Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Rozdział XVII



Miną ł tydzień, ale od pana Rochestera nie był o wiadomoś ci; dziesię ć dni minę ł o, a on jeszcze nie wracał. Pani Fairfax powiedział a, ż e wcale by się nie zdziwił a, gdyby z Leas pojechał prosto do Londynu, a stamtą d na kontynent i nie ukazał się w Thornfield aż po roku; nieraz już wyjeż dż ał nagle i niespodziewanie. Sł yszą c to zaczę ł am odczuwać dziwny chł ó d i ś ciskanie w sercu. Poddał am się przez chwilę uczuciu nieznoś nego zawodu. Jednakż e oprzytomniawszy, pomyś lał am o swoich zasadach i przywoł ał am swe uczucia do porzą dku. I aż dziw, jak przezwycię ż ył am chwilowe zapomnienie się, jak wyperswadował am sobie, ż e nie mam powodu interesować się ż ywiej sprawami pana Rochestera.

I wcale nie poniż ał am siebie w niewolniczym poczuciu niż szoś ci: przeciwnie, powiedział am sobie tylko:

„NIc cię nie ł ą czy z wł aś cicielem Thornfield pró cz pensji, któ rą ci wypł aca za nauczanie jego wychowanki, oraz wdzię cznoś ci za peł ne szacunku i uprzejmoś ci traktowanie, do któ rego masz prawo, o ile speł niasz obowią zek. Bą dź pewna, ż e to jedyny ł ą cznik mię dzy nim a tobą, któ ry on na serio uznaje. Toteż nie obieraj sobie pana Rochestera za przedmiot najsł odszych uczuć, uniesień, mą k i tak dalej. On nie jest z twojej sfery; trzymaj się swojej wł asnej i nie zlewaj mił oś ci cał ego serca, duszy i sił y na kogoś, kto tego daru nie pragnie i tylko by nim pogardził. ”

Spokojnie prowadził am dalej zaję cia, niekiedy snuł y mi się po gł owie mgliste przypuszczenia, czyby nie dobrze był o opuś cić Thornfield. Mimo woli ukł adał am ogł oszenia i zastanawiał am się nad moż liwoś cią uzyskania nowych posad. Tych myś li nie uważ ał am za potrzebne hamować; mogł y sobie kieł kować, by z czasem przynieś ć owoce.

Pana Rochestera nie był o już z gó rą dwa tygodnie, gdy poczta przyniosł a pani Fairfax list.

- To od pana - powiedział a spojrzawszy na adres. - Teraz zapewne dowiemy się, czy się mamy spodziewać jego powrotu, czy też nie.

A podczas gdy ona, zł amawszy pieczę ć, przeglą dał a pismo, ja w dalszym cią gu pił am kawę; był a gorą ca i temu przypisywał am fakt, ż e mnie tak strasznie zaczę ł a palić twarz, ale dlaczego rę ka mi drż ał a, tak ż e mimo woli rozlał am poł owę, nad tym wolał am się nie zastanawiać.

- No, czasami myś lę, ż e u nas jest zanadto spokojnie; ale teraz bę dzie rojno i gwarno, przez jakiś czas przynajmniej - rzekł a pani Fairfax wcią ż jeszcze trzymają c list przed okularami.

Zanim pozwolił am sobie zapytać o wyjaś nienie, zawią zał am tasiemki od fartuszka Adelki, przypadkiem rozwią zane, po czym dolawszy jej mleka i podawszy jeszcze jedną buł eczkę powiedział am od niechcenia:

- Pan Rochester zapewne jeszcze nie wró ci tak prę dko?

- Owszem, wraca; pisze, ż e za trzy dni; to znaczy w czwartek; i w dodatku nie sam.

Już sama nie wiem, ilu tych eleganckich goś ci z Leas ma przybyć wraz z nim; każ e mi przygotować wszystkie najlepsze goś cinne pokoje i uporzą dkować bibliotekę i salony; i mam się postarać o wię cej pomocnic kuchennych z hotelu w Millcote i ską d bę dę mogł a; a panie przywiozą swoje panny sł uż ą ce, panowie zaś swoich sł uż ą cych, tak ż e bę dziemy mieli peł en dom goś ci.

To powiedziawszy, pani Fairfax przeł knę ł a szybko ś niadanie i poś pieszył a od razu zabrać się do dzieł a.

Nastę pne trzy dni był y bardzo pracowite. Są dził am zawsze, ż e wszystkie pokoje w Thornfield są doskonale czyste i dobrze utrzymane, pokazał o się jednak, ż e się mylił am. Trzy kobiety wzię to do pomocy i ani przedtem, ani potem nie widział am takiego szorowania, szczotkowania, mycia, trzepania dywanó w, zdejmowania i zawieszania obrazó w, czyszczenia zwierciadeł i ś wiecznikó w, palenia w goś cinnych pokojach, wietrzenia poś cieli. Adelka biegał a jak szalona wś ró d tego wszystkiego; przygotowania na zjazd goś ci i nadzieja ich przybycia wprawiał y ją wprost w ekstazę. Chciał a, ż eby bona przejrzał a wszystkie jej toilettes, jak nazywał a swoje sukienki, odś wież ył a te, któ re był y pass~ees (niemodne - fr. ), przewietrzył a i odprasował a nowe. Ona sama wiercił a się tylko i krę cił a po frontowych pokojach, wskakiwał a na ł ó ż ka i zeskakiwał a z nich, kł adł a się na materacach i na stosach poduszek nagromadzonych przed buchają cym na kominkach ogniem.

Od lekcji został a zwolniona; pani Fairfax zagarnę ł a mnie sobie do pomocy, tak ż e cał y dzień był am w spiż arni i kuchni, pomagają c (a moż e przeszkadzają c) jej i kucharce; uczył am się przyrzą dzać leguminy i ciastka serowe, i ciasto francuskie, oczyszczać zwierzynę i garnirować pó ł miski z deserem.

Przybycia towarzystwa spodziewano się w czwartek po poł udniu na obiad o szó stej. W okresie poprzedzają cym zjazd nie miał am czasu zajmować się urojeniami i zdaje mi się, ż e był am ró wnie czynna i wesoł a jak wszyscy z wyją tkiem Adelki.

Pomimo to wesoł oś ć moją coś tł umił o niekiedy i mimo mej woli spychał o mnie z powrotem w sferę wą tpliwoś ci, domysł ó w i ciemnych przypuszczeń. A dział o się to, ile razy ujrzał am drzwi na schodach do trzeciego pię tra (w ostatnich czasach stale zamykane) otwierają ce się powoli i przepuszczają ce Grację Poole w gł adkim czepeczku, biał ym fartuchu i chusteczce na ramionach; gdy widział am, jak sunie wzdł uż korytarza spokojnym krokiem, tł umionym mię kkimi pantoflami, jak zaglą da do przewró conych do gó ry nogami pokoi goś cinnych, moż e po to tylko, by rzucić sł ó wko porzą dkują cej kobiecie, jak należ y do poł ysku doprowadzić kratę przed kominkiem, wyczyś cić gzyms marmurowy nad nim albo wywabić plamę z obicia na ś cianie. W ten sposó b schodził a do kuchni raz na dzień, zjadał a obiad, wypalał a fajeczkę przy ogniu i wracał a niosą c sobie na pociechę kufel porteru do swej posę pnej, gó rnej siedziby. Z dwudziestu czterech godzin jedną tylko spę dzał a w towarzystwie innych sł uż ą cych; przez resztę czasu pę dził a ż ywot w jakimś niskim, dę bowym pokoju trzeciego pię tra, siedzą c tam, szyją c i prawdopodobnie ś mieją c się sama do siebie niesamowicie, osamotniona jak wię zień w lochu.

