Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





KWIECIEŃ 5 страница



Majka proponuje kino. Ja mam ochotę na ploty. Idziemy do pubu. Na piwo. Bę dę pił a z sokiem. Majce wszystko jedno, co ż ł opie. Obie jesteś my w podł ym nastroju.

W pubie pustawo, ciemnawo, gł oś no i ś mierdzi papierosa­mi. Ceglaste, wysokie ś ciany, metalowe wykoń czenia, goł e ż a­ró wki, kable puszczone luzem, muzyka techno, srebrzysta kula u sufitu.

Naprzeciw nas stoi dł ugowł osy chł opak. Wpatrzony w pod­ł ogę nie rusza się od dobrych paru minut. Stolik dalej siedzą dwie dziewczyny. Jedna ma na gł owie masę warkoczykó w


omotanych chustką, druga spodnie biodró wki, spod któ rych widać czarne tanga i ponad poł owę poś ladkó w.

- Ż ycie jest do dupy - mó wi naraz Majka.
Podpala. Rzadko, bo rzadko, ale jednak.

- Co ty moż esz o tym wiedzieć... Masz mamę, nie masz
AIDS, mł odszego rodzeń stwa ani brzucha. Nie musisz prać,
gotować... Myś leć o wszystkim...

- Nie chrzań. - Strzepuje popió ł obok popielniczki i się ga
po szklankę.

- To już lepiej się zamknij.

Majka pije drugie piwo, ja się mę czę z pierwszym. Raz już mi się odbił o, chce mi się siku, powieki same opadają. A jaki szum w gł owie! Najchę tniej bym ją poł oż ył a na stoliku. Cho­ciaż na minutkę.

- Wielbiciel do mnie... - mamrocze.

- Co? - krzyczę. Muzyka jest fajna, tyle ż e gł oś na.

 

- Dzwonił wczoraj!
-No?

- Codziennie dzwoni. Chce się spotkać.

 

- No? - Usta mam jak nie swoje. To i tak cud, ż e mogę tyle
mó wić.

- Spotkam się. A co mi tam. - Wzrusza ramionami i zapala
kolejnego papierosa. - Sukinsyn nigdy nie zadzwoni.

- Klawesyn.

- Co? Co ty bredzisz? - Patrzy na mnie uważ nie i raptem
wybucha ś miechem. - Oleń ka upił a się piwem z soczkiem.

-No.

Gdy odsunę popielniczkę i swoją szklankę, akurat robi się tyle miejsca, ż e mogę poł oż yć plecak (w roli poduszki), a na nim gł owę. Ooo! Jak wspaniale!

Ką tem oka widzę wielkie metalowe ś migł o, któ re powoli, bardzo powoli krę ci się u sufitu w przyległ ej salce. Napł ywają kolejni ludzie.

Naraz rę ka Majki wystrzeliwuje w gó rę.

- Hej! Tu jesteś my!

Przymykam oczy. Ż eby jeszcze przestał o szumieć.

- Cii...


- Tu jesteś my! - wydziera się Majka. - Hej - mó wi, na szczę ­
ś cie już znacznie ciszej.

Znajomy zapach.

Unoszę jedną powiekę.

Mateusz. Patrzą cy na mnie jak sroka w koś ć.

- Co jest?

- Spił a się piwkiem dla dzieci - chichocze Majka.

- No - potwierdzam.

Mateusz nadal patrzy na mnie uważ nie.

- Olka, zaprowadzę cię do domu - mó wi stanowczo.

- Sama pó jdę.

Wstaję. Zajmuje mi to tyle czasu, ż e Majka zdą ż ył a zebrać nasze rzeczy i zapł acić. Idziemy w stronę wyjś cia. Trzeba jesz­cze wdrapać się po wą skich schodach. Uda mi się, jeś li bę dę mocno trzymał a się drewnianej porę czy zakoń czonej wielką dł onią z rozcapierzonymi palcami.

Mam coraz sł absze nogi i coraz cię ż sze powieki.

Na zewną trz Majka i Mateusz opatulają mnie polarem. Coś tam szepczą.

- Idę do siebie. Mateusz cię odprowadzi. Bę dzie dobrze. -
Majka cmoka mnie w policzek.

-No.

Do domu? To przecież strasznie daleko... Nigdy tam nie dojdę. Mateusz jedną rę ką mnie trzyma, drugą wycią ga ko­mó rkę i dzwoni po taksó wkę. Jedziemy. Przed domem szuka­my w moim plecaku kluczy. Mateusz otwiera bramkę. Dwana­ś cie duż ych krokó w. Moich chwiejnych jest dwa razy tyle. Drzwi. Tak jak stoję, padam na kanapę.

- Ja tylko na chwilę - mruczę w poduszkę. - Tylko zamknę
oczy.

Pochyla się nade mną. Bierze mnie na rę ce i wspina się po schodach.

Znajomy zapach.

Wchodzimy do có rusiowego. Kł adzie mnie na tapczanie. Czuję, jak ś cią ga mi adidasy, przykrywa kocem.

Zwijam się w kł ę bek.

- Mił ych snó w... - sł yszę gdzieś nad uchem.


-Mhm.

- Hej - przesuwa dł onią po moim policzku - raczej pijaj
sam sok, co?

-No.

- Spij - powtarza. - Zatrzasnę drzwi za sobą. Odezwę się
niedł ugo. Hej.

Nic nie odpowiadam.

Ale cał ym sercem uś miecham się do niego.

A na policzku nadal czuję ciepł o jego palcó w.

- Co on sobie o mnie pomyś li! - zawodzę w sł uchawkę. -
No?

