|
|||
KWIECIEŃ 4 страницаSkaranie boskie z tym szczerbulcem! A Majka?! Czy ona zgł upiał a? - Dzwonię do Majki i wszystko odwoł uję! - krzyczę. - O, nie! Nie masz prawa! - Co ty pleciesz? - Mateusz przychodzi do mnie! Nie do ciebie! Do cie - O któ rej bę dą? - krzyczę za nim. - Nie pamię tam! Ale na pewno dziś! Ubierz się, co? I mo - Tort też upiec?! Co robić? Moż e Majka ż artował a? Gdzie sł uchawka? Jest. - Dzień dobry. Mó wi Ola. Czy zastał am Majkę? - Witaj. Gdzieś poszł a. Zaraz, zaraz, wybierał a się do cie - Wszystko w porzą dku. Chciał am tylko o coś zapytać. Do Muszę natychmiast umyć gł owę. Dż insy i bluza? A moż e spó dnica i top? l 45 Wraca Kuka. Ledwo otwiera drzwi widać, ż e gradowa chmura to nic w poró wnaniu z nią. - Wystarczył o ci pienię dzy? - Rozczesuję mokre wł osy. - Nic do mnie nie mó w! Trzeba być chorym, ż eby mi kazać Pstryk... Wł ą czył a telewizor. Kolejna reklama cudownego wszystkopiorą cego proszku. Ciekawe, ż e ja nadal wyjmuję z pralki przybrudzone skarpetki i zaplamione bluzy Szymka. A uż ywam tego samego proszku, co ta uś miechnię ta pani. - Rozpakowuj siatki! - Strzepuję okruszki ze stoł u. -1 wy - Nie umiem! - To się naucz. Decyduję się na dż insy i baweł nianą beż ową koszulkę. Niezobowią zują ce, a co najważ niejsze tylko to nadaje się w tej chwili do wł oż enia. Reszta niewyprasowanych ubrań zalega w pokoju Mamy. - A ty co tak sprzą tasz? - Kukuś ka leż y na kanapie, a za - Odczep się - warczę. - Nie moż na wcale na tobie polegać. Frruu! Rozwś cieczona przelatuje obok mnie, a potem z hukiem trzaska drzwiami do naszego pokoju. I dobrze. Nie mam wcale ochoty patrzeć na nią. Inna sprawa, ż e u nas to chyba tylko ojciec nie trzaska. Biegam, ukł adają c rzeczy. Jednocześ nie przygotowuję makaron z sosem napoli. Szymek mozoli się z odkurzaczem, a Kukuś ka zawodzi razem z Jopek. 0 czym rozmawiać? A moż e on rzeczywiś cie przychodzi do Szymek jest tylko pretekstem. Przecież pytał o mnie! Pytał! Przychodzi do mnie! 1 46 Ale to pomysł szczerbulca... Mam mę tlik w gł owie. Kukuś ka wychodzi z pokoju wtedy, gdy pachnie oregano. - A zupy nie ma? - marudzi. - Jak chcesz, to sobie ugotuj. Obiad dziś w kuchni. - Ho, ho, w pokoju posprzą tane, nowy obrusik... To praw - Zamknij się. Pseudoobiad jemy w nieprzyjaznej atmosferze. Szymek pró buje być ś mieszny i ł aduje do buzi ogromne iloś ci makaronu, a potem to, co mu z niej wystaje, obcina noż yczkami. - To obrzydliwe - krzywi się Kukuś ka. - Koń czcie... Talerze do zlewu! Szymek, wytrzyj się. - To Mateusz! Mateusz! - krzyczy. Już po chwili, oblepiony makaronem i sosem, otwiera drzwi. - Pani da na chleb, pani, ja gł odna - zawodzi mł oda Ru Dać jej coś? Ile? Pię ć zł otych? To za mał o... Nie dam. Tyle się mó wi o ż ebrakach-oszukań cach. A jeś li rzeczywiś cie jest gł odna? Stoję tak i rozmyś lam, a kobieta w tym czasie wchodzi do holu. - Pani, ony gł odne, chore... Ja gł odna... - Proszę stą d wyjś ć! - wrzeszczy naraz Kukuś ka. Podska - Myś lał em, ż e to Mateusz... - Indyk myś lał o niedzieli, a w sobotę ł eb mu ś cię li! - Kuka
