|
|||
Rozdział czwarty
Irenka uczył a się wybornie; chł onę ł a w siebie wszelkie mą droś ci jak gą bka: szybko i ł atwo. Wszystko, cokolwiek czynił a, był o robione z radoś cią, wię c chociaż nauki nie moż na był o nawet poró wnać z galopem na nie osiodł anym koniu albo z jazdą na tratwie ze starych drzwi przez staw, jednak czą stka wielkiej radoś ci dostawał a się i nauce. Pomagał jej w tej gł ę bokiej dziedzinie mł ody czł owiek w okularach, tak poważ ny, ż e zdawał o się, jakoby tylko we dnie ż ył ż yciem ludzkim, na noc zaś tajemna sił a zamieniał a go w ksią ż kę i stawiał a na pó ł ce bibliotecznej. Musiał być bardzo wygł odzony, bo zjadał niepomiernie wiele, ile zaś razy któ raś z ciotek nie chciał a tkną ć jedzenia, on nie dał mu zmarnować się nigdy. Nazywał się pan Podkó wka i był bardzo sympatyczny. Moż na był o wprawdzie przez lat sto i dwa czekać na to, aby pan Podkó wka roześ miał się albo podskoczył w gó rę, ale wyborna jego powaga wiele miał a w sobie wdzię ku. Wyglą dał tak, jakby każ dej chwili był przygotowany do uł oż enia się na katafalku, taki był spokojny, uroczysty i wpatrzony w gł ę binę swego ducha. Nauczał Irenkę sumiennie, nie podnió sł szy nigdy gł osu, rę ki i spojrzenia. Przemawiał smutno, a wielkie zdanie na temat, ze osiem razy osiem jest sześ ć dziesią t cztery, wygł aszał tak rzewnie, ze się serce krajał o. Wszyscy lubili go bardzo, a ciotka Barbara malował a go kilka razy, a choć każ dym razem inaczej, wyglą dał zawsze tak, jak gdyby sł up telegraficzny wdział czarne ubranie, zbyt wielkie buty i zezem patrzył w dal. Wszystko, co zarabiał, posył ał biednej matce, sobie nie zostawiają c ani grosza nawet na papierosy, któ re namię tnie lubił palić. Dlatego pewnie nigdy nie uś miechał się, ż e nie miał na to czasu i uś miech uważ ał za marnotrawstwo. Czasem cię ż ko westchną ł, a wtedy Irenka pilnie patrzył a mu w oczy. Ona tez jedna wiedział a, ską d w pokoju pana Podkó wki znalazł o się czasem trochę papierosó w albo tytoniu. Ró wnocześ nie jednakż e ciotka Barbara dziwił a się, ze od pewnego czasu znacznie prę dzej wypala swó j tytoń. Nikt nigdy nie mó gł dojś ć tej zawił ej sprawy. Pan Podkó wka przed dwoma laty sumiennie wygł odzony, zaczą ł nabierać poł ysku i tę ż yzny. Uczył Irenkę, a sam pilnie studiował grube ksią ż ki i cienkie zeszyty. Przeraź liwa jego melancholia cokolwiek po pewnym czasie zelż ał a, gdyż pan Podkó wka coraz czę ś ciej spoglą dał w niebo. Na swoją zdolną uczennicę patrzył szklanym wzrokiem, jak na uł amek dziesię tny albo nieprawidł owe sł owo. Niczemu nigdy się nie dziwił, nawet nieporó wnanym opowieś ciom babki. Moż na go był o zbudzić o pó ł nocy i rzec: „Panie Jó zefie, już dziewią ta rano, trzeba wstać i rozpoczą ć lekcje! ” - a on był by wstał, ukł onił by się i rzekł: „Zaczynamy! ” Irenka przyglą dał a się coraz bystrzej jego trumiennej powadze i jednego dnia, w drugim roku jego pobytu, powiada, jak gdyby nigdy nic: - Proszę pana profesora, pó jdziemy ł owić raki! Pan Podkó wka spojrzał na nią, jak gdyby jeszcze nigdy w swoim smutnym ż yciu