Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Elaine. Rozdział ósmy



Elaine

 

Benjamin podnió sł wzrok znad kartki w chwili, gdy dziewczyna wchodził a z powrotem do windy.

- Chodź tutaj!

Wyszł a z windy, a drzwi zamknę ł y się za nią.

Benjamin chwycił ją za ramię.

- Doką d ona pojechał a? - zapytał.

Dziewczyna wyszarpnę ł a rę kę.

- Co ty... - zaczę ł a.

- Doką d ona pojechał a?!

- Nie wiem!

- Powiedz mi prawdę!

- Mó wię prawdę!

Benjamin skiną ł gł ową.

- Kiedy widział aś ją po raz ostatni?

- Wczoraj w nocy.

- O któ rej godzinie?

- Pó ź no. Chyba okoł o drugiej lub trzeciej.

- Co się stał o?

Dziewczyna wzruszył a ramionami.

- Po prostu pojawił a się, spakował a parę rzeczy, napisał a to i wyszł a.

- Co mó wił a przed wyjś ciem?

- Nie pamię tam.

- Przypomnij sobie.

Dziewczyna zmarszczył a czoł o.

- Zechcesz mi moż e powiedzieć, co się dzieje? - zapytał a.

- Powiedz mi, co mó wił a.

- Powiedział a, ż e rzuca studia. Pł akał a i...

- Pł akał a?

- Tak.

- Co mó wił a?

- Jedynie poż egnał a się i poprosił a, ż eby jej przesł ać rzeczy. Ubrania i resztę.

- Gdzie przesł ać?

- Do jej domu.

- Do jej domu? Do domu jej rodzicó w?

- Tak.

Benjamin skiną ł gł ową.

- Chodź ze mną - rzucił.

- Sł ucham?

- Chodź ze mną.

- Po co?

- Zadzwonisz do niej do domu.

- Sł uchaj - zaczę ł a dziewczyna - pozwolisz, ż e nie bę dę się mieszał a w jaką ś bzdurną historię mił osną? Wolał abym...

Benjamin spoglą dał na nią przez chwilę, po czym wskazał gł ową w kierunku drzwi i wyszedł za nią z budynku.

 

- Halo - odezwał a się dziewczyna. - Mó wi Marjory, koleż anka Elaine z pokoju w akademiku. Czy jest Elaine?

Benjamin przysuną ł gł owę do gł owy dziewczyny i odsuną ł nieco sł uchawkę od jej ucha.

- W tej chwili nie moż e podejś ć do telefonu - dobiegł go gł os pani Robinson.

- Och. No bo wszystkie jej rzeczy został y u mnie. Chciał am ją zapytać, co mam z nimi zrobić.

Przez chwilę w sł uchawce panował a cisza.

- Proszę przez jakiś czas zatrzymać je u siebie - powiedział a pani Robinson. - Elaine napisze list i poda szczegó ł y.

- Ale gdzie ona jest? - cią gnę ł a Marjory. - Czy jest teraz w domu?

- Bardzo ł adnie z twojej strony, Marjory, ż e zadzwonił aś. Dopilnuję, ż eby napisał a...

Ben wyrwał sł uchawkę i przył oż ył do ucha.

- Niech mi pani powie, co się dzieje, pani Robinson! Niech pani powie, gdzie ona jest!

Poł ą czenie został o przerwane. Benjamin odwiesił z trzaskiem sł uchawkę i wybiegł z budki na jezdnię. Zamachał na pę dzą cą wprost na niego taksó wkę i uskoczył jej z drogi, gdy z piskiem zahamował a.

- Lotnisko! - polecił, gramolą c się na tylne siedzenie. - Na lotnisko, proszę!

