|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Spis treści 23 страница
C zuję się tak, jakby ktoś w bił m i w brzuch zim ne ostrze, w bił i przekrę cił. – A ha, tylko ż e ja pam ię tam to inaczej… Posł uchaj, czy coś m i był o, kiedy m nie zobaczył eś? C zy
był am … M iał am rozcię tą gł ow ę? Tom cię ż ko w zdycha.
– Jestem zaskoczony, ż e w ogó le coś pam ię tasz. B ył aś w sztok pijana. N aw alona, cuchnę ł o od ciebie w ó dą. Zataczał aś się …
Sł yszę to i ś ciska m nie w gardle. M ó w ił tak też kiedyś, w tych zł ych czasach, najgorszych czasach kiedy był m ną zm ę czony i m iał m nie doś ć, kiedy budził am w nim w strę t.
– Przew ró cił aś się – cią gnie znuż onym gł osem – pł akał aś, w yglą dał aś tragicznie. D laczego to takie w aż ne? N ie znajduję odpow iednich sł ó w, za dł ugo m ilczę, w ię c m ó w i dalej: – M uszę koń czyć. N ie dzw oń do m nie. Już to przerabialiś m y. Ile razy m am cię prosić? N ie dzw oń nie zostaw iaj karteczek, w ogó le tu nie przychodź. D enerw ujesz A nnę. D obrze? I rozł ą cza się.
N iedziela, 18 sierpnia 2013
W czesnym rankiem
C ał ą noc przesiedział am w salonie z telew izorem do tow arzystw a. Strach to m ijał, to pow racał. Sił y to przybyw ał o, to ubyw ał o. Jakbym przeniosł a się w przeszł oś ć, bo rana, jaką m i zadał przed laty znow u się otw orzył a, now a i ś w ież a. To gł upie, w iem. B ył am idiotką, m yś lą c, ż e m am szanse w dodatku tylko na podstaw ie jednej rozm ow y, kilku chw il, któ re w zię ł am za przejaw czuł oś ci a któ re był y zapew ne w yrazem sentym entalnoś ci i poczucia w iny. A le boli m nie i tak. M uszę ulec tem u bó low i, bo jeś li tego nie zrobię, jeś li bę dę go tł um ił a, nigdy nie m inie.
B ył am idiotką, m yś lą c, ż e coś nas ł ą czy ze Scottem, ż e m ogę m u pom ó c. N o w ię c dobrze, jestem idiotką. Przyw ykł am. Lecz nie m uszę nią być, praw da? Już nie. Leż ał am przez cał ą noc i przyrzekł am sobie, ż e w ezm ę się w garś ć. W yprow adzę się stą d gdzieś daleko. Znajdę now ą pracę. Pow ró cę do
gł os Tom a, tak w yraź ny, jakby leż ał tuż obok m nie. Szeptał m i do ucha: „B ył aś w sztok pijana N aw alona, cuchnę ł o od ciebie w ó dą ” i od razu budził am się zalana falą w stydu. O garniał m nie w styd ale m iał am ró w nież nieodparte w raż enie dé jà vu, poniew aż sł yszał am te sł ow a przedtem, dokł adnie te sam e.
A pó ź niej zaczę ł am odgryw ać w gł ow ie scenę za sceną, nie m ogł am przestać: budzę się rano na zakrw aw ionej poduszce, boli m nie w ustach, jakbym ugryzł a się w policzek, m am brudne paznokcie, potw ornie boli m nie gł ow a, z ł azienki w ychodzi Tom, jego m ina – na w pó ł uraż ona, na w pó ł gniew na – i lę k w zbiera w e m nie jak pow ó dź. – C o się stał o? Pokazuje m i siń ce na rę kach i piersi, gdzie go uderzył am. – N iem oż liw e. N igdy cię nie uderzył am. N ikogo nie uderzył am, nigdy w ż yciu. – B ył aś w sztok pijana. Pam ię tasz cokolw iek z tego, co w czoraj robił aś? C o w ygadyw ał aś?
