Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





CZEŚĆ II - GWIEZDNI TANCERZE



 

Rozdział l

 

Lot z Waszyngtonu był dla mnie cię ż kim przeż yciem. Jak czł owiek, któ ry tyle czasu pracował w stanie nieważ koś ci, moż e pochorować się w samolocie? Co gorsza, tego ranka obudził em się z zazię bieniem, któ re drę czył o mnie od chwili powrotu na Ziemie, spę dził em wię c cał y lot w oczekiwaniu na noż e, któ re przeszyją mi uszy, gdy bę dziemy lą dować.

Nie czuł em nawet przygnę bienia. Zbyt wiele przydarzył o mi się w cią gu ostatnich kilku tygodni. Był em wykoń czony, wyczerpany, znajdował em się po prostu w stanie apatii. Pomogł o mi to, ż e znalazł em się w znajomym miejscu - dlaczego, na dobrą sprawę, nie myś lał em kiedyś, jakieś tysią c lat temu, o Toronto, jako o “domu"?

Po przejś ciu przez kontrole celną natkną ł em się, oczywiś cie, na reporteró w, - ale już nie tak wielu, jak na począ tku. Kiedyś, jako szczeniak, spę dził em lato pracują c w szpitalu psychiatrycznym i nauczył em się tam nadzwyczajnej rzeczy - nauczył em się mianowicie, ż e każ dy, choć by najbardziej uparty czł owiek, przestanie was w koń cu nagabywać i pó jdzie sobie, jeż eli bę dziecie go cał kowicie ignorować. Przez ostatnie trzy tygodnie praktykował em te metodę tak konsekwentnie, ż e wyrobił em sobie odpowiednią opinie u przedstawicieli masmedió w i teraz tylko najbardziej wytrwał e krę citaś my fatygował y się podtykaniem mi pod nos mikrofonó w. Po chwili pojawił a się przede mną taksó wka i wsiadł em do niej. Na taksiarzy z Toronto moż na liczyć. Oni, dzię ki Bogu, nikogo nie rozpoznają.

Był em teraz “wolny".

Ponowne przekroczenie progu studia TDT wywoł ał o u mnie silne uczucie deja vu, tak silne, ż e niemal przebił o moją skorupę.

Otworzył em drzwi i w drugim koń cu starej, znajomej sali dostrzegł em Norrey. Tak jak wtedy prowadził a zaję cia z grupą studentó w. Mogli to być ci sami studenci. Brakował o tylko Shary.

Ale jej starsza siostra był a jak najbardziej ż ywa. Zastał em ją w trakcie demonstrowania serii figur tanecznych i zanim na mnie spojrzał a i zanim mnie zobaczył a, miał em jeszcze czas odebrać wraż enie bł yszczą cej skó ry, zdrowego potu i ś wietnej gry mię ś ni. Zamarł a jak zatrzymana nagle klatka filmu, a potem dosł ownie się zał amał a. Jej ciał o zwinę ł o się automatycznie i potoczył o po podł odze. Z przewrotu przeszł a pł ynnie do biegu i pę dził a w moim kierunku z rozwartymi ramionami pł aczą c i klną c po drodze. Zanim wpadł a na mnie, jeszcze zdą ż ył em staną ć mocno na mojej zdrowej nodze, a potem potrzą saliś my sobą jak pijane olbrzymy, ona zaś klę ł a jak szewc i wykrzykiwał a moje imię. Ś ciskaliś my się bez koń ca, aż wreszcie uś wiadomił em sobie, ż e trzymam ją nad podł ogą i ż e moje ramiona trzeszczą niemal tak gł oś no, jak moja noga. Sześ ć miesię cy temu nie wytrzymał aby, pomyś lał em mgliś cie i postawił em Norrey na ziemi.

 - Dobrze się czujesz, dobrze, dobrze się czujesz? - mó wił jej gł os do mojego ucha. Cofną ł em się i spró bował em uś miechną ć. - Moja noga mnie zabija. I wydaje mi się, ż e mam grypę.

 - Charlie, do cholery, nie waż się kpić ze mnie. Dobrze się czujesz? - Jej dł onie zacisnę ł y się na moim karku, jakby zamierzał a się na nim powiesić.

Rę ce opadł y mi na jej talie i popatrzył em jej w oczy zapominają c o uś miechu. I nagle zdał em sobie sprawę, ż e nie drę czy mnie już apatia. Mó j kokon pę kł, krew tę tnił a mi w uszach i czuł em jak powietrze owiewa mą skó rę. Po raz pierwszy zastanowił em się, po co tu przyszedł em i czę ś ciowo to zrozumiał em.

 - Norrey - powiedział em po prostu - czuje się dobrze. Powiedział bym nawet, ż e jestem w lepszej formie, niż przed dwudziestu laty.

To drugie zdanie zwyczajnie mi się wymknę ł o, ale wypowiadają c je wiedział em już, ż e, to prawda. Norrey wyczytał a te prawdę z mego wzroku i zdoł ał a się jakoś odprę ż yć nie zwalniają c swego uś cisku.

 - Och, dzię ki Bogu! - Zaszlochał a i przycią gnę ł a mnie jeszcze bliż ej. Po chwili jej ł kania ucichł y i powiedział a cienkim, prawie rozdraż nionym gł osem: - Ł amie, ci kark. - I oboje uś miechnę liś my się jak idioci i roześ mieliś my w gł os. Ś mieliś my się obejmują c i nagle Norrey westchnę ł a, poczerwieniał a i odwró cił a na pię cie do swoich studentó w.

Patrzyli na nas, zafascynowani. Wiedzieli. Oglą dali telewizje, czytali gazety. I gdy tak mierzyliś my się wzrokiem, jedna ze studentek wystą pił a przed grupę.

