Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Rozdział IV



Rozmowa moja z panem Lloydem i to, co usł yszał am z rozmowy mię dzy Bessie a Abbot, dodał o mi dostatecznego bodź ca, by pragną ć powrotu do zdrowia; zdawał o się, ż e nadchodzi jakaś zmiana, pragnę ł am jej i oczekiwał am w milczeniu. Odwlekał o się to jednak; dni i tygodnie mijał y.

Odzyskał am zdrowie, ale nie był o ż adnej wzmianki o sprawie, któ ra mnie tak interesował a. przyglą dał a mi się czasem surowym okiem, ale rzadko do mnie przemawiał a. Od czasu mojej choroby zaznaczył a silniej przedział pomię dzy mną a wł asnymi dzieć mi. Wyznaczył a dla mnie mał ą komó reczkę, gdzie sypiał am sama, kazał a mi osobno jadać i przebywać stale w pokoju dziecinnym, gdy kuzynki bawił y cią gle w salonie. Ani sł owem jednak nie dotknę ł a sprawy posł ania mnie do szkoł y; pomimo to odczuwał am instynktowną pewnoś ć, ż e już niedł ugo bę dzie mnie znosić pod wspó lnym dachem, gdyż jej spojrzenia, zwracane ku mnie, wyraż ał y teraz wię cej niż kiedykolwiek nieopanowaną i gł ę boką odrazę.

Eliza i Georgiana, widocznie stosują c się do rozkazó w, mó wił y do mnie moż liwie jak najmniej; John naigrawał się ze mnie, ile razy mnie zobaczył, a raz nawet spró bował mnie zbić; ponieważ jednak natychmiast stanę ł am w pozycji obronnej, poruszona tym samym uczuciem gniewu i rozpaczliwego buntu, jaki mnie był unió sł poprzednio, uważ ał, ż e lepiej dać spokó j, i uciekł, wymyś lają c mi i zaklinają c się, ż e mu rozbił am nos. Istotnie wymierzył am w ten wystają cy punkt cios niezgorszy, a widzą c, ż e go poskromił am tym uderzeniem czy też wyrazem twarzy, miał am wielką ochotę dopeł nić miary zwycię stwa; on jednakż e już zdą ż ył schronić się pod skrzydł a swojej mamusi. Sł yszał am, jak pł aczliwym gł osem zaczą ł opowiadać, ż e „ta szkaradna Jane rzucił a się na niego jak wś ciekł a kotka... ” Matka przerwał a mu ostro:

- Nie mó w mi o niej, kochanie; powiedział am wam, ż e nie macie się do niej zbliż ać; ona nie jest tego godna; nie chcę, aż ebyś cie się z nią zadawali, ani ty, ani twoje siostry.

Tu, przechylają c się przez porę cz schodó w, zawoł ał am nagle, wcale się nad moimi sł owami nie zastanowiwszy:

- To oni nie są godni zadawać się ze mną!

Pani Reed był a osobą raczej tę gą, ale usł yszawszy to dziwne i zuchwał e oś wiadczenie, wbiegł a lekko na schody, jak wicher porwał a mnie i zacią gnę ł a do pokoju dziecinnego; rzuciwszy mnie na brzeg mego ł ó ż ka, z cał ym naciskiem zapowiedział a:

- Ż ebyś mi nie ś miał a ruszyć się stą d i sł owa jednego wymó wić do koń ca dnia!

- Co by na to wuj Reed powiedział, gdyby ż ył? - zapytał am prawie mimo woli.

Mó wię: „Prawie mimo woli”, gdyż ję zyk mó j wymawiał wyrazy bez zgody mojej woli: mó wił o przeze mnie coś, nad czym nie panował am.

- Co? - powiedział a pani Reed gł osem ś ciszonym; jej zwykle spokojne, zimne siwe oczy zamą cił y się jak gdyby wyrazem lę ku; puś cił a moje ramię i patrzył a na mnie, jakby w istocie nie wiedział a, czy ma przed sobą dziecko czy szatana.

Ale ja już wzię ł am na kieł.

- Wuj Reed jest w niebie i stamtą d moż e widzieć wszystko, co wujenka robi i myś li; i mó j tatuś, i moja mama też; oni widzą, ż e wujenka mnie cał ymi dniami zamyka i ż yczy sobie, ż ebym umarł a.

Pani Reed opanował a się niebawem: wytrzę sł a mnie z cał ej sił y, wytargał a za uszy i nie mó wią c sł owa, wyszł a. Bessie nastę pnie wygł osił a mi godzinne kazanie, w któ rym dowodził a niezbicie, ż e jestem najniegodziwszym, najniepoczciwszym dzieckiem, jakie się kiedykolwiek uchował o.

Uwierzył am jej w poł owie, gdyż czuł am istotnie, ż e tylko zł e, gniewne uczucia kotł ują w mej duszy.

Miną ł listopad, grudzień i poł owa stycznia. Boż e Narodzenie i Nowy Rok obchodzono w Gateshead jak zwykle radoś nie i uroczyś cie; wymieniano nawzajem podarki, wydawano obiady i przyję cia wieczorne. Ze wszystkich tych uciech był am, naturalnie, wył ą czona i mó j udział w tych wesoł oś ciach polegał na przypatrywaniu się, jak strojono Elizę i Georgianę, jak potem schodził y do salonu ubrane w lekkie muś linowe sukienki i szkarł atne szarfy, z wł osami ufryzowanymi starannie w loki; a pó ź niej na przysł uchiwaniu się pł yną cym z doł u dź wię kom fortepianu i harfy, na przypatrywaniu się, jak tam i na powró t krą ż yli lokaje, jak dź wię czał o szkł o i porcelana, gdy roznoszono zaką ski, a ile razy otwierano drzwi salonu, dolatywał zmieszany gwar rozmó w.

