Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





KWIECIEŃ 2 страница



- Nic nie ustalał am. Tylko ty i tata.

Mam szczerą ochotę wytargać ją za kudł y. Szczeniara za­chowuje się tak, jakby zjadł a wszystkie rozumy. I jak pogardli­wie się odzywa!

l 17


- Kuka, tak nie moż na. Musimy jakoś przeż yć. Razem.

- Ja uratował am zupę. Bylibyś my gł odni - mó wi bezna­
mię tnie i wsadza sł uchawki w uszy.

dwudziestego drugiego, czwartek

Boli mnie każ dy mię sień, każ da koś ć. A w gł owie szum. Nie mogę sobie z niczym poradzić. Z sobą, z domem, ze szkoł ą.

Doba ma za duż o godzin na rozmyś lania, a za mał o na to, bym mogł a zorganizować nam jako tako ż ycie. Dom...

Co innego sporadycznie ugotować zupę, usmaż yć kotlety, nastawić biał e pranie, wyprasować koszule dla ojca, a co inne­go jednocześ nie pamię tać o tych stu tysią cach rzeczy, bez któ ­rych nasze ż ycie kuleje.

Szkoł a...

Lekcje, referaty, lektury, zadania. Jak mam skoncentrować się nad wielomianami, romantyzmem i jamochł onami, gdy je­stem zmę czona robieniem zakupó w, gotowaniem obiadó w i ś wia­domoś cią, ż e zaraz powinnam brać się za kolację?

Zapominam o tym, ż e trzeba kupić masł o, ż e skoń czył o się mydł o, ż e w toalecie na dole wisi nieś wież y rę cznik, któ ry trze­ba koniecznie wymienić, ż e dwa dni temu miał am przygotować referat z geografii o glebach, ż e trzeba popilnować Szymka, gdy kreś li te swoje koś lawe literki, ż e czas oddać taty spodnie do pralni, ż e jasne rzeczy powinny być już dawno wyprasowane, a ciemne wyję te z pralki. Duż o tego.

Mogł abym robić wszystko, gdyby ktoś, krok po kroku, mną kierował. Zró b to, a teraz to...

Przykł ad?

Proszę bardzo.

Dzisiaj... Po lekcjach pę dem do domu. Przecież trzeba zro­bić obiad. Ziemniaki już się gotują, gdy zauważ am, ż e pokó j na dole trzeba koniecznie odkurzyć. Ktoś pognió tł na dywanie

l 18


paluszki. Odkurzam, gdy raptem przypomina mi się, ż e muszę nastawić pralkę. Ale jak ją nastawić, kiedy w bę bnie tł oczy się uprana wczoraj poś ciel? Gdy wycią gam poszewki i prześ ciera­dł a z poszwy (jak one tam wlazł y? ) w domu rozchodzi się swą d przypalonych ziemniakó w.

I tak do wieczora. Im pó ź niejsze godziny, tym jestem bar­dziej zmę czona i bardziej zł a.

Zaraz bę dzie pó ł noc.

Nie mam sił y do ż ycia i nie mam lekcji na jutro. Podobnie był o wczoraj i przedwczoraj. Wię cej przepisuję, niż sama ro­bię. Kordiana nie przeczytał am, tylko korzystał am z brykó w. Jutro w szkole bę dzie trudny dzień.

Nawet nie mam sił y się myć.

Rzucam dż insy na podł ogę. W koszulce i majtkach wś lizguję się do ł ó ż ka.

Kuka nie ś pi. Czyta ostatni numer „Dziewczyny".

Patrzy na mnie z potę pieniem.

Zazdroszczę jej, ż e o tej porze ma sił ę cokolwiek wyraż ać wzrokiem.

Ja nie potrafię zapanować nad opadaniem powiek.

Zasypiam od razu.

dwudziestego szó stego, poniedział ek

- Halo?

- Olka, tu tata. Co sł ychać?

- Wł aś nie wró cił am ze szkoł y. Pamię taj, ż e odbierasz
Szymka.

- Jasne. Zał atwił em panią do sprzą tania. Zaraz tam bę ­
dzie.

- Jaką znowu panią?

- Bochenek. Kolega mi ją polecił, sprzą ta u nich.

 

- Ale co ona ma robić?
Tata jest już zdenerwowany.

- Posprzą tać. To proste.