Potem sam m i m ó w ił, a ja w cią ż nie m ogł am uw ierzyć, bo to nie był am ja, bo to zupeł nie do m nie nie pasow ał o. Tak jak z tą dziurą w ś cianie, tą od kija golfow ego, szarą i nijaką jak oś lepione oko, patrzą ce na m nie, ilekroć tam tę dy przechodził am – agresji, o któ rej m ó w ił, za nic nie m ogł am pogodzić ze strachem, któ ry pam ię tał am. A lbo tylko m i się zdaw ał o, ż e pam ię tam. Po pew nym czasie nauczył am się nie pytać, co zrobił am ani nie kł ó cić się z nim, kiedy m i o tym opow iadał, poniew aż nie chciał am znać szczegó ł ó w, nie
chciał am usł yszeć najgorszego, rzeczy, któ re w ygadyw ał am i robił am brudna, cuchną ca i pijana
C zasem groził, ż e m nie nagra i da m i posł uchać. N igdy tego nie zrobił. M ał a pociecha. Pó ź niej doszł am do w niosku, ż e kiedy budzisz się w takim stanie, nie m usisz o nic pytać, w ystarczy, ż e przeprosisz: jest ci przykro, ż e coś zrobił aś i ż e taka jesteś, ale już nigdy, przenigdy tak się nie zachow asz.
Z tym, ż e teraz w cale nie jest m i przykro, absolutnie nie. D zię ki Scottow i. Teraz za bardzo się boję w yjś ć w nocy do sklepu po alkohol. Za bardzo się boję upić, bo w tedy jestem szczegó lnie bezbronna. M uszę być silna, to w szystko.
Znow u cią ż ą m i pow ieki, znow u opada m i gł ow a. Ś ciszam telew izor, tak ż e praw ie nic nie sł ychać, odw racam się przodem do oparcia, zw ijam w kł ę bek, nacią gam na siebie koł drę i pow oli odpł yw am, czuję, ż e zasypiam, zasypiam i nagle bach! Ziem ia pę dzi ku m nie jak szalona i gw ał tow nie siadam
potem jego podniesiona pię ś ć, zaciś nię te w rę ku klucze i pieką cy bó l, gdy zą bkow any m etal opadł na m oją gł ow ę.
4 Prostytutka, jedna z ofiar R ozpruw acza z Y orkshire, któ ry w latach 1975–1980 zam ordow ał trzynaś cie kobiet. 5 Jedna z ofiar Iana B rady’ego i M yry H indley, „m ordercó w z w rzosow isk”, któ rzy zam ordow ali pię cioro dzieci w w ieku od dziesię ciu do siedem nastu lat. 6 D ziew czyna detektyw, bohaterka ksią ż ek C arolyn K eene. A nna
Sobota, 17 sierpnia 2013
W ieczorem
N ienaw idzę się za ten pł acz, to takie ż ał osne. A le jestem w yczerpana, ostatnie tygodnie napraw dę dał y m i się w e znaki. Znow u się pokł ó ciliś m y, oczyw iś cie o R achel.
Aw antura w isiał a w pow ietrzu. Zadrę czał am się tą karteczką, tym, ż e m nie okł am ał, ż e niby rozm aw iał z nią tylko przez telefon. W m aw iam sobie, ż e to zupeł na gł upota, jednak nie m ogę oprzeć się w raż eniu, ż e coś m ię dzy nim i jest. W ał kow ał am to bez koń ca: jak on m ó gł? Po tym w szystkim, co m u zrobił a, co zrobił a nam? Jak m ó gł choć by pom yś leć o pow rocie? B o gdybyś m y stanę ł y obok siebie i gdyby na nas spojrzeć, czy znalazł by się na ś w iecie chociaż jeden m ę ż czyzna, któ ry w ybrał by ją? N ie m ó w ią c już o w szystkich jej problem ach.
C hociaż to się zdarza, praw da? Ludzie, z któ rym i coś nas kiedyś ł ą czył o, nie pozw alają nam odejś ć i ż ebyś m y nie w iem, jak bardzo pró bow ali, nie w yplą czem y się z tego, nie uw olnim y. M oż e po
porozm aw iać, proszę, zadzw oń najszybciej, jak m oż esz, to w aż ne” („w aż ne” podkreś lił a trzy razy) – któ rą od razu w yrzucił am do kosza. Potem w yję ł am ją i schow ał am do szuflady stolika nocnego
w iadom oś ć, ż e R achel znow u tu był a. R iley jeszcze nie oddzw onił a.