- Kukuś ka ma rację - wtrą cam. - Musisz patrzeć przez - A jak ona był a gł odna?! - woł a Szymek. - A jak to był - To nie był Pan Jezus - mó wi stanowczo Kukuś ka. - Tak? A ską d wiesz? - Bo wiem. - A jak ona był a gł odna? - Nie był a. - Ską d wiesz? Tym razem to ja pytam. - Bo miał a farbowane wł osy. Jak ją stać na farbę, to i stać Znowu dzwonek. - Sami sobie otwierajcie - burczy Szymek. - Same - poprawiam. Wychowawczo zerkam przez okno, wciskam guzik otwierają cy bramkę i wpuszczam Majkę. - Gdzie Mateusz? - Szymek podskakuje. - Gdzie? Scho - Hej, wszystkim. A ja nie wystarczę? Choć by mnie mieli kroić ż ywcem, nie zdradzę, ż e czuję się zawiedziona. - No, gdzie Mateusz? Majka wiesza pł aszcz, a potem kuca przed szczerbulcem. - Coś mu wypadł o. Postara się przyjś ć. - A o któ rej? No, za godzinę? Za pó ł? - Jak przyjdzie, to bę dzie! - huczę. - Przestań gę gać. - Moż esz sobie sam zajadać chipsy - ś mieje się Kukuś ka - Majka, tyś chyba zgł upiał a! - wybucham w kuchni. Szy - Wyluzuj się. - Jakoś nie potrafię. - Zdejmuję naczynia z suszarki. - Oj, przestań. - Jak mogł aś postawić mnie w takiej sytuacji? - W jakiej? Mateusza nie ma. A w ogó le to on przychodzi Moż liwe. - Myj - zarzą dza i skubie z durszlaka kilka nitek makaro - Sama sobie zró b. - Nadal jestem wś ciekł a. - Wkurzasz mnie. Idę do Szymka. Powinien przyjś ć. Skoro obiecał Mał emu... Rany! Nic nie l 48 obiecywał. I szczerze mó wią c, to w tym wszystkim wcale nie chodzi mi o Szymka. Zdenerwowana myję, wycieram, ukł adam. Kuchnia dawno tak ł adnie nie wyglą dał a. Za ż ycia Mamy to był o jedyne miejsce, gdzie zawsze panował idealny porzą dek. Chcę wyrzucić resztki obiadu do kubł a, ale okazuje się, ż e jest peł en. - Kukuś ka! Leć ze ś mieciami! - wrzeszczę. - Uczę się! - odwrzaskuje. Mnę w ustach przekleń stwo. Czapka na gł owę, bo wł osy jeszcze wilgotnawe. Niech bę dzie i Szymkowa, z pomponem. Porywam kosz i frunę do pojemnika. Jak zwykle, wszystko przepeł nione. Trzeba wró cić do kuchni po wielki worek i do niego wrzucić ś mieci. A gdy przyjadą ś mieciarze, trzeba im go wcisną ć (i pię ć zł otych za fatygę ). „Cześ ć ", sł yszę, gdy akurat z kubł a wypada mi przed nogi sterta ł upin ziemniaczanych. Stoi po drugiej stronie ogrodzenia. - Cześ ć - odpowiadam cicho. Rany! Dlaczego musiał mnie spotkać akurat w takim miejscu! I czemu w tej czapce!? Jest jeszcze wyż szy, niż zapamię tał am. Ostry nos, niebieskie oczy. Nie ma harmonijnych rysó w. Na pewno jest inny niż te wymuskane chł opaki z gazet dla dziewczą t. Przystojny... i bardzo mę ski. - Coś się stał o? - Patrzy na mnie niebiesko, lekko prze - Nie, wszystko w porzą dku. Wł aś nie zastanawiam się, co zrobić z czapką. - Majka już jest? - Mhm. Poczekaj, wpuszczę cię. Z kieszeni spodni wył awiam klucz i otwieram nim bramkę. Stoimy