Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Rozdział 2



No i oczywiś cie nie pozostawał o nam nic innego, jak polecieć na “Skyfac".

Raoul uparł się, ż e koszta swojego przelotu pokryje z wł asnej kieszeni, co przyją ł em ze zdziwieniem, ale i uznaniem.

 - Jak mogę od pana wymagać kupowania kota w worku? - spytał rozsą dnie. - Z tego, co pan wie mogę być jednym z tych ludzi, któ rzy wcią ż cierpią na chorobę kosmiczną.

 - W pomieszczeniach mieszkalnych bę dzie panował o niewielkie cią ż enie. I czy w ogó le masz pojecie ile kosztuje przelot osoby cywilnej wahadł owcem?

 - Stać mnie na to - odpowiedział po prostu. - Wie pan o tym. A nie bę dzie ze mnie ż adnego poż ytku, jeż eli cał ymi dniami bę dę przesiadywał w domu. Przejdę na pana pensje w dniu, kiedy przekonamy się, ż e nadaje się do tej roboty.

 - To gł upie - zaoponował em. - Mam zamiar sprowadzić na orbitę wahadł owce wypeł nione studentami. W ich przypadku grawitacja bę dzie nie wię ksza niż w twoim, a oni na pewno nie bę dą pł acić za swoje bilety. Dlaczego miał bym dyskryminować ciebie tylko dlatego, ż e nie jesteś biedny?

Potrzą sną ł uparcie gł ową.

 - Ponieważ tak chce. Dobroczynnoś ć jest dla tych, któ rzy jej potrzebują. Korzystał em z niej sporo i bł ogosł awię ludzi, któ rzy mi pomagali, gdy tego potrzebował em, ale teraz mogę już liczyć sam na siebie.

 - W porzą dku - zgodził em się. - Ale kiedy się sprawdzisz, zwró cę ci wszystkie koszta, czy chcesz tego, czy nie.

 - Niech bę dzie - powiedział i kupiliś my bilety na przelot.

Jak się moż na był o tego spodziewać, Raoul dostał mdł oś ci, gdy tylko wył ą czono cią g silnikó w gł ó wnych, ale był na tyle przezorny, ż e nie jadł ś niadania i na zastrzyk zareagował bardzo szybko. Ten mał y, chudy czł owieczek miał w sobie wiele samozaparcia - do momentu dokowania przy Pierś cieniu Jeden wypró bowywał motywy melodyczne na swoim Soundmasterze. Biał y jak papier siedział z oczyma wlepionymi w wideoekran przekazują cy obrazy zza burty, z palcami przyklejonymi do klawiszy Soundmastera, z uszami do sł uchawek. Jeż eli ż oł ą dek dawał mu się jeszcze we znaki, nie moż na był o tego po nim poznać.

Norrey nie odczuwał a ż adnych sensacji. Ja ró wnież nie. Nasze spotkanie z kierownictwem “Skyfac" wyznaczone został o za godzinę, zapakowaliś my wię c Raoula do wyznaczonej mu kajuty i spę dziliś my ten czas w Sali Klubowej, obserwują c krą ż ą ce po wielkiej wideoś cianie gwiazdy.

 - Och, Charlie, kiedy bę dziemy mogli wyjś ć na zewną trz?

 - Prawdopodobnie nie dzisiaj, kochanie.

 - Dlaczego nie?

 - Za duż o mamy zaję ć. Musimy nawymyś lać Tokugawie, porozmawiać z Harrym Steinem, porozmawiać z Tomem McGillicudy, a kiedy przebrniemy już przez to wszystko, weź miesz swoje pierwsze lekcje z przebywania w otwartej przestrzeni - tu, wewną trz stacji.

 - Charlie, nauczył eś mnie już wszystkiego.

 - Jasne. Jestem starym wilkiem kosmicznym z cał ymi sześ cioma miesią cami praktyki. Ty naiwniaczko, nawet nie dotknę ł aś skafandra pró ż niowego.

 - Och, asekuranctwo! Zapamię tał am każ de sł owo z tego, co mi mó wił eś. Nie boje się.

 - Norrey, posł uchaj mnie. To nie jest kwestia zarzucenia na siebie peleryny i stanię cia pod wodospadem Niagara. Jakieś sześ ć cali stą d, za tą ś cianą, znajduje się najbardziej wrogie ś rodowisko, w jakim moż e znaleź ć się czł owiek. Technika, któ ra umoż liwia ci przebywanie w nim nie ma nawet tylu lat, co ty. Dopó ki nie przekonam się, ż e się boisz, nie dopuszczę cię do ś luzy powietrznej na odległ oś ć mniejszą niż dziesię ć metró w.

Unikał a moich oczu.

 - Charlie, do cholery. Nie jestem dzieckiem ani idiotką.

 - No to przestań się zachowywać, jakbyś był a i jednym i drugim. - Zaperzył a się gwał townie i spojrzał a na mnie. - A moż e jest inne jeszcze okreś lenie dla kogoś, kto są dzi, ż e moż e przyswoić sobie nowy zestaw odruchó w tylko o nim sł uchają c?

Mogł o się to przerodzić w kł ó tnie na peł ną skalę, ale kelner wybrał akurat ten moment na przybycie z kawą. Personel Sali Klubowej lubi popisywać się swą zrę cznoś cią przed turystami; to wpł ywa na wysokoś ć napiwku. Nasz kelner postanowił zbliż yć się do naszego stolika w ten sam sposó b, w jaki George Reeves zwykł był przesadzać wysokie budynki, a nadmienić należ y, ż e siedzieliś my dobre pię tnaś cie metró w od kuchni.

 - Kawa jest ś wież a - powiedział em do wybał uszają cej oczy Norrey. - Kelner wł aś nie wylą dował.

To jeden z najstarszych gagó w na “Skyfac" i zawsze odnosi skutek. Norrey krzyknę ł a nieomal wylał a sobie gorą cą kawę na rę kę - Tylko mał e cią ż enie dał o jej czas na odzyskanie ró wnowagi.

 - Charlie?

 - Tak?

 - Ile lekcji bę dę musiał a wzią ć, zanim bę dę gotowa?

Uś miechną ł em się i ują ł em ją za rę kę.

 - Nie tak duż o, jak myś lał em.

