Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Rozdział pierwszy



 

Kornel Makuszyń ski 

 

Panna z mokrą gł ową

 

 

SCAN-dal


Rozdział pierwszy

 

Ż ycie sł ynnych ludzi opisuje się zwykle od chwili ich narodzin; jest tedy sprawą sł uszną, by ż ywot „Panny z mokrą gł ową ”, któ rą należ y zaliczyć do najwybitniejszych postaci naszego wieku, rozpoczą ć od owego dnia, kiedy ujrzał a ona ś wiatł o sł oneczne. Był to dzień szary, bardzo zwyczajny i niczym nie wyró ż niają cy się od pospó lstwa dni, chociaż powinien zalś nić w kalendarzu, wybuchną ć jak wulkan i zakrwawić wielką ł uną chmurne i przepaś ciste niebo historii. Tak się bowiem czę sto dział o w bardzo dawnych czasach, ż e kiedy na ś wiat przychodził ktoś taki, co miał zaważ yć na jego losach - jakiś potę ż ny kró l, wspaniał y geniusz czy też potwó r, co miał rozlać morze krwi - dziwne w naturze dział y się rzeczy: ziemia trzę sł a się jakby w wielkiej trwodze, padał y gó ry, jakby chciał y czoł em uderzyć o struchlał e padoł y, morze wystę pował o z brzegó w, lwy ryczał y na pustyni, wybuchał y poż ary, a wszystkimi ludź mi wstrzą sał tajemniczy dreszcz. Nic podobnego - ku powszechnemu zdumieniu - nie stał o się owej chwili, kiedy „Panna z mokrą gł ową ” zjawił a się na ś wiecie. Być moż e, ż e natura dlatego nie objawił a swojej oszalał ej radoś ci czy też groź nej trwogi, ż e w pobliż u miejsca narodzin owego stworzenia nie był o ani wulkanu, któ ry by zapł oną ł, ani oceanu, któ ry by wznió sł fale pod niebo, ani lwa, któ ry by zaryczał. W pobliż u był y jedynie konie i krowy, któ re nie kiwnę ł yby ogonem, nawet gdyby się w ich obecnoś ci narodził chiń ski cesarz, i był a jedna, jedyna, bardzo z natury smutna koza, tak oboję tna wobec wielkich zdarzeń, ż e pod tym wzglę dem mó gł ją prześ cigną ć jedynie taki arcybał wan, jakim z dziada i pradziada zwykł być - baran.

Jedynym szczegó lnym zdarzeniem w owym dniu był o pojawienie się dwó ch wron, któ re przysiadł szy na dachu, pokrył y dom cał y czarnym krakaniem. Nie moż na był o jednak temu zdarzeniu przypisać historycznego znaczenia, nie zwró cono też na nie wię kszej uwagi. Rozważ ywszy to wszystko, przyznać należ y ze smutkiem, ż e „Pannie z mokrą gł ową ” stał a się krzywda już w pierwszym dniu jej istnienia, bo jak się to pó ź niej okaż e, godna był a mał ego trzę sienia ziemi. Nic nie zapowiedział o narodzin istoty wyją tkowej. Wię cej na ś wiecie czyni się hał asu, kiedy się narodzi cielę o dwó ch gł owach, mał o zaś kto rozprawiał o tym, ż e się narodził a dziewczyna, któ rej bujne dzieje postanowiliś my opisać. Nie zdumiał a ludzi tym nawet, czym zasł yną ł tuż po urodzeniu jeden z francuskich kró ló w, któ ry się narodził z czterema zę bami, jak gdyby pragną ł od razu zapowiedzieć Paryż owi, ż e bę dzie jadał wię cej niż najmniej dziesię ciu jego poddanych, a zapowiedź sumiennie speł nił.

O ludziach bł ę kitnie i beztrosko szczę ś liwych mó wi się, ż e urodzili się w czepku. Nadaremnie usił ował em dowiedzieć się, czy to nie zdarzył o się naszej dziewczynce. Ludzie, któ rzy pamię tają chwilę jej narodzin, zgodnie przeczą temu, jakoby widzieli czepek na jej mał ej gł owie. Sł yszano jedynie przenikliwy wrzask, peł en rozczarowania i gniewu. „Panna z mokrą gł ową ” wyznał a pó ź niej, nauczywszy się boskiej sztuki mowy, ż e kiedy ujrzał a ś wiatł o sł oń ca, usł yszał a sł owo, któ re ją przeję ł o zgrozą, zdumieniem i gniewem: oznajmiono ś wiatu, ż e narodził a się dziewczynka. Był o to tak przeraź liwe dla niej nieszczę ś cie, taka dla jej bujnej i rozwichrzonej duszy niespodzianka, ż e postanowił a raczej umrzeć od razu niż być dziewczynką. Ponieważ nikt z obecnych ani nie rozumiał, ani nie mó gł poją ć gł ę bi jej rozpaczy, ze nie urodził a się chł opcem, gwał townie utrzymano ją przy ż yciu. Nie mają c tedy innego sposobu, ogł osił a protest przeciwko fatalnoś ci i przemocy przeraź liwym krzykiem, do któ rego doł ą czył a po niewielu dniach wierzganie nogami. Nieustanny, a ż adnym rozumnym argumentem nie uzasadniony wrzask dał jej piastunce sposobnoś ć do wygł oszenia zwię zł ego proroctwa, któ re uję te w formę uroczystą brzmiał o tak: „Nie daj, Boż e, ale pyskata to bę dzie panienka”. Ponieważ piastunki mylą się rzadko kiedy, przyszł oś ć mł odej istoty zapowiadał a się w wysokiej tonacji, groź nej dla wieczornej ciszy ś wiata i dla spokoju spracowanych nocy.

