|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Spis treści 10 страница
do ogrodu. Pam ię tam, ż e biegł am w stronę pł otu, ż e m ał a obudził a się i zaczę ł a trochę m arudzić. N ie
zobaczył am, jak do m nie biegnie, ona, A nna, z ustam i jak otw arta rana i poruszają cym i się w argam i, ale nie sł yszał am, co m ó w i.
Zabrał a dziecko, a ja chciał am uciec, ale potknę ł am się i upadł am. A nna stał a nade m ną, krzyczał a kazał a m i zostać na m iejscu albo w ezw ie policję. Zadzw onił a do Tom a, a on przyjechał i usiadł z nią w salonie. A nna histerycznie pł akał a, chciał a zaw iadom ić policję, chciał a, ż eby aresztow ano m nie za pró bę uprow adzenia. Tom uspokoił ją, prosił, by odpuś cił a i pozw olił a m i odejś ć. U ratow ał m nie Potem odw ió zł do dom u i zanim w ysiadł am, w zią ł za rę kę. M yś lał am, ż e z dobroci serca, ż e chce podnieś ć m nie na duchu, ale on ś ciskał m i dł oń m ocniej, m ocniej i m ocniej, aż krzyknę ł am. W tedy z zaczerw ienioną tw arzą pow iedział, ż e zabije m nie, jeś li zrobię krzyw dę jego có rce.
N ie w iem, co w tedy zam ierzał am. W cią ż nie w iem. W aham się, stoją c pod drzw iam i, z rę ką na klam ce. M ocno zagryzam w argę. W iem, ż e jeś li zacznę teraz pić, przez godzinę, dw ie bę dę czuł a się lepiej, a przez sześ ć czy siedem – gorzej. C ofam rę kę, w racam do salonu i znow u otw ieram laptopa M uszę przeprosić Tom a, m uszę bł agać go o przebaczenie. Loguję się na G m ail i w idzę, ż e m am now ą w iadom oś ć. N ie od Tom a. O d Scotta H ipw ella.
W pierw szej chw ili m yś lę, ż e napisał pod zł y adres. Ż e to list do kogoś innego. A le m yś lę tak tylko przez sekundę, bo w szystko m i się przypom ina. B o już pam ię tam. G dy siedział am na sofie, w poł ow ie drugiej butelki uś w iadom ił am sobie, ż e nie chcę, by m oja rola się skoń czył a. Ż e pragnę być w centrum w ydarzeń.
I do niego napisał am. Przew ijam ekran i otw ieram m ojego m ejla.
D rogi Scotcie!
Przepraszam, ż e znow u piszę, ale uw aż am, ż e pow inniś m y porozm aw iać, to w aż ne. N ie w iem czy M egan o m nie w spom inał a: jestem jej znajom ą z galerii i kiedyś m ieszkał am w W itney M yś lę, ż e m am inform ację, któ ra Pana zainteresuje. Proszę odpisać pod ten adres. R achel W atson
Tw arz zalew a m i fala gorą ca, w ż oł ą dku m am jezioro kw asu. W czoraj – rozsą dnie, trzeź w o i praw om yś lnie – uznał am, ż e m oja rola dobiegł a koń ca, ż e m uszę się z tym pogodzić. A le m oje dobre anioł y znow u przegrał y, pokonane przez alkohol, przez kobietę, któ rą jestem, gdy piję. Pijana R achel nie dostrzega konsekw encji, jest albo przesadnie w ylew na i peł na optym izm u, albo pł onie z nienaw iś ci. N ie m a przeszł oś ci ani przyszł oś ci. Istnieje tylko tu i teraz. Pijana R achel – chcą c dalej w tym uczestniczyć, szukają c sposobu nakł onienia Scotta do tego, by z nią porozm aw iał – skł am ał a O na i ja.
M am ochotę pocią ć się noż em tylko po to, by poczuć coś innego niż w styd, ale nie m am odw agi zrobić naw et tego. Zaczynam pisać list do Tom a – pisać i kasow ać, pisać i kasow ać – nie w iedzą c, jak prosić go o w ybaczenie za ten ostatni. G dybym m iał a spisać w szystkie przew inienia, któ rych się w obec niego dopuś cił am, w yszł aby z tego ksią ż ka.
W ieczorem
Tydzień tem u, niem al dokł adnie tydzień, M egan H ipw ell w yszł a z dom u num er pię tnaś cie przy B lenheim R oad i zniknę ł a. O d tam tej pory nikt jej nie w idział. O d soboty nie uż yto ró w nież jej kom ó rki ani kart pł atniczych. R ozpł akał am się, gdy przeczytał am to dzisiaj w gazecie. W stydzę się teraz m oich skrytych m yś li. M egan nie jest tajem nicą do rozw ią zania, postacią, któ ra pojaw ia się na uję ciu z w ó zka na począ tku film u, pię kną, eteryczną i niem aterialną. N ie jest inicjał em. Jest praw dziw a.
