Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





KWIECIEŃ 3 страница



Nieliczni goś cie (impreza dopiero się rozkrę ca) zajmują się Szymkiem. Zupeł nie jakby był gadają cym pluszowym zwierzą t­kiem.

„Super są takie mał e dzieci, co? ", mó wi już po r z rzę du Goś ka. Są super, bo są tylko na chwilę.

- Jesteś - ś mieje się Majka.

Wyglą da zupeł nie inaczej niż na co dzień. Le na ramią czkach, delikatny makijaż, rozpuszczon

l 31


sy się gają ce ramion. Jasna cera, duż e niebieskie oczy. Ł adna jest. Zdecydowanie ł adniejsza niż wię kszoś ć dziewczyn, któ re znam, ale nie potrafi tego wyeksponować. Bojó wki, bluzy, wiel­kie koszule, cię ż kie buty to jej zwyczajowy rynsztunek.

- Mhm - przytakuję niewyraź nie.

Chcę wyż alić się Majce. Ona potrafi sł uchać i czasami coś mą drego doradzić. Sama o sobie nie lubi mó wić. Już otwieram usta, gdy raptem mnie oś wieca, ż e to przecież jej dzień. Nie czas na psucie nastroju.

- Gł owa mnie boli od rana. Dla ciebie. - Wrę czam pre­
zent.

Rozrywa papier. Na podł ogę wysypują się szklane gomó ł ­ki. Niebieskie, czerwone, zielone i dwie ż ó ł te (ostatnie w skle­pie). Majka lubi takie bzdurki. Zbiera kamienie, muszelki, szklane kulki, wię c te drobiazgi są jak najbardziej dla niej.

- Lał! - uś miecha się. - Nawet wiem, w czym je bę dę trzy­
mać. Już je lubię.

- Nie gniewasz się, ż e wzię ł am Mał ego?
Szturcha mnie w plecy.

- Gniewam. Jak wyglą dam? Bo czuję się... paskudnie.
-OK.

- Niech bę dzie. Coś ty z sobą zrobił a? - Patrzy na mnie
uważ nie. - Teraz widzę, ż e masz oczy.

- Odczep się. Jeszcze mnie szczypią. A jak tam wielbiciel?
Darek. Zakochany bez pamię ci. Ł azi za Majką krok w krok,

oczu od niej nie odrywa i jest szczę ś liwy, kiedy na niego spoj­rzy. Poznali się na angielskim.

- Nie wkurzaj mnie.

- Oś wiadczył się? Nareszcie!

- Jest tu.

- Czemuś go zaprosił a?

Bawi mnie wś ciekł a mina Majki.

- Miał am dzień litoś ci. Dobra, idziemy do reszty. Zobaczysz,
co wymyś lił.

Wchodzimy do pokoju. I szok! W wazonach, duż ych sł ojach, a nawet plastikowym zielonym wiadrze stoją wspaniał e ró ż e. Wysokie, pł omiennoczerwone.

l 32


Ich ofiarodawca, krę py, szeroko uś miechnię ty, stoi przy oknie. Rozjaś nia się na widok Majki.

- Ile ich jest? - pytam szeptem.
_ Sto szesnaś cie.

- Ho, ho. Bę dziesz miał a co wspominać na siwe lata.

- Daj spokó j.

Majkę bardziej by ucieszył a kapusta od Ł ukasza.

Majka ma zł amane serce.

Ostatniego lata na Mazurach spotkał a czarnowł osego stu­denta Ł ukasza. Spę dzili z sobą sześ ć dni i jedną noc. Dni był y cudowne, a noc niezapomniana. Majka zapewnił a mnie, ż e choć nic o niej nie powie, ż yczy mi i wszystkim innym dziewczynom, ż eby ten pierwszy raz był podobny do tego, co ją spotkał o.

Ł ukasz wró cił do siebie, chyba gdzieś w okolice Wrocł awia, a Majka do siebie. Zakochana po uszy, na przemian w stanie skrajnego przygnę bienia („bo nie dzwoni, nie pisze i czemu nie dał mi swojego adresu? " ), to znowu w stanie idiotycznej radoś ci („gdybym miał a dziecko, to z pewnoś cią był oby podob­ne do niego" ).