nie widział wariata. Zdją ł okulary, przetarł je sumiennie i spojrzał raz jeszcze. Wesoł e czarne oczy patrzył y w niego radoś nie. Wtedy pan Podkó wka wyrzekł tylko jedno sł owo: - Chodź my! Straszliwoś ć zuchwał ych podstę pó w Irenki brnę ł a coraz dalej. Nikt nie zdoł ał by tego opowiedzieć. Prawdą ostateczną jest to, ze dnia jednego, kiedy jabł ka padał y na ziemię jak cię ż kie, rumiane pociski, ciotka Amelia wyszł a na boż y ś wiat pomię dzy drzewa. Nagle krzyknę ł a, jakby zobaczył a diabł a, czym prę dzej pobiegł a z powrotem do domu i wywiodł a z niego wszystkich ż ywych. Babka dreptał a na ostatku, pytają c rozdzierają cym gł osem: „Kto umarł? Kto umarł? ” Wszyscy, idą c za wskazó wką drż ą cego ramienia ciotki Amelii, zadarli w gó rę gł owy i stanę li jak wryci: na szczycie jabł oni siedział a Irenka i chwiał a się na gał ę zi jak mł ody pawian, a niż ej na grubym konarze, rozparty w jego rozwidleniu, siedział pan Podkó wka, gryzł jabł ko i ś piewał wniebogł osy. - Ś wiat się koń czy! - rzekł a ciotka Amelia. - Ta dziewczyna ś wię tego przywiedzie do obł ę du. - Dzielny Podkó wka - z uznaniem rzekł pan Borowski. - A Irenka mą dra dziewczyna. Jazda, ciotki! Leź cie na drzewo! Ciotki spojrzał y na niego jak na wę ż a i odbiegł y jak sarenki. Babka tylko, nie wiedzą c, o co idzie, pytał a pana Borowskiego, czego ż ą da, bo moż e ona to zrobi. Tak to się stał o, ze poważ ny pan Podkó wka wyraź nie postradał zmysł y i od tego czasu widziano go i na tratwie, i na koniu, a czasem na dachu. Razu jednego zaś miał się tak donoś nie, jakby koń zarż ał, i odtą d ś miał się cią gle. Lekcje stał y się wesoł e, raź ne i przyjemne. Pan Podkó wka mó wił pię knie, wymachiwał rę kami i znać był o, ze kocha to, czego naucza. Do niedawna dyktował Irence zdania wzniosł e, uroczyste i tak najeż one jak ryż owa szczotka: - „Mó dl się i pracuj”. - „Cierpienie jest udział em czł owieka”. - „Kto rano wstaje, temu Pan Bó g daje! ” - Teraz, w porywie radosnej lekkomyś lnoś ci, wolał wskazują c palcem na kajet: - „Kochajmy sł oń ce! ” - „Bó g cieszy się radoś cią czł owieka! ” - „Bą dź radosny, a bę dziesz szczę ś liwy! ” - „Unikaj ł ez, uciekaj przed smutkiem! ” - Wreszcie wynalazł w jednej ze swych ksią ż ek zdanie przedziwnie pię kne, któ re kazał Irence wypisać jak moż na tylko najstaranniej: „Stracony jest każ dy dzień bez uś miechu”. - Wariat znajdzie wariata w korcu maku - uroczyś cie wyrzekł a jednego pią tku przy obiedzie ciotka Amelia. Ponieważ wł aś nie jadł a rybę, wię c jej te straszliwe sł owa stanę ł y oś cią w gardle. - Kara boska! - mruknę ł a ciotka Barbara. Irenka mrugnę ł a w stronę pana Podkó wki, któ ry jednak wcale tego nie zauważ ył, gdyż, korzystają c z zamieszania, jednym szerokim ruchem zgarną ł wszystko z pó ł miska na swó j talerz. „Panna z mokrą gł ową ” mylił a się jednak, są dzą c, ze ciotka Barbara jest po stronie tych, co wielbią radoś ć, sł oń ce, wiosnę i są napeł nieni duchem wolnoś ci jak drzewo wiatrem szumią cym. Ciotka z twardym imieniem uradował a się na chwilę, ż e poetka z imieniem