Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Rozdział XVI



Pragnę ł am i lę kał am się zarazem zobaczyć pana Rochestera nazajutrz po tej bezsennej nocy.

Pragnę ł am znó w usł yszeć jego gł os, ale lę kał am się spotkać z jego oczami. Podczas rannych lekcji każ dej chwili spodziewał am się, ż e przyjdzie; nieczę sto zaglą dał do naszego szkolnego pokoju, ale niekiedy wstę pował tam na parę minut, a tego dnia miał am wraż enie, ż e z pewnoś cią przyjdzie.

Tymczasem ranek miną ł jak zwykle; nic nie przerwał o zwykł ego biegu nauki Adelki, tylko zaraz po ś niadaniu usł yszał am ruch w pobliż u pokoju pana Rochestera, gł osy pani Fairfax, Lei i kucharki - ż ony Johna - a nawet szorstki gł os samego Johna. Rozlegał y się okrzyki: „Co za szczę ś cie, ż e pan się nie spalił w ł ó ż ku! Jak to zawsze niebezpiecznie trzymać ś wiecę zapaloną w nocy! Jak to dobrze, ż e nie stracił przytomnoś ci i pamię tał o dzbanku z wodą! Dziwię się, ż e nikogo nie obudził! Miejmy nadzieję, ż e się nie przezię bił ś pią c na kanapie w bibliotece! ” itp.

Po ró ż nych gawę dach przyszł y odgł osy szorowania, wycierania i porzą dkowania, a gdy schodził am na dó ł na obiad, zobaczył am przez otwarte drzwi, ż e wszystko już wró cił o do porzą dku; ł ó ż ko jedynie pozbawione był o zasł on.

Lea stał a przy oknie czyszczą c szyby, okopcone dymem. Miał am ochotę zagadną ć ją, gdyż był am ciekawa, jak pan Rochester wytł umaczył cał ą sprawę, zbliż ywszy się jednak ujrzał am drugą osobę w pokoju - kobietę siedzą cą na krześ le przy ł ó ż ku i przyszywają cą kó ł ka do ś wież ej zasł ony. Kobietą tą ku mojemu zdumieniu był a Gracja Poole.

Siedział a tam, spokojna i milczą ca jak zwykle, w brą zowej weł nianej sukni, kraciastym fartuchu, biał ej chusteczce i czepku. Pilnie był a zaję ta robotą i ta widocznie pochł aniał a wszystkie jej myś li; ani na czole, ani na pospolitej tej twarzy nie był o znać bladoś ci czy przygnę bienia, jakie spodziewał am się ujrzeć na twarzy kobiety, któ ra popeł nił a zamach morderczy i któ rą upatrzona jej ofiara odszukał a kilka godzin temu w jej jaskini (tak przynajmniej są dził am) i wyrzucał a jej zamierzoną zbrodnię. Zdumiał am, osł upiał am.

Spojrzał a na mnie, podczas gdy ja wcią ż na nią patrzył am, nie drgnę ł a, nie zmienił a się na twarzy, nic nie zdradzał o wzruszenia, ś wiadomoś ci winy czy też obawy wykrycia. Powiedział a „dzień dobry pani”, flegmatycznie, kró tko jak zawsze, wzię ł a nowe kó ł ko i nitkę i szył a dalej.

„Wystawię ją na pró bę - pomyś lał am - taka skrytoś ć i opanowanie przechodzi poję cie! ”

- Dzień dobry, Gracjo! - powiedział am. - Czy się tutaj co stał o? Zdawał o mi się, ż e sł yszał am, jak wszyscy razem rozmawialiś cie tu przed chwilą.

- To tylko pan czytał w ł ó ż ku wczoraj w nocy; zasną ł, nie zgasiwszy ś wiecy, i zasł ona się zapalił a; na szczę ś cie jednak obudził się, zanim się poś ciel i drzewo zaję ł o, i udał o mu się wodą z dzbanka zagasić pł omienie.

- Dziwna sprawa! - rzekł am po cichu, a potem, wpatrują c się w nią, dodał am: - Czy pan Rochester nikogo nie obudził?

Czy nikt nie sł yszał ruchu w jego pokoju?

