Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Spis treści 1 страница



 


D okum entchroniony elektronicznym znakiem w odnym

 

Spis treś ci

 

 

K arta tytuł ow a

 

K arta redakcyjna

 

R achel M egan

R achel M egan

R achel M egan

R achel M egan

Rachel A nna

R achel M egan

Rachel A nna

R achel M egan

Rachel A nna

Rachel A nna

R achel M egan

Rachel A nna

Rachel A nna

Rachel A nna

R achel


A nna R achel

A nna M egan R achel M egan R achel

A nna R achel

Podzię kow ania




Tytuł oryginał u

 

TH E G IR L O N TH E TR A IN

 

W ydaw ca

 

G raż yna Sm osna

 

R edaktor prow adzą cy

 

K atarzyna K raw czyk

 

R edakcja

 

M agdalena W agner

 

K orekta

 

H alina Ruszkiew icz Agnieszka W ó jcik

 

© Paula H aw kins, 2015

 

C opyright © for the Polish translation by Jan K raś ko 2015

 

Postaciw tejksią ż ce są fikcyjne.

 

Jakiekolw iek podobień stw o do osó b rzeczyw istych – ż yją cych czy zm arł ych – jest cał kow icie przypadkow e.

 

Ś w iat K sią ż ki W arszaw a 2015

 

Ś w iat K sią ż kiSp. z o. o. 02-103 W arszaw a, ul. H ankiew icza 2

 

K się garnia internetow a: sw iatksiazki. pl

Ł am anie

 

Piotr Trzebiecki

 

D ystrybucja

 

Firm a K się garska O lesiejuk sp. z o. o., sp. j. 05-850 O ż aró w M azow iecki, ul. Poznań ska 91 e-m ail: hurt@ olesiejuk. pl tel. 22 733 50 10

 w w w. olesiejuk. pl

ISB N 978-83-8031-066-7

 

Skł ad w ersjielektronicznej pan@ drew nianyrow er. com


D la K ate


Pochow aliś m y ją pod srebrzystą brzozą niedaleko starych toró w, gró b oznaczyliś m y m ał ym kopczykiem. O t, kilkom a kam ieniam i. N ie chciał am, ż eby m iejsce jej spoczynku zw racał o uw agę, lecz nie m ogł am jej nie upam ię tnić. B ę dzie spokojnie spał a, nikt jej nie przeszkodzi, bo sł ychać tam tylko ś piew ptakó w i stukotprzejeż dż ają cych pocią gó w.


Jedna sroczka sm utek w ró ż y, dw ie – radoś ci peł ne dni. Trzy to dziew czę urodziw e…  [1]. U tykam na „trzy”, nie pam ię tam, co jest dalej. H uczy m i w gł ow ie, w ustach m am peł no krw i. Trzy to dziew czę urodziw e. Sł yszę sroki, ich gł oś ne skrzeczenie – ś m ieją się, naś m iew ają ze m nie. C ał e stado: zł e w ieś ci. W idzę je teraz, są jak czarna plam a na tle sł oń ca. N ie, to nie ptaki, to coś innego. K toś nadchodzi. C oś m ó w i.

– I zobacz. Zobacz, do czego m nie zm usił aś.

 

 

 1 C. J. D augherty, D ziedzictw o. Przekł ad M artyna B ielik, K rakó w 2013.



R achel

 

Pią tek, 5 lipca 2013

 

 

R ano

 

 

Przy torach leż y kupka ubrań. C oś jasnoniebieskiego – koszula? – przem ieszanego z brudnobiał ym To pew nie ś m ieci, czę ś ć ł adunku zrzuconego nielegalnie w karł ow atym lasku porastają cym nasyp A lbo coś pozostaw ionego przez torow có w; czę sto się tu krę cą. A le m oż e to być ró w nież coś innego M atka m aw iał a, ż e m am zbyt bujną w yobraź nię. Tom też m i to pow tarzał. N ic na to nie poradzę w idzę te porzucone ł achm any, brudny podkoszulek czy pojedynczy but i od razu m yś lę o tym drugim, o bucie i stopach, któ re je nosił y.