Krzywo się uś miecham. Dla niego to takie proste! Zresztą


nie moż e być inne, skoro nigdy nie uczestniczył w domowych sprawach. On to z tych mę ż ó w, co pensję do domu przyniesie, kran naprawi, walizki na dworzec zataszczy, ale codzienne mycie naczyń, pranie i sprzą tanie, jako drobne prace domowe, zosta­wia ż onie.

- Niech umyje okna, zapastuje, wytrzepie dywan, zasł o­ny są brudne... - Jasne. Pani Bochenek niczym Sziwa ma osiem rą k. - No, wszystko to, co robił a Mama przed ś wię ­tami.

Teraz ja się denerwuję. Mama nie utrzymywał a w do­mu nigdy idealnego porzą dku (nie to, co mieszkanie-muzeum ciotki Kryś ki), ale przed ś wię tami zawsze dostawał a napadu sprzą tania. Taty biuro tradycyjnie miał o wtedy huk roboty, wię c wracał do domu bardzo pó ź no i omijał y go uroki przed­ś wią tecznych porzą dkó w.

A gdy już nastał y ś wię ta i zmę czona Mama zapowiadał a, ż e na kolejne nic nie piecze, nie gotuje i w ogó le wyjeż dż a, tata odpowiadał, ż e Mama niepotrzebnie histeryzuje, bo wszystko jest zrobione, makowce takie pyszne, i widać tych waż nych domowych rzeczy nie był o aż tak duż o.

- Jej trzeba zapł acić, nie mam pienię dzy - mó wię.

- Są w szufladzie w biurku.

- Ile dać?

- Musisz sama wyczuć, pa. - Odkł ada sł uchawkę.
Speł nia się marzenie Mamy. Pani do pomocy.
Rozglą dam się po domu. Jezu, jaki bał agan. Gorą czkowo

ukł adam, sprzą tam. Na nic. Bał agan już wró sł za gł ę boko. W cią ­gu kilkunastu minut nic nie zrobię.

Pani Bochenek jest szara, cicha i nijaka. Przebiera się z sza-roburej sukienki w szarobury fartuch i wyglą da niczym jedna z naszych szkolnych pań sprzą taczek.

- Co mam robić, proszę pani? - pyta cicho.

Sposó b, w jaki się do mnie zwraca, ogromnie mnie peszy. Uś miecham się niepewnie.

- Proszę mi poradzić...

- Ja tam nie wiem. Każ dy ma inne wymagania. Robię, co
mi każ ą.

l 20


Po co mi bł yszczą ce okna, gdy wszę dzie totalny syf? Co by Mama polecił a w takiej sytuacji? Pani Bochenek lituje się nad moją niewiedzą i niepewnoś cią.

- Odkurzyć mogę. Potem podł ogi umyję. Poukł adam w sza­
fach.

- O dobrze, dobrze. Zrobić pani kawy?

- Kawy nie. Herbatę. I proszę mi jeszcze pokazać, gdzie
odkurzacz, szmaty.

Już po chwili odkurzacz warczy. Siedzę przy biurku i robię lekcje. Dziś mam angielski, obiecał am też Majce, ż e potem do niej na chwilę wpadnę.

„Rewolucja francuska, 1789-99, rewolucja burż uazyjna, któ ra obalił a francuską monarchię absolutną i... " Po co mi to? Jak moż na lubić historię? Nic, czytam dalej. Koniec. Te­raz matematyka. Jak moż na lubić matematykę? Dla relaksu tomik wierszy... Mogł abym tak godzinami spę dzać czas.

Warkot nasila się. Otwierają się drzwi do mojego pokoju.

- Już koń czę, mamo - mó wię trochę nieprzytomnie.
I raptem bł ysk w gł owie!

Mamy przecież nie ma.

MARZEC

pierwszego, czwartek

W domu bez zmian, za to w szkole duż o sprawdzianó w i kartkó wek, któ re nie idą mi najlepiej. Ale szczerze mó wią c, mał o mnie to obchodzi.

Mam znowu „smutne dni" (to okreś lenie Szymka).

Codziennie po szkole chodzę do Mamy.

W domu spę dzam dł ugie godziny nad pudł ami ze zdję ciami i na okrą gł o ukł adam rzeczy w pokoju Mamy.

A nocami, zamiast spać, ł aż ę.