***

Spotkanie z Tokugawą, nowym prezesem zarzą du, był o kiepską komedią. Przyją ł nas osobiś cie w dawnym gabinecie Carringtona i zrobił na nas wraż enie wiejskiego proboszcza na papieskim tronie. W straszliwej walce o to stanowisko, któ ra nastą pił a po ś mierci Carringtona, on był jedynym wystarczają co nijakim kandydatem, ż eby zadowolić wszystkich. Ku memu zachwytowi był z nim Tom McGillicudy. Nie miał już gipsu na kostce. Zapuszczał brodę.

 - Czoł em Tom. Jak stopa?

Jego uś miech był ciepł y i znajomy.

 - Cześ ć, Charlie. Cieszę się, ż e cię znowu widzę. Stopa już zdrowa - przy mał ym cią ż eniu koś ci szybciej się zrastają.

Przedstawił em Norrey jemu i Tokugawie.

Najpotę ż niejszy czł owiek w kosmosie był niski, siwy i ł atwy do rozszyfrowania. Z szacunku do tradycji nosił japoń skie kimono, ale mogł em pó jś ć o zakł ad, ż e jego angielski był lepszy od jego japoń skiego. Przerwał em mu w poł owie mowę na temat “Gwiezdnego tań ca" i Shary, któ rą musiał o mu chyba pisać ze czterech murzynó w.

 - Odpowiedź brzmi “nie".

Wyglą dał tak, jakby nigdy jeszcze nie sł yszał tego sł owa.

 - Ja...

 - Sł uchaj, Toke. Czytam, stary, gazety. Ty i Skyfac Inc. i Luniindustries Inc. chcecie zostać naszymi patronami. Zapraszasz nas, ż ebyś my niezwł ocznie podpisali urnowe, i zaczę li tań czyć, oferują c w zamian ubezpieczenie od cał ego tego cholernego ryzyka. I wszystko to nie ma oczywiś cie nic wspó lnego z faktem, ż e w tym tygodniu wniesiony został pod obrady projekt ustawy antytrustowej wymierzonej przeciwko wam, prawda?

 - Panie Armstead, wyraż am jedynie swoją wdzię cznoś ć, ż e pan i Shara Drummond wybraliś cie “Skyfac", ż eby stworzyć swą wielką sztukę oraz moją gorą cą nadzieje, ż e pan i jej siostra bę dziecie nadal skł onni do skorzystania z...

 - Wiesz cholernie dobrze, w jaki sposó b Shara dostał a się na “Skyfac" i siedzisz w fotelu czł owieka, któ ry ją zabił. Zabił, zmuszają c do spę dzenia tylu wolnych od pró b godzin w mał ym cią ż eniu lub w stanie nieważ koś ci. Powinieneś być na tyle bystry, ż eby się orientować, iż w dniu, w któ rym Norrey, ja albo któ rykolwiek czł onek naszego zespoł u zatań czy choć by krok na terenie “Skyfac", przyjdzie do ciebie czarny facet z rogami, ogonem i widł ami i przyzna, ż e piekł o wł aś nie zamarzł o. O ile o mnie chodzi, to ś wię ta Boż ego Narodzenia przypadają w tym roku na dzień, w któ rym Carrington wyszedł na spacer i zapomniał wró cić i niech mnie licho, jeż eli znowu zamieszkam pod tym dachem albo zacznę zarabiać pienią dze dla jego spadkobiercó w. Czy się rozumiemy? - Norrey ś cisnę ł a mocno moją dł oń i kiedy na nią spojrzał em, uś miechnę ł a się do mnie.

Tokugawa westchną ł i poddał się.

 - McGillicudy, dajcie im kontrakt.

Tom wydobył sztywny, zł oż ony pergamin i wrę czył go nam z twarzą pokerzysty. Przebiegł em dokument wzrokiem i brwi powę drował y mi w gó rę.

 - Tom - powiedział em ironicznie - czy to oryginał?

Nie spojrzał nawet na swojego szefa.

 - Tak.

 - Nawet procentu podatku? O rany - spojrzał em na Tokugawe. - Darmowe wyż ywienie. To na pewno dzię ki mej ujmują cej aparycji. - Przedarł em kontrakt na pó ł.

 - Panie Armstead - zaczą ł gorą co i był em rad, ż e tym razem przerwał a mu Norrey. Mnie zaczynał o już to wchodzić w krew.

 - Panie Tokugawa, wydaje mi się, ż e bę dziemy mogli dojś ć do porozumienia, jeż eli przestanie nas pan zapewniać, iż jest patronem sztuk pię knych. Damy się namó wić na przyję cie od was pewnej pomocy konsultacyjnej i technicznej, jak ró wnież zgodzimy się, abyś cie zaopatrywali nas, po obowią zują cych cenach, w materiał y, powietrze i wodę. Zwró cimy nawet cześ ć wypoż yczonego od pana personelu technicznego, gdy przestanie nam już być potrzebny. Opró cz ciebie, Tom - jeż eli wyrazisz zgodę - chcemy, ż ebyś został naszym peł noetatowym kierownikiem administracyjnym.

Nie wahał się ani sekundy, a jego uś miech był pię kny.

 - Przyjmuje te propozycje, panno Drummond.

 - Mó w mi Norrey. Co wię cej - zwró cił a się znowu do Tokugawy - nie omieszkamy przy każ dej okazji mó wić każ demu kogo spotkamy, jaki pan był dla nas mił y. Ale zamierzamy prowadzić swoje wł asne studio, a akurat moż e nam odpowiadać zlokalizowanie go po drugiej stronie Ziemi - bę dziemy wtedy niezależ ni. Nie bę dziemy fabryczną trupą “Skyfac" - bę dziemy niezależ ni. Moż emy traktować “Skyfac" jak starego, bogatego wujka, któ ry mieszka przy tej samej ulicy. Ale nie są dzimy, abyś my potrzebowali pana dł uż ej niż pan bę dzie potrzebował nas, a wię c nie bę dzie ż adnego kontraktu. Czy się rozumiemy?

Niemal zaczą ł em bić jej brawo. Jestem cał kowicie pewien, ż e nigdy jeszcze nie skaperowano mu pod jego wł asnym nosem osobistego sekretarza. Jego dziadek mó gł by w takiej sytuacji popeł nić sepuku; on, w swoim podrabianym kimonie, musiał tylko kipieć z wś ciekł oś ci. Ale Norrey rozegrał a sprawę wspaniale - a on nas potrzebował.

