|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Spis treści 19 страницаK rę cę gł ow ą.
– N ie. Począ tkow o za bardzo się bał am. N ie w iedział am, co zrobi, kiedy się do niego odezw ę Zresztą nie w iedział am, gdzie jest, on nie m iał naw et kom ó rki. Stracił am kontakt z jego znajom ym i To byli hipisi, nigdzie nie zagrzew ali m iejsca. W ię kszoś ć prow adził a koczow niczy tryb ż ycia. K ilka m iesię cy tem u rozm aw ialiś m y o nim i spró bow ał am go w ygooglow ać. B ez skutku. To dziw ne…
– C o jestdziw ne? – N a począ tku cał y czas w szę dzie go w idział am. N a przykł ad na ulicy albo w barze: to był o tak realistyczne, ż e zaczynał o m i w alić serce. Sł yszał am jego gł os w tł um ie. A le potem m i przeszł o, już daw no tem u. M yś lę, ż e on nie ż yje.
– D laczego? – N ie w iem. D la m nie po prostu… um arł. K am al prostuje się i delikatnie odsuw a. Siada przodem do m nie. – M oim zdaniem to tylko tw oja w yobraź nia, M egan. To norm alne, ż e po rozstaniu z kim ś, kto odegrał duż ą rolę w tw oim ż yciu, cią gle się go w idzi. K iedyś cał y czas w idział em brata. A to, ż e M ac dla ciebie „um arł ”, jest praw dopodobnie skutkiem tego, ż e tak daw no znikną ł z tw ojego ż ycia W pew nym sensie przestał być dla ciebie kim ś praw dziw ym.
Przestaw ił się na tryb terapeuty, nie jesteś m y już dw ojgiem przyjació ł siedzą cych na sofie. M am ochotę przycią gną ć go do siebie, ale nie chcę przekraczać ż adnych granic. Przypom ina m i się nasze ostatnie spotkanie, to, jak pocał ow ał am go przed w yjś ciem, jego tw arz, tę sknota, sfrustrow anie i gniew.
– Zastanaw iam się, czy teraz, kiedy już o tym porozm aw ialiś m y, kiedy opow iedział aś m i sw oją historię, czy kontakt z M akiem by ci nie pom ó gł. Przypieczę tow ał abyś ją, zam knę ł abyś pew ien rozdział. W iedział am, ż e to zasugeruje. – N ie m ogę – m ó w ię. – N ie m ogę.
– Pom yś l przez chw ilę. – N ie m ogę. A jeś li w cią ż m nie nienaw idzi? Jeś li w szystko znow u odż yje albo jeś li M ac pó jdzie na policję?
A jeś li – nie m ogę pow iedzieć tego na gł os, a naw et szeptem – pow ie Scottow i, kim napraw dę jestem? K am al krę ci gł ow ą. – M oż e w cale cię nie nienaw idzi. M oż e nigdy cię nie nienaw idził. M oż e też się bał. I m a w yrzuty sum ienia. Z tego, co m ó w ił aś, zachow ał się nieodpow iedzialnie. Przyją ł do dom u m ł odziutką, bezbronną dziew czynę i zostaw ił ją sam ą, kiedy potrzebow ał a w sparcia. M oż e zdaje sobie spraw ę, ż e on też ponosi w inę. I dlatego uciekł.
N ie w iem, czy w to w ierzy, czy tylko pró buje m nie pocieszyć. W iem jednak, ż e to niepraw da. N ie
mogę zw alić w iny na M aca. To jedyny cię ż ar, któ ry m uszę dź w igać sam a.
– N ie chcę zm uszać cię do czegoś, czego sam a nie chcesz – cią gnie. – C hcę tylko, ż ebyś się zastanow ił a, czy naw ią zanie kontaktu z M akiem ci nie pom oż e. N ie dlatego, ż e uw aż am, ż e jesteś m u coś w inna. R ozum iesz? U w aż am, ż e to on jest coś w inien tobie. M asz w yrzuty sum ienia, to zrozum iał e. A le on cię porzucił. B ył aś sam a, bał aś się, rozpaczał aś, w padł aś w panikę. Zostaw ił cię tam sam ą. N ic dziw nego, ż e nie m oż esz spać. M yś l o zaś nię ciu cię przeraż a, bo zasnę ł aś i zdarzył o się coś strasznego. A jedyna osoba, któ ra pow inna był a ci pom ó c, zostaw ił a cię zupeł nie sam ą.