Siedzę w pocią gu, jadę do jej dom u. Poznam jej m ę ż a. M usiał am do niego zadzw onić. C o się stał o, to się nie odstanie. N ie m ogł am tak po prostu zignorow ać jego listu – zaw iadom ił by policję. Praw da? G dybym był a na jego m iejscu i gdyby ktoś napisał m i, ż e o czym ś w ie, a potem znikną ł, ja bym zaw iadom ił a. M oż e już to zrobił, m oż e już na m nie czekają.
Siedzą c tam, gdzie zw ykle, chociaż dzień zw ykł y nie jest, czuję się tak, jakbym skoczył a z urw iska Podobnie czuł am się rano, gdy w ybierał am num er Scotta, jakbym spadał a w ciem noś ć, nie w iedzą c, kiedy uderzę o ziem ię. R ozm aw iał ze m ną przyciszonym gł osem; pew nie nie był sam i nie chciał, ż eby ktoś go podsł uchał. – M oż em y porozm aw iać osobiś cie? – spytał. – Ja… N ie. W olał abym … – Proszę. Zaw ahał am się, a potem się zgodził am.
– M ogł aby pani do m nie przyjechać? A le nie teraz, teraz… ktoś tu jest. M oż e w ieczorem? – Podał
mi adres i udał am, ż e go zapisuję.
– D zię kuję, ż e się pani odezw ał a – pow iedział i się rozł ą czył.
tem u zaginę ł a jego ż ona. I ż e praw dopodobnie jest w tej spraw ie podejrzanym. A poniew aż
razy w idział am z pocią gu i z ulicy, jak m ogł abym przepuś cić taką okazję? Podejś ć do drzw i, w ejś ć do ś rodka, usią ś ć w kuchni czy na tarasie, gdzie siadyw ali i gdzie ich w idyw ał am …
To był o zbyt kuszą ce. D latego siedzę teraz w pocią gu i jak podekscytow ane dziecko u progu przygody obejm uję się w pó ł, kurczow o przyciskają c rę ce do bokó w, ż eby przestał y drż eć. Tak się cieszył am, ż e w reszcie m am jakiś cel, ż e przestał am m yś leć o rzeczyw istoś ci. Przestał am m yś leć o M egan.
z nią przy kaw ie. C zy ona w ogó le pije kaw ę? Pew nie rozm aw iał ybyś m y o sztuce, m oż e o jodze albo o naszych m ę ż ach. N ie znam się na sztuce, nigdy nie chodził am na jogę. N ie m am m ę ż a. A ona zdradzał a sw ojego. M yś lę o tym, co m ó w ili o niej jej znajom i: „cudow na, zabaw na, pię kna, kochana”. Popeł nił a bł ą d To się zdarza. N iktnie jestdoskonał y. A nna
Sobota, 20 lipca 2013
R ano
Evie budzi się tuż przed szó stą. W staję, idę do pokoju dziecię cego i biorę ją na rę ce. K arm ię ją i zabieram do ł ó ż ka.
K iedy znow u się budzę, Tom a nie m a, ale sł yszę jego kroki na schodach. Podś piew uje H appy
stoi z tacą u stó p ł ó ż ka. M a na sobie fartuch od O rly K iely i nic w ię cej.
– Ś niadanko do ł ó ż ka dla naszej jubilatki. – Staw ia tacę w nogach ł ó ż ka, obiega je i m nie cał uje. O tw ieram prezenty. O d Evie dostaję ś liczną srebrną bransoletkę inkrustow aną onyksem, od niego
czarną jedw abną koszulkę na ram ią czkach z m ajteczkam i do kom pletu. N ie m ogę przestać się uś m iechać. Tom kł adzie się i leż ym y z có reczką m ię dzy nam i. Evie zaciska m ocno paluszki na jego
Zasł uguje na to. Trochę krzą tam się bez celu, trochę sprzą tam. Piję kaw ę na tarasie, patrzą c na praw ie puste pocią gi stukoczą ce na torach i m yś lą c o lunchu. Jest gorą co – za gorą co na pieczeń, ale zrobię ją i tak, bo Tom uw ielbia pieczoną w oł ow inę, poza tym m oż em y zjeś ć potem lody i bę dzie nam chł odniej. M uszę tylko w yskoczyć po jego ulubionego m erlota, przygotow uję w ię c Evie, w kł adam ją
niezró w now aż onej kobiety, lecz udow odnił am, ż e się m ylili, przynajm niej w tej kw estii. B ez w zglę du na to, ile kł opotó w spraw i nam R achel, Tom i Evie są tego w arci. A le w kw estii dom u m ieli rację
m ogł oby być napraw dę idealnie. N a chodnikach roi się od m atek takich jak ja, z psam i na sm yczy
i m alucham i na hulajnogach. Tak, m ogł oby być idealnie. M ogł oby, gdybym nie sł yszał a
przeraź liw ego pisku ham ulcó w na torach. G dybym nie oglą dał a się, by spojrzeć w stronę pię tnastki.
