Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Rozdział 2 2 страница



 

Zdobyli jednak adres jego kantoru. I wł aś nie teraz Erling stał przy oknie, wypatrują c, kiedy zza rogu od strony portu wył oni się dostojna postać wó jta.

 

Wró cił myś lą do ostatnich tygodni; prawdę mó wią c, moż na już był o liczyć je na miesią ce. Otrzymał w tym czasie wiele propozycji od mł odych kobiet. Był przecież doskonał ą partią, powtarzano mu to czę sto, celował a w tym zwł aszcza jego matka, bezustannie podsuwają c kolejne kandydatki do zamą ż pó jś cia. Ś liczne panny, bogate panny, panny wszelkiego rodzaju…

 

Jego jednak nie interesował a ż adna z nich, pozostawał oboję tny na ich zalety.

 

Dział o się tak, ponieważ poznał Tiril, dzielną samotniczkę o fascynują cej osobowoś ci. Dziewczynę, z któ rą moż na był o rozmawiać.

 

Na có ż mu wię c „ś wietna partia, ż ona godna jego”?

 

Tiril, Tiril… Jakby zapadł a się pod ziemię, zniknę ł a bez ś ladu.

 

Od czasu do czasu widywano natomiast dwó ch tajemniczych mę ż czyzn. Dopó ki i oni szukali dziewczyny, Erling wcią ż miał nadzieję.

 

Bardzo chciał pojechać do Christianii, by pomó c Tiril w odnalezieniu jej korzeni, ale praca w firmie ojca pochł aniał a wiele czasu. Choć, trzeba przyznać, ostatnio trochę ją zaniedbał.

 

Nareszcie! Nareszcie na wietrznej kei pojawił się wó jt.

 

Natychmiast udali się do kantoru lichwiarza.

 

Kantor, tak jak się spodziewali, okazał się mał y, zapuszczony, brudny i dobrze ukryty w najmroczniejszych zauł kach dzielnicy portowej.

 

Ktoś jednak w nim pracował! Mł ody czł owiek w wytartych zarę kawkach, wychudzony, jakby przez cał e ż ycie odż ywiał się tylko cienkimi kromkami suchego chleba i skwaś niał ym mlekiem, przywitał ich, prawdopodobnie z przyzwyczajenia, lę kiem i podejrzliwoś cią.

 

Niestety, jego pracodawca nie pojawiał się od mniej wię cej dwó ch tygodni.

 

– Czy to normalne? – spytał wó jt.

 

– Nie, nie bardzo – przecią gają c sł owa odparł mł ody czł owiek. – Zdarza się, ż e wyjeż dż a, ale nigdy na tak dł ugo, nie uprzedziwszy mnie o tym. Prawdę mó wią c, sam zaczą ł em się już zastanawiać.

 

Erling najbardziej wł adczym tonem, na jaki go był o stać, spytał:

 

– Gdzie przechowuje dokumenty? Chcemy sprawdzić dane dotyczą ce pewnego konkretnego klienta.

 

Mł odzieniec wystraszył się jeszcze bardziej.

 

– Wszystko jest w archiwum, do któ rego ja nie mam kluczy.

 

Po jego nerwowo rzuconym spojrzeniu zorientowali się, ż e archiwum mieś ci się za niewielkimi drzwiami. Wó jt nacisną ł klamkę, ale drzwi oczywiś cie był y zamknię te.

 

Nie mieli upoważ nienia, by przeprowadzić rewizję, najpierw należ ał o odnaleź ć samego lichwiarza.

 

– Gdzie on mieszka?

 

Otrzymawszy adres, natychmiast się tam skierowali. Dzień był wyją tkowo wietrzny, jesienne sztormy nadcią gnę ł y już z peł ną sił ą.

 

– Ci dwaj mę ż czyź ni, któ rych uważ amy za mordercó w Dahló w… – Wó jt mó wił wolno, zasł aniają c uszy przed wiatrem. – Ciekawe, czy oni wiedzą o istnieniu lichwiarza?

 

– Mał o prawdopodobne, ale.,. Trudno powiedzieć.