Pow innam był a pow iedzieć Tom ow i o tej karteczce, pow innam, ale nie chciał am, ż eby zirytow ał się na m nie za to, ż e zaw iadom ił am policję, dlatego schow ał am kartkę do szuflady z nadzieją, ż e R achel zapom ni. O czyw iś cie nie zapom niał a. Zadzw onił a w ieczorem. G dy skoń czyli rozm aw iać Tom gotow ał się ze zł oś ci.
– C holera jasna – w arkną ł. – O co chodzi z tą karteczką? Pow iedział am, ż e ją w yrzucił am.
– N ie w iedział am, ż e cię zainteresuje. M yś lał am, ż e chcesz, ż eby R achel zniknę ł a z naszego ż ycia, ż e zależ y ci na tym tak jak m nie.
Przew ró cił oczam i. – D obrze w iesz, ż e nie o to chodzi. O czyw iś cie, ż e chcę, ż eby R achel się od nas odczepił a. A le nie chcę, ż ebyś podsł uchiw ał a m oje telefony i w yrzucał a m oje listy. Jesteś … – W estchną ł.
– Jaka? – N iew aż ne. Po prostu… ona też tak robił a.
To był cios poniż ej pasa. To idiotyczne, ale rozpł akał am się i uciekł am na gó rę do ł azienki C zekał am, aż przyjdzie, aż m nie utuli i pocał uje na zgodę, tak jak zw ykle, ale m niej w ię cej po pó ł godzinie krzykną ł:
– Idę na sił ow nię, w racam za dw ie godziny. – I zanim zdą ż ył am odpow iedzieć, usł yszał am trzask frontow ych drzw i.
A teraz zachow uję się dokł adnie tak jak ona: w ykań czam butelkę czerw onego w ina z w czorajszej kolacji i grzebię w jego kom puterze. Ł atw iej jest zrozum ieć jej zachow anie, czują c się tak jak ja w tej chw ili. N ie m a nic bardziej bolesnego i destrukcyjnego niż podejrzliw oś ć.
W koń cu zł am ał am hasł o: B lenheim. N iew inne i nudne, nazw a ulicy, przy któ rej m ieszkam y. N ie znalazł am ani obcią ż ają cych m ejli, ani obrzydliw ych zdję ć, ani nam ię tnych listó w. Pó ł godziny
Idę na gó rę um yć zę by – nie chcę, by poznał, ż e znow u pił am – a potem postanaw iam, ż e zm ienię poś ciel, spryskam poduszki odrobiną A cqua di Parm a, w ł oż ę czarną jedw abną koszulkę, któ rą kupił m i na urodziny w zeszł ym roku, i gdy w ró ci, w szystko m u w ynagrodzę.
K iedy ś cią gam prześ cieradł a, om al nie potykam się o w ystają cą spod ł ó ż ka torbę, z któ rą chodzi na sił ow nię. Zapom niał torby. N ie m a go już od godziny i po nią nie w ró cił. Ś ciska m nie w ż oł ą dku M oż e po prostu pom yś lał: chrzanić to i zam iast na sił ow nię poszedł do pubu. M oż e m a w szatni zapasow y stró j. M oż e w ł aś nie leż y w ł ó ż ku z R achel.
N iedobrze m i. K lę kam i grzebię w torbie. Są w niej w szystkie jego rzeczy, w yprane i gotow e do uż ytku, odtw arzacz iPod Shuffle i jego jedyne adidasy do biegania. I coś jeszcze: kom ó rka. K om ó rka któ rej nigdy nie w idział am.
