Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Rozdział X



Dotychczas opowiadał am szczegó ł owo wypadki swojego dzieciń stwa: pierwszemu dziesię cioleciu mego ż ycia poś wię cił am prawie dziesię ć rozdział ó w. Jednakż e to nie ma być dokł adna autobiografia; chcę tylko wył awiać z pamię ci to, co moż e wzbudzić pewne zainteresowanie; dlatego teraz okres oś mioletni pominę prawie milczeniem; kilku wierszy tylko potrzeba, by stworzyć ł ą czą ce ogniwo.

Dopeł niwszy dzieł a zniszczenia w Lowood epidemia tyfusu wygasł a stopniowo; jednakż e jej zł oś liwoś ć i liczba ofiar zwró cił a publiczną uwagę na szkoł ę. Zbadano powody tej klę ski i wkró tce wyszł y na jaw ró ż ne fakty, któ re wzbudził y ogó lne oburzenie. Niezdrowe poł oż enie; iloś ć i jakoś ć poż ywienia dawanego dzieciom; niedobra, cuchną ca woda uż ywana do gotowania; nę dzne ubranie uczennic i braki w urzą dzeniach mieszkaniowych - wszystko to wykryto, a wykrycie wywoł ał o rezultat przykry dla pana Brocklehursta, ale zbawienny dla zakł adu.

Kilku ludzi bogatych i dobrej woli subskrybował o wię ksze sumy w hrabstwie na postawienie odpowiedniejszego budynku i w lepszym miejscu niż dotychczasowe. Uł oż ono nowy regulamin i wprowadzono ulepszenia w odż ywianiu i ubraniu dziewczą t; fundusze szkoł y wzią ł w rę ce komitet. Pan Brocklehurst, któ rego przez wzglą d na jego bogactwo i koligacje nie moż na był o pominą ć, zatrzymał stanowisko skarbnika; dopomagali mu jednak w speł nianiu tych obowią zkó w panowie o szerszych poglą dach i bardziej ludzkich uczuciach.

Urzą d inspektora dzielili z nim tacy, któ rzy umieli ł ą czyć rozsą dek ze ś cisł oś cią, wygodę z oszczę dnoś cią, wspó ł czucie z prawoś cią. Szkoł a, w ten sposó b ulepszona, stał a się z czasem prawdziwie poż ytecznym, duż ej wartoś ci zakł adem. Pozostał am w obrę bie jej muró w, po jej odrodzeniu, przez dalszych osiem lat, z tych sześ ć jako uczennica, a dwa jako nauczycielka; tak w jednym, jak i w drugim charakterze mogę zaś wiadczyć o jej wartoś ci i wysokim poziomie.

Przez te osiem lat pę dził am ż ycie jednostajne; nie smutne jednakż e, gdyż był o pracowite.

Miał am moż noś ć zdobycia doskonał ego wykształ cenia; miał am zamił owanie do niektó rych przedmiotó w, a pragnienie odznaczenia się we wszystkich.

Sprawiał o mi wielką przyjemnoś ć mó c zadowolić nauczycielki, zwł aszcza te, któ re kochał am; toteż korzystał am w peł ni z otwartych przede mną ź ró deł wiedzy. Z czasem został am pierwszą uczennicą najstarszej klasy, a potem powierzono mi stanowisko nauczycielki, na któ rym gorliwie pracował am przez dwa lata. Wtedy jednakż e nastą pił a zmiana.

Panna Temple przez cał y czas pozostawał a przeł oż oną szkoł y; jej nauczaniu zawdzię czam najwię kszą czę ś ć wiedzy, jej ż yczliwoś ć i towarzystwo był y stał ą moją pociechą; ona zastę pował a mi matkę, był a moją nauczycielką, a w koń cu towarzyszką. W tym okresie jednak wyszł a za mą ż za duchownego, najzacniejszego czł owieka, prawie godnego takiej ż ony. Wyjechał a z mę ż em do odległ ego hrabstwa i tym sposobem stracił am ją na zawsze.

