Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Spis treści 3 страница



 

D latego idę na terapię! M oż e być dziw nie, ale i ś m iesznie. Zaw sze uw aż ał am, ż e fajnie jest być katolikiem: pó jś ć do spow iedzi, zrzucić cię ż ar z serca i zaczekać, aż ksią dz ci przebaczy, odpuś ci w szystkie grzechy, oczyś ci konto.

 

O czyw iś cie to nie to sam o. Jestem trochę zdenerw ow ana, nie m ogę ostatnio spać, a Scott napiera M ó w ię m u, ż e trudno m i jest rozm aw iać o tym z ludź m i, któ rych znam – naw et z tobą. A on na to, ż e o to w ł aś nie chodzi, bo obcem u m oż na pow iedzieć w szystko. Jednak to nie do koń ca praw da. B o nie m oż na. B iedny Scott. G dyby tylko w iedział. K ocha m nie tak bardzo, ż e boli m nie serce. N ie m am poję cia, jak to robi. Ja bym chyba zw ariow ał a.

 

A le m uszę coś zrobić, a idą c na terapię, czuję się przynajm niej tak, jakbym coś robił a. Jeś li dobrze się tem u przyjrzeć, w szystkie te plany – kurs fotografii i gotow ania – zdają się trochę bezsensow ne jakbym tylko grał a, zam iast napraw dę ż yć. B rakuje m i czegoś, co m usiał abym zrobić, czegoś niezaprzeczalnego. B o nie m ogę już tak dalej, nie m ogę być tylko ż oną. N ie rozum iem, jak ktoś m oż e, jak m oż na nic nie robić, tylko czekać. C zekać, aż m ą ż w ró ci do dom u i cię ukocha. C zekać albo poszukać sobie jakiejś rozryw ki.

 

 

W ieczorem

 

 

K azano m i czekać. M iał am w ejś ć pó ł godziny tem u, ale w cią ż tu jestem, w cią ż siedzę w poczekalni przeglą dają c „Vogue’a”, i zastanaw iam się, czy nie w stać i nie w yjś ć. W iem, ż e w izyty u lekarza się przedł uż ają, ale rozm ow y z terapeutą? N a film ach zaw sze w ypraszają pacjenta, kiedy tylko skoń czy się czas, opł acone pó ł godziny. Film ow có w z H ollyw ood nie interesują pew nie ci z publicznej sł uż by zdrow ia.

 

Już m am podejś ć do recepcjonistki i pow iedzieć, ż e doś ć się naczekał am i w ychodzę, gdy


otw ierają się drzw i do gabinetu i staje w nich chudy jak tyczka, w ysoki m ę ż czyzna, któ ry z przepraszają cą m iną w ycią ga do m nie rę kę.

– Pani H ipw ell – m ó w i. – B ardzo przepraszam, ż e m usiał a pani tak dł ugo czekać.

A ja uś m iecham się do niego, m ó w ię, ż e nic nie szkodzi, i w tym m om encie już w iem, ż e bę dzie dobrze, bo chociaż tow arzyszy m i ledw ie od kilku chw il, czuję, ż e jestem spokojniejsza.

 

C hyba dzię ki jego gł osow i. Ł agodnem u i niskiem u. M ó w i z lekkim akcentem, ale się tego spodziew ał am, bo nazyw a się doktor K am al A bdic. M a trzydzieś ci kilka lat i niesam ow itą, ciem ną jak m ió d cerę, dlatego w yglą da bardzo m ł odo. N o i te rę ce, te dł ugie, delikatne palce – niem al czuję na skó rze ich dotyk.