Mł oda osoba uciszał a się czasem. Mą drą uprawiają c politykę doszł a do przekonania, ze nie warto krzyczeć wtedy przede wszystkim, kiedy nikt nie sł yszy, bo po co nadaremnie zdzierać sobie pł uca? Tym potę ż niejsze wydawał a z siebie wrzaski, rozsą dnie wypoczę ta, kiedy zbliż ano się do niej. Zauważ ył a ró wnocześ nie, ż e nie należ y drzeć się nieustannie, gdyż nieprzerwana, cią gł a awantura traci na sile, staje się nudna i moż na do niej przyzwyczaić się. Nową przeto wymyś lił a metodę i chytrze wszystkich zwió dł szy, czekał a cierpliwie i w wielkiej ciszy takiej chwili, kiedy jej nagł y, niespodziewany wrzask musiał sprawić wraż enie i zrywał wszystkich na nogi. Był a to diabelska przemyś lnoś ć dziewczyny obraż onej na cał y ś wiat, ż e nie narodził a się chł opcem. W objawach tej niechę ci tkwił a widoczna przesada, bo nawet chł opak, mocnymi obdarzony pł ucami i ciosem najbardziej przeraź liwym, nie mó gł by tego dokazać, co dla niej był o drobnostką.

Aby ukoić to wrzą ce ź ró dł o najbardziej rozkrzyczanych namię tnoś ci, usił owano je zasypać proś bami i groź bami. Przemawiano do wrzaskliwego berbecia pł ci ż eń skiej sł owami peł nymi sł odyczy, miodu i konfitur. Czarne oczki patrzył y przedziwnie roztropnie, tak ż e się wszystkim zdawał o, iż z osobą, patrzą cą tak rozumnie, moż na pogadać „na rozum”. Przeraź liwe to był o zł udzenie. Osoba wysł uchiwał a pochlebstw, sł odkich sł ó wek, rozkosznych przyrzeczeń i obietnic, a kiedy ostatnie sł owo spadł o na nią jak cię ż ka i zł ota kropla miodu, rozpoczynał a nowy koncert na znak, ż e wolnej duszy, któ ra chce wrzeszczeć, nie moż na przekupić cukierkowym gadaniem. Wtedy usił owano wolną duszę pognę bić strachem i przywalić brzemieniem groź by. Wywoł ywano niewinne, biał e w sercu i czarne na gę bie widmo kominiarza, z najodleglejszych krajó w zwoł ywano czarownice, zbó jcó w i niedź wiedzie. Na rozkrzyczanej panience nie czynił a ta piekielna menaż eria najmniejszego wraż enia, z tego przede wszystkim powodu, ż e zgoł a nie znał a ani osobiś cie, ani z widzenia wszystkich tych strachó w, i nowym krzykiem prosił a uprzejmie pochylone nad nią zgromadzenie, aby jej nie zawracano gł owy historiami, któ rych nie rozumie i nie ma zamiaru zajmowania się nimi aż do czasu dojś cia do jakiego takiego rozsą dku, co wedle jej obliczeń powinno nastą pić dopiero za lat siedem.