 - No, dosyć tego - powiedział a do swych kolegó w. - Powtarzamy od począ tku. Zaczynamy na moje trzy - i RAZ... - Cał a grupa podję tą ć wiczenia. Nowa instruktorka unikał a wzroku Norrey, nie chciał a zaakceptować ani nawet dostrzec wyraż anej w nim wdzię cznoś ci - ale w tań cu zdawał a się lekko uś miechać do samej siebie.

Norrey odwró cił a się z powrotem do mnie.

 - Muszę się przebrać.

Uś miechnę ł a się znowu i odeszł a.

***

Na dworze był o jakoś niesamowicie. Przyroda zdawał a się kipieć nieznanymi kolorami i rozpryskiwać je wszę dzie na cześ ć jesieni. Szliś my przez ten dzień razem, ramie w ramie, odzywają c się z począ tku sporadycznie, a w koń cu porozumiewają c się tylko oczyma. Moje skoł atane myś li zaczynał y nabierać jasnoś ci; noga bolał a mnie mniej.

“Le Maintenant" istniał o jeszcze wtedy, ale prezentował o się nę dzniej niż kiedyś. Gdy wchodziliś my do ś rodka, dostrzegł nas przez okienko kuchenne Gruby Humphrey i wybiegł nam na spotkanie. To najgrubszy szczę ś liwy czł owiek i najszczę ś liwszy grubas, jakiego spotkał em. Widział em go w lutym na dworze w samej tylko koszuli i mó wią, ż e raz jakiś niedoszł y wł amywacz dź gną ł go trzy razy noż em bez widocznego skutku. Wypadł przez wahadł owe drzwi i runą ł w naszym kierunku.

 - Panie Armstead, panno Drummond! Witajcie!

 - Czoł em, Gruby - zawoł ał em wyjmują c z nosa filtry - niech Bó g ma w opiece twoją gę bę. Masz jakiś stolik?

 - Jasne, jest gdzieś w piwnicy. Zaraz po niego skoczę.

 - Przepraszam cię, ż e z tym wyskoczył em.

 - Mam dosyć tych waszych wyskokó w - podsumował a oschle Norrey.

Gruby Humphrey ś mieją cy się w gł os jest jak trzę sienie ziemi w kanadyjskich Gó rach Skalistych.

 - Jakż e się cieszę, ż e pań stwa widzę, jakż e się cieszę, ż e widzę pań stwa oboje. Zbyt dł ugo pan do mnie nie zaglą dał, panie Armstead.

 - Pó ź niej ci o wszystkim opowiem.

 - Jasne. Niech no się zastanowię; pan mi wyglą da na funt krzyż owej, trochę pieczonych kartofli, groch z czosnkiem i wiadro mleka. Panią, panno Drummond, oceniam na sał atkę z tuń czyka na grzance z buł ki pszennej, z boku plasterki pomidora i szklankę mleka z pianką. Dookoł a sał atka. Co?

Oboje wybuchnę liś my ś miechem.

 - Znowu odgadł eś. Jak zwykle. Po co zawracasz sobie gł owę drukowaniem menu?

 - Czy pań stwo uwierzą? Tak każ ą przepisy. Co by pań stwo powiedzieli, gdyby ten stek był gotowany?

 - Doskonale - zgodził em się, odbierają c od Norrey jej pł aszcz i filtry. Gruby Humphrey rykną ł, klepią c się dł onią po potę ż nym udzie i wzią ł ode mnie moje okrycie, podczas gdy ja wieszał em ubranie Norrey.

 - Brakował o pana w tej knajpie, panie Armstead. Ż aden z tych innych... Tedy proszę. - Zaprowadził nas do mał ego stolika na zapleczu i gdy siadaliś my, uś wiadomił em sobie, ż e to ten sam, któ ry dawno temu zajmowaliś my z Sharą i Norrey. Nie zabolał o mnie to ani trochę; czuł em się dobrze. Gruby Humphrey zwiną ł nam skrę ta ze swego prywatnego schowka i zostawił na stoliku woreczek i paczkę bibuł ek.

 - Palcie do woli - powiedział i wró cił do kuchni. Jego oddalają ce się poś ladki przywodził y na myś l dwa zmagają ce się z wiatrem zeppeliny.

Nie palił em od tygodni; od pierwszego sztacha zakrę cił o mi się w gł owie. Gdy podawaliś my sobie papierosa, palce Norrey ocierał y się o moje, a ich dotyk był ciepł y i elektryzują cy. Mó j nos, któ ry zaczą ł się wypeł niać od chwili przekroczenia progu restauracji, przepeł nił się wreszcie i pomię dzy kichnię ciami, a trą bieniem w chusteczkę skrę t został wypalony, zanim padł o choć jedno sł owo. Zdawał em sobie jasno sprawę, jak gł upio muszę wyglą dać, ale jednocześ nie był em zbyt rozradowany, ż eby się tym przejmować. Starał em się poukł adać sobie w gł owie wszystko, co musiał o zostać powiedziane i wszystko, o co trzeba zapytać, ale wcią ż toną ł em w brą zowych oczach Norrey i tracił em gł owę. Poszukiwał em odpowiednich sł ó w.

 - No i jesteś my tutaj - oto co udał o mi się odszukać.

Norrey uś miechnę ł a się pó ł gę bkiem.

 - Aleś się przezię bił.

 - Nos zatkał mi się w dwadzieś cia godzin po tym jak znalazł em się na Ziemi i nawet mu odpowiednio za to nie podzię kował em. Czy ty w ogó le masz pojecie jaką zgnilizną ś mierdzi ta planeta?