Od oś miu miesię cy, czyli od ż agli na Mazurach, czarnowł o­sa mił oś ć Majki nie daje znaku ż ycia. Tł umaczył am, ż e ma prze­stać myś leć o Ł ukaszu, bo to już dawno nieaktualne, ale Majka jest oś lo uparta. Cał y czas pielę gnuje w sercu uczucie do niego, raz na tydzień pisze list mił osny, któ ry potem chowa mię dzy majtki i skarpetki („oddam mu wszystkie, gdy się spotkamy" ), i jest wyją tkowo nieprzystę pna dla chł opakó w.

Tak bardzo chciał am, ż eby Majka coś wię cej mi powiedzia­ł a. Ale ona uparł a się, ż e nie.

Chociaż wię kszoś ć osó b tu znam, jestem spł oszona.

Jakbym przybył a z zupeł nie innej galaktyki. Dziewczyny wesoł e, swobodne i obce. Najbardziej w oczy rzuca się Goś ka. Niezbyt zgrabna, niezbyt ł adna, ale za to na pewno efektowna. Obcisł a fioletowa sukienka, ostry makijaż, dł ugie paznokcie, wielkie piersi i jeszcze wię kszy tył ek. Czuję się przy niej ni­czym szary kij od szczotki.

- Ale kurwiszon, co? - szepcze do mnie Krzywa. W rę ku
trzyma butelkę piwa. - Kuź wa, ona chyba nie ma majtek. -

l 33


Przechyla butelkę do ust i idzie dalej. Teraz zatrzymuje się przy grupce dziewczyn. Szepcze coś do nich, wskazują c rę ką Goś kę.

- Szymek, ty gdzie? - pytam, bo Mał y z cienkopisami i kart­
kami wychodzi z pokoju.

- Idę porysować.

- OK. Bą dź grzeczny.

Siadam w wielkim fotelu, przepchnię tym w ką t pokoju. Obserwuję wcią ż napł ywają cych goś ci, rozmyś lam o mojej gł u­piej siostrze, któ rej chę tnie bym powyrywał a kudł y, zastana­wiam się nad kwestią majtek Goś ki i pró buję policzyć ró ż e.

Jacek pogł oś nił muzykę, Margaryna zgasił a ś wiatł o. Im­preza się rozkrę ca.

Terkocze dzwonek i pojawia się trzech chł opakó w. Jeden wyż szy od drugiego. Znam najniż szego. To Rura. Kumpel Majki z podstawó wki.

Znowu dzwonek. Tym razem dwie dziewczyny. Znajome z ż agli. W obcisł ych topach, kró ciutkich spó dniczkach, z wyma­lowanymi paznokciami. Jakoś nie chce mi się wierzyć, ż e Majka z nimi w lecie szoruje pokł ad i zaż era się konserwami.

W mieszkaniu robi się imprezowo. Piwo, wino, papierosy, niecenzuralne kawał y, Goś ki wyzywają ce koł ysanie piersiami, rzyganie Krzywej (na szczę ś cie dobiegł a do toalety). Już naj­wyż szy czas, ż eby zabrać szczerbulca do domu.

Podnoszę się z fotela, ale jakoś tak nieudolnie, ż e prawa noga zaplą tuje mi się w spó dnicę i w efekcie tracę ró wnowagę.

- Aauu - wyrywa mi się nie najgł oś niej. Już mam wylą do­
wać na podł odze, gdy ktoś mnie podtrzymuje. - Dzię kuję.

Stoję naprzeciwko wysokiego chł opaka. Tego najwyż szego. Nadal trzyma mnie za przedramiona.

- Nie ma sprawy - mó wi wesoł o. Ma bardzo mił y gł os. -
Zatań czymy?

- Nie - odpieram niewyraź nie i pró buję uwolnić się z uś ci­
sku.

Patrzy na mnie uważ nie. Robi mi się gł upio, schylam się i smykam pod jego ramieniem. Ruszam na poszukiwanie Majki.


- Szymek gdzie?

Ką tem oka widzę, ż e wysoki chł opak tań czy z Goś ką, a ra­czej z jej biustem.

_ W pokoju rodzicó w. Czemu masz taką minę? Przed przyjació ł ką nic się nie ukryje.

- Wszystko w porzą dku. Idziemy.
Majka krzywi się.

- Zostań. To się dopiero zaczyna.

- Nie jestem w nastroju.

Idę do Mał ego. Zawzię cie rysuje. Potem tylko dwa razy mó wi, ż e chce jeszcze zostać, poza tym ubiera się cał kiem sprawnie, jeś li nie liczyć szukania buta i szalika.