rozpł akanym jak wierzba nad grobem bę dzie miał a niejakie trudnoś ci z przeł knię ciem oś ci. Był a jednakż e jednego z nią zdania, ze Irenka i jej nauczyciel są dzikimi istotami, na któ re za ż ycia czeka powszechna pogarda, a po kró tkim ż yciu piekł o. Dotą d otaczał a szacunkiem tego ponurego okularnika, co smutno wał ę sał się, jak gdyby codziennie za wł asnym chodził pogrzebem, kiedy jednak udał o się Irence powoli i z przemyś lnym trudem napeł nić radoś cią ten ż ywy karawan i ponurej, zabiedzonej, posiwiał ej, zmię tej mł odoś ci pana Podkó wki przypią ć skrzydł a, ciotka Barbara splunę ł a z niesmakiem. Obie ciotki nie mogł y poją ć, jak ojciec i matka mogą pozwolić na to, aby ich có rka przemawiał a odważ nie, rozsą dnie i jasno, aby ś miał a być samodzielna, silna i wesoł a, zamiast mó wić cicho, lę kać się ciemnego pokoju, burzy i psa, rzewnie czasem popł akiwać i myś leć cią gle o kwiatkach zamiast o czarnym chlebie powszednim. Na domiar wszystkiego oszalał i jej nauczyciel i zaczą ł sprawiać takie wraż enie, ze dnia jednego, kiedy szał przybierze ostre formy, zacznie plą sać jak kró l Dawid przed Arką. Ciotki zmarszczył y czoł a, serca już miał y dawno zmarszczone. Chociaż nie rozmawiał y ze sobą wprost, udał o im się jednak na tajnej konferencji pod prezydencją babki, któ ra nic z tego wszystkiego nie sł yszał a, dojś ć okrę ż nymi drogami do przekonania, ż e niebezpieczeń stwo jest groź ne i ze dziewczyna jest stracona. Postanowił y przedstawić grozę poł oż enia panu Borowskiemu, zaż ą dać zmiany w systemie wychowania i natychmiastowego wygnania oszalał ego Podkó wki. Babka, usł yszawszy dź wię czne to nazwisko, wykrzyknę ł a uradowana: - Podkó wka? Znał am, doskonale go znał am! Stanę ł o na tym, ż e ciotki pó jdą w deputacji do pana Borowskiego. Kiedy się to stat. 0, zaczę ł a mó wić jedna przez drugą, dł ugo, obficie i kwieciś cie. Przeraż ony ojciec dowiedział się, ze ma có rkę najwię ksze na ś wiecie ladaco, pó ł diablę, kozaka, pę dziwiatra, wariata z mokrą gł ową, co wszystko razem musi skoń czyć się nie ź le, ale najgorzej. Dziewczyna ma okropny wpł yw na otoczenie, czego najlepszym dowodem jest pomieszanie zmysł ó w tego Podkó wki, któ ry bę dzie miał zł amane ż ycie, bo taki obszarpaniec, jak on, powinien pokornie się smucić, a nie ś miać się i weselić. Pan Borowski sł uchał cierpliwie, mruż ył oczy, gł adził wą sy, potem rzekł: - Cieszę się bardzo, ż e Irenka jest taka, jaka jest. A pana Podkó wkę uważ am za wybornego nauczyciela, od czasu kiedy poweselał. Ciotka Amelia zmienił a się w sł up soli, a w ciotkę Barbarę uderzył bezgł oś ny i zimny piorun. Jej pierwszej wró cił a przytomnoś ć; coś jej zaskrzypiał o w szczę kach, kiedy rzekł a: - Nas tak nie wychowywano! - Otó ż to, otó ż to! - ś miał się pan Borowski. - Gdybyś cie przed stu czy iluś tam laty robił y to, co ona, był ybyś cie do dziś mł ode i wesoł e! Nie chcę, aby z Irenki zrobił się dziwolą g. Amelia spojrzał a na Barbarę, a Barbara na Amelię z niemym pytaniem, czy któ ra z nich wie, co to znaczy „dziwolą g”? Pan