K iedy tak m ó w i, nie brzm i to ź le. G dy sł ow a spł yw ają uw odzicielsko z jego ję zyka, ciepł e i sł odkie jak m ió d, praw ie m u w ierzę. Praw ie w ierzę, ż e da się zostaw ić to w szystko za sobą, zł oż yć do grobu, w ró cić do Scotta i ż yć dalej, tak jak ż yją norm alni ludzie, nie oglą dają c się przez ram ię, nie rozpaczają c ani nie czekają c, aż przytrafi się coś lepszego. C zy tak postę pują ci norm alni?
– Pom yś lisz o tym? – drą ż y, dotykają c m ojej rę ki. U ś m iecham się pogodnie i m ó w ię, ż e tak. M oż e naw et szczerze, nie w iem. O bejm uje m nie i odprow adza do drzw i. M am ochotę go pocał ow ać, ale tego nie robię. Pytam: – W idzim y się ostatni raz? – K iw a gł ow ą. – N ie m oglibyś m y… – N ie, M egan. N ie m oż em y. M usim y postą pić tak, jak trzeba. Ponow nie się uś m iecham. – N ie jestem w tym za dobra. N igdy nie był am. – A le m oż esz. I bę dziesz. W racaj do dom u. D o m ę ż a.
Zam yka za m ną drzw i, a ja dł ugo stoję na chodniku. C hyba jest m i lż ej, czuję się bardziej w olna – ale też sm utniejsza – i nagle chcę tylko w ró cić do Scotta.
Już się odw racam, ż eby pó jś ć na stację, gdy nadbiega jakiś m ę ż czyzna. Spuszczona gł ow a sł uchaw ki na uszach – biegnie prosto na m nie i kiedy się cofam, ż eby zejś ć m u z drogi, noga ześ lizguje m i się z kraw ę ż nika i upadam.
M ę ż czyzna m nie nie przeprasza, naw et się nie oglą da, a ja jestem zbyt w strzą ś nię ta, by krzykną ć W staję i opieram się o sam ochó d, pró buję zł apać oddech. C ał y spokó j, któ ry odczuw ał am u K am ala pryska.
D opiero w dom u w idzę, ż e padają c, zranił am się w rę kę i ż e m usiał am potrzeć nią tw arz. M am um azane krw ią usta. R achel
Sobota, 10 sierpnia 2013
R ano
B udzę się w cześ nie. Sł yszę, jak ulicą jedzie pow oli ś m ieciarka, sł yszę ciche bę bnienie kropel deszczu
o szybę. Ż aluzje są podcią gnię te tylko do poł ow y, w czoraj zapom niał am je opuś cić. U ś m iecham się
do siebie. C zuję go z tył u, ciepł ego, rozespanego i podnieconego. K rę cę biodram i i przytulam się
m ocniej. Zaraz się poruszy, zaraz chw yci m nie i przew ró ci na plecy. – R achel – m ó w i jego gł os. – Przestań. N ieruchom ieję. N ie jestem w dom u, to nie m ó j dom. W szystko jestnie tak.
Przew racam się na drugi bok. Scott siada tył em do m nie, spuszcza nogi z ł ó ż ka. Zaciskam pow ieki i pró buję coś sobie przypom nieć, lecz w idzę w szystko jak przez m gł ę. O tw ieram oczy i dopiero w tedy m ogę trzeź w o pom yś leć, bo jest to pokó j, w któ rym budził am się tysią ce razy: tu stoi ł ó ż ko a z okna roztacza się dokł adnie ten sam w idok. Jeś li zaraz usią dę, zobaczę w ierzchoł ki dę bó w po drugiej stronie ulicy. Po lew ej stronie jest ł azienka, po praw ej są szafy w nę kow e – w identycznym pokoju m ieszkał am z Tom em.