 - Myś lał am, ż e systemy zamknię te cuchną gorzej.

 - To woń kosmosu... chciał em powiedzieć - stacji kosmicznej. Ale Ziemia jest gulaszem zapachó w, w wię kszoś ci nieprzyjemnych.

Skinę ł a gł ową.

 - W kosmosie nie ma kominó w.

 - Nie ma wysypisk ś mieci.

 - Nie ma krowich plackó w.

 - Nie ma ś ciekó w.

 - Jak umarł a, Charlie?

 - Wspaniale.

 - Czytam gazety. Wiem, ż e to wszystko wyssane z palca, ale ty tam był eś.

 - Tak. - Przez ostatnie trzy tygodnie powtarzał em te opowieś ć ze sto razy, ale nigdy nie opowiadał em jej komuś bliskiemu. A Norrey na pewno zasł ugiwał a na to, by wiedzieć, jak umierał a jej siostra.

Powiedział em jej wię c o przybyciu obcych, o tym jak Shara zrozumiał a intuicyjnie, ż e istoty te komunikują się za poś rednictwem tań ca i o jej natychmiastowej decyzji udzielenia im odpowiedzi. Opowiedział em jej, jak Shara zdał a sobie stopniowo sprawę z wrogoś ci obcych, z ich terytorialnej zaborczoś ci, z ich zdecydowanego zamiaru opanowania naszej planety i przeznaczenia jej na swoje tarlisko. I opowiedział em jej, najlepiej jak umiał em, o “Gwiezdnym tań cu".

Norrey nie odzywał a się dł uż szy czas, a potem pokiwał a gł ową.

 - Uhuh - jej twarz wykrzywił a się raptownie. - Ale dlaczego musiał a umrzeć, Charlie?

 - Był a wykoń czona, kochanie - powiedział em i ują ł em ją za rę kę. - Przystosował a się już cał kowicie do warunkó w nieważ koś ci, a to jest proces nieodwracalny. Nigdy nie mogł aby powró cić na Ziemie ani nawet na “Skyfac", gdzie cią ż enie nie przekracza jednej szó stej ziemskiego. No, oczywiś cie, mogł a ż yć w stanie nieważ koś ci, ale wszystkie konstrukcje w kosmosie, na któ rych panują warunki nieważ koś ci, należ ą albo do wojskowych, albo do Carringtona - a ona nie miał a już powodu, aby cokolwiek od niego przyjmować. Zatań czył a swó j “Gwiezdny taniec", ja go zarejestrował em i to był już koniec.

 - A co z Carringtonem? - spytał a, a jej palce zacisnę ł y się boleś nie na mej rę ce. - Gdzie jest teraz?

 - Wł aś nie dzisiaj rano się o tym dowiedział em. Usił ował zagarną ć wszystkie taś my i wszystkie wpł ywy kasowe dla Skyfac Incorporated, czyli dla siebie. Ale zapomniał podsuną ć Sharze kontrakt do podpisania, Tom McGillicudy zaś znalazł w jej rzeczach testament holograficzny. Pozostawia w nim wszystko tobie i mnie do podział u pó ł na poł. Carrington usił ował przekupić notariusza stwierdzają cego autentycznoś ć testamentu, ale trafił na uczciwego czł owieka. Sprawa znalazł a się dziś po poł udniu w dzienniku telewizyjnym. Sama nawet myś l o chociaż kró tkim wyroku w normalnej grawitacji był a dla niego nie do zniesienia. Są dzę, ż e w koń cu przekonał sam siebie, iż naprawdę ją kochał, ponieważ pró bował skopiować jej odejś cie. Spartaczył je. Nie miał poję cia, jak opuszczać obracają cy się Pierś cień i zbyt pó ź no się, puś cił. To najczę ś ciej spotykany bł ą d u począ tkują cych.

Norrey spojrzał a na mnie zaintrygowana.

 - Ostatnio widziano go, jak leciał przez kosmos kierują c się mniej wię cej na Betelgeze, nie stał się wiec, tak jak ona, meteorytem. Wydaje mi się, ż e teraz mó wią o tym w wiadomoś ciach. - Zerkną ł em na zegarek. - Tak prawdę, mó wią c, to wedł ug moich obliczeń wł aś nie koń czy mu się powietrze - jeś li miał doś ć charakteru, ż eby na to czekać.

Norrey uś miechnę ł a się i rozluź nił a swó j uś cisk.

 - Pomyś lmy chwile o tym - mruknę ł a.

W czasie jedzenia rozmawialiś my mał o i na ż aden okreś lony temat. Kuchnia Grubego Humphreya domagał a się poś wiecenia jej stosownej uwagi. Wł aś ciwy posił ek pojawił się na stole, gdy koń czyliś my sał atkę i kiedy najedliś my się do syta, obydwa talerze był y puste, a kawa ostygł a akurat tyle, ż e moż na ją był o pić. Plasterki ś wież ego ciasta morelowego - specjalnoś ć Grubego - był y wyję te prosto z pieca i jeszcze ciepł e. Poprosiliś my o dolewkę kawy. Wpuś cił em do nosa nieco pseudoefedryny. Konwersacja oż ywiał a się powoli. Pozostał o jeszcze tylko jedno pytanie, jakie chciał em jej teraz zadać, a wię c je zadał em.

 - No, a co u ciebie, Norrey?

Skrzywił a się.

 - Nic specjalnego.

 - Pię kna odpowiedź, nie ma co.

 - Norrey, w dniu, w któ rym w twoim ż yciu nie wydarzy się nic specjalnego, w Ottawie rozpocznie urzę dowanie uczciwy rzą d. Wysł uchiwał em kiedyś przez ponad godzinę, ż e zatrzymał aś się w rozwoju, ale facet, któ ry to mó wił, był notorycznym ł garzem. Wiesz przecież, ż e ostatnio był em oderwany od przyziemnych spraw.