Być moż e nie rozumiecie, jak cholernie nas potrzebował. “Skyfac" był od lat pierwszym nowego rodzaju trustem wielonarodowym i z chwilą powstania, zaczą ł natychmiast kł uć w oczy. Przed tygodniem w USA, ZSRR, Chinach, Francji i Kanadzie powzię te został y akcje antytrustowe. Kraje te zł oż ył y protesty w ONZ. Uczyniony został pierwszy krok w czymś, co miał o się okazać prawniczą bitwą stulecia. Jedynym, najcenniejszym atutem “Skyfac" był jego monopol na kosmos - Tokugawa był na tyle przestraszony zaistniał ą sytuacją, aby starać się o każ dą dobrą prasę, jaką mó gł uzyskać.

A przed dwoma tygodniami na rynku ukazał a się taś ma z “Gwiezdnym tań cem". Pierwsza fala wstrzą sowa okrą ż ał a jeszcze ś wiat; my byliś my najlepszą reklamą, jaką Tokugawa mó gł sobie wymarzyć.

 - Czy bę dziecie wspó ł pracowali z naszymi ludź mi od reklamy? - To był o jedyne pytanie, jakie zadał.

 - Tak dł ugo, jak nie bę dzie pan pró bował twierdzić, ż e jestem zał amany ś miercią Carringtona - powiedział em. Naprawdę muszę mu to przyznać - prawie się uś miechną ł.

 - A co by pan powiedział na “zasmucony"? - zasugerował ostroż nie.

Zgodziliś my się na zaszokowanego.

***

Zostawiliś my Toma w naszej kabinie z czterema neseserami peł nymi papieró w do posortowania i udaliś my się na spotkanie ze Steinem.

Znaleź liś my go tam, gdzie się spodziewał em - w odosobnionym ką cie magazynu metali, za biurkiem zawalonym stosami prospektó w, czasopism i gazet, któ re w normalnej grawitacji stanowił yby nieprawdopodobny cię ż ar. On i lampa biurowa garbili się nad niewiarygodnie starą maszyną do pisania. Jeden masywny wał ek podawał do niej czysty papier, drugi odbierał maszynopis. Z uznaniem zauważ ył em, ż e stos zapisanych kartek był już dwa albo trzy centymetry grubszy niż wtedy, gdy widział em go ostatnio.

 - Czoł em, Harry. Koń czymy pierwszy rozdział?

Podnió sł na mnie wzrok i zamrugał powiekami.

 - Cześ ć, Charlie. Mił o cię widzieć - na jego moż liwoś ci był o to serdeczne powitanie. - Musisz być jej siostrą.

Norrey skinę ł a poważ nie gł ową.

 - Cześ ć, Harry. Mił o mi cię poznać. Sł yszał am, ż e te ś wiece w “Wyzwoleniu" to twó j pomysł.

Harry wzruszył ramionami.

 - Był a dobra.

 - Tak - przytaknę ł a Norrey. Nieś wiadomie, instynktownie, tak jak wcześ niej Shara, przeję ł a od niego oszczę dnoś ć w posł ugiwaniu się sł owami.

 - A ja - powiedział em - wypije za to stwierdzenie.

Harry zmierzył wzrokiem termos przytroczony do mego pasa i unió sł pytają co brew.

 - To nie wó da - zapewnił em go odpinają c termos. - Jestem na odwyku. Brazylijska kawa Blue Mountain, prosto z Japonii. Niebo w gę bie. Przywiozł em dla ciebie.

Harry naprawdę się uś miechną ł. Wydobył trzy kubki z pobliskiego ekspresu do kawy (któ ry sam, osobiś cie, przystosował do mał ego cią ż enia) i trzymał je, gdy ja nalewał em. W niskiej grawitacji aromat szybko się rozchodzi; był wspaniał y.

 - Za Sharę Drummond - powiedział Harry i wypiliś my razem.

Harry był pię ć dziesię cioletnim, trzymają cym formę, był ym obroń cą pił ki noż nej. Był tak masywny i umię ś niony, ż e moż na go był o znać dł uż szy czas i nie podejrzewać nawet o inteligencje, czy moż e nawet geniusz, jeż eli nie miał o się okazji obserwować go przy pracy. Rozmawiał gł ó wnie rę kami. Nienawidził pisania, ale metodycznie poś wię cał dwie godziny dziennie na Ksią ż kę. Kiedyś spytał em go dlaczego to robi. Ufał mi na tyle, ż e odpowiedział: “Ktoś przecież musi napisać ksią ż kę o budownictwie kosmicznym". Na pewno nikt nie mó gł znać się na tym lepiej. Harry dosł ownie poł oż ył pierwszy spaw na “Skyfac" i od tamtego czasu praktycznie szefował cał ej budowie.

 - Jeś li szukasz roboty, Harry, to mam coś dla ciebie.

Potrzą sną ł gł ową.

 - Dobrze mi tu.

 - To praca w kosmosie.

Znowu, cholera, prawie się uś miechną ł.

 - Ź le mi tu.

 - W porzą dku, opowiem ci. Wedł ug mnie bę dzie to rok prac projektowych, trzy albo cztery lata cię ż kiego montaż u, a potem coś w rodzaju konserwacji, by utrzymać wszystko na chodzie.

 - Co? - spytał lakonicznie.

 - Potrzebne mi orbitują ce studio taneczne.

Unió sł dł oń wielkoś ci baseballowej rę kawicy, przerywają c mi. Z kieszeni na piersiach wyją ł minirejestrator, przeł ą czył mikrofon na prace w pomieszczeniu zamknię tym i ustawił go na biurku miedzy nami.

 - Do czego?  

Pię ć i pó ł godziny pó ź niej cał a nasza tró jka był a zachrypnię ta, a po nastę pnej godzinie Harry wrę czył nam zestaw szkicó w. Przejrzał em je wraz z Norrey, zatwierdziliś my kosztorys, a Harry powiedział nam, ż e rok. Uś cisnę liś my sobie dł onie.

W dziesię ć miesię cy pó ź niej wstę pował em już na pokł ad.

***

Nastę pne trzy tygodnie, podczas któ rych wprowadzał em Raoula i Norrey w ż ycie bez gó ry i doł u, spę dziliś my na “Skyfac" i wokó ł niego, w otwartym kosmosie. Z począ tku kosmos przejmował ich grozą. Norrey, podobnie jak wcześ niej jej siostra, był a gł ę boko przeję ta osobistym kontaktem z nieskoń czonoś cią, rozbita duchowo przeraź liwą perspektywą, jaką Wielka Otchł ań wprowadza do ludzkiej skali wartoś ci. Raoul był niewiele mniej przeję ty. Przeszli przez to - byli zdolni do rozszerzenia swego osobistego, wewnę trznego wszechś wiata, by obją ć zmysł ami wszechś wiat zewnę trzny i wyszli z tej pró by (podobnie jak Shara) z nowym i nieprzemijają cym wewnę trznym spokojem.