naprzeciwko siebie. On spokojny, ja spł oszona, zaczerwieniona, z brudnym koszem i w pomponiastej czapce. - Dawaj kosz - mó wi i bierze ode mnie to brą zowe paskudz Idziemy. Do drzwi dwanaś cie duż ych krokó w lub szesnaś cie mał ych. Szymek na widok Mateusza wyje, a potem dostaje szał u: - Mam chipsy dla ciebie! I paluszki. Wiedział em, ż e przyj Brudny kosz i brat-wariat. Nieź le się prezentujemy. - Szymek! Cicho! - nie wytrzymuję. - Daj ż yć. Rzuca kurtkę na wieszak, podaje rę kę Mał emu, a ten cią gnie go na gó rę, do swojego pokoju. Nie bardzo wiem, jak się zachować. Na ratunek przychodzi Majka: - Koń cz te gary, co? - Wpycha mnie do kuchni. - Iś ć do nich? Mam sok... - Bę dą chcieli, to sami przyjdą. Wyluzuj się. Jestem strasznie spię ta. Ł apię się na tym, ż e już ze dwa razy poprawił am wł osy, a trzy obcią gnę ł am koszulkę. Majka wyczuwa mó j niepokó j. - Mam coś dla ciebie - mó wi i kiwa gł ową, ż ebym do niej po Wchodzi Mateusz. Patrzy na Majkę, a potem robi w tył zwrot. Podchodzi do wieszaka i się ga do kieszeni kurtki. Po chwili podaje mi drewnianego tulipanka. - Proszę. - Dzię kuję... - pospiesznie wycieram rę ce w rę cznik - za Mateusz chyba chce coś powiedzieć, ale akurat wczł apuje Kukuś ka. - To są te z Unimarketu. Po pię ć czterdzieś ci - stwierdza - Cześ ć. Ja zapł acił em cztery sześ ć dziesią t. Zdzierają z was l 50 Kukuś ka wzrusza ramionami i wynosi się. Wtykam tulipanka do doniczki z kaktusem. - Zginę ł a mi kredka! - rozdziera się Szymek ze swojego - Już idę! - odkrzykuje Majka i wychodzi. W kuchni panuje wzglę dna cisza przerywana bulgotaniem ekspresu. Muszę zają ć czymś rę ce. Porywam ś cierkę i przecieram blat szafki. - Nie gniewasz się, ż e przyszedł em? - Nie ma sprawy. Szymek się cieszy - odpowiadam szybko. - Fajny goś ciu - uś miecha się. - Mhm - zgadzam się bez przekonania. Szymek fajny? Nigdy nie myś lę o nim w tych kategoriach. Szczerbul to brudne kolana, mokre prześ cieradł a, zaganianie do lekcji, wybrzydzanie nad mlekiem, mę czą ce opowiadania o pokemonach. A ostatnio zabawy, ż e jest mał ym kotkiem. - Moż e pó jdziemy do pokoju? - proponuję i wył ą czam eks Przekrzywia gł owę i patrzy na mnie badawczo. Wytrzymuję spojrzenie. - Jesteś zł a. - Nie jestem. - Jak chcesz, to ci kupię drugiego tulipanka. - Tego za cztery sześ ć dziesią t? - Skł amał em. Za pię ć dziewię ć dziesią t. Wbrew sobie uś miecham się i widzę, jak zapalają się oczy Mateusza. - Soku? - pytam. - Mhm. I kawę. Sok, szklanki bez smug, chipsy i jakieś stare pierniczki, któ re znajduję w szafce. Jeszcze filiż anka z kawą. Wszystko to ustawiam na tacy i przechodzimy do pokoju. - Twoja? - Się ga po zniszczony egzemplarz Ani z Zielonego - Siostry. l 51 Muszę skł amać. Ż aden facet nie zrozumie, ż e jeś li dziewczyna czyta tego typu ksią ż ki (mię dzy innymi), to nie znaczy, ż e jest infantylna. Odkł adam ksią ż kę pod fotel. - A co ty czytasz? - Najchę tniej historyczne...