 

Zapadał zmierzch. Na ulicy był o zupeł nie cicho i choć widocznoś ć był a już sł aba, lampy stoją ce wzdł uż krawę ż nika nie palił y się jeszcze. Benjamin zapł acił kierowcy, a potem przez dł ugi czas stał obok drzewa, spoglą dają c na dom. Na pię trze nie palił o się ż adne ś wiatł o. W salonie na dole był o jasno, ale okna przysł aniał y cię ż kie kotary, tak ż e tylko cienka smuga ś wiatł a przebijał a w ś rodku każ dego z nich. Nagle otworzył y się drzwi frontowe i duż y snop ś wiatł a padł na trawnik przed domem. Benjamin schował się za pniem duż ej palmy i patrzył, jak pan Robinson idzie kamienną dró ż ką po leż ą cą na trawie gazetę. Kiedy wró cił do domu, Benjamin ruszył szybko podjazdem wzdł uż bocznej ś ciany domu. Zatrzymał się pod oknem przy rogu i spojrzał w gó rę. Potem zł oż ył dł onie w trą bkę i zawoł ał:

- Elaine!

Nie był o odpowiedzi. Poczekał chwilę, a potem znalazł na ziemi mał y kamyk i rzucił nim w szybę. Nikt nie podszedł do okna. Pokó j pozostał ciemny. Panował a zupeł na cisza. Wreszcie Benjamin ruszył do koń ca podjazdu i bezszelestnie otworzył furtkę do ogrodu. Wszedł i zatrzymał się przy jakimś krzaku. Na werandzie palił o się ś wiatł o i przez szybę widział siedzą cą w fotelu panią Robinson. Przymruż ył oczy, by lepiej jej się przyjrzeć. Nie czytał a ani nie rozmawiał a z nikim, jedynie spoglą dał a przed siebie w ciemny ogró d. Na stoliku obok niej stał a szklanka z drinkiem. Benjamin przysuną ł się do krzaka. Odczekał chwilę, po czym wycofał się z ogrodu ponownie na podjazd i zakradł się do drzwi z boku domu. Bardzo wolno przekrę cił gał kę i otworzył je. Nadstawił ucha. Z wnę trza nie dobiegał ż aden dź wię k. Zdją ł buty i zostawił je przy drzwiach, a potem po cichu wś lizgną ł się do ś rodka. Przeszedł w skarpetach przez ciemną kuchnię, natrafiają c po omacku najpierw na zlew, potem na stó ł, w koń cu zaś na drzwi do jadalni. Pchną ł je lekko, przytrzymał i rozwarł szerzej. Padł a na niego smuga przyć mionego ś wiatł a. Wkroczył do jadalni, wstrzymują c oddech, gdy wolno zamykał za sobą drzwi.

Jadalnia był a na tyle oś wietlona, ż e mó gł dostrzec zarysy stoł u i krzeseł oraz cię ż kich zasł on na oknach. Usł yszał, jak pan Robinson kaszle. Przykucną ł. Obejrzał się na drzwi, ale dobiegł go tylko szelest przewracanych stron gazety, po czym znó w zapanował a cisza. Zrobił kilka cichych krokó w w stronę wejś cia do jadalni.

Jadalnię od salonu oddzielał niewielki hol i kiedy Benjamin wychylił gł owę, mó gł dojrzeć siedzą cego w duż ym fotelu z gazetą pana Robinsona. Nagle tamten zł oż ył gazetę na kolanach i wstał. Benjamin przywarł do ś ciany. Usł yszał, jak pan Robinson idzie przez dywan w jego kierunku, ale po chwili skrzypnę ł y drzwi frontowe, a potem dobiegł go szmer zraszaczy na trawniku przed domem. Pan Robinson wró cił do ś rodka i drzwi zatrzasnę ł y się.

- Powiedz George'owi, ż eby podregulował gł owice zraszaczy - przemó wił pan Robinson.

Znowu zapadł a cisza.

- Sł yszał aś?

- Tak, sł yszał am - odpowiedział a pani Robinson z werandy.

