Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





CZĘŚĆ IV - SYNGAMIA



Saturn pł oną ł ochrą i brą zem na tle intensywnej czerni, gdzieniegdzie tylko przerywanej zimnymi iskrami miliardó w sł oń c.

Mknę liś my przez te czerń peł nym cią giem naszych odrzutowych silniczkó w tań czą c, nawet nie myś lą c o niej. Zostawiliś my za sobą ludzkie ż ycie i ż egnaliś my je tań cem. W zasadzie każ de z nas tworzył o swó j wł asny “Gwiezdny taniec", a wielka i pusta kosmiczna sala koncertowa rozbrzmiewał a ostatnią symfonią Raoula. Każ dy z tań có w był indywidualny i kompletny sam w sobie. Tak się jednak skł adał o, ż e każ dy zazę biał się z pozostał ymi i z muzyką, tworzą c z nimi wspó lnie rodzaj wypowiedzi drugiego, wyż szego poziomu. Chociaż powstawał y bez jakichkolwiek dostrzegalnych ograniczeń, narzucanych przez czas i odległ oś ć, to nadś wiadomosć Harry'ego dopilnował a, by wszystkie dobiegł y koń ca jednocześ nie, przed obcymi.

Nie filmowaliś my tego tań ca. W odró ż nieniu od “Gwiezdnego tań ca" Shary nie był to wystę p przeznaczony dla szerszej widowni. Tań czyliś my, by radować się tań cem, by tań czyć.

Ale mimo wszystko mieliś my widownie.. Gwiezdni Siewcy (nie byli już obcymi) skrę cili się w coś analogicznego do aplauzu, kiedy zawiś liś my przed nimi, dyszą c cię ż ko i po raz ostami smakują c pot, któ rego już nigdy nie wydzielą nasze ciał a.

Już się ich nie baliś my.

 - CZY DOKONALIŚ CIE WYBORU?

 - Tak.

 - TO BĘ DĄ PIĘ KNE NARODZINY.

Raoul cisną ł swojego Musicmastera w kosmos.

 - Nie opó ź niajmy ich.

 - ZACZYNAJMY!

W ich tań cu pojawił o się teraz podniecenie, elementarna energia, któ ra zdawał a się zawierać w sobie pierwiastek humoru, tł umionej wesoł oś ci. Zaczę li wirować w ukł adzie tanecznym, jakiego nigdy dotą d nie widzieliś my, ale odnosiliś my wraż enie, " ż e go znamy, w ukł adzie, któ ry bez wyraź nego przejś cia zmieniał się od prostego do skomplikowanego. Cześ ć naszego umysł u należ ą ca do Harry'ego okreś lił a go “nazywaniem pi" i wszyscy obserwowaliś my z zachwytem jak się rozwija. To był najbardziej hipnotyczny ukł ad, jaki kiedykolwiek tań czono, był to sam taniec tworzenia; najbardziej podstawowe wyraż enie Tao. Nawet gwiazdy zdawał y się mu przyglą dać.

I gdy tak patrzyliś my osł upiali, pó ł widoczna sfera otaczają ca Gwiezdnych Siewcó w zaczę ł a po raz drugi ronić krwawe ł zy.

Zlał y się one w cienki karmazynowy pierś cień wokó ł ogromnej kuli, potem skupił y w sześ ć orbitują cych pę cherzy.

Każ de z nas bez wahania wł ą czył o swoje silniczki, podpł ynę ł o do swego pę cherza i zanurkował o do jego wnę trza. Gdy się tam znaleź liś my, ś cią gnę liś my z siebie skafandry pró ż niowe i cisnę liś my nimi o ś ciany naszych pę cherzy, a te przepuś cił y je na zewną trz, w otwarty kosmos. Raoul dorzucił swe okulary. I wtedy pę cherze skurczył y się wokó ł nas i w nas i poprzez nas.

Dla wszystkich sześ ciorga mnie zaczę ł y się wó wczas dziać rzeczy na tysią cu ró ż nych poziomó w; ale to Charlie Armstead opowiada wam to teraz. Poczuł em, jak coś zimnego ześ lizguje się moim gardł em i wpeł za do nozdrzy, stł umił em odruch otwarcia szeroko ust, pomyś lał em przez chwile o Chen Ten Li i staroż ytnych chiń skich legendach o jadalnym zł ocie, któ re przynosi nieś miertelnoś ć - poczuł em nagie, i już na zawsze, cał kowitą ś wiadomoś ć, wiedze oraz przejecie kontroli nad cał ym mym ciał em i mó zgiem. W trwają cym wiecznoś ć momencie bezczasowoś ci przebiegł em myś lami bagaż wspomnień z cał ego mego ż ycia, podelektował em się nimi, przekazał em je jednym impulsem mojej rodzinie i odebrał em ich wspomnienia. Jednocześ nie moje oczy zaczę ł y rejestrować wię ksze spektrum czę stotliwoś ci, bym mó gł wejrzeć w najdalsze gł ę bie wszechś wiata i jednocześ nie grał em na klawiszach mego wł asnego sensorium, rozkoszują c się kruchym bekonem, piersią Norrey i sł odką wonią odwagi, czują c won dymu z ogniska, lę dź wie Norrey i sł odki zapach przywią zania, sł yszą c muzykę Raouia, gł os Norrey i sł odkie brzmienie ciszy. Prawie machinalnie wyleczył em uszkodzenie mego biodra, poczuł em, ż e powraca mi cał kowita sprawnoś ć, tak jakbym nigdy jej nie stracił.