Zmarszczył a brwi i to był dla mnie impuls wyzwalają cy. Wytę ż ał em umysł od chwili, gdy tam, w studio, w ramionach Norrey uwolnił em się od apatii i już uzmysł owił em sobie wiele rzeczy. Ale widok tego marsa dokoń czył dzieł a; nagle, z niemal sł yszalnym trzaskiem, zamę t w mojej podś wiadomoś ci się uporzą dkował.

 - Co cię tak ubawił o?

 - Nie wiem, czy potrafię, to wyjaś nić, kochanie. Zdaje się, ż e wł aś nie odkrył em, jak Gruby Humphrey to robi.

 - Co?

 - Pó ź niej ci powiem. O czym to mó wiliś my...

Mars powró cił na jej czoł o.

 - Przeważ nie to ja mó wił am. Powiedzieć co u tonie w dwudziestu pię ciu sł owach, a moż e kró cej? Przez dł uż szy czas sama nie zadawał am sobie tego pytania. Moż e zbyt dł ugi. - Siorbnę ł a ł yk kawy. - Okay. Znasz ten album Johna Koernera, ostatni, któ ry zrobił? Bieg, skoki, stanie w miejscu? To chyba wł aś nie robił am. Wł oż ył am duż o energii w uporzą dkowanie swoich spraw i nie jestem zadowolona. Jestem... jestem prawie znudzona.

Utknę ł a, postanowił em wię c odegrać role adwokata diabł a.

 - Ale robisz to, co zawsze chciał aś robić - powiedział em i zaczą ł em zwijać skrę ta.

Skrzywił a się.

 - Moż e wł aś nie w tym rzecz. Moż e ż yciowe ambicje nie powinny być czymś, co moż na osią gną ć - bo co robić potem? Pamię tasz ten film Koernera?

 - Tak. “Brzmienie snu".

 - Pamię tasz, co powiedział o sensie ż ycia?

 - Jasne. “Zró b nastę pny krok" - dopasował em sł owa do akcji liż ą c bibuł kę, sklejają c ją i skrę cają c koń ce. Zapalił em. - Zawsze uważ ał em, ż e to straszna rada. Wpę dził a mnie w parę trudnych sytuacji.

Zacią gnę ł a się, wstrzymał a oddech i wydmuchnę ł a dym.

 - Jestem gotowa do zrobienia swojego nastę pnego kroku, ale nie wiem jeszcze jaki on bę dzie. Jeź dził am na tournee z zespoł em, wystę pował am solo w Nowym Jorku, zajmował am się choreografią, prowadził am cał ą te cholerną szkoł ę, a teraz jestem dyrektorem artystycznym. Pozostawiono mi peł ną samodzielnoś ć. Jeż eli zechce, mogę nawet prowadzić zaję cia. Od tej chwili, aż po nieskoń czonoś ć, repertuar TDT bę dzie co roku obejmował jeden z moich kawał kó w i zawsze bę dę miał a do dyspozycji pierwszorzę dne ciał a. Pracował am na te dziecinne marzenia cał e ż ycie, Charlie, i kiedy był am mał a, nie wybiegał am myś lą dalej, niż do chwili obecnej. Nie wiem, jaki ma być ten “nastę pny krok". Potrzebne mi nowe marzenie.

 - Masz jakieś pomysł y? Albo przynajmniej sugestie?

 - Myś lał am o wspó ł pracy z jednym z tych zespoł ó w kolektywnych, gdzie każ dy choreografuje każ dy kawał ek. Chciał abym spró bować wspó ł pracy z taką grupą, ale nie ma wł aś ciwie ż adnej, do któ rej mogł abym doł ą czyć. Jedyna, któ ra by mi pasował a, to “New Pilobulos", ale w tym przypadku musiał abym mieszkać w Ameryce.

- Daj temu spokó j.

 - Masz rację, cholera. Ja... Charlie, ja nie wiem. Myś lał am nawet o rzuceniu wszystkiego w diabł y, wyjeź dzie na wyspę Księ cia Edwarda i zaję ciu się farmą. Zawsze chciał am tak postą pić i nigdy tego nie zrealizował am. Shara zostawił a tam po sobie porzą dek. Mogł abym... och, to wariactwo. Wcale nie chce uprawiać ziemi. Ja chce tylko czegoś nowego. Jakiejś odmiany. Dziewiczego terytorium, czegoś, co... Charlie Armstead, czemu się tak, u diabł a, uś miechasz?

 - Dalej, mał a, siadaj tu, na moich kolanach i mó w czego chcesz.

Chichotał a teraz. Nie wiedział a dlaczego, ale chichotał a.

 - Charlie...

 - Wybierz numer od jednego do dwó ch.

 - Dwa.

 - To bardzo dobry numer. Bardzo dobry numer. Wygrał aś wł aś nie jedno idealnie dobre, fabrycznie nowe marzenie ze wszystkimi akcesoriami i gwarancją. Ten towar jest niedostę pny w sieci sprzedaż y detalicznej. Bardzo dobry numer. Jak szybko moż esz wyjechać z miasta?

 - Wyjechać z miasta! Charlie... - Zaczynał o jej coś ś witać. - Nie zmierzasz chyba...

 - Co byś powiedział a na poł owę, udział u w wielkiej pustce, dziecko? Jesteś mile widziana. Porozmawiajmy o znalezieniu się na szczycie ś wiata!

Chichot ucichł.

 - Charlie, nie zmierzasz chyba do tego, o czym ja...