Najdziwniejszą rzeczą był o to, ż e nikt w domu, pró cz mnie, nie zwracał uwagi na jej zwyczaje, nie zdawał się im dziwić; nikt nie zastanawiał się nad jej stanowiskiem ani nad jej zaję ciami; nikt nie litował się nad jej samotnoś cią i odosobnieniem. Raz, co prawda, usł yszał am czę ś ć rozmowy pomię dzy Leą a jedną z naję tych kobiet, rozmowy dotyczą cej Gracji. Lea coś powiedział a, czego nie dosł yszał am, a wtedy kobieta zapytał a:

- Wyobraż am sobie, ż e musi dostawać dobrą pensję.

- Tak - odpowiedział a Lea. -

Rada bym taką dostawać; to nie znaczy, ż ebym się na moją skarż ył a... tu nie ma ską pstwa w Thornfield; ale moja pensja to nawet nie pią ta czę ś ć tego, co dostaje pani Poole. Toteż ona odkł ada; co kwartał chodzi do banku w Millcote. NIe dziwił abym się, gdyby już uzbierał a dosyć, by mó c się utrzymać, gdyby miał a ochotę odejś ć. Jednakż e myś lę, ż e przyzwyczaił a się do miejsca, a przy tym nie ma jeszcze lat czterdziestu, a silna jest i zdolna do każ dej pracy. Za wcześ nie jeszcze dla niej porzucać posadę.

- To zrę czna osoba, taką się przynajmniej wydaje - zauważ ył a kobieta.

- Ach!... ona się dobrze rozumie na tym, co ma do roboty, nikt by tego lepiej nie potrafił - odpowiedział a Lea znaczą co. -

I nie każ dy też umiał by ją zastą pó ić... nawet za wszystkie te pienią dze, któ re bierze.

- O, co to, to z pewnoś cią!

- brzmiał a odpowiedź. - Ciekawa jestem, czy pan...

Kobieta chciał a dalej mó wić, ale tu Lea odwró cił a się, spostrzegł a mnie i natychmiast trą cił a towarzyszkę.

- Czy ona nie wie? - dosł yszał am szept.

Lea potrzą snę ł a gł ową i rozmowa się urwał a. Wyrozumiał am z tego jedynie, ż e w Thornfield jest jakaś tajemnica i ż e od udział u w tej tajemnicy jestem rozmyś lnie wykluczona.

Nadszedł czwartek; wszelką robotę ukoń czono poprzedniego wieczoru. Porozkł adano dywany, pozawieszano zasł ony przy ł ó ż kach, rozł oż ono ś nież nobiał e kapy, urzą dzono stoliki toaletowe, powycierano meble, nał oż ono kwiaty do wazonó w.

Pokoje goś cinne i salony nabrał y takiej jasnoś ci i ś wież oś ci, jaką tylko rę kami ludzi osią gną ć był o moż na. I hall takż e wyczyszczono, a wielki rzeź biony zegar, zaró wno jak stopnie i balaski schodó w, bł yszczał y wypolerowane jak szkł o; w jadalnym pokoju kredens jaś niał od sreber, a w salonie i w buduarze poustawiano wszę dzie egzotyczne kwiaty.

Godziny poobiednie upł ywał y; pani Fairfax wł oż ył a swoją najlepszą, czarną atł asową szatę, rę kawiczki i przypię ł a zł oty zegarek, w jej bowiem roli leż ał o przyją ć towarzysstwo, odprowadzić panie do ich pokoi itd. I Adelka takż e chciał a się wystroić, chociaż przypuszczał am, ż e mał ą ma szansę być przedstawiona goś ciom tego dnia przynajmniej.

Jednakż e, chcą c jej dogodzić, pozwolił am, by ją Sophie ubrał a w kró tką, sutą muś linową sukienkę. Ja zaś nie potrzebował am się przebierać; nie bę dę przecież wezwana do opuszczenia szkolnego pokoju, mojego sanktuarium; gdyż moim sanktuarium stał się teraz ten pokó j; „bardzo mił ym schronieniem w okresie zawieruchy”.

Ł agodny to był, pogodny, wiosenny dzień - jeden z tych dni, któ re ku koń cowi marca lub na począ tku kwietnia wstają jaś nieją ce nad ziemią jako zwiastuny lata. Dzień ten chylił się teraz ku koń cowi, lecz jeszcze i wieczó r był ciepł y, tak ż e siedział am nad robotą w pokoju szkolnym przy otwartym oknie.

- Już pó ź no - rzekł a pani Fairfax wchodzą c ubrana w szeleszczą ce jedwabie. - Jestem zadowolona, ż e zadysponował am obiad na sió dmą, choć pan Rochester wspomniał o szó stej, bo już teraz jest po szó stej.

Posł ał am Johna, aby wyjrzał przez bramę, czy widać ich na drodze; stamtą d widzi się dł ugi kawał drogi w kierunku Millcote.

Podeszł a do okna.

- A otó ż i on! No i có ż, Johnie - rzekł a wychylają c się - czy są jakie wiadomoś ci?

- Jadą, proszę pani - odpowiedział. - Za dziesię ć minut tu bę dą.

Adelka skoczył a do okna. Ja podą ż ył am za nią stają c z boku tak, aż eby ukryta za firanką mó c widzieć sama pozostają c nie widziana. Te dziesię ć minut dł uż ył y mi się bardzo; nareszcie rozległ się turkot kó ł; czworo jeź dź có w konnych galopował o ku podjazdowi, a za nimi jechał y dwa otwarte powozy. Wiatrem unoszone woale i powiewają ce pió ra wypeł niał y powozy; dwaj jeź dź cy byli to mł odzi, eleganccy panowie, trzecim był pan Rochester na karym wierzchowcu Mesrourze; Pilot w susach biegł przed nim. Przy boku pana Rochestera jechał a dama i oboje wyprzedzali cał e towarzystwo. Karmazynowa amazonka damy się gał a prawie do ziemi, jej dł ugi woal unosił się z wietrzykiem; kruczoczarne loki mieszał y się z jego przejrzystymi fał dami i prześ wiecał y przez nie.

- Panna Ingram! - zawoł ał a pani Fairfax i poś pieszył a obją ć swó j posterunek na dole.

Kawalkada, suną c wzdł uż zakrę tu podjazdowej drogi, niebawem znikł a za wę gł em domu; stracił am ją z oczu. Adelka teraz napierał a się, chcą c zejś ć na dó ł; ale ja wzię ł am ją na kolana i zapowiedział am, ż e pod ż adnym pozorem nie wolno jej myś leć o pokazywaniu się paniom, ani teraz, ani kiedy indziej, dopó ki wyraź nie jej nie zawezwą; ż e pan Rochester bardzo by się gniewał. Wylał a parę ł ez usł yszawszy ten zakaz, ale gdy ja przybrał am bardzo poważ ną minę, zdecydował a się obetrzeć je w koń cu.

Wesoł y gwar dolatywał teraz z hallu; gł ę bokie tony panó w i srebrzyste gł osy pań mieszał y się harmonijnie, a spoś ró d wszystkich wyró ż niał się nie gł oś ny, lecz gł ę boki gł os pana domu witają cego mił ych goś ci. Po chwili na schodch rozległ y się lekkie kroki i wnet na korytarzu zabrzmiał wesoł y, przytł umiony ś miech; otwierano i zamykano drzwi, a potem na czas pewien zapanował a cisza.

- Elles changent de toilettes (Zmieniają toalety. -

Fr. ) - rzekł a Adelka, któ ra nasł uchują c uważ nie ś ledził a każ dy ruch, i westchnę ł a. - Chez maman (U mamy. - Fr. ) - cią gnę ł a dalej - gdy byli goś cie, ja chodził am za nimi wszę dzie, do salonu i do ich pokoi; czę sto przypatrywał am się, jak panny sł uż ą ce ubierał y i czesał y swoje panie, i to był o takie zajmują ce! W ten sposó b moż na się wiele nauczyć.