W yjm uję ją i siadam na ł ó ż ku. Serce w ali m i jak m ł otem. W ł ą czę ją, nie m a m ow y, ż ebym oparł a się pokusie, w ł ą czę, chociaż jestem pew na, ż e od razu tego poż ał uję, bo m oż e to oznaczać tylko coś zł ego. N ie trzym a się zapasow ych kom ó rek w torbie gim nastycznej, chyba ż e m a się coś do ukrycia G ł os w m ojej gł ow ie m ó w i: „O dł ó ż to, odł ó ż i zapom nij”, ale nie m ogę. M ocno naciskam guzik w ł ą czania i czekam, aż zaś w ieci się ekran. C zekam i czekam. I nic. R ozł adow ana bateria. C o za ulga jak po zastrzyku m orfiny.
U lż ył o m i, bo niczego już się nie dow iem, ale ró w nież dlatego, ż e w yczerpana bateria znaczy tyle co nieuż yw any telefon, telefon niechciany, a nie należ ą cy do m ę ż czyzny, któ ry m a pł om ienny rom ans. Taki m ę ż czyzna by się z nim nie rozstaw ał. M oż e to jego stara kom ó rka, m oż e leż y w torbie od m iesię cy, bo po prostu nie chciał o m u się jej w yrzucić. M oż e naw et nie należ y do niego: znalazł ją na sił ow ni, chciał oddać w recepcji i zapom niał?
Zostaw iam niepoś cielone ł ó ż ko i schodzę do salonu. W stoliku do kaw y są dw ie szuflady peł ne szpargał ó w, któ re zbierają się z czasem w dom u: rolek taś m y kleją cej, zagranicznych przejś ció w ek
G ł ó w nie godziny i daty. N ie, nie daty. D ni. „Poniedział ek o 3? Pią tek 4. 30”. C zasem odm ow a
poł ą czeń skasow ano.
N ie potrzebuję dat, poniew aż kom ó rka zapisuje je sam a. Spotkania zaczę ł y się daw no. Praw ie rok tem u. K iedy to do m nie dotarł o, kiedy zobaczył am, ż e do pierw szego doszł o w e w rześ niu zeszł ego roku, w gardle w yrosł a m i tw arda gula. W e w rześ niu! Evie m iał a w tedy sześ ć m iesię cy. A ja w cią ż
ten czas. M usiał abym o tym w iedzieć. N ie, to niem oż liw e. To nie jego telefon.
N iem niej… W yjm uję z szuflady m ó j rejestr prześ ladow ań i spraw dzam daty poł ą czeń, poró w nuję je z datam i spotkań z kom ó rki. N iektó re są zbież ne. Inne parę dni w cześ niejsze, jeszcze inne parę dni pó ź niejsze. Są i takie, któ re zupeł nie nie pasują.
C zy to m oż liw e, ż eby przez cał y ten czas w idyw ał się z nią, w m aw iają c m i, ż e R achel go zadrę cza podczas gdy tak napraw dę zastanaw iali się w e dw oje, jak i kiedy się spotkać, jak Tom m a w yś lizgną ć się z dom u? A le skoro m ogł a zadzw onić na tę kom ó rkę, dlaczego w ydzw aniał a do niego do dom u, na stacjonarny? C hyba ż e pró bow ał a nas ze sobą … skł ó cić?
N ie m am poję cia, doką d poszedł, ale nie m a go już praw ie od dw ó ch godzin i pew nie zaraz w ró ci Ś cielę ł ó ż ko, chow am do szuflady rejestr i kom ó rkę, schodzę na dó ł, nalew am sobie ostatni kieliszek
czy zniosł abym to, tę radoś ć, z jaką R achel zakom unikow ał aby m i, ż e przez te w szystkie m iesią ce to ja był am gł upia. Jeś li to z tobą robi, to i tobie zrobi.
Sł yszę kroki na chodniku przed dom em – znam je, w iem, ż e to on. Szybko w staw iam kieliszek do zlew u i opieram się o blat. W uszach pulsuje m i krew. – H ej – m ó w i na m ó j w idok. Jestpotulny i zm ieszany, lekko się chw ieje. – N ie w iedział am, ż e na sił ow ni podają piw o. U ś m iecha się. – Zapom niał em torby. Poszedł em do pubu. Tak jak m yś lał am. A m oż e w iedział, ż e tak pom yś lę? Podchodzi bliż ej.