 

Szarpnię cie, zgrzyt i przeraź liw y pisk – pocią g znow u rusza, kupka ubrań znika m i z oczu i toczym y się do Londynu z prę dkoś cią ż w aw ego biegacza. K toś siedzą cy za m ną w zdycha z bezradną irytacją: podm iejski z A shbury na Euston, ten o ó sm ej cztery, potrafi w ystaw ić na pró bę cierpliw oś ć najw ytraw niejszego pasaż era. Podró ż pow inna trw ać pię ć dziesią t cztery m inuty, ale rzadko kiedy tyle trw a: ta czę ś ć torow iska jest bardzo stara, zaniedbana, nę kana przez cią gł e problem y z sygnalizacją i niekoń czą ce się napraw y.

 

Pocią g peł znie jak ż ó ł w. Trzę są c się, m ija m agazyny i w ież e ciś nień, m osty i w iaty, m ija stoją ce tył em do toró w skrom ne w iktoriań skie dom y.

 

Przesuw ają się jak na film ie, jak na uję ciu z w ó zka, a ja patrzę z gł ow ą opartą o szybę. W idzę je jak nikt inny, bo pew nie naw et ich w ł aś cicielom nie jest dane oglą dać ich z tej perspektyw y. D w a razy dziennie m am okazję zajrzeć do czyjegoś ż ycia, choć tylko na chw ilę. O bcy ludzie w sw oich bezpiecznych dom ach – w tym w idoku jestcoś pocieszają cego.

 

D zw oni czyjaś kom ó rka, niedorzecznie w esoł a, optym istyczna m elodyjka. N ie spieszą się z odbieraniem, w ię c m elodyjka brzm i i rozbrzm iew a. C zuję, jak w spó ł pasaż erow ie popraw iają się na siedzeniach, sł yszę, jak szeleszczą gazetam i i stukają w klaw iatury laptopó w. Pocią g szarpie przechyla się na zakrę cie i zw alnia przed czerw onym sem aforem. Pró buję nie podnosić w zroku pró buję czytać darm ow ą gazetę, któ rą w ciś nię to m i do rę ki na stacji, lecz sł ow a rozm azują się przed oczam i i nic nie przykuw a m ojej uw agi. W cią ż w idzę tę kupkę ubrań tuż przy torach, sam otną i porzuconą.

 

 

W ieczorem


 

 

D ż in z tonikiem pieni się na brzegu puszki, gdy podnoszę ją do ust i piję. C ierpki i zim ny m a sm ak m oich pierw szych w akacji z Tom em, któ re spę dziliś m y w w iosce rybackiej na W ybrzeż u B askijskim w 2005 roku. R ano pł ynę liś m y na m alutką w yspę oddaloną kilkaset m etró w od brzegu, by kochać się


na ukrytych plaż ach, a po poł udniu piliś m y w barze m ocny, gorzki dż in z tonikiem, patrzą c, jak chm ary plaż ow ych pił karzy grają chaotycznie w rugby na odsł onię tym przez odpł yw piasku.

Pocią gam

kolejny ł yk i kolejny. Puszka jest już na w pó ł pusta, ale to nic, bo w

plastikow ej torbie
na podł odze m am jeszcze trzy. Jest pią tek, w ię c nie m uszę m ieć w yrzutó w sum ienia, ż e piję

w pocią gu. Thank G od it’s Friday. Zabaw a dopiero się zaczyna.

 
Z

tego, co m ó w ią, w

w eekend bę dzie ś licznie. Pię kne sł oń ce, bezchm urne niebo. K iedyś

         

pojechalibyś m y pew nie do C orly W ood z w ał ó w ką i gazetam i i spę dzilibyś m y cał y dzień, opalają c się na kocu i piją c w ino. Zrobilibyś m y grilla z przyjació ł m i albo poszlibyś m y do R ose, gdzie z tw arzam i coraz bardziej zaczerw ienionym i od sł oń ca i alkoholu posiedzielibyś m y do w ieczora w ogró dku piw nym, a potem w zię libyś m y się pod rę ce i w ró cilibyś m y chw iejnie do dom u, by zasną ć razem na sofie.