- Musisz być gł odna, Adelko.

- Ależ tak, mademoiselle: od pię ciu czy sześ ciu godzin nic nie jadł yś my.

- To dobrze; teraz gdy panie są w swoich pokojach, spró buję zejś ć na dó ł i zdobyć dla ciebie coś do jedzenia.

Wysunę ł am się ostroż nie ze swego schronienia i zeszł am na dó ł tylnymi schodami prowadzą cymi prosto do kuchni.

Tu buchał ogień, wrzał ruch; zupa i ryba już był y na wydaniu, a kucharka chylił a się nad rozpaloną blachą zdenerwowana, rozczerwieniona, jak gdyby się sama wnet miał a zapalić. W hallu dla sł uż by dwó ch stangretó w i trzech sł uż ą cych stał o lub siedział o dokoł a ognia; panny sł uż ą ce musiał y być zaję te przy swoich paniach; nowa sł uż ba, naję ta w Millcote, krzą tał a się i krę cił a wszę dzie! Przesuwają c się przez ten chaos dotarł am wreszcie do podrę cznej spiż arki; tam zabrał am zimne kurczę, chleb, trochę ciastek, dwa talerze, nó ż, widelec i z tym ł upem poś piesznie zawró cił am.

Już był am na galerii i zamykał am drzwi za sobą, gdy wzmoż ony gwar przestrzegł mnie, ż e panie zaczną wychodzić ze swoich pokoi. Nie mogł am dostać się do szkolnego pokoju bez minię cia niektó rych drzwi i bez naraż enia się, ż e mnie zobaczą z ł adunkiem wiktuał ó w; toteż zatrzymał am się w tamtym koń cu, któ ry nie miał okien i zawsze był ciemny, a teraz zupeł nie ciemny, gdyż sł oń ce już zaszł o i mrok zapadał.

Teraz z pokoi zaczę ł y się wynurzać panie jedna po drugiej; każ da z nich wychodził a lekko i wesoł o, bł yszczą c w pó ł mroku bogatym strojem. Przez chwilę stał y zgromadzone razem na drugim koń cu galerii, rozmawiają c pó ł gł osem z mił ym oż ywieniem; nastę pnie zeszł y ze schodó w nieomal tak cicho, jak jasna mgł a, co stacza się po skł onie pagó rka. Zebrane razem wywarł y na mnie wraż enie takiej arystokratycznej wytwornoś ci, jakiej dotychczas nie znał am.

Zastał am Adelkę wyglą dają cą spoza drzwi szkolnego pokoju, któ re szeroko otworzył a.

- Co za pię kne panie! - zawoł ał a po angielsku. - Och, jak ja bym chciał a do nich pó jś ć! Czy pani myś li, ż e pan Rochester przyś le po nas, moż e pó ź niej, po obiedzie?

- Nie, myś lę, ż e nie; pan Rochester jest zaję ty czym innym. Nie myś l już dziś o tych paniach; moż e zobaczysz je jutro; a tutaj masz obiad.

Był a naprawdę gł odna, wię c kurczę i ciastka zaję ł y na razie jej uwagę. Dobrze się stał o, ż e zdobył am te prowizje, gdyż inaczej ona, ja i Sophie, z któ rą podzielił am się naszym posił kiem, był ybyś my prawdopodobnie został y bez obiadu; wszyscy na dole byli zbyt zaję ci, ż eby pamię tać o nas. Deser podano dopiero po dziewią tej, a jeszcze o dziesią tej wcią ż tam i z powrotem biegali lokaje noszą c tace i filiż anki kawy.

Pozwolił am Adelce nie kł aś ć się znacznie dł uż ej niż zwykle, gdyż oś wiadczył a, ż e nie mogł aby zasną ć sł yszą c cią gł e otwieranie i zamykanie drzwi na dole i krę cą cych się ludzi. A przy tym, dodał a, mogł oby przyjś ć zaproszenie od pana Rochestera, gdy ona już był aby rozebrana; „et alors quel dommage! ” (A wtedy jaka szkoda! - fr. ).

Opowiadał am jej ró ż ne historyjki, dopó ki chciał a sł uchać; a potem dla odmiany wyszł am z nią na korytarz; lampa w hallu był a teraz zapalona, a mał a przechyliwszy się przez balustradę ś ledził a, jak sł uż ba chodzi i wraca. Pó ź niejszym wieczorem dź wię ki muzyki popł ynę ł y z salonu, doką d przeniesiono fortepian. Siadł am z Adelką na gó rnym stopniu schodó w, aż eby się przysł uchiwać. Po chwili czyjś gł os zmieszał się z bogatymi tonami instrumentu, to jakaś pani ś piewał a bardzo pię knie. PO ś piewie solo nastą pił duet, a potem radosny gwar; szmer wesoł ej rozmowy wypeł niał przerwy. Sł uchał am dł ugo; nagle zł apał am się na tym, ż e ucho moje pracuje wył ą cznie nad rozró ż nieniem zmieszanych dź wię kó w i wył owieniem z tego zamę tu gł osu pana Rochestera; gdy zaś pochwycił o go niebawem, pracował o dalej nad skł adaniem w sł owa dź wię kó w, niewyraź nych wskutek oddalenia.

Zegar wybił jedenastą.

Spojrzał am na Adelkę, któ ra oparł a gł owę o moje ramię; powieki jej się kleił y, toteż wzię ł am ją na rę ce i zaniosł am do ł ó ż ka. Dochodził a pierwsza, gdy panie i panowie powró cili do swoich pokoi.

Dzień nastę pny był ró wnież ł adny jak poprzedni. Dzień ten poś wię cono na wycieczkę do jakiejś pię knej miejscowoś ci w są siedztwie. Towarzystwo wyruszył o wcześ nie przed poł udniem, jedni konno, inni powozami; przyglą dał am się ich wyjazdowi i powrotowi. Panna Ingram, jak poprzednio, był a jedyną damą jeż dż ą cą konno; pan Rochester galopował przy jej boku; oboje jechali trochę opodal od reszty. Pokazał am to pani Fairfax stoją cej obok mnie przy oknie.

- Mó wił a pani, ż e nie jest prawdopodobne, aż eby ci pań stwo myś leli o pobraniu się - rzekł am. - A jednak widzi pani, ż e pan Rochester widocznie woli pannę Ingram od wszystkich innych panien.

- Tak, zdawał oby się, ż e ona mu się niewą tpliwie podoba.

- A on jej - dodał am. -

Niech pani patrzy, jak pochyla gł owę ku niemu, jak gdyby poufnie z nim rozmawiał a; chciał abym zobaczyć jej twarz; jeszcze jej dotą d nie widział am.

- Zobaczy ją pani dziś wieczorem - odpowiedział a pani Fairfax. - Wspomniał am przypadkiem panu Rochesterowi, ż e Adelka tak bardzo pragnie być przedstawiona paniom. A on na to odpowiedział: „O, niechż e przyjdzie do salonu po obiedzie; i niech pani poprosi pannę Eyre, ż eby jej towarzyszył a. ”

- Tak, powiedział to z prostej grzecznoś ci; nie potrzebuję tam iś ć, jestem pewna - odpowiedział am.

- Otó ż ja na to zauważ ył am, ż e pani, nieprzywykł ej do towarzystwa, zapewne nie bę dzie mił o ukazać się przed tak wesoł ym gronem obcych ludzi.

Wtedy odpowiedział prę dko, jak to on: „Gł upstwo! Jeż eli nie bę dzie chciał a, niech jej pani powie, ż e ja sobie tego specjalnie ż yczę; a jeż eli się bę dzie opierał a, niech pani powie, ż e przyjdę i sam ją sprowadzę. ”

- Nie naraż ę go na tyle trudu - odpowiedział am. - Pó jdę, skoro nie moż e być inaczej; ale nie sprawia mi to przyjemnoś ci.