Od dnia jej wyjazdu nie czuł am się ta sama: Lowood przestał mi być jakby domem rodzinnym.

Przeję ł am się szczerze indywidualnoś cią panny Temple, a wię c wzorował am się na jej sposobie myś lenia, opanowywał am swą impulsywnoś ć. Zdawał o mi się, ż e już osią gnę ł am ró wnowagę charakteru. Obowią zkowoś ć i porzą dek uważ ał am za najwyż sze prawa; był am spokojna i ł agodna, a w oczach koleż anek uchodził am nawet za osobę o silnym charakterze.

Jednakż e los w postaci wielebnego pana Nasmytha rozdzielił mnie od panny Temple.

Widział am ją wkró tce po ceremonii ś lubnej, wsiadają cą w sukni podró ż nej do karetki pocztowej; widział am karetkę podjeż dż ają cą pod wzgó rek i nikną cą za jego szczytem; a wtedy udał am się do swego pokoju i tam w samotnoś ci spę dził am wię kszą czę ś ć poobiedniej rekreacji, udzielonej uczennicom na cześ ć tej uroczystoś ci.

Chodził am po pokoju rozmyś lają c. Zdawał o mi się, ż e odczuwam jedynie ż al po stracie panny Temple i obmyś lam, jakby ją zastą pić; ale gdy doszł am do koń ca mych rozmyś lań, zobaczył am nagle, ż e dzień skł onił się ku wieczorowi, i zaczę ł am sobie uś wiadamiać, ż e tymczasem zaszł a we mnie zasadnicza zmiana; strzą snę ł am z siebie wszystko, co zapoż yczył am od panny Temple, a raczej ona zabrał a z sobą ten pogodny nastró j, jakim przy niej oddychał am; pozostawiona wł asnej naturze, poczuł am budzenie się dawnych, wł aś ciwych mi uczuć.

Nie miał am wraż enia, ż e usunę ł a się pode mną jakaś podpora, ale jak gdyby zabrakł o mi powodu: nie utracił am umieję tnoś ci zachowania spokoju, ale nie dostawał o mi powodu i bodź ca.

Ś wiatem moim przez szereg lat był o Lowood; ż ył am w obrę bie jego regulaminu i praw; teraz przypomniał am sobie, ż e rzeczywisty ś wiat jest szeroki i ż e otwiera on obszerne pole nadziei i obaw, wraż eń i podniety dla tych, któ rzy mają odwagę iś ć szukać prawdziwej znajomoś ci ż ycia wś ró d jego niebezpieczeń stw.

Zbliż ył am się do okna, otworzył am je i wyjrzał am.

Przede mną wznosił y się oba skrzydł a szkolnego budynku, leż ał ogró d, zarysowywał a się granica Lowood, rozcią gał się pagó rkowaty horyzont. Oczy moje przesunę ł y się po tym, co najbliż sze, i zatrzymał y się na najdalszym krajobrazie: na bł ę kitnych szczytach; zapragnę ł am je przebyć; wszystko w ich skalistym obrę bie wydał o mi się wię zieniem. Ś ledził am okiem biał ą drogę wiją cą się u stó p jednej gó ry i znikają cą w wą wozie pomię dzy dwiema; jakż e pragnę ł am mó c ją ś ledzić dalej!

Przypomniał am sobie swoją podró ż po tej drodze dyliż ansem; przypomniał am sobie, jak o zmroku schodził am z tego wzgó rka. Wiek upł yną ł od tego dnia, gdy po raz pierwszy ujrzał am Lowood, i już odtą d nie opuś cił am go nigdy. Wszystkie wakacje spę dzał am w szkole; pani Reed nigdy nie wezwał a mnie do Gateshead; ani ona, ani nikt z jej rodziny nigdy mnie nie odwiedził. Nie miał am ż adnych stosunkó w ani listownych, ani osobistych ze ś wiatem zewnę trznym, znał am jedynie szkolne reguł y i obowią zki, szkolne zwyczaje i poję cia, gł osy, twarze i zdania, sympatie i antypatie. A teraz czuł am, ż e to nie wystarcza. I oto w jedno popoł udnie uś wiadomił am sobie, ż e znuż ył a mnie rutyna tych oś miu lat; pragnę ł am wolnoś ci, brakł o mi jej, modlił am się o nią; wydał o mi się, ż e wiatr rozwiewa to westchnienie i modlitwę. Wtedy wzniosł am do nieba skromniejsze bł aganie: po prostu o zmianę, o nowy bodziec!