 

Pię kne sł oń ce, bezchm urne niebo, nikogo do zabaw y, nic do roboty. Takie ż ycie, ż ycie, któ rym teraz ż yję, jest trudniejsze latem, kiedy w szę dzie jest tyle ś w iatł a i tak m ał o dają cej schronienie ciem noś ci, kiedy w szyscy w ychodzą z dom u, kiedy są raż ą co, w prost agresyw nie szczę ś liw i. To m ę czy i jeś li się do nich nie przył ą czysz, czujesz się podle.

 

C zeka m nie dł ugi w eekend, czterdzieś ci osiem pustych godzin do w ypeł nienia. Podnoszę puszkę do ust, lecz nie został a w niej ani kropelka.

 

 

Poniedział ek, 8 lipca 2013

 

 

R ano

 

 

Znow u podm iejski ó sm a cztery – co za ulga. N ie ż ebym nie m ogł a się doczekać Londynu i począ tku tygodnia. W cale nie m am ochoty tam jechać. C hcę tylko usią ś ć w ygodnie na m ię kkim w elurow ym siedzeniu, poczuć na tw arzy ciepł o w padają cego przez okno sł oń ca, poczuć, jak pocią g koł ysze się i buja, buja i koł ysze przy koją cym akom paniam encie rytm icznego stukotu kó ł. W olę już patrzeć na stoją ce przy torach dom y niż być gdziekolw iek indziej.

 

M niej w ię cej w poł ow ie drogi stoi w adliw y sem afor. Zakł adam, ż e jest w adliw y, bo niem al zaw sze

 

ś w ieci się na czerw ono. Zatrzym ujem y się przed nim

praw ie codziennie, czasem tylko na kilka
sekund, czasem na m inutę. Jeś li siedzę w

w agonie D, a zw ykle tak jest, i jeś li pocią g staje przed

sem aforem, a staje niem al zaw sze, m am doskonał y w idok na m ó j ulubiony dom: dom num er

pię tnaś cie.

 

Pię tnastka jest bardzo podobna do innych dom ó w stoją cych przy torach. To w iktoriań ski pię trow y bliź niak z dobrze utrzym anym w ą skim ogró dkiem, dł ugim na jakieś sześ ć m etró w i zakoń czonym pł otem, za któ rym jest pasm o ziem i niczyjej, a potem nasyp. Znam ten dom na pam ię ć. Znam każ dą cegł ę, znam kolor zasł on w sypialni na gó rze (beż ow e w granatow y w zorek), w iem, ż e z futryny okna w ł azience odł azi farba i ż e po praw ej stronie dachu brakuje czterech dachó w ek.

W iem, ż e w ciepł e letnie w ieczory jego lokatorzy, Jason i Jess, w ychodzą czasem przez rozsuw ane duż e okno, aby posiedzieć na prow izorycznym tarasie na dachu nad kuchnią. Jason i Jess są w spaniał ą, w rę cz idealną parą. O n, ciem now ł osy i dobrze zbudow any, jest m ę ż czyzną silnym i opiekuń czym. C udow nie się ś m ieje. O na należ y do tych drobnych ptasich kobiet, to praw dziw a pię knoś ć o bladej cerze i kró tkich jasnych w ł osach. M a odpow iednie do tego rysy tw arzy, opró szone piegam i w ystają ce koś ci policzkow e i ś liczną linię szczę ki.