Benjamin sł uchał, jak pan Robinson siada z powrotem w fotelu i rozkł ada gazetę. Potem wyjrzał zza drzwi i obserwował, jak tamten czyta. Kiedy pan Robinson spojrzał na nastę pną stronę i obró cił gł owę w stronę najdalszej kolumny, Benjamin wszedł wolno do holu. Przystaną ł, wcią ż wbijają c wzrok w pana Robinsona, a potem zbliż ył się do schodó w. Wcią gną ł i wypuś cił powietrze. Cicho i szybko ruszył na pię tro. Trzymał się balustrady, aż znalazł się przed drzwiami pokoju Elaine. Otworzył je cicho. Wszedł do ś rodka, zamkną ł za sobą drzwi i zapalił ś wiatł o.

W pokoju panował idealny porzą dek. Na ł ó ż ko starannie nacią gnię to narzutę ze wzorem czerwonego kwiatu na ś rodku. Na wszystkich trzech oknach biał e zasł ony był y zacią gnię te do poł owy. Okna był y zamknię te i pokó j pachniał tak, jakby od kilku tygodni nikt w nim nie przebywał. Na biurku nie leż ał o nic opró cz biał ej suszki. Drzwi szafy był y domknię te. Benjamin stał przez chwilę, rozglą dają c się dookoł a z pochmurną miną, patrzą c na ś ciany, dywan i ł ó ż ko. Potem zgasił ś wiatł o i wyszedł na korytarz. Ruszył na dó ł po schodach. Pokazał się w szerokim wejś ciu do salonu i wbił wzrok w pana Robinsona, któ ry wcią ż czytał gazetę w fotelu.

- Gdzie ona jest? - odezwał się Benjamin.

Pan Robinson pochylił się gwał townie, obró cił się i spojrzał z otwartymi ustami na Benjamina. Dopiero po chwili oprzytomniał i unió sł się szybko z fotela, upuszczają c gazetę na dywan.

- Gdzie ona jest? - powtó rzył Benjamin, wchodzą c do pokoju.

- Wynoś się - rzucił cicho pan Robinson.

Od strony werandy nadeszł a pani Robinson. Skinę ł a gł ową Benjaminowi i uś miechnę ł a się.

- Cześ ć, Benjaminie - powiedział a.

- Gdzie ona jest?!

Nie odwracają c od niego wzroku, pani Robinson się gnę ł a po sł uchawkę telefonu na stoliku i przył oż ył a ją do ucha. Wcią ż patrzą c na Benjamina, postukał a w wideł ki i czekał a.

- Halo - odezwał a się w koń cu. - Z policją proszę.

Benjamin ruszył w jej stronę. Pan Robinson szybko zastą pił mu drogę. Spojrzał Benjaminowi w twarz.

- Proszę przysł ać patrol na Glenview Road 1200 - przemó wił a pani Robinson. - Mamy tu wł amywacza.

Benjamin chciał się na nią rzucić, ale powstrzymał się, kiedy pan Robinson nagle zgarbił się w postawie obronnej i zacisną ł przed sobą pię ś ci.

- Nie wiem - powiedział a pani Robinson. - Zaraz spytam. Czy jesteś uzbrojony, Benjaminie? - Pokrę cił a gł ową. - Chyba nie - odparł a do policjanta. Skinę ł a gł ową. - Dzię kuję. - Odł oż ył a sł uchawkę.

Przez parę nastę pnych chwil cał a tró jka stał a zupeł nie nieruchomo. Pani Robinson z rę ką na sł uchawce, zasł aniają cy ją, wcią ż lekko przygarbiony mą ż oraz Benjamin, któ ry wychylił się do przodu i wpatrywał się ponad gł ową pana Robinsona w jego ż onę.

- Chcesz szybkiego drinka? - zaproponował a pani Robinson.

Pan Robinson wyprostował się powoli, obszedł Benjamina i wró cił do swojego fotela. Opadł na niego, gł ę boko odetchną ł, podnió sł gazetę i rozł oż ył przed sobą. Pani Robinson wró cił a na werandę, usiadł a obok swojego drinka i dalej gapił a się w ciemny ogró d. Benjamin ruszył za nią, ale zaraz przystaną ł i cofną ł się bez sł owa do salonu. Podszedł do fotela pana Robinsona. Ten przewró cił stronę i zaczą ł czytać nowy artykuł.