 

– Są dzi pan wię c, ż e nie są w zmowie?

 

– Tego nie wiem, ale, jak już mó wił em, wydaje się to mał o prawdopodobne. Wedł ug sł ó w Tiril lichwiarz to typ spod ciemnej gwiazdy. Chytry i podstę pny, nie brzydzi się szantaż em.

 

– Ale ci dwaj też chyba nie są najlepszymi dzieć mi Boga?

 

– Nie, nie, ale nawet bagno nie jest jednolite.

 

Dom lichwiarza wyglą dem odpowiadał kantorowi. Oszust albo nic nie zarabiał na swych ciemnych sprawkach, albo też był nieprawdopodobnie ską py. Jak się tego spodziewali, mieszkał cał kiem sam. Wskazywał o wszak na to nieporzą dne ubranie, o któ rym wspominał a Tiril.

 

Stukali do drzwi, ale nikt nie odpowiedział W koń cu nie pozostawał o im nic innego, jak pó jś ć do są siadó w.

 

Niestety, czł owieka, któ rego poszukiwali, nikt nie widział już od dawna. Są siedzi nic nie wiedzieli, nie chcieli mieszać się w jego sprawy. Lichwiarz był bardzo ostroż ny, wychodził z domu i wracał chył kiem, z nikim nie utrzymywał bliż szych kontaktó w. Czy zauważ yli dwó ch mę ż czyzn, odpowiadają cych opisowi? Nie, i z tego, co są siedzi zdoł ali zaobserwować, rzadko go ktoś odwiedzał.

 

Niewiele wię c się dowiedzieli.

 

– Czy moż na przypuszczać, ż e on wyjechał do Christanii? – spytał wó jt.

 

– Ż eby wycią gną ć jeszcze wię cej pienię dzy ze sprawy Tiril? Nie mam poję cia – odparł Erling. – Chyba tylko on sam wie, do jakiego stopnia jest w to zamieszany.

 

Czuł w sobie ogromną pustkę. Nawet ś ladu po Tiril. Ani po Nerze.

 

Opieczę tował dom dziewczyny, zał atwił interesy konsula, zadbał też o to, by sł uż ą cy otrzymali odprawę i nowe miejsca pracy. Nie miał jednak serca, by przeglą dać pozostał e w domu rzeczy czy tym bardziej wystawiać je na sprzedaż. Nie chciał tego robić, dopó ki nie pozna losu Tiril.

 

 

Upł ywał y miesią ce. Boż e Narodzenie. Nowy Rok. Erling wcią ż nie mó gł się wyrwać, by pojechać do Christanii. Starał się, lecz oburzona rodzina ż ą dał a, by zajmował się firmą. A najlepiej oż enił. Dlaczego, na przykł ad, nie z bogatą panną Drake?

 

Ale nie, on nie chciał ż adnej panny Drake, bez wzglę du na jej urodę, wdzię k i bogactwo.

 

Chciał Tiril! Tiril, któ rej nigdzie nie był o. Wł aś ciwie szkoda, ż e nie sporzą dził spisu dobytku Dahló w, prę dko by się wtedy zorientował, ż e gdzieś się zapodział a nieduż a ł ó dź wiosł owa. Mogł oby mu to dać co nieco do myś lenia.

 

Nie uczynił tego jednak. Czasami moż na przesadzić z delikatnoś cią.

 

Ileż to razy ż ał ował, ż e mimo wszystko nie ma z nim Mó riego. Mó ri wszak tyle potrafił. Moż e był by w stanie wyczuć, co przydarzył o się Tiril? Chociaż pewnie jego znajomoś ć czaró w nie był a aż tak dogł ę bna.

 

Pewnego dnia odwiedził go wó jt i bez zbę dnych wstę pó w powiedział, z czym przychodzi.

 

– Otrzymał em informację, ż e w okolicy cypla Nordneset morze wyrzucił o na lą d zwł oki. Pó jdzie pan ze mną?

 

Po plecach Erlinga przebiegł lodowaty dreszcz. Czuł, ż e cał a krew odpł ywa mu z twarzy.

