał jednak na niego uwagi i wcią ż wypowiadał zaklę cia. On oszalał, powtarzał Mó ri w duchu. Czyż bym i ja był w ró wnym stopniu opę tany?

 

Wolał się nad tym nie zastanawiać.

 

Nie wiedział, czy ś ni, czy też ma omamy wywoł ane gorą czką. Obrazy przesuwał y się przed jego oczami, któ re jakby nie chciał y zobaczyć tego, co widział y Wszyscy biskupi Holar z zamierzchł ej przeszł oś ci powstali ze swoich grobó w w takiej kolejnoś ci, w jakiej ż yli. Ubrani byli w biał e szaty, każ dy na piersi nosił krzyż, a w dł oni trzymał pastorał.

 

Prawdą okazał o się to, co powiedział Loftur: Biskupi nie mogli oprzeć się jego zaklę ciom, nie posiadali bowiem potę gi i czarodziejskiej mocy Gottskalka.

 

Wszyscy po kolei zamieniali kilka sł ó w z Magiem-Lofturem, ale Mó ri nie usł yszał, co mó wili Trzej nosili korony na gł owie: pierwszy, któ ry się ukazał, ostatni i jeden w ś rodku, prawdopodobnie Gudhmundur Arason Dobry, chociaż on nie bardzo do nich pasował.

 

Widać był o jednak, ż e ż aden z tych patriarchó w Koś cioł a nie posiadł wiedzy tajemnej, i nikt chyba się tego po nich nie spodziewał. Dokł adnie jak przewidział Mag-Loftur, nie powstał z grobu ż aden z pó ź niejszych biskupó w. Zostali wszak pogrzebani z Pismem Ś wię tym na piersiach, a zwyczaj ten wprowadzono stosunkowo niedawno.

 

Gottskalk jednak wcią ż opierał się zaklę ciom, chociaż Loftur starał się uczynić, co tylko w jego mocy. Do spoconego z wysił ku czoł a kleił y mu się wł osy. Magiczne formuł y skoncentrował teraz na Gottskalku Zł ym. Przydał aby ci się moja pomoc i znajomoś ć drugiej „Grå skinny”, pomyś lał Mó ri. Ale nie mam zamiaru się w to wł ą czać. Na tyle bowiem znam się na ludziach, ż e potrafię przewidzieć, co byś zrobił. Pragniesz mieć „Rö dskinnę ” tylko dla siebie i nie cofniesz się przed niczym!

 

Po ś cią gnię tej, skupionej twarzy Maga-Loftura i monotonnie wypowiadają cym zaklę cia gł osie nietrudno był o poznać, ż e moż e on być niebezpiecznym wrogiem.

 

Na wet zahartowany Mó ri przeraził się, sł yszą c, jakich zaklę ć uż ywa Loftur. Odmawiał psalmy pokutne w imię diabł a, spowiadał się z dobrych uczynkó w – wszystko odwrotnie. Trzej biskupi w koronach stali z uniesionymi rę kami moż liwie najdalej od Loftura, odwró ceni do niego twarzami, pozostali natomiast spoglą dali na nich, mają c za plecami niepokornego mł odzień ca.

 

Ś wiatł o księ ż yca nadawał o cał ej scenie jeszcze bardziej niesamowity charakter, niekiedy zniekształ cał o widok Mó riemu. Chł opak na dzwonnicy siedział cicho niby mysz pod miotł ą, ale Mó riemu wydawał o się, ż e sł yszy, jak bije jego serce. Poza tym sł ychać był o jedynie zaklę cia Maga-Loftura, nabierają ce mocy, wygł aszane z niezł omnym uporem, zł owieszczo. Gł os echem odbijał się od ś cian koś cioł a.

 

W ciele Mó riego wrzał o, przeniknę ł o je straszliwe drż enie. Nie zniosę wię cej, nie wytrzymam, szeptał jego wewnę trzny gł os.

 

Nagle rozległ się potworny huk i pojawił a się jeszcze jedna postać. Gottskalk Zł y! Pastorał trzymał w lewej rę ce, w prawej nió sł wspaniał ą czerwoną księ gę. Nie miał krzyż a na piersiach. Ze wzgardą patrzył na biskupó w, do Loftura zaś, wcią ż odmawiają cego magiczne formuł y, uś miechną ł się drwią co. Podszedł nieco bliż ej i odezwał się z kpiną w gł osie:

 

– Dobrze odprawiona msza, synu, o wiele lepiej niż się spodziewał em. Ale mej „Rö dskinny” nie dostaniesz!

 

Mag-Loftur zachowywał się, jakby już opę tał y go zł e moce, a poprzednie zaklę cia wydał y się niczym w poró wnaniu z tym, co rozpoczą ł teraz. Odmawiał psalmy i „Ojcze nasz” wspak, w imię diabł a, posł ugiwał się zaklę ciami, któ rych najwidoczniej bał się uż yć wcześ niej.

 

Wó wczas to Mó ri zrozumiał, ż e Mag-Loftur posuną ł się za daleko.

 

Przerwij to, dopó ki jeszcze jest czas, chciał zawoł ać, lecz w ustach mu zaschł o, a gardł o nie chciał o sł uchać. To się ź le skoń czy, nie widzisz?

 

W nastę pnej chwili okazał o się, jak prorocze był y jego sł owa. Mocno musiał się uchwycić futryny drzwi zakrystii.

 

Cał y koś ció ł zadrż ał w posadach i unió sł się w powietrze jak przy trzę sieniu ziemi.

 

Zdrę twiał emu ze strachu chł opcu na wież y i Mó riemu wydał o się nagle, ż e Gottskalk Okrutny zbliż a się do Loftura t z wielką niechę cią wycią ga ku niemu ró g księ gi.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.