Zmę czywszy się tym zaję ciem wracał am ze schodó w do samotnego i cichego dziecinnego pokoju; tam, chociaż trochę smutna, nigdy nie czuł am się nieszczę ś liwa. Prawdę powiedziawszy, nie miał am najmniejszej ochoty iś ć pomię dzy goś ci, gdyż w towarzystwie rzadko na mnie zwracano uwagę; i gdyby tylko Bessie był a dobra i towarzysko usposobiona, uważ ał abym za prawdziwą przyjemnoś ć spę dzać z nią wieczory, zamiast spę dzać je pod groź nym okiem pani Reed w salonie peł nym pań i panó w.

Jednakż e Bessie, skoro tylko ubrał a swoje panienki, zwykł a był a przenosić się w bardziej oż ywione sfery kuchni i pokoju gospodyni, zazwyczaj i ś wiecę zabierają c z sobą. Wtedy, dopó ki ogień nie przygasł, siedział am z lalką na kolanach, oglą dają c się raz po raz dokoł a, by się przekonać, czy coś gorszego ode mnie nie pokutuje w tym mrocznym pokoju; a gdy już gł ownie nabierał y ciemnoczerwonego koloru, rozbierał am się prę dko, szarpią c, jak umiał am, wę zł y i tasiemki, i chronił am się od zimna i ciemnoś ci do ł ó ż eczka.

Do tego ł ó ż eczka zabierał am zawsze swoją lalkę. Istota ludzka musi coś kochać, a ja w braku godniejszych kochania przedmiotó w znajdował am przyjemnoś ć w kochaniu i pieszczeniu tej wyblakł ej podobizny czł owieka, lichej i ź le ubranej jak miniaturowy strach na wró ble. Zastanawia mnie to, gdy sobie przypominam, jak niedorzecznie a szczerze rozpł ywał am się nad tą zabaweczką, wyobraż ają c sobie, ż e ona ż yje i zdolna jest odczuwać. Nie był abym mogł a usną ć, nie otuliwszy jej wpierw swoją nocną koszulką, a gdy leż ał a przy mnie bezpiecznie i ciepł o, czuł am się stosunkowo dobrze, wierzą c, ż e i ona ró wnież czuje się dobrze.

Dł uż ył y mi się godziny oczekiwania na odjazd goś ci.

Nadsł uchiwał am odgł osu krokó w Bessie na schodach; niekiedy przychodził a to po naparstek, to po noż yczki, czasami przynosił a coś na kolację - jaką ś buł eczkę albo ciastko z serem, wtedy siedział a na ł ó ż ku, podczas gdy jadł am, a gdy skoń czył am, otulał a mnie szczelnie kocami, pocał ował a mnie nawet dwa razy i powiedział a: „Dobranoc, panno Jane”. Gdy był a taka mił a i ł agodna, wydawał a mi się najlepszą, najł adniejszą, najpoczciwszą w ś wiecie istotą i tylko jak najgorę cej pragnę ł am, ż eby zawsze był a taka mił a i dobra, a nie popychał a mnie, nie burczał a na mnie, nie stawiał a mi nierozsą dnych ż ą dań, co aż nazbyt czę sto robił a.

Bessie Lee był a, jak są dzę, zdolną z natury dziewczyną, gdyż wszystko robił a skł adnie i ł adnie i miał a wybitny dar opowiadania, tak mi się przynajmniej zdaje są dzą c z wraż enia, jakie wywierał y na mnie jej bajki. I ł adna był a przy tym, jeż eli dobrze pamię tam jej twarz i figurę. Przypominam ją sobie jako mł odą dziewczynę, wiotką, o czarnych wł osach, ciemnych oczach, bardzo ł adnych rysach i ś wież ej jasnej cerze; ale miał a usposobienie kapryś ne i prę dkie i niezbyt gruntowne poję cie o zasadach i sprawiedliwoś ci; pomimo to wolał am ją niż wszystkich innych mieszkań có w Gateshead Hall.

Dział o się to pię tnastego stycznia, okoł o godziny dziewią tej rano. Bessie zeszł a był a na dó ł na ś niadanie; kuzynek moich jeszcze nie zawoł ano do matki. Eliza wkł adał a kapelusz i ciepł y pł aszcz ogrodowy, by pó jś ć nakarmić swó j dró b; zaję cie, za któ rym przepadał a, niemniej przepadają c za sprzedawaniem jaj gospodyni i gromadzeniem otrzymanych tą drogą pienię dzy.

Miał a ona ż ył kę kupiecką i wybitną skł onnoś ć do oszczę dzania; dowodem tego był o nie tylko sprzedawanie jaj i kurczą t, ale też sprzedawanie ogrodnikowi za drogie pienią dze cebulek i nasion kwiatowych, i cię tych kwiató w; ogrodnikowi nakazał a pani Reed kupować od panienki wszelkie produkty jej ogró dka, jakie by tylko sprzedać pragnę ł a. Eliza zaś sprzedał aby wł osy z gł owy, gdyby tylko mogł a na tym porzą dnie zarobić.