 

– Kto to taki?

 

– Nic wię cej nie wiem. Chodź my!

 

Wó jt najwidoczniej nie chciał być sam przy oglę dzinach. Peł ni najgorszych przeczuć natychmiast wyruszyli na Nordneset.

 

Tł um ludzi na brzegu wskazał im miejsce, gdzie znaleziono topielca. Na widok eleganckiego Erlinga i bł yszczą cych guzikó w wó jta gapie zaraz się rozstą pili.

 

Erling ledwie ś miał spojrzeć.

 

Nie wypada moż e mó wić, ale na widok napuchnię tego trupa obaj odetchnę li z ulgą.

 

Ubrane w czerń obrzmiał e zwł oki zdecydowanie nie był y ciał em Tiril.

 

– To musi być on – mrukną ł Erling. – Czł owiek, któ rego szukamy.

 

– Z pewnoś cią. – Wó jt podszedł o kilka krokó w bliż ej. – Dł ugo leż ał w morzu.

 

– Tak, tak, a w takich okolicznoś ciach nie wyglą da się apetycznie. Ale oto utraciliś my ź ró dł o informacji.

 

– I tak, i nie. Teraz mam prawo przeszukać jego tak zwane archiwum. Czy zechce pan towarzyszyć mi przy przeglą daniu tych papieró w? Nie mogł em się do tego zabrać, dopó ki traktowano go jako zaginionego. Ale teraz?

 

– Oczywiś cie! Być moż e uda nam się znaleź ć coś, co naprowadzi nas na ś lad, kim naprawdę był a Tiril. To znaczy, kim jest! Ale, och! Proszę spojrzeć na szyję tego czł owieka!

 

– Już to zauważ ył em. Ma poderż nię te gardł o. Nic dziwnego, ż e tak okropnie wyglą da. Gdy wrzucono go do wody, miał w sobie niewiele krwi. No có ż, zajmę się najpierw tym, a potem moż e się spotkamy, powiedzmy za dwie godziny?

 

Erling przygnę biony odwró cił się od odraż ają cego widoku.

 

– Zaczekam u siebie w biurze.

 

Odszedł, a wó jt przystą pił do wypeł niania swych nieprzyjemnych obowią zkó w.

 

 

Tajne archiwum lichwiarza okazał o się nie uporzą dkowanym zbiorem pokrę tnych dokumentó w. Wó jt od czasu do czasu wydawał okrzyki zdumienia: „To ci dopiero, i on tutaj jest? I ten takż e? Najwidoczniej miał jakieś swoje ciemne sprawki. Jakaś dama… Wpadł a w finansowe tarapaty. Ojoj! To by był o coś dla miejscowych plotkarek! A tu mamy samego… No, trzeba trzymać ję zyk za zę bami. Temu ł ajdakowi udał o się pochwycić w sieci wielu zacnych obywateli i obywatelek naszego miasta.

 

Wreszcie stwierdził:

 

– I có ż za horrendalny procent! Nic dziwnego, ż e musiał poż egnać się z ż yciem!

 

– To chyba jasne, kto go zamordował – odparł Erling. – Czy znalazł pan coś na temat konsula Dahla?

 

– Na razie jeszcze nie. Zaraz, zaraz, dawno coś powinno mi wpaś ć w rę ce, bo przecież „d”" to jedna z pierwszych liter, ja tymczasem dotarł em już do „m”. Trzeba się cofną ć.

 

O Dahlu nic nie był o.

 

– Moż e pod jaką ś inną literą? – sugerował Erling. – Coś mogł o zostać zapisane pod prawdziwym nazwiskiem Tiril.

 

– A jak ono brzmi?

 

Erling westchną ł.

 

– Tego nie wiem. Ale szukajmy dalej.

