Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Spis treści 20 страница




 

 

W torek, 13 sierpnia 2013


W czesnym rankiem

 

 

Jadę pocią giem, w ypatruję kupki ubrań na nasypie. C iem noniebieskich ubrań. To chyba sukienka z czarnym paskiem. N ie m am poję cia, jak się tam znalazł a. A le na pew no nie zostaw ili jej torow cy Jedziem y, a raczej suniem y jak lodow iec, dlatego m am m nó stw o czasu na patrzenie i w ydaje m i się, ż e już tę sukienkę w idział am na jakiejś kobiecie. N ie pam ię tam kiedy. Jest bardzo zim no. Za zim no na takie ubranie. Zanosi się na ś nieg.

 

N ie m ogę się doczekać, aż zobaczę dom Tom a – m ó j dom. W iem, ż e Tom bę dzie tam siedział, na tarasie. Ż e bę dzie sam i bę dzie na m nie czekał. W stanie na w idok pocią gu, pom acha rę ką i się uś m iechnie. W szystko to w iem.

 

A le najpierw zatrzym ujem y się naprzeciw ko pię tnastki. Są tam Jason i Jess, piją w ino na tarasie, co jest dziw ne, bo nie m a jeszcze w pó ł do dziew ią tej. Jess jest w sukience w czerw one kw iatki i m a m ał e srebrne kolczyki z ptaszkam i – w idzę, jak się koł yszą, gdy coś m ó w i. Jason stoi za nią z rę kam i na jej ram ionach. U ś m iecham się do nich. C hcę im pom achać, ale ludzie pom yś leliby, ż e jestem nienorm alna. D latego tylko patrzę i ż ał uję, ż e nie m ogę napić się w ina.

Stoim y B ó g w ie jak dł ugo, a pocią g w cią ż ani drgnie. M oglibyś m y w reszcie ruszyć, bo jeś li nie ruszym y, Tom odejdzie i bę dę za nim tę sknił a. W idzę teraz tw arz Jess, w yraź niej niż kiedykolw iek pew nie m a to coś w spó lnego ze ś w iatł em, któ re jest bardzo jasne i oś w ietla ją jak reflektor. Jason w cią ż stoi z tył u, ale nie trzym a już rą k na ram ionach Jess: obejm uje nim i jej szyję, a Jess czuje się chyba niesw ojo, jest zdenerw ow ana. O n ją dusi. Jej tw arz robi się czerw ona. Jess krzyczy. W staję w alę pię ś ciam i w okno, krzyczę, ż eby przestał, ale on m nie nie sł yszy. K toś chw yta m nie za rę kę, to ten rudzielec. M ó w i, ż ebym usiadł a, ż e jesteś m y niedaleko nastę pnego przystanku.

 

– N a przystanku bę dzie za pó ź no – odpow iadam.

– Już jest za pó ź no – stw ierdza. I kiedy znó w patrzę na taras, Jess stoi, a Jason trzym a ją za w ł osy i zaraz roztrzaska jej gł ow ę o ś cianę.

 

 

R ano

 

 

O budził am się w iele godzin tem u, ale w cią ż m i sł abo i gdy siadam, trzę są m i się nogi. O cknę ł am się ogarnię ta straszliw ym lę kiem, z poczuciem, ż e w szystko, co w iedział am, jest bzdurą, ż e w szystko, co w idział am – obserw ow anie Scotta i M egan – pow stał o w m ojej gł ow ie i w ż aden sposó b nie przystaje do rzeczyw istoś ci. A le jeś li um ysł pł ata m i figle, czy nie jest bardziej praw dopodobne, ż e to sen był iluzją? Te w szystkie rzeczy, któ re Tom m ó w ił w sam ochodzie, w ym ieszane z w yrzutam i sum ienia po tym, co robił am w nocy ze Scottem: w e ś nie um ysł rozł oż ył to na czynniki pierw sze.

 

Jednak kiedy pocią g zatrzym uje się przed sem aforem, znajom y lę k narasta i niem al boję się podnieś ć w zrok. A le okno jest zam knię te, niczego tam nie m a. D om jest cichy i spokojny. W yglą da jak opuszczony. Pusty fotel M egan w cią ż stoi na tarasie. Jestciepł o, a ja nie m ogę przestać się trzą ś ć.

 

M uszę pam ię tać, ż e w szystko to, co Tom m ó w ił o Scotcie i M egan, to sł ow a A nny, a nikt nie w ie lepiej ode m nie, ż e nie m oż na jej ufać.