Pienią dze chował a począ tkowo w rozmaitych ką tach, zawinię te w gał ganek albo w stare papierki od papilotó w; ponieważ jednak niektó re z tych skarbó w odkrył a pokojowa, Eliza, w obawie, ż eby nie stracić swoich skarbó w, zgodził a się powierzyć je matce na lichwiarski procent, jakieś pię ć dziesią t czy sześ ć dziesią t od sta; te procenty wycią gał a co kwartał, z najwię kszą skrupulatnoś cią prowadzą c rachunki w ksią ż eczce.

Georgiana siedział a na wysokim krześ le czeszą c wł osy przed lustrem i przetykają c loki sztucznymi kwiatami i wyblakł ymi pió rami, któ rych zapas znalazł a w jakiejś szufladzie na strychu.

Ja ś cielił am swoje ł ó ż ko, otrzymawszy wyraź ny rozkaz od Bessie, bym je doprowadził a do porzą dku, zanim ona powró ci (Bessie bowiem czę sto teraz uż ywał a mnie do czynnoś ci sł uż by w pokoju dziecinnym, do porzą dkowania, odkurzania krzeseł itp. ). Zł oż ywszy nocną bieliznę i zaś cieliwszy kapę podeszł am do okna, chcą c uł oż yć niektó re rozrzucone tam ksią ż ki z obrazkami i mebelki z pokoju lalek; zatrzymał mnie nagł y rozkaz Georgiany, ż eby nie ruszać jej zabawek (bo malutkie krzeseł ka i lustra, talerzyki i filiż aneczki do zabawy był y jej wł asnoś cią ). Wtedy, nie mają c nic lepszego do roboty, zaczę ł am chuchać na zamarzł ą w kwiaty szybę, by tym sposobem odczyś cić kawał ek szkł a i mó c wyjrzeć na ś wiat, gdzie wszystko był o takie ciche i stę ż ał e pod wpł ywem silnego mrozu.

Z okna widać był o loż ę portiera i podjazd; wł aś nie też w chwili gdy rozpuś cił am tyle tych srebrnobiał ych liś ci zasł aniają cych szybę, ż e moż na był o wyjrzeć, zobaczył am otwierają cą się bramę i jakiś wjeż dż ają cy powó z. Oboję tnie przyglą dał am się powozowi podjeż dż ają cemu przed dom; ekwipaż e czę sto przyjeż dż ał y do Gateshead, ale nigdy ż aden nie przywió zł goś ci, któ rzy by mnie interesowali; powó z zajechał przed dom i staną ł; odezwał się gł oś ny dzwonek, goś ć został wpuszczony.

Ponieważ to wszystko niczym był o dla mnie, zwró cił am uwagę na coś ciekawszego, na mał ą, gł odną raszkę, któ ra nadleciał a i ć wierkał a na gał ę ziach bezlistnej czereś ni, przywią zanej do muru pod oknem.

Reszta mojego ś niadania, skł adają cego się z buł ki i mleka, stał a na stole; rozkruszywszy kawał ek buł ki, starał am się wł aś nie otworzyć okno, aż eby wysypać okruszyny, gdy Bessie wpadł a pę dem do dziecinnego pokoju.

- Panno Jane, proszę zdją ć fartuszek; co tam panienka robi?

Czy panienka umył a dziś rano twarz i rę ce?

Szarpnę ł am oknem raz jeszcze, zanim odpowiedział am, gdyż chciał am, ż eby ptaszek dostał poż ywienie; okno puś cił o, a ja wysypał am okruszyny trochę na kamienny parapet, a trochę na gał ę zie czereś ni, po czym, zamykają c okno, odpowiedział am:

- Nie, Bessie, ja dopiero w tej chwili skoń czył am ś cierać kurze.

- Nieznoś ne, niedbał e dziecko!

A có ż to panienka robi tam teraz? Cał a czerwona, z pewnoś cią jakaś psota był a w robocie; po co był o otwierać okno?

NIe potrzebował am się silić na odpowiedź, gdyż Bessie widocznie za bardzo się spieszył a, by czekać na wyjaś nienia; pocią gnę ł a mnie do umywalni, niemił osiernie, choć na szczę ś cie prę dko, wyszorował a mi twarz i rę ce wodą, mydł em i grubym rę cznikiem, wyszczotkował a gł owę ostrą szczotką, zdję ł a ze mnie fartuszek i wyprowadziwszy mnie szybko na schody, kazał a natychmiast zejś ć na dó ł i stawić się w saloniku.

Miał am ochotę zapytać, kto się ze mną chce widzieć; miał am ochotę zapytać, czy tam jest pani Reed, ale Bessie już odeszł a i zamknę ł a za sobą drzwi dziecinnego pokoju. Z wolna schodził am ze schodó w. Od trzech miesię cy prawie nie był am nigdy wzywana przed oblicze pani Reed; dla mnie, skazanej tak dł ugo na pokó j dziecinny, jadalnia oraz salon stał y się jaką ś straszną dziedziną, do któ rej bał am się wkraczać.

Stał am teraz w pustym hallu, przede mną był y drzwi saloniku, a ja zatrzymał am się onieś mielona i drż ą ca. Co za biednego, mał ego tchó rza uczynił ze mnie w owych czasach strach, zrodzony z niesprawiedliwej kary! Lę kał am się wracać do dziecinnego pokoju, lę kał am się iś ć naprzó d i wejś ć do saloniku; z dziesię ć minut tak stał am, wahają c się, wzruszona; gwał towne dzwonienie z saloniku zdecydował o: muszę wejś ć.