 - Proponuje ci po prostu partnerską wspó ł prace w zespole kolektywnym - prawdziwym zespole kolektywnym. Chce. przez to powiedzieć, ż e wszyscy bę dziemy musieli mieszkać razem przynajmniej przez jeden sezon. Duż y mają tek, ale z począ tku trochę kł opotó w lokalowych.

Pochylił a się nad stoł em pakują c jeden ł okieć w kawę, a drugi w ciasto morelowe, zł apał a mnie za muszkę i potrzą snę ł a.

 - Przestań bredzić i mó w do rzeczy, cholera.

 - Przecież mó wię, kochanie, przecież mó wię. Proponuje zał oż enie zespoł u choreografó w, prawdziwej komuny. To musi być komuna. Czł onkowie zespoł u bę dą mieszkać razem, dzielić się ró wno zyskami, a wszystkie wydatki pokrywam ja. Nawiasem mó wią c, bę dzie ich do diabł a i trochę. O tak, jesteś my bogaci, czyż ci już nie mó wił em? W każ dym razie bę dziemy.

 - Charlie...

 - Mó wię poważ nie, wierz mi. Rozkrę cam zespó ł. I szkoł ę. Proponuje ci poł owę udział u i peł en etat przez okrą gł y rok. Mó wię cholernie poważ nie i chce, ż ebyś zaczę ł a od zaraz. Norrey, chce, ż ebyś zaczę ł a tań czyć w stanie nieważ koś ci.

Jej twarz nie wyraż ał a nic.

 - Ż e co?

 - Chce zbudować studio na orbicie i zorganizować zespó ł. Bę dziemy prowadzić na przemian wystę py i szkoł ę: trzy miesią ce nauki na Ziemi - zwł aszcza przeglą dy i rekrutacje kandydató w - a potem przyję ci lecą na trzymiesię czny staż na orbicie. Jeż eli któ rykolwiek z nich rokuje jakieś nadzieje na przyszł oś ć, poś wię camy nastę pne trzy miesią ce na filmowanie wystę pó w. Przez ten czas przebywamy dł ugo w cią ż eniu zmniejszonym, albo zerowym, nasze ciał a zaczynają się adaptować, wracamy wię c na trzymiesię czne wakacje na Ziemie, a potem rozpoczynamy cał y cykl od nowa. Wakacje moż emy wykorzystać na wyszukiwanie obiecują cych kandydató w. Innymi sł owy, prowadzimy konkurs mł odych talentó w. To bę dzie zabawne, Norrey. Zyskamy i rozgł os i pienią dze.

 - Jakim cudem, Charlie? Jak zamierzasz uzyskać poparcie dla tego wszystkiego? Carrington nie ż yje, a ja nie bę dę pracował a dla jego wspó lnikó w. Kto opró cz “Skyfac" i Sił Kosmicznych ma uprawnienia do przebywania w kosmosie?

 - My.

 -?

 - Ty i ja. Jesteś my wł aś cicielami taś my z “Gwiezdnym tań cem", Norrey. Pó ź niej ci ją pokaż e, mam w worku kopie. Do tej pory w cał ej okazał oś ci widział o ją moż e sto osó b na Ziemi i parę tuzinó w w kosmosie. Jednym z nich był prezes firmy Sony. Zaproponował mi czek in blanco.

 - In blanco...

 - Dosł ownie, Norrey. “Gwiezdny taniec" moż e być niepowtarzalną, najwspanialszą wypowiedzią artystyczną czł owieka - bez wzglę du na jego znaczenie historyczne i przyję cie przez opinie publiczną. Przypuszczam, ż e za pię ć lat bę dzie go znał a każ da obdarzona wzrokiem istota w ukł adzie sł onecznym. A my jesteś my wł aś cicielami tej taś my. Poza tym, ja posiadam jedyne istnieją ce na Ziemi taś my z innymi tań cami Shary. Ich wartoś ć komercjalna jest nieoceniona. Bogaci? Do diabł a, jesteś my potę ż ni! Skyfac Incorporated tak bardzo chce wyjś ć z tego z twarzą, ż e jeś li zatelefonuje na gó rę, na Pierś cień Jeden i poproszę Tokugawę o spotkanie, zjedzie nastę pnym wahadł owcem na dó ł i odda mi swó j zegarek.

Puś cił a mó j sweter. Wytarł em jej ciasto z jednego ł okcia i osuszył em z kawy drugi.

 - Nie moż na mi zarzucić, ż e wycią gam korzyś ci ze ś mierci Shary. Wspó lnie zrealizowaliś my “Gwiezdny taniec" - ona i ja; ja zapracował em na swoją poł owę, ona pozostawił a swoją tobie. Jedyne co w tym zł ego to to, ż e stał em się nieprzyzwoicie bogaty, a ja nie chce być bogaty - nie na tej planecie. Jedynym sposobem pozbycia się tego rodzaju pienię dzy i to sposobem, któ ry pochwalił aby Shara, jest zał oż enie zespoł u i szkoł y. Bę dziemy się specjalizowali w nieprzystosowanych, takich, któ rzy z takiego, czy innego powodu nie pasują tu na Ziemi. Tak jak Shara. W nie cał kiem klasycznie idealnych ciał ach tancerzy. To kryterium jest po prostu bez znaczenia w kosmosie. Tam wię ksze znaczenie ma zdolnoś ć do otwarcia się, do przyswojenia sobie cał kiem nowego rodzaju tań ca, do... nie wiem czy ma to jakiś sens, do obejmowania umysł em peł nych trzystu sześ ć dziesię ciu stopni. Reguł y wypracujemy w trakcie - i bę dziemy zatrudniać wielu tancerzy, któ rzy teraz nie pracują. Są dzę, ż e nasz kapitał inwestycyjny wystarczy nam na jakieś pię ć lat. Do tego czasu, wystę pują cy zespó ł powinien przynosić dochody wystarczają co duż e, ż eby pokryć z nich bież ą ce wydatki, finansować szkoł ę i jeszcze przynosić zysk. Wszyscy czł onkowie zespoł u mają ró wne dział ki. Wchodzisz?