Ta duchowa konfrontacja był a jednak dopiero pierwszym krokiem. Gł ó wne zwycię stwo był o o wiele subtelniejsze. To coś wię cej niż samo tylko samopoczucie stanowił o powó d wykruszania się siedmiu z każ dej dziesią tki pracują cych na zewną trz technikó w podczas ich pierwszej zmiany; przyczyniał o się też do tego psychologiczne (czy aby na pewno psychologiczne? ) zmę czenie.

Do samego braku cią ż enia przywykli oboje niemal od razu. Norrey przystosowywał a się o wiele szybciej od Raoula - jako tancerka wię cej wiedział a o swych odruchach i był a bardziej skł onna do zapominania się, bardziej przyzwyczajona do stykania się z niemoż liwymi do przewidzenia sytuacjami, z któ rych zawsze wychodził a z niezmiennie dobrym humorem. Ale kiedy nadszedł czas powrotu na Ziemie oboje wykazywali już duż ą wprawę w “skakaniu", czyli poruszaniu się po zamknię tym pomieszczeniu w warunkach mał ego cią ż enia. (Ja sam był em mile zaskoczony tym, jak szybko powracają mi dawno nie wykorzystywane umieję tnoś ci taneczne).

Prawdziwym cudem był o i to, ż e ró wnie szybko przystosowali się do przedł uż onego przebywania poza stacją, w otwartym kosmosie. Był em wtedy takim ignorantem, ż e nie potrafił em docenić niewiarygodnego zbiegu okolicznoś ci, dzię ki któ remu i Norrey i Raoul byli do tego zdolni. Dopiero nastę pnego roku zdał em sobie sprawę na jak cienkim wł osku wisiał wtedy sukces cał ego mojego przedsię wzię cia - cał ego mojego ż ycia. Gdy w koń cu dotarł o to do mnie, miał em dreszcze przez wiele dni.

Takie wł aś nie szczę ś cie sprzyjał o mi przez cał y nastę pny rok.

***

Ten pierwszy rok upł yną ł na rozkrę caniu interesu. Nieskoń czone miliony stresó w i pomniejszych szczegó ł ó w - czy pró bowaliś cie kiedyś zamó wić obuwie taneczne na rę ce? Bardzo mał o potrzebnych nam artykuł ó w moż na był o zamó wić z katalogu Johnny'ego Browna albo wyszperać z asortymentu sprzę tu kosmicznego. Przez rę ce moje i Norrey przepł ynę ł y nieprawdopodobne iloś ci umownych dolaró w i gdyby nie Tom McGillicudy cał e przedsię wzię cie nie był oby po prostu moż liwe do zrealizowania. To on zają ł się rejestracją zaró wno Szkoł y Tań ca Nowoczesnego imienia Shary Drummond, jak i wystę pują cego zespoł u “Stardancers, Inc. ", a nastę pnie został dyrektorem administracyjnym szkoł y, oraz agentem zespoł u. Był czł owiekiem bardzo inteligentnym, nieskazitelnie uczciwym i rozpoczynał prace w sł uż bie Carringtona z oczyma - i uszami - szeroko otwartymi. Posł ugiwaliś my się nim jak ró ż dż ką czarodziejską i osią galiś my cudowne rezultaty. Ilu uczciwych ludzi zna się na finansach i je - rozumie?

Drugim nieocenionym czarodziejem był oczywiś cie Harry. A nadmienić należ y, ż e pię ć z tych dziesię ciu miesię cy spę dził na obowią zkowym urlopie na powierzchni planety, gdzie przystosowywał swó j organizm znowu do ziemskich warunkó w i kierował pracami na orbicie przez nadzwyczaj dł ugodystansowy telefon. W odró ż nieniu od wię kszoś ci personelu “Skyfac", wymienianego co czternaś cie miesię cy, budowniczowie naszego Studia spę dzali tak duż o czasu w stanie cał kowitej nieważ koś ci, ż e jedna zmiana nie mogł a trwać dla nich dł uż ej niż sześ ć miesię cy. Taką samą normę czasową zał oż ył em dla nas - “Gwiezdnych Tancerzy", a doktor Panzella wyraził na nią zgodę. Ale przez pierwszy i ostatnie cztery miesią ce prace przebiegał y pod bezpoś rednim nadzorem Harry'ego. Zakoń czył je nie wykorzystują c do koń ca przeznaczonego na budowę budż etu - podwó jnie zadziwiają ce zważ ywszy na nowatorstwo wielu zastosowanych przez niego rozwią zań konstrukcyjnych. Niemal przekroczył swoją normę przebywania w stanie nieważ koś ci; to nie jego wina, ż e musieliś my mu ją nał oż yć.

Udał o nam się tak skutecznie ograbić “Skyfac" tylko dlatego, ż e był on tym, czym był: gigantem, bezdusznym wielonarodowym trustem, traktują cym ludzi jak wymienne elementy. Prawdopodobnie Carrington lepiej znał swoich podwł adnych - ale wspó lnicy, któ rych zebrał i przekonał do zrealizowania swego marzenia wiedzieli o kosmosie jeszcze mniej niż ja jako wideooperator w Toronto. Jestem pewien, ż e wię kszoś ć z nich uważ ał a “Skyfac" za bardzo daleko poł oż oną zagraniczną inwestycje.

Potrzebował em wtedy cał ej pomocy, jaką mogł em uzyskać. Potrzebował em cał ego roku - i wię cej! - na przeprowadzenie gruntownych badań i przestrojenie nieuż ywanego od ć wierć wieku instrumentu - mojego ciał a tancerza. Udał o mi się, z pomocą Norrey, ale nie przyszł o to ł atwo.

Oglą dają c się teraz wstecz uś wiadamiam sobie, ż e wszystkie z powyż szych szczę ś liwych zbiegó w okolicznoś ci był y nieodzowne, by Szkoł a Tań ca Nowoczesnego imienia Shary Drummond stał a Się faktem dokonanym. Po tylu zazę biają cych się cudach powinienem się chyba spodziewać serii zł ych kart. Ale kiedy w koń cu nadeszł a, nie wyglą dał o to aż tak ź le, bowiem kiedy wreszcie otworzyliś my nasz sklepik, tancerze zaczę li walić do nas drzwiami i oknami. Wyobraż ał em sobie, ż e do pobudzenia apetytu na kosztowny towar potrzebna jest dobra reklama, bo chociaż pokrywaliś my wię kszoś ć wydatkó w studentó w, to i tak utrzymywaliś my je na wystarczają co wysokim poziomie, ż eby od razu wyeliminować przypadkowych ł owcó w wraż eń.