- Co jej zrobiliś cie?

Pan Robinson uś miechną ł się i podnió sł wzrok znad gazety.

- Mó wił eś coś, Ben?

- Muszę wiedzieć.

- Doprawdy?

- Tak.

- Ben mó wi, ż e musi wiedzieć, co zrobiliś my Elaine - zawoł ał do ż ony.

Nie odezwał a się.

- Wiesz co, Ben - odezwał się pan Robinson, odwzajemniają c jego spojrzenie. - Przyjdź moż e za parę tygodni.

- Sł ucham?

- Przyjdź gdzieś tak za tydzień - uś ciś lił pan Robinson. - Wtedy dowiesz się wszystkiego.

Benjamin wyrwał mu gazetę z rą k.

- Ona chyba nie... - zaczą ł i pokrę cił gł ową. - Ona chyba nie wychodzi za...

Nie był o syreny, ale Benjamin usł yszał, jak samochó d staje z piskiem przed domem i jak po chwili otwierają się i trzaskają drzwiczki. Podnió sł gł owę, rzucił gazetę i ruszył sprintem przez jadalnię i ciemną kuchnię, uderzają c po drodze biodrem w stó ł. Wypadł bocznymi drzwiami na dwó r. Chwycił buty. Chwilę potem rozległ y się kroki na betonowym podjeź dzie. Rzucił się w stronę pł otu po drugiej stronie podjazdu, wskoczył na niego i zwalił się do ogrodu są siada. Podnió sł się i zaczą ł uciekać.


 

Rozdział ó smy

 

Nastę pnego dnia był a sobota. Tuż przed ś witem Benjamin wylą dował na lotnisku w San Francisco i po wyjś ciu z samolotu popę dził do pierwszej budki telefonicznej. W ksią ż ce figurował tylko jeden Carl Smith. Benjamin zadzwonił do niego, ale nikt nie podnió sł sł uchawki. Wyrwał kartkę z ksią ż ki i pojechał taksó wką pod podany adres. Drzwi wejś ciowe do bloku nie był y zamknię te na klucz. Benjamin pchną ł je i wbiegł po schodach na drugie pię tro. Dł ugim ciemnym korytarzem dotarł do mieszkania Carla. Już miał zapukać, gdy dostrzegł przypię tą do drzwi obok klamki biał ą kopertę. Chwycił ją i podbiegł do okna na koń cu korytarza. Na kopercie napisano imię “Bob". Benjamin rozerwał kopertę, wycią gną ł kartkę papieru i przeczytał ją szybko przy szarym ś wietle przebijają cym przez brudną szybę.

 

Bob,

Przyszykuj się na prawdziwy wstrzą s, stary. Moż esz wierzyć albo nie, ale porzucam stan kawalerski. Elaine Robinson - dziewczyna, z któ rą był em u Ciebie na imprezie w zeszł ym miesią cu - przyję ł a moje oś wiadczyny i w gruncie rzeczy nalega, abyś my wzię li ś lub jeszcze w czasie tego weekendu. Nie mogę uwierzyć swojemu szczę ś ciu i, czego nie trzeba dodawać, jestem zupeł nie oszoł omiony. Wiem, ż e w zwią zku z tym wybaczysz mi, jeż eli się wycofam z naszych planó w.

Wszystko został o omó wione w trakcie nocnej wizyty Elaine i jej ojca. Wokó ł cał ej sprawy jest wiele dziwnych i niejasnych okolicznoś ci, w któ re nie mam w tej chwili czasu się zagł ę biać. Elaine jest teraz w Santa Barbara u moich rodzicó w i tam wł aś nie wyjeż dż am. Ś lub odbę dzie się w Pierwszym Koś ciele Prezbiteriań skim na Allen Street w Santa Barbara w sobotę o jedenastej rano. Gdybyś przypadkiem przeczytał tę wiadomoś ć dostatecznie wcześ nie, to postaraj się koniecznie przyjechać. Myś lę, ż e mogę Ci obiecać niezł e widowisko. Janie gorą czkowo pró buje wytrzasną ć druhny, a mama wysył a telegramy do wszystkich moż liwych znajomych. Tata jest zbyt oszoł omiony, by w ogó le zają ć się czymkolwiek.

