![]()
|
|||||||
Margit Sandemo. Saga o czarnoksiężniku tom 2. Blask twoich oczu. Księgi złych mocy. Rozdział 1Стр 1 из 18Следующая ⇒ Margit Sandemo Saga o czarnoksię ż niku tom 2 Blask twoich oczu
Przeł oż ył a Iwona Zimnicka
Księ gi zł ych mocy Przyczyna wszystkich dziwnych i przeraż ają cych wypadkó w, przez jakie musiał a przejś ć pewna mł oda dziewczyna z zachodniego wybrzeż a Norwegii na przeł omie siedemnastego i osiemnastego wieku, zawiera się w trzech księ gach zł a, dobrze znanych z najbardziej mrocznego rozdział u w historii Islandii. Księ gi pochodzą z czasó w, gdy w Szkole Ł aciń skiej w Holar, na pó ł nocy Islandii, rzą dził zł y biskup Gottskalk, czyli z okresu pomię dzy latami 1498 a 1520. Biskup uprawiał prastarą i już wtedy surowo zakazaną czarną magię; Gottskalk Zł y nauczył się wiele o magii w osł awionej Czarnej Szkole na Sorbonie. Szkoł a Ł aciń ska w Holar był a za panowania Gottskalka tak niebezpieczna, ż e macki zł a rozcią gał y się stamtą d zaró wno w czasie, jak i w przestrzeni; ż ą dza posiadania owych trzech ksią g o piekielnej sztuce rozpalał a się w każ dym, kto o nich usł yszał. Ani jedna dusza nie pozostał a wobec nich oboję tna. Zresztą … Aż do naszych dni przetrwał a ich ponura, budzą ca lę k sł awa.
Rozdział 1
Tiril obudził o ś wiatł o. Zaraz też napł ynę ł y inne wraż enia: ską dś dobiegał o szczekanie Nera, spod plecó w cią gnę ł o chł odem i wilgocią, o burtę ł odzi pluskał y fale. Sł ychać ró wnież był o gł os niepodobny do ż adnego innego. Brzmiał jak syrena przeciwmgielna i miotał siarczyste przekleń stwa. Tiril zachł ysnę ł a się ze strachu i w jednej chwili oprzytomniał a. – Do kroć set, zostaw w spokoju moje mewy, przeklę ty kundlu, bo jak nie, to cię wykastruję i ż adna suka nigdy wię cej nie nadstawi ci tył ka! Tiril uniosł a zesztywniał e ciał o. Siedział a w wodzie, są czą cej się przez szpary wą skiej ł odzi wiosł owej. Musiał a przymkną ć oczy, oś lepiona porannym ś wiatł em. Nad horyzontem, skryta za delikatną mgieł ką, wznosił a się biał a tarcza sł oń ca. Tafla przyjaznego morza był a gł adka jak lustro, tylko przy brzegu dostojne fale przelewał y się po kamieniach. Gł os, któ ry zdoł ał by zbudzić umarł ego, znowu się rozległ: – Do stu piorunó w, a có ż my tu mamy! Zamknij pysk, ty ł ajdaku! Czł owiek w ogó le nie moż e dojś ć do sł owa! Nie, nie był o niebezpieczeń stwa, ż e Nero zdoł a zagł uszyć tę trą bę jerychoń ską. – Co to za panieneczka przybił a do mojej zapomnianej przez Boga wyspy? Z raż ą cego ś wiatł a sł oń ca przed oczami Tiril wył onił a się jakaś postać. Kobieta, któ ra zatrzymał a się przy ł odzi. Ale có ż to był a za kobieta! Koł ysał a się na nogach jak tł usta kaczka, wielka niczym wierzeje stodoł y, ubrana w stró j rybacki, w mę skie spodnie. Bił od niej ostry zapach ryb. Twarz i dł onie posiniał y jej od wichru i chł odu, pod zydwestką kł ę bił y się splą tane brą zowe wł osy. Mał e, ś widrują ce oczka obserwował y Tiril. Spoglą dał y surowo, z dystansem, lecz nie bez ż yczliwoś ci. – Co, do stu piorunó w, panna tu robi? Moż e panna zabł ą dził a? – Ja… nie… nie wiem – wyją kał a Tiril i wyczoł gał a się z ł odzi, któ ra utknę ł a mię dzy dwoma