- A tu co masz? - Wskazuję na wypchaną reklamó wkę.

- Aaa... dostał em kawał ek tortu - uś miecha się.

- No - potwierdza Majka.

- Duż y ten kawał ek. Jeszcze raz wielkie dzię ki. Baw się
dobrze.

Po drodze myś lę o wysokim chł opaku. Szymek, cał y w skow­ronkach, opowiada i opowiada.

- Fajnie był o, co? - Podskakuje. - Jeden chł opak narysował
mi czoł g i samolot. W domu je pokoloruję.

W domu... W domu to powinnam zachować się jak starsza, mą dra siostra.

Czyli nie krzyczeć na Kukę, tylko zrozumieć, ż e jest w trud­nej sytuacji.

Ze ma dwanaś cie lat i ż e stracił a Mamę.

- Ciii, Kasia ś pi - szepcze tata, ledwo wchodzimy do domu.
Mam wraż enie, ż e czekał tutaj na nas. - Spł akał a się i zasnę ł a.

Szymek zerka na mnie, ale nic nie mó wi.

- Jak był o? - pyta ojciec.

- Fajnie! - wykrzykuje Mał y.
-Cii!

- Pranie wisi? - ziewam.

- Pranie? - Ojciec kilkakrotnie mruga. - Jakie znowu pra­
nie. Najpierw Kasia oglą dał a jakiś film, a potem zasnę ł a.

Wchodzę do naszego pokoju. Kukuś ka z walkmanem pó ł le­ż y na tapczanie. Podchodzę i wyrywam jej sł uchawki.

l 35


- No co?! - wrzeszczy.

- Pranie czeka! - odpowiadam podobnie.

- Obudził aś Kasię! - Tata jest oburzony. Stoi w drzwiach
i patrzy na mnie ze zgrozą.

- Ona nie spał a! Miał a coś zrobić. Sama sobie nie poradzę.
Mł oda ma tak zbolał ą minę, ż e nic, tylko sią ś ć i pł akać.

Ojciec znowu się na to ł apie. Najpierw gł aszcze tę swoją Kasię, potem wzdycha i mó wi:

- Oj, dziewczyny, oj. Zajmę się tym nieszczę snym pra­
niem. - Wychodzi.

Zostajemy same.

Dwie rodzone siostry. Już nie dzieci, ale jeszcze nie doro­sł e. Mieszkają ce w tym samym pokoju, mają ce wspó lne koszul­ki i spó dnice, a czasami majtki i skarpetki.

Ale nie mogą ce znaleź ć wspó lnego ję zyka.

dwudziestego pierwszego, ś roda

Rano postanawiam, ż e nie pó jdę do szkoł y. Nikomu o tym nie mó wię. Kolejny „smutny dzień ".

Pospiesznie robię kanapki, poganiam Szymka i marzę o tym, ż eby już sobie poszli i dali mi spokó j. A tu jak na zł oś ć Mał y szuka butelki na wodę i stroju na wuef, a Kuka koniecz­nie chce wiedzieć, któ re podpaski są najlepsze. Też sobie wy­brał a czas na takie pytania! Zbywam ją, ona się obraż a, czyli wszystko jest w normie. Wychodzą. Parę godzin spokoju.

Ukł adam ubrania Mamy. Ciotka sugerował a, ż eby ich się pozbyć. Moż e chciał aby dla siebie? Mama nie miał a duż o ciu­chó w, ale wszystko, co kupował a, był o tak pomyś lane, ż e paso­wał o do siebie.

Wiem, ż e Kuka podbiera Mamy rzeczy. Rajtki, swetry albo tę polarową spó dnicę z kamizelką. No, poukł adane. Teraz zdję cia.

| 36


Zawsze po ich obejrzeniu mam ochotę się powiesić. Wyj­muję z szuflady biurka gruby album i niebieskie pudł o. Na wierzchu fotka z ostatnich wakacji.

Krynica Morska, plaż a, roześ miana Mama w kostiumie bikini my wokó ł. Patrzą c na dziewczę cą sylwetkę Mamy, trud­no uwierzyć, ż e nas urodził a. To był przyjemny wyjazd.

Są zdję cia, są muszelki zebrane na plaż y. W garaż u wisi sieć któ rą ojciec kupił od rybaka za butelkę wó dki, mnie pobo-lewa prawa stopa nadwyrę ż ona przy upadku na molo.