 

N ie rozm aw iam y o niczym w aż nym, to tylko sesja w stę pna, zapoznaw cza. Pyta, w czym problem, w ię c opow iadam m u o atakach paniki, bezsennoś ci, o tym, ż e leż ę w nocy zbyt przeraż ona, by zasną ć C hce o tym porozm aw iać, ale nie jestem jeszcze gotow a. Pyta, czy piję, czy biorę narkotyki. M ó w ię ż e m am ostatnio inne sł abostki. Patrzę m u w oczy i w iem, ż e zrozum iał. D ochodzę do w niosku, ż e pow innam podejś ć do tego pow aż niej, w ię c opow iadam m u o zam knię ciu galerii, m ó w ię, ż e nie w iem, co ze sobą począ ć, ż e jestem zagubiona i za duż o czasu spę dzam w sw ojej gł ow ie. N ie liczą c

sł ó w

zachę ty, praw ie się nie odzyw a, a ja chcę usł yszeć jego gł os, w ię c przed w yjś ciem pytam, ską d

pochodzi.

 

– Z M aidstone – odpow iada. – Z K ent. A le kilka lat tem u przeprow adził em

się do C orly. – W ie, ż e

nie o to pytam, i posył a m i zł oś liw y uś m iech.

 
W

dom u czeka na m nie Scott; w ciska m i drinka do rę ki, chce w szystko w iedzieć. M ó w ię, ż e był o

O K. Pyta o terapeutę: czy m i się podoba, czy jest m ił y? M ó w ię, ż e jest w

porzą dku, bo nie chcę
     

w padać w przesadny entuzjazm. Pyta, czy rozm aw ialiś m y o B enie. U w aż a, ż e to w szystko przez B ena M oż e i m a rację. M oż e zna m nie lepiej, niż m yś lę.

 

 

W torek, 25 w rześ nia 2012

 

 

R ano

 

 

B udzę się w cześ nie, ale kilka godzin spał am; w poró w naniu z zeszł ym tygodniem zaw sze to jakiś postę p. W stają c, czuję się niem al rześ ko, w ię c zam iast siedzieć na tarasie, postanaw iam pó jś ć na spacer.

O dcinam się od w szystkiego, praw ie nie zdają c sobie z tego spraw y. C hodzę tylko do sklepó w, na pilates i terapię. C zasem do Tary. A le gł ó w nie siedzę w dom u. N ic dziw nego, ż e jestem niespokojna.

W ychodzę z dom u, skrę cam w praw o, potem

w lew o, w K ingly R oad. M ijam pub R ose. K iedyś

czę sto do niego chodziliś m y, nie pam ię tam, dlaczego przestaliś m y. N ie bardzo m i się tam

podobał o,

zbyt w iele naduż yw ają cych alkoholu

czterdziestokilkuletnich par, rozglą dają cych się

za czym ś

lepszym i zastanaw iają cych się, czy w ystarczy im

odw agi. M oż e dlatego przestaliś m y tam

byw ać, bo

m i się nie podobał o. M ijam pub, m ijam

sklepy. N ie chcę daleko chodzić, zrobię tylko m ał e kó ł ko

ż eby rozprostow ać nogi.          
M ił o jest w cześ nie w stać, zanim z dom ó w

w ylegną idą ce do szkoł y dzieci, zanim

ruszą

podm iejskie pocią gi. U lice są puste i czyste, dzień jest peł en m oż liw oś ci. Znow u skrę cam

w lew o

i dochodzę do m ał ego placu zabaw, jedynej, doś ć m arnej nam iastki parku, jaką tu m am y. Plac jest pusty, ale za kilka godzin zaroi się od m aluchó w, m atek i opiekunek. Przyjdzie poł ow a dziew czyn


z zaję ć pilates, od stó p do gł ó w ubranych w ciuchy ze Sw eaty B etty, któ re bę dą się na w yś cigi rozcią gać z kubkiem kaw y w starannie w ym anikiurow anych rę kach.

 

M ijam park i idę w kierunku R oseberry A venue. G dybym tu skrę cił a, doszł abym do galerii – m ojej był ej galerii, z któ rej został o tylko puste okno w ystaw ow e – ale nie chcę, bo w cią ż m nie trochę boli B ardzo chciał am odnieś ć sukces. N ieodpow iednie m iejsce, nieodpow iedni czas – na przedm ieś ciach nie m a zapotrzebow ania na sztukę, nie w tak sł abej gospodarce. D latego skrę cam w praw o, m ijam Tesco i pub, do któ rego chodzą m ieszkań cy osiedla, w koń cu zaw racam. Zaczynam m ieć trem ę, zaczynam się denerw ow ać. B oję się w paś ć na W atsonó w, bo ilekroć ich w idzę, zaw sze czuję się niezrę cznie. Jest już oczyw iste, ż e nie m am now ej pracy, ż e skł am ał am, nie chcą c opiekow ać się ich dzieckiem.