W ypatruję ich, kiedy stajem y przed sem aforem. R ano, zw ł aszcza latem, czę sto w idzę, jak Jess pije kaw ę. I kiedy ją w idzę, czuję, ż e ona w idzi m nie, ż e na m nie patrzy, i chcę do niej pom achać. N ie jestem zbyt nieś m iał a. Jasona w iduję rzadziej, bo jest już w pracy. A le naw et kiedy ich nie m a zastanaw iam się, co robią. M oż e tego dnia m ają w olne i Jess leż y w ł ó ż ku, a on przygotow uje ś niadanie albo poszli pobiegać, bo to do nich pasuje. (Tom i ja też biegaliś m y, w niedziele, ja trochę szybszym niż norm alnie krokiem, on krokiem w olniejszym, ż ebyś m y m ogli biec ram ię w ram ię ) A m oż e Jess jest na gó rze, w pokoju goś cinnym, m oż e na przykł ad m aluje albo biorą razem prysznic, ona, opierają c się rę kam i o w ył oż oną kafelkam i ś cianę, on z dł oń m i na jej biodrach.

 

 

W ieczorem

 

 

O dw ró ciw szy się lekko do okna, tył em do przedział u, otw ieram m ał ą butelkę C henin B lanc, jedną z kilku, któ re kupił am w W histlestop na Euston. W ino jest ciepł e, ale nic to. N alew am trochę do plastikow ego kubka, zakrę cam butelkę i chow am ją do torebki. N a picie w pocią gu w poniedział ek ludzie patrzą m niej przychylnym okiem, chyba ż e pije się w tow arzystw ie, a ja piję sam a.

 

Jest tu sporo znajom ych tw arzy, ludzi, któ rzy dzień w dzień jeż dż ą tam i z pow rotem, tak jak ja Poznaję ich, a oni pew nie poznają m nie. A le nie w iem, czy m nie w idzą, czy w idzą m nie taką, jaką napraw dę jestem.

 

Jest cudow ny w ieczó r, ciepł y, lecz nie duszny. Sł oń ce zaczyna leniw ie opadać, w ydł uż ają się cienie

i drzew a toną pow oli w zł ocistym ś w ietle. Pocią g stukocze, m ija szybko pię tnastkę, postacie Jasona
i Jess rozm azują się w w ieczornym sł oń cu. W racają c, w iduję ich rzadko. Jeś li z przeciw nej strony nie

nadjeż dż a inny pocią g i jeś li jedziem y pow oli, czasem m igają m i na tarasie. Jeś li nie – tak jak dzisiaj

 

– zaw sze m ogę ich sobie w yobrazić. Jess siedzi pew nie z nogam i na stole i kieliszkiem w ina w rę ku, a Jason stoi za nią z rę kam i na jej ram ionach. C zuję dotyk jego dł oni, czuję ich cię ż ar, opiekuń czy i podtrzym ują cy na duchu. C zę sto przył apuję się na tym, ż e pró buję sobie przypom nieć, kiedy ostatni raz m iał am znaczą cy kontaktfizyczny z inną osobą, ot, zw ykł e przytulenie czy uś cisk rę ki. G dy o tym m yś lę, drga m i serce.

 

 

W torek, 9 lipca 2013

 

 

R ano

 

 

K upka ubrań z zeszł ego tygodnia w cią ż tam jest, jeszcze bardziej zakurzona i opuszczona niż kilka dni tem u. C zytał am gdzieś, ż e uderzają cy w czł ow ieka pocią g m oż e zedrzeć z niego ubranie. Ś m ierć na torach to nic niezw ykł ego. Podobno um iera tak dw ieś cie, trzysta osó b rocznie, a w ię c co najm niej jeden czł ow iek co dw a dni. N ie jestem pew na, ilu ginie przypadkow o. Pocią g jedzie pow oli i uw aż nie patrzę, ale nie w idzę na ubraniu ś ladó w krw i.

 

Zatrzym ujem y się przed sem aforem, jak zw ykle. W idzę Jess stoją cą na dolnym tarasie przed szklanym i drzw iam i. Jest na bosaka, w jasnej sukience w e w zorki. Spoglą da przez ram ię za siebie i pew nie m ó w i coś do Jasona, któ ry robi ś niadanie. Pocią g rusza, ale nie odryw am od niej oczu, nie odryw am oczu od jej dom u. N ie chcę w idzieć innych, zw ł aszcza tego cztery posesje dalej, tego, któ ry kiedyś należ ał do m nie.