kamieniami na niegoś cinnej plaż y. – Nie, wł aś ciwie nie, bo przecież pł ynę ł am bez celu. Czy to jest Askø y? – Nie, dziewczyno, widocznie ź le sterował aś. To moja wł asna wysepka na morskiej otchł ani. Usł yszał am psa i oczywiś cie musiał am sprawdzić, co to ma znaczyć. Nie mogł am poją ć, co tutaj moż e robić pies. Doprawdy, miał a panna szczę ś cie, ż e przybił a tu do brzegu, inaczej wyruszył aby prosto do piekł a. To znaczy na peł ne morze. – Ojej! – przestraszył a się Tiril. – Rzeczywiś cie był o tak ciemno i mgliś cie, wiosł ował am cał ą noc. Czuję to w rę kach. – Rany boskie, dł onie zdarte do krwi! Widać panna nie przywykł a do morza. Pó jdzie panna ze mną do domu, taka panna przemoczona i zmarznię ta. Niedobrze jest siedzieć z tył kiem w wodzie. Ł adnego panna ma psa, tylko tak cholernie goni mewy! – Uważ a, ż e się dobrze sprawuje, bo przegania drozdy z mojego ogró dka – nieco bezradnie uś miechnę ł a się Tiril. Zawoł ał a Nera, któ ry wł aś nie zatrzymał się przy brzegu. Wydawał o mu się, ż e znalazł w wodzie coś naprawdę okropnego, i zapalczywie atakował sprytne fale. – Tak, Nero to dobry pies – powiedział a ciepł o. – Mam tylko jego. – Ach, tak? – Potę ż na kobieta popatrzył a na Tiril spod krzaczastych brwi, lecz nie doczekał a się odpowiedzi. – Porozmawiamy o tym pó ź niej – mruknę ł a. Podniosł a ł ó dkę Tiril i jednym ruchem wycią gnę ł a ją niczym pió rko daleko na brzeg. Potem zaczę ł a iś ć, koł yszą c biodrami i machają c rę kami. Dziewczyna ruszył a za nią. W zacisznym miejscu za skał ami stał a nieduż a chata. Wyglą dał a, jakby skulił a się w sobie. – Niech się panna nie spodziewa ż adnych wygó d – zagrzmiał a kobieta. – Choć pewnie przywykł a do wytworniejszych miejsc. – Ró ż nie z tym bywał o – uś miechnę ł a się Tiril leciutko. – Ostatnio mieszkał am w chacie takiej jak ta i czuł am się ś wietnie. – To ci dopiero! Ale panna jest przecież z dobrej rodziny! – Nie znoszę tego okreś lenia. Mam wielu przyjació ł wywodzą cych się z uboż szych warstw społ eczeń stwa. Najważ niejsza jest szlachetnoś ć serca. – Hm – chrzą knę ł a kobieta. Moż na to był o zrozumieć na wiele sposobó w. Nagle wrzasnę ł a: – Przeklę te mewy, trzymajcie się z dala od moich suszonych ryb! Nero potraktował jej okrzyk jako komendę „pilnuj domu”, któ rej nauczył się od Tiril, i popę dził za krzyczą cymi ptakami. Wzleciał y w powietrze, czynią c niesamowitą wrzawę. Kobieta patrzył a teraz na duż ego czarnego psa z wię kszą ż yczliwoś cią. Dotarł y już prawie do samego domu. Był a to stara nę dzna chatynka, tu i ó wdzie podparta wył owionymi z morza deskami. – Wybrał a się panna wczoraj na niedzielną przejaż dż kę? – Nie – odparł a Tiril. – Uciekał am przed ludź mi, któ rzy chcieli wyrzą dzić mi krzywdę. – Ach, tak! Tutaj nikt nie przyjdzie, moż e się panna czuć bezpieczna. – Wspaniale. A w ogó le to mam na imię Tiril i skoń czył am dopiero szesnaś cie lat. Proszę, mó w mi ty, nie jestem w niczym lepsza. – No, no, o tym sama zdecyduję. Takie stroje nie należ ą na tym szkierze do codziennoś ci! Ale dobrze, ja jestem Ester i panienka też moż e mó wić mi po imieniu. Nie przywykł am do ugrzecznionych form. – Dzię kuję! Mieszkasz tutaj