 

D oktor A bdic w ita m nie dzisiaj trochę m niej serdecznie. Jest lekko przygarbiony, jakby coś go bolał o, i ś ciska m i rę kę sł abiej niż tydzień tem u. Scott tw ierdzi, ż e policja nie zam ierza ujaw niać inform acji o cią ż y, ale zastanaw iam się, czy nie pow iedzieli K am alow i. C zy nie m yś li o dziecku M egan.

 

C hcę opow iedzieć m u o sw oim ś nie, ale gdybym to zrobił a, odkrył abym w szystkie karty, dlatego


pytam go o odzyskiw anie w spom nień, o hipnozę.

 

– C ó ż – m ó w i, rozczapierzają c palce na biurku. – N iektó rzy terapeuci uw aż ają, ż e hipnoza pom aga, ale to bardzo kontrow ersyjne. Ja jej nie stosuję ani nie zalecam. N ie jestem przekonany, ż e pom aga, co w ię cej, uw aż am, ż e w niektó rych przypadkach m oż e naw et zaszkodzić. – U ś m iecha się lekko. – Przykro m i. W iem, ż e nie to chciał a pani usł yszeć. A le um ysł u nie da się szybko napraw ić.

 

– C zy zna pan terapeutę, któ ry się tym zajm uje? K rę ci gł ow ą.

 

– Przepraszam, ale nie m ogę nikogo polecić. Proszę pam ię tać, ż e pacjenci w stanie hipnozy ł atw o

 

ulegają sugestiom. „O dzyskane w spom nienia” – robi w pow ietrzu cudzysł ó w – nie zaw sze są w iarygodne. W ogó le nie są praw dziw ym i w spom nieniam i.

 

N ie, nie m ogę ryzykow ać. Zw ariow ał abym, gdyby w m ojej gł ow ie pojaw ił y się kolejne obrazy kolejne w spom nienia, któ rym nie m ogł abym ufać, któ re zlew ał yby się ze sobą, ł ą czył y i zm ieniał y, każ ą c m i w ierzyć, ż e tego, co jest, w cale nie m a, każ ą c m i patrzeć w jedną stronę, podczas gdy pow innam patrzeć w inną.

 

– W ię c co pan proponuje? – pytam. – C zy m oż na coś zrobić, ż eby odzyskać to, co się stracił o? A bdic przesuw a dł ugim i palcam i po ustach, tam i z pow rotem, tam i z pow rotem.

– Tak, są dzę, ż e tak. Już sam a rozm ow a na tem at konkretnego w spom nienia m oż e coś w yjaś nić analiza szczegó ł ó w w m iejscu, gdzie pacjentczuje się bezpiecznie i jestodprę ż ony…

 

– N a przykł ad tutaj?

A bdic uś m iecha się.

 

– W ł aś nie, pod w arunkiem, ż e napraw dę czuje się tu pani bezpiecznie i jest pani zrelaksow ana… – M ó w i to z intonacją w znoszą cą, zadaje pytanie, na któ re nie odpow iadam. U ś m iech znika. – C zę sto

pom aga skupianie się na zm ysł ach innych niż zm ysł w zroku. N a dź w ię kach, w raż eniach
dotykow ych… N iezw ykle w aż ny jest zapach. M uzyka też m a duż y w pł yw. Jeś li m yś li pani

o konkretnych okolicznoś ciach, konkretnym dniu, m ogł aby pani spró bow ać cofną ć się w czasie i krok po kroku w ró cić na m iejsce zbrodni, ż e tak pow iem. – To w yraż enie doś ć pow szechne, jednak stają m i w ł osy na karku, sw ę dzi m nie gł ow a. – C zy chce pani porozm aw iać o jakim ś szczegó lnym w ydarzeniu?

 

O czyw iś cie, ale nie m ogę m u tego pow iedzieć i w zam ian opow iadam o incydencie z kijem

golfow ym, któ rym zaatakow ał am Tom a po kł ó tni.
Pam ię tam, ż e rano obudził am się zdenerw ow ana, od razu w iedzą c, ż e stał o się coś strasznego

Tom a nie był o w ł ó ż ku i trochę m i ulż ył o. Leż ał am na plecach, odtw arzają c w szystko w gł ow ie Pam ię tam, ż e duż o pł akał am, m ó w ił am, ż e go kocham. B ył zł y, kazał m i iś ć spać. N ie chciał dł uż ej tego sł uchać.