M ieszkał am pię ć lat przy B lenheim R oad dw adzieś cia trzy, bezbrzeż nie szczę ś liw a i bezgranicznie nieszczę ś liw a. I teraz nie m ogę na niego patrzeć. To był m ó j pierw szy dom. N ie m oich rodzicó w, nie dom, któ ry w ynajm ow ał am z innym i studentam i – ten był tylko m ó j, m ó j pierw szy. A teraz nie m ogę teraz nie chcę go w idzieć. N ie, m ogę, chcę i nie chcę zarazem, pró buję tego nie robić. C odziennie pow tarzam sobie „nie patrz” i codziennie patrzę. N ie m ogę się pow strzym ać, chociaż nie m a tam nic co chciał abym zobaczyć, chociaż w szystko, co w idzę, boli m nie i rani. C hociaż doskonale pam ię tam

jak się czuł am, gdy podniosł am w zrok i zobaczył am, ż e krem ow ą lnianą zasł onę w sypialni na gó rze
zastą piono czym ś w delikatnym dziecię cym ró ż u. C hociaż w cią ż pam ię tam, jak zabolał m nie w idok

A nny podlew ają cej ró ż e pod pł otem w podkoszulku opinają cym jej w ielki brzuch. Zagryzł am w tedy w argi, m ocno, aż do krw i.

 

Zaciskam pow ieki i liczę do dziesię ciu, pię tnastu, dw udziestu. Już. Został w tyle, już go nie w idać W taczam y się i w ytaczam y z W itney, przyspieszam y, przedm ieś cia zlew ają się stopniow o z brudnym pó ł nocnym Londynem i bliź niaki znikają, ustę pują c m iejsca upstrzonym graffiti w iaduktom i pustym dom om z pow ybijanym i szybam i. Im bliż ej Euston, tym bardziej się denerw uję. R oś nie napię cie: jak bę dzie dzisiaj? Po praw ej stronie toró w, jakieś pię ć set m etró w przed stacją, jest betonow y budynek, niski i zapuszczony. N a ś cianie ktoś nam alow ał strzał kę w skazują cą kierunek nastę pnej stacji i sł ow a: K O N IEC PO D R Ó Ż Y. M yś lę o kupce ubrań na nasypie i ś ciska m nie w gardle.

 

 

W ieczorem

 

 

Pocią g, któ rym w racam w ieczorem, ten o siedem nastej pię ć dziesią t sześ ć, jest trochę w olniejszy: chociaż nie zatrzym uje się na dodatkow ych stacjach, jedzie sześ ć dziesią t jeden m inut, a w ię c siedem m inut dł uż ej niż ten poranny. A le w szystko m i jedno, poniew aż tak jak rano nie spieszy m i się do Londynu, tak w ieczorem nie spieszno m i do A shbury. N ie dlatego, ż e to A shbury, chociaż tak, m iasto jest okropne: zał oż one w latach sześ ć dziesią tych rozrasta się w sercu B uckingham shire jak rak. A le nie jest gorsze ani lepsze od jem u podobnych, tych z centrum peł nym kaw iarni, sklepó w z telefonam i kom ó rkow ym i i filii JD Sports i przedm ieś ciam i, za któ rym i rozcią ga się kró lestw o m ultipleksó w

i hiperm arketó w

Tesco. M ieszkam

w e w zglę dnie eleganckiej, now ej dzielnicy w ybudow anej

w m iejscu, gdzie kom ercyjne centrum

m iasta zaczyna przechodzić w przedm ieś cia, ale to nie jest m ó j

dom. M oim dom em

jest ten przy torach, ten, któ rego był am w spó ł w ł aś cicielką. W A shbury nią nie

jestem, nie jestem

naw et najem czynią – jestem lokatorką i zajm uję m ał y pokó j w bezbarw nym

nierzucają cym

się w

oczy dw upoziom ow ym m ieszkaniu C athy, w szystko dzię ki jej uprzejm oś ci

i przychylnoś ci.