 

C zuję się niezrę cznie, ale tylko na jej w idok. Tom m nie po prostu ignoruje. A le ona w ydaje się brać to do siebie. N ajw yraź niej m yś li, ż e m oja kró tka kariera niań ki dobiegł a koń ca przez nią albo jej dziecko. Tym czasem w cale nie chodził o o nią, chociaż tak, przez to, ż e m ał a cią gle pł akał a trudno ją był o pokochać. To duż o bardziej skom plikow ane, ale oczyw iś cie nie m ogę jej tego w ytł um aczyć. N iew aż ne. Po prostu nie chcę w idyw ać W atsonó w i chyba m ię dzy innym i dlatego zaczę ł am się w ycofyw ać. M am cichą nadzieję, ż e się w yprow adzą. W iem, ż e A nnie się tu nie podoba nie znosi tego dom u, nie znosi m ieszkać w ś ró d rzeczy jego był ej ż ony, nie znosi pocią gó w.

Przystaję na rogu i zaglą dam pod w iadukt. Zapach zim na i w ilgoci zaw sze przypraw ia m nie o dreszcze – jakbym odw ró cił a kam ień, ż eby zobaczyć, co pod nim jest: m ech, robaki i ziem ia Przypom inają m i się dziecię ce zabaw y z B enem w ogrodzie, to, jak szukaliś m y ż ab nad staw em. Idę dalej. U lica jest pusta, ani ś ladu Tom a i A nny i czę ś ć m nie, ta, któ ra ł aknie odrobiny dram atyzm u czuje się bardzo zaw iedziona.

 

 

W ieczorem

 

 

W ł aś nie dzw onił Scott. M usi zostać dł uż ej w pracy i nie jest to w iadom oś ć, któ rą chciał am usł yszeć Jestem podenerw ow ana, denerw uję się przez cał y dzień. N ie m ogę usiedzieć na m iejscu. C hciał am ż eby przyjechał i m nie uspokoił, ale w ró ci dopiero za kilka godzin, a do tego czasu zw ariuję i w iem ż e znow u czeka m nie bezsenna noc.

 

N ie m ogę tu siedzieć i patrzeć na pocią gi, jestem zbyt roztrzę siona; serce tł ucze m i się w piersi i trzepocze jak ptak pró bują cy w ydostać się z klatki. W kł adam japonki, schodzę na dó ł i frontow ym i drzw iam i w ychodzę na B lenheim R oad. Jest w pó ł do ó sm ej i w idzę tylko kilku m aruderó w w racają cych z pracy. O pró cz nich w pobliż u nikogo nie m a, chociaż sł yszę krzyki dzieci, któ re korzystają c z ostatnich prom ieni letniego sł oń ca, baw ią się w przydom ow ych ogró dkach, zanim ktoś zaw oł a je na kolację.

 

Idę w kierunku stacji. Przystaję na chw ilę przed dom em num er dw adzieś cia trzy i zastanaw iam się czy nacisną ć guzik dzw onka. Tylko co m iał abym im pow iedzieć? Ż e zabrakł o m i cukru? Ż e w padł am na pogaduchy? Zasł ony są do poł ow y rozsunię te, ale nikogo nie w idzę.