Zamrugał a powiekami, wyprostował a się na krześ le i wzię ł a gł ę boki oddech.

 - W co? Co masz?

 - Zupeł nie nic - odparł em czarują co - ale wiem, czego potrzebuje. Przygotowania zajmą nam co najmniej dwa lata. Bę dziemy potrzebowali kierownika administracyjnego, scenografa, trzech albo czterech innych tancerzy, któ rzy potrafią uczyć. Na począ tek, oczywiś cie, brygadę techniczną i operatora promu kosmicznego, ale to tylko personel pomocniczy. Moje kamery pracują automatycznie i ja sam bę dę sobie szefem. Zorganizuje to wszystko, jeż eli mi pomoż esz, Norrey. No, doł ą cz do mojego. zespoł u i zobacz ś wiat - z przyzwoitej perspektywy.

 - Charlie, ja... ja nawet nie wiem, czy potrafię sobie wyobrazić taniec w stanie nieważ koś ci, to znaczy widział am, oczywiś cie, kilka razy oba wystę py Shary i bardzo mi się podobał y... ale nadal nie wiem, co moż na jeszcze w tej dziedzinie osią gną ć. Nie wyobraż am sobie tego.

 - Oczywiś cie, ż e nie! Jesteś wcią ż spę tana “gó rą " i “doł em", spaczona ż yciem wiedzionym w studni grawitacyjnej. Ale odrobisz zaległ oś ci, gdy tylko znajdziesz się tam, na gó rze, wierz mi. - Za rok moja pogodna pewnoś ć siebie miał a mi się odbijać czkawką. - Potrafisz się nauczyć myś leć sferycznie, wiem ż e potrafisz, a reszta to tylko kwestia przekoordynowania, tak jak wprawienie się w chodzeniu po pokł adzie rozkoł ysanego statku. Do diabł a, jeś li ja, w moim wieku, potrafił em, to potrafi to każ dy. Bę dziesz dobrą partnerką do tań ca.

Zrazu puś cił a to mimo uszu. Nagle jej oczy powię kszył y się.

 - Dobrym kim?

Chował em te moją niespodziankę w zanadrzu jak dziecko, do koń ca, jak prezent od Ś wię tego Mikoł aja. Zamierzał em delektować się tą chwilą.

Ale wtedy zobaczył em jej oczy i powiedział em to po prostu zwyczajnie, jakoś pł asko.

 - W stanie nieważ koś ci noga nie sprawia mi kł opotó w, Norrey. Ć wiczył em intensywnie dzień w dzień od chwili powrotu na Ziemie. Jest trochę sztywna i bę dę... w pewnym stopniu bę dziemy musieli dostosować do niej choreografię. Ale robi wszystko, czego potrzebuje od nogi tancerz w stanie nieważ koś ci. Mogę znowu tań czyć.

Zamknę ł a oczy, a powieki jej drż ał y.

 - O mó j Boż e.

 - Mogę znowu tań czyć, Norrey. Shara mi to uzmysł owił a. Był em za tę py, ż eby samemu zauważ yć, zbyt zasugerowany, ż eby zrozumieć. To był a chyba ostatnia wielka rzecz, jakiej dokonał a. Nie mogę teraz tego odrzucić. Muszę znowu tań czyć, rozumiesz? Zamierzam wró cić w kosmos i tań czyć na moim wł asnym terenie i na moich wł asnych warunkach, l chce tań czyć z tobą, Norrey. Chce, ż ebyś został a moją partnerką. Chce, ż ebyś zgodził a się ze mną tań czyć. Zgadzasz się?

Siedział a wyprostowana i patrzył a mi w oczy.

 - Czy zdajesz sobie sprawę, o co mnie prosisz?

Bacznoś ć - a wię c o to chodzi! Wzią ł em gł ę boki oddech.

 - Tak, proszę cię o peł ne partnerstwo.

Odchylił a się do tył u na swoim krześ le i zapatrzył a przed siebie.

 - Ile lat już się znamy, Charlie?

Musiał em pomyś leć.

 - No, jakieś dwadzieś cia cztery.

Uś miechnę ł a się.

 - Tak. Mniej wię cej. - Przypomniał a sobie o zgaszonym skrę cie i przypalił a go ponownie. Zacią gnę ł a się gł ę boko. - Ile z tego czasu spę dziliś my, wedł ug twoich szacunkó w, ż yją c ze sobą?

Znowu ta arytmetyka; sztachną ł em się liczą c.

 - Powiedzmy, jakieś sześ ć, siedem lat - wypuś cił em dym. - Moż e osiem.

Pokiwał a w zamyś leniu gł ową i odebrał a mi skrę ta.

 - Jakieś rozcią gliwe są te twoje lata.

 - Norrey...

 - Zamknij się, Charlie. Zwlekał eś dwadzieś cia cztery lata z tą propozycją, to moż esz się zamkną ć i poczekać jeszcze chwilą, zanim dam ci moją odpowiedź. Ile razy, wedł ug ciebie, schodził am na dó ł do knajpy, ż eby cię z niej wycią gną ć?

Nie mrugną ł em okiem.

 - Zbyt wiele, ż ebym zliczył.

Potrzą snę ł a gł ową.