Podniosł a znowu wzrok na mnie, ale tym razem jak gdyby bł ysk czujnoś ci był w jej oczach. Zdawał o mi się, ż e bada mnie ostroż nie; po chwili odpowiedział a:

- Sł uż ą ce ś pią tak daleko, wie pani, trudno, ż eby usł yszał y. Pokoje pani Fairfax i pani są najbliż sze pokoju pana; ale pani Fairfax powiada, ż e nic nie sł yszał a; ludzie starsi miewają mocny sen - przerwał a, a potem dodał a, niby to oboję tnie, ale z naciskiem i znaczą cym tonem: - Ale pani jest mł oda i przypuszczam, ż e pani ma lekki sen; moż e pani sł yszał a jaki hał as?

- Tak, sł yszał am - odparł am zniż ają c gł os, tak ż eby mnie Lea, wycierają ca jeszcze szyby, nie dosł yszał a - i począ tkoo myś lał am, ż e to Pilot; ale Pilot nie potrafi się ś miać, a ja jestem pewna, ż e sł yszał am ś miech, i to bardzo dziwny ś miech.

Wzię ł a nową nitkę, nawoskował a ją starannie, pewną rę ką nawlokł a igł ę, po czym zauważ ył a z zupeł nym spokojem:

- Trudno przypuszczać, proszę pani, ż eby się pan ś miał, skoro był w takim niebezpieczeń stwie; musiał o się pani przyś nić.

- Nie ś nił o mi się - odpowiedział am trochę porywczo, gdyż podraż nił mnie jej bezczelny spokó j. Znowu popatrzył a na mnie tymi samymi badawczymi, kryją cymi coś oczami.

- Czy pani powiedział a panu, ż e sł yszał a ten ś miech? - zapytał a.

- Nie miał am sposobnoś ci rozmawiać z panem dziś rano.

- A nie przyszł o pani na myś l otworzyć drzwi i wyjrzeć na korytarz? - dopytywał a się dalej.

Zdawał o mi się, ż e mnie wypytuje liczą c na to, ż e mimo woli zdradzę się z jaką ś wiadomoś cią. Przyszł o mi na myś l, ż e gdyby odkrył a, iż ja wiem o jej winie, a choć by ją o nią posą dzam, wywarł aby na mnie jaką ś zł oś liwą zemstę; toteż pomyś lał am, ż e należ y się strzec.

- Przeciwnie - odpowiedział am - zaryglował am drzwi mojego pokoju.

- A wię c nie zamyka pani codziennie drzwi na zasuwkę, zanim się pani poł oż y?

„Diablica! chce poznać moje zwyczaje, by odpowiednio ukł adać swe plany! ” Oburzenie znowu przeważ ył o wzglę dy przezornoś ci; odpowiedział am jej ostro:

- Dotychczas nieraz zaniedbywał am zasuną ć rygiel; nie są dził am, by to był o potrzebne. Nie wiedział am, ż e w Thornfield moż na się obawiać jakichś niebezpieczeń stw albo zamachó w; ale odtą d - te sł owa wymó wił am z naciskiem - bę dę silnie dbał a, by się dobrze zabezpieczyć, zanim się odważ ę spoczą ć.

- I bardzo mą drze pani zrobi - odpowiedział a. - Ta okolica jest tak spokojna jak rzadko któ ra i od czasu jak dom stoi, nigdy nie sł yszał am, ż eby tu na dwó r napadali zł odzieje albo wł amywacze, choć jest tam sreber za setki funtó w w schowanku, jak wszystkim wiadomo. I, widzi pani, jak na tak wielki dom bardzo tu mał o jest sł uż by, ponieważ pan nigdy tu dł uż ej nie mieszkał, a nawet kiedy przyjeż dż a, bę dą c kawalerem niewiele usł ugi potrzebuje; ale ja zawsze myś lę, ż e lepiej jest przesadzić niż nie dosadzić; ł atwo jest zamkną ć drzwi, a nigdy nie zawadzi odgrodzić się zasunię tym ryglem od jakiegokolwiek przypadku. Wiele ludzi, proszę pani, spuszcza się ze wszystkim na Opatrznoś ć; ale ja zawsze powiem, ż e strzeż onego Pan Bó g strzeż e.