- Przepraszam. - Wył awiam sł uchawkę spod poduszek le - Oleń ko, tu ciocia Marysia. Ciocia Marysia? W gł owie pustka. Już wiem! Przyszywana ciotka z Rabki, u któ rej kiedyś byliś my na wakacjach. Drewniany dom, pieczenie podpł omykó w na blasze w kuchni i wielkie pierzyny, pod któ rymi był o okropnie gorą co. Ostatnio ciotkę widział am na pogrzebie. - Dzień dobry. - Jesteś cie w domu? - Bę dę za jakieś pó ł godziny. Mam coś dla was... Pogadamy, - Dobrze, ciociu. - W moim gł osie nie sł ychać zbytniego Mateusz patrzy na mnie uważ nie. - Przeszkadzam, tak? - Teraz jeszcze nie. Dopiero gdy ciotka przyjdzie. Niezapo - Nie ma sprawy. Idę na chwilę do Szymka. Patrzę przez okno. Jednocześ nie nadsł uchuję gł osu Mateusza i chichotu Mał ego. - Jakaś ciotka, tak? - Majka zbiega po schodach. - Też sobie wybrał a czas na wizyty - mruczę. Stukają Szymkowe drzwi i w holu pojawia się Mateusz. Zza jego plecó w wychyla się roześ miany Mał y. - Przyjdziesz jutro? Przyjdziesz? - dopytuje się szczerbul. - Chł opie, czas dać zarobić fryzjerowi. l 52
- Ale przyjdziesz? - Kiedyś przyjdę. - Obiecujesz? - Szkoda, ż e nie jesteś taki uparty, gdy chodzi o lekcje - - Skoro mamy iś ć, to chodź my. - Majka zapina pł aszcz. pani Lutowa patrzy przez okno. Mama zawsze ż artował a, ż e jakbym się miał a cał ować, to nigdy przed domem. Jak by to był o cał ować się z Mateuszem? Na policzkach ł una. Szybko wracam do rzeczywistoś ci. - Hej. Przepraszam, ż e tak wyszł o. - Majka i Mateusz stoją już za bramką. - Nic się nie stał o - mó wi Mateusz. W podł ym nastroju wracam do domu. Zaprezentował am się niebywale ciekawie! Nie ma co! Ś mietnik, gary, opryskliwa siostra i ciotka dzwonią ca, najbardziej jak tylko moż na sobie wyobrazić, nie w porę. Tulipanka przenoszę na swoje biurko. - Paskudny - odzywa się naraz Kukuś ka ze swego ką ta. - - Zamknij się. - Się gam po zeszyt do chemii. Na poniedział ek zapowiedziana jest klasó wka. Ostatnio chemia to dla mnie czarna magia. Tak samo jest z matmą i fizyką. Jak to moż liwe? Mama uczył a matematyki w gimnazjum i społ ecznej podstawó wce. Tata skoń czył geologię na AGH, a ja - beztalencie matematyczno-fizyczno-chemiczne. Na szczę ś cie z przedmiotami humanistycznymi nie mam problemu. Pamię tam, jak mnie Mama „doszkalał a". Zawsze koń czył o się to straszliwą awanturą. Ona nie mogł a zrozumieć, jak moż na być takim bezmó zgowcem. Uważ ał a, ż e matematykę umiem, tylko wmó wił am sobie, ż e jej nie rozumiem. Ja obraż ał am się, ż e podnosi gł os. „Jak moż esz spokojnie uczyć innych? Przecież wiem, ż e są jeszcze gł upsi ode mnie", zawodził am, prawie pł aczą c. „Na nich mi nie zależ y. Zależ y mi na wł asnej có rce! ", krzyczał a. l 53 Ciotka Marysia (czterdziestoletnia, korpulentna szatynka, z grubym warkoczem zwinię tym na czubku gł owy) zasapana, zmę czona i obł adowana siatkami. Cztery pę kate, dziwnie lekkie reklamó wki. - Nó g nie czuję -ję czy. - Uff... - Ciocia! Masz coś dla mnie? - Szymek!