Jest mi wszystko jedno, czy reszta mojej rodziny ma czyste


ubrania, i czy ma co jeś ć. Mnie wystarczają jogurty, wytarte dż insy i bluzy.

Tata zauważ ył mó j stan, chyba rozmawiał z Kukuś ką, bo ostatnio zachowuje się nawet wcale, wcale. Dwa razy był a Malwinka (ciotka Kryś ka miał a grypę ). Przyniosł a swoją sł yn­ną droż dż ó wkę z kruszonką, nagotował a gary zup, gulaszó w, posprzą tał a, poprasował a i kazał a brać się w garś ć.

Nie mam na to wcale ochoty.

Ż yję w zawieszeniu i zaczyna mi to odpowiadać.

Leż ę zwinię ta na tapczanie w pokoju Mamy. Stoi tu biurko (po dziadku), dwa krzesł a (po ciotce z Katowic), duż a biblio­teczka (z Desy) i wielki fotel obity zielonym sztruksem (Mama zawsze planował a, ż e kiedyś bę dzie skó rzany). Tutaj Mama poprawiał a zeszyty, tony kartkó wek i dawał a „korki".

Pokó j pachnie jeszcze perfumami, na stoliku pię trzą się ksią ż ki, a na krześ le wisi popielata bluzka od kostiumu.

Patrzę w sufit i zastanawiam się, co by był o, gdyby w tam­ten pią tek Mama nie szł a na tę kretyń ską konferencję?

Albo gdyby nie szł a do szkoł y Karmelicką, tylko Rajską?

Albo czemu ż aden gł os mi nie podpowiedział, ż eby zatrzy­mać Mamę w domu?

I gdzie był Pan Bó g, gdy w naszą Mamę wjechał ż ó ł ty sa­mochó d dostawczy?

Chrobocze zamek i do domu wchodzą Mł oda i Mał y. Kuka mó wi coś przyciszonym gł osem, nie rozró ż niam sł ó w, Szymek pocią ga nosem, jakby miał katar.

- Jesteś straszliwy gł upek! Jak moż na zgubić pió rnik?! -
wybucha. I mó wi to tak pogardliwie i wynioś le, jak tylko ona
potrafi.

- Moż e wypadł mi w ś wietlicy. Wycią gał em wodę z tornistra.

- Kto pije w ś wietlicy? No kto? I co z tą uwagą?

- Beniek zaczai...

- Zawsze tak się mó wi. Gdzie stawiasz te buty, no gdzie?
Są dzą c z odgł osó w, przenoszą się do kuchni. Szymkowe

sią kanie przybiera na sile.

-Aha, jak jutro nie znajdziesz szalika, to... - Kukuś ką waha się - to szlaban na oglą danie pokemonó w.

l 22


-Nie! -Tak!

- Ale u nas kradną! - pł acze Szymek.

- Ktoś miał by się poł akomić na taki stary szalik? Nie bzdurz.

A teraz do lekcji.

Szymek znika w swoim pokoju, Kuka zostaje w kuchni. W domu zalega cisza. Poprawiam poduszkę i nakrywam się kocem. Raptem strzelają Szymkowe drzwi. Mał y czł apie do ł a­zienki. I naraz na tym malutkim odcinku, mię dzy komó dką a wazonem z suchymi ró ż ami, mó wi sam do siebie: „Ja już nie

chcę ż yć! ".

On ma dopiero siedem lat...

A my wszyscy traktujemy go niczym worek treningowy. Ja wyż ywam się, bo nie mogę poradzić sobie z domem i szkoł ą, a Kukuś ką za coś ró wnie waż nego. Biedny szczerbul.

- Hej! Co tam ciekawego? - woł am gł oś no, wychodzą c z po­
koju, gdzie postanawiam zostawić bezpowrotnie swoje „smut­
ne dni".

Rozpacz Szymka nie pozwala na to, by uż alać się wył ą cznie

nad sobą. Idę na dó ł.

Kuka siedzi przy stole. Nogi oparte o szafkę, w rę kach

„Girl".

- Patrz, co był o w gazecie. - Macha czerwoną szklaną kul­
ką nawleczoną na czarną ż ył kę. - Wisiorek. Odlot, co? A moż e
kupię drugą? Miał abym komplet. I na rę kę, i na szyję.

Nie bardzo wiem, jaki dziś dzień tygodnia, a ona mi tu gada

0 kulkach!