 

Idę dalej, do rogu, i niew iele m yś lą c, w chodzę pod w iadukt. Jestem m niej w ię cej w poł ow ie przejś cia, gdy przejeż dż a nade m ną pocią g. C oś fantastycznego, bo czuję go w trzew iach, czuję, ż e szybciej krą ż y m i krew, jak podczas trzę sienia ziem i. Patrzę w dó ł i w idzę, ż e coś tam leż y, przepaska do w ł osó w, fioletow a, rozcią gnię ta, bardzo zuż yta. Pew nie zgubił ją jakiś biegacz, ale jest w niej coś takiego, ż e przechodzi m nie dreszcz i chcę jak najszybciej stą d w yjś ć, w ró cić na sł oń ce.

 

G dy idę w stronę dom u, m ija m nie w sw oim sam ochodzie. N a sekundę spotykam y się w zrokiem uś m iecha się do m nie.



R achel

 

Pią tek, 12 lipca 2013

 

 

R ano

 

 

Jestem w yczerpana, m am gł ow ę cię ż ką od snu. K iedy piję, praw ie w ogó le nie ś pię. Ś cina m nie na parę godzin, a potem budzę się chora z przeraż enia, chora z odrazy do sam ej siebie. Jeś li zdarzy m i się dzień, kiedy nie piję, nocą zapadam w sen najgł ę bszy ze snó w, pogrą ż am się w bezdennej nieś w iadom oś ci i rano nie m ogę się dobrze obudzić, nie m ogę otrzą sną ć się ze snu, któ ry tow arzyszy m i w iele godzin, czasem naw etcał y dzień.

 

W przedziale jest dzisiaj tylko garstka ludzi, w szyscy daleko ode m nie. N ikt na m nie nie patrzy, w ię c opieram gł ow ę o okno i zam ykam oczy.

 

B udzi m nie pisk ham ulcó w. Stoim y przed sem aforem. O tej godzinie, o tej porze roku, sł oń ce ś w ieci prosto na stoją ce przy torach dom y, zalew ają c je ś w iatł em. N iem al to czuję, ciepł o porannego sł oń ca na tw arzy i ram ionach, gdy po ś niadaniu czytam gazetę przy stole – Tom siedzi naprzeciw ko m nie, w ię c kł adę bose stopy na jego stopach, bo jego są duż o cieplejsze. C zuję, ż e się do m nie uś m iecha, i czerw ienię się od szyi po piersi, jak zaw sze, gdy tak na m nie patrzy.

Szybko m rugam i znika. W cią ż stoim y przed sem aforem. W idzę Jess w ogrodzie, a za nią m ę ż czyznę, któ ry w ł aś nie w ychodzi z dom u. M ę ż czyzna coś niesie – chyba kubek kaw y – i dociera do m nie, ż e to nie Jason. Ten jest w yż szy, sm ukł y, opalony. To przyjaciel rodziny, jej brat albo bra Jasona. Pochyla się i staw ia kubek na m etalow ym stole na tarasie. N ie, to jej kuzyn z A ustralii, któ ry zatrzym ał się u nich na kilka tygodni, albo stary przyjaciel Jasona, jego druż ba. Jess podchodzi do niego, obejm uje go w pasie i cał uje w usta, dł ugo i nam ię tnie. Pocią g rusza.

N ie m ogę w to uw ierzyć. G w ał tow nie w cią gam pow ietrze, zdaję sobie spraw ę, ż e przez cał y czas w strzym yw ał am oddech. D laczego to zrobił a? Przecież Jason ją kocha, w idzę to i w iem, przecież są szczę ś liw i. N ie m ogę uw ierzyć, ż e m ogł aby m u to zrobić, Jason na to nie zasł uguje. Jestem zał am ana, jakby to m nie zdradzono. M oją pierś w ypeł nia znajom y bó l. Tak jak kiedyś. W tedy był oczyw iś cie w ię kszy, silniejszy, ale doskonale go pam ię tam. Takich rzeczy się nie zapom ina.

 

D ow iedział am się tak jak chyba w szyscy w dzisiejszych czasach: przez lapsus elektroniczny C zasem jest to SM S albo w iadom oś ć nagrana na poczcie gł osow ej, w m oim przypadku był to m ejl, w spó ł czesny odpow iednik ś ladu szm inki na koł nierzyku. O dkrył am to zupeł nym przypadkiem napraw dę, nie m yszkow ał am ani nie szpiegow ał am. M iał am nie tykać jego kom putera, bo bał się, ż e niechcą cy skasuję coś w aż nego albo kliknę gdzie nie trzeba i zainfekuję kom puter w irusem czy trojanem.