Ł ą czny wpł yw trzech taś m Shary na ś wiadomoś ć taneczną ś wiata był gruntowny i rewolucyjny. Pojawił y się, gdy taniec nowoczesny trwał już niemal od dziesię ciu lat w stagnacji; Był to okres, w któ rym każ dy zdawał się tworzyć wariacje na temat czegoś, co już dawno został o zrobione, w któ rym tuziny choreografó w ł amał y sobie gł owy, usił ują c dokonać kolejnego nowofalowego przeł omu i produkował y w wię kszoś ci taneczny beł kot. Te trzy taś my Shary, wypuszczone w idealnych odstę pach czasu podyktowanych przez jej intuicje, zdoł ał y zapanować nad wyobraź nią wielkiej liczby tancerzy i mił oś nikó w tań ca na cał ym ś wiecie - jak ró wnież milionó w ludzi, któ rzy nigdy przedtem nie interesowali się baletem.

Tancerze zaczynali rozumieć, ż e brak cią ż enia oznacza taniec wolny, wolny od ograniczeń ż ycia spę dzanego w okowach grawitacji. Norrey i ja nie zadbaliś my w swojej naiwnoś ci o utrzymanie naszych planó w w dostatecznej tajemnicy. Dzień po podpisaniu umowy dzierż awnej naszego studia na powierzchni Ziemi w Toronto kandydaci zaczę li przybywać pod nasze drzwi dosł ownie cał ymi tabunami i odmawiali rozejś cia się - stał o się tak na dł ugo przed tym, zanim byliś my gotowi na ich przybycie. Nie opracowaliś my nawet jeszcze metody rekrutacji tancerzy, któ rzy mieli pracować w zerowej grawitacji. Ostatecznie okazał o się to bardzo proste - tancerze, któ rzy przebrnę li przez eliminacje, polegają ce na sprawdzeniu ich umieję tnoś ci w dziedzinie tań ca konwencjonalnego, byli wsadzani do samolotu, wywoż eni pod niebo, wyrzucani stamtą d i filmowani w drodze na dó ł. To nie to samo, co stan nieważ koś ci - ale wystarczają co zbliż one, aby odsiać nie nadają cą się wię kszoś ć.

Mieszkali w szkole, karmiliś my ich na zmiany, aż w pewnym momencie wpadł em w paniką i nieomal chciał em zadzwonić na gó rę do Harry'ego i przesuną ć termin naszego przybycia tak, by zdą ż ył potroić liczbę kabin mieszkalnych w Studio. Ale Norrey przekonał a mnie, ż ebym przy selekcji był bezwzglę dny i z cał ych setek zabrał na orbitę tylko najbardziej obiecują cą dziesią tkę.

***

Wszystko rozbija się najczę ś ciej o niemoż noś ć przystosowania się, niemoż noś ć uwolnienia ś wiadomoś ci od zależ noś ci od gó ry i doł u (tego wł aś nie nie moż e zasymulować skok z opó ź nionym otwarciem spadochronu: skoczek wie, gdzie jest jego dó ł ). Nie pomaga wmawianie sobie, ż e na pó ł noc od gł owy znajduje się “gó ra", a na poł udnie od stó p “dó ł " - z tego punktu widzenia cał y wszechś wiat znajduje się w bezustannym ruchu. Wię kszoś ć mó zgó w po prostu odrzuca takie spostrzeż enie. Taki tancerz bę dzie się stale “gubił ", bę dzie gubił swó j wyimaginowany horyzont i w koń cu popadnie w stan cał kowitej dezorientacji. Wynikają ce stą d efekty uboczne obejmują skrajne przeraż enie, oszoł omienie, mdł oś ci, nieregularne tę tno i skoki ciś nienia - dziadka wszystkich bó ló w gł owy, a takż e bezwolne wypró ż nienia.

Nawet podczas pracy we wnę trzu stacji, w Akwarium Zł otej Rybki, czyli skł adanej kuli z trampolinami, zaprojektowanej przez Raoula, tacy tancerze nie mogą nauczyć się przezwycię ż ania drę czą cego ich rozkojarzenia zmysł ó w. Mają c za sobą cał e zawodowe ż ycie spę dzone na pokonywaniu grawitacji, każ dym wykonywanym ruchem stwierdzają, ż e czują się zagubieni bez ich starej antagonistki, albo przynajmniej bez liniowego, prostoką towego zestawu dekoracji. Przekonaliś my się, iż niektó rzy z nich jednak potrafią się zaaklimatyzować w stanie nieważ koś ci wewną trz sześ cianu lub prostopadł oś cianu, dopó ki pozwala im się traktować jedną ś cianę jako “sufit", a przeciwległ ą jako “podł ogę ".

A w jednym czy w dwó ch przypadkach do nowego ś rodowiska przystosować się potrafił a wyobraź nia, natomiast nie potrafił y tego ciał a, ich instrumenty. Nie zdoł ał y się u nich wykrystalizować nowe odruchy.

Oni po prostu nie byli stworzeni do ż ycia w kosmosie. W wię kszoś ci opuszczali nas jako przyjaciele - ale opuś cili nas wszyscy.

Wszyscy opró cz jednej osoby.

Linda Parsons był a dziesią tą studentką. Nie wykruszył a się i jej odkrycie był o tak szczę ś liwym zbiegiem okolicznoś ci, ż e pozwolił o przerwać zł ą passę.

Był a niż sza od Norrey, prawie tak samo mał omó wna jak Harry (ale z innych powodó w), duż o spokojniejsza od Raoula i bardziej serdeczna i szczera niż był bym ja, gdybym miał przeż yć sto lat. W okropnym tł oku tego pierwszego semestru w stanie nieważ koś ci, wś ró d napadó w zł oś ci i posę pnych zał amań, ona jedna był a osobą powszechnie lubianą - szczerze wą tpię, czy potrafilibyś my przebrną ć przez to wszystko, gdyby nie ona.