A czy pani tam bę dzie?

- Nie; wymó wił am się i przyją ł moją wymó wkę. Powiem pani, jak trzeba zrobić, ż eby unikną ć ż enują cego publicznego wejś cia, co jest ze wszystkiego najbardziej nieprzyjemne. Niech pani przyjdzie do salonu, podczas gdy bę dzie jeszcze pusty, zanim panie odejdą od stoł u; niech sobie pani wybierze jakiś spokojny ką cik; nie potrzebuje pani pozostawać dł ugo po przyjś ciu panó w, chyba ż e pani bę dzie wolał a zostać; niech tylko pan Rochester zobaczy, ż e pani jest, a potem moż e się pani wymkną ć, nikt tego nie zauważ y.

- Czy ci goś cie dł ugo tutaj zostaną? Jak pani są dzi?

- Moż e ze dwa albo trzy tygodnie, z pewnoś cią nie dł uż ej. Po wielkanocnej przerwie sir George Lynn, któ ry ś wież o został obrany posł em z okrę gu Millcote, bę dzie musiał pojechać do miasta i obją ć swó j mandat.

Przypuszczam, ż e pan Rochester bę dzie mu towarzyszył; dziwię się i tak, ż e przedł uż ył pobyt w Thornfield.

Z pewnym drż eniem spostrzegł am, ż e zbliż a się godzina, w któ rej wypadnie mi zjawić się z moją uczennicą w salonie. Adelka przeż ył a w podnieceniu cał y dzień dowiedziawszy się, ż e wieczorem ma być przedstawiona paniom.

Otrzeź wiał a dopiero, gdy bona zaczę ł a ją ubierać. Wtedy waż noś ć tego procederu uspokoił a ją prę dko, a gdy kę dziory jej uł oż ono w dł ugie loki, gdy przybrano ją w ró ż ową atł asową sukienkę, zawią zano dł ugą szarfę i wł oż ono koronkowe mitenki, przybrał a minę poważ ną, niczym sę dzia. NIe trzeba jej był o upominać, by nie zmię ł a ubrania; gdy już był a gotowa, usiadł a cicho, wyprostowana na swym mał ym krzeseł ku, starannie przedtem unió sł szy atł asową spó dniczkę, ż eby jej nie zgnieś ć, i zapewniał a mnie, ż e nie ruszy się stamtą d, dopó ki ja się nie ubiorę. Zał atwił am się z tym prę dko; wł oż ył am najstrojniejszą suknię (srebrnopopielatą, sprawioną na ś lub panny Temple i odtą d nigdy nie noszoną ), szybko przygł adził am wł osy, przypię ł am jedyną swoją ozdobę, broszkę z pereł ką, i był am gotowa.

Zeszł yś my na dó ł.

Na szczę ś cie był o tam drugie wejś cie do salonu opró cz wejś cia przez jadalnię, gdzie wszyscy siedzieli przy stole. Zastał yś my salon pusty; suty ogień palił się na marmurowym kominku, a woskowe ś wiece ś wiecił y jasno wś ró d wykwintnych kwiató w zdobią cych stoł y. Karmazynowa zasł ona zwieszał a się u arkady.

Choć draperia ta stanowił a wą tł ą przegrodę od zgromadzonego w przyległ ej jadalni towarzystwa, rozmawiano tam tak przyciszonym gł osem, ż e nic nie moż na był o dosł yszeć pró cz przytł umionego szmeru.

Adelka wcią ż jeszcze pod wpł ywem uroczystego nastroju usiadł a nic nie mó wią c na podnó ż ku, któ ry jej wskazał am.

Ja sama schronił am się w zagł ę bienie okna, siadł am tam i wzią wszy jaką ś ksią ż kę z najbliż szego stoł u pró bował am czytać. Adelka przyniosł a sobie stoł eczek do moich nó g; niebawem trą cił a mnie w kolano.

- Czego chciał aś, Adelko?

- Est_ce que je ne puis pas prendre une seule de ces fleurs magnifiques, mademoiselle?

Seulement pour compl~eter ma toilette? (Czy nie mogł abym sobie wzią ć jednego z tych wspaniał ych kwiató w, mademoiselle? Tylko po to, ż eby uzupeł nić swoją toaletę? - fr. ).

- Za wiele myś lisz o swojej toilette, Adelko; ale moż esz dostać kwiatek.

I wyją wszy ró ż ę z wazy przypię ł am do jej paska.

Westchnę ł a z niewymownym zadowoleniem, jak gdyby teraz czara jej szczę ś cia wypeł nił a się. Odwró cił am twarz, aż eby ukryć uś miech, któ rego nie mogł am powstrzymać; był o coś ś miesznego i przykrego zarazem w tym poważ nym, wrodzonym przeję ciu się mał ej paryż anki sprawami stroju.

Cichy odgł os wstawania od stoł u dał się teraz sł yszeć.

Rozsunię to portierę nad arkadą; poza nią ukazał się pokó j jadalny ze ś wiecznikiem, sieją cym blask na wspaniał ą zastawę deserową z sreber i kryształ u; grono pań stanę ł o pod arkadą; weszł y, a portiera opadł a za nimi.

Był o ich tylko osiem, ale jakoś, gdy wchodził y gromadką, sprawił y na mnie wraż enie o wiele liczniejszego grona.

Niektó re był y bardzo wysokiego wzrostu; wiele z nich był o ubranych biał o, a wszystkie strojne był y bardzo, co zdawał o się zwię kszać ich postacie, jak otok mgł y zwię ksza księ ż yc.

Wstał am i dygnę ł am; jedna czy dwie pochylił y gł owy w odpowiedzi, inne tylko popatrzył y się na mnie.

Rozproszył y się po pokoju, przypominają c mi lekkoś cią i koł ysaniem ruchó w stado biał ych, pierzastych ptakó w. Niektó re rzucił y się w pó ł leż ą cej pozycji na kanapy i niskie kuszetki; niektó re pochylił y się nad stoł ami oglą dają c ksią ż ki i kwiaty; reszta zgromadził a się dokoł a kominka; wszystkie mó wił y cicho, ale jasnym tonem, któ rym widocznie zwykle mó wił y.

Dowiedział am się pó ź niej ich nazwisk, ale ró wnie dobrze mogę je teraz wymienić.

Wię c przede wszystkim był a tam pani Eshton z dwiema có rkami. Musiał a to być ł adna niegdyś kobieta i teraz jeszcze trzymał a się dobrze. Z có rek jej starsza, Amy, był a raczej mał a, naiwna, dziecię ca z twarzy i obejś cia, o zrę cznej, ponę tnej figurce; w biał ej muś linowej sukni z niebieską szarfą był o jej bardzo ł adnie. Druga, Luiza, był a wyż sza i elegantszą miał a postawę, twarz bardzo ł adną, z tego rodzaju, któ ry Francuzi nazywają minois chifonn~e (mił ą buzią - fr. ); obydwie siostry miał y cerę biał oś ci lilii.

Lady Lynn był a wysoką i tę gą osobą okoł o czterdziestki, trzymał a się bardzo prosto, minę miał a wyniosł ą, bogato był a ubrana w atł asową suknię mienią cej barwy; ciemne jej wł osy ś wiecił y poł yskiem pod cieniem bł ę kitnego pió ra, upię te diademem z klejnotó w.

Pani puł kownikowa Dent był a mniej okazał a, ale wydał a mi się wię cej dystyngowana. Figurę miał a szczupł ą, twarz bladą, mił ą i jasne wł osy. Jej czarna jedwabna suknia, szarfa z bogatej, zagranicznej koronki i perł y wię cej mi się podobał y niż tę czowa promienistoś ć utytuł owanej damy.