I to bł aganie zdawał o się rozpraszać gdzieś w przestrzeni.

„Niechż e mi chociaż bę dzie dana nowa sł uż ba! ” - zawoł ał am prawie zrozpaczona.

Tu dzwonek, oznajmiają cy godzinę wieczerzy, wezwał mnie na dó ł.

Nie mogł am podją ć przerwanych rozmyś lań, aż do godziny spoczynku; ale i wtedy jeszcze nauczycielka, któ ra dzielił a ze mną pokó j, nie pozwalał a mi powró cić do przedmiotu, koł o któ rego moje myś li krą ż ył y, przedł uż ają c bez koń ca zdawkową gawę dę. Jakż eż pragnę ł am, ż eby ją sen uciszył! Zdawał o mi się, ż e skoro tylko bę dę mogł a powró cić do myś li, któ ra zaś witał a mi w gł owie, gdym stał a przy oknie, jakiś szczę ś liwy pomysł zrodzi się ku mojej pociesze.

Panna Gryce nareszcie zaczę ł a chrapać; był a to cię ż ka Walijka i dotychczas jej nosowy koncert dokuczał mi zawsze. Tym razem z zadowoleniem posł yszał am pierwsze gł ę bokie jego tony; nie groził a mi już ż adna przeszkoda z jej strony i zaraz też moje przygaszone myś li oż ył y.

„Nowa sł uż ba! Coś w tym jest - rozmyś lał am. - Tak, coś w tym jest, bo nie brzmi to nader ponę tnie; nie brzmi jak sł owa: wolnoś ć, radoś ć, zadowolenie; prześ licznie brzmią ce sł owa, ale dla mnie to tylko puste i przelotne dź wię ki, wsł uchiwać się w nie to prosta strata czasu. Ale sł uż ba! To coś zwykł ego, rzeczywistego. Każ dy moż e sł uż yć. Sł uż ył am tutaj przez osiem lat, teraz chcę sł uż yć gdzie indziej. Czyż mi nie wolno? Czy to się nie da zrobić?

Ależ tak, tak, to nie takie trudne zadanie; trzeba tylko wytę ż yć myś li i znaleź ć sposó b otrzymania innej sł uż by. ”

Siadł am w ł ó ż ku, by pobudzić myś li; noc był a chł odna, otulił am się szalem i znó w pogrą ż ył am się w rozmyś laniu.

„Czego pragnę? Innej posady, w innym domu, wś ró d innych twarzy, w innych warunkach. Pragnę tego, gdyż daremnie pragnę ł abym czegoś lepszego. Jakim sposobem starają się ludzie o inną posadę? Są dzę, ż e zwracają się do przyjació ł i znajomych; ja ich nie mam. Ale jest wielu takich, któ rzy ró wnież nie mają przyjació ł i sami muszą się starać, sami sobie pomagać. I jak się oni biorą do tego? ”

NIe wiedział am; zniką d pomysł u. Nakazał am swemu mó zgowi nzaleź ć wyjś cie. Mó zg mó j pracował z natę ż eniem; czuł am, jak krew pulsuje mi w gł owie i w skroniach, lecz z godzinę mę czył am się w daremnym chaosie, nie mogą c nic wynaleź ć.

Rozgorą czkowana pró ż nym wysił kiem wstał am i przeszł am się po pokoju; odsł onił am storę, popatrzył am na gwiazdy, ale poczuwszy chł ó d powró cił am niebawem do ł ó ż ka.