Niektó re kobiety potrafią przeobrazić pokó j w emocjonalny wir, po prostu wchodzą c do niego i ta zdolnoś ć nazywana jest “prowokacyjnym stylem bycia". O ile wiem, nasz jeż yk nie dysponuje sł owem pozwalają cym na okreś lenie przeciwień stwa prowokacyjnoś ci, ale Linda był a wł aś nie taka. Miał a talent do sprawiania, ż e ludzie czuli się dobrze w swoim towarzystwie, miał a dryg do ł agodzenia z pozoru nie dają cych się pogodzić antagonizmó w, sposó b na rozjaś nianie pomieszczenia, w któ rym się znalazł a.

Wychował a się w komunie na Farmie w Nowej Szkocji i to prawdopodobnie przyczynił o się do jej empatii, odpowiedzialnoś ci i intuicyjnego zrozumienia dynamiki energii grupy. Są dzę jednak, ż e jej gł ó wna cecha, dominują ca nad innymi był a wrodzona - ona autentycznie kochał a ludzi. Czegoś takiego nie moż na się był o nauczyć. To po prostu był o aż nazbyt wyraź nie zakodowane w jej genach.

Nie chce przez to powiedzieć, ż e był a drugą Polyanną, mdlą co pogodną i sł odką jak ulepek. Wymagał a, aby w jej obecnoś ci utrzymywany był wysoki poziom szczeroś ci i nie pozwolił aby nikomu na luksus skrywanej urazy, któ rą nazywał a “zagię ciem na kogoś parolu". Jeś li przył apał a kogoś z takim psychicznym bagaż em brudó w, wycią gał a to zaraz na ś wiatł o dzienne i zmuszał a go do oczyszczenia się.

Takie cechy są typowe dla dziecka wychowanego w komunie i zwykle sprawiają, ż e jest ono serdecznie nieznoszone w tak zwanym kulturalnym towarzystwie - bazują cym, jak to zwykle bywa, na nieodpowiedzialnoś ci, fał szu i egoizmie. Jednak coś w Lindzie sprawiał o, ż e jej wychodził y one na korzyś ć. Mogł a ci powiedzieć w oczy, ż e jesteś frajer, nie budzą c w tobie gniewu, potrafił a zarzucić ci publicznie, ż e kł amiesz, nie nazywają c cię kł amcą. Najwyraź niej wiedział a jak nienawidzić grzechu i wybaczyć grzesznikowi; a ja to w niej podziwiał em, ponieważ jest to zaleta, któ rej sam nigdy nie posiadał em.

Tak przynajmniej oceniał a ją Norrey i ja. Tom miał o niej inną opinie.

***

 - Spó jrz, Charlie, tam jest Tom.

 - Faktycznie. Tom! Hej, Tom!

 - O rany - powiedział a Norrey - coś jest nie tak.

Tom kipiał z wś ciekł oś ci.

 - Do diabł a, kto mu zalazł za skó rę? Hej, gdzie są Linda i Raoul. Moż e to jakaś rozró ba?

 - Nie, oni przeszli przed nami. Musieli już zł apać taksó wkę i odjechać do hotelu...

Tom, ciskają c wzrokiem bł yskawice, był już przy nas.

 - A wię c to jest ten wasz brylant bez skazy? Jezu! Pieprzone dobre serduszko, skrę cę jej ten chudy kark. A ż eby ją...

 - Hej! O kogo ci chodzi?

 - O Chryste, pó ź niej... już tu idą. Teraz uważ ajcie - powiedział szybko Tom przez zaciś nię te zę by, uś miechają c się przy tym, jakby przed chwilą zał atwiono mu apartament w raju - dajcie tym krwiopijcom, co macie najlepszego, to znaczy jak najmilszy wyraz twarzy, a. moż e zdoł am jakoś was wycią gną ć z tej ś mierdzą cej sytuacji - i ruszył szybkim krokiem w kierunku tł umu uś miechają c się i otwierają c serdecznie ramiona. Gdy odchodził dosł yszał em jak nie poruszają c ustami mamrocze pod nosem coś, co zaczynał o się od “Panna Parsons" i co zawierał o wystarczają co duż o gł osek syczą cych, ż eby przestraszyć ł owcę wę ż y.

Wymieniliś my z Norrey spojrzenia

 - Prawo Pohla - powiedział a i pokiwał a gł ową. (Raoul powiedział nam kiedyś, ż e prawo Pohla gł osi, iż nie istnieje nic na tyle dobrego, by ktoś, gdzieś tego nienawidził i vice versa). I w tym momencie otoczył nas tł um.

 -... tutaj proszę pana kiedy ukaż e się wasza nastę pna taś ma tutaj proszę opowiedzieć naszym widzom co to znaczy naprawdę wierzyć ż e ta nowa forma sztuki jest waż nym paszportem czy zapatrujecie się na to w ten sposó b panno Drummona czy to prawda ż e nie był a pani zdolna do uś miechu do kamerzysty za “Gwiezdny taniec" czy nie zamierza pani na to spojrzeć w ten sposó b proszę kontynuować czy czytelnicy bę dą po prostu nie ale czy nie myś li pani panno Drummond ż e jest pani tak dobra jak siostra w dochodach w ich wł asnym kraju są bez honoru ż eby witać was na Ziemi tutaj proszę - mó wił tł um wś ró d trzaskó w, pstrykó w, furkotu i wycia maszynerii oraz wś ró d oś lepiają cych rozbł yskó w czegoś, co wyglą dał o na widzianą z bliska eksplozje w ją drze galaktyki. A ja uś miechał em się, kiwał em gł ową, mó wił em grzecznie dowcipne rzeczy i odpowiadał em z humorem na najobraź liwsze pytania i zanim znaleź liś my się w taksó wce kipiał em ze zł oś ci jak czajnik. Raoul i Linda rzeczywiś cie pojechali już przodem. Tom znalazł nasze bagaż e i odjechaliś my z wielką szybkoś cią.

 - Rany boskie, Tom - powiedział em, gdy taksó wka ruszył a - na przyszł oś ć zwoł aj konferencje prasową na nastę pny dzień, dobrze?

 - A niech to szlag trafi - wybuchną ł - mogę zrezygnować kiedy tylko sobie zaż yczysz.

Sił a jego gł osu przestraszył a nawet taksó wkarza. Norrey chwycił a Toma za rę kę i zmusił a do spojrzenia na siebie.

 - Sł uchaj - powiedział a ł agodnie - jesteś my twoimi przyjació ł mi i nie chcemy, ż ebyś na nas krzyczał. Okay?

Wzią ł jeszcze jeden gł ę boki oddech, wstrzymał na chwile powietrze, wypuś cił je w jednym potę ż nym westchnieniu i skiną ł gł ową.