 

– Technika nie jest chyba tw oją najm ocniejszą stroną, praw da, R ach? – pow iedział, kiedy udał o m i

 

się skasow ać cał ą listę kontaktó w w jego skrzynce pocztow ej. D latego nie w olno m i był o tykać
kom putera. A le chciał am dobrze, pró bow ał am zrekom pensow ać m u to, ż e był am taka trudna

i ż ał osna: planow ał am coś specjalnego, w yjazd z okazji czw artej rocznicy naszego ś lubu, podró ż,


któ ra m iał a przypom nieć nam, jacy kiedyś byliś m y. C hciał am zrobić m u niespodziankę, dlatego m usiał am potajem nie spraw dzić jego godziny pracy, m usiał am zajrzeć.

 

N ie szpiegow ał am, nie pró bow ał am go nakryć ani nic, nie jestem gł upia. N ie chciał am być jedną z tych koszm arnie podejrzliw ych ż on, któ re grzebią m ę ż om w kieszeniach. R az ktoś zadzw onił do niego na kom ó rkę, kiedy brał prysznic, w ię c odebrał am, a on się w ś ciekł. Zarzucił m i, ż e m u nie ufam, był bardzo uraż ony i strasznie się potem czuł am.

 

M usiał am zerkną ć na jego plan pracy – akurat spieszył się na spotkanie i zostaw ił w ł ą czony laptop To był a ś w ietna okazja, w ię c spojrzał am na harm onogram i zanotow ał am kilka dat. Zam ykają c okienko przeglą darki z kalendarzem, zauw aż ył am, ż e się nie w ylogow ał, ż e m am dostę p do jego konta i w idzę w szystkie m ejle. N a sam ej gó rze był a w iadom oś ć od aboyd@ cinnam on. com

K liknę ł am. X X X X X. N ic w ię cej, sam e iksy. Pom yś lał am, to spam, ale po chw ili dotarł o do m nie, ż e to pocał unki.

 

M iał am przed sobą odpow iedź na list, któ ry w ysł ał kilka godzin w cześ niej, tuż po sió dm ej rano gdy jeszcze spał am.

 

 

W czoraj zasną ł em, m yś lą c o Tobie, m arzą c, ż e cał uję Tw oje usta, piersi, w nę trze Tw oich ud

 

O budził em się rano z gł ow ą peł ną C iebie, rozpaczliw ie pragną c C ię dotkną ć. D latego nie

oczekuj, ż e zachow am

zdrow e zm ysł y, nie przy Tobie.
Przeczytał am

jego listy: był y ich dziesią tki, ukryte w folderze „A dm in”. O dkrył am, ż e nazyw a się

A nna B oyd i ż e m ó j m ą ż ją kocha. Tak pisał, bardzo czę sto. Pisał, ż e nigdy dotą d tak się nie czuł, ż e nie m oż e się doczekać, ż e już niedł ugo bę dą razem.

 

N ie znajduję sł ó w, ż eby opisać, co w tedy przeż yw ał am, ale teraz, w pocią gu, jestem w ś ciekł a, w bijam paznokcie w dł onie, od ł ez pieką m nie oczy. Zalew a m nie fala w ielkiego gniew u. C zuję się tak, jakby coś m i odebrano. Jak m ogł a? Jak m ogł a to zrobić? C o ją napadł o? Przecież ż yją takim

w spaniał ym ż yciem, takim

pię knym! N igdy nie rozum iał am, jak ludzie m ogą być tak beztrosko

oboję tni na krzyw dy w yrzą dzone tym, ż e idą za gł osem

serca. K to pow iedział, ż e tak trzeba, ż e to
dobrze? Zdobyć w szystko? To czysty egoizm. Zalew a m nie fala nienaw iś ci. G dybym ją teraz

zobaczył a, gdybym zobaczył a Jess, napluł abym jej w tw arz. W ydrapał abym jej oczy.