Jakaś dobrotliwa wró ż ka widocznie pod moją nieobecnoś ć zł oż ył a upragniony pomysł na pocieszenie, gdyż zaledwie się poł oż ył am, zupeł nie spokojnie i naturalnie przyszł o mi na myś l:

„Ci, któ rzy szukają posady, dają ogł oszenia; musisz dać ogł oszenie w „Heraldzie”. ”

„Ale jak? Nie wiem, jak się to ogł asza. ”

Teraz już odpowiedź przyszł a gł adko i prę dko:

„Musisz wł oż yć do koperty ogł oszenie i należ ne za nie pienią dze i zaadresować kopertę do wydawcy „Heralda”; przy pierwszej sposobnoś ci musisz to nadać na poczcie w Lowton.

Musisz prosić o odpowiedź pod literami J. E. poste restante w Lowton. Za jaki tydzień po wysł aniu listu dowiedz się, czy są odpowiedzi, i stosownie do tego dział aj. ”

Ten plan rozważ ył am jeszcze dobrze, a upewniwszy się w myś li, ż e jest jasny i praktyczny, usnę ł am zadowolona.

Skoro tylko dzień zaś witał, wstał am; napisał am, zapieczę tował am i zaadresował am ogł oszenie, zanim jeszcze rozległ się dzwonek budzą cy szkoł ę. Ogł oszenie moje brzmiał o:

„Mł oda osoba mają ca wprawę w nauczaniu - czyż od dwó ch lat nie był am nauczycielką? - pragnie otrzymać posadę nauczycielki w domu prywatnym do dzieci poniż ej lat czternastu - pomyś lał am, ż e mają c sama zaledwie osiemnaś cie lat, nie chciał abym podejmować się prowadzenia dziewczą t bliż szych mi wiekiem. - Moż e udzielać zwykł ych przedmiotó w, obję tych programem dobrego angielskiego wykształ cenia, wraz z ję zykiem francuskim, rysunkami i muzyką.

- W owych czasach, czytelniku, ten, na dziś już za szczupł y katalog umieję tnoś ci, był uważ any za wcale obszerny.

Adres J. E. Poste restante, Lowton. ”

Dokument ten przeczekał cał y dzień, zamknię ty w mojej szufladzie; po herbacie poprosił am nową przeł oż oną o pozwolenie pó jś cia do Lowton dla zał atwienia kilku mał ych sprawunkó w; udzielono mi go chę tnie i poszł am; odległ oś ć wynosił a dwie mile; wieczó r był wilgotny, dni jednakż e był y jeszcze dł ugie; zaszł am do paru sklepó w, wrzucił am list na poczcie i powró cił am w rzę sisty deszcz, w ubraniu przemoczonym, ale z lekkim sercem.

Nastę pny tydzień wydał mi się dł ugi; dobiegł nareszcie koń ca, jak wszystko na ś wiecie, i znowu ku schył kowi mił ego jesiennego dnia znalazł am się pieszo na drodze ku Lowton. Malownicza to był a droga, biegł a brzegiem strumienia i poprzez urocze zakrę ty doliny; tego dnia jednak wię cej myś lał am o tym, czy bę dą dla mnie listy w miasteczku niż o pię knoś ci ł ą k i wody.

Za oficjalny powó d niniejszej wę dró wki podał am tym razem zamó wienie pary trzewikó w; ten sprawunek przeto zał atwił am najpierw, po czym spokojną, czystą uliczką przeszł am od szewca na pocztę. Poczmistrzynią był a leciwa dama w rogowych okularach na nosie i w czarnych mitenkach.

- Czy są jakie listy dla J. E.? - zapytał am.

Poczmistrzyni przyjrzał a mi się przez okulary, a potem otworzywszy szufladę dł ugo przeglą dał a jej zawartoś ć, tak dł ugo, ż e zaczynał am tracić nadzieję. Nareszcie, podnió sł szy do oczu jaką ś kopertę, trzymał a ją w ten sposó b z pię ć minut moż e, aż w koń cu podał a mi ją przez kontuar z jeszcze jednym badawczym i nieufnym spojrzeniem. List był dla J. E.

- Czy ten jeden tylko? - zapytał am.