 - Okay.

 - No wię c dowiedz się, ż e orientuje się, iż reporterzy mogą być trudni we wspó ł pracy. Rozumiem to, Tom. Ale teraz jestem zmę czona i gł odna, nogi bolą mnie jak diabli, a moje ciał o jest przekonane, ż e waż y trzysta trzydzieś ci kilogramó w. Moż e wię c nastę pnym razem trochę im zeł gamy?

Nie odpowiedział od razu, a kiedy się odezwał, jego gł os był już spokojny.

 - Norrey, ja naprawdę nie jestem idiotą. Konferencje prasową na jutro zwoł ał em i zaapelował em do wszystkich, zę by okazali trochę serca i dali wam dzisiaj spokó j. Ci tam skubań cy byli tymi, któ rzy mnie zignorowali, sukin...

 - Chwileczkę - przerwał em mu. - To po co, u diabł a, daliś my im to przedstawienie?

 - Czy uważ asz, ż e tego chciał em? - warkną ł Tom. - Co ja mam powiedzieć jutro tym, któ rzy zastosowali się do mej proś by? Ale nie miał em wyboru, Charlie. Ta zwariowana dziwka nie pozostawił a mi ż adnego wyboru. Musiał em coś dać tym draniom, bo puś ciliby to, co już mieli.

 - Tom, o czym ty, u licha, mó wisz?

 - O Lindzie Parsons, o tym waszym cudownym odkryciu.

 - Wy dwoje, hmmm, nie przypadliś cie sobie do gustu - zasugerował em.

Tom parskną ł.

 - Najpierw nazywa mnie ś ciubidupą. To praktycznie pierwsze sł owo jakie usł yszał em z jej ust. Potem mó wi, ż e jestem ignorantem i ż e nie traktuje jej należ ycie. Ją traktować należ ycie! Z kolei beszta mnie za to, ż e sprowadził em reporteró w i... Charlie, przyznam, ż e powinienem wywalić tych gryzipió rkó w na zbity pysk, ale nie muszę wysł uchiwać wymysł ó w jakiegoś ż ó ł todzioba. No wię c zaczynam wyjaś niać jej sprawę reporteró w, a wtedy ona mó wi, ż e jestem asekurant. Chryste na niebiosach, jeż eli istnieje coś czego nienawidzę, to jest zachowanie kogoś, kto wył adowuje na mnie swoją agresje, a potem uś miecha się, patrzy mi prosto w oczy, usił uje pogł adzić mnie po pieprzonym karku i mó wi mi, ż e jestem asekurant!

Ocenił em, ż e wył adował się już dostatecznie i tracił em powoli rachubę tych cierni wraż onych w jego ambicje.

 - A wię c ja i Norrey odstawiliś my przed dziennikarzami wielkich przyjemniakó w, bo sfilmowali was dwoje handryczą cych się publicznie?

 - Nie!

W koń cu wycią gnę liś my z niego cał ą historie. To był a znowu ta stara magia Lindy w zastosowaniu praktycznym i nie potrafił bym przytoczyć bardziej typowego przykł adu. Przez setki tł oczą cych się w terminalu portu kosmicznego ludzi, w jakiś sposó b utorował a sobie drogę nieznajoma, siedemnastoletnia dziewczyna i padają c Lindzie w ramiona wyszlochał a, ż e przyć pał a, a teraz traci nad sobą kontrole i bł aga Linde, ż eby ta coś na to poradził a. Zdarzył o się to w momencie, w któ rym tł um reporteró w rozpoznał w Lindzie Gwiezdną Tancerkę i ruszył w jej kierunku. Nie są dzę, nawet wzią wszy pod uwagę to, ż e waż ył a sześ ć razy wię cej niż normalnie, ż e został a podziurawiona jak sito przez kontrole medyczną, znieważ ona przez urzą d imigracyjny i doprowadził a Toma do biał ej gorą czki, bo stracił a swoją zwykł ą powś cią gliwoś ć; są dzę, ż e ś wiadomie z niej zrezygnował a. W każ dym bą dź razie wyrą bał a w tej bandzie wampiró w najwyraź niej wielką dziurę, wycią gnę ł a przez nią te biedną dziewczynę i zł apał a jej taksó wkę. Gdy do niej wsiadał y, jakiś pajac wsadził dziewczynie w twarz kamerę i Linda go znokautował a.

 - Do diabia, Tom, sam bym to zrobił - powiedział em dowiedziawszy się wszystkiego.

 - Rany boskie, Charlie! - zaczą ł. - Potem z nadludzkim wysił kiem zapanował nad swym gł osem. - Zastanó w się. Posł uchaj. My się tu nie bawimy w klasy. Przez moje rę ce przepł ywają megadolce, Charlie, megadolce! Nie jesteś już nę dzarzem, nie przysł ugują ci przywileje nę dzarza. Czy ty...

 - Tom - odezwa się zaszokowana Norrey.

 -... masz w ogó le pojecie jak zmienna stał a się opinia publiczna w cią gu ostatnich dwudziestu lat? Moż e muszę ci uś wiadomić, jak bardzo interesuje ją ta orbitują ca kupa zł omu, któ rą wł aś nie opuś ciliś cie? A moż e zamierzasz mnie przekonać, ż e taś my w twojej walizce są ró wnie dobre jak “Gwiezdny taniec" i masz tam coś tak wystrzał owego, ż e moż esz sobie bić reporteró w i ujdzie ci to na sucho?

Trafił w sedno. Wszystkie plany choreograficzne, jakie zamierzaliś my realizować na orbicie opierał y się na zał oż eniu, ż e bę dziemy dysponowali grupą zł oż oną z oś miu do dwunastu tancerzy. Są dziliś my, ż e jesteś my pesymistami. Musieliś my wyrzucić wszystko do kosza i zaczynać od począ tku. Taś my, któ re w wyniku tego nakrę ciliś my zawierał y w wię kszoś ci wystę py solowe, a na tym etapie był to nasz najsł abszy punkt. I chociaż spodziewał em się, ż e sporo mogę nadrobić montaż em, to...

 - Wszystko w porzą dku, Tom. Te gnojki dostaną coś, co ich wydawcom bę dzie odpowiadał o bardziej od pię ciostopowej pannicy robią cej goryla z goryla - oni ró wnież liczą się z opinią publiczną.

 - A co ja jutro powiem Westbrookowi? A Moriemu i Barbarze Frum, a UPI, a AP, a...