Borowski objaś nił uprzejmie: - Dziwolą giem jest cielę z dwiema gł owami albo kura mają ca trzy nogi. Lepiej wprawdzie jest mieć dwie gł owy niż ż adnej, ale najlepiej mieć jedną, byle uczciwą. Irenka ma jedną gł owę w doskonał ym porzą dku, a serce cudowne. A wy co? - Och! och! - wykrzyknę ł y ciotki po raz pierwszy w ż yciu zgodnie. Irenka - mó wił nielitoś ciwie pan Borowski - nie da sobie napluć w kaszę, sama się broni i da sobie w ż yciu radę. Nie nosi wprawdzie gorsetu, opalona jest jak Cygan i je razowy chleb. Co to wam szkodzi, ż e dziecko jest jasne, radosna i silne? Niech sobie taka bę dzie! Ziemia ją ż ywi, a ona ją za to kocha jak wesoł y ptak. Uwielbiam za to tego smarkacza, i rzecz skoń czona. A co się tyczy pana Podkó wki, to czy on smutny, czy wesoł y - to jego sprawa. Daj mu. Panie Boż e, zdrowie, i tyle. A teraz, drogie ciotki, w tył zwrot i do widzenia! No! no! Tylko spokojnie! Jeś li któ ra zemdleje, to ją każ ę oblać wodą. Ż adna z nich nie zemdlał a; wypł ynę ł y z pokoju pana Borowskiego jak dwie gradowe chmury. Za drzwiami ciotka Amelia westchnę ł a, jak gdyby jej wsadzono w serce nie nó ż, lecz korkocią g, a ciotka Barbara plunę ł a na wspaniał ą odległ oś ć. - Wszyscy powariowali w tym domu! - krzyknę ł a Barbara do ucha babki. - Pan Borowski też … - Borowski? - uradował a się babka. - Czekaj no! Ależ tak! Znał am go, doskonale go znał am. A niechż e babka przestanie wreszcie - ję knę ł a ciotka Amelia. Dobrze, zaraz ci opowiem dokł adnie, ilu ja znał am Borowskich. Przede wszystkim… Nagle uczynił o się pusto w pokoju, co niezł omną babkę zdumiał o, ale nie bardzo; dł ugiego wywodu dokoń czył a sama dla siebie, mocno uradowana, ze się okazał o, jako jeszcze jednym Borowskim z tych, któ rych znał a, jest jakiś Borowski, któ ry gdzieś blisko mieszka i któ rego doś ć czę sto widuje. W dwa dni pó ź niej potę piona para (mistrz Podkó wka i jego uczennica), ukoń czywszy lekcje, siedział a nad stawem, co wydymał swó j poł yskliwy brzuch i grzał się w sł oń cu. Paskudny pies Drab leż ał obok i, ł ą czą c przyjemne z poż ytecznym, lewym okiem patrzył na ś mieją ca się wodę, a prawym ł ypał w stronę zaż ywnej muchy. Irenka zanurzył a dł ugie nogi w wodzie, mają c trochę nadziei, ze jakiś gł upszy cokolwiek rak do jednej z nich się przyczepi, a pan Podkó wka, mile rozmarzony, ś cigał oczami obł oki, któ rych dotą d nigdy nie widział, bo bardzo niedawno odkrył niebo. - Boż e! Jakie to pię kne - mó wił cicho. - Panu Bogu powinno się przede wszystkim dzię kować za to, ze nam dał oczy. Ja nigdy dotą d z tak bliska nie oglą dał em nieba. - Czemu, proszę pana, przecież niebo jest wszę dzie? Pan Podkó wka zaś miał się cicho. - Wszę dzie? Niestety, nie zawsze. Ja w moim ż yciu nie widział em go zbyt czę sto. Mieszkaliś my w takim podziemiu, ską d nie był o widać nawet bł ę kitnego skrawka, bo mó j ojciec, Irenko, byt szewcem, i to nie takim szewcem, co szyje nowe buty: ł atał tylko stare, takie beznadziejne, na nic schodzono. To też był cud, ze mogliś my mieszkać nawet w tym podziemiu. Strasznie tam