 

To był o dł ugie popoł udnie. Odkryli wiele brudó w: sprawy, któ re nigdy nie miał y ujrzeć ś wiatł a dziennego, dowody kł opotó w finansowych ludzi, w któ rych wypł acalnoś ć nikt nie ś miał wą tpić, listy z pogró ż kami napisane przez tych, któ rym pozostał a jedynie pozł acana fasada. Erling był naprawdę wstrzą ś nię ty marną sytuacją finansową czę ś ci swych najlepszych nawet klientó w. W archiwum znalazł y się listy kobiet bł agają cych o zwrot zastawu, mał ż onkó w stopniowo nabierają cych podejrzeń, listy mokre od ł ez, listy pozwalają ce wyjaś nić dotą d nie zrozumiał e samobó jstwa…

 

Ten lichwiarz zasł uż ył sobie na ś mierć, obaj byli co do tego zgodni, kiedy, zakurzeni i brudni, musieli się wreszcie poddać.

 

Przejrzeli wszystkie papiery, lecz o konsulu Dahlu ani o Tiril nie był o tam ani jednej wzmianki.

 

– Jakiś ś lad musiał tu zostać – upierał się Erling.

 

– Ale czyż Tiril nie mó wił a, ż e konsul zdoł ał zapł acić wszystko, co był winien temu ł ajdakowi?

 

– Owszem, ale nie wyobraż am sobie, ż eby lichwiarz wyrzucił cokolwiek, co mogł oby mu się przydać w przyszł oś ci.

 

– Wobec tego pozostaje jedno wytł umaczenie: ktoś się tu wł amał i skradł papiery.

 

Erling pokiwał gł ową.

 

– W każ dym razie wiemy, ż e konsul Dahl wierzył, iż sam moż e się posł uż yć szantaż em wobec matki Tiril lub kogoś wystę pują cego w jej imieniu. Pewnie wyszkolił się u tego oszusta. Ale Dahl nie powinien był się o to nigdy pokusić.

 

– To prawda. Mieszanie uczuć z pienię dzmi to niebezpieczna gra. A teraz proponuję rozmó wić się z tym urzę dniczyną.

 

Urzę dnik, obraz nę dzy i rozpaczy, siedział przeraż ony w gł ó wnym kantorze. Wł amanie? Nie… Chociaż … Jesienią … Musiał przecież wymienić zamek w drzwiach, bo klucz tak trudno był o wsuną ć do dziurki. Ale czy to moż na nazwać wł amaniem?

 

– Moż e pan być pewien, ż e ktoś przybył tu w niecnych zamiarach i uszkodził przy tym zamek. No có ż, nic tu po nas.

 

Nastę pnego dnia Erling dokonał w swym biurze odkrycia, któ re nim do gł ę bi wstrzą snę ł o.

 

Szukał wł aś nie jakichś dokumentó w w jednej z szaf, gdy na najniż szej pó ł ce spostrzegł nieduż y, zwinię ty w rolkę kawał ek kory brzozowej.

 

– Co to jest? – zwró cił się do siostry, któ ra czę sto bywał a w kantorze, ponieważ pomagał a mu w rachunkach.

 

– Co takiego? Ach, o to ci chodzi. Co to moż e być? Pozwó l mi się zastanowić! Już wiem, przynió sł to jakiś chł opak, prostak najgorszego rodzaju. Powiedział, ż e to dla ciebie. To, oczywiś cie, od któ rejś z twoich licznych wielbicielek. Poł oż ył am to tam, bo nie chciał am tego ani wyrzucać, ani też zawracać ci gł owy natrę tnym plebejuszem.

 

Erling zdą ż ył już odwią zać rzemyk otaczają cy zwó j kory i usił ował go teraz rozprostować. Kora ze staroś ci wyschł a i zesztywniał a.

 

– Coś tu napisane, ale prawie nieczytelne…

 

Z wzbierają cym przeraż eniem, pomieszanym z radoś cią i gniewem, przeczytał:

 

 

Miewam się dobrze, lecz boję się wracać do domu. Nie szukaj mnie, tylko daj znać, co się tam dzieje. Przyjadę, kiedy powiadomisz mnie, ż e jestem bezpieczna. Wybacz mi moje zniknię cie. Nie mogł am postą pić inaczej.