 

Spró bow ał am cofną ć się nieco dalej, do chw ili gdy w ybuchł a aw antura. Tak dobrze się baw iliś m y Zrobił am krew etki z grilla z m nó stw em chili i kolendry, piliś m y przepyszne chenin blanc, któ re Tom dostał od w dzię cznego klienta. Jedliś m y na tarasie, sł uchają c T he K illers i K ings of Leon, piosenek któ re puszczaliś m y na począ tku naszej znajom oś ci.

 

Pam ię tam, ż e się ś m ialiś m y i cał ow aliś m y. Pam ię tam, ż e coś m u opow iedział am, ale nie rozbaw ił o go to tak jak m nie i się zdenerw ow ał am. Potem zaczę liś m y na siebie krzyczeć, a ja potknę ł am się

 

w racają c do salonu, i w padł am w jeszcze w ię kszą zł oś ć, bo nie podbiegł, ż eby pom ó c m i w stać.

 

A teraz najw aż niejsze:

– R ano w stał am i zeszł am na dó ł. Tom nie chciał ze m ną rozm aw iać, ledw o na m nie spojrzał

 

M usiał am bł agać go, ż eby pow iedział, co takiego zrobił am. W nieskoń czonoś ć go przepraszał am B ył am bardzo spanikow ana. N ie m am poję cia dlaczego. W iem, ż e to bez sensu, ale jeś li nie pam ię ta się sw oich w ystę pkó w, um ysł w ypeł nia luki i do gł ow y przychodzą najgorsze rzeczy…

– To praw da – stw ierdza K am al. – Proszę m ó w ić dalej.


– W koń cu m i pow iedział, pew nie po to, ż ebym

się w reszcie zam knę ł a. O braził am

się za coś

i zaczę ł am się nakrę cać, dogadyw ał am m u, w bijał am

szpilę za szpilą, nie chciał am przestać, w ię c

pró bow ał m nie uspokoić, pocał ow ać i się pogodzić, ale ja nie chciał am. W

koń cu postanow ił

zostaw ić m nie na dole i pó jś ć spać, i w tedy to się stał o. Pobiegł am za nim z kijem

golfow ym w rę ku

chciał am rozw alić m u gł ow ę. N a szczę ś cie chybił am. Zrobił am

tylko dziurę w ś cianie na korytarzu.

K am al m a kam ienną tw arz. N ie jestporuszony.

       
– A

w ię c w ie pani, co się stał o, tylko nie do koń ca to

pani czuje, tak? C hce pani to sobie

przypom nieć sam a, chce pani to zobaczyć, doś w iadczyć tego w sw ojej pam ię ci, ż eby…

Jak to pani

uję ł a? Ż eby to był y pani w ł asne w spom nienia? B o w tedy poczuje się pani w peł ni odpow iedzialna?

 

– C hyba tak. – W zruszam ram ionam i. – M niej w ię cej. B o jest jeszcze coś. A le to był o potem, w iele

tygodni, m oż e naw et m iesię cy pó ź niej. C ią gle m yś lał am

o tej kł ó tni. M yś lał am o niej, ilekroć
przechodził am

obok dziury w ś cianie na korytarzu. Tom obiecał ją zał atać, ale tego nie zrobił, a ja

nie chciał am go zadrę czać. Pew nego dnia przystanę ł am przed tą dziurą. B ył w ieczó r, w ł aś nie

w yszł am z sypialni i po prostu przystanę ł am, bo coś m i się przypom niał o. Siedział am na podł odze opierają c się plecam i o ś cianę. N ie m ogł am przestać szlochać, a Tom stał nade m ną i bł agał, ż ebym się uspokoił a. K ij golfow y leż ał u m oich stó p i czuł am, w yraź nie to czuł am: był am przeraż ona. To w spom nienie nie pasuje do rzeczyw istoś ci, bo nie pam ię tam ani gniew u, ani w ś ciekł oś ci. Pam ię tam tylko strach.