był o mokro. Ze ś cian lał o się i z oczó w ludzkich tez się lato… - Nie rozumiem. - To jasne. Moja matka pł akał a nad nami, a nas był o siedmioro: i my czę sto pł akaliś my dlatego tylko, ze ona nad nami pł acze. Cię ż ko był o… - I dł ugo tak? - Potem był o przestronniej, bo ojciec biedaczyna umarł i troje dzieci umarł o. Chcieli nas usuną ć z tej piwnicy, bo nie był o czym pł acić, ale matczysko zaczę ł o tak harować, ż eś my się jakoś utrzymali. Irenka nie ma poję cia, jak matka potrafi pracować, aby dzieci nie pomarł y z gł odu. Myś lał em sobie, ze Pan Bó g, kiedy na to patrzy, to musi mieć ł zy w oczach. O czwartej rano w zimie ona już stał a przy balii. Ja to widział em, bo tez w tym czasie zaczynał em się uczyć. Na ś cianach był szron, a zimno był o takie, ze kiedy chciał em odwró cić kartkę ksią ż ki, nie mogł em tego uczynić, takie miał em zgrabiał e palce, i jakoś się wyż ył o. - Mó j Boż e! - szepnę ł a Irenka cichutko. - Dlatego nie widział em czę sto nieba - mó wił spokojnym gł osem pan Podkó wka. - Kiedy wychodził em z tej stę chł ej nory, nie miał em czasu na przyglą danie się obł okom, Biegł em, czym prę dzej biegł em, aby zdą ż yć na drugi koniec miasta na korepetycje. Stamtą d z powrotem, tu, tam, do szkoł y, znowu na lekcje. A kiedy wracał em do domu, był a już noc. Wtedy oni, biedacy, jedli to, co ja przyniosł em. - A pan7 - A ja leciał em z nó g i spał em, spał em. Ale teraz to nam wszystkim lepiej - dodał wesoł o i pokazał zę by w uś miechu. - Teraz to sobie moja matka ż yje jak hrabina, bo siostry szyją, a ja posył am flotę. Za rok, za dwa czymś już bę dę i zacznie się ż ycie. Moja starowina, kiedy o tym mó wi, to pł acze. To takie dziwne! Biedota pł acze, kiedy się martwi, a kiedy się cieszy, pł acze tym rzewniej. Doką d pamię ć moja się ga, widzę tylko ł zy i ł zy. Teraz niech sobie popł akuje, bo jej to sprawia przyjemnoś ć, byle nie pł akał a ze zgryzoty… - Proszę pana! - Co takiego, panno Irenko? - Kiedy pan bę dzie pisał do matki, niech ją pan serdecznie ode mnie pozdrowi… Niech ją pan ucał uje… - Masz tobie! - zaś miał się Podkó wka. - Bę dzie z rozczulenia popł akiwał a ze trzy dni. Irenka, któ rej oczy uczynił y się wilgotne, roześ miał a się w gł os, bo Podkó wka ś miał się szczę ś liwie. Tak bardzo ucieszył się, ze usiadł szy nagle na brzegu wetkną ł obute nogi w wodę i wtedy dopiero rykną ł z radoś ci i zawył tak przedziwnie, ze ptaki zerwał y się z wody. - Irenka - wykrzykiwał - jest to panna z mokrą gł ową, a ja jestem wariat z mokrymi nogami! W tej chwili Drab zawarczał ostrzegawczo. - Ciotki idą! - rzekł a Irenka. Obie muzy, wymieniają c mię dzy sobą gł uche milczenie, niosł y swoją rozgoryczoną hań bę na pola i ł ą ki. W jednej i drugiej odbywał o się coś dziwnego. Spojrzał y na Irenkę, potem na Podkó wkę boleś nie i nieskoń czenie smutno - i poszł y dalej. - Tak, to ciotki - szepną ł Podkó wka - dobre to kobiety, tylko jakieś takie. Ja takż e miał em taką ciotkę, co był a ni w pię ć, ni w dziewię ć. Kiedy był a trzeź wa, to ją moż na był o do rany przył oż yć, ale