Zaglą dam do lodó wki. Na szczę ś cie są resztki z produkcji

Malwinki.

- Bę dzie jakiś obiad?

- Gryczana i gulasz. Co z Szymkiem?
Wzrusza ramionami.

- Nie wiem. Jest dzisiaj niemoż liwy. - Ponownie pochyla się
nad gazetą.

Wracam na gó rę. Szymek siedzi w swoim ukochanym ką ci­ku - mię dzy biurkiem a ł ó ż kiem. Zapł akany, w szarej bluzie

1 nowych dż insach brudnych na kolanach.


- Sł yszał am twoją rozmowę z Kuka. Wszystko bę dzie do­
brze. - Dotykam jego ramienia. Chciał abym pogł askać go po
gł owie, ale ani ja, ani on nie jesteś my przyzwyczajeni do ta­
kich czuł oś ci. - Czas do fryzjera - mó wię ż artobliwie. - Ni­
czym się nie martw. Masz po prostu zł y dzień.

- Nie zł y. Smutny.

- Minie. Bę dzie dobrze.

Nic nie odpowiada, tylko jeszcze bardziej się garbi. Wyglą ­da jak kupka nieszczę ś cia.

- Ej, co ty? - Delikatnie mierzwię mu wł osy.

- Chcę do mamy - szepcze i zaczyna pł akać na nowo.

Obejmuję go. Ależ jest koś cisty! I cał y spię ty! Przypomi­nam sobie, jak Mama czę sto mnie koł ysał a, rytmicznie klepią c po plecach.

Koł yszę szczerbulcem i klepię. Ł up, ł up, ł up. Szymek po­woli przestaje być sztywny niczym kij od szczotki. Przytula się do mnie.

I naraz nad jego ramieniem widzę Kukę. Staje w drzwiach pokoju i dł ugo przyglą da się nam bez sł owa.

Potem tak samo szybko i cicho jak się pojawił a, znika.

* * *

Nasz rodzinny czas zatrzymał się. Nagle. Bezpowrotnie. Nie­odwoł alnie. Tata, Kuka, Szymek i ja jesteś my uwię zieni wewną trz zepsutego mechanizmu.

Zabrakł o jednego elementu i... trach! Pozostał e nie potrafią prawidł owo funkcjonować. Jeden element. Serce cał ego rodzinnego mechanizmu.

* * *

sió dmego, ś roda

Lekcje skoń czył y się wcześ niej, bo facet od PO zachorował. Dziś obył o się bez bandaż owania i uczenia, któ re to są rany kł ute, a któ re tł uczone.

| 24


Majka, Goś ka i Krzywa wycią gają mnie na spacer do parku. Jest wyją tkowo ciepł o i wiosennie. Przez gał ę zie prześ wie­ca sł oń ce, na ł awkach cał ują się pary, a po alejkach biegają

dzieci i psy.

Dziewczyny są w wyś mienitych humorach. Siadamy na ł aw­ce. Goś ka coś paple o jakiejś Aś ce i jakimś Krzyś ku, któ ry oka­zał się strasznym chamem, bo na ostatniej imprezie spił się i zaczą ł dobierać się do jakiejś Kingi.

Krzywa sł ucha i klnie jak szewc, Majka sł ucha i podpala, a ja wpatruję się w grupkę dzieci bawią cych się w piaskowni­cy. Tylko jedno z nich ma ł opatkę i wiaderko, wię c inne patrzą na nie poż ą dliwie, bawią c się patyczkami. Na pobliskich ł aw­kach mamy wystawiają twarze do sł oń ca.

Zaczynam przyporzą dkowywać dzieci i mamy. Ciemnowł o­sa szczupł a dziewczyna jest chyba od tego chł opczyka w po­marań czowej kurtce. A do tej rozlazł ej blondynki pasuje pulch­na dziewczynka w czerwonym skafandrze.

Do naszej Mamy najbardziej podobny jest Szymek. Ten sam uś miech, niesforne wł osy nad czoł em, taki sam doł eczek w le­wym policzku.

Kukuś ka to wykapany tata.

Ja jestem ni to, ni sio.

- Olka, sł uchasz? - Goś ka szturcha mnie w plecy.

- Pewnie.

- I co ty na to?
Wzruszam ramionami.

 

- Kuź wa, nie sł uchasz - wś cieka się Krzywa. - Goś ka opo­
wiada takie historie, a ty co? O czym myś lisz?