 

 

W ieczorem

 

 

Przem yś law szy to, co K am al pow iedział o pow rocie na m iejsce zbrodni, zam iast w ró cić do dom u

 

pojechał am do W

itney i zam iast m iną ć szybko przejś cie pod w iaduktem, pow oli i celow o zm ierzam

w ł aś nie do jego w ylotu. Zaciskam pow ieki, przykł adam rę ce do zim nych, chropow atych cegieł
przesuw am

po nich palcam i. N ic nie w idzę. O tw ieram oczy i rozglą dam się. Jest cicho, pusto. Sto

m etró w dalej w m oją stronę idzie jakaś kobieta, poza tym

nikogo nie m a. N ie przejeż dż a ani jeden

sam ochó d, nie m a rozkrzyczanych dzieci, w oddali sł ychać tylko cichy ję k syren. Sł oń ce chow a się za chm urą i ogarnia m nie chł ó d. Stoję jak sparaliż ow ana u w ejś cia do tunelu, nie m ogę zrobić ani kroku dalej. O dw racam się, by odejś ć.

 

K obieta, któ rą przed chw ilą w idział am, skrę ca w ł aś nie za ró g; jest w granatow ym trenczu. Zerka na m nie i nagle coś w idzę. K obieta… niebieska plam a… barw a ś w iatł a. I już pam ię tam: to A nna. B ył a w niebieskiej sukience z czarnym paskiem i szybko się oddalał a, tak jak przed dom em Scotta, tylko ż e tym razem się odw ró cił a, spojrzał a przez ram ię i przystanę ł a. Przy kraw ę ż niku zatrzym ał się

sam ochó d. C zerw ony. Sam ochó d Tom a. A nna pochylił a się, zam ienił a kilka sł ó w z kierow cą
otw orzył a drzw i, w siadł a i sam ochó d odjechał.  
Tak, już pam ię tam. W ten sobotni w ieczó r stał am u w ejś cia do tunelu pod w iaduktem i w idział am,

jak A nna w siada do sam ochodu Tom a. A le chyba zaw odzi m nie pam ię ć, bo to nie m a sensu. Tom przyjechał m nie szukać. A nny z nim nie był o, A nna był a w dom u. Tak pow iedziano m i na policji. To bez sensu i chce m i się krzyczeć. Jestem sfrustrow ana, nic nie w iem, m am bezuż yteczny m ó zg.

 

Przechodzę przez jezdnię i idę lew ą stroną B lenheim R oad. Przystaję na chw ilę pod drzew em naprzeciw ko num eru dw adzieś cia trzy. Przem alow ali drzw i. B ył y zielone, kiedy tu m ieszkał am, teraz są czarne. N ie zauw aż ył am tego w cześ niej. W olał am zielone. C iekaw e, co zm ienili w ś rodku? Pokó j dziecię cy, to oczyw iste, ale ciekaw e, czy nadal ś pią w naszym ł ó ż ku, czy A nna szm inkuje usta przed

lustrem , któ re sam a zaw iesił am? C zy odm alow ali kuchnię i zał atali tę dziurę w korytarzu na gó rze?
M am ochotę podejś ć i grzm otną ć koł atką w tę czarną farbę. C hcę porozm aw iać z Tom em, spytać

go o ten sobotni w ieczó r. I o w czoraj, gdy siedzieliś m y w sam ochodzie, a ja pocał ow ał am go w rę kę

 

– chcę spytać, co w tedy czuł. Stoję i patrzę na okno m ojej daw nej sypialni, aż od ł ez pieką m nie oczy Już w iem, ż e pora odejś ć.



A nna

 

W torek, 13 sierpnia 2013

 

 

R ano

 

 

R ano patrzył am, jak Tom przygotow uje się do w yjś cia, jak w kł ada koszulę i kraw at. W ydaw ał się

 

trochę rozkojarzony, pew nie przeglą dał w

m yś li sw ó j plan dnia, spotkania, narady, kto, co, gdzie

Poczuł am

ukł ucie zazdroś ci. Pierw szy raz w ż yciu zazdroś cił am

m u tego luksusu, ż e m oż e się ubrać,

w yjś ć z dom u i biegać przez cał y dzień, oczyw iś cie nie bez celu, tylko w

sł uż bie pienią dza.
To nie pracy m i brakuje – był am poś redniczką w handlu nieruchom oś ciam i, a nie

neurochirurgiem; nie jest to praca, o któ rej m arzy się od dziecka – ale ow szem, lubił am chodzić po bogatych dom ach pod nieobecnoś ć w ł aś cicieli, przesuw ać palcam i po m arm urow ych blatach

i zaglą dać do garderó b. W yobraż ał am sobie w tedy, jak w yglą dał oby m oje ż ycie, gdybym

tak
m ieszkał a, jaka bym

był a. Zdaję sobie spraw ę, ż e nie m a w aż niejszej pracy niż w ychow yw anie

dziecka, problem w tym, ż e nikt jej nie docenia. Przynajm niej w sensie finansow ym, któ ry w tej

chw ili bardzo się dla m nie liczy. C hciał abym, ż ebyś m y m ieli w ię cej pienię dzy, ż ebyś m y m ogli w yprow adzić się z tego dom u i z tej ulicy. Tylko tyle.