G dy w racam, Tom siedzi przy stole w jadalni, w patrują c się w ekran kom putera. Jest w szortach ale bez koszuli; w idzę, jak poruszają się jego m ię ś nie pod skó rą, gdy zm ienia pozycję. N a jego w idok w cią ż m am m otyle w brzuchu. M ó w ię cześ ć, lecz utoną ł w sw oim ś w iecie i gdy przesuw am czubkam i palcó w po jego ram ieniu, podskakuje na krześ le. Szybko zam yka laptopa. – H ej – m ó w i i w staje. U ś m iecha się, ale robi w raż enie zm ę czonego, zm artw ionego. N ie patrzą c m i w oczy, bierze ode m nie Evie.
– C o? – pytam. – C o się stał o? – N ic – odpow iada i huś tają c Evie na biodrze, odw raca się do okna. – Tom, co się stał o? – N ic, nic takiego. – Patrzy na m nie i już w iem, co pow ie. – R achel. K olejny m ejl.
K rę ci gł ow ą, jest taki zraniony, taki zdenerw ow any. N ienaw idzę tego, nie m ogę tego znieś ć C zasem m am ochotę ją zabić. – C o pisze? Znow u krę ci gł ow ą. – N iew aż ne. To sam o. To co zw ykle. Sam e bzdury.
– Tak m i przykro – m ó w ię i nie pytam, jakie bzdury, bo w iem, ż e nie odpow ie. N ie lubi m nie tym denerw ow ać. – To nic. W szystko w porzą dku. To tylko pijany beł kot, jak zw ykle. – B oż e, czy ona kiedykolw iek odpuś ci? C zy kiedykolw iek przestanie odbierać nam szczę ś cie? Tom podchodzi bliż ej i cał uje m nie nad gł ow ą có reczki. – Przecież jesteś m y szczę ś liw i – stw ierdza. – Jesteś m y.
W ieczorem
Tak, jesteś m y szczę ś liw i. Po lunchu poleż eliś m y trochę na traw niku, a kiedy zrobił o się za gorą co, w eszliś m y do ś rodka i zjedliś m y lody, Tom przed telew izorem, bo oglą dał G rand Prix. Pó ź niej robił yś m y z Evie ciastolinę, któ rą m ał a cią gle podjadał a. M yś lę o tym, co dzieje się u są siadó w
i dochodzę do w niosku, ż e m i się poszczę ś cił o, m am w szystko, czego chciał am. K iedy patrzę na
Tom a, dzię kuję B ogu, ż e m u m nie w skazał, ż e m ogł am uratow ać go przed tą kobietą
D oprow adził aby go do szaleń stw a, napraw dę tak m yś lę, dobił aby go, zrobił aby z niego kogoś, kim nie jest.
Zabrał Evie na gó rę do ką pieli. A ż tutaj sł yszę jej radosny pisk i znow u się uś m iecham – uś m iech nie schodzi m i z ust przez cał y dzień. N astaw iam pranie, sprzą tam w salonie, m yś lę o kolacji. Zrobię coś lekkiego. To zabaw ne, bo jeszcze kilka lat tem u na m yś l, ż e w urodziny m iał abym zostać w dom u i gotow ać, dostał abym drgaw ek, ale teraz nie dostaję, teraz jest idealnie, tak jak pow inno być. Tylko m y troje.
Zbieram porozrzucane w salonie zabaw ki i w kł adam je do kuferka. D zisiaj poł oż ę Evie w cześ niej spać, a potem w ł oż ę ten kom plet od Tom a, nie m ogę się już doczekać. D o zm roku jeszcze daleko m im o to zapalam ś w iece na kom inku i otw ieram drugą butelkę w ina, ż eby pooddychał o. W ł aś nie nachylam się nad sofą, aby zacią gną ć zasł ony, gdy po drugiej stronie ulicy w idzę kobietę, któ ra idzie chodnikiem ze spuszczoną gł ow ą. N ie podnosi w zroku, ale to ona, jestem tego pew na. Z m ocno biją cym sercem nachylam się jeszcze bardziej, chcą c się jej przyjrzeć, ale ką t jest zł y, już jej nie w idzę.