– R achel – m ó w i Scott. W ycią gam rę kę, ż eby dotkną ć jego plecó w, ale on szybko w staje i odw raca się przodem do m nie Jest zapadnię ty w sobie, tak jak w tedy, gdy pierw szy raz zobaczył am go z bliska na posterunku, jakby ktoś go w ypatroszył, pozostaw iają c jedynie zew nę trzną pow ł okę. Pokó j jest podobny do tego, któ ry
nę kają cy bó l w brzuchu. C o ja zrobił am? Pam ię tam, ż e kiedy przyszł am, Scott bardzo duż o m ó w ił, zalew ał m nie nieprzerw anym potokiem sł ó w. B ył zł y na m atkę, któ ra nie lubił a M egan, na gazety któ re o niej pisał y, sugerują c, ż e dostał a to, na co zasł uż ył a, zł y na policję, któ ra w szystko zaw alił a
Pam ię tam, ż e się do m nie uś m iechał, dotykał m oich w ł osó w.
U derza m nie to jak fala, do tw arzy napł yw a m i krew. Pam ię tam, ż e przyznał am się do tego przed sam ą sobą. Ż e przyszł a m i do gł ow y ta m yś l i ż e zam iast ją odpę dzić, skw apliw ie ją zaakceptow ał am
rzeczyw istą M egan; ż e M egan nie ż yje, jest zm asakrow anym trupem, któ ry m iał zgnić w ziem i. N a dom iar zł ego w cale nie zapom niał am. B ył o m i w szystko jedno. B ył o m i w szystko jedno, poniew aż uw ierzył am w to, co o niej m ó w ią. C zy przez kró tką chw ilę ja też uw aż ał am, ż e dostał a to, na co zasł uż ył a?
W raca Scott. W zią ł prysznic, zm ył m nie ze skó ry. W yglą da lepiej, ale pytają c, czy napiję się kaw y, naw et na m nie nie patrzy. N ie tego pragnę ł am, w szystko jest nie tak. N ie chcę tego robić. N ie chcę znow u przestać nad sobą panow ać.
U bieram się szybko, idę do ł azienki i ochlapuję tw arz zim ną w odą. W ką cikach oczu rozm azał się tusz do rzę s, m am sine usta. Pogryzione. Sine usta, zaczerw ienione policzki i szyję w m iejscach, gdzie ocierał się o skó rę zarostem. M igają m i przed oczam i obrazy z nocy, jego rę ce na m oim ciele, i czuję ucisk w brzuchu. K rę ci m i się w gł ow ie, w ię c siadam na brzegu w anny. B rudna um yw alka zaplam ione pastą lustro – ł azienka jest jeszcze bardziej zapuszczona niż reszta dom u. K ubek z jedną szczoteczką do zę bó w. A ni perfum, ani m leczka naw ilż ają cego, ani przyboró w do m akijaż u. C iekaw e
N ie patrzą c na m nie, podaje m i kubek, odw raca się i spoglą da na tory albo na coś za nim i. Zerkam w praw o i w idzę, ż e nie m a zdję ć, ż e w szystkie zniknę ł y. Stają m i dę ba w ł oski na karku, dostaję gę siej skó rki. U pijam ł yk kaw y i z trudem przeł ykam. W szystko jestnie tak.
M oż e to jego m atka, m oż e to ona w szystko w yniosł a, zabrał a zdję cia. N ie lubił a M egan, Scot cią gle to pow tarza. Z drugiej strony kto robi to, co zrobiliś m y m y? K to pieprzy się z obcą kobietą w sw oim m ał ż eń skim ł ó ż ku niecał y m iesią c po ś m ierci ż ony? Scott odw raca się, patrzy na m nie i jakby czytał w m oich m yś lach, bo m a dziw ną m inę. C zy to pogarda? O draza? Ja też czuję do niego odrazę. O dstaw iam kubek. – C hyba już pó jdę – m ó w ię, a on nie protestuje. Przestał o padać. N a dw orze jest jasno i m ruż ę oczy w porannym sł oń cu. Podchodzi do m nie jakiś m ę ż czyzna – kiedy staję na chodniku, w yrasta tuż przede m ną. Podnoszę rę ce, odw racam się bokiem i odpycham go ram ieniem. M ó w i coś, ale go nie sł yszę. W cią ż m am podniesione rę ce i spuszczoną gł ow ę, chcę odejś ć, lecz dosł ow nie pó ł tora m etra