 

 

W ieczorem

 

 

B ył jakiś problem na linii. O dw oł ano pospieszny o 17. 56 do Stoke, w szyscy przesiedli się do m ojego i w przedziale są tylko m iejsca stoją ce. N a szczę ś cie ja siedzę, ale przy przejś ciu, nie przy oknie i ludzie napierają na m oje ram ię i kolano, naruszają m oją przestrzeń. M am ochotę ich odepchną ć w stać i porzą dnie kom uś przył oż yć. U pał narastał cał y dzień, cał y dzień m nie osaczał i oddycham jak przez m askę. Pootw ierano w szystkie okna, m im o to pow ietrze stoi, naw et kiedy jedziem y, jak w m etalow ej puszce. D uszę się. Jest m i niedobrze. N ie m ogę przestać odtw arzać w m yś lach porannej sceny w kaw iarni, cią gle tam w racam, cią gle w idzę w yraz ich tw arzy.

W szystko przez Jess. R ano dostał am jakiejś obsesji na punkcie jej i Jasona, tego, co zrobił a, i jak się bę dzie czuł, o konfrontacji, do któ rej dojdzie, kiedy się dow ie i kiedy ś w iat zaw ali m u się tak jak m nie. C hodził am oszoł om iona, nie zw aż ają c na to, gdzie idę. I jak gł upia w eszł am do kaw iarni

gdzie zaglą dają w szyscy od H am iltona W hiteleya. Stanę ł am w drzw iach, zobaczył am ich i był o już za
pó ź no, ż eby się odw ró cić. Spojrzeli na m nie, lekko rozszerzył y im się oczy i dopiero w tedy

przypom nieli sobie o uś m iechu. M artin M iles, Sasha i H arriet, cał y trium w irat, kw intesencja

niezrę cznoś ci i skrę pow ania. Zaczę li do m nie m achać, w oł ać.

 

– R achel! – w ykrzykną ł M artin, biorą c m nie w ram iona.

 
N ie spodziew ał am się tego i m oje niezdarne rę ce ugrzę zł y m ię dzy naszym i ciał am i. Sasha

i H arrietuś m iechnę ł y się i cm oknę ł y m nie na odległ oś ć, ż eby za blisko nie podchodzić.

– C o ty tu robisz?

 

Przez dł ugą, bardzo dł ugą chw ilę m iał am pustkę w gł ow ie. W bił am w zrok w podł ogę, czuł am, ż e

 

się czerw ienię, i w reszcie, zdaw szy sobie spraw ę, ż e tylko pogarszam sytuację, roześ m iał am się

 

sztucznie, i odparł am:

– Idę na rozm ow ę! N a rozm ow ę w spraw ie pracy!

 

– Tak? – M artin nie ukryw ał zaskoczenia, a Sasha i H arriet kiw nę ł y gł ow am i i znow u się

 

uś m iechnę ł y. – G dzie?

Za nic nie m ogł am przypom nieć sobie nazw y ani jednej firm y public relations. D osł ow nie ani jednej. A ni jednej firm y zajm ują cej się handlem nieruchom oś ciam i, tym bardziej takiej, któ ra m ogł aby ogł osić nabó r. Stał am przed nim i, pocierają c palcem dolną w argę i krę cą c gł ow ą, w koń cu

Martin spytał:

 

– Tajem nica, co? Tak, niektó re firm y strasznie w ydziw iają. Zakazują cokolw iek m ó w ić, dopó ki nie podpiszesz um ow y i w szystko nie jestoficjalnie zaklepane.

 

W iedział, ż e m ó w i bzdury, zrobił to, ż eby w ybaw ić m nie z opresji, nikt tego nie kupił, ale w szyscy udaw ali, kiw ali gł ow am i, ż e tak, tak w ł aś nie jest. H arriet i Sasha patrzył y ponad m oim ram ieniem na drzw i, był y zaż enow ane, chciał y uciec.