 - Zabierał am cię do siebie, kiedy tego potrzebował eś, wyrzucał am cię za drzwi kiedy tego potrzebował eś i ani razu nie wymó wił am sł owa “kocham", bp wiedział am, ż e by cię spł oszył o. Tak cholernie się bał eś, ż e ktoś moż e cię. pokochać, bo wtedy ten ktoś mó gł by ci wspó ł czuć z powodu twego kalectwa. Stał am wię c z boku i obserwował am, jak oddajesz swe serce tylko tym ludziom, któ rzy nie mogli go przyją ć - i za każ dym razem zbierał eś pó ź niej jego kawał ki do kupy.

 - Norrey...

 - Zamknij się. - powiedział a. - Pal tego peta i siedź cicho. Kochał am cię, zanim się poznaliś my, Charlie, zanim pogruchotali ci nogę, kiedy jeszcze tań czył eś. Znał am cię, zanim został eś kaleką. Kochał am cię, zanim ujrzał am cię poza sceną. Znał am cię, zanim zaczą ł eś popijać i przez wszystkie te lata kochał am cię w sposó b, jakiego ode mnie oczekiwał eś.

Teraz stoisz przede mną na dwó ch nogach. Nadal utykasz, ale nie jesteś już kaleką. Gruby Humphrey telepata nie podał ci wina i kiedy pocał ował am cię w studio, zauważ ył am, ż e nie pił eś w samolocie. Stawiasz mi obiad, paplesz, ż e jesteś bogaty i potę ż ny i usił ujesz sprzedać mi jakiś niedorzeczny pomysł z tań cem w kosmosie. Masz w sobie od cholery bezczelnoś ci, ż eby zasypywać mnie tym wszystkim i ani razu nie powiedzieć sł owa “kocham" wł asnymi ustami, a prosisz mnie, ż ebym znowu został a twoją partnerką. - Wyję ł a mi z dł oni peta. - Cholera, nie pozostawiasz mi innego wyjś cia...

Urwał a, zacią gnę ł a się dymem, potrzymał a go trochę w ustach i wydmuchał a, zanim znowu się uś miechnę ł a.

 -... jak przyją ć twoją pieprzoną propozycje.

Krew tę tnił a mi w uszach; drż ał em dosł ownie z emocji zbyt intensywnej, by ją znieś ć. Szukał em po omacku dowcipu, któ ry by ją rozł adował.

 - A kto powiedział, ż e to ja stawiam obiad?

 - Ja stawiam, panie Armstead - odezwał się z pobliż a piskliwy, nosowy gł os.

Podnieś liś my, zdziwieni, wzrok, by stwierdzić, ż e ś wiat wokó ł nas nadal istnieje i zdziwiliś my się jeszcze bardziej.

Był to niski, szczupł y mł ody czł owiek. Pierwszym wraż eniem, jakie zarejestrował y moje oczy, był a kaskada niewiarygodnie kę dzierzawych, czarnych wł osó w, spod któ rej wyzierał a twarz przypominają ca, wypisz wymaluj, psotnego elfa z rysunku Briana Frouda. Jego okulary był y bliź niaczymi prostoką tami z drutu i szkł a grubszego, niż szyby we wł azie ś luzy powietrznej. Zezował na nas przez nie, czynią c " wszystko, by wyglą dać dostojnie. Z tą dostojnoś cią był y poważ ne trudnoś ci, bo Gruby Humphrey jedną wielką jak patelnia ł apą trzymał go za koł nierz kilka cali nad ziemią. Miał na sobie kosztowne ubranie dobrane ze ś wietnym smakiem, ale buty był y bardzo sfatygowane. Starał się bezskutecznie nie wierzgać nogami.

 - Za każ dym razem, kiedy mijam pań stwa stolik, nastę puje mu na uszy - wyjaś nił Humphrey przycią gają c do siebie mał ego facecika i zniż ają c gł os. - Pomyś lał em wię c sobie, ż e to tajniak albo pismak i wł aś nie dawał em mu kopa w tył ek. Ale jeż eli wyrywa się z tym stawianiem, to decyzje pozostawiam pań stwu.

 - No i jak to jest, przyjacielu? Tajniak czy pismak?

Wyprostował się na ile był o to moż liwe.

 - Jestem artystą.

Rzucił em Norrey pytają ce spojrzenie i otrzymał em odpowiedź.

 - Postaw tego czł owieka na ziemi. Gruby, i daj mu krzesł o. O rachunku pomó wimy pó ź niej.

Mł odzieniec doprowadził do porzą dku swoją tunikę i poprawił okulary na nosie.

 - Panie Armstead, pan mnie nie zna, ja zaś nie znam obecnej tu pani, ale jestem posiadaczem tych okropnych uszu i nie mam za grosz wstydu. Pan Pappadopulos ma rację, podsł uchiwał em bezczelnie. Nazywam się Raoul Brindle i...

 - Sł yszał am o panu - wtrą cił a Norrey. - Mam kilka pań skich albumó w.

 - Ja ró wnież - zgodził em się. - Przedostatni był bombowy.

 - Charlie, nie wypada tak mó wić.

Raoul zamrugał gwał townie powiekami.

 - Nie, on ma rację.. Ostatni był szmirowaty. Powinni zamkną ć mnie w areszcie, ż ebym za niego odpokutował.

 - No có ż. Mnie się podobał. Jestem Norrey Drummond.

 - Pani jest Norrey Drummond?

W oczach Norrey zapalił y się znajome przekorne bł yski.

 - Tak, jej siostra.