- Mam, mam. - Cmoka go w czubek gł owy. - Oj, Szymuś, - Nie trzeba, ciociu, pó jdę z nim do fryzjera. - Po co pienią dze wyrzucać? Dajcie mi tylko ostre no - Aaa. Mamy znajomą fryzjerkę. Kawa? - Już dwie pił am. Zró b mi, Oleń ko, herbaty. Okna by trze - Na gó rze. - Zajrzę potem do niej. Szymek znika w swoim pokoju. Podś piewuje. Zadowolony do kwadratu. Torebka do kubka, na to wrzą tek i herbata gotowa. Stawiam ją w pokoju obok chipsó w. Kiedy wypada zaprosić Mateusza? I czy wypada? Muszę pogadać z Majką. I to nie telefonicznie. Pó jdę dziś do niej. - Uff. - Tym razem ję k sł ychać, gdy ciotka kł adzie się na - Bez zmian. - Krysia pomaga? Pomaga? Raczej pomagał a. Przez ostatnie dni jedynie dzwoni i to nie z radami, a raczej delikatnymi pretensjami (miał aś robić suró wki, znowu nie kupił aś Szymusiowi witamin, Kasia ż alił a mi się, ż e potrzebne są jej nowe buty). - Oleń ko!
- Zamyś lił am się. Oczywiś cie, ż e pomaga. - Rentę zał atwiliś cie? - Przysył ają? - To dobrze. A rachunki, jak? - Ojciec pł aci, jak pł acił. - Waldek mó wił mi ostatnio, ż e wam trudno. - Wzruszam To ja wygonił am Mateusza, ż eby wysł uchiwać takich tekstó w? - Przecież mamy rentę! - To tyle, co kot napł akał. Mama dawał a korepetycje i za Ciotka coś krę ci. Tylko co? - Herbata - przypominam. - Moż e ją podam? - Nie... i tak wstaję. Podchodzi do reklamó wek i wysypuje ich zawartoś ć na stó ł. Ciuchy, ciuchy, ciuchy. Na pierwszy rzut oka widać, ż e to uż ywane. - U nas na osiedlu likwidują ciucharnię. Za pię ć zł otych Stukają drzwi i już po chwili obok ciotki stoi moje rodzeń stwo. - Po co tyle tego? - pyta Szymek. - Na pewno każ demu coś się nada. - Ciotka siada przy sto Co robić? Odmó wić? Nie, bo się obrazi. Wzią ć coś? Znowu sytuacja, w któ rej nie potrafię się znaleź ć. Z jednej strony wiem, ż e nie chcę tych ubrań za ż adne skarby ś wiata, z drugiej myś lę o ciotce. Poszł a, kupił a, przydź wi- I 55 gał a. Wszystko z myś lą o nas. Obrazi się, jak nic nie weź miemy. Patrzę bezradnie na Kukuś kę. Stoi bez ruchu. Szymek chichocze i przykł ada do siebie plisowaną spó dniczkę. - Nie zniszcz jej, Szymusiu. To dla Kasi, do szkoł y. - Nic z tego nie chcę - odzywa się twardo Kukuś ka. - Nic. - Najpierw przymierz. - Nie. - Kró tko i dobitnie. Ską d w tej smarkuli tyle odwa - Ja też nie chcę, ciociu... - Ta zielona jest ś mieszna - zaś miewa się Szymek. - A ja - Szymek, cicho! - To ł adne rzeczy, pię ć zł otych za kilo. - Ciotce jest przy Podchodzę i na chybił trafił coś podnoszę. Ciemnoniebieska bluzka. Wezmę ją, bę dzie ś wię ty spokó j. A potem wyrzucę. Mnie nic nie ubę dzie, a ciotka się ucieszy. - Z czego to? - Mnę w palcach materiał. - Silk. Czyli czysty jedwab. - Ciotka uś miecha się szeroko. Odwzajemniam uś miech. Czemu nie potrafię powiedzieć, o co mi naprawdę chodzi? Czemu nie mam na to odwagi? - Olce jest brzydko w niebieskim - odzywa się stanowczo - Kasiu, pooglą daj. To ł adne rzeczy. - Ciotka znowu ma -Są. - To czemu tego nie chcecie? Zerkam na Kukę. Niech nas ratuje, skoro zaczę ł a. - Nie lubimy... - odzywa się Mł oda. - To trudno