Jednakż e trzy najwybitniejsze - po czę ś ci moż e dlatego, ż e najwyż sze postacie w tym gronie - był y to: wdowa, lady Ingram, oraz jej có rki Blanka i Mary. Wszystkie trzy był y najwyż szego jak na kobiety wzrostu. Sama pani mogł a mieć lat czterdzieś ci kilka do pię ć dziesię ciu; figura jej dotą d pozostał a pię kna, wł osy (przy ś wietle ś wiec przynajmniej) dotą d nie stracił y czarnej barwy, zę by nie stracił y nic z doskonał oś ci. Wię kszoś ć ludzi nazwał aby ją wspaniał ą kobietą jak na jej wiek; i taką też był a, niewą tpliwie, pod wzglę dem fizycznym; ale za to bił z jej twarzy i obejś cia wyraz niemoż liwej prawie do zniesienia pychy. Rysy miał a rzymskie i podwó jny podbró dek spł ywają cy w szyję podobną do kolumny; to wszystko wydał o mi się nie tylko nadę te, ale nawet napię tnowane dumą; na tej samej zasadzie broda wznosił a się wysoko, w pozycji prawie nienaturalnie wyprostowanej.

Miał a też ostre, o twardym wejrzeniu oczy. Przypomniał o mi to panią Reed. Mó wią c cedził a sł owa; gł os miał a gł ę boki, o modulacjach bardzo pompatycznych, bardzo dogmatycznych, sł owem nieznoś nych. Karmazynowa aksamitna suknia i turban upię ty z szala z jakiejś zł otem przerabianej indyjskiej materii nadawał y jej (są dzę, ż e tak sobie wyobraż ał a) dostojnoś ć iś cie cesarską.

Blanka i Mary był y jednakowego wzrostu - proste i wysokie jak topole. Mary był a zbyt szczupł a na swó j wzrost, lecz Blanka miał a budowę Diany.

Przyglą dał am jej się, naturalnie, ze szczegó lniejszym zaciekawieniem. Najpierw pragnę ł am się przekonać, czy powierzchownoś ć jej zgadza się z opisem pani Fairfax; nastę pnie, czy w ogó le podobna jest do swej podobizny, przeze mnie wymalowanej; a wreszcie - muszę to powiedzieć - czy jest taka, jaka wedle mojego poję cia mogł aby się podobać panu Rochesterowi.

Co do samej postaci, to odpowiadał a dokł adnie zaró wno mojemu portrecikowi, jak opisowi pani Fairfax. Pię kny biust, spadziste ramiona, peł na gracji szyja, ciemne oczy i czarne loki, wszystko to był o; ale jej twarz? Jej twarz był a odbiciem twarzy matki; mł odzień cza, ż adną zmarszczką nie dotknię ta podobizna: to samo niskie czoł o, te same rzymskie rysy, ta sama duma. Nie był a to jednak duma nasę piona! Ś miał a się wcią ż; ś miech to był sarkastyczny i taki też był zwykł y wyraz jej dumnie wygię tych warg.

Powiadają, ż e geniusz jest zarozumiał y. Ja nie wiem, czy panna Ingram był a geniuszem, ale był a zarozumiał a, uderzają co zarozumiał a, doprawdy. Zaczę ł a rozprawiać o botanice z mił ą panią Dent; zdaje się, ż e pani Dent nie studiował a botaniki, chociaż, jak mó wił a, lubił a kwiaty, „zwł aszcza polne i leś ne”; panna Ingram, owszem, uczył a się jej, i z jaką ż miną zasypywał a sł uchaczkę katalogiem nazw! Spostrzegł am od razu, ż e ona, jak to mó wią, chce „wpakować ” panią Dent, wyzyskują c jej niewiedzę; to „pakowanie” moż e był o sprytne, ale stanowczo nie był o ani poczciwe, ani delikatne. Zagrał a na fortepianie - wykonanie był o ś wietne; ś piewał a - gł os miał a pię kny; rozmawiał a z matką po francusku i mó wił a biegle i z dobrym akcentem.

Mary miał a twarz ł agodniejszą i bardziej otwartą niż siostra; rysy jej był y ł agodniejsze i cera o parę odcieni jaś niejsza (panna Blanka Ingram smagł a był a jak Hiszpanka); ale Mary brakował o oż ywienia; twarz był a bez wyrazu, oczy bez blasku; nie miał a nic do powiedzenia, a raz zają wszy miejsce, pozostawał a tam nieruchomo jak posą g w niszy. Obydwie siostry ubrane był y wył ą cznie na biał o.

I czyż teraz wydał o mi się, ż e na pannę Ingram mó gł by paś ć wybó r pana Rochestera? NIe wiedział am, nie znał am jego gustu co do pię knoś ci kobiecej.

Jeż eli lubił majestatycznoś ć, Blanka był a doskonał ym typem majestatycznoś ci; przy tym był a wykształ cona, peł na ż ycia.

Wię kszoś ć mę ż czyzn musiał aby ją podziwiać, pomyś lał am; a ż e i on ją podziwia, zdawał o mi się, ż e już miał am tego dowó d; aż eby usuną ć ostatni cień wą tpliwoś ci, pozostawał o mi tylko jeszcze zobaczyć ich razem.

Nie przypuszczaj czasem, czytelniku, ż e Adelka przez cał y ten czas siedział a bez ruchu na stoł eczku u moich nó g; nie; gdy panie weszł y, wstał a, podeszł a ku nim, ukł onił a się z godnoś cią i poważ nie powiedział a:

- Bon jour, mesdames. (Dzień dobry paniom. - Fr. ).

A wtedy panna Ingram spojrzał a na nią drwią co i z gó ry zawoł ał a:

- O, có ż to za laleczka?

Lady Lynn zauważ ył a:

- To zapewne pupilka pana Rochestera, ta Francuzeczka, o któ rej mó wił.

Pani Dent dobrotliwie wzię ł a ją za rę kę i pocał ował a. Amy i Luiza Eshton zawoł ał y ró wnocześ nie:

- Co to za miluchne dziecko!

I zaraz też zawoł ał y ją do siebie na kanapę, gdzie teraz siedział a, wciś nię ta pomię dzy nimi, trzepią c to po francusku, to ł amaną angielszczyzną i zajmują c sobą uwagę nie tylko panien, ale pani Eshton i lady Lynn; zajmowano się nią, wię c czuł a się w sió dmym niebie.

Nareszcie wniesiono kawę i poproszono panó w. Siedzę w cieniu - jeż eli moż na mó wić o cieniu w tym jasno oś wietlonym salonie - zasł ona na wpó ł mnie zakrywa. I znowu odsł ania się arkada - wchodzą. Panowie sprawiają imponują ce wraż enie.

Wszyscy ubrani na czarno; są przeważ nie wysocy, niektó rzy mł odzi. Henryk i Fryderyk Lynn to bardzo szykowni mł odzień cy, a puł kownik Dent - pię kny ofecer. Pan Eshton, sę dzia, ma wyglą d dystyngowany; wł osy ma już zupeł nie siwe, ale brwi i bokobrody jeszcze czarne, co nadaje jego twarzy charakteru „szlachetnego ojca” ze sceny.

Lord Ingram, podobnie jak siostry, jest bardzo wysoki i jak one bardzo przystojny; ma jednakż e, tak jak Mary, minę apatyczną i oboję tną; zdaje się, ż e wię cej celuje dł ugoś cią czł onkó w niż ż ywoś cią krwi i sił ą mó zgu.

A gdzie jest pan Rochester?