- O Mamie - odpowiadam bez zastanowienia.

Zalega cię ż ka cisza. Dziewczyny patrzą na siebie ukrad­kiem, mnie omijają wzrokiem. Zepsuł am im wiosenny spacer.

- Przepraszam.

- Daj spokó j. - Majka na moment dotyka mojej rę ki.
Nastró j pryska.

Goś ka milknie, Krzywa klnie za dwó ch.

- Muszę wracać.

l 25


Goś ka wstaje i obcią ga spó dniczkę na pulchnych biodrach.

- Kuź wa, ja też. - Krzywa wyrzuca niedopał ek i przecią ga
się. - Do jutra...

- Przepraszam - mruczę jeszcze raz, gdy dziewczyny są już
daleko.

W piaskownicy pustoszeje. Pora spania albo obiadu.

- Oj, przestań. - Majka krzywi się.
Patrzy na mnie raz i drugi.
-No?

- Chciał am zrobić imprezę w najbliż szą sobotę.

- W sobotę?

- Mhm. - Jest wyraź nie spł oszona. - Albo wiesz co? Ja ją
odwoł am... - plą cze się - no... przesunę na pó ź niej.

Odwoł a, przesunie? O co chodzi? Już wiem! Majki urodziny był y dziesię ć dni po pogrzebie.

- Niepotrzebnie to zrobił aś.

- Myś lisz, ż e wtedy miał am gł owę do takich pierdoł? Mną
to wstrzą snę ł o.

- Mną też.

- Olka, nie ł ap mnie za sł ó wka. Przyjdź, proszę. - Krę cę
przeczą co gł ową. - Choć na mał ą chwilkę. Co to za urodziny
bez najlepszej przyjació ł ki?

Impreza? W tej chwili brzmi to dla mnie ró wnie egzotycz­nie, jak wyprawa na Borneo.

- Nie mę cz mnie.

- Oj, przyjdź.

- Nie nadaję się jeszcze. Kto bę dzie?

- Ludzie z budy, z ż agli. Wię kszoś ć znasz. Twoja Mama
pewnie by powiedział a, ż e to ja mam rację! - wybucha.

Tego się nie spodziewał am.

- Koniec rozmowy! - Podnoszę się z ł awki.

- Musisz ż yć dalej. Takie zamykanie, uciekanie nie jest ani
mą dre, ani dobre. Rozumiem cię, ale...

- Tak ci się tylko wydaje - mó wię twardo i patrzę na nią. -
Nikt mnie nie rozumie. Nikt nie wie, co czuję.

Niebieskie oczy mó wią mi, ż e moja najlepsza przyjació ł ka rzeczywiś cie nie rozumie.

| 26


I oby nigdy nie musiał a.

Ale Majce należ y się wyjaś nienie.

- Wró cisz zaraz do domu, do mamy. I choć byś się z nią co­
dziennie kł ó cił a, a ona cię wyzywał a i bił a... to ona... jest.

Milkniemy. Sł ychać ś piew ptakó w, szum samochodó w, szcze­kanie psa i pł acz dziecka.

- Przepraszam.

- Daj spokó j.

- Nie chodzi mi o te gł upie urodziny, ale ogó lnie o... - Wy­
konuje rę ką nieokreś lony ruch.

- Mhm. - Robię gł ę boki wdech. - Muszę wracać. Trzeba
odebrać Szymka, ugotować obiad.

- Olewam angielski. Idę z tobą. Umiem robić lane ciasto.

- Pasuje do krupniku?

- Chyba nie.
Uś miecham się.

To znowu jest moja Majka.

dziesią tego, sobota

Mam już umyte wł osy i nakrę cone na kolorowe papiloty. Wy­grzebał am z szafy popielaty top i teraz szukam do niego spó dni­cy. Wszystkie te zaję cia nie wzbudzają we mnie wię cej emocji niż obieranie ziemniakó w.

Ganiam po domu w papilotach, starają c się jako tako po­sprzą tać. Gdyby udał o mi się chociaż poł owę przedmiotó w poł oż yć na swoim miejscu, odniosł abym sukces. Szymek i Ku­ka oglą dają kreskó wki.

- Wybierasz się doką dś? - chce wiedzieć tata.
Wyją tkowo nie siedzi na kanapie przed telewizorem, tylko

przy stole. Przeglą da papiery, któ re przynió sł z pracy.