wytł umaczyć... Jak cioci cię ż ko z tymi siatka- mi, to tata niedł ugo je przywiezie - mó wię szybko, ż eby zatrzeć zł e wraż enie. Ciotka się ga po cukierniczkę. Powoli sł odzi, miesza. Jej milczenie jest aż nazbyt wymowne. Stoję z pochyloną gł ową i czuję się tak, jakby to był a moja wina. - Aauu! - ję czy naraz ciotka. - Chyba zł amał am zą b na pierniczku. A to pech! Przed chwilą wró ciliś my od Malwinki. Był a pyszna sał atka, wę dliny, ciastka i siwawy narzeczony. Zabawiał nas kawał ami. Zaganiam Szymka do ł azienki. Ma się wyką pać w tempie ekspresowym. Muszę pogadać z Kuka. Jest w có rusiowym. Owinię ta kocem, z przymknię tymi oczami i walkmanem na uszach. Stukam ją w ramię. - No? - pyta. Odbieram to jako zachę tę. Siadam obok. Z tego miejsca widzę swoją czę ś ć pokoju. Ujmują c delikatnie, jest zabał aga-niona. - Czemu mi nie pozwolił aś zatrzymać tej bluzki? - Bo jakbyś coś wzię ł a, to jutro by cał a Rabka wiedział a, ż e - Przesadzasz. - A pamię tasz, co był o z tatą i z tym jej Wackiem? podpici pó ź nym wieczorem, a na drugi dzień ciotka opowiadał a swoim kumochom, jakie trudne ż ycie ma Alinka z tym swoim pijakiem. - Boja wiem... - Ale ja wiem. A poza tym, już do koń ca ż ycia zasypywał a Jak zwykle wyolbrzymia. Kiwam gł ową, ż e niby się zgadzam. Inna sprawa, ż e smarkula wykazuje niezwykł ą dojrzał oś ć jak na kogoś w tym wieku. Albo ona jest normalna, albo to ja był am niedorozwinię ta. - Ciucholandy są fajne. - Kukuś ka grzebie w koszu z kase -Mhm. Lata ś wietlne chyba nie rozmawiał yś my tak normalnie. Zawsze pokrzykujemy, powarkujemy, wrzeszczymy. Coś jeszcze nie daje mi spokoju. Postanawiam wykorzystać sytuację. - Mhm. Sł uchaj... Powiedz mi.... Jak to robisz, ż e tak ł atwo - Normalnie. Mó wię to, co myś lę. Ty tak nie robisz? - Jasne, oczywiś cie, tak tylko pytał am - kwituję szorstko Znowu jesteś my nielubią cymi się siostrami. - Jak ci ciotka każ e pł acić za zą b, to dopiero bę dziesz miał a - Odwal się - mruczę i siadam przy biurku. Nad otwartym zeszytem do chemii, ale wpatrzona w tuli-panka. Ciekawe, co on sobie o mnie myś li? Do Majki moż na dzwonić i w ś rodku nocy. Tak też robię. W domu już wszyscy ś pią. Zwijam się na tapczanie w pokoju Mamy. - Miał am przyjś ć, ale się nie wyrobił am - mó wię na wstę -Co? - Jak to wszystko wypadł o? - W porzą dku. - Majka... Proszę. - No... Wszystko OK. Chwalił Szymka, ś miał się z Kuki... Wiem. Majka się boi, ż e zapytam, co Mateusz mó wił o mnie. A on nic nie mó wił. To po co mi przynió sł tulipanka? - Dobra, koń czymy. - Olka, nie martw się. Sł yszał am od Rury, ż e Mateusz ma - Zą bkuje? KWIECIEŃ drugiego, poniedzialek Postanawiam zafundować sobie psychiczny luz. Wczoraj wieczorem zadzwonił a Malwinka. Obiecał a, ż e dziś odbierze Szymka ze szkoł y, nakarmi, zaprowadzi do parku, przypilnuje, ż eby odrobił lekcje i wieczorem odwiezie do domu. Bardzo mi to odpowiada. Dla ojca jest w lodó wce porcja wczorajszego kurczaka, a ewentualna pustka w parszywym ż oł ą dku Kuki nie interesuje mnie. I tak do pó ź na bę dzie na tej swojej idiotycznej zbió rce.
|
|||
|