 

– Pó jdę po kaw ę – rzucił am. – N ie chcę się spó ź nić.

M artin poł oż ył m i rę kę na przedram ieniu.

 

– M ił o był o cię w idzieć. – Pow iedział to niem al z w yczuw alną litoś cią w gł osie. D opiero rok m oż e dw a lata tem u uś w iadom ił am sobie, jaki to w styd, kiedy ktoś się na tobą lituje.

 

Zam ierzał am pó jś ć do H olborn Library przy T heobalds R oad, ale nie m iał am sił y, w ię c zam ias tam poszł am do R egent’s Park. D oszł am do sam ego koń ca, aż do zoo. U siadł am w cieniu pod platanem, m yś lą c o czekają cych m nie pustych godzinach, odtw arzają c w m yś li rozm ow ę w kaw iarni w spom inają c m inę M artina, gdy się ze m ną ż egnał.

 

Siedział am tam niecał e pó ł godziny, gdy zadzw onił a kom ó rka. Znow u Tom, z dom u. C hciał am go sobie w yobrazić, jak siedzi z laptopem w naszej sł onecznej kuchni, ale w ten obraz w darł y się szczegó ł y z jego now ego ż ycia. B o pew nie gdzieś tam był a, ona, A nna, gdzieś z tył u, pew nie robił a herbatę albo karm ił a có reczkę i padał na niego jej cień. Zaczekał am, aż się nagra. Schow ał am telefon do torebki, pró bują c go ignorow ać. N ie chciał am sł yszeć nic w ię cej, nie dzisiaj, dzisiejszy dzień był w ystarczają co straszny, a nie m inę ł o jeszcze w pó ł do jedenastej. O dczekał am trzy m inuty, w yję ł am kom ó rkę i zadzw onił am na pocztę gł osow ą. W zię ł am się w garś ć, przygotow ują c się na tortury – m iał am zaraz usł yszeć jego gł os, kiedyś jasny i peł en ś m iechu, któ ry teraz tylko upom inał m nie,

pocieszał albo ż ał ow ał – ale nie, to nie był on.  
„R achel? M ó w i A nna”. R ozł ą czył am się.  
N ie m ogł am oddychać, nie m ogł am pow strzym ać gonitw y m yś li ani sw ę dzenia skó ry, w ię c
w stał am, poszł am do sklepu przy Titchfield Street, kupił am cztery puszki dż inu z tonikiem

i w ró cił am na ł aw kę. O tw orzył am jedną, w ypił am najszybciej, jak potrafił am, i otw orzył am drugą U siadł am tył em do alejki, ż eby nie w idzieć biegaczy, m atek z w ó zkam i i turystó w, bo jeś li ich nie w idział am, m ogł am jak dziecko udaw ać, ż e oni nie w idzą m nie. Znow u zadzw onił am na pocztę.

„R achel? M ó w i A nna”. D ł uga pauza. „M usim y porozm aw iać o tych telefonach”. Znow u pauza Pew nie dzw oni do m nie i robi coś jeszcze, peł na w ielozadaniow oś ć, jak na zaję tą ż onę i m atkę przystał o, m oż e sprzą ta albo ł aduje pralkę. „Posł uchaj, w iem, ż e przeż yw asz cię ż kie chw ile –


cią gnie, jakby nie m iał a nic w spó lnego z m oim bó lem – ale nie m oż esz do nas stale w ydzw aniać ” Poł yka koń có w ki w yrazó w, jest poirytow ana. „B udzisz nie tylko nas, ale i Evie, a to niedopuszczalne Pró bujem y ją w ł aś nie przestaw ić na cał onocne spanie”. Pró bujem y. M y. N asza rodzinka. Z naszym i problem am i i zw yczajam i. Pieprzona dziw ka. Jest jak kukuł ka, zł oż ył a jajko w m oim gnieź dzie W szystko m i odebrał a. O debrał a, a teraz chce m i pow iedzieć, ż e m oje cierpienie jestjej nie na rę kę?



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.