dalej w idzę A nnę, któ ra stoi przy sam ochodzie i obserw uje m nie, w zią w szy się pod boki. G dy nasze spojrzenia się spotykają, krę ci gł ow ą, odw raca się i szybkim krokiem idzie w stronę dom u, praw ie biegnie. Przez sekundę stoję bez ruchu, ś ledzą c w zrokiem jej szczupł ą postać w czarnych legginsach i czerw onym podkoszulku. M am dé jà vu. Silne poczucie, ż e już w idział am, jak tak uciekał a… N o oczyw iś cie, zaraz po tym, gdy się w yprow adził am. Przyszł am do Tom a, czegoś zapom niał am N ie pam ię tam czego, pew nie niczego w aż nego, chciał am po prostu przyjś ć i go zobaczyć. B ył a
m nie, a ja ruszył am w jej stronę. N ie m am poję cia, co chciał am jej pow iedzieć, na pew no nic rozsą dnego. Pł akał am, to pam ię tam. A ona uciekł a, tak jak teraz. W tedy nie w iedział am jeszcze
to coś w ię cej. To A nna, jej w idok i uczucie, jakie ogarnę ł o m nie, gdy odchodził a. Strach. A nna
Sobota, 10 sierpnia 2013
R ano
R ano pojechał am do N orthcote na fitness, a w drodze pow rotnej w padł am do M atches i zafundow ał am sobie bardzo sł odką m ini od M ax M ary (Tom m i w ybaczy, gdy tylko się w niej m u pokaż ę ). Spę dził am cał kiem m ił y poranek, ale parkują c, przed dom em H ipw elló w zobaczył am jakieś zam ieszanie; teraz cią gle krę cą się tam reporterzy. I w tedy… Znow u! N ie w ierzył am w ł asnym
dom u. N ie m artw się, kochanie. Zał atw ię to.
Jak zw ykle m a rację, bo R achel rzeczyw iś cie się nam nie naprzykrza. A le w szystko jedno. C oś się dzieje i nie zam ierzam tego odpuś cić. Tom cią gle pow tarza, ż ebym się nie m artw ił a, i zaczyna m nie to m ę czyć. To jego „zał atw ianie”, zapew nienia, ż e z nią porozm aw ia, ż e R achel da nam w koń cu
R achel, ale napraw dę m yś lę, ż e pora rozpraw ić się z tą suką raz na zaw sze. R achel
Poniedział ek, 12 sierpnia 2013
R ano
oprzeć gł ow ę o zagł ó w ek, zam kną ć oczy, w dychać zapach sosen i sł uchać ś piew u ptakó w. W zią ć go
nieufny, trochę zaniepokojony. B ardzo chciał porozm aw iać.
– Proszę cię, R achel… – To w ystarczył o. Sposó b, w jaki to pow iedział, tak jak za daw nych czasó w M yś lał am, ż e serce m i pę knie. – Przyjadę po ciebie, dobrze?
poszł am, bo poczuł am się tak, jakbym zdradził a Tom a. M ę ż czyznę, któ ry dw a lata tem u zostaw ił m nie dla innej. Taka już jestem, nic na to nie poradzę.
Tom przyjechał tuż przed dziew ią tą. Zeszł am na dó ł i zobaczył am, jak opiera się o sam ochó d ubrany w dż insy i stary szary podkoszulek – tak stary, ż e doskonale w iem, co poczuł abym pod policzkiem, gdybym oparł a się o jego pierś.
– M am w olne przedpoł udnie – rzucił, w idzą c m nie. – Pom yś lał em, ż e m oglibyś m y się przejechać. W drodze nad jezioro praw ie nie rozm aw ialiś m y. Spytał, jak się czuję, pochw alił m ó j w yglą d
O A nnie w spom niał dopiero na parkingu, gdy pom yś lał am, ż e m ił o by był o w zią ć go za rę kę.
– H m m … A nna m ó w i, ż e cię w idział a; chyba w ychodził aś od Scotta H ipw ella. To praw da? – O dw raca się do m nie, ale na m nie nie patrzy. W ydaje się niem al zaż enow any sw oim pytaniem.
– N ie przejm uj się – odpow iadam. – W iduję się z nim … To znaczy nie, nie w tym sensie Zaprzyjaź niliś m y się. To w szystko. Trudno to w ytł um aczyć. Trochę m u pom agam. N a pew no w iesz m usisz w iedzieć, jak m u teraz cię ż ko.