Wchodzi ostatni; nie patrzę na arkadę, ale widzę go wchodzą cego. Staram się skupić uwagę na swoim szydeł ku, na oczkach sakiewki, któ rą robię; pragnę myś leć tylko o swojej robocie, widzieć tylko srebrne pereł ki i jedwabne nici leż ą ce na moich kolanach; tymczasem widzę dokł adnie jego postać i przemoż nie narzuca mi się wspomnienie tej chwili, gdy go widział am po raz ostatni; gdy po wyś wiadczeniu mu tej, jak on to nazwał, tak bardzo waż nej przysł ugi stał am przed nim, a on trzymał moją rę kę i patrzył mi w twarz oczami mó wią cymi o peł nym, o przepeł nionym wzruszeniem sercu, i to z mego powodu. Jak bliska jemu czuł am się w owej chwili! Có ż się odtą d stał o, ż e tak się zmienił jego stosunek do mnie i mó j do niego? Gdyż jakż e dalecy i obcy byliś my sobie teraz! Tak bardzo obcy, ż e nawet się nie spodziewał am, ż eby podszedł do mnie i przemó wił.

Nie zdziwił am się, gdy nie spojrzawszy na mnie, siadł w drugim koń cu salonu i zaczą ł rozmawiać z paniami.

Zaledwie spostrzegł am, ż e zwró cił uwagę na nie, i ż e mogę patrzeć nie zauważ ona, a natychmiast wbrew woli podniosł am oczy na jego twarz; nie mogł am opanować oczu: biegł y ku niemu i tkwił y w nim.

Patrzył am i znajdował am bolesną przyjemnoś ć w patrzeniu, jakbym w czystym zł ocie widział a stalowe bł yski mę ki; przyjemnoś ć, jaką mó gł by odczuwać giną cy z pragnienia czł owiek, któ ry wiedzą c, ż e ź ró dł o, do któ rego się doczoł gał, jest zatrute, nachyla się i pomimo wszystko pije boski napó j.

Wielce prawdziwe jest powiedzenie, ż e „pię knoś ć leż y w oku patrzą cego”. Pozbawiona rumień ca, ś niada twarz mojego chlebodawcy, jego kwadratowe, potę ż ne czoł o, szerokie czarne brwi, gł ę bokie oczy, wybitne rysy, mocno zarysowane, surowe usta - ś wiadczą ce o energii, stanowczoś ci, woli - wszystko to nie był o pię kne wedle wszelkich reguł; dla mnie jednak ta twarz był a wię cej niż pię kna; przykuwał mnie jej urok, wywierał a na mnie ujarzmiają ce wraż enie. Nie chciał am go kochać; cię ż ko walczył am, by wyplenić z serca ziarno kieł kują cej mił oś ci; a teraz, za pierwszym spojrzeniem na niego, ziarna te puszczał y pę dy silne i zielone! Budził we mnie mił oś ć nie patrzą c nawet na mnie.

Poró wnywał am go z jego goś ć mi. Czymż e był dorodny wdzię k Lynnó w, niedbał a wykwintnoś ć lorda Ingrama, nawet rycerska dystynkcja puł kownika Denta wobec jego poczucia wrodzonej wartoś ci i swoistej mocy? Nie przemawiał y do mnie ani ich powierzchownoś ć, ani ich wyraz - chociaż mogł am sobie wyobrazić, ż e oczom wielu patrzą cych wydawać się mogli sympatyczni, przystojni, imponują cy nawet, pan Rochester zaś czł owiekiem o surowych rysach i melancholijnym wyglą dzie. Widział am, jak się uś miechali, jak się ś miali - jakie to był o czcze! Ś wiatł o ś wiec miał o w sobie tyle duszy co ich uś miech, dź wię k dzwonka wię cej znaczenia niż ich ś miech.

Widział am, jak się pan Rochester uś miechał: jego surowe rysy zł agodniał y, oczy zabł ysł y i zajaś niał y mile, spojrzenie ich był o badawcze i zarazem sł odkie. Rozmawiał w tej chwili z Luizą i Amy Eshton. Zdziwił am się, ż e nie zaniepokoił o ich to spojrzenie, któ re mnie wydał o się tak przejmują ce; myś lał am, ż e spuszczą oczy, ż e rumieniec obleje ich twarze, jednakż e rada był am widzą c, ż e wcale nie są wzruszone. „On nie jest dla nich tym, czym jest dla mnie - pomyś lał am. - Nie jest taki jak one. Są dzę, ż e jest taki jak ja... tak, jestem tego pewna... czuję się jemu pokrewna; rozumiem wymowę jego twarzy i ruchó w! Chociaż sfera i mają tek tak bardzo nas dzielą, mam coś w mó zgu i sercu, w krwi i nerwach, co ł ą czy mnie z nim duchowo. Czy powiedział am kilka dni temu, ż e nie mam z nim nic wspó lnego pró cz zapł aty, któ rą z rą k jego biorę? Czy zabronił am sobie myś leć o mim w jakimkolwiek innym ś wietle, jak tylko o pł acą cym mi chlebodawcy?

Bluź nierstwo przeciw naturze!

Każ de dobre, szczere, silne uczucie mej duszy samorzutnie skupia się dokoł a niego. Wiem, ż e muszę ukrywać swoje uczucia, zgnieś ć wszelką nadzieję; ż e muszę pamię tać, iż jestem dla niego prawie niczym. Bo jeż eli mó wię, ż e jestem tak jak on, to nie rozumiem przez to, ż e posiadam jego moc oddział ywania, jego urok przycią gania; rozumiem tylko, ż e mam z nim pewne wspó lne zamił owania i uczucia.

Muszę wię c powtarzać sobie wcią ż, ż e jesteś my rozdzieleni na wieki - a jednak, dopó ki myś lę, dopó ki tchu w piersiach stanie, muszę go kochać. ”

Roznoszono kawę. Panie, od chwili gdy weszli panowie, oż ywił y się jak skowronki; potoczył a się rozmowa ż wawa i wesoł a. Puł kownik Dent i pan Eshton dysputują o polityce; ż ony ich przysł uchują się. Dwie dumne arystokratki, lady Lynn i lady Ingram, gawę dzą z sobą. Sir George - bardzo gruby, czerstwy wiejski obywatel, stoi przed ich kanapą z filiż anką w rę ku i raz po raz wtrą ca sł ó wko. Mł ody Fryderyk Lynn siadł obok Mary Ingram i pokazuje jej ilustracje w jakimś wspaniał ym tomie; ona patrzy, uś miecha się niekiedy, ale mó wi niewiele. Wysoki, flegmatyczny lord Ingram opiera się zł oż onymi rę kami o tył fotela mał ej, ż ywej Amy Eshton; ona podnosi na niego oczy i szczebioce jak sroczka; widać, ż e woli jego od pana Rochestera.

Henryk Lynn zagarną ł w posiadanie niskie siedzenie u stó p Luizy; Adelka siedzi obok niego; mł odzieniec stara się rozmawiać z nią po francusku, a Luiza ś mieje się z jego bł ę dó w.

Kto bę dzie asystował Blance?

Stoi samotna przy stole, schylona z gracją nad albumem.

Zdaje się czekać, by ją poszukano; ale nie chce czekać zbyt dł ugo; sama sobie wybiera towarzysza.

Pan Rochester, opuś ciwszy panny Eshton, stoi przy kominku ró wnie samotnie jak ona przy stole; Blanka staje naprzeciw niego po drugiej stronie kominka.

- Panie Rochester, myś lał am, ż e pan nie lubi dzieci.

- Istotnie, nie lubię.

- A wię c có ż pana skł onił o do obarczenia się taką laleczką?

- tu wskazał a Adelkę. - Gdzie ją pan wyszukał?

- Ja jej wcale nie szukał em; zrzucono mi ją na barki.

- Trzeba ją był o posł ać do szkoł y.

- Nie mogł em sobie na to pozwolić: szkoł y są takie kosztowne!

- Jak to, zdaje mi się, ż e pan trzyma do niej guwernantkę; widział am z nią jaką ś osobę przed chwilą, czy poszł a sobie?

O nie! jest tam jeszcze za zasł oną, przy oknie. Pan jej pł aci, naturalnie; to chyba nie kosztuje mniej, raczej wię cej, bo pan musi je obie w dodatku utrzymywać.