Tu zakoń czył a swą przemowę - dł ugą jak na nią i wypowiedzianą ze skromną miną prawdziwej kwakierki. Stał am jeszcze, wprost oniemiał a wobec jej zadziwiają cego panowania nad sobą i nieprzeniknionej obł udy, gdy weszł a kucharka.

- Pani Poole - zwró cił a się do Gracji - obiad dla sł uż by bę dzie zaraz gotó w; czy pani zejdzie na dó ł?

- Nie; niech pani tylko postawi na tacce mó j kufel porteru i kawał ek puddingu, a ja sobie to sama zaniosę na gó rę.

- A kawał ek mię sa ż yczy pani sobie?

- Mam ochotę na jeden kę s i odrobinę sera, to wszystko.

- A sago?

- Mniejsza o nie teraz; zejdę na dó ł przed herbatą, przyrzą dzę to sama.

Wtedy kucharka zwró cił a się do mnie oznajmiają c, ż e pani Fairfax na mnie czeka; wobec tego poszł am.

Opowiadanie pani Fairfax o spaleniu się zasł ony puszczał am mimo uszu, gł owę moją zaprzą tał zagadkowy charakter Gracji Poole i niezrozumiał y dla mnie problem jej stanowiska w Thornfield. Nie mogł am poją ć, dlaczego zaraz rano nie oddano jej do aresztu albo co najmniej nie wydalono ze sł uż by. Przecież pan Rochester tak jakby wyjawił w nocy przekonanie, ż e to ona jest zbrodniarką; jakaż tajemnicza przyczyna wzbraniał a mu ją zaskarż yć? Dlaczego i mnie zobowią zał do tajemnicy? Dziwne to był o: odważ ny, mś ciwy i dumny pan zdawał się być pod wł adzą jednej z najniż szych swych sł ug, tak dalece pod jej wł adzą, ż e chociaż targnę ł a się na jego ż ycie, nie ś miał jej otwarcie obwinić o zamach, a tym mniej ukarać ją za to.

Gdyby Gracja był a mł oda i ł adna, miał abym pokusę pomyś leć, ż e jakieś czulsze wzglę dy niż przezornoś ć i obawa przemawiają tutaj na jej korzyś ć; trudno jednakż e był o myś l tę dopuś cić pamię tają c o jej wieku i o tym, jak ską po obdarzona był a przez naturę. „A jednak - rozmyś lał am - ona był a kiedyś mł oda, wtedy, gdy i pan był mł ody; pani Fairfax powiedział a mi kiedyś, ż e ona już od wielu lat przebywa w tym domu. Nie są dzę, ż eby kiedykolwiek mogł a być ł adna, ale czy ja wiem? Moż e w braku powabó w zewnę trznych posiadał a oryginalnoś ć i sił ę charakteru... Pan Rochester lubi typy zdecydowane i ekscentryczne. Gracja w każ dym razie jest ekscentryczna. A co, jeż eli dawniejszy kaprys (wybryk zupeł nie moż liwy przy takiej jak jego naturze, gwał townej i upartej) oddał go w jej wł adzę, a ona teraz na skutek dawnego bł ę du wywiera tajemny wpł yw na jego postę powanie; wpł yw, któ rego on nie ś mie lekceważ yć, a spod któ rego otrzą sną ć się nie moż e? ” Gdy w przypuszczeniach doszł am do tego punktu, stanę ł a mi nagle w myś li jak ż ywa kwadratowa, pł aska figura pani Poole, jej nieł adna, sucha, nawet ordynarna twarz, tak ż e powiedział am sobie: „Nie! to niemoż liwe! Moje przypuszczenie nie moż e być trafne! A jednak - podszepną ł mi gł os tajemniczy, ten, któ ry do nas z gł ę bi serca mó wi - i ty nie jesteś pię knoś cią, a moż e się panu Rochesterowi podobasz; w każ dym razie nieraz czuł aś, jak gdyby tak był o. A ostatniej nocy, przypomnij sobie jego sł owa, przypomnij sobie jego wzrok, przypomnij sobie jego gł os! ”

Dobrze pamię tam wszystko; mowa, spojrzenia, ton - wszystko to w tej chwili odż ył o. Był am wł aś nie w pokoju szkolnym; Adelka rysował a; nachylił am się nad nią, by poprowadzić jej oł ó wek. Spojrzał a na mnie ze zdziwieniem.