 

 

Tiril.

 

 

Erling o mał o nie rozpł akał się z rozpaczy.

 

– Mó w! Czy chł opiec prosił o odpowiedź?

 

– Co takiego? Tak, prosił, ale jak już mó wił am: nie chciał am ci zawracać gł owy takimi gł upstwami. Wró cił zresztą kilka tygodni pó ź niej, ale wtedy wyrzucił am go za drzwi. Kiedyś trzeba w koń cu poł oż yć kres takiej natarczywoś ci! Ależ, co się z tobą dzieje?

 

Nigdy jeszcze nie widział a brata tak rozgniewanego.

 

– Christine – wyszeptał zdrę twiał ymi ustami ze ł zami w oczach. – Czy wiesz, coś ty zrobił a? To był list od Tiril!

 

– Czy to ź le? Teraz przynajmniej wiesz, ż e ona ż yje.

 

– Owszem, ale gdzie jest? I czy ż yje jeszcze teraz? Kiedy chł opiec był tu ostatnio? Myś lisz, ż e jeszcze wró ci?

 

– Chy-chyba nie, mó gł się przestraszyć – wyją kał a Christine. – Był am wobec niego doś ć surowa.

 

Erling poderwał się rozzł oszczony.

 

– Jak mogł aś postą pić tak bezmyś lnie? Czy ktoś inny widział chł opaka?

 

– Ską d mam to wiedzieć po tak dł ugim czasie? Erlingu, przepraszam, jeś li uczynił am coś nie po twojej myś li, ale chciał am tylko twojego…

 

Nie sł uchał dł uż ej, już wybiegł, by wypytać pracownikó w. Poruszał się prawie na oś lep, bo ł zy zalał y mu oczy.

 

Mó ri, powtarzał sobie w duchu, Mó ri, powinieneś tu być, tak cię potrzebuję. 0, dlaczego przyczynił em się do tego, byś opuś cił Norwegię?

 

Erling zdawał sobie jednak sprawę, ż e to nie on popchną ł Mó riego do wyjazdu. Mó ri sam był zdecydowany jechać, by odszukać osł awioną „Rö dskinnę ”.

 

Christine zrezygnowana spoglą dał a za bratem. Nie mogł a go zrozumieć. Przystojniejszego mę ż czyzny pró ż no by szukać ze ś wiecą w cał ym Bergen. Wysoki, postawny, zawsze elegancko ubrany. Jasne wł osy lokami spł ywał y aż do ramion, ciemnoniebieskie, budzą ce zaufanie oczy przyda- wał y uroku szlachetnej twarzy. Sympatyczny, ż yczliwy i dobry. Bogaty mł ody czł owiek, posiadają cy wł adzę, któ rą z latami mó gł jedynie pomnaż ać.

 

Erling miał naprawdę wszystko, czego moż na sobie ż yczyć. A gonił za jakimś zerem, za tą Tiril Dahl, któ ra nigdy nie zdobył a. liczą cej się pozycji w towarzystwie. Na có ż mu ona? Przedtem miał zamiar poś lubić Carlę, siostrę Tiril. To jeszcze dał o się zrozumieć. Carla bowiem był a czarują cą, ś liczną i uległ ą dziewczyną. Ale Tiril?

 

Christine pamię tał a ją jako dziwne dziecko, zawsze chadzają ce wł asnymi drogami, popeł niają ce okropne gafy na przyję ciach i, o zgrozo, gł oszą ce wł asne opinie.

 

Co prawda wyrosł a na ł adniejszą, niż wszyscy się z począ tku spodziewali, Christine też był o trochę jej ż al, dziewczyna stracił a wszak cał ą rodzinę, ale w jakiż nieprzyzwoity sposó b! Carla popeł nił a samobó jstwo, a tego Christine absolutnie nie mogł a zrozumieć, panna miał a wszak mił oś ć Erlinga, czekał a ją wspaniał a przyszł oś ć. A rodzicó w zamordowano! Takich rzeczy się nie robi, zwł aszcza jeś li pragnie się być zaliczonym do elity miasta.