Lę kał am się, czy mam powiedzieć, ż e spodziewał am się, iż ta wzmianka o mnie skieruje wzrok pana Rochestera w moją stronę. Mimo woli wsunę ł am się gł ę biej w cień. Ale on wcale nie odwró cił oczu.

- NIe zastanawiał em się nad tym - odpowiedział oboję tnie, patrzą c prosto przed siebie.

- Nie, wy mę ż czyź ni nigdy nie zastanawiacie się nad kwestią oszczę dnoś ci i zdrowego rozsą dku. Chciał abym, by pan usł yszał, co mama potrafi powiedzieć na temat guwernantek.

Mary i ja miał yś my swojego czasu coś ze dwanaś cie guwernantek; poł owa ich był y to nieznoś ne kreatury, reszta ś mieszne, a wszystkie czupiradł a, nieprawdaż, mamo?

- Czy do mnie mó wisz, moja jedyna?

Panna, tak pieszczotliwie nazwana, powtó rzył a pytanie z odpowiednim objaś nieniem.

- Moja najdroż sza, nie mó w mi o guwernantkach; samo to sł owo dział a mi na nerwy.

Wycierpiał am mę ki z powodu ich nieumieję tnoś ci i grymasó w. Bogu dzię kuję, ż e skoń czył am z nimi raz na zawsze!

Tu pani Dent nachylił a się ku naboż nej damie i szepnę ł a jej coś na ucho; przypuszczam, po odpowiedzi są dzą c, ż e zwró cił a jej uwagę, iż jedna z tej wyklę tej rasy jest tu obecna.

- Tent pis! (Tym gorzej! - fr. ). To jej nie zaszkodzi! - odpowiedział a wspaniał a lady. A potem ciszej, jednak dosyć gł oś no, tak ż e mogł am ją usł yszeć, dodał a: - Zauważ ył am ją; znam się na fizjonomiach, a na jej twarzy widzę wypisane wszystkie wady jej klasy.

- I jakie to mianowicie, zdaniem pani? - zapytał pan Rochester gł oś no.

- Powiem panu na ucho - odpowiedział a, kiwają c po trzykroć turbanem majestatycznie a znaczą co.

- Ale moja ciekawoś ć zwietrzeje; niech ją pani teraz nasyci.

- Niech się pan zapyta Blanki; ona jest bliż ej pana niż ja.

- O, niech go mama nie odsył a do mnie! Ja mam tylko jedno sł owo do powiedzenia o cał ej tej rzeszy: to plaga. Nie twierdzę, ż e ja sama wiele od nich ucierpiał am, bo umiał am odwró cić karty. Co za figle Teodor i ja pł ataliś my naszym pannom Wilson, paniom Grey i madame Joubert! Mary zawsze był a zanadto ś pią ca, by odważ nie wzią ć udział w jakimś spisku.

Najlepsza zabawa był a z madame Joubert; panna Wilson był o to biedne, chorowite stworzenie, pł aczliwe i smutne, sł owem nie warto był o znę cać się nad nią; a pani Grey był a gruboskó rna i niewraż liwa; nie moż na jej był o niczym dotkną ć. Ale biedna madame Joubert! Widzę jeszcze jej wś ciekł ą pasję, gdy doprowadziliś my ją do ostatecznoś ci, wylewają c herbatę, kruszą c chleb z masł em, rzucają c ksią ż kami o sufit, wygrywają c piekielne koncerty linią o stó ł, pogrzebaczem o popielnik przed kominkiem.

Teodorze, czy pamię tasz te wesoł e czasy.

- A jakż e, a jakż e - przecią gł ą wymową odpowiedział lord Ingram. - Jakż ebym nie miał pamię tać! A biedna stara krzyczał a wtedy, okropnie kaleczą c nasz ję zyk: „Ach, wy, niegodziwa dzieciska! ” Wtedy my prawiliś my jej kazanie, ż e jest zarozumiał a, chcą c uczyć takie mą drale jak my, skoro sama jest ignorantką.

- Tak; i, Tedo, przypomnij sobie, jak ja ci pomagał am prześ ladować twego guwernera, pana Vining o smę tnym obliczu, „pastora w pą czku”, jak go nazwaliś my. On i panna Wilson pozwolili sobie na zakochanie się w sobie, tak się przynajmniej Tedowi i mnie wydawał o; podchwytywaliś my ró ż ne czuł e spojrzenia i westchnienia, uważ ają c je za dowody la belle passion (pię knej namię tnoś ci - fr. ), i moż ecie pań stwo uwierzyć, ż e otoczenie skorzystał o prę dko z dobrodziejstw naszego odkrycia; uż yliś my go za rodzaj lewaru do podważ enia i wyrzucenia z domu tego, co nam cię ż ył o i zawadzał o. Kochana mateczka, jak tylko zmiarkował a, co się ś wię ci, uznał a, ż e to sprawa niemoralna, nieprawdaż, moja pani matko?

- Z pewnoś cią, moja najmilsza. I miał am zupeł ną sł usznoś ć; moż esz mi wierzyć, ż e jest tysią c powodó w po temu, aż eby czuł ych stosunkó w mię dzy guwernantkami a guwernerami ani przez chwilę nie tolerować w dobrze prowadzonym domu; najpierw...

- Och, litoś ci, mamo!

Oszczę dź nam wyliczania! Au reste (Ostatecznie - fr. ), wszyscy je znamy: niebezpieczeń stwo zł ego przykł adu dla niewinnej mł odzież y; roztargnienie i skutkiem tego zaniedbywanie obowią zkó w przez osoby zainteresowane, wzajemny sojusz i poparcie, stą d pł yną ca pewnoś ć siebie, zuchwał oś ć, bunt i generalna klapa. Czy mam sł usznoś ć, baronowo Ingram na Ingram Parku?

- Moja lilijko, masz sł usznoś ć teraz, jak zawsze.

- Zatem dosyć o tym; zmień my przedmiot rozmowy.

Amy Eshton, czy to nie sł yszą c tego powiedzenia, czy nie zważ ają c na nie, dorzucił a ł agodnym, dziecię cym gł osikiem:

- I my z Luizą psocił yś my nauczycielce; ale to był o takie dobre stworzenie, wszystko znosił a; nic jej nie mogł o zniecierpliwić. Nigdy się na nas nie gniewał a; prawda, Luizo?

- Nie, nigdy; mogł yś my robić, co nam się podobał o; gospodarować na jej biurku i w jej koszyczku do robó tek, przewracać wszystko do gó ry nogami w jej szufladach; a taka był a dobra, ż e dawał a nam wszystko, o co tylko poprosił yś my.

- Przypuszczam, ż e teraz - rzekł a panna Ingram sarkastycznie krzywią c usta - czeka nas wycią g ze wspomnień o wszelakich istnieją cych guwernantkach; ż eby unikną ć tej klę ski, wnoszę ponownie o podję cie nowego tematu. Panie Rochester, czy pan popiera mó j wniosek?

- Pani, popieram panią w tym punkcie jak we wszystkich innych.

- Wię c biorę ten wniosek na wł asną odpowiedzialnoś ć. Signor Eduardo, czy jest pan dziś wieczó r przy gł osie?

- Donna Bianca, jeś li pani rozkaż e, bę dę.

- Zatem, signor, do pana zwracam monarsze wezwanie, byś nastroił pł uca, gdyż zawezwę je na swe kró lewskie usł ugi.

- Któ ż by nie chciał być Rizziem * takiej boskiej Marii?

Rizzio lub Riccio Dawid (1533_#1566) - Wł och, sekretarz i faworyt kró lowej szkockiej Marii Stuart, zamordowany w obecnoś ci kró lowej przez spiskowcó w, podż eganych przez mał ż onka kró lowej Darmleya.