A Mamy już nie ma.

Rozmyś lania przerywa piszczenie telefonu.

-Halo?

- Bochenek mó wi, dzień dobry.

- Dzień dobry.

- Jedni pań stwo wyjechali i mam teraz wolne. Przyjś ć?
Nie! Chcę spokoju, a ona bę dzie mó wił a i mó wił a. Ró wnie

szaro i nieciekawie, jak sama wyglą da. O są siadach z bloku, o kwiatach, o mę ż u nieboszczyku i o có rce w Toruniu.

- Moż e jutro?

- Zaję te mam do koń ca miesią ca. To co?

- Proszę - poddaję się.

Przychodzi za dwadzieś cia minut. Przebiera się, nadal zwra­ca się do mnie „proszę pani", ale teraz to ona mó wi, co trzeba zrobić.

- Dam sidoluksu na parkiet. - „Nie, tylko nie ten zapach",
myś lę, ale nie mam odwagi tego powiedzieć. - Okno w kuchni
umyJe i wypiorę zasł ony z tego pokoju na dole i z sypialni.
Powiesimy mokre, to nie trzeba bę dzie prasować. Oj, widać, ż e
tu brakuje kobiecej rę ki - wzdycha.

Chowam zdję cia. Nie bę dę ich oglą dać. Do tego trzeba spo­koju. Atu podś piewywania o Marynie i jej czarnych oczach.

Koł o pię tnastej przychodzi Majka z Goś ką. Dziewczyny przynoszą ciastka i soki, a specjalnie dla Goś ki gł ó wkę sał aty (odchudza się przed latem). Zamykamy się w kuchni. Majka Pije herbatę w moim kubku, Goś ka wyjada z miseczki solone orzeszki.

Mó wią, co był o w budzie, a potem Goś ka streszcza jakiś l 37


film. Dyskretnie się gam po gazety Kukuś ki. Już po chwili czu. je, ż e obniż a mi się iloraz inteligencji. Mł oda powinna mieć szlaban na taki chł am.

-     Mam randkę jutro - mó wi naraz Goś ka.

-      Z tym wysokim? - pytam bez zastanowienia.
Patrzy na mnie ze zdumieniem.

- Jakim znowu wysokim?

Czerwienię się pod badawczym spojrzeniem Goś ki. Z kolei Majka uś miecha się niczym Mona Lisa.

- No... tym... tań czył aś z nim u Majki.

- Aaa... Nie. A propos. Pytał o ciebie.
W jednej chwili wilgotnieją mi dł onie.
-Kto?

- Ten wysoki. Mateusz.

-1 co? - Majka wybawia mnie z kł opotu, bo przecież ja nie mogę tego pytania zadać.

- Chodził o mu o to, czy z kimś przyszł aś. Powiedział am, ż e
z Szymkiem. Zawsze mó wię prawdę. - Puszcza do mnie oko. -
Dodał am jeszcze, ż e Szymek to ró wny goś ć i ż e jest ci bardzo
bliski.

- Przegię ł aś, Goś ka. - Majka jest autentycznie wś ciekł a.
Od paru dni zachowuje się dziwnie.

- Oj, rany... To był ż art.

- Masz dziwne poczucie humoru!

- Dajcie mi spokó j! - Znowu się ga po orzeszki.
Pytał o mnie! Pytał!

Ale tań czył z Goś ka.

- Wiesz, ile to kalorii? - odzywa się mś ciwie Majka, gdy
miska jest już pusta. - Co z sał atą?

Goś ka wyglą da, jakby chciał a nas udusić.

- Zapomniał am! Nie mogł yś cie mi przypomnieć? - podnosi
gł os.

-1 nie rzygaj tu przypadkiem - mó wi surowo Majka. - Wy­starczy, ż e narzygał aś mi na dywan.

- Jesteś cie gł upie!

- Ona jest wkurzają ca - syczy Majka, gdy Goś ka trzaska
drzwiami wejś ciowymi.


 

- Po coś ją tu przyprowadził a?

- Sama się przyczepił a i przyszł a.

Majka dopija herbatę. Widać, ż e nad czymś usilnie roz­myś la.

- Podoba ci się Mateusz?
Udaje mi się nie zaczerwienić.

- Widział am go z pó ł sekundy.

- Ale widział aś, ż e tań czył z Goś ka.
Najlepszą obroną jest atak.