Co do zdarzeń, na poziomie grupy, to nie mogę wam chyba powiedzieć nic, co miał oby dla was jakiekolwiek znaczenie. Kochaliś my się, znowu niemal machinalnie, i wszyscy wspó lnie czuliś my tę sknotę za ż yciem rodzą cym się w brzuchu Lindy, czuliś my, ż e symbiont, któ ry osł aniał jej ciał o dokonał tego samego spostrzeż enia i zaczą ł przygotowywać swoją wł asną mitozę. Zupeł nie ś wiadomie i z rozmysł em, Norrey i ja poczę liś my nasze dziecko. Był y to tylko zdarzenia incydentalne, ale có ż mogę wam powiedzieć o zdarzeniach zasadniczych? Na jednym gł ó wnym poziomie wymienialiś my się swoimi pamię ciami i wybaczaliś my jedno drugiemu ich wstydliwe fragmenty, a cieszyliś my się wspó lnie tymi, z któ rych moż na był o być dumnym. Na drugim gł ó wnym poziomie zapoczą tkowaliś my sympozjum na temat znaczenia pię kna. Na jeszcze innym zaczę liś my planowanie ostatnich szczegó ł ó w migracji czł owieka w kosmos.

Znaczna cześ ć nas był a czysto roś linną ś wiadomoś cią, sześ ciopł atkowym kwiatem, pł awią cym się w sł oń cu.

Znajdowaliś my się w odległ oś ci niespeł na kilometra od Gwiezdnych Siewcó w, a cał kiem zapomnieliś my o ich istnieniu.

Zostaliś my przywoł ani do rzeczywistoś ci, gdy Gwiezdni Siewcy znowu zapadli się w pojedynczą, pł ynną kule o nie dają cej się znieś ć jasnoś ci - i bez poż egnania, czy ostatniego przesiania, zniknę li.

Ale wró cą, nie pó ź niej niż za kilka stuleci czasu rzeczywistego, by się przekonać czy ktoś czuje się już gotowy zostać ć mą.

***

Unosiliś my się tam, oniemiali ze zdumienia i kiedy nasza ś wiadomoś ć skupił a się wreszcie na zewnę trznym wszechś wiecie zobaczyliś my to, co dotą d uchodził o naszej uwagi.

Od wielkiego Pierś cienia Saturna nadlatywał ku nam karmazynowoskrzydł y anioł. Na dwó ch rozpostartych szeroko, cienkich i czerwonych ż aglach ś wietlnych zbliż ał a się nieprawdopodobna postać.

 - Halo. Norrey, Charlie - zabrzmiał w naszych czaszkach znajomy gł os. - Witajcie Tom, Harry, Linda i Raoul. Nie znam was jeszcze, ale kochacie tych, któ rych kocham ja - witajcie.

 - Shara - krzyknę ł o bezgł oś nie sześ ć mó zgó w.

 - Czasami ć my zabierają autostopowicza.

 - Ale jak...

 - Wł aś ciwie bardziej moż na mnie poró wnać do dziecka w inkubatorze, ale w każ dym razie przenieś li mnie ż ywą na Tytana. To, co spł onę ł o na waszych oczach, był o moim skafandrem i zbiornikami powietrza. Byli zdesperowani i ś pieszyli się, tak jak mó wili. Ale nie posą dzał eś ich chyba naprawdę, ż e są na tyle niezgrabni, by dać mi umrzeć, prawda? Czekał am w Pierś cieniu, aż podejmiecie decyzje.. Nie chciał am mieć na nią wpł ywu.

“Pł atek Ś niegu", któ ry był mną, szukał gorą czkowo “sł ó w".

 - Wybraliś cie sobie dobrych partneró w na mał ż onkó w - powiedział a. - Wszyscy sześ cioro.

 - Wyjdź za nas - krzyknę liś my.

 - Myś lał am, ż e już nigdy nie poprosicie.

I moja siostra wlał a się we mnie i jesteś my jednym.

***

To już wł aś ciwie cał a historia.

Ja - skł adnik tego, Ja" nazwiskiem Charlie Armstead - spisał em ją za jednym, trwają cym pó ł dnia “posiedzeniem" tu, za klawiaturą terminala kostki. Ograniczał a mnie tylko fizyczna szybkoś ć reakcji sensorowych klawiszy terminala. Gdy pisze te sł owa, inne czę ś ci mnie dryfują przez wiecznoś ć. Kochamy się. Uwielbiamy. Ś piewamy. Tań czymy. Jesteś my bez reszty jedno drugim, a jednak i sami sobą. Chce, ż ebyś cie wiedzieli, ż e Charles Armstead nie rozpuś cił się ani nie rozł oż ył w coś obcego. Ż e nie umarł em w ż adnym sensie. Ż e nigdy nie umrę. Lepiej bę dzie powiedzieć, ż e jestem Charlesem Armsteadem do sió dmej potę gi. Wcią ż choreografuje tań ce z Norrey i Sharą, wcią ż wymieniam z Raoulem sł one, wielową tkowe dowcipy, wcią ż delektuje się w myś lach smakiem dobrej kawy, rykiem mocnego drinka, aromatem dobrej trawki. Dzielą mnie od was tylko czas - i zmiany. Kiedyś był em zgorzkniał ym, pokrę conym kaleką, zatruwają cym powietrze wokó ł siebie; teraz nie znam ż adnego zł a, bo nie znam strachu.

Poś wiecił em maleń ki uł amek mej energii na skoń czenie tego tekstu, ponieważ Bili Cox przygotowuje się do odlotu na Ziemie (on wró ci) i jeś li ten tekst ma być kiedykolwiek wysł any, to musi to być teraz.

Te treś ci nie nadają się do przesł ania laserem komunikacyjnym dyplomató w, a zresztą ci nadzwyczajni mę ż czyź ni i kobiety nie potrafią ich wyrazić tak jak ja.

Jestem Charles Armstead, a moje przesł anie dla was brzmi: Gwiazdy mogą być ró wnież wasze.

 



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.