- Co pani jest, mademoiselle? - zapytał a po francusku. - Palce pani drż ą jak liś ć, a policzki ma pani czerwone; ależ tak czerwone jak wiś nie!

- Gorą co mi się zrobił o, Adelko, od tego nachylania!

Rysował a dalej, a ja dalej rozmyś lał am.

Czym prę dzej wypę dził am z myś li szkaradne przypuszczenie dotyczą ce Gracji Poole; wstrę tne mi ono był o. Poró wnywał am się z nią i doszł am do wniosku, ż e jesteś my ró ż ne. Bessie Lieven powiedział a, ż e jestem prawdziwą damą, i prawdę powiedział a: był a we mnie wrodzona dystynkcja. A teraz wyglą dał am o wiele lepiej niż wtedy, kiedy mnie Bessie widział a; przytył am, miał am wię cej rumień ca, wię cej ż ycia, oż ywienia, ponieważ miał am jaś niejsze nadzieje, wię cej radoś ci.

„Wieczó r nadchodzi - pomyś lał am popatrzywszy w okno - nie sł yszał am dziś ani gł osu, ani krokó w pana Rochestera w domu, ale z pewnoś cią zobaczę go, nim noc zapadnie; bał am się spotkania rano, teraz go pragnę, gdyż oczekiwanie, dotychczas zawiedzione, zamienił o się w niecierpliwoś ć. ”

Gdy już zmrok zapadł zupeł nie, a Adelka poszł a do dziecinnego pokoju bawić się z boną, pragnienie zobaczenia pana Rochestera spotę gował o się jeszcze we mnie. Nasł uchiwał am, czy nie odezwie się dzwonek na dole; nasł uchiwał am, czy Lea nie nadejdzie z wezwaniem do mnie; chwilami wydawał o mi się, ż e sł yszę kroki jego samego, i wtedy patrzył am na drzwi oczekują c, ż e się otworzą i ż e on w nich stanie. Drzwi nie otwierał y się, ciemnoś ć tylko wpł ywał a oknem. Jednakż e nie był o jeszcze pó ź no; szó sta zaledwie, a przecież nieraz bywał am proszona o sió dmej, nawet o ó smej. Przecież nie spotka mnie chyba zupeł ny zawó d dziś wł aś nie, kiedy mam mu tyle do powiedzenia! Pragnę ł am wznowić temat Gracji Poole i usł yszeć, co by mi odpowiedział; zamierzał am zapytać go po prostu, czy wierzy w to, ż e to ona istotnie urzą dził a ten ohydny zamach ubiegł ej nocy, a jeż eli tak, dlaczego zataja jej niegodziwoś ć? Nie dbał am o to, ż e go moż e rozgniewać moja ciekawoś ć; zaznał am przyjemnoś ci gniewania go i uspokajania z kolei; lubił am to nade wszystko, a nieomylny instynkt chronił mnie zawsze od przecią gnię cia struny. Zatrzymywał am się na granicy prowokacji, a w ostatecznym momencie lubił am przekonywać się o wł asnej zrę cznoś ci. Zachowują c wszelkie formy uszanowania, wł aś ciwego mojemu stanowisku, umiał am staczać z nim utarczki sł owne swobodnie i bez obawy; to dogadzał o tak jemu, jak i mnie.

Nareszcie schody zaskrzypiał y pod czyimiś krokami. Ukazał a się Lea, ale jedynie po to, by mi oznajmić, ż e herbata czeka w pokoju pani Fairfax. Tam przeto poszł am, rada, ż e nareszcie mogę zejś ć na dó ł, gdyż wyobraż ał am sobie, ż e to mnie zbliż ał o do pana Rochestera.

- Musi być pani spragniona herbaty - zaczę ł a zacna staruszka, gdy weszł am. -

Tak mał o jadł a pani na obiad.

Lę kam się, czy pani nie jest niezdrowa dzisiaj, taka pani rozpalona, jakby pani miał a gorą czkę.

- O, jestem zupeł nie zdrowa!

Nigdy nie czuł am się lepiej.

- To niechż e pani tego dowiedzie dobrym apetytem! Czy nie nalał aby pani wody do imbryka, a ja tymczasem przerobię do koń ca ten drut?