- Majka ma urodziny.

- Ś miesznie wyglą dasz - zaś miewa się Szymek. Nadal pa­
raduje w piż amie. - Jak ufoludek.

- Idziesz na imprezę? I bę dziesz się bawić? - pyta Mł oda
tym swoim wrednym tonem.

l 27


Ojciec leciutko się krzywi.

- Przecież nie bę dę tań czył a ani robił a striptizu! - wybu­
cham. - Dam prezent i wracam.

- Co to jest ten striptiz? - dopytuje się Szymek.

Wracam do ł azienki. Ś cią gam papiloty. Wredna mał pa! A ta­ta? Jakoś się nie krzywił, gdy parę dni temu był a w kinie (bo to film tró jwymiarowy), ani jak sł uchał a na cał y gł os ostatnie­go CD Britney Spears.

- Nie zł oś ć się. - Szymek niespodziewanie staje obok mnie.

Już mam krzykną ć, ż eby dał mi ś wię ty spokó j, ale prze­cież parę dni temu obiecał am sobie, ż e nie bę dę się na niego zł oś cił a.

- No...

- Zrobić Majce laurkę?

- Ucieszy się.

- A jaki kolor najbardziej lubi? - pyta poważ nie.

- Czerwony - mó wię bez zastanowienia.

- Mam duż o czerwonych kredek. Tobie to dobrze - wzdy­
cha.

- Czemu?

- Idziesz sobie. A ja cał y czas tylko siedzę w domu. Do szko­
ł y i do domu. I tak w kó ł ko.

Ma rację. A w niedzielę na cmentarz. W ramach urozmaice­nia chodzimy jeszcze na gró b dziadkó w ze strony Mamy. Ro­dzice taty są pochowani na Ś lą sku.

Podejmuję decyzję.

- Ró b tę laurkę. Pó jdziemy do Majki razem. Zjemy tort i wró ­
cimy.

- Super! - rozpromienia się.

- I wyleź wreszcie z tej piż amy.

- Mam chodzić goł y? - chichocze szczerbate.
Dawno nie widział am go tak zadowolonego.

Jeszcze raz patrzę w lustro. A gdyby tak zrobić sobie hen­nę? W szafce za lustrem powinna być jeszcze tubka grafitowej. Jest. Jak to Mama robił a? Kamienna miseczka, pasek henny, parę kropel wody utlenionej, szczoteczka i do dzieł a.

Wytrzymuję trzy minuty. Oczy szczypią mnie coraz bardziej,

l 28


wiec czym prę dzej zmywam wacikami ciemną papkę. Teraz krem nawilż ają cy i wracam do có rusiowego. Lekcje czekają.

Nasze wyjś cie do Majki nie bardzo podoba się tacie. Ot tak, bez powodu. A Kukuś ka po prostu się wś cieka.

Atmosfera jest burzowa.

Na obiad podaję cztery gorą ce kubki knora i pierogi z se­rem. Ich ró ż ne wersje masowo zalegają dolną szufladę zamra-ż alnika. W gó rnej leż ą niezjadliwe pizze (tata kupił je, bo aku­rat był a promocja i sprzedawano dwie w cenie jednej, a jak się kupił o pię ć, to butelka keczupu gratis).

Siadam do referatu z geografii, a przed pią tą zaczynam or­ganizować nasze wyjś cie.

- Szymek! Spiesz się! Zał ó ż te czarne spodnie!

Stoję w ł azience przed lustrem i rozczesuję wł osy. Kukuś ­ka siedzi na brzegu wanny i wytrwale daje mi w koś ć.

- Ale po co tam cią gniesz Szymka? Po co? - pyta po raz

setny.

- Bo mu się też coś od ż ycia należ y. Wynocha.

Obraż a się i trzaska drzwiami do có rusiowego.

Ostatnie spojrzenie w lustro. Zeszczuplał am, wł osy do pod­cię cia, twarz do wymiany. Rzę sy wcale niezł e, brwi mogł yby być ciut, ciut ciemniejsze.

- Tato, przypomnij Kuce, ż eby powiesił a rzeczy. - Nadal

szukam spó dnicy.

- Jakie znowu rzeczy?

- Z pralki. Suche trzeba poskł adać. No, i są jeszcze naczy­
nia do umycia - dorzucam z mś ciwą satysfakcją.