       

Zaprzyjaź nił yś m y

się na studiach. Tak na pó ł gw izdka, bo nigdy nie był yś m y praw dziw ym i

przyjació ł kam i. N a pierw szym

roku C athy m ieszkał a po drugiej stronie korytarza, chodził yś m y na te

sam e zaję cia

i podczas tych

pierw szych onieś m ielają cych tygodni, zanim poznał yś m y ludzi,

           

z któ rym i m iał yś m y w ię cej w spó lnego, był yś m y naturalnym i sojuszniczkam i. O d drugiego roku w idyw ał yś m y się coraz rzadziej, a po studiach nie w idział yś m y się chyba ani razu, nie liczą c ś lubó w

koleż anek czy kolegó w. Jednak tak się przypadkiem zł oż ył o, ż e w m ojej godzinie potrzeby C athy
m iał a w olny pokó j i uznał am, ż e to sensow ne rozw ią zanie. B ył am pew na, ż e potrw a to tylko parę

m iesię cy, najw yż ej pó ł roku, poza tym nie bardzo w iedział am, co robić. N igdy nie m ieszkał am sam a rodzicó w zam ienił am najpierw na w spó ł lokatorki, potem na Tom a. D oszł am do w niosku, ż e to bardzo dobra propozycja, i się zgodził am. B ył o to praw ie dw a lata tem u.

 

N ie, nie jest aż tak strasznie, C athy jest m ił a. M oż e się trochę narzuca, lecz jest m ił a. I każ e m i to zauw aż ać. Jej uprzejm oś ć jest w ypisana w ielkim i literam i, to jej najw aż niejsza cecha i C athy chce


ż ebym ją dostrzegał a, czę sto, niem al codziennie, co byw a m ę czą ce. A le w sum ie nie jest tak ź le, byw ają gorsze w spó ł lokatorki. N ie, w m ojej now ej sytuacji (w cią ż jest dla m nie now a, chociaż m inę ł y już dw a lata) to nie ona m i najbardziej przeszkadza ani naw et nie A shbury. Przeszkadza m i to ż e nie jestem panią siebie. W jej m ieszkaniu zaw sze czuję się jak goś ć, któ ry już daw no pow inien był w yjś ć. C zuję się tak w kuchni, gdy w alczym y o m iejsce, robią c kolację. C zuję się tak, gdy C athy siedzi obok m nie na sofie, kurczow o ś ciskają c pilota w rę ce. Jedynym m iejscem, gdzie m ogę być napraw dę u siebie, jest m ó j m alutki pokoik, do któ rego w ciś nię to podw ó jne ł ó ż ko i biurko, tak ż e ledw o m oż na m ię dzy nim i przejś ć. W ygodnie m i tam, ale nie jest to m iejsce, gdzie chciał oby się być dlatego skrę pow ana i bezsilna przesiaduję gł ó w nie w salonie albo przy kuchennym stole. Stracił am kontrolę nad w szystkim, naw etnad dom am i w m ojej gł ow ie.

 

 

Ś roda, 10 lipca 2013

 

 

R ano

 

 

U pał narasta. D opiero w pó ł do dziew ią tej, a już jest duszno i pow ietrze jest już cię ż kie od w ilgoci

 

C hciał oby się burzy, ale niebo jest bezczelnie czyste, jasne, bladobł ę kitne. W ycieram pot z gó rnej

 

w argi. Szkoda, ż e nie kupił am w ody.

Tego ranka ku sw ojem u bolesnem u rozczarow aniu nie w idzę Jasona i Jess. To gł upie, w iem

 

Przyglą dam się dom ow i, ale nie m a tam nic do oglą dania. Zasł ony na dole są rozsunię te, ale drzw i na ogró d ktoś zam kną ł i w szkle igrają prom ienie sł oń ca. Zam knię te jest ró w nież okno na taras. M oż e Jason w yszedł do pracy? M yś lę, ż e jest lekarzem i pracuje w któ rejś z tych zagranicznych organizacji. Jest cią gle pod telefonem, na szafie zaw sze czeka spakow ana torba. K iedy w Iranie jes trzę sienie ziem i albo kiedy A zję naw iedza tsunam i, rzuca w szystko, chw yta torbę i w cią gu kilku godzin jestjuż na H eathrow gotó w lecieć i ratow ać ludziom ż ycie.