 - Tom - przerwał a mu ł agodnie Norrey - wszystko bę dzie w porzą dku.

 - W porzą dku? Jak to w porzą dku? Wytł umacz mi, jak wszystko moż e być w porzą dku?

Ja wiedział em do czego Norrey zmierza.

 - O, do diabł a, jasne. Oczywiś cie nawet o tym nie pomyś lał em, sł oneczko. Przez te zgraje szakali wyleciał o mi to po prostu z gł owy. To im dobrze zrobi - zaczą ł em chichotać. - To im dobrze zrobi.

 - Jeż eli nie masz nic przeciwko temu, kochanie.

 - Co? Och nie... nie, nie mam nic przeciwko - uś miechną ł em się. - Zanosił o się na to od dosyć dawna. Zró bmy z rym porzą dek.

 - Moż e ktoś mnie, z ł aski swojej, poinformuje, o co tu, u diabł a...

 - Tom - powiedział em wylewnie - o nic się nie martw. Powiem twoim pozostawionym na lodzie przyjacioł om to samo, co powiedział em w wieku lat trzynastu memu ojcu, gdy ten przydybał mnie w piwnicy z có rką listonosza.

 - To znaczy co? - przerwał mi z zalą ż kiem mimowolnego uś miechu, jeszcze niezupeł nie wiedzą c czemu chce się uś miechną ć.

Obją ł em Norrey ramieniem.

 - Wszystko bę dzie okay, tatusiu. Jutro się pobierzemy.

Przez kilka sekund gapił się na nas tę po, uś miech zbladł, a potem powró cił w peł nej krasie.

 - To przeraż ają ce, to... wiecie, wydaje mi się, ż e to chwyci, wydaje mi się, ż e się uda - miał na tyle przyzwoitoś ci, ż e się zarumienił. - To znaczy, do diabł a z reporterami. Ja tylko... ja chciał em powiedzieć... Moje gratulacje!

 - Zawsze - powiedział a ponuro Norrey - moż esz na nas liczyć w takich sprawach.

***

Tak jak o to prosił em, recepcja zatelefonował a do mnie, gdy tylko Linda wpisał a się do rejestru goś ci hotelowych. Odchrzą kną ł em, zawiesił em sł uchawkę w powietrzu, zwlokł em się z ł ó ż ka i wlazł em w hotelowy kosz na ś mieci, wpadł em na nocny stolik, niszczą c go wraz ze stoją cą na nim lampką i skoń czył em rozcią gnię ty jak dł ugi na podł odze z policzkiem gł ę boko wtulonym w puszysty dywan, a nosem o parę centymetró w od jarzą cego się cyferblatu zegara, któ ry twierdził, ż e jest 4: 42 rano.

Nieprawdopodobne, Norrey wcią ż spał a. Wstał em, ubrał em się po ciemku i wyszedł em, uprzą tniecie rumowiska pozostawiają c na rano. Na szczę ś cie najbardziej ucierpiał a zdrowa noga - mogł em chodzić, aczkolwiek z rodzajem podwó jnego utykania.

 - Linda? To ja; Charlie.

Otworzył a od razu.

 - Charlie, przepraszam...

 - Przestań. Dobrze postą pił aś. Co z tą dziewczyną? - Wszedł em do ś rodka.

Zamknę ł a za mną drzwi i skrzywił a się.

 - Nic takiego. Jest teraz wś ró d swoich. Myś lę, ż e wydobrzeje.

 - To dobrze. Do dziś pamię tam jak wpadł na mnie jakiś ć pun.

Skinę ł a gł ową.

 - Wiesz, ż e jej przejdzie za osiem godzin, ale co z tego, to się powtó rzy.

 - Tak. Sł uchaj, co do Toma...

Znowu się skrzywił a.

 - O rany, Charlie, co za bzik.

 - Wy dwoje, hmm tego... pokł ó ciliś cie się?

 - Pró bował am mu tylko powiedzieć, ż e jest za sztywny, a on zaczą ł się zachowywać tak, jakby nie rozumiał o czym mó wię. No to mu powiedział am, ż e nie jest takim gł upcem, jakiego udaje i poprosił am, ż eby mnie traktował jak przyjació ł kę, a nie jak jaką ś obcą - z tego, co mi o nim opowiadał eś, wydawał o mi się, ż e postę puje dobrze. Odpowiada mi na to “Okay", wię c proszę go jak przyjaciela, ż eby postarał się przytrzymać tych reporteró w z dala od nas na dzień czy coś koł o tego, a on do mnie z buzią. Zachowywał się tak asekurancko, Charlie.

 - Posł uchaj, Lindo - zaczą ł em - to ten pieprznik tak...

 - Charlie, naprawdę starał am się go uspokoić, starał am się mu okazać, ż e nie mam do niego pretensji. Ja... gł adził am go po karku i ramionach, ż eby go rozluź nić, a on mnie odepchną ł. Dosł ownie odepchną ł mnie, Charlie. Ty i Norrey mó wiliś cie, ż e to taki mił y facet, a tu co?

 - Przykro mi Lindo, ż e ci się nie spodobał. Tom to mił y goś ć. To tylko...

 - Są dzę, ż e chciał po prostu, ż ebym zostawił a Sandrę, ż ebym pozwolił a zabrać ją Sł uż bie Porzą dkowej i...

Zrezygnował em.

 - Zobaczymy się ra.... po poł udniu, Lindo. Prześ pij się trochę. O drugiej, w Sali ileś tam, odbę dzie się konferencja prasowa.

 - Jasne. Przepraszam, musi być już pó ź no, co?

Gdy wchodził em do pokoju, Norrey wcią ż jeszcze spał a jak zabita, ale gdy wsuną ł em się pod koł drę i przytulił em do jej plecó w parsknę ł a jak koń i wymamrotał a:

 - Wszystko w porzą dku?

 - W porzą dku - wyszeptał em - ale wydaje mi się, ż e przez jakiś czas bę dziemy musieli trzymać tych dwoje w separacji.

Odwró cił a się do mnie, otworzył a jedno oko i odszukał a mnie nim.

 - Kochanie - wymamrotał a uś miechają c się jedną stroną twarzy - jeszcze bę dą z ciebie ludzie.

A potem odwró cił a się plecami i znowu pogrą ż ył a we ś nie, pozostawiają c mnie zadowolonego z siebie, gł upio zarozumiał ego i zastanawiają cego się, o czym ona, u diabł a, mó wił a.




  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.