„Kto moż e chcieć się ze mną widzieć? - pytał am siebie w duszy, gdy oburą cz naciskał am klamkę, któ ra opierał a mi się przez chwilę. - Kogo zobaczę w pokoju opró cz wujenki? Mę ż czyznę czy kobietę? ” Klamka ustą pił a, drzwi się otworzył y, a ja wszedł szy i dygną wszy nisko podniosł am oczy i ujrzał am - czarny sł up! Taką przynajmniej wydał a mi się na pierwsze wraż enie sztywna, wą ska, czarno ubrana, wyprostowana postać stoją ca na dywanie; surowa twarz wyglą dał a jak rzeź biona maska umieszczona na szczycie kolumny zamiast gł owicy.

Pani Reed siedział a na zwykł ym miejscu przy kominku; skinę ł a na mnie, bym się przybliż ył a; posł uchał am, a ona przedstawił a mnie goś ciowi w tych sł owach:

- Oto dziewczynka, co do któ rej zwracał am się do pana.

On - gdyż był to mę ż czyzna - obró cił z wolna gł owę ku mnie, a przypatrzywszy mi się badawczymi, siwymi oczami mrugają cymi pod krzaczastymi brwiami, orzekł uroczystym basem:

- Jest mał ego wzrostu. W jakim jest wieku?

- Dziesię ć lat.

- Aż tyle? - odpowiedział tonem pową tpiewania, po czym w dalszym cią gu przez parę minut przyglą dał mi się badawczo.

- Jak się nazywasz, dziewczynko? - zwró cił się w koń cu do mnie.

- Jane Eyre, proszę pana.

Wymawiają c te sł owa podniosł am na niego oczy. Ten pan wydał mi się wysoki, ale to prawda, ż e ja był am bardzo mał a. Rysy miał grube i wszystko w nim był o surowe, wymuszone.

- No, powiedz mi, Jane Eyre, czy jesteś dobrym dzieckiem?

Niepodobna mi był o odpowiedzieć na to twierdzą co; moje otoczenie był o przeciwnego zdania; milczał am. Pani Reed odpowiedział a za mnie wymownym potrzą ś nię ciem gł owy, dodają c:

- Moż e lepiej o tym nie mó wić, panie Brocklehurst.

- Przykro mi, doprawdy, ż e to sł yszę! Muszę z nią trochę pogadać! - tu ł amią c swą prostopadł ą linię zainstalował się w fotelu naprzeciw pani Reed. - Pó jdź tutaj - rzekł.

Przeszł am przez dywan; postawił mnie prosto przed sobą.

Jaką ż on miał twarz, gdy zobaczył am ją prawie na jednym poziomie z moją wł asną! Co za wielki nos! A jakie usta! I co za ogromne wystają ce zę by!

- Nie ma smutniejszego widoku nad widok niegrzecznego dziecka - zaczą ł - zwł aszcza niegrzecznej dziewczynki.

- Czy ty wiesz, doką d ź li ludzie idą po ś mierci?

- Idą do piekł a - odpowiedział am szybko i jak należ ał o.

- A co to jest piekł o? Czy moż esz mi na to odpowiedzieć?

- Piekł o to otchł ań peł na ognia.

- A czy ty byś chciał a wpaś ć do tej otchł ani i smaż yć się tam na wieki?

- Nie, proszę pana.

- Wię c co winnaś robić, ż eby jej unikną ć?

Zastanowił am się przez chwilę; odpowiedź moja, gdy się na nią zdobył am, nie spodobał a się:

- Muszę być zdrowa i nie umierać.

- Jak moż esz być zdrowa?

Dzieci mł odsze od ciebie umierają codziennie. Nie dalej jak dwa dni temu pochował em mał e dziecko pię cioletnie, dobre, grzeczne dziecko, któ rego duszyczka jest teraz w niebie.

Lę kam się, ż e nie moż na by tego powiedzieć o tobie, gdyby cię Pan Bó g stą d odwoł ał.

Nie mogą c go pod tym wzglę dem uspokoić, spuś cił am tylko oczy, utkwiwszy je w dwó ch wielkich nogach, spoczywają cych na dywanie, i westchnę ł am pragną c być stą d jak najdalej.

- Spodziewam się, ż e to był o westchnienie z gł ę bi serca i ż e ż ał ujesz, iż martwił aś swą najlepszą dobrodziejkę.

„Dobrodziejkę! Dobrodziejkę! - pomyś lał am - oni wszyscy nazywają panią Reed moją dobrodziejką; jeż eli tak, to dobrodziejka jest czymś bardzo nieprzyjemnym. ”

- Czy odmawiasz pacierz rano i wieczó r? - dopytywał dalej.

- Tak, proszę pana.

- Czytujesz Biblię?

- Czasami.

- Z przyjemnoś cią? Czy bardzo ją lubisz?

- Lubię Objawienia i księ gę o Danielu, i Genesis, i księ gę Samuela, i kawał ek księ gi Eksodus, i niektó re czę ś ci księ gi Kró ló w, i o Hiobie, i o Jonaszu.

- A Psalmy czy ci się podobają? Mam nadzieję, ż e je lubisz.

- Nie, proszę pana.

- Nie? O, to ź le! Ja mam mał ego chł opczyka, mł odszego od ciebie, któ ry umie na pamię ć sześ ć Psalmó w; a gdy go zapytać, czy woli dostać do zjedzenia orzech osmaż any, czy nauczyć się wiersza jakiegoś Psalmu, odpowiada: „O, nauczyć się wiersza jakiegoś Psalmu!

Anioł owie ś piewają psalmy! ”, tak on mó wi i dodaje: „A ja pragnę być anioł kiem tu na ziemi! ”

Wtedy dostaje dwa orzechy w nagrodę, ż e taki poboż ny.

- Psalmy nie są zajmują ce - zauważ ył am.