- Nie ma nic wię cej - odpowiedział a.

Wsunę ł am list do kieszeni i zawró cił am ku domowi. Nie mogł am teraz otworzyć listu; regulamin wymagał, abym był a z powrotem o ó smej, a już był o wpó ł do ó smej.

Ró ż ne obowią zki czekał y mnie po powrocie: musiał am siedzieć z dziewczę tami w czasie godziny odrabiania lekcji; na mnie wypadał a kolej odczytania modlitw, dopilnowania, ż eby się dziewczę ta spać pokł adł y; potem jadł am kolację z innymi nauczycielkami. Nawet po ostatecznym rozejś ciu się na noc miał am za towarzyszkę nieodstę pną pannę Gryce; miał yś my mał y tylko kawał ek ś wiecy w lichtarzu i drż ał am, ż e się wypali, zanim ona przestanie mó wić. Na szczę ś cie cię ż ka kolacja wywarł a skutek usypiają cy; tym razem chrapał a już, zanim ja zdą ż ył am się rozebrać. W lichtarzu był jeszcze kawał ek ś wieczki; wycią gnę ł am list; na pieczą tce widniał odcisk litery F.; rozerwał am pieczą tkę, list był niedł ugi.

„Jeż eli J. E., któ ra dał a ogł oszenie w czwartkowym numerze „Heralda”, posiada wspomniane warunki i jeż eli moż e podać zadowalają ce referencje o swym charakterze i uzdolnieniu, mogł abym jej ofiarować posadę nauczycielki do jednej uczennicy, mał ej dziewczynki poniż ej lat dziesię ciu; pensja wynosił aby trzydzieś ci funtó w rocznie. Proszę J. E. o przysł anie referencji, nazwiska, adresu i wszystkich szczegó ł ó w pod adresem: Pani Fairfax, Thornfield koł o Millcote. ”

Dł ugo przyglą dał am się listowi: pismo był o staroś wieckie i niepewne jak pismo starszej kobiety. Był am z tego rada; potajemny lę k mnie przejmował, aż ebym, dział ają c tak samodzielnie, nie zgotował a sobie jakiej nieprzyjemnej niespodzianki. Przede wszystkim pragnę ł am, aż eby wynikiem moich starań był o coś przyzwoitego, wł aś ciwego, coś en r~egle (w porzą dku - fr. ). Udział starszej pani wydał mi się czynnikiem wcale dodatnim w interesie, któ ry przedsię wzię ł am. Pani Fairfax! Wyobraził am ją sobie w czarnej sukni i wdowim czepeczku, zimną, być moż e, ale nie pozbawioną uprzejmoś ci, taką, jaką być musi szanowna matrona angielska. Thornfield!

To niewą tpliwie nazwa jej domu; był am pewna, ż e jest porzą dnie i ł adnie urzą dzony, daremnie jednak pró bował am wyobrazić sobie jego wyglą d. Millcote, w hrabstwie X.; się gnę ł am pamię cią do mapy Anglii; tak, tak - to hrabstwo i to miasto leż ał y o siedemdziesią t mil bliż ej Londynu niż odległ e hrabstwo, w któ rym obecnie przebywał am - to w moich oczach przemawiał o za nimi korzystnie. Pragnę ł am udać się gdzieś, gdzie wre ż ycie i ruch; Millcote to duż e miasto fabryczne nad brzegiem rzeki A.; wcale ruchliwe zapewne; tym lepiej, zmiana bę dzie zupeł na.

Co prawda, nie bardzo przypadał a mi do smaku myś l o wysokich kominach i chmurach dymu, „ale - pomyś lał am - Thornfield prawdopodobnie leż y dosyć daleko od miasta”.

Tu ś wieczka się wypalił a i knot zagasł.

Nazajutrz musiał am przedsię wzią ć nowe kroki; nie mogł am dł uż ej ukrywać swoich planó w. Chcą c im zapewnić powodzenie, musiał am je wyjawić.