Dokoń czywszy zadania, wstał a i poszł a spuś cić roletę dotychczas nie spuszczoną, prawdopodobnie dla wyzyskania ś wiatł a, chociaż już teraz zmrok zgę stniał i był o zupeł nie ciemno.

- Mamy dzisiaj pogodną noc - rzekł a wyjrzawszy przez szybę - chociaż nie ś wiecą gwiazdy.

Pan Rochester na ogó ł miał dobry dzień do podró ż y.

- Do podró ż y?... Czy pan Rochester gdzieś wyjechał? Nie wiedział am, ż e go nie ma w domu.

- O, wyjechał zaraz po ś niadaniu! Pojechał do Leas, mają tku pana Eshtona, dziesię ć mil za Millcote. Zdaje mi się, ż e tam jest duż y zjazd goś ci: lord Ingram, sir George Lynn, puł kownik Dent i inni.

- Czy pani spodziewa się dziś wieczó r powrotu pana Rochestera?

- Nie, ani jutro; myś lę, ż e prawdopodobnie zabawi tam z tydzień albo i dł uż ej. Gdy ten modny, wyż szy ś wiat zbierze się razem, otacza ich taka elegancja i wygoda, tak sobie uprzyjemniają czas rozrywkami i zabawą, ż e nie spieszno im się rozł ą czyć. Panowie zwł aszcza bywają czę sto bardzo poż ą dani przy takich okazjach. A pan Rochester jest tak utalentowany i oż ywiony w towarzystwie, ż e musi być chyba ulubień cem wszystkich. Panie za nim przepadają, choć powie pani moż e, ż e powierzchownoś ć ma niezbyt pię kną; jednakż e ja myś lę, ż e jego wykształ cenie i zalety towarzyskie, a moż e też bogactwo i dobra krew wynagradzają pewne niedostatki urody.

- Czy są tam panie w Leas?

- Jest pani Eshton i jej trzy có rki, bardzo eleganckie panienki, i są tam có rki baroneta Ingrama: Blanka i Mary, podobno bardzo pię kne osoby; ja wł aś ciwie widział am Blankę sześ ć czy osiem lat temu, gdy był a osiemnastoletnią dziewczyną.

Przyjechał a tu na wielką zabawę, któ rą w ś wię ta Boż ego Narodzenia wydawał pan Rochester. Gdyby pani widział a wtedy jadalnię, jak bogato był a przystrojona, jak jarzą co oś wietlona! Zdaje mi się, ż e był o tu wtedy z pię ć dziesią t osó b, panó w i pań, wszyscy z najpierwszych rodzin hrabstwa, a pannę Ingram uważ ano za kró lową wieczoru.

- Widział a ją pani, mó wi pani? Jakż e ona wyglą dał a?

- Tak, widział am ją. Drzwi jadalni był y na oś cież otwarte, a ż e był o Boż e Narodzenie, pozwolono sł uż bie zgromadzić się w hallu i sł uchać, jak panie ś piewają i grają. Pan Rochester nalegał, ż ebym weszł a, wię c siadł am w spokojnym ką ciku i przyglą dał am się towarzystwu.

Nigdy nie widział am ś wietniejszego obrazu: panie był y wspaniale poubierane; wię kszoś ć, zwł aszcza mł odsze, był y ł adne; ale panna Ingram był a niewą tpliwie kró lową.

- Jakż e ona wyglą dał a?

- Wysoka, pię kny biust, spadziste ramiona; dł uga, peł na wdzię ku szyja, cera ś niada, matowa, gł adka, szlachetne rysy; oczy moż e podobne do oczu pana Rochestera: wielkie i czarne, a tak bł yszczą ce, jak jej klejnoty. A tak ś liczne miał a wł osy, kruczoczarne, i tak korzystnie uczesane: korona z grubych warkoczy z tył u, a z przodu dł ugie, lś nią ce loki.

Ubrana był a biał o; jasnoż ó ł ta szarfa obejmował a jedno jej ramię, przechodził a przez piersi i przewią zana był a z boku w pasie, spadają c dł ugimi, obszytymi frę dzlą koń cami poniż ej kolan. Miał a też jasnoż ó ł ty kwiat we wł osach; stanowił o to dobry kontrast z kruczymi lokami.