sama? Sama jedna na cał ej wyspie? Ester wybuchnę ł a ś miechem, któ ry zabrzmiał jak skrzeczenie sroki. – Tak, tak, sama na cał ej tej wielkiej wyspie! Odwró cił a się do Tiril. – Nie został abyś ze dwa dni? Mogł abyś mi pomó c w poł owach. Cholernie trudno samemu radzić sobie z wiosł ami, ż aglem i sprzę tem rybackim jednocześ nie. – Bardzo mi to odpowiada, dlatego serdecznie dzię kuję za propozycję. Muszę się przez jakiś czas ukrywać. – I ty takż e – mruknę ł a Ester pod nosem. Tiril nie był a pewna, czy dobrze usł yszał a. Ester nagle zaczę ł a się spieszyć. – Muszę trochę ogarną ć. – Ależ to nie ma ż adnego znacze… – Owszem, dla mnie ma. Zdumiewają co szybko jak na swą ocię ż ał ą sylwetkę kobieta zbiegł a w dó ł i zniknę ł a w chacie. Tiril ś wiadomie zwolnił a kroku. Rozumiał a dumę Ester, któ ra nie chciał a, by ktoś oglą dał jej bał agan. Zdawał a sobie też sprawę, jak ł atwo zapuś cić dom, kiedy mieszka się w takiej izolacji. Nikt przecież tu nie przychodził. – Gotowe! – zagrzmiał o wreszcie od drzwi. Tiril, przestą piwszy pró g, zaczę ł a się zastanawiać, jak też musiał o wyglą dać to wnę trze, zanim Ester uznał a, ż e jest posprzą tane. Wię kszego bowiem rozgardiaszu nigdy jeszcze nie widział a. Ś widrują cy w nosie nieprzyjemny zapach był tylko bagatelką. Co takiego Ester musiał a schować? Prawdopodobnie bardzo nieś wież ą bieliznę. Chociaż czy ta kobieta uż ywał a czegoś tak eleganckiego jak bielizna? Tiril miał a co do tego wą tpliwoś ci. – Czy nie doskwiera ci samotnoś ć? – Nie, dobrze mi tutaj. – Ale jak udaje ci się przeż yć? Ską d bierzesz, na przykł ad, mleko? Nie hodujesz przecież zwierzą t. – No tak, mewy nie dają się wydoić – zarechotał a Ester, aż Tiril o mał o w uszach nie popę kał y bę benki. – Ł owię ryby. I dostaję za nie mleko od są siada. On ma gospodarstwo. Ż ywię się też jajami morskich ptakó w, kiedy przychodzi na nie pora. – A chleb? Masz jakieś pole, na któ rym uprawiasz zboż e? – Nie, nie mam. Modlitwa nie na wiele się zda, gdy się sieje na kamiennym gruncie. A ziarna z tego mał ego skrawka ziemi poroś nię tego nadmorskimi ostami nie starczył oby na wię cej niż na jeden bochenek, w ogó le wię c nie zawracam tym sobie gł owy. Są siad daje mi chleb. Usią dź tutaj, zaraz rozpalę w piecu. Musimy cię wysuszyć, inaczej dostaniesz kataru w nieprzyjemnych miejscach. A potem to piekielnie swę dzi, kiedy odwiedzi cię na sianie mę ż czyzna. Nie mam ubrań, w któ re mogł abym cię przebrać, ale przy ogniu na pewno zaraz wyschniesz. – Dzię kuję, niczego wię cej nie potrzeba. Ten są siad… Czy on mieszka…? – Na wyspie Sotra. Dziś w nocy dopł ynę ł aś daleko za Askø y. Musiał aś lawirować mię dzy wyspami, a wreszcie zostawił aś je wszystkie za sobą. – Rzeczywiś cie wydawał o mi się, ż e już za dł ugo wiosł uję. Ale nic przecież nie widział am. To wielkie szczę ś cie, ż e masz takiego dobrego są siada. – O, tak. Daje mi wszystko, czego potrzebuję. Ester powiedział a to, pomrukują c z rozkoszą. Tiril przez moment poczuł a się zbita z pantał yku. Nero takż e przybiegł do chaty i zdą ż ył już wywę szyć mysią norę. Stał teraz przed nią i kichał od kurzu. – Doskonale, piesku – pochwalił a go Ester. – Rozpraw się z