Wró cę na począ tku tygodnia, holują c pannę mł odą. Wię c do zobaczenia wtedy, jeż eli nie wcześ niej. Alleluja!

Carl

 

Samolot osiadł na mał ym lotnisku na przedmieś ciu Santa Barbara dokł adnie o jedenastej. Benjamin pierwszy zbiegł po schodach na pł ytę. Parę minut pó ź niej jego taksó wka zatrzymał a się przed Pierwszym Koś cioł em Prezbiteriań skim na Allen Street. Benjamin wyskoczył i podał kierowcy banknot przez okno.

Koś ció ł stał w bogatej dzielnicy z duż ymi domami i schludnie utrzymanymi trawnikami. Był to okazał y budynek z duż ymi witraż ami od frontu i z szerokimi betonowymi schodami prowadzą cymi do szeregu drzwi, któ re obecnie był y zamknię te. Benjamin przecisną ł się mię dzy zderzakami zaparkowanych przed koś cioł em dwó ch limuzyn i popę dził po schodach. Chwycił za obie klamki jednych z drzwi i pocią gną ł. Był y zamknię te na klucz. Rzucił się do nastę pnych i pocią gną ł. Ró wnież był y zamknię te. Zaczą ł walić w nie pię ś ciami, potem odwró cił się i ruszył w dó ł po stopniach. Zaczą ł obiegać koś ció ł. Przy koń cu bocznej ś ciany znajdował y się schodki prowadzą ce do jakiegoś wejś cia na gó rze. Benjamin popę dził w ich stronę i wbiegł na samą gó rę, przeskakują c po dwa stopnie na raz. Nacisną ł klamkę. Drzwi otworzył y się. Na dwó r popł ynę ł y przytł umione dź wię ki organó w. Benjamin pogalopował korytarzem, pchną ł znajdują ce się na koń cu drzwi, przeskoczył pró g i przystaną ł.

W dole ujrzał goś ci. Stali. Prawie wszyscy byli czę ś ciowo odwró ceni i kierowali wzrok na tył y koś cioł a, w jakiś punkt poniż ej galerii, na któ rą trafił Benjamin. Wię kszoś ć kobiet miał a biał e rę kawiczki. Jedna trzymał a przy oku chusteczkę. W przedniej czę ś ci koś cioł a stał jakiś mę ż czyzna o czerwonej twarzy i uś miechał się szeroko. Carl Smith i inny mł odzieniec stali za nim, najbliż ej oł tarza. Obaj wł oż yli czarne smokingi z biał ymi goź dzikami w klapie. Benjamin dostrzegł panią Robinson. Stał a w pierwszej ł awce w mał ym kapeluszu na gł owie. Patrzył na nią przez chwilę. Nawą w kierunku oł tarza przeszł a wolno pod Benjaminem dziewczynka w jasnozielonej sukience. Za nią pojawił a się jeszcze jedna, w takim samym stroju, po niej jeszcze jedna i jeszcze jedna. Nagle wył onił a się Elaine. Benjamin rzucił się do balustrady i spojrzał na biał y welon na jej gł owie. Zaczą ł zaciskać i rozwierać pię ś ci. Szł a, prowadzona pod rę kę przez ojca, ubrana w biał ą suknię, któ rej dł ugi tren cią gną ł się za nią powoli w kierunku oł tarza, po gę stym czerwonym kobiercu. Benjamin zaczą ł krę cić gł ową, wcią ż zaciskają c i rozwierają c dł onie, wcią ż wbijają c wzrok w Elaine. Goś cie podą ż ali za nią wzrokiem, gdy ich mijał a. Dziewczynki w zielonych sukienkach utworzył y szpaler po obu stronach oł tarza. W tym momencie Benjamin trzasną ł dł oń mi w balustradę galerii i wrzasną ł:

- Elaine!!!