 

Jess w sw oich odw aż nie w zorzystych sukienkach i butach C onverse, ze sw oją urodą i postaw ą pracuje pew nie w przem yś le m odow ym. A m oż e m uzycznym albo w reklam ie, jest stylistką albo fotograficzką. N o i dobrą, artystycznie utalentow aną m alarką. W idzę ją teraz w pokoju goś cinnym na gó rze: gł oś na m uzyka, otw arte okno, pę dzel w rę ku i olbrzym ie pł ó tno oparte o ś cianę. B ę dzie tam do pó ł nocy – Jason w ie, ż e lepiej jej nie przeszkadzać, kiedy pracuje.

O czyw iś cie nikogo nie w idzę. N ie w iem, czy Jess m aluje, czy Jason cudow nie się ś m ieje ani czy Jess m a pię knie ukształ tow ane koś ci policzkow e. N ie w idzę stą d rysó w jej tw arzy, ani razu nie sł yszał am jego gł osu. N igdy nie w idział am ich z bliska, bo kiedy m ieszkał am przy B lenheim R oad

jeszcze ich tam nie był o. Przeprow adzili się po tym, jak odeszł am, a w ię c m niej w ię cej przed dw om a
laty, nie w iem dokł adnie kiedy. Zaczę ł am ich zauw aż ać rok tem u, tak m yś lę, i stopniow o, po kilku

m iesią cach, stali się dla m nie kim ś w aż nym.

 

Ich im ion też nie znam, w ię c m usiał am ich jakoś nazw ać. „Jason”, bo jest przystojny jak brytyjski gw iazdor film ow y, ż aden tam D epp czy Pitt, tylko Firth albo Jason Isaacs. A „Jess” po prostu dlatego ż e idzie w parze z „Jasonem ”, ż e pasuje do jej urody i beztroskiej postaw y. Są tandem em, zgranym duetem. I w iem, ż e są szczę ś liw i. Są tacy, jakim i pię ć lat tem u byliś m y Tom i ja. Są tym, co stracił am, w szystkim tym, czym chcę być.


W ieczorem

 

 

M oja bluzka, niew ygodnie obcisł a, z napię tym i na piersiach guzikam i, jest przepocona i pod pacham i m am lepkie, w ilgotne plam y. Pieką m nie oczy, drapie m nie w gardle. Tego w ieczoru nie chcę, ż eby droga pow rotna się przedł uż ał a. C hcę w ró cić do dom u, rozebrać się i w ejś ć pod prysznic, być tam gdzie niktnie m oż e m nie zobaczyć.

 

Patrzę na siedzą cego naprzeciw ko m ę ż czyznę. Jest m niej w ię cej w m oim w ieku, m a trzydzieś ci trzydzieś ci pię ć lat i ciem ne w ł osy siw ieją ce na skroniach. I ziem istą cerę. Jest w garniturze, ale zdją ł m arynarkę i rzucił ją na siedzenie obok. Stoi przed nim cieniutki jak papier M acB ook. M ę ż czyzna w olno pisze. N a praw ej rę ce m a srebrzysty zegarek z duż ym cyferblatem, chyba drogi – to B reitling? C ią gle zagryza w nę trze policzka. Pew nie jest nerw ow y. A lbo gł ę boko zam yś lony. Pisze w aż ny m ejl do kolegi z now ojorskiego biura lub starannie sform uł ow any list do przyjació ł ki, w któ rym z nią zryw a. N agle podnosi gł ow ę i spotykam y się w zrokiem. Patrzy na m nie, potem na m ał ą butelkę w ina



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.