Postarawszy się o posł uchanie u przeł oż onej podczas przerwy poł udniowej, powiedział am jej, ż e mam widoki otrzymania posady z pensją dwa razy wię kszą niż moja obecna (w Lowood bowiem dostawał am 15 funtó w rocznie) i poprosił am ją, aż eby sprawę moją przedstawił a panu Brocklehurstowi albo komu z panó w komitetowych, a zarazem dowiedział a się, czy wolno mi powoł ać się na nich. Przeł oż ona zgodził a się uprzejmie być moją poś redniczką w tej sprawie. Na drugi dzień przedstawił a rzecz panu Brocklehurstowi, któ ry powiedział, ż e należ y napisać do pani Reed jako do mojej naturalnej opiekunki. W odpowiedzi na list wysł any w tej sprawie pani Reed oś wiadczył a, ż e mogę „robić, co mi się podoba; bo od dawna przestał a mieszać się do moich spraw”.

List ten obszedł kolejno wszystkich czł onkó w komitetu i nareszcie po tej tak dla mnie nudnej zwł oce otrzymał am formalne pozwolenie na poprawienie sobie warunkó w bytu; zapewniono mnie przy tym, ż e ponieważ w Lowood, jako nauczycielka i jako uczennica, zachowywał am się zawsze dobrze, otrzymam ś wiadectwo o charakterze i uzdolnieniach moich, podpisane przez inspektoró w zakł adu.

To ś wiadectwo otrzymał am po miesią cu mniej wię cej; posł ał am kopię pani Fairfax i dostał am od niej odpowiedź wyraż ają cą zadowolenie i oznaczają cą mi termin obję cia obowią zkó w nauczycielki w jej domu za dwa tygodnie od daty listu.

Zaję ł am się teraz przygotowaniami; dwa tygodnie zbiegł y szybko. Nieobfitą miał am garderobę, ale dla potrzeb moich wystarczają cą; ostatniego dnia spakował am walizkę - tę samą, któ rą przed oś miu laty przywiozł am z Gateshead.

Walizka został a zwią zana, karta na niej przybita. Za pó ł godziny woź nica miał po nią wstą pić i zabrać ją do Lowton, doką d miał am się udać nazajutrz rano bardzo wcześ nie, by zdą ż yć na dyliż ans. Wyszczotkował am czarną weł nianą podró ż ną suknię, przygotował am kapelusz, rę kawiczki, mufkę; przejrzał am wszystkie szuflady, czy czasem nie zostawił am czego, a teraz, nie mają c nic wię cej do roboty, usiadł am, chcą c odpoczą ć. Nie mogł am jednak; chociaż cał y dzień był am na nogach, nie mogł am ani chwili spoczą ć; nazbyt był am podniecona. Tego wieczoru jeden okres mojego ż ycia dobiegał koń ca. Nowy miał się rozpoczą ć jutro - czyż podobna drzemać w przerwie?

Musiał am czuwać gorą czkowo, podczas gdy dokonywał a się zmiana.

- Proszę pani - rzekł a sł uż ą ca widzą c mnie na korytarzu, po któ rym snuł am się jak dusza pokutują ca - jest ktoś na dole, kto się z panią chce zobaczyć.

„Woź nica niezawodnie” - pomyś lał am i zbiegł am ze schodó w nie pytają c. Mijał am wł aś nie pokó j bawialny nauczycielek, któ rego drzwi był y uchylone, i zmierzał am w stronę kuchni, gdy ktoś wybiegł z tego pokoju...

- To ona! Jestem pewna!...

Poznał abym ją wszę dzie! - zawoł ał a osoba, któ ra mnie zatrzymał a i pochwycił a moją rę kę.

Spojrzał am: miał am przed sobą kobietę ubraną jak dobrze ubrana sł uż ą ca, matronowatą, ale jeszcze mł odą, bardzo przystojną brunetkę o czarnych oczach, ś wież ej cerze i ż ywych rysach.

- No, proszę, kto ja jestem? - zapytał a mnie gł osem i z uś miechem, któ re mi się wydał y znajome. - Nie zapomniał a mnie chyba panienka zupeł nie, panno Jane?