 

Christine nie chciał a nawet myś leć o plotkach krą ż ą cych na temat Tiril. Podobno dziewczyna obracał a się wś ró d biedoty, pielę gnował a chorych, nosił a im jedzenie. To, to… to przecież niebezpieczne, dla ciał a i ducha.

 

Plotki gł osił y takż e, ż e Tiril wał ę sał a się z bezpań skimi psami, miał a nawet wś ró d nich jednego ulubień ca. Wszystko to razem sprawiał o niezwykle wulgarne i prostackie wraż enie. I o kogoś takiego zabiegał wspaniał y brat Christine!

 

Christine był a bardzo z siebie zadowolona, ż e wyrzucił a tamtego chł opaka za drzwi. Nie mogł a jednak zrozumieć, dlaczego Erling tak bardzo się o to rozgniewał.

 

W zwią zku z Tiril krą ż ył a jeszcze straszniejsza pogł oska. Podobno dziewczyna utrzymywał a zwią zki z… z mę ż czyzną -czarownicą. Jak się nazywa ktoś taki? Czarnoksię ż nik? I ten bezboż nik miał się ze dwa razy publicznie pokazać z Erlingiem!

 

Christine gorą co pragnę ł a, aby Tiril nigdy nie odnaleziono. I by nikt nigdy nie ujrzał już na oczy tego strasznego czarnoksię ż nika.

 

Wzdrygnę ł a się i wycią gnę ł a puderniczkę. Musiał a ł adnie wyglą dać w drodze do domu. Mogł o się przecież zdarzyć, ż e spotka któ regoś z kawaleró w przechadzają cych się po Torvalmenningen.

 

Rozdział 4

 

Erling, jasnowł osy, szczery, otwarty mł ody czł owiek z najlepszej rodziny, ze wspaniał ymi widokami na przyszł oś ć, był absolutnym przeciwień stwem Mó riego.

 

Ł ą czył a ich jedynie troska o Tiril.

 

Mó ri był, jak mó wił a Tiril, dzieckiem Nocy i Ś mierci. Miał bladą niczym koś ć sł oniowa cerę kontrastują cą z czarnymi niby wę gle oczyma i okalają cymi twarz wł osami, niezwykle powolne ruchy, jak gdyby rytmem ż ycia ró ż nił się od innych ś miertelnikó w, ł agodny, niemal przeraż ają cy uś miech…

 

Cał ą swą osobą niebywale kusił i pocią gał.

 

Zaró wno jednak Erling, jak i Tiril zwró cili uwagę na Jeszcze dziwniejszy element jego osobowoś ci. Mó ri wznosił się ponad wszystko, co miał o zwią zek z ludzkimi uczuciami, takimi jak mił oś ć, poż ą danie czy erotyzm. Niezwykł a sił a biją ca odeń miał a w sobie inne treś ci. Najtrafniejsze był oby chyba przyró wnanie jej do tę sknoty za ś miercią.

 

Tiril kochał a go na swó j sposó b. Nie był o to gorą ce poż ą danie, gwał towny pocią g fizyczny czy nawet platoniczna mił oś ć. Nigdy nie zdoł ał a nazwać uczuć, jakie dla niego ż ywił a. Od czasu do czasu przypominał a sobie tę noc, gdy leż ał a chora, a on siedział przy jej posł aniu i gł adził po piersi. Gwał townie zareagował a na jego dotyk, ale jednak wó wczas go nie pragnę ł a, uczucia, jakie nią targał y, był y zupeł nie czymś innym. Przeraził a się wtedy do szaleń stwa, jakby Mó ri miał ś cią gną ć ją w gł ą b otchł ani, należ ą cej do kró lestwa ś mierci. Tę sknota za ś miercią moż e niekiedy mieć podł oż e erotyczne, posmak ł agodnej zmysł owoś ci.

 

O tym jednak Tiril, rzecz jasna, nie wiedział a.