Tom kiw a gł ow ą, ale w cią ż na m nie nie patrzy. O bgryza paznokieć lew ego palca w skazują cego a to pew ny znak, ż e się m artw i. – A le posł uchaj, R ach… W olał abym, ż eby m nie tak nie nazyw ał, bo od razu krę ci m i się w gł ow ie i chcę się uś m iechną ć M inę ł o duż o czasu od chw ili, kiedy ostatni raz sł yszał am z jego ust to zdrobnienie, i oż yw a w e m nie nadzieja. M oż e coś się m ię dzy nim i popsuł o, m oż e przypom niał o m u się coś dobrego z lat, kiedy byliś m y razem, m oż e podś w iadom ie za m ną tę skni. – Po prostu… napraw dę się niepokoję.
N areszcie patrzy na m nie tym i duż ym i brą zow ym i oczam i i lekko przesuw a rę kę, jakby chciał ują ć m oją, lecz rozm yś la się i rę ka nieruchom ieje.
– W iem, ż e… C ó ż, w sum ie to niew iele o nim w iem, ale Scott… Tak, w yglą da na porzą dnego faceta, jednak nigdy nie w iadom o, praw da? – M yś lisz, ż e to zrobił? K rę ci gł ow ą, z trudem przeł yka ś linę.
– N ie, nie. Tego nie tw ierdzę. A le w iem, ż e… A nna m ó w i, ż e czę sto się kł ó cili. Ż e M egan czasem się go bał a.
– A nna tak m ó w i? – O druchow o chcę odrzucić w szystko, co ta suka w ygaduje, ale nie m ogę oprzeć się w raż eniu, ż e gdy w sobotę był am u Scotta, coś tam był o nie tak, coś m i nie pasow ał o. Tom kiw a gł ow ą.
– K iedy Evie był a m alutka, M egan trochę się nią opiekow ał a. C hryste, po tym, co pisali ostatnio w gazetach, nie chcę naw et o tym m yś leć. A le to tylko pokazuje, no w iesz, m yś lisz, ż e kogoś znasz a tym czasem … – C ię ż ko w zdycha. – N ie chcę, ż eby stał o się coś zł ego. Tobie. – U ś m iecha się i lekko w zrusza ram ionam i. – W cią ż m i na tobie zależ y, R ach – dodaje i m uszę odw ró cić gł ow ę, by nie zobaczył ł ez w m oich oczach. O czyw iś cie w ie, ż e tam są, w ię c kł adzie m i rę kę na ram ieniu i dodaje:
– Tak m i przykro. Siedzim y przez chw ilę w koją cej ciszy. M ocno zagryzam w argę, nie m ogę się rozpł akać. N ie chcę, ż eby był o m u jeszcze cię ż ej, napraw dę nie chcę. – N ie – m ó w ię. – W szystko w porzą dku. C oraz lepiej sobie radzę. – C ieszę się. Już nie… – Piję? M niej. D uż o m niej.
– To dobrze. D obrze w yglą dasz. W yglą dasz… ś licznie. – Znow u się uś m iecha, a ja się czerw ienię Szybko odw raca w zrok. – A … no w iesz… Jak sobie radzisz finansow o? – N ieź le. – N apraw dę? B o nie chcę, ż ebyś … – N apraw dę.
– Poż yczyć ci trochę? C holera, nie chcę w yjś ć na idiotę, ale m oż e ci poż yczę? D o najbliż szej
wypł aty, co?
– N apraw dę nie trzeba.
Pochyla się, a ja w strzym uję oddech, tak bardzo chcę go dotkną ć. Poczuć zapach jego szyi, ukryć tw arz w tej szerokiej, m uskularnej przestrzeni m ię dzy ł opatkam i. O tw iera schow ek na m apy.
– W ypiszę ci czek, na w szelki w ypadek. N ie m usisz go realizow ać. Ś m ieję się.
– N adal trzym asz czeki w schow ku? O n też się ś m ieje.
– N igdy nie w iadom o. – N igdy nie w iadom o, kiedy bę dziesz m usiał w ykupić z aresztu sw oją obł ą kaną był ą ż onę?
Przesuw a kciukiem po m oim policzku. B iorę jego rę kę i cał uję dł oń.
– O biecaj – m ó w i chrapliw ie – ż e bę dziesz trzym ał a się z daleka od H ipw ella. O biecaj m i, R ach.
– O biecuję – odpow iadam szczerze i nie posiadam się z radoś ci, bo w idzę, ż e nie tylko się o m nie m artw i. Jestzazdrosny.
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
|