W jednej chwili ś ciskał am ją już i cał ował am z radoś cią.

- Bessie! Bessie! Bessie! - tyle tylko mogł am wymó wić, a ona na wpó ł ś mieją c się, a na wpó ł pł aczą c weszł a ze mną do bawialni. Przy kominku stał mał y chł opaczek trzyletni w kratkowanym ubranku.

- To jest mó j synek - przedstawił a Bessie od razu.

- Wię c wyszł aś za mą ż, Bessie?

- Tak; już prawie pię ć lat temu za Roberta Leavena, stangreta; i opró cz tego oto Bobusia mam mał ą có reczkę, któ rej na chrzcie ś wię tym dał am imię Jane.

- I nie mieszkasz w Gateshead?

- Mieszkamy w portierni; stary odź wierny odszedł.

- No i có ż tam u nich wszystkich sł ychać? Opowiedz mi wszystko o nich, Bessie; ale przede wszystkim usią dź, a ty, Bobusiu, chodź tu, wezmę cię na kolana, chcesz? - ale Bobuś wolał przygarną ć się do matki.

- Nie bardzo panienka wyrosł a, panno Jane, ani też nie jest pani tę ga - mó wił a dalej pani Leaven. - Przypuszczam, ż e niezbyt dobrze karmiono panienkę w tej szkole; panna Eliza bę dzie o gł owę wyż sza od panienki, a panna Georgiana ze dwa razy tak szeroka w ramionach.

- Georgiana musi być ł adna.

- Bardzo ł adna. Przeszł ej zimy pojechał a z mamą do Londynu i tam wszyscy się nią zachwycali i jeden mł ody lord zakochał się w niej; ale rodzina jego sprzeciwiał a się temu mał ż eń stwu; no i... co panienka na to powie?... On i panna Georgiana postanowili uciec razem, ale wykryto ich i zatrzymano. To panna Eliza ich wykrył a; ja myś lę, ż e przez zazdroś ć; a teraz obie siostry ż yją z sobą jak pies z kotem; cią gle się kł ó cą.

- No dobrze, a co sł ychać z Johnem Reedem?

- Ach, on się nie sprawuje tak dobrze, jakby sobie matka mogł a ż yczyć. Poszedł do wyż szych szkó ł, ale się obcią ł, tak to się, zdaje mi się, nazywa; a wtedy wujowie jego chcieli, ż eby studiował prawo, by potem został adwokatem; ale to taki rozpuszczony mł odzieniec, nigdy z niego nic porzą dnego nie zrobią, ja tak myś lę.

- A jakż eż on wyglą da?

- Jest bardzo wysoki; niektó rzy mó wią, ż e to przystojny mł ody czł owiek; ale on ma takie grube wargi!

- A pani Reed?

- Pani jest tę ga i na twarzy dobrze wyglą da, ale myś lę, ż e nie bardzo lekko jej na duszy; postę powanie pana Johna nie moż e jej się podobać; on wydaje tyle pienię dzy.

- Czy to ona ciebie tu przysł ał a, Bessie?

- O nie! Ja od dawna pragnę ł am panienkę zobaczyć, a gdy posł yszał am, ż e był list od panienki i ż e się panienka przenosi w inne strony, pomyś lał am, ż e się wyprawię i zobaczę ją, zanim mi zbyt daleko ucieknie.

- Boję się, ż eś na mó j widok doznał a rozczarowania, Bessie - powiedział am to ze ś miechem; zauważ ył am, ż e spojrzenia Bessie, choć wyraż ał y uznanie, wcale nie wyraż ał y zachwytu.

- Nie, panno Jane, tego nie mogę powiedzieć; jest panienka dystyngowana, wyglą da jak prawdziwa dama i tego się wł aś nie po panience spodziewał am; pię knoś cią panienka nie był a jako dziecko.