- Co ty z tym Mateuszem?

- Chyba pasujecie do siebie...

 

- Przecież go nie znasz - mó wię ką ś liwie. - Znasz tylko
Rurę.

- Pasujecie do siebie - powtarza z uporem.

- Niech bę dzie. Pasujemy.

- No, widzisz? - cieszy się. - Sł uchaj, on chodzi do jedynki,
jest w trzeciej ję zykowej, ma zajoba na punkcie surfingu, kom­
puteró w, piwa, snowboardu i...

- Ską d to wszystko wiesz?

- Od Rury. Zaproszę kiedyś Mateusza i przyjdziesz do mnie,
ot tak, przez przypadek.

- Ty swatką?

- Wypchaj się!

- Co? No co? Proponuję coś zdroż nego?

Gdzieś z zamierzchł ej przeszł oś ci wygrzebuję obraz pł owo­wł osego Pawł a, któ rego spotykał am na angielskim. Ś nił mi się kilkakrotnie, dwa razy odezwał się do mnie, co przyję ł am za dar niebios. A jaka był am nieszczę ś liwa, gdy kiedyś cał ował szczupł ą brunetkę!

Takie to wszystko odległ e... i ś mieszne.

~ Majka, nie mam teraz nastroju do randek.

- Kto mó wi o randce? - Znowu jest nie w humorze. Wstaje
i zaczyna przestawiać bibeloty na lodó wce. Jak zwykle są sza­
re od kurzu.

- O co ci chodzi?

- O nic.

- Znam cię. Mó w.

l 39


Podchodzi do mnie.

- Ola, tak się boję... Nie dostał am jeszcze okresu. Spó ź nia
się już tydzień.

Ł up! Jak obuchem w gł owę. Zamykam oczy. Roztrzę siony gł os dobiega z bardzo daleka.

- Ojciec mnie zabije, mama też. A co ze szkoł ą?

- Po co trupowi szkoł a?

- Nie ż artuj! - Tak wś ciekł ej jeszcze jej nie widział am.

- Sł uchaj, ty gł upia... No, nie spał aś z nikim ostatnio, nie?

- Co za gł upoty wygadujesz? Tylko wtedy...

 

- I to był o osiem miesię cy temu. Rozumiesz? Osiem mie­
się cy temu - powtarzam dobitnie.

- Wiem. Pię tnastego lipca.

- Dziś byś był a gruba jak sł onica.
Twarz Majki rozś wietla uś miech.

- Kuź wa! Dam na mszę! To przez tę cią ż ę w budzie wszyst­
ko mi się pomieszał o... Od paru dni nie ś pię, nie jem, tylko
rozmyś lam. Wymyś lił am, ż e ł ó ż eczko by stał o tam gdzie bi­
blioteczka, ty byś został a matką chrzestną... i ż e... ż e wcale
nie chcę tego dziecka!

- Nie zabezpieczył aś się? - pytam bez zastanowienia.
Prycha.

- Miał yś my nie rozmawiać.

- Ty zaczę ł aś.

- Oj, przestań.

- Zabezpieczył aś się, czy nie?

- Ł ukasz powiedział, ż e za pierwszym razem nie trzeba.

- Co? Jak to?

 

- Ż e moż na. Ż e dziewica nigdy nie zachodzi w cią ż ę. Za bó l
jest nagroda.

- To bzdura! Wiesz o tym! A ciebie... bardzo bolał o?

- Trochę. Ale to bez znaczenia.

Pró buję sobie wyobrazić nagą Majkę i nagiego czarnowł o­sego chł opaka. Oboje opaleni, wakacyjni, zakochani.

- Sł uchaj, skoro pierwszy raz jest wolny od dziecka, to cze­
mu przed chwilą umierał aś ze strachu?

- Zrobiliś my to dwa razy.

| 40


Majka kochał a się dwa razy... Pewno był y ś wiece, roman­tyczne sł owa, nastrojowa muzyka. Dwa razy.

Moje doś wiadczenia seksualne ograniczają się do cał owa­nia z Krzyś kiem poznanym na imprezie u Anki. Cał owaliś my się na balkonie, chociaż był a pó ź na jesień. Szumiał o mi w gł o­wie od martini. Krzysiek pachniał piwem i jaką ś obrzydliwie duszną wodą koloń ską. W pewnym momencie wsuną ł mi rę kę pod bluzkę. Zesztywniał am. Rę ka powę drował a w stronę brzu­cha, a potem do gó ry. Pisnę ł am i uciekł am z balkonu jak opa­rzona.