- Zapewne bardzo ją podziwiano?

- Tak, istotnie, i nie tylko dla jej urody, ale i dla jej talentó w. Był a jedną z tych pań, któ re ś piewał y; jeden z panó w akompaniował na fortepianie.

Ś piewał a duet z panem Rochesterem.

- Z panem Rochesterem? Nie wiedział am, ż e on ś piewa.

- O! pan Rochester ma pię kny bas i jest nadzwyczaj muzykalny.

- A panna Ingram jaki ma rodzaj gł osu?

- Bardzo bogaty i silny; ś licznie ś piewał a; rozkoszą był o ją sł yszeć; a potem grał a. Ja się nie znam na muzyce, ale pan Rochester się zna, a sł yszał am, jak mó wił, ż e wykonanie był o wybitnie dobre.

- I ta pię kna i utalentowana panna jeszcze nie wyszł a za mą ż?

- Zdaje się, ż e nie.

Przypuszczam, ż e ani ona, ani jej siostra nie mają wielkiego mają tku. Mają tki starego lorda Ingrama obję te był y przeważ nie majoratem i najstarszy syn dostał prawie wszystko.

- Ale ja się dziwię, ż e któ ryś z bogatej szlachty nie upodobał jej sobie; na przykł ad pan Rochester. Przecież on jest bogaty, nieprawdaż?

- O tak! Ale widzi pani, zachodzi tutaj znaczna ró ż nica wieku; pan Rochester ma prawie czterdzieś ci lat, a ona zaledwie dwadzieś cia pię ć.

- Có ż stą d? Bardziej nieró wne mał ż eń stwa zawierają ludzie codziennie.

- To prawda; jednak ja sobie nie wyobraż am, ż eby pan Rochester myś lał o czymś podobnym. Ale pani nic nie je; zaledwie skosztował a pani cokolwiek pró cz herbaty.

- Istotnie, zanadto mi się chce pić, ż ebym mogł a jeś ć. Czy mogę panią poprosić jeszcze o jedną filiż ankę.

Chciał am powró cić do moż liwoś ci zwią zku pomię dzy panem Rochesterem a pię kną Blanką, jednakż e weszł a Adelka i rozmowa potoczył a się innym torem.

Znalazł szy się sama w swoim pokoju, zastanowił am się nad tym, czego się dowiedział am.

Zajrzał am w gł ą b serca, zbadał am myś li swe i uczucia, a te, któ re, rozbujał e, bł ą kał y się po bezdroż ach wyobraź ni, usił ował am pewną rę ką zapę dzić z powrotem pod bezpieczny schron zdrowego rozsą dku.

Stawiona przed wł asny trybunał, gdy pamię ć wskazał a przyczyny budzą ce nadzieje, pragnienia, uczucia, jakie nosił am w sercu od ostatniej nocy, gdy wytł umaczył a ogó lny stan duszy, jakiemu folgował am od ostatnich prawie dwó ch tygodni - gdy rozum, wystą piwszy, zł oż ył spokojnie po swojemu zeznania proste, nieubarwione, wykazują ce, jak odrzucał am to, co rzeczywiste, a chł onę ł am chciwie to, co wymarzone - wydał am na siebie są d taki:

Nie był o na ś wiecie gł upszej istoty od Jane Eyre; nie był o na ś wiecie niedorzeczniejszej idiotki karmią cej się sł odkimi kł amstwami, poł ykają cej truciznę, jak gdyby to był nektar.

„Ciebie - mó wił am sobie - miał by wyró ż nić pan Rochester?

Ty miał abyś posiadać dar podobania się jemu? Ty mogł abyś mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie? Daj pokó j! Mierzi mnie twoja gł upota! I ty znajdował aś przyjemnoś ć w pewnych objawach przychylnoś ci - dwuznacznych objawach, gdy darzy nimi mę ż czyzna wyż szego rodu, ś wiatowiec, osobę zależ ną od siebie i niedoś wiadczoną. Jakż eś ty ś miał a, biedna, niemą dra ofiaro!... Czyż nawet wł asny interes nie mó gł cię nauczyć rozumu? Powtarzał aś sobie dziś rano kró tką scenę ubiegł ej nocy?