O dw racam się gotow a w ybiec na ulicę i puś cić się w poś cig, lecz w drzw iach stoi Tom z ow inię tą rę cznikiem Evie w ram ionach. – W szystko w porzą dku? – pyta. – C o się stał o? – N ic – odpow iadam i chow am rę ce do kieszeni, by nie w idział, ż e się trzę są. – N ic. Zupeł nie nic. R achel
N iedziela, 21 lipca 2013
R ano
B udzę się z gł ow ą peł ną m yś li o nim. W ydaje się, ż e to nierzeczyw iste, od począ tku do koń ca. B ardzo
ś rodkiem ulicy, m ię dzy rzę dam i parkują cych pojazdó w, pow oli przejechał o parę sam ochodó w. To senna uliczka, czyś ciutka i zam oż na, m ieszka tu duż o m ł odych m ał ż eń stw; o sió dm ej w szyscy jedzą kolację albo siedzą c na sofie, m am a, tata i m ał e m ię dzy nim i, oglą dają razem X Factor.
O d num eru dw udziestego trzeciego do pię tnastego nie m oż e być w ię cej niż pię ć dziesią t
sześ ć dziesią t krokó w, ale w ypraw a się dł uż ył a, trw ał a w ieki. N ogi m iał am niczym z oł ow iu, szł am
niepew nie, jak pijana, jakbym m iał a zaraz spaś ć z chodnika. Scott otw orzył drzw i, zanim skoń czył am pukać i cofnę ł am trzę są cą się rę kę. Stał przede m ną jak
gó ra, w ypeł niał cał ą przestrzeń. – R achel? – Spojrzał na m nie bez uś m iechu.
K iw nę ł am gł ow ą. W ycią gną ł do m nie rę kę i uś cisnę liś m y sobie dł onie. Zaprosił m nie do ś rodka ale przez chw ilę ani drgnę ł am. B ał am się go. Z bliska w zbudza strach, bo jest w ysoki, m a szerokie bary, dobrze um ię ś nioną pierś i ram iona. I w ielkie rę ce. Przeszł o m i przez m yś l, ż e bez w ię kszego w ysił ku m ó gł by m nie nim i zm iaż dż yć, m oją szyję i klatkę piersiow ą.
M ijają c go w korytarzu, otarł am się o niego ram ieniem i poczuł am, ż e się czerw ienię. Pachniał starym potem, m iał posklejane w ł osy, jakby dł ugo nie brał prysznica.
W salonie przeż ył am dé jà vu tak silne, ż e niem al przeraż ają ce. Poznał am kom inek m ię dzy dw iem a w nę kam i w ś cianie naprzeciw ko, sm ugi ś w iatł a w padają cego przez ż aluzje z ulicy. W iedział am, ż e jeś li spojrzę w lew o, zobaczę szkł o i zieleń, ż e dalej bę dą tory. O dw ró cił am się i tak, zobaczył am kuchenny stó ł, dalej przeszklone drzw i do ogrodu, a za nim i bujną traw ę. Znał am ten dom. Zakrę cił o
dokł adnie taki sam jak ten pod num erem dw adzieś cia trzy: korytarzem dochodzi się do schodó w, a po praw ej stronie jest salon poł ą czony z kuchnią. Taras i ogró d w ydają się znajom e, bo w idział am je z pocią gu. N ie był am na gó rze, ale w iem, ż e gdybym tam zajrzał a, zobaczył abym podest z pionow o otw ieranym duż ym oknem i gdybym przez nie w yszł a, znalazł abym się na prow izorycznym tarasie
stole, a on nastaw ił czajnik, w rzucił torebkę do kubka i m ruczą c coś pod nosem, zalał ją w rzą tkiem W kuchni pachniał o intensyw nie ś rodkam i czystoś ci, ale on, w przepoconym na plecach podkoszulku i jakby za duż ych, w orkow atych dż insach, przedstaw iał sobą obraz nę dzy i rozpaczy. Zastanaw iał am się, kiedy ostatni raz jadł.
Postaw ił przede m ną kubek, usiadł po drugiej stronie stoł u i zł oż ył przed sobą rę ce. C isza przedł uż ał a się, w ypeł niają c dzielą cą nas przestrzeń oraz cał ą kuchnię, dzw onił a m i w uszach. B ył o m i gorą co i niesw ojo, nagle zdał am sobie spraw ę, ż e m am w gł ow ie zupeł ną pustkę. N ie w iedział am co tu robię. Po co, u licha, do niego przyszł am? Z oddali dochodził o ciche dudnienie – nadjeż dż ał pocią g. To podniosł o m nie na duchu, ten stary, znajom y odgł os.
|
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
|