tymi obż artuchami. Dostał y się na wyspę razem z pewnym ł adunkiem i piekielnie się mnoż ą. Nagle w jej spojrzeniu pojawił się cień podejrzliwoś ci. – Ten pies, mam nadzieję, nie jest wytresowany do szpiegowania? Nikt cię tu chyba nie przysł ał? – Przysł ał? Mnie? A kto? Nie, nie, zapomnij, co powiedział am, wyglą dasz na uczciwą. Nie wiedział am, ż e ludzie z wyż szych sfer potrafią być tacy bezpoś redni. Na pewno jesteś dobrą dziewczyną. A teraz chciał abym poznać twoją historię, bo wspominasz o wielu dziwnych sprawach. – Tak, moja historia jest doś ć niezwykł a – uś miechnę ł a się Tiril ze smutkiem. Ester zawiesił a nad ogniem garnek, w któ rym był y resztki kaszy, na pewno nie dzisiejszej. Nie był y też wczorajsze ani przedwczorajsze, ale Tiril postanowił a przymkną ć oczy na ten fakt. – Widzę, ż e opowiadanie sprawia ci przykroś ć – powiedział a Ester nie owijają c w baweł nę. – Ale wydajesz mi się poci tyloma wzglę dami niezwykł a, ż e budzisz moją ciekawoś ć. – Masz prawo wiedzieć, kogo przyję ł aś pod swó j dach – pokiwał a gł ową Tiril. – Powinnaś wiedzieć, ż e krok w krok za mną idzie nieszczę ś cie. Z pewnoś cią stanie się coś zł ego, jeś li ktoś się dowie, gdzie mnie szukać. Ja sama jestem dobrze chroniona, mogę też ochronić twó j dom, jeś li chcesz. Ester zmarszczył a brwi. Ciekawoś ć wprost bił a z mał ych, jasnoniebieskich jak woda oczu. Gestem wskazał a dziewczynie miejsce tuż przy ogniu. Tiril wyję ł a dwa ochronne znaki Mó riego. – Ten jest mó j wł asny. Ale ten duż y moż emy zawiesić nad drzwiami, a wtedy nie wejdzie tu ż aden nieproszony goś ć. – To by mi się przydał o – wypalił a Ester. Potem gwał townie zwró cił a się do Tiril. – Nieczyste sił y! Nie jesteś chyba czarownicą? Czy to dlatego uciekasz? Dziewczyna wybuchnę ł a ś miechem. – Nie, nie jestem czarownicą. Te znaki dostał am od mego najlepszego przyjaciela. Ale on opuś cił już kraj. Na zawsze. – Coraz bardziej mnie zadziwiasz. Kim był? – Czarnoksię ż nikiem. Musiał wracać na Islandię, aby coś odszukać. Jeś li to znajdzie, stanie się najpotę ż niejszym czarnoksię ż nikiem na ś wiecie. – Do stu piorunó w! A có ż to za szczegó lna rzecz, któ ra moż e to uczynić? I w jaki sposó b zdoł a ją odnaleź ć? Tiril odparł a niepewnym tonem: – Wskrzeszają c z martwych pewnego biskupa, któ ry nie ż yje od dwustu lat. Tak, wiem, ż e to brzmi niedorzecznie, ale gdybyś spotkał a Mó riego, uwierzył abyś w to, co mó wił. Oj, chyba zaczynam się przypiekać z jednej strony, czy mogę się obró cić? – Wydawał o mi się, ż e zapachniał o wę dzoną szynką – wybuchnę ł a gł oś nym ś miechem Ester. – Nie, nie, ż artował am. Ustaw się tył kiem w stronę ognia, ja zwykle tak robię. – Chyba wszystkie kobiety – uś miechnę ł a się Tiril. – Och, jak przyjemnie! – Przybiję tylko to dziwactwo nad drzwiami i zaraz bę dziesz mogł a opowiadać dalej. To bardzo interesują ce, coś innego niż patroszenie ryb, jedzenie, sikanie i spanie. Wyszł a przed chatę i umocował a Tarczę Arona nad niskimi drzwiami. Nazwa znaku wielce ją rozbawił a i znó w gł oś ny ś miech echem ponió sł się wś ró d skał. Wró cił a do izby. – No, teraz dobrze, niestraszny nam już diabeł, trolle ani… A tam, mam to w nosie. No wię c, jak wyglą da ten twó j czarnoksię ż nik? W oczach Tiril pojawił y się rozmarzenie i smutek. – Mó ri przypomina przeraż ają co pię knego anioł a ś mierci. Szkoda, ż e go nie widział aś! Jest taki urodziwy, wprost do bó lu. Ale taki… taki daleki. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, ż e ktoś mó gł by go poś lubić, to po prostu niemoż liwe. On jest niebezpieczny, rozumiesz to, Ester? Widział am w jego oczach ś wiaty ukryte dla nas, ludzi. Zajrzał am do krainy mrocznych cieni. W tych oczach kryje się samotnoś ć i smutek, i… nie, nie zł o, raczej groza. On zna tak wiele tajemnic. Na wł asne oczy widział am, jak zaklę ciem tamował krew, i był a to chyba jego najmniej imponują ca umieję tnoś ć. O innych nie mam ś miał oś ci myś leć. Gdy mó wi o tym starym biskupie, wyglą da wprost strasznie! – Zadumał a się na moment, ale zaraz wró cił a do rzeczywistoś ci. – Miał am przecież opowiedzieć Tragiczną Historię Mego Ż ycia – uś miechnę ł a się leciutko. – Szczerze jednak mó wią c, jest ona naprawdę bardzo smutna. Obiecuję, ż e nie bę dę się nadto rozwodzić. – Nie spiesz się, czas nas nie goni! No, jedzenie jest już gotowe, ale mam tylko jedną ł yż kę. Czy moż esz jeś ć prosto z garnka, czy też …? Tiril mę ż nie przeł knę ł a ś linę i jadł a prosto z garnka. – Dobrze – pochwalił a ją Ester. – A teraz opowiadaj! Z jakiegoś dziwnego powodu kasza okazał a się rzeczywiś cie smaczna, a moż e o jej smaku decydował raczej gł ó d? Tiril gorą co podzię kował a za jedzenie i powiedział a, ż e czuje się teraz o niebo lepiej. Po nocy spę dzonej w samotnoś ci na nieznanych wodach tym bardziej doceniał a troskliwą opiekę Ester. Potę ż na kobieta tylko prychnę ł a w odpowiedzi. – Wszystko zaczę ł o się wł aś ciwie mniej wię cej dwa lata temu. – Tiril drż ał a, drę czona przykrymi wspomnieniami. – Kiedy moja ukochana siostra Carla odebrał a sobie ż ycie… – W imię Ojca i Syna – mruknę ł a Ester. Tiril z rozjaś nionymi oczami opowiadał a o Carli, obdarzonej anielską urodą, i o dzieciń stwie ich obu. Ester przyglą dał a się jej z niedowierzaniem. – Mó wisz tak, jakbyś ani krztynę nie był a zazdrosna o siostrę, któ ra najwyraź niej w czepku się urodził a. Pię kna niczym elf i… – Nigdy by mi nie przyszł o to do gł owy – z powagą odparł a Tiril – Ubó stwiał am Carlę. Niestety, jak się okazał o, nie ja jedna… Drż ą cym gł osem opowiedział a o samobó jstwie siostry, któ re ta popeł nił a wł aś nie wtedy, gdy pozwolono jej poś lubić sympatycznego Erlinga Mü llera, potomka bogatego rodu kupcó w hanzeatyckich. I o ujawnionych pó ź niej powodach samobó jstwa: ojcu wykorzystują cym ś liczną có rkę, któ ra w ogó le nie był a jego có rką. On jednak zataił ten fakt przed biedną dziewczyną, przez co skazał ją na jeszcze wię ksze cierpienia. Tiril mó wił a takż e o tym, jak kilka miesię cy pó ź niej przybrany ojciec zaczą ł napastować takż e i ją. O ucieczce z domu, o pomocy Mó riego, a pó ź niej Erlinga, o domu w Laksevå g. – Bez przerwy gł owę mi nabijał aś tym Mó rim – cierpko zauważ ył a Ester – o Erlingu natomiast wspominasz dopiero teraz. A przecież z twoich sł ó w moż na wnosić, ż e drugiego takiego ze ś wiecą by szukać. Mł ody, przystojny, mą