Mam ochotę jeszcze o coś zapytać. Wstydzę się, ale wiem, ż e taka okazja moż e już się nie powtó rzyć.

- Majka, a ską d... no, jak... ską d wiedział aś, jak się zacho­
wać?

Wzrusza ramionami.

- Nie wiem.

- A nie... bał aś się, nie wstydził aś? Jego? Siebie?
Patrzy na mnie z wyż szoś cią.

Mamy ten sam rok urodzenia, ale ona jest już kobietą, ja nastoletnią dziewicą, wię c moż e sobie tak patrzeć. Coś mi jesz­cze przychodzi do gł owy.

- A jakby cię zaraził, to co? Za pierwszym razem nie
moż na?

- Jakby, jakby. Przestań.

- Przestań, przestań - przedrzeź niam ją. - Co za idiota
z tego Ł ukasza! - wybucham nagle. - A ty? O AIDS nie sł ysza­
ł aś? Nie stać go był o na prezerwatywę?

- Olka! Zabraniam ci!

- Co?! Kit ci wciskał, a ty go jeszcze bronisz! A to ty byś
chodził a z brzuchem! Albo z AIDS!

- Nie twoja sprawa!

- Jego też nie! - woł am i widzę, jak sztywnieje jej twarz. -
Przez ponad pó ł roku nie raczył zadzwonić! To zwykł y... su­
kinsyn!

Cisza! Nareszcie wyrzucił am z siebie to, co od paru miesię ­cy we mnie rosł o. Majka ma ł zy w oczach. Ż al mi jej, ale nie Pokaż ę tego po sobie.

l 41


- Pewno nawet nie pamię ta twojego imienia.

Kuli się. Gł adzę ją po gł owie.

To dla jej dobra.

A takich Ł ukaszó w to się powinno wieszać.

I to wcale nie za szyję.

Pó ź nym wieczorem wystukuję numer Majki.

- Sł ucham? - mó wi zduszonym gł osem.
Sto procent pewnoś ci, ż e pł akał a.
-To ja.

-No?

- Jak tam?

- Normalnie.

To ma być rozmowa przyjació ł ek? Zlepki nic nieznaczą -cych sł ó w?

- Przepraszam - wyrzucam z siebie. - Chodzi mi o Ł uka­
sza. Nie powinnam się wtrą cać, nie moja sprawa.

- Daj spokó j. - Gł os jest martwy.

- Przepraszam - powtarzam z uporem.

- Duż o myś lał am. On mnie nie kochał... Wmawiał am sobie,
ż e go kocham, ż e on mnie kocha... Oszukiwał am sama siebie.

- Co ty bredzisz?

Majka się ś mieje. To taki gorzki ś miech, nieprzyjemny, ale lepszy niż ten wcześ niejszy martwy gł os.

- Nie rozumiesz?

- Nie. Po co sobie wmawiał aś?

 

- Stracił am dziewictwo z chł opakiem, któ ry nawet nie pa­
mię ta mojego imienia... Jedna wię cej, jedna mniej... Chciał am
sobie to uromantycznić...

- Nic sobie nie uromantyczniaj - odzywam się ostro. -
Najlepiej zapomnij o cał ej tamtej sprawie.

-1 o sukinsynie.

- I o sukinsynie - powtarzam.

- Nie pamię tasz przypadkiem, jak on miał na imię?
Parskam ś miechem.

| 42


 

- Nie. Ś pij dobrze. I nie martw się.

- Pewnie. Jest zarą biś cie. Nie mam brzucha ani AIDS. Hej.

- Hej.

Odkł adam sł uchawkę. Dobrze, ż e zadzwonił am. A tak dł u­go zastanawiał am się, czy to zrobić!

- Ola...? - Szept dobiega z kuchni.
Rozcią gnię ta piż ama, a w niej ziewają cy Szymek.

- Co się stał o? Zsikał eś się?

_ Nie. Kolano mnie boli. - Masuje nogę. - Nie mogę spać. Już nie sikam - mó wi cicho.

- Oj, ja wiem. Tak mi się powiedział o. Wiesz? Kuka też
się kiedyś zsikał a do ł ó ż ka. Ś nił o jej się, ż e jest w toalecie... -
zagaduję Mał ego i się gam do szafki z lekarstwami.