 

Tę sknił a za swym przyjacielem Mó rim. Tę sknił a za spojrzeniem, jakie czasem jej posył ał, za pojawiają cym się powoli uś miechem. Za wszechwiedzą, malują cą się w jego oczach. Za smutkiem, ż alem, samotnoś cią …

 

Ach, ta jego samotnoś ć, znacznie gł ę bsza niż zwykł ych ludzi! Mó ri był na cał ym ś wiecie jedyny w swoim rodzaju, Tiril czę sto o tym rozmyś lał a wtedy, gdy jeszcze znajdował się blisko niej. Samotnoś ć ta wią zał a się w pewien sposó b z przemijaniem czasu i przestrzenią kosmiczną, dana mu był a wiedza nie przeznaczona dla zwykł ych ś miertelnikó w, pozwolił się wcią gną ć wirowi, z któ rego nie był już w stanie się wyrwać.

 

Dlatego wł aś nie był taki niebezpieczny, Erling i Tiril ledwo to przeczuwali, nie mogli jednak zrozumieć, co tak ich w nim przeraż ał o. Nikt nie powinien zapuszczać się na nieznane ś cież ki, nie dają ce się obją ć rozumem. Gdy jest się sł abym, umysł odmawia posł uszeń stwa. Gdy jest się silnym jak Mó ri, traci się kontakt ze ś wiatem ludzi.

 

Sam Mó ri być moż e jakoś by sobie z tym poradził. Istniał o jednak niebezpieczeń stwo, ż e pocią gnie za sobą innych.

 

Moż e dlatego szukał samotnoś ci?

 

Kiedy Tiril ś witał y w gł owie takie myś li – zaledwie ś witał y, nigdy nie objawiają c się jasno – miał a wraż enie, ż e przez pokó j przemykał lodowaty powiew i ciarki przebiegał y jej po plecach.

 

Potem zawsze, sama nie wiedzą c dlaczego, wybuchał a pł aczem.

 

 

Dotarcie na Islandię zaję ł o Mó riemu sporo czasu.

 

Statki mię dzy Wyspami Owczymi a jego ojczyzną nie kursował y tak czę sto, jak przypuszczał, w oczekiwaniu na poł ą czenie zastał a go zima. Musiał spę dzić ją na Wyspach, na odludziu, mają c za są siada starego czł owieka. Nikt wię cej nie wiedział o Mó rim.

 

Dopiero wiosną nastę pnego roku dotkną ł stopą owej niezwykł ej nagiej wyspy, za któ rą tę sknił tak dł ugo.

 

Cieszył się wszystkim, co tu zastał. Z rozkoszą wdychał powietrze, przesycone szczegó lnym zapachem poroś nię tych mchem pó l wygasł ej lawy. Chł ó d biją cy od szczytó w pokrytych wiecznym ś niegiem był dla niego niczym strumień ś wież oś ci, niosą cy jednocześ nie powiew pradawnych czasó w.

 

Nie mó gł natychmiast wyruszyć na pó ł noc Islandii, musiał czekać, aż zrobi się cieplej. Okres topnienia lodó w jeszcze się nie skoń czył.

 

Niecierpliwoś ć spalał a mu duszę.

 

„Rö dskinna”. Klucz do tajemnej mą droś ci, nie mają cy sobie ró wnych.

 

Chcą c skró cić czas oczekiwania, postanowił odwiedzić swego starego przyjaciela, wielebnego Eirikura z Vogsos.

 

Przybył jednak za pó ź no. Z goryczą przyją ł wieś ć, ż e sira Eirikur Magnusson już nie ż yje. Wiadomoś ć ta napeł nił a Mó riego ogromnym ż alem, wiele bowiem miał z nim do omó wienia, wielu rad potrzebował, tyle przecież zobaczył i przeż ył w nieznanym, dalekim kraju, Norwegii.

 

Udał o mu się tylko porozmawiać z jednym ze sł uż ą cych wielebnego. Sł uga, chociaż już starzec, doskonale pamię tał Mó riego – któ ż zresztą mó gł by go nie pamię tać? Uradował się widokiem mł odego przybysza i tym, ż e bę dzie mó gł mu wszystko opowiedzieć.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.