Zrozumiano wreszcie, ż e ta dziewczyna nie jest zwyczajnym dzieckiem, lecz opinia ta podzielona był a na dwa bardzo rozmaite gł osy. Jeden obó z, zł oż ony z matki i ciotek, oś wiadczył, ż e jest to dziecko wyją tkowe, niepospolicie mą dre, dowcipne i odrobinę przekorne. Obó z drugi: niań ka, sł uż ą ca i obcy, któ rzy widzieli i sł yszeli to niemowlę starają ce się zagł uszyć lokomotywę - dają c ś wiadectwo ponurej prawdzie - mó wili po cichu, ż e jest to niemowlę pomylone, czarnooki diabeł, zbrodniczy berbeć, przedziwnie mą dry, co swoim zachowaniem wstyd przynosi sł odkiej pł ci niewieś ciej. Ten drugi obó z, któ remu nie moż na był o nie przyznać wiele sł usznoś ci i rozsą dku w rozumowaniu, wiele nadziei pokł adał w akcie chrztu ś wię tego i w tajemniczej mocy wody. Oczekiwano tedy niecierpliwie owego dnia, w któ rym zwariowaną już w koł ysce panienkę miano wprowadzić w szeregi spokojnych i ciszę mił ują cych chrześ cijan. Stał o się to po pokonaniu najdziwaczniejszych przeszkó d, niemowlę bowiem usił ował o na wszystkie sposoby trwać w pogań stwie, tym zapewne zatrwoż one, ż e po chrzcie ś wię tym bę dzie musiał o przerwać swoje niecne praktyki, sł uchać starszych i przestać budzić wś ró d nocy dobrych ludzi. Trzeba był o uż yć poł ą czonej przemocy, aby to dziewczynisko, wierzgają ce wszystkimi koń czynami na wszystkie strony ś wiata, obezwł adnić i owiną ć w poduszki jak w kaftan bezpieczeń stwa. Widzą c wreszcie czarnymi jak gł ó wki szpilek oczyma, ż e przeciwko zrzeszonej przemocy niczego nie zdoł a, przestał a wierzgać przeciw oś cieniowi. Piastunka, któ ra już umiał a czytać w owych mą drych oczach, był aby przysię gł a, ż e wyczytał a zaczajoną w nich groź bę: „Dobrze, dobrze! Prawdziwe przedstawienie odbę dzie się w koś ciele! ”

Z wielkim tedy strachem niosł a ją do wiejskiego koś ció ł ka, dokoł a któ rego rosł y potę ż ne lipy pachną ce miodem, a niepoliczone mnó stwo pszczó ł mruczał o sennie swoje ż ó ł te, pracowite modlitwy. W koś ciele tym jak w drewnianej chacie mieszkał siwy Pan Bó g jak sę dziwy bartnik, zbierają c miody dla najbiedniejszych ludzi na czas wielkiego gł odu. Ksią dz proboszcz, dobry i wierny Jego sł uż ka - z wyglą du taki staruszek, jakby jednych lat był z Panem Bogiem - przechadzał się pod lipami i burczał na pszczoł ę, co usiadł a na rę kawie jego sutanny:

- Po co tu siedzisz i czas tracisz? Na takiej jak ja pokrzywie miodu nie znajdziesz.

Wobec tego pszczoł a usił ował a usią ś ć na jego ustach, na któ rych wiele był o sł odyczy, ale ją spę dził rę ką, gdyż orszak z pobliskiego dworu wchodził wł aś nie na koś cielną ziemię, niosą c diablika, aby go zmienić w anioł a. Ksią dz proboszcz wiedział już coś niecoś o niezwykł ych, bojowych zdolnoś ciach tego niemowlę cia, albowiem zł a jego sł awa, wę drują c opł otkami, doszł a i do jego ciszy. Przybrany do uroczystoś ci, spojrzał na nie ciekawie i uś miechną ł się do czarnych oczó w dziewczynki swoimi oczyma, tak niemal siwymi jak jego wł osy. Wtedy stał o się coś bardzo dziwnego. Dziewczynka, któ ra miał a serdeczny zamiar urzą dzenia piekielnej awantury w domu boż ym i niebywał ego skandalu podczas podniosł ej uroczystoś ci, spojrzał a ciekawie w twarz tego olbrzymiego, uś miechnię tego staruszka i - uś miechnę ł a się ró wnież. Był o to wyraź nie powiedziane: „Podoba mi się twoja twarz, wię c bę dzie spokó j. Co się odwlecze, to nie uciecze! ”

Chrzest odbył się w podniosł ym nastroju; w pewnej chwili sł oń ce, zajrzawszy przez okno i dostrzegł szy okruszynę wł aś nie Bogu ofiarowaną, ucał ował o ja w czoł o zł otym, gorą cym pocał unkiem. Nie należ y jednak ukrywać, ze ró wnocześ nie w owej chwili dokonane został o jedno z najgł oś niejszych kł amstw w historii ludzkoś ci; najbardziej bowiem rozwrzeszczanemu niemowlę ciu nią kuli ziemskiej nadano imię Ireny, a nikomu do gł owy nie przyszł o, ze „Irena” znaczy „pokó j”.

Od stworzenia ś wiata nigdy i nikt nie widział bardziej niespokojnego pokoju. Gdyby istniał o imię Wiercipię ta, był oby ono jeszcze za dostojne i zbyt poważ ne dla tej Ireny, któ rej ś wię ta patronka w dniu tym usiadł a na weł nistej chmurze i skarż ył a się gwiazdom, ż e jej opiece poś wię cono niemowlę, wię cej z siebie wydają ce hał asu niż gromada oszalał ych srok przed deszczem.