kiedy sobie podpił a, wł aził a na szafę i godzinami ś piewał a. Bieda był a z tym, ze prawie nigdy nie zł aził a z szafy. Aż raz zleciał a z niej na gł owę i oddał a Bogu ducha. Jak się trafi taka pomylona ciotka, to nie daj Boż e! Na co Irenka tak pilnie patrzy? Coś niezwykł ego musiał o stać się w pobliż u, skoro Irenka miał a wyraz niebotycznie zdziwiony. - Niech pan patrzy! Niech pan patrzy! - krzyknę ł a. Pan Podkó wka obejrzał się i postawił oczy w sł up. W niewielkiej odległ oś ci ciotka Amelia, zdją wszy pantofle i poń czochy, zanurzył a cienkie, patykowate nogi w wodzie i pryskał a nią wesoł o, a ciotka Barbara wyprawiał a opodal dzikie skoki w gó rę i w dal, wydają c przeraź liwie radosne okrzyki. Czasem się zdarzy, ze dostojny ż uraw, kiedy mu jakaś ć ma padnie na bystry rozum, zaczyna podskakiwać i plą sać, prę dzej jednak moż na był o uwierzyć, ze nieboszczyk zacznie tań czyć z wł asną trumną, niż ciotka Barbara zatań czy nad zdumioną wodą. Po kró tkiej chwili zdumienia Irenka pobiegł a do domu i wpadł a do ojca. - Tatusiu! Ciotkom coś się stał o! Pan Borowski spojrzał przez okno i, gdyby nie był chwycił się biurka, był by upadł, tak się zatoczył ze ś miechu. - To twoja szkoł a. Ratujcie mnie, bo pę knę! Powiedział em ciotkom, ze był yby do dziś mł ode, gdyby… Idź, zatrzymaj ciotkę Barbarę, bo się zatchnie! Nie trzeba był o ciotki zatrzymywać, bo jak derwisz tań czą cy, co, okrę ciwszy się tysią c razy, pada na ziemię, tak i ona legł a na pachną cej trawie. Zatrzymał y się przeraż one obł oki, a wiatr nie ś miał odetchną ć. Cał a przyroda wybał uszył a swoje wielkie, niebieskie oczy, widzą c ten szał radosny i pię kny. Jeden tylko przedstawiciel natury, pies Drab, zaczą ł wyć nierozumnie. Albowiem nigdy nie wiadomo, co strzeli psu do gł owy. Ciotka Amelia, któ ra nieznacznego jedynie dokonał a bohaterstwa, patrzył a na czyn ciotki Barbary z nie ukrywaną zawiś cią, kiedy zaś na jej niewinnym obliczu ujrzał a nieś miał y jak jutrzenka rumieniec, serce zabił o w niej gwał townie na widok tego cudu. Pan Borowski jednak miał rację i ta mał a wietrznica, Irenka, wie dobrze, co robi, stają c na gł owie i burzą c swoją krew. Ciotka Amelia przysię gł a sobie bezszelestnie, drż eniem warg zaledwie, ze, kiedy nikt tego widzieć nie bę dzie, wykona taniec, jakiego ś wiat nie widział. Irenka nie cheł pił a się swoim zwycię stwem. Ucieszył a się, widzą c, ż e i ciotki chcą sobie trochę poskakać, co mogł o mieć ogromny wpł yw na zmianę octu ich usposobień na zł ote wino radoś ci, a co waż niejsze, na zmianę ich stosunku do niej. Jeż eli ciotki bę dą miał y „mokre gł owy”, mniej bę dzie gadania o jej gł owie, sł ynnie mokrej i nie wysychają cej w najwię kszym sł oń cu. Wszystko przemawiał o za tym, ż e ciotki odmł odnieją, zaczę ł y bowiem z pasją uprawiać sporty i ż yć z przyrodą. ~ Na Boga! Ż eby tylko nie zaczę ł y ł azić po drzewach! - mó wił a przestraszona matka Irenki. Tak wysoko jednak nie mierzył a nagł a ciotek odmiana. Wody i koni bał y się zawsze, lecz gonił y radosną mł odoś ć po polach i ł ą kach, a