Uś miechnę ł am się sł yszą c szczerą odpowiedź Bessie; czuł am, ż e powiedział a prawdę, ale przyznaję, ż e ta prawda nie był a mi zupeł nie oboję tna. Gdy panna ma lat osiemnaś cie, pragnę ł aby się mó c podobać, a przekonanie, ż e nie ma po temu warunkó w, bynajmniej przyjemnoś ci nie sprawia.

- Ale za to z pewnoś cią jest panienka mą dra - mó wił a dalej Bessie tonem pocieszenia. - Co panienka umie? Umie panienka grać na fortepianie?

- Trochę.

W pokoju znajdował się fortepian; Bessie podeszł a i otworzył a go, a potem poprosił a mnie, ż ebym jej coś zagrał a.

Zagrał am dwa walce. Był a zachwycona.

- Panny Reed nie umieją tak dobrze grać! - zawoł ał a radoś nie. - Ja zawsze mó wił am, ż e panienka przewyż szy je uczonoś cią. A rysować umie panienka?

- Oto jeden z moich obrazkó w, ten nad kominkiem.

Był to pejzaż yk malowany akwarelą, któ ry ofiarował am przeł oż onej z podzię kowaniem za jej uprzejme poś redniczenie w mojej sprawie. Kazał a go oprawić i oszklić.

- Ależ to jest pię kne, panno Jane! Takiego pię knego obrazka ż aden z nauczycieli rysunkó w panien Reed nie potrafił by namalować, a có ż dopiero one!

Nie umywają się do panienki. A francuskiego uczył a się panienka?

- Tak, Bessie; umiem czytać i mó wić po francusku.

- A haftować na muś linie i na kanwie?

- Umiem.

- O, ależ z panienki to prawdziwa dama, panno Jane!

Wiedział am, ż e panienka na taką wyroś nie; zajdzie panienka daleko w ż yciu, czy tam krewni znać panienkę bę dą, czy nie bę dą. Ale o coś chciał am się panienkę zapytać. Czy sł yszał a panienka kiedy coś o krewnych swoich ze strony ojca, nazwiskiem Eyre?

- Nigdy w ż yciu.

- Otó ż panienka wie, pani zawsze mó wił a, ż e oni są biedni i ż e to hoł ota: moż e być, ż e są biedni, ale ja myś lę, ż e to taka sama szlachta jak rodzina Reed; bo niegdyś, bę dzie temu prawie siedem lat, niejaki pan Eyre przybył do Gateshead i chciał się widzieć z panienką. Pani powiedział a, ż e panienka jest w szkole o pię ć dziesią t mil stamtą d. Widoczne był o, ż e sprawił o mu to zawó d, gdyż, jak mó wił, nie mó gł się dł uż ej zatrzymać: wyjeż dż ał w podró ż do obcego kraju i okrę t jego miał odpł yną ć z Londynu za dzień czy dwa dni. Wyglą dał jak prawdziwy dż entelmen i zdaje mi się, ż e był to brat ojca panienki.

- Do jakiego kraju wybierał się, Bessie?

- To jakaś wyspa o tysią ce mil stą d, gdzie wyrabiają wino; mó wił mi kamerdyner.

- Moż e Madera? - poddał am.

- Tak, tak wł aś nie; tak powiedział.

- A wię c pojechał?

- Pojechał; zaledwie kilka minut zatrzymał się w domu; pani potraktował a go z gó ry, a potem nazwał a „marnym kupczykiem”. Mó j Robert przypuszcza, ż e był kupcem winnym.

- Bardzo moż liwe - odpowiedział am. - albo moż e agentem kupca winnego.

Rozmawiał yś my z Bessie o dawnych czasach jeszcze z godzinę, po czym musiał a się ze mną poż egnać; zobaczył am ją jeszcze raz nazajutrz rano w Lowton, kiedy czekał am na dyliż ans. Poż egnał yś my się ostatecznie przed drzwiami hotelu i każ da udał a się w swoją stronę; ona poszł a odszukać furmankę, któ ra miał a ją zabrać z powrotem do Gateshead, ja wsiadł am do dyliż ansu mają cego mnie zawieź ć ku nowym obowią zkom i nowemu ż yciu w nieznanych okolicach Millcote.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.