dry, bogaty, mił y, zawsze chę tny do pomocy… Owszem – ró wnie cierpkim tonem odparł a Tiril. – Ale kiedy sł uchasz tej charakterystyki… Czy nie brakuje ci w niej jakiegoś okreś lenia? – Jakiegó ż to? – Nudny. Wiem, wiem, jestem niesprawiedliwa. Erling to naprawdę sympatyczny i pocią gają cy mę ż czyzna. W poró wnaniu jednak z Mó rim jest tylko cieniem. W dodatku był narzeczonym Carli. Mó ri jest tylko mó j. To znaczy był, bo przecież nigdy już go wię cej nie zobaczę. – W jej gł osie dał o się sł yszeć wyraź ne drż enie, szybko wię c dodał a: – Ale dochodzę do nastę pnej czę ś ci mojej historii. Tiril opowiedział a o dwó ch tajemniczych prześ ladowcach, któ rzy usił owali ją zabić, a pó ź niej zamordowali jej przybranych rodzicó w. i o tym, jak duchowień stwo i wł adze w osobie wó jta starał y się odszukać Mó riego, któ ry w tej sytuacji musiał opuś cić kraj. Opowiedział a też Ester o swym nieznanym pochodzeniu, o tym, jak odkryli, ż e prawdziwa matka Tiril pł acił a przez dł ugie lata konsulowi Dahlowi za utrzymanie có rki, o lichwiarzu, któ ry znał cał ą sprawę, i jak konsul Dahl najprawdopodobniej szantaż em chciał wył udzić wię cej pienię dzy od matki Tiril i dlatego zginą ł. – Choć to ostatnie to tylko nasze domysł y – zakoń czył a Tiril smę tnie; broda jej się trzę sł a od wstrzymywanego pł aczu. – A wczoraj wieczorem ci dwaj o mał y wł os mnie nie dopadli. We mgle udał o mi się wsią ś ć do ł odzi i wypł yną ć na morze. Aż tutaj. Ester przyjrzał a jej się zamyś lona. – Doprawdy, niewielki poż ytek miał aś z tego amuletu, któ ry dostał aś od swego przyjaciela Mó riego. Ale już rozumiem, jak doszł o do tego, ż e dobił aś do mojej wyspy. Muszę jednak przyznać, ż e to, co opowiedział aś, nie bardzo mi się mieś ci w gł owie! – Wiem! – ż ał oś nie zaś miał a się Tiril. – A najgorsze, ż e wszystko jest prawdą. Ester wstał a. – Faktem jest, ż e ci wierzę, moja droga – rzekł a, rozglą dają c się dokoł a. – Jednak nie mam poję cia, gdzie bę dziesz spał a. Tiril nie mogł a nic zaproponować, w izbie stał o tylko ł ó ż ko gospodyni, zaś cielone szmatami i tak brudne, ż e nawet Nero nie zechciał by na nim się poł oż yć. W chacie najwyraź niej był o jeszcze jedno pomieszczenie, lecz drzwi prowadzą ce do niego pozostawał y zamknię te i Ester nawet najdrobniejszym gestem nie dał a poznać, ż e jest tam dodatkowe miejsce na nocleg. – Mogę spać na ziemi – stwierdził a Tiril bez wię kszego entuzjazmu. Klepiska nie zamiatano chyba co najmniej od pię ciu lat. – Już wiem! Przenocujesz w szopie na brzegu! W zatoce. Przygotujemy ci tam posł anie, zobaczysz, bę dzie ci naprawdę mię ciutko! Od razu zeszł y na brzeg. Zatokę po tej stronie wyspy otaczał y skał y, dzię ki temu sprawiał a wraż enie spokojnej i bezpiecznej. Na wodzie koł ysał a się ł ó dź rybacka ze zwinię tymi czerwonobrą zowymi ż aglami. Niewielka szopa wyglą dał a na znacznie nowszą od chaty. I rzeczywiś cie Tiril dostał a mię kkie posł anie! Ester przytaszczył a ze sobą wspaniał ą koł drę z najdelikatniejszego atł asu. Koł dra musiał a się kiedyś zmoczyć, poza tym jednak nie nosił a ż adnych ś ladó w uż ywania. Ester nie powiedział a, ską d ją ma, a Tiril nie pytał a.
|
|||||||
|