 

M oż e jednak niezupeł nie. Po w yjś ciu Tom a usiadł am przy kuchennym stole, aby stoczyć ś niadaniow ą bitw ę z Evie. Przysię gam, ż e dw a m iesią ce tem u zjadł aby dosł ow nie w szystko, a teraz nie je nic, chyba ż e jest to jogurt truskaw kow y. W iem, ż e to norm alne. W m aw iam to sobie, w yskubują c ż ó ł tko z w ł osó w, czoł gają c się po podł odze w poszukiw aniu ł yż eczek i przew ró conych do gó ry dnem m isek. W m aw iam sobie, ż e to norm alne.

 

A le gdy w reszcie był o już po ś niadaniu i zadow olona Evie zaczę ł a się baw ić, trochę sobie popł akał am. Pł aczę bardzo rzadko, tylko podczas nieobecnoś ci Tom a i tylko przez chw ilę, ż eby dać upust em ocjom. Jednak kiedy m yją c potem tw arz, zobaczył am, jak strasznie w yglą dam, jakie m am plam y na policzkach, jak bardzo jestem zm ę czona i rozczochrana, znow u to poczuł am: potrzebę w ł oż enia sukienki i szpilek, w ym odelow ania w ł osó w, um alow ania się i w yjś cia na ulicę, ż eby

oglą dali się za m ną m ę ż czyź ni.

         
B rakuje m i pracy, ale ró w nież tego, czym praca był a dla m nie w ostatnim roku m ojego

zarobkow ania, kiedy poznał am Tom a. B rakuje m i ś w iadom oś ci, ż e jestem

kochanką.    
Lubił am

to. B a! U w ielbiał am! N igdy nie m iał am w yrzutó w sum ienia. Tylko udaw ał am, ż e m am

M usiał am

w obecnoś ci zam ę ż nych przyjació ł ek, tych, któ re ż yją w strachu przed zuchw ał ym i au pair

albo ł adniutkim i, zabaw nym i m ł ó dkam i z

pracy

potrafią cym i rozm aw iać o

pił ce noż nej
             

i spę dzają cym i pó ł ż ycia na sił ow ni. M usiał am im pow iedzieć, ż e tak, oczyw iś cie, czuję się okropnie oczyw iś cie, ż e w spó ł czuję jego ż onie, nie chciał am, ż eby do tego doszł o, ale zakochaliś m y się

w sobie, w ię c co m ogliś m y zrobić?

 

A le szczerze m ó w ią c, nigdy jej nie w spó ł czuł am, naw et kiedy jeszcze nie w iedział am, ż e pije, jak


 

bardzo jest trudna i jak go unieszczę ś liw ia. B ył a dla m nie kim ś nierzeczyw istym, zresztą za dobrze


się baw ił am. B ycie tą drugą ogrom nie podnieca, nie m a sensu się tego w ypierać. Jesteś tą, dla któ rej on zdradza sw oją ż onę, chociaż ją kocha. Po prostu nie sposó b ci się oprzeć.

Sprzedaw ał am

dom. Przy C ranham Street trzydzieś ci cztery. M iał am trudne zadanie, poniew aż

zainteresow any

kupiec nie dostał kredytu. C hodził o o

jaką ś ekspertyzę. Zał atw iliś m y w ię c

niezależ nego rzeczoznaw cę, ż eby spraw dzić, czy

w szystko jest w porzą dku. W ł aś ciciele już się

w yprow adzili, dom był pusty, dlatego m usiał am tam

być, ż eby go w puś cić.

         

Ledw ie otw orzył am drzw i, w iedział am, ż e do czegoś dojdzie. N igdy przedtem tego nie robił am naw et o czym ś takim nie m arzył am, ale dostrzegł am coś w tym, jak na m nie patrzył, jak się do m nie uś m iechał. N ie m ogliś m y się pow strzym ać – zrobiliś m y to w kuchni na blacie. C zyste szaleń stw o, w iem, ale m y też byliś m y szaleni. „A nno, nie oczekuj, ż e zachow am zdrow e zm ysł y, nie przy tobie” – od tam tej pory zaw sze m i to pow tarzał.