- To dowodzi, ż e masz zł e serce i powinnaś modlić się do Boga, aż eby ci je odmienił; aż eby dał ci nowe, czyste serce; aż eby ci zabrał serce kamienne, a dał ci serce z ż ywego ciał a.

Już chciał am zapytać, w jaki to sposó b miał aby się odbyć taka operacja zamiany mojego serca, gdy wmieszał a się pani Reed nakazują c mi, bym usiadł a.

Zaraz też dalszą rozmowę wzię ł a na siebie.

- Panie Brocklehurst, zdaje mi się, ż e w liś cie pisanym do pana przed trzema tygodniami wyznał am panu, ż e ta dziewczynka nie ma charakteru i usposobienia, jakie bym sobie ż yczył a w niej widzieć. Jeż eli przyjmie ją pan do szkoł y w Lowood, był abym rada, gdyby poproszono nauczycielki, by baczne na nią miał y oko, a przede wszystkim, by strzegł y ją od jej najgorszej wady: skł onnoś ci do kł amstwa i obł udy.

Wspominam o tym przy tobie, Jane, ż ebyś nie pró bował a oszukiwać pana Brocklehursta.

Czyż mogł am się nie bać pani Reed? Rzecz prosta, ż e musiał am jej nie znosić, skoro w jej naturze leż ał a chę ć zadawania mi ran okrutnych; nigdy w jej obecnoś ci nie czuł am się dobrze; i chociaż strał am się być posł uszna i dogodzić jej, usił owania moje zawsze odpychał a i odpł acał a zdaniami takimi jak powyż sze. Teraz to oskarż enie, wypowiedziane przed czł owiekiem obcym, dotknę ł o mnie do gł ę bi; niejasno spostrzegł am, ż e ona już mi zaczyna odbierać nadzieję pokł adaną w nowej fazie istnienia, na jaką mnie skazywał a, i czuł am, choć nie był abym umiał a uczucia tego wyrazić, ż e sieje ona wstrę t i nież yczliwoś ć wzdł uż drogi, jaką w przyszł oś ci iś ć miał am; widział am, jak w oczach pana Brocklehursta zamieniam się w dziecko fał szywe i szkodliwe - i có ż mogł am uczynić, ż eby tej krzywdzie zaradzić? „Nic w istocie” - pomyś lał am walczą c, by powstrzymać ł kanie, i szybko otarł am kilka ł ez, bezsilne dowody mojej mę ki.

- Obł uda to w istocie brzydka wada w dziecku - rzekł pan Brocklehurst. - Jest ona pokrewna z fał szem, a wszyscy kł amcy dostą pią kary w jeziorze pł oną cym ogniem i siarką. Bę dą jej jednak pilnować, pani Reed.

Pomó wię z panną Temple i z nauczycielkami.

- Pragnę ł abym, ż eby Jane został a wychowana w sposó b odpowiedni do jej widokó w na przyszł oś ć - cią gnę ł a dalej moja dobrodziejka - ż eby nauczył a się uż ytecznoś ci i pokory. Co do wakacji, to jeż eli pan pozwoli, bę dzie je zawsze spę dzał a w Lowood.

- Ż yczenia pani są najzupeł niej sł uszne - odpowiedział pan Brocklehurst. - Pokora to cnota chrześ cijań ska, szczegó lnie odpowiednia dla wychowanek Lowood; toteż wymagam, ż eby ją jak najstaranniej wpoś ró d nich hodowano. Wystudiował em, w jaki sposó b moż na najlepiej w nich upokorzyć uczucie ś wiatowej pychy i niedawno temu miał em mił y dowó d, ż e mi się powiodł o.

Mł odsza moja có rka poszł a z matką zwiedzić szkoł ę, a wró ciwszy, zawoł ał a: „O, drogi papo, jak skromnie i nieł adnie wszystkie te dziewczę ta w Lowood wyglą dają, z wł osami sczesanymi za uszy, w tych dł ugich fartuchach i z kieszonkami na wierzchu sukien; wyglą dają prawie jak dzieci biednych ludzi! A przy tym - dodał a - przyglą dał y się mojej i maminej sukni, jak gdyby jedwabnej sukni nigdy dotą d nie widział y! ”

- Najzupeł niej pochwalam ten stan rzeczy - odpowiedział a pani Reed. - Gdybym przeszukał a cał ą Anglię, nie wiem, czy znalazł abym system wychowawczy odpowiedniejszy dla takiego dziecka jak Jane Eyre.

Konsekwencja, mó j drogi panie Brocklehurst; obstaję za konsekwencją we wszystkim.

- Konsekwencja, pani, jest pierwszym obowią zkiem chrześ cijań skim i przestrzega się jej pilnie w Lowood: niewybredny pokarm, prosty ubió r, niewymyś lne urzą dzenia, surowe i pracowite zwyczaje, taki jest porzą dek dnia dla mieszkanek zakł adu.

- Bardzo sł usznie, ł askawy panie. Czy mogę zatem liczyć na to, ż e to dziecko bę dzie przyję te do szkoł y w Lowood i tam chowane odpowiednio do swego stanowiska i przyszł ych widokó w?

- Tak, pani; bę dzie przyję ta do tej hodowli doborowych roś lin i ufam, ż e okaż e się wdzię czna za ten nieoceniony przywilej, któ rego dostą pił a.

- Poś lę ją zatem moż liwie najprę dzej, panie Brocklehurst, gdyż zapewniam pana, iż pilno mi uwolnić się od odpowiedzialnoś ci, któ ra zaczę ł a się stawać już nazbyt dokuczliwa.