Zakryj twarz i wstydź się!

Powiedział coś na pochwał ę twoich oczu, czy tak? Ś lepe szczenię! Otwó rz oczy i spó jrz na twó j wł asny przeklę ty brak rozsą dku! Niedobrze, gdy kobieta sł ucha pochlebstw mę ż czyzny postawionego wyż ej od niej, któ ry nie moż e mieć zamiaru poję cia jej za ż onę, a szaleń stwo popeł nia kobieta pozwalają c, by w sercu jej rozpalił a się mił oś ć tajemna, któ ra, nieodwzajemniona i nieznana, pochł onie jej ż ycie, a odkryta i odwzajemniona, musi ją jak bł ę dny ognik zaprowadzić na bagniste pustkowie, ską d nie ma powrotu.

Usł ysz przeto, Jane, swó j wyrok: jutro postawisz przed sobą zwierciadł o i wyrysujesz kredkami wł asny portret, wiernie, nie ł agodzą c ż adnego bł ę du; nie opuś cisz ani jednej ostrej linii, nie wygł adzisz ani odrobiny brzydkiej nieregularnoś ci, podpiszesz pod tym: „Portret nauczycielki bez koligacji, biednej i brzydkiej. ”

Nastę pnie weź pł ytkę najgł adszej sł oniowej koś ci - masz wł aś nie taką, przygotowaną w pudle rysunkowym; weź paletę, zmieszaj najś wież sze, najpię kniejsze, najjaś niejsze farby, wybierz najdelikatniejsze pę dzelki, narysuj najpię kniejszą twarz, jaką sobie moż esz wyobrazić; wymaluj ją w najsubtelniejszych odcieniach i najł agodniejszych barwach, odpowiednio do opisu, jakiego ci o Blance Ingram dostarczył a pani Fairfax, a nie zapomnij o kruczych lokach, o wschodnich oczach... Co to! chciał abyś wzorować oczy na oczach pana Rochestera! Do porzą dku! Bez mazgajstwa!... bez czuł ostkowoś ci!... precz z ż alami. Uznaję tylko rozum i stanowczoś ć! Przypomnij sobie dostojne a harmonijne rysy, grecką szyję i biust; uwidocznij odkryte, okrą gł e, ś nież nobiał e ramię i delikatną rę kę; nie opuś ć ani pierś cienia z brylantami, ani zł otej bransolety, namaluj wiernie lekką koronkę i lś nią cy atł as, wdzię czną szarfę i zł otą ró ż ę.

Nazwij ten portret: „Blanka, dystyngowana panna wysokiego rodu. ”

Ilekroć w przyszł oś ci zdarzy ci się mieć zł udzenie, ż e pan Rochester tobie sprzyja, wydobą dź obydwa te potrety i poró wnaj je. A potem powiedz:

„Pan Rochester mó gł by prawdopodobnie pozyskać mił oś ć tej szlachetnej damy, gdyby chciał się o nią starać; czy to moż liwe, ż eby mó gł choć by pomyś leć o tej ubogiej i nic nie znaczą cej plebejuszce? ”„

Zrobię to - postanowił am; a powzią wszy ten zamiar uspokoił am się i zasnę ł am.

Dotrzymał am sł owa. Godzina czy dwie wystarczył y mi na naszkicowanie wł asnego portretu kredkami; a w mniej niż dwa tygodnie ukoń czył am miniaturę przypuszczalnej Blanki Ingram.

Pię kna to był a twarz na tym idealnym portrecie, a gdy ją poró wnał am z rzeczywistym, kredkowym, kontrast uderzył znamiennie. Ta praca przyniosł a mi poż ytek: zaję ł a mi gł owę i rę ce, dodał a mocy i stał oś ci nowym postanowieniom, któ re pragnę ł am utrwalić w sercu.

Przyszedł niebawem czas, gdy mogł am powinszować sobie zdrowej dyscypliny, narzuconej wł asnym uczuciom i w ten sposó b uję tym w karby. Dzię ki temu potrafił am znieś ć pewne wydarzenia z przyzwoitym spokojem, na co, gdybym był a nieprzygotowana, prawdopodobnie nie był abym się zdobył a nawet zewnę trznie.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.