Organy umilkł y.

Benjamin jeszcze raz grzmotną ł w balustradę.

- Elaine!!! Elaine!!! Elaine!!! - rykną ł.

Pastor przy oł tarzu podnió sł wzrok. Dziewczynki w zielonych sukienkach obró cił y się gwał townie w kierunku galerii. Pani Robinson wyszł a z ł awki, spojrzał a na Benjamina, zrobił a kolejny krok w jego stronę i zaczę ł a krę cić gł ową. Mę ż czyzna o czerwonej twarzy popatrzył w gó rę i przestał się uś miechać.

Benjamin walną ł dł oń mi w drewnianą balustradę.

- Elaine!!!

Elaine odwró cił a się i wbił a wzrok w Benjamina. Obok niej stał Carl Smith i przyglą dał mu się z przechyloną lekko gł ową. Pan Robinson zrobił krok w stronę galerii, ale zaraz odwró cił się i wzią ł Elaine za rę kę. Pocią gną ł ją w stronę oł tarza. Powiedział coś do pastora, a tamten pochylił się ku niemu. Pan Robinson powtó rzył to samo, wskazują c na Carla Smitha. Pastor skiną ł gł ową. Pan Robinson wzią ł Carla pod ramię i podprowadził przed oł tarz obok Elaine. Pastor otworzył mał ą ksią ż eczkę, któ rą trzymał w rę ku.

- Nie!!!

Benjamin obró cił się w kó ł ko, po czym podnió sł nogę i przeł oż ył przez balustradę. Jakaś kobieta wrzasnę ł a. Paru goś ci stoją cych dokł adnie pod Benjaminem zaczę ł o się przepychać i odsuwać jak najdalej od swojego miejsca. Elaine odwró cił a się od oł tarza i przeszł a parę krokó w mię dzy ł awkami. Wpatrywał a się w Benjamina, zakrywają c dł oń mi czę ś ć twarzy. Ojciec chwycił ją za rę kę i zacią gną ł z powrotem przed pastora.

Benjamin zdją ł nogę z balustrady. Pobiegł wzdł uż galerii do drzwi i dalej korytarzem prowadzą cym do przedniej czę ś ci koś cioł a i zakoń czonym dwojgiem drzwi. Gwał townie otworzył jedne z nich. Jakiś mę ż czyzna w czarnym stroju duchownego podnió sł wzrok zza biurka i dź wigną ł się z krzesł a. Benjamin odwró cił się i pchną ł drugie drzwi. Za nimi znajdował y się opadają ce w dó ł drewniane schody. Benjamin zbiegł po nich szybko. Napotkał jeszcze jedne drzwi. Chwycił za klamkę i otworzył je.

Pan Robinson czekał już na niego. Stał przygarbiony, z szeroko rozpostartymi ramionami. Za panem Robinsonem stał a Elaine, wbijają c wzrok w Benjamina i wcią ż zakrywają c usta dł oń mi. Benjamin skoczył w bok, ale pan Robinson dał nurka i chwycił go w pasie. Benjamin wyrwał się, lecz nie zdoł ał dobiec do Elaine. Poczuł, ż e pan Robinson ł apie go za szyję, a potem za koł nierzyk i cią gnie w tył, rozrywają c mu koszulę wzdł uż plecó w. Benjamin obró cił się gwał townie i uderzył go pię ś cią w twarz. Pan Robinson zatoczył się i upadł skulony w ką cie.

Benjamin rzucił się naprzó d. Elaine zrobił a krok w jego stronę. Chwycił ją za rę kę.

- Szybko - rzucił. - Tylko nie zemdlej!

Pocią gną ł ją w stronę drzwi, ale niespodziewanie pojawił się w nich mę ż czyzna z gó ry w stroju duchownego i zamkną ł je za sobą.

- Z drogi! - warkną ł Benjamin.