 

B iorę Evie i w ychodzim y do ogrodu. Evie pcha sw ó j w ó zeczek i gł oś no chichocze, zdą ż ył a już zapom nieć o porannym napadzie zł oś ci. Ilekroć się do m nie uś m iecha, pę ka m i serce. C hociaż brakuje m i pracy, tego brakow ał oby m i bardziej. W każ dym razie już nigdy do tego nie dojdzie. N ie m a m ow y, ż ebym znow u pow ierzył a ją jakiejś opiekunce, choć by nie w iem jak bardzo w ykw alifikow anej czy polecanej. N ie oddam jej nikom u, nie po M egan.

 

 

W ieczorem

 

 

Tom napisał, ż e trochę się spó ź ni; m usiał zabrać klienta na drinka. Evie i ja szykow ał yś m y się do w ieczornego spaceru. B ył yś m y w sypialni, Tom a i m ojej, i w ł aś nie ją przebierał am. Ś w iatł o był o w spaniał e i dom w ypeł niał a soczysta, pom arań czow a poś w iata, któ ra zm ienił a się nagle w szaroniebieską, gdy sł oń ce schow ał o się za chm urą. A by w pokoju nie zrobił o się za gorą co, do poł ow y zacią gnę ł am zasł ony i kiedy chciał am je rozsuną ć, zobaczył am, ż e po drugiej stronie ulicy stoi R achel, stoi i patrzy na nasz dom. Po chw ili odeszł a w kierunku stacji.

Siedzę na ł ó ż ku

i trzę sę się ze zł oś ci, w bijam

paznokcie w dł onie. Evie przebiera nó ż kam i

w pow ietrzu, a ja jestem

tak w ś ciekł a, ż e boję się w zią ć ją na rę ce, ż eby jej nie zadusić.

Tom obiecał, ż e to zał atw i. Pow iedział, ż e dzw onił do niej w niedzielę i przyznał a, ż e

zaprzyjaź nił a się z H ipw ellem, ale nie zam ierza się z nim w idyw ać i nie bę dzie się tu krę cił a. D ał a Tom ow i sł ow o, a on jej w ierzy. M ó w ił a rozsą dnie, nie był a pijana, nie histeryzow ał a, nie groził a m u ani nie prosił a, ż eby do niej w ró cił. U w aż ał, ż e w ychodzi na prostą.

 

O ddycham gł ę boko, biorę Evie na kolana, ukł adam ją sobie na udach i biorę za rą czki.

– C hyba już doś ć tego, praw da, cukiereczku?

 

To takie m ę czą ce: ilekroć m yś lę, ż e w szystko zm ierza ku lepszem u, ż e to już koniec „spraw y R achel”, zaw sze do niej w racam y. C zasem m am w raż enie, ż e ta kobieta nigdy stą d nie odejdzie.

K ieł kuje w e m nie zgnił e ziarenko. K iedy sł yszę, ż e w szystko jest dobrze i R achel nie bę dzie już nas niepokoił a, a ona to robi, zastanaw iam się, czy aby na pew no Tom pró buje się jej pozbyć, czy nie jestprzypadkiem tak, ż e w gł ę bi serca cieszy się, iż jego był a nie m oż e o nim zapom nieć.

Idę do kuchni i szperam  w szufladzie w poszukiw aniu w izytó w ki detektyw R iley. Ż eby się nie

 

rozm yś lić, szybko w ybieram num er.


 

 

Ś roda, 14 sierpnia 2013


R ano

 

 

Ł ó ż ko. Jego rę ce na m oich biodrach, gorą cy oddech na szyi, ś liska od potu skó ra sklejona z m oją skó rą.

– Za rzadko to robim y – m ó w i.

– W iem.

– Pow inniś m y m ieć w ię cej czasu dla siebie.

– To praw da.

– B rakuje m i cię. B rakuje m i tego. C hcę w ię cej.

 

O dw racam się do niego i z m ocno zam knię tym i oczam i pró buję zdł aw ić poczucie w iny, któ re m am, odką d za jego plecam i zadzw onił am na policję.

– Pow inniś m y gdzieś w yjechać – m ruczy. – Tylko w e dw oje. W yrw ać się stą d na trochę.

M am ochotę spytać: „I zostaw ić Evie z kim? Z tw oim i rodzicam i, do któ rych się nie odzyw asz? A m oż e z m oją m atką, któ ra jesttak sł aba, ż e z trudem m oż e o siebie zadbać? ”.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.