Dwie ł yż eczki syropu przeciwbó lowego i szybki masaż ko­lana. Cał us już w ł ó ż ku.

-  Już pó ź no. Spij. - Otulam go koł drą. - Spij.
Posł usznie przytula się do niebieskiego pluszaka. To któ ­
ryś z pokemonó w.

- Olka, co to jest ten sukinsyn?

- Klawesyn. Klawesyn. Musiał eś ź le usł yszeć - mó wię
szybko. - Taki instrument klawiszowy. Majka rozwią zywał a
krzyż ó wkę.

- Aha. Pa.

- Pa.

Zamykam drzwi i szeroko się uś miecham. Klawesyn Ł ukasz.

dwudziestego czwartego, sobota

Tata wyszedł do pracy. Wieczorem idziemy do Malwinki. ż de z nas ma lekcje, ja zaległ e prasowanie i pranie. Jak na razie Kuka i ja snujemy się w piż amach. Szymek wyją tkowo Jest w dż insach i bluzie.

Podł ogi, schody bł yszczą, zasł ony pachną lawendowo, w se-etarzyku jest o jedną stó wkę mniej, a poza tym bał agan jak °yi, tak jest. Za oknami pada.

l 43


- Chyba pó jdę do Michał a. - Kukuś ka ziewa.

Już zjadł a ś niadanie, któ re jej zrobił am, i obejrzał a poł owę czarno-biał ego filmu na Polonii.

- Dziś twoja kolej robienia zakupó w - przypominam i sia­
dam przy stole z kartką i dł ugopisem.

- Ale on czeka.

- Jak kocha, to poczeka - mó wię cicho, jednak nie na tyle,
ż eby nie sł yszał a.

Usł yszał a i obraż a się. Udaję, ż e nie dostrzegam wykrzy­wionych ust i zmarszczonego czoł a.

- Jeszcze cytryny. - Dopisuję. -1 rosoł ki. Tylko nie woł owe.

- Strasznie tego duż o - ję czy. - Nie doniosę.

- Doniesiesz. - Jestem twarda. - Wczoraj na ulicy nosił aś
grubą Martę.

- Szpiegujesz mnie! - piszczy.

Powtarzam sobie w myś lach, ż e to zagubiona smarkula i do­piero wtedy mó wię:

- Wyrzucał am ś mieci i widział am was.

- Ciekawe, ż e ja cię nie widział am!

- Oleń ka, wpisz jeszcze paluszki i chipsy - prosi Szymek,
wypadają c z ł azienki. Na policzku ś lad po paś cie, rę kawy blu­
zy mokre.

- Po co?

- Bo się już skoń czył y - odpowiada z wrodzoną sobie lo­
giką. - I jeszcze jakiś sok.

- O, nie! Nie bę dę tyle dź wigać.

- Spokó j! Szymek, o co chodzi?

- To dla Mateusza.

 

- A Mateusz, to kto? Z twojej klasy?
-Nie.

- Ze ś wietlicy? - pytam cierpliwie.
-Nie.

Poddaję się.

- Sam powiedz.

- On mi wtedy narysował czoł g...
Coś mi zaczyna ś witać.

- Nie zaprasza się obcych!

l 44


- Wł aś nie! - wł ą cza się Kukuś ka. Do tej pory sł uchał a ł ap­
czywie, nie bardzo orientują c się w rozmowie, teraz jest coś,
na czym się zna. - Aleś ty gł upek!

- To ż aden obcy! On zna Majkę! - rozdziera się Szymek.
Dla ś wię tego spokoju dopisuję chipsy, wypycham Kukuś kę

z domu i biorę Szymka na spytki.

Rozmowa z minuty na minutę staje się coraz bardziej za­skakują ca.

- Dzwonił a wczoraj Majka, ty był aś na angielskim. Powie­
dział a, ż e wpadnie tu wczoraj... to znaczy jutro, czyli dziś.

- Coś krę cisz!

- Mó wię prawdę! To spytał em, czy by nie przyprowadził a
Mateusza. Obiecał, ż e narysuje mi samolot. Nie był u nas,
nie zna drogi - tł umaczy. - Jak Majka to usł yszał a, to strasznie
się ś miał a. - Tego mogł am być pewna. - I powiedział a, ż e to
doskonał y pomysł.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.