Mę ż czyzna nie ruszył się. Benjamin przygią ł lekko kolana i już miał ruszyć w kierunku drzwi, kiedy poczuł zaciskają cą mu się na szyi rę kę. Zamachną ł się na ś lepo do tył u. Carl Smith stał za nim, dyszą c cię ż ko. Wypadł mu goź dzik. Benjamin spoglą dał to na Carla Smitha, to na mę ż czyznę tkwią cego przy drzwiach. Nagle chwycił stoją cy obok oł tarza duż y krzyż z brą zu i unió sł go na wysokoś ć gł owy. Zamachną ł się nim na Carla Smitha. Ten potkną ł się, odwró cił i uciekł w stronę goś ci. Benjamin z cał ych sił chwycił Elaine za rę kę i pocią gną ł w stronę drzwi.

- Zjeż dż aj!!! - rykną ł i unió sł krzyż nad gł owę. Mę ż czyzna szybko się odsuną ł. Benjamin cisną ł krzyż na podł ogę i wycią gną ł Elaine na korytarz, a stamtą d przez inne drzwi na dwó r.

- Biegiem! - zawoł ał. Pocią gną ł ją za sobą. - Biegiem, Elaine! Biegiem!

Potknę ł a się i upadł a.

- Benjaminie, ta suknia! - ję knę ł a.

- Szybko! - ponaglił ją i podnió sł z ziemi.

Przebiegli kilka przecznic. Kiedy przecinali jedną z ulic, jakiś kierowca musiał gwał townie zahamować i wjechać na krawę ż nik, by ich nie potrą cić. W koń cu Benjamin dostrzegł w oddali stoją cy na przystanku autobus, do któ rego wł aś nie wsiadali ludzie.

- Tam! - krzykną ł, wskazują c przed siebie.

Drzwi autobusu zamknę ł y się w chwili, gdy do niego dobiegli. Benjamin walną ł w nie rę ką i otworzył y się. Wepchną ł Elaine do ś rodka i podą ż ył za nią, trzymają c tren jej sukni.

- Doką d pan jedzie? - zwró cił się do kierowcy, z trudem ł apią c oddech.

Kierowca gapił się na Elaine i nie odpowiedział.

- Doką d pan jedzie?!

- Na Morgan Street.

- W porzą dku - oznajmił Benjamin. Wycią gną ł z kieszeni garś ć drobnych i wrzucił do automatu. Potem puś cił tren, wzią ł Elaine za rę kę i poprowadził na koniec autobusu. Kierowca wstał z fotela i ś ledził ich wzrokiem. Wię kszoś ć pasaż eró w uniosł a się ze swoich miejsc, wlepiają c oczy w porwaną koszulę Benjamina, zwisają cą wokó ł jego kolan, a potem na suknię Elaine, któ ra cią gnę ł a się powoli po podł odze peł nej niedopał kó w i papierkó w po gumie do ż ucia. Na samym koń cu siedział a samotnie mał a dziewczynka.

- Przepraszam cię - powiedział Benjamin. Pomó gł Elaine usią ś ć przy oknie i opadł na siedzenie obok niej.

Wię kszoś ć pasaż eró w stał a odwró cona w ich stronę. Jakiś starszy mę ż czyzna wychylił się przez są siada, aby im się przyjrzeć. Kierowca nadal stał z przodu obok automatu z biletami i gapił się na nich.

- Niech pan rusza! - warkną ł Benjamin.

Kierowca wcią ż stał nieruchomo.

- Niechż e pan rusza! - krzykną ł Benjamin, podnoszą c się z miejsca. - Niechż e już pan rusza!

Kierowca gapił się jeszcze chwilę, po czym odwró cił się i zają ł miejsce za kierownicą. Pocią gną ł dź wignię i drzwi zamknę ł y się. Benjamin usiadł z powrotem.

Elaine wcią ż pró bował a zł apać oddech. Odwró cił a twarz w stronę Benjamina. Przez chwilę patrzył a na niego, po czym wycią gnę ł a rę kę i chwycił a jego dł oń.

- Benjaminie? - odezwał a się.

- Co?

Autobus ruszył.

 



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.