- Rizziem? nic mi po nim! - zawoł ał a i potrzą snę ł a gł ową z wszystkimi lokami, zmierzają c do fortepianu. - Moim zdaniem grajek Dawid musiał być niemrawym chł opakiem; wolę czarnego Bothwella; w moich oczach mę ż czyzna jest niczym, jeż eli nie ma w sobie trochę z diabł a. A niech sobie historia mó wi, co chce, o Jamesie Hepburn, * czuję, ż e był on wł aś nie tego rodzaju dzikim, srogim bandytą _bohaterem, któ rego bym zgodził a się obdarzyć swoją rę ką.

Bothwell James Hepburn (1536_#1578) - trzeci mą ż Marii Stuart; uciekł ze Szkocji po zamordowaniu drugiego mę ż a kró lowej Darmleya. Zmarł w wię zieniu w Danii, jako obł ą kany.

- Sł yszycie, panowie! Któ ryż z was jest najpodobniejszy do Bothwella? - zawoł ał pan Rochester.

- Są dził bym, ż e przede wszystkim pan - odpowiedział puł kownik Dent.

- Sł owo daję, wdzię czny panu jestem - brzmiał a odpowiedź.

Panna Ingram, któ ra tymczasem z dumną gracją zasiadł a przy fortepianie, szeroko rozkł adają c ś nież ne fał dy sukni, zaczę ł a teraz jakieś ś wietne preludium, rozmawiają c ró wnocześ nie.

Zdawał o się, ż e tego wieczora dosiadł a wysokiego konia - tak sł owa, jak i ton obliczone był y na wzbudzenie nie tylko podziwu, ale zdumienia sł uchaczy: widocznie chciał a ich olś nić ś wietnoś cią i ś miał oś cią.

- Och, jakż e się brzydzę dzisiejszą mł odzież ą! - zawoł ał a, wygrywają c pasaż e na fortepianie. - Biedne, sł abe stworzenia, niezdolne wyjś ć poza bramy ojcowskiego parku, a nawet i tak daleko nie odważ ają się zapuś cić bez pozwolenia i opieki mamusi! Istoty tak przeję te dbał oś cią o swoje ł adne twarzyczki, biał e rą czki i mał e nó ż ki, jak gdyby komukolwiek mogł o coś zależ eć na urodzie mę ż czyzny! Jak gdyby pię knoś ć nie był a wył ą cznym przywilejem kobiety, jej prawowitym posagiem i dziedzictwem! Przyznaję, ż e brzydka kobieta to plama na pię knym obliczu ś wiata. Ale panowie niech tylko dbają o sił ę i mę stwo; niechż e sobie wezmą za dewizę: polowanie, strzelanie i walkę. Reszta niewarta grosza.

Taką był aby moja dewiza, gdybym ja był a mę ż czyzną.

Jeż eli wyjdę za mą ż - mó wił a dalej po pauzie, któ rej nikt nie przerwał - postanawiam, ż e mą ż mó j nie bę dzie moim rywalem, lecz moim przeciwień stwem. Nie zniosę wspó ł zawodnictwa o tron; wymagać bę dę niepodzielnego hoł du; nie wolno mu bę dzie dzielić swoich zachwytó w pomię dzy mną a kształ tem, któ ry ujrzy w swoim zwierciadle. Panie Rochester, niech pan teraz ś piewa, bę dę panu akompaniował a.

- Do usł ug pani - odpowiedział.

- Tu oto jest pieś ń korsarza. Niech pan pamię ta, ż e ja przepadam za korsarzami; i dlatego niech pan ś piewa z ogniem.

- Rozkaz z ust panny Ingram zaprawił by ogniem dzbanek mleka z wodą.

- Wię c niechż e się pan stara; jeż eli mi się ś piew pana nie spodoba, zawstydzę pana pokazują c, jak się takie rzeczy powinno ś piewać.

- Jest to obiecywanie nagrody za nieudolnoś ć; bę dę się teraz starał, ż eby mi się nie udał o.

- Gardez_vous en bien!

(Niech się pan tego strzeż e! - fr. ) Jeś li pan bę dzie rozmyś lnie mylił, obmyś lę za to odpowiednią karę.

- Pani powinna być mił osierna, gdyż ma pani w swej mocy karę, któ rej ś miertelny czł owiek nie zniesie.

- Proszę wytł umaczyć! - rozkazał a.

- Niech pani daruje, to zbyteczne tł umaczyć; wł asne pani poczucie musi jej mó wić, ż e jeden mars na jej czole ró wna się karze ś mierci.

- Niech pan ś piewa! - powiedział a i dotkną wszy klawiszy zaczę ł a akompaniować w tempie brawurowym.

„Teraz na mnie pora, mogę się wymkną ć ” - pomyś lał am; ale tony, któ re teraz zabrzmiał y, zatrzymał y mnie. Pani Fairfax powiedział a, ż e pan Rochester ma pię kny gł os, i tak też był o.

Dź wię czny, potę ż ny bas, w któ ry wkł adał uczucie i sił ę, któ rym trafiał do serca, budzą c przedziwne wzruszenia. Czekał am, dopó ki ostatnie gł ę bokie, peł ne wibracje nie przebrzmiał y, dopó ki tok rozmó w, przerwanych na chwilę, nie popł yną ł znowu, a wtedy opuś cił am zaciszny ką cik i wymknę ł am się bocznymi drzwiami, któ re na szczę ś cie znajdował y się blisko. Stamtą d wą ski korytarzyk prowadził do hallu; przechodzą c przez hall, spostrzegł am, ż e pantofel mó j się rozwią zał; zatrzymał am się, by go zwią zać, i przyklę kł am u stó p schodó w. Usł yszał am, ż e otwierają się drzwi jadalni; jakiś pan wyszedł; podnió sł szy się szybko, znalazł am się na wprost niego: był to pan Rochester.

- Jak się pani miewa? - przywitał mnie.

- Bardzo dobrze, dzię kuję panu.

- Dlaczego nie podeszł a i nie przemó wił a pani do mnie w salonie?

Pomyś lał am, ż e wł aś nie ja mogł abym zadać jemu to pytanie, ale nie chciał am sobie na to pozwolić. Odpowiedział am:

- Nie chciał am panu przeszkadzać, pan wydawał się zaję ty goś ć mi.

- Co pani robił a podczas mej nieobecnoś ci?

- Nic szczegó lnego; uczył am Adelkę jak zwykle.

- I zmizerniał a pani; duż o pani bledsza niż przedtem, co od pierwszego wejrzenia spostrzegł em. Co pani dolega?

- Nic a nic, proszę pana.

- Czy nie zazię bił a się pani owej nocy, kiedy to mnie pani na wpó ł zatopił a?

- Ani trochę.

- Niech pani wró ci do salonu: za wcześ nie pani ucieka.

- Jestem zmę czona, proszę pana.

Popatrzył na mnie dł uż szą chwilę.

- I trochę przygnę biona - powiedział. - Skutkiem czego?

Proszę mi powiedzieć.

- Ależ nic mi nie jest, nic.

Nie jestem wcale przygnę biona.

- A ja twierdzę, ż e tak; tak bardzo przygnę biona, ż e jeszcze parę sł ó w, a rozpł acze się pani... już pani pł acze, ł zy bł yszczą, pł yną, a jedna kropelka spadł a z rzę sy na podł ogę. Gdybym miał czas i nie bał się ś miertelnie jakiegoś plotkarza sł ugi przechodzą cego tę dy, dowiedział bym się, co to wszystko ma znaczyć. No, dobrze, dziś daruję pani. Ale niech pani wie, ż e tak dł ugo, jak moi goś cie bę dą tutaj bawić, bę dę oczekiwał, by pani co wieczó r ukazywał a się w salonie; ż yczę sobie tego; niech pani tego nie zaniedbuje. A teraz proszę iś ć do siebie i przysł ać bonę po Adelkę. Dobranoc, moja...

Przerwał, przygryzł usta i opuś cił mnie nagle.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.