kiedy czasem, brną c przez paprocie leś ne, zaczę ł y hukać i przekomarzać się z ptakami, poczciwi ludzie zegnali się znakiem krzyż a ś wię tego, każ dej chwili gotowi do ucieczki, gdyby poczciwe stare panny nagle zaczę ł y lecieć przez powietrze. Wreszcie jednak stał o się coś, czego nigdy nikt przewidzieć nie mó gł. Ciotka Amelia chodził a przez kilka dni blada i wzdychają ca, rozmawiał a sama z sobą wierszami i waż ył a coś w sercu jak na czuł ej wadze. Aż jednego dnia stanę ł a przed zgromadzeniem powszechnym i rzekł a donoś nie: - Niech się dzieje wola boska. Wyrzucił am gorset! Krzyk podnió sł się tak wielki, ż e dotarł aż do babki. - Kto umarł? - spytał a babka, przestraszona. Kiedy jej wytł umaczono, ską d ten zgieł k pochodzi, babka najpierw zmartwiał a, potem machnę ł a rę ką: - Ona jeszcze za mą ż pó jdzie! Wstyd i hań ba… Jak moż esz pokazywać się bez gorsetu? - Nikt tego paskudztwa już nie nosi! - krzyknę ł a ciotka Barbara gł osem potę ż nym kró lowej Amazonek. - Jak to nikt? - odgrzmiał a jej babka. - Ja noszę! Wszyscy zdumieli się. Od paru dni babka miał a dziewię ć dziesią t lat. Straszliwe rzeczy dzieją się na ś wiecie, a nikt o tym nie wie. Piekielna tajemnica ł agodnej babki odebrał a wszystkim mowę na czas dł uż szy, a ona tymczasem wyszł a, groź na nad podziw i rozsierdzona. Wtedy dopiero szepnę ł a Irenka do pana Podkó wki: - Trzeba bę dzie nawró cić babkę. Pomimo tego zgrzytu, radoś ć był a powszechna z dzielnego postę pku ciotki Amelii, na któ rą z kolei ciotka Barbara patrzył a z zazdroś cią, sama bowiem niczego z siebie zdją ć nie mogł a. Z milczą cym jednak poszanowaniem wysł uchał a, jak wszyscy zresztą, pię knego opisu tej niezapomnianej uroczystoś ci, któ ry boska Amelia wygł osił a tego wieczoru, kiedy dzień zagasną ł, a cisza sprzyjał a wzlotom ducha. Był to wiersz bardzo kunsztownie uczyniony, bo tylko na dwó ch rymach oparty jak kulawy na dwó ch szczudł ach. Bił a z niego moc. Oparł szy rę ce na grzbiecie krzesł a, a oczy na puł apie, mó wił a ciotka Amelia:
Już godzin, już dni tych nie zliczę Co w czasu zapadł y odmę ty, Gdyś ś ciskał me ł ono dziewicze dziś bą dź przeklę ty!
Ty w piersi tł umił eś mej znicze l ogień gasił eś w niej ś wię ty. W me sł owa wlewał eś gorycze Dziś bą dź przeklę ty!
Do dzisiaj mnie trele sł owicze l marne kusił y ponę ty Lecz teraz jak burza zaryczę!!! Dziś bą dź przeklę ty!
Noc dł ugo rozbrzmiewał a gromowym echem tych stó w. Wobec tego wraż enia Irenka nie powiedział a nikomu, tylko pod najgł ę bszym sekretem panu Podkó wce, ze sł uż ebne dziewczę ta, znalazł szy za oknem pancerz ciotki Amelii, dł ugo rozmyś lał y, do czego ma sł uż yć dziwna ta maszyna. Wiedzione jednak dobrym instynktem, zasznurował y w nią wreszcie cielę, podejrzane o to, ze ma „opuszczenie ż oł ą dka” i wskutek tego odmawia spoż ycia pokarmó w. A cielę do wieczora zdechł o. - Nie trzeba tego mó wić ciotce - szeptał a Irenka. - Pewnie, bo jej bę dzie wstyd - rzekł pan Podkó wka. - Ej, nie to! - rzekł a Irenka. - Tylko ż e napisze wiersz na ś mierć tego cielę cia.
|
|||
|