- Ż e masz sł abą gł owę. - Majka nie ma już do mnie cierpli­
woś ci. Rozmawiamy tak ponad dwadzieś cia minut, a jest po
pó ł nocy. - Powiedz lepiej, co ojciec na widok pijanej có rki.

- Powiedział am, ż e znowu boli mnie gł owa. Ale jak to wy­
glą da! Spił am się! Co on sobie pomyś li! - zawodzę na nowo.

- Moż e w ogó le o tobie nie myś li?! - huczy wś ciekł a. - Nic
się nie stał o. Rozumiesz? No, chyba ż e... - nagle zaczyna chi­
chotać jak wariatka.

-Co?

- Chyba ż e... - znó w nie koń czy.

- Mó w.

- Chyba, ż e skł adał aś mu niemoralne propozycje. Wiesz,
jak to się mó wi. Kobieta pijana...

- Idiotka! Idiotka!

- Ż artował am. A teraz daj spać. Hej.

- Hej - mó wię smę tnie i rozł ą czam się.
Gł upie ż arty jedynej przyjació ł ki.

trzeciego, wtorek

- Porozmawiajmy, Oluś - proponuje tata, stają c w drzwiach kuchni.


 

- Co? - pytam nieprzytomnie. Cał y czas myś lę o Mateuszu
i o tym, co on myś li o mnie.

- Chcę porozmawiać.

- Moż e tutaj, co?

Gary, brudne talerze ze ś niadania (jajecznica ze szczypior­kiem), ja w fartuchu, a przede mną koszyk z ziemniakami. Robię obiad na jutro. Zupa jarzynowa, ziemniaki i jakieś bry-zole. Wedł ug ś cią gawki na etykiecie wystarczy je podsmaż yć.

- Zbieraj się. Wychodzimy.

Bardzo chę tnie. Mam doś ć czterech ś cian, bał aganu i nie­wesoł ych myś li.

Szymek jest u swojego szczerbatego kolegi Kacpra, Kuka na zbió rce.

Jestem gotowa w pię ć minut.

Tata prowadzi mnie do chiń skiej knajpki niedaleko Czar­no wiejskiej.

Na stoliku pł onie lampka oliwna, klientó w mał o, przyciszo­na oryginalna muzyka. Zamawiamy zupy sł odko-kwaś ne, kacz­ki po pekiń sku, jedną porcję biał ego ryż u i suró wki z kieł kó w.

- Jak tam, Oleń ko?

- Smutno.

- Wiem, ale musimy sobie poradzić. Bę dzie lepiej.
Nieprawda! Już zawsze bę dzie smutno.
Mieszam ł yż ką w zupie. Ależ tu pł ywa ró ż noś ci!

- Oleń ko, biorę jeszcze jeden etat. Ubezpieczenia samocho­
dowe. Bę dzie wię cej pienię dzy, ale...

- Ale nie bę dzie cię w domu.

- To najwcześ niej za miesią c.

Nie bardzo potrafię te wiadomoś ci przeł oż yć na nasze co­dzienne ż ycie. Wię cej pienię dzy to dobrze, bo ostatnio ojciec daje mi coraz mniej na zakupy i strasznie się rzuca, gdy któ reś z nas zgł asza, ż e potrzebuje nową bluzę, spodnie, skarpetki, zeszyty czy pió ro i kredki.

Parę dni temu robił am porzą dki w szafie. Okazał o się, ż e Szymek wyró sł z wiosennych pó ł butó w, kurtka Kuki nada­je się tylko do wyrzucenia, a moje dż insy są przetarte na ko­lanach.


 




Nie bę dzie go w domu?

Gdy jest i tak siedzi przed telewizorem. W soboty robi za­kupy w Tesco i niedokł adnie odkurza. To wszystko.

- Poradzimy sobie - mó wię, bo coś powiedzieć trzeba. Tata
wyraź nie na to czeka.

- Mą dra có reczka!

Przed nami talerze z kaczką.

- Aha, dzwonił a do mnie pani... pani Chlebek.

- Bochenek. Po co?

- Rezygnuje. Nie opł aca jej się u nas sprzą tać.

A ciotka, gdy się dowiedział a, ile u nas robi i za ile, powie­dział a, ż e pani Bochenek ma jak w niebie!

- Co bę dzie?

- Musicie radzić sobie z Kasią razem. Potem kogoś znaj­
dziemy.

Radzić sobie z Kasią? Przecież ona nawet palcem nie kiwa i nie kiwnie.

- Tato, to się nie da.

- Mamy kł opoty finansowe.

Kaczka staje mi w gardle. Ile za nią zapł acimy? A ile by był o za to wę dliny? Sał atki kukurydzianej z Unimarketu, na widok któ rej Szymek zawsze się ś lini? Owocó w dla Ku-kuś ki?

- Wezmę chyba piwko.

Nie rozumiem! Jednym tchem mó wi, ż e mamy oszczę dzać i ż e piwko?

- Wracajmy, już pó ź no - proponuję.

Już nie podoba mi się muzyka, ceglaste ś ciany, drewniane stoł y i bladobł ę kitne talerze. Odkł adam pał eczki.

- Czemu nie jesz?

- Wracajmy - powtarzam.

- Olka, nie popisuj się. Zjadaj.
Jem, bo muszę.

- Szymek zaraz wró ci i bę dzie gł odny - mó wię, kiedy tale­
rze są już puste. Siedzimy w czę ś ci dla palą cych i ojciec rozko­
szuje się papierosem.

- Aaa, dobrze, ż e mi przypomniał aś. - Przerzuca czerwo-



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.