- Niewą tpliwie, niewą tpliwie, ł askawa pani; a teraz się poż egnam. Powró cę do Brocklehurst Hall w cią gu tygodnia lub dwó ch; mó j dobry przyjaciel, archidiakon, prę dzej mnie nie wypuś ci. Napiszę do panny Temple, ż e ma oczekiwać nowej dziewczynki, tak ż e nie bę dzie trudnoś ci z jej przyję ciem. Do widzenia!

- Do widzenia, panie Brocklehurst; proszę mnie przypomnieć pamię ci pani Brocklehurst, jej có rek i synó w.

- Nie omieszkam, ł askawa pani.

Dziewczynko, oto masz ksią ż kę zatytuł owaną „Przewodnik dziecka”; czytaj ją i mó dl się, czytaj zwł aszcza „Opowiadanie o okropnej nagł ej ś mierci Marty G. ”, niedobrego dziecka grzeszą cego fał szem i kł amstwem.

To mó wią c pan Brocklehurst wsuną ł mi w rę kę cienką broszurkę, wszytą w okł adkę, i zadzwoniwszy, by podano powó z, odjechał.

Pani Reed i ja został yś my same; kilka minut upł ynę ł o w milczeniu; ona szył a, ja się jej przypatrywał am. Pani Reed mogł a mieć wtedy ze trzydzieś ci sześ ć lub siedem lat; był a to kobieta mocno zbudowana, szeroka w ramionach, o silnych rę kach i nogach, i chociaż tę ga, nie tł usta; twarz jej był a nieco szeroka, gdyż dolną szczę kę miał a silnie rozwinię tą, mocną; niskie miał a czoł o, duż ą i wystają cą brodę, usta i nos dosyć regularne, pod jasnymi brwiami bł yszczał y oczy pozbawione ł agodnoś ci; cerę miał a ciemną i matową, wł osy prawie lnianego koloru; organizm jej był zdrowy, nie wiedział a, co to choroba; był a to dokł adna, mą dra gospodyni; domownikó w i dzierż awcó w trzymał a kró tko, dzieci tylko opierał y się niekiedy jej wł adzy i ś miał y się z niej pogardliwie; dobrze się ubierał a i nosił a się tak, aby uwydatnić pię kne stroje.

Siedzą c na niskim stoł eczku o parę krokó w od jej fotela przyglą dał am się jej postaci, badał am jej twarz. W rę ce trzymał am rozprawkę zawierają cą opowieś ć o nagł ej ś mierci kł amczyni, na któ rą zwró cono mi przed chwilą uwagę jako na odpowiednią przestrogę.

Wszystko, co zaszł o przed chwilą, co pani Reed powiedział a o mnie panu Brocklehurstowi, cał a treś ć ich rozmowy - wszystko to był o ż ywe, ś wież e, bolesne; odczuł am każ dy wyraz ró wnie dotkliwie, jak wyraź nie go usł yszał am, i jakaś gwał towna niechę ć wrzał a teraz we mnie.

Pani Reed podniosł a wzrok znad roboty, oczy jej zatrzymał y się na moich oczach, a ró wnocześ nie palce zaprzestał y zrę cznych ruchó w.

- Wyjdź stą d, wracaj do dziecinnego pokoju - rozkazał a.

Moje spojrzenie lub wyraz twarzy musiał y jej się wydać obraź liwe, gdyż mó wił a z niezwykł ym, chociaż hamowanym rozdraż nieniem. Wstał am, poszł am ku drzwiom i znowu wró cił am; podeszł am do okna, przeszł am przez pokó j i stanę ł am przed nią, tuż blisko.

Czuł am, ż e muszę mó wić; zdeptano mnie boleś nie, muszę mieć odwet, ale jak? Gdzież miał am sił y, by się zemś cić na mojej nieprzyjació ł ce? Zebrał am cał ą energię i wyrzucił am z siebie te szczere a zuchwał e sł owa:

- Nie jestem obł udna; gdybym nią był a, powiedział abym, ż e panią kocham, a ja oś wiadczam, ż e nie kocham pani; nie znoszę pani tak jak nikogo na ś wiecie z wyją tkiem Johna Reeda, a tę ksią ż eczkę o kł amczyni moż e pani dać swojej có rce Georgianie, gdyż to ona kł amie, a nie ja.

Rę ce pani Reed wcią ż jeszcze bezczynnie leż ał y na robó tce, a lodowate oczy mroź no tkwił y w moich.

- Co wię cej masz mi do powiedzenia? - zapytał a takim tonem, jakim ktoś mó gł by raczej przemawiać do dorosł ego przeciwnika, niż jakim się zwykle przemawia do dziecka.

Te jej oczy, ten gł os obudził y cał ą antypatię, jaką ku niej czuł am. Trzę są c się od stó p do gł ó w, cał a drż ą ca szalonym wzburzeniem mó wił am dalej:

- Cieszę się, ż e pani nie jest moją krewną; dopó ki ż yję, już nigdy pani nie nazwę wujenką; nigdy pani nie odwiedzę, gdy dorosnę; a gdy mnie kto zapyta, czy panią lubię i czy pani był a dla mnie dobra, powiem, ż e sama myś l o pani wywoł uje we mnie mdł oś ci i ż e obchodził a się pani ze mną nielitoś ciwie i okrutnie.

- Jak ś miesz to twierdzić, Jane?

- Jak ś miem? Jak ś miem?