Irenkę odniesiono do domu z najwię kszymi ostroż noś ciami, aby nie budzić licha, któ re albo naprawdę ś pi, albo tylko udaje, ż e ś pi. Widać jednak, ż e razem z promieniem sł oń ca spadł a na nią ł aska boska i ukoił a niedowarzony jej rozum. Brak pią tej klepki, o któ ry z wielkim prawdopodobień stwem pomawiano to dziecko, nie był już tak bardzo widoczny. Piastunka patrzył a na nie nieufnie, z mę tną i pł ochliwą radoś cią, niosą c je ukwieconą droż yną wś ró d pola do wielkiego, biał ego domu. Był to dom wspaniał y, a tak stary, ż e jak czł owiek wiekiem potę ż nym zgarbiony na kijach się wspiera, tak on wsparł się na sześ ciu kolumnach, aby się nie pochylić ku ziemi, któ ra jest grobem ludzi i domó w. W tej chwili otworzył szeroko drzwi na przyję cie radosnego orszaku, a oczami okien patrzył ciekawie, jak ostroż nie niosą nowego mał ego czł owieka, co przez cale swoje ż ycie ma tutaj mieszkać i kochać go tak, jak go liczne przedtem kochał y pokolenia. Dusza starego domu, piastunka odwieczna, zgarbiona i siwa, wzruszona był a i peł na szczę ś cia. Za chwilę usł yszy, jakie w innym domu, należ ą cym do Pana Boga, nadano imię tej okruszynie. Dom musi wiedzieć wszystko o wszystkich. Uradował się, kiedy narodził o się to maleń stwo, i z wyrozumiał ym mą drym spokojem sł uchał jego pł aczu i wrzaskó w, teraz zaś nadstawia uszó w, aby usł yszeć, jak na nie ma woł ać. (Uszy domu są to dwa otwory w dachu, pomię dzy kominami, któ rę dy koty wył aż ą ze strychu na dach).

Uroczystoś ć przyję cia Irenki do gminy chrześ cijań skiej obchodzona był a z wielkim przepychem. Piastunka pomyś lał a sobie, ż e radoś ć powszechna jest zbyt mał a, niezmiernej bowiem dokazano sztuki, skoro ta dziewczyna tak ł atwo i bez potę ż nych protestó w wyrzekł a się diabł a. Należ ał o to zawdzię czać przede wszystkim temu, ż e ksią dz proboszcz, czł owiek niemal ś wię ty, tak niezmierne ma w sobie moce. Kto inny moż e nie dał by był rady tak szybko i skutecznie. Ona zna dobrze to dziecko i wie, co wie.

Na razie Irenka leż ał a spokojnie i cicho, jak gdyby chcą c dać poznać, ż e nie myś li mą cić uroczystoś ci, podczas któ rej ona jest osobą gł ó wną. Gdyby to szł o o kogo innego, wtedy nie odbył oby się wszystko tak spokojnie i zgodnie, chociaż by dlatego tylko, ż e w wielkim zielonym salonie zebrał o się wielu krewnych i są siadó w; nie ma zaś nic przyjemniejszego na ś wiecie, jak rozpoczą ć opę tany wrzask wtedy wł aś nie, kiedy tylu zebrał o się sł uchaczó w. W takich wypadkach każ dy koncert ma zwyczajne powodzenie, ludzie spoglą dają niespokojnie, podnoszą c oczy ku niebu, bł agają je o litoś ć, a uszy zatykają rę kami. Być moż e, ż e obecnoś ć tego sł odkiego, starego czł owieka, któ ry podczas chrztu uś miechał się do niej, powstrzymał a Irenkę przed zbrodniczym wystę pem. Sł yszał a jego gł os i postanowił a nie obraż ać nikogo z obecnych. Wyznał a znacznie pó ź niej, ze ją to wiele kosztował o trudu i ż e dał a dowó d wielkiego poś wię cenia. Nie mogł a jednak nawet wtedy powstrzymać się od straszliwej myś li. Kiedy ja pokazano raz jeszcze w peł nej chwale wielu zebranym, otworzył a czarne oczy i przenikliwie spojrzał a na cał e zgromadzenie, stoją ce pod wielkim i cię ż kim ś wiecznikiem, co jak olbrzymi pają k zwisał z puł apu. Pomyś lał a wtedy, ż e był aby to awantura pierwszorzę dna i godna tego uroczystego dnia, gdyby ten ś wiecznik nagle zerwał się i wpadł z hukiem pomię dzy uś miechnię tych i cmokają cych nad nią z zachwytu zebranych goś ci.

Widać z tego, ż e wprawdzie dziewczynka wyrzekł a się diabł a, ale diabeł nie tracił nadziei i krą ż ył w pobliż u.




  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.