- Mam lekcje! - wrzeszczy Kuka z gó ry.

-Ja też. A potem jeszcze muszę ci zrobić kolację i wypraso­wać twoje bluzy!

- Nic mi nie musisz robić! Poradzę sobie bez twojej pomo­
cy! - Znowu trzaska drzwiami.

Tata patrzy na mnie z dezaprobatą.

- Co? To nie moja wina!

- Oj, Ola, oj...

- No co?

Znajduję spó dnicę. Za fotelem.

l 29


-      Jesteś starsza. Powinnaś być mą drzejsza.

Mam już serdecznie dosyć. Czy ojciec zawsze musi brać jej stronę?

-       Tato, moż e byś odkurzył, co?

-       Przecież odkurzał em.

-       W zeszł ym tygodniu. No, idziemy.

Opatulam Szymka szalikiem, chowam prezent do kieszeni kurtki i wychodzimy. Znowu zimno, wieje mi po nogach.

- Zapomniał em laurki! - woł a Szymek, gdy dochodzimy do
przystanku. - No, tej dla Majki. - Jest wyraź nie przestraszony
moim prawdopodobnym wrzaskiem.

- Leć. Czekam.

- Zaraz wracam!

Wraca rzeczywiś cie szybko. Z wymię tą laurką i bardzo, ale to bardzo zasmuconą buzią.

- Ja... ja chyba nie pó jdę z tobą.

- Czemu?

Dzielnie walczy ze ł zami.

- No, nic. Zmienił em zdanie. Odechciał o mi się.
Kucam i delikatnie nim potrzą sam.

-Mó w.

Ł zy pł yną strumieniami.

- Gdy wró cił em... to Kaś ka powiedział a, ż e jak się nie ma
Mamy, to się nie powinno chodzić na zabawy. I ż e Mamie jest
wtedy przykro.

Zamieram.

Jak ona mogł a coś takiego zrobić! Nie czuję wś ciekł oś ci, tylko ogromny smutek. Moja siostra jest zł a! Moja siostra jest zł a i wredna, tł ucze mi się po gł owie.

Szymek cią gle pł acze. Zazwyczaj takie ś limaczenie wner-wia mnie, teraz przytulam szczerbulca do siebie z cał ej sił y.

Chwilę trwamy w uś cisku.

- Nasza siostra jest gł upia. Nie sł uchaj jej - szepczę.

- Ja wiem. Ale nie pó jdę.

- Pó jdziesz - mó wię stanowczo. - Wiesz dla kogo? - Krę ci
przeczą co gł ową. - Dla Mamy.

- Dla Mamy? - powtarza z niedowierzaniem.
| 30


- Mhm. Myś lisz, ż e Mama by chciał a, ż ebyś my tylko pł aka­
li i pł akali? Rozumiesz? - pytam bez wię kszej nadziei.

Jak mam to wszystko wytł umaczyć mojemu zasmarkane­mu mł odszemu bratu, skoro sama nie pojmuję?

Ku mojemu zdziwieniu kilkakrotnie kiwa gł ową. Odsuwa się ode mnie, rę kawem wyciera mokrą buzię i coś mruczy.

-Co?

- A nie powiesz im? - szepcze.

- Czego?

- Ona powiedział a, ż e ty powiesz, ż e ja sikam - mó wi ledwo
dosł yszalnie.

- Pewnie, ż e nie powiem! - Ale mał pa trafił a nam się w ro­
dzinie! - Idziemy?

- Mhm. Ja tutaj, o tutaj, na wierzchu, to moż e nie pł aczę,
ale tam, w ś rodku... - klepie się po mostku - to cią gle.

- Ja też - mó wię cicho.

Niesamowite jest to, jak Szymek z rozpaczy i smutku szyb­ko przeszedł do prawdziwej euforii (też bym tak chciał a! ). Wi­dać dla siedmioletniego rozumku wystarczył o w zupeł noś ci, ż e Majka zachwycił a się laurką, kazał a ją wszystkim podziwiać, podarował a mu komplet cienkopisó w (ot tak, wł aś nie znalazł a je w swoim biurku), a nastę pnie posadził a w pokoju z butelką coli i torbą chipsó w.

Majka i ja stoimy w kuchni obok stoł u uginają cego się od talerzy z koreczkami, kanapkami i gó rami chipsó w. Na podł o­dze baterie coli, fanty i piwa.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.