Ponieważ to jest prawda. Pani myś li, ż e ja nie mam uczuć i ż e mogę się obejś ć bez odrobiny mił oś ci albo dobroci; ale ja tak ż yć nie mogę, a pani nie ma litoś ci. Do koń ca ż ycia bę dę pamię tał a, jak mnie pani wepchnę ł a - szorstko i gwał townie - z powrotem... do czerwonego pokoju i zamknę ł a tam, chociaż był am w takim strachu, chociaż woł ał am duszą c się od mę ki: „Miej litoś ć! Miej litoś ć, wujenko! ” A ukarał a mnie pani w ten sposó b, ponieważ jej niegodziwy chł opak zbił mnie, uderzył za nic, tak ż e upadł am.

Każ demu, kto mnie zapyta, opowiem to dokł adnie. Ludzie myś lą, ż e pani jest dobrą kobietą, ale pani jest zł a, twarde ma pani serce. To pani jest obł udna!

Zanim dokoń czył am tej przemowy, dusza we mnie zaczę ł a rosną ć, radować się najdziwniejszym poczuciem wolnoś ci i nie znanego dotą d triumfu. Wydawał o mi się, ż e pę kł y jakieś niewidzialne wę zł y i niespodziewanie wydostaję się na wolnoś ć. I nie bez powodu odnosił am to wraż enie: pani Reed zdawał a się wystraszona; robó tka zsunę ł a jej się z kolan, podniosł a rę ce koł yszą c się tam i z powrotem i nawet wykrzywiają c twarz, jak gdyby się jej na pł acz zbierał o.

- Mylisz się, Jane. Co się z tobą dzieje? Czemu tak drż ysz gwał townie? Nie chciał abyś napić się trochę wody?

- Nie, dzię kuję pani.

- Moż e czego innego ż yczysz sobie, Jane? Zapewniam cię, ż e ci dobrze ż yczę.

- Nie, pani. Powiedział a pani panu Brocklehurstowi, ż e ja mam niedobry charakter, ż e mam kł amliwe usposobienie; a ja opowiem wszystkim w Lowood, jaka pani jest, i co pani zrobił a.

- Ty tego nie rozumiesz, Jane: dzieci muszą być ukarane, jeż eli zawinią.

- Ja nigdy nie zawinił am kł amstwem! - zawoł ał am dzikim, podniesionym gł osem.

- Ale jesteś zł oś nicą, to musisz przyznać; a teraz wracaj do dziecinnego pokoju... no, moja kochana... i poł ó ż się trochę.

- Niech mi pani nie mó wi „kochana”, bo to nieprawda! Ja nie mogę się poł oż yć; niech mnie pani jak najprę dzej poś le do szkoł y, bo ż ycie tutaj jest dla mnie nieznoś ne.

- Rzeczywiś cie wyś lę ją jak najprę dzej do szkoł y - szepnę ł a pani Reed i zabrawszy robó tkę wyszł a nagle z pokoju.

Został am sama - zwycię ska na polu bitwy. Pierwsza to był a moja walka i pierwsze zwycię stwo. Stał am przez chwilę na dywanie, w miejscu gdzie przedtem stał pan Brocklehurst, i cieszył am się samotnoś cią zdobywcy. Zrazu uś miechał am się do siebie i czuł am się podniesiona na duchu; ale dzika radoś ć przygasł a we mnie ró wnie prę dko, jak uspokoił o się przyś pieszone bicie mego tę tna.

Dziecko nie moż e wojować ze starszymi, tak jak ja to uczynił am; nie moż e puszczać wodzy uczuciom wś ciekł oś ci, nie odczuwają c zaraz potem drę czą cego wyrzutu sumienia i chł odu reakcji. Wybuch jaskrawego, ż ywego, gorą cego, pochł aniają cego pł omienia był by obrazem stanu mej duszy w chwili, gdy oskarż ał am panią Reed i groził am jej; czarna, wypalona pustka z chwilą, gdy pł omienie zagasł y, był aby obrazem mego stanu, gdy pó ł godzinna cisza i zastanowienie wykazał y mi szaleń stwo mojego postę pku i okropnoś ć stanowiska nienawidzonej i nienawidzą cej.

Zemsty zakosztował am po raz pierwszy; wydawał a mi się winem aromatycznym i krzepią cym, lecz jej zimny i gryzą cy posmak budził we mnie uczucie, jakbym był a otruta. Chę tnie był abym teraz poszł a i przeprosił a panią Reed. Wiedział am jednak, po czę ś ci z doś wiadczenia, a po czę ś ci instynktownie, ż e odepchnę ł aby mnie z podwó jną pogardą, tym samym podniecają c tylko na nowo w mej duszy niespokojne popę dy.

Pragnę ł am czym innym zają ć wzburzone myś li, znaleź ć pokarm dla uczuć mniej wrogich niż uczucia posę pnego oburzenia.

Wzię ł am do rę ki ksią ż kę - był y to bajki arabskie; siadł am i spró bował am czytać. Nie mogł am jednak doczytać się sensu; moje wł asne myś li stawał y pomię dzy mną a stronicami, w któ rych zawsze znajdował am tyle uroku.

Otworzył am szklane drzwi od ogrodu: cisza tam panował a zupeł na; mró z bez sł oń ca i bez powiewu ogarniał cał y ogró d.

Okrył am gł owę i ramiona spó dnicą i wyszł am przejś ć się po zupeł nie ustronnej czę ś ci parku.

Nie znalazł am jednakż e przyjemnoś ci w widoku drzew milczą cych, spadają cych szyszek ś wierkowych, zmarznię tych resztek jesieni, rdzawych liś ci, teraz zmiecionych wiatrami na kupki i zesztywniał ych. Oparł am się o bramę i wyjrzał am na puste pole, gdzie nie był o pasą cych się owiec na kró tkiej teraz, zwarzonej i zbielał ej trawie.