 - Norrey Drummond z TDT, któ ra opracował a choreografię “Przyś pieszenia" i tań czył a wariacje na temat “Zapytajcie tancerza" na konferencji w Vancouver, któ ra... - Urwał, a okulary zjechał y mu znowu na czubek nosa. - O mó j Boż e, Shara Drummond jest pani siostrą? O mó j Boż e, oczywiś cie. Drummond, Drummond, siostry, imbecylu. - Podniecony wiercił się na swym krześ le, poprawiał okulary i starał wyglą dać trochę bardziej poważ nie.

Moim zdaniem w koń cu mu się to udał o. Wiedział em coś niecoś o Raoulu Brindle'u. Był cudownym dzieckiem w dziedzinie kompozycji, a potem, uczę szczają c już do szkoł y ś redniej, zdecydował, ż e muzyka nie jest sposobem zarabiania na ż ycie i stał się jednym z najlepszych fachmanó w od efektó w specjalnych w Hollywood. Zaraz potem “Time" zamieś cił pó ł szpalty o jego pracy nad “Dzieć mi obiektywu". Nastę pnie wypuś cił wideokasetowy album zł oż ony wył ą cznie z nadzwyczajnych efektó w wizualnych z podkł adem muzycznym na syntetyzerze jego wł asnej konstrukcji. Był to rodzaj “Ż ó ł tej ł odzi podwodnej" do sześ cianu i sprzedawał się jak diabli, a po nim nastą pił o jeszcze z pó ł tuzina genialnych, jak rzadko, albumó w. To on projektował i programował legendarny, wart milionó w dolaró w, system iluminacyjny na inauguracyjny wystę p Beatlesó w po ich ponownym poł ą czeniu się, a dedykowany McCartneyowi. Jedna z jego wył ą cznie akustycznych taś m towarzyszył a wszę dzie memu deckowi. Postanowił em postawić mu obiad.

 - Ską d wię c znasz mnie tak dobrze, ż e udał o ci się wypatrzeć nas w ciemnym ką cie restauracji i dlaczego podsł uchiwał eś?

 - To wcale nie był przypadek. - Przyszedł em tu za panem.

 - A niech to licho, nie widział em cię. No dobrze, po co za mną szedł eś?

 - Ż eby zaoferować panu moje ż ycie.

 - Co takiego?

 - Widział em - “Gwiezdny taniec".

 - Widział eś? - wykrzykną ł em szczerze zdziwiony. - Jak ci się to udał o? Spojrzał w sufit.

 - Wspaniał ą mamy pogodę, nieprawdaż? No wię c widział em “Gwiezdny taniec" i postanowił em sobie, ż e odszukam pana i pó jdę za panem. Teraz wraca pan w kosmos, ja zaś podą ż ę tam za panem. Nawet gdybym musiał iś ć na piechotę.

 - I co bę dziesz robił?

 - Sam pan powiedział, ż e bę dzie wam potrzebny scenograf. Ale pan tego nie przemyś lał. Zamierzam stworzyć dla pana nową formę sztuki. Zamierzam, dla pana, zrobić ludziom masł o orzechowe z mó zgó w. Zamierzam zaprojektować efekty wizualne, jakie moż na stworzyć tylko w stanie nieważ koś ci i dorobić do nich muzykę, a jedno i drugie tworzyć bę dzie integralną cał oś ć i ze sobą i z tań cami. Bę dę pracował za kawę i ciastka. Nie bę dziecie nawet musieli wykorzystywać mojej muzyki, jeż eli nie bę dzie wam odpowiadał a, ale ja muszę zaprojektować te inscenizacje.

Norrey przerwał a mu, kł adą c na jego ustach delikatną, litoś ciwą dł oń.

 - Jak sobie wyobraż asz inscenizacje w stanie nieważ koś ci? - Odsunę ł a rę kę.

 - To przecież stan nieważ koś ci, nie rozumie pani? Brak cią ż enia. Zaprojektuje kule zł oż oną z trampolin z kamerami na przegubach, a szkielet bę dą tworzyć rury wypeł nione zabarwionym neonem. Za umoż liwienie mi pracy w stanie nieważ koś ci dam wam pierś cienie z oś wietlonych laserem pł atkó w metalu, pę tle ś wiecą cego gazu, zmodyfikowane ognie sztuczne, wiszą ce w kosmosie, gigantyczne bań ki z zabarwionej cieczy, wokó ł któ rych i przez któ re bę dzie moż na tań czyć. Jezu, jako specjalista od efektó w specjalnych, cał e ż ycie czekał em na zerową grawitacje. W poró wnaniu z nią, Dykstraflex jest kupą przestarzał ego szmelcu, czy pani tego nie rozumie? Sł uchajcie, mam przy sobie mikromagnetofon kasetowy. Dam go panu, panie Armstead...

 - Charlie - poprawił em go machinalnie.

 -... a pan zabierze go do domu i przesł ucha. To zaledwie kilka ś cież ek, któ re wysmaż ył em na gorą co po ujrzeniu “Gwiezdnego tań ca". Tylko fonia, po prostu pierwsze wraż enie... Nie jest to nawet szkielet podkł adu muzycznego, ale myś lał em, ż e... to znaczy myś lał em, ż e moż e pan... to cał kiem do dupy, proszę, niech pan weź mie.

 - Jesteś przyję ty - powiedział em.

 - Obiecuje pan?

 - Przyję ty. Hej, Gruby! Masz tu gdzieś w tej spelunie Betamaxa?

Poszliś my na zaplecze, gdzie mieszka Gruby Humphrey Pappadopulos i wsuną ł em taś mę z “Gwiezdnym tań cem" w szczelinę jego prywatnego telewizora. Oglą daliś my ją we czwó rkę, podczas gdy Maria zaję ł a się prowadzeniem restauracji. A kiedy taś ma się skoń czył a, minę ł o jeszcze pó ł godziny, zanim ktokolwiek z nas mó gł się odezwać.




  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.