– C o ty tu kom binow ał aś? – pyta z uś m iechem. – M asz m inę w inow ajczyni. – O bejm uje m nie
w talii i przycią ga do siebie. C zuję zapach piw a w jego oddechu. – C oś spsocił aś? – Tom … – C iii…
C ał uje m nie w usta, rozpina m i dż insy. O dw raca m nie tył em do siebie. N ie chcę, ale nie um iem odm ó w ić, w ię c zam ykam oczy i pró buję nie m yś leć o nich razem, staram się przypom nieć sobie daw ne czasy, to, jak w ygł odniał a i zdesperow ana biegł am bez tchu do pustego dom u przy C ranham Street.
N iedziela, 18 sierpnia 2013
W czesnym rankiem
B udzę się przestraszona; na dw orze jest jeszcze ciem no. W ydaje m i się, ż e Evie pł acze, ale kiedy do niej zaglą dam, okazuje się, ż e sm acznie ś pi z kocykiem w zaciś nię tych pią stkach. W racam do ł ó ż ka lecz nie m ogę zasną ć. M ogę m yś leć tylko o telefonie w stoliku nocnym. Zerkam na Tom a, któ ry leż y z w ycią gnię tą lew ą rę ką i odrzuconą do tył u gł ow ą. Po oddechu poznaję, ż e gł ę boko ś pi. W yś lizguję
pew noś ć, jednocześ nie rozpaczliw ie chcę się m ylić. W ł ą czam telefon. N aciskam guzik oznaczony jedynką, przytrzym uję i odzyw a się poczta gł osow a. Sł yszę, ż e nie m am ani now ych w iadom oś ci, ani zapisanych. C zy chciał abym zm ienić tekst pow itania? R ozł ą czam się, lecz nagle ogarnia m nie zupeł nie irracjonalny strach, ż e telefon m oż e zadzw onić i Tom usł yszy go na gó rze, w ię c otw ieram drzw i i w ychodzę do ogrodu.
C hł ó d, m okra traw a, cię ż ki zapach deszczu i ró ż. Sł yszę pocią g, jego leniw y pom ruk; jest daleko stą d. D ochodzę praw ie do pł otu i dopiero w tedy jeszcze raz ł ą czę się z pocztą gł osow ą: czy chciał abym zm ienić tekst pow itania? Tak, proszę. C iche bipnię cie. Pauza i… jej gł os. Jej gł os, nie jego. „C ześ ć, to ja, zostaw w iadom oś ć ”. M oje serce przestaje bić.
To nie jego telefon. N ie jego, tylko jej. N aciskam guzik.
„C ześ ć, to ja, zostaw w iadom oś ć ”. To jej gł os.
N ie m ogę się poruszyć, nie m ogę oddychać. O dgryw am to jeszcze raz i jeszcze raz. M am ś ciś nię te gardł o, czuję, ż e zaraz zem dleję, i w tedy na gó rze zapala się ś w iatł o. R achel
N iedziela, 18 sierpnia 2013
W czesnym rankiem
Siedział am na sofie w strzą ś nię ta i niem al sparaliż ow ana, w m aw iają c sobie, ż e nie pierw szy raz ź le coś pam ię tam, nie pierw szy raz jestem przekonana, ż e był o tak, podczas gdy w rzeczyw istoś ci był o zupeł nie inaczej.
C hoć by jak na tym przyję ciu u kolegi Tom a; bardzo się w tedy upił am, ale dobrze się baw iliś m y Pam ię tam, ż e pocał ow ał am na poż egnanie C larę. C lara to ż ona tego kolegi, urocza kobieta, ciepł a i m ił a. Pow iedział a, ż e pow innyś m y się znow u spotkać, dobrze to pam ię tam. Pam ię tam, ż e trzym ał a
Ilekroć zam ykał am oczy, czuł am jej rę kę w m ojej rę ce, czuł am dotyk jej ciepł ej skó ry, ale to się nie w ydarzył o. Tak napraw dę w ydarzył o się to, ż e Tom w yw ló kł m nie z ich dom u, ż e przez cał y czas pł akał am i krzyczał am, podczas gdy biedna C lara kulił a się ze strachu w kuchni.
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
|