Szary to był dzień; nieprzejrzyste niebo zapowiadają ce ś nieg zwisał o ciemną oponą nad ziemią; spł ywał y stamtą d od czasu do czasu ś nież ne pł atki i osiadał y nie topnieją c na twardej ś cież ce i oszronionej trawie. Stał am tak, nieszczę ś liwe dziecko, szepcą c do siebie: „Co ja pocznę? Co ja pocznę? ”

Wtem usł yszał am woł ają cy mnie jasny gł os:

- Panno Jane! Gdzie panienka jest? Proszę na lunch.

Wiedział am, ż e to Bessie, ale nie ruszył am się; jej lekkie kroki biegł y wzdł uż ś cież ki.

- Co za niegrzeczna osó bka! - powiedział a. - Dlaczego to panienka nie przychodzi, kiedy ją woł ają?

Obecnoś ć Bessie w poró wnaniu z myś lami, któ re mnie gnę bił y, wydał a mi się radosna, pomimo ż e Bessie jak zwykle był a trochę w zł ym humorze. Prawdę mó wią c, po starciu z panią Reed i po moim zwycię stwie nie dbał am wielce o przejś ciowy gniew bony, a za to miał am ochotę skorzystać z jej mł odzień czej niefrasobliwoś ci.

Wię c też po prostu zarzucił am jej obie rę ce na szyję i powiedział am:

- No, Bessie, nie gniewać się, nie besztać!

Szczerszy to był i ś mielszy odruch z mej strony niż jakikolwiek dotychczas; jakoś jej się to spodobał o.

- Dziwne z panienki dziecko, panno Jane - rzekł a, patrzą c na mnie - takie mał e, samotne, zamknię te w sobie stworzenie. Ma panienka pó jś ć do szkoł y, zdaje mi się.

Skinę ł am gł ową.

- I nie ż al bę dzie panience opuś cić biedną Bessie?

- Co sobie Bessie robi ze mnie? Zawsze tylko burczy na mnie.

- Bo z panienki takie dziwne, wystraszone, nieś miał e stworzonko. Trzeba być ś mielszą.

- Co? Ż eby oberwać wię cej szturchań có w?

- Gł upstwo! Ale poniewierają tu panienką trochę, to pewna.

Matka moja, gdy mnie tu w przeszł ym tygodniu odwiedził a, powiedział a, ż e nie chciał aby, aż eby któ re z jej dzieci był o na miejscu panienki. No, a teraz pó jdziemy do domu, mam dobre wiadomoś ci dla panienki.

- Nie chce mi się wierzyć, Bessie!

- Dziecko! Co ty przez to rozumiesz? Jakimi smutnymi oczami patrzysz na mnie! No wię c: pani, panienki i panicz wyjeż dż ają dziś po poł udniu na herbatę, a panienka bę dzie pił a herbatę ze mną. Poproszę kucharkę, ż eby upiekł a panience ciasteczek, a potem pomoż e mi panienka przejrzeć swoje szuflady, gdyż mam zapakować walizkę panienki. Pani chce, ż eby panienka wyjechał a z Gateshead za jaki dzień albo dwa, i ma panienka wybrać sobie mię dzy zabawkami te, któ re miał aby ochotę zabrać z sobą.

- Bessie, musisz mi przyrzec, ż e już aż do mojego wyjazdu nie bę dziesz się na mnie gniewał a.

- Dobrze, ale proszę pamię tać, ż eby panienka był a bardzo grzeczną dziewczynką i nie bał a się mnie. Proszę nie skakać, gdybym przypadkiem coś ostrzej powiedział a, to tak draż ni.

- Myś lę, ż e już się ciebie nie bę dę wię cej bał a, Bessie, gdyż przyzwyczaił am się do ciebie, a wkró tce bę dę wś ró d innych ludzi, któ rych się bę dę bał a.

- Jak bę dziesz się ich bał a, nie bę dą cię lubili.

- Tak jak ty, Bessie?

- Nie mogę powiedzieć, ż e nie lubię panienki; zdaje mi się, ż e ja panienkę wię cej lubię niż wszystkich tamtych.

- Nie okazujesz tego!

- Jesteś bystrym stworzonkiem, nabył aś zupeł nie nowego sposobu mó wienia. Ską d taka odwaga?

- Bo już niedł ugo stą d odjadę, a przy tym... - miał am coś powiedzieć o tym, co zaszł o mię dzy mną a panią Reed, ale po namyś le osą dził am, ż e lepiej o tej sprawie przemilczeć.

- A wię c cieszy się panienka, ż e mnie opuszcza?

- Wcale nie, Bessie; w tej chwili to raczej mi ż al.

- „W tej chwili! ” i „raczej! ”

Jak chł odno moja mał a dama to mó wi! Przypuszczam, ż e gdybym teraz poprosił a o buziaka, powiedział aby panienka: „Raczej nie”.

- Pocał uję cię, i jeszcze jak chę tnie! Nachyl tylko gł owę!

Bessie nachylił a się, uś ciskał yś my się i poszł am za nią do domu zupeł nie uspokojona.

To popoł udnie upł ynę ł o w spokoju i zgodzie, a wieczorem Bessie opowiedział a mi jedną ze swoich najcudniejszych bajek i zaś piewał a kilka najmilszych piosenek. Nawet dla mnie ż ycie miał o przebł yski sł oń ca.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.