Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 73 страница



Po tych sł owach klę kną ł i zł oż ył swó j miecz u stó p jej syna.

- Na takich warunkach przystanę na pokó j - powiedział lord Stark. - Niech sobie zatrzymają swó j czerwony zamek i ż elazny tron. - Wysuną ł z pochwy miecz. - Kró l na Pó ł nocy! - powiedział i klę kną ł obok Greatjona.

Nastę pna wstał a Maege Mormoni. - Kró l Zimy! - powiedział a i zł oż ył a swoją maczugę obok mieczy. Po niej podnieś li się lordowie z dorzecza, Blackwood, Bracken, Mallister, któ rzy nigdy dotą d nie przysię gali Winterfell, a jednak Catelyn widział a ich teraz, jak wstają, wycią gają miecze i klę kają c, wypowiadają gł oś no pradawne sł owa, któ rych nie sł yszano w kró lestwie od ponad trzystu lat, odką d Aegon Smok zjednoczył Siedem Kró lestw w jedno… a jednak znowu odbił y się echem od drewnianych ś cian domu jej ojca:

- Kró l na Pó ł nocy!

- Kró l na Pó ł nocy! Kró l na Pó ł nocy!


Daenerys

 

Ziemia był a czerwona, jał owa, spieczona i trudno był o znaleź ć dobre drewno. Jej zwiadowcy przywieź li powyginane topole, szkarł atne krzewy i zebrane liś cie. Wybrali dwa najprostsze pnie, obcię li z nich gał ę zie i korę, rozpoł owili je i uł oż yli w kwadrat. Do ś rodka wrzucili siano, gał ę zie, ś cinki z kory i suchą trawę. Rakharo wybrał konia spoś ró d niewielkiego stada, któ re im jeszcze został o. Nie doró wnywał rumakowi khala Drogo, lecz nie mieli już tak dobrych koni. Wprowadziwszy go do kwadratu, Aggo nakarmił konia wysuszonym jabł kiem, po czym powalił go jednym uderzeniem topora mię dzy oczy.

Mirri Maz Duur, zwią zana na ziemi, patrzył a z niepokojem. - Nie wystarczy zabić konia - powiedział a do Dany. - Krew sama w sobie nic nie znaczy. Nie znasz sł ó w zaklę cia, nie posiadasz mą droś ci, by je odnaleź ć. Myś lisz, ż e magia krwi to dziecię ca zabawa? Nazywacie mnie maegi, jakby oznaczał o to przekleń stwo, tymczasem to oznacza mą droś ć. Jesteś dzieckiem. Nie uda ci się, cokolwiek zamierzasz. Rozwią ż mnie, a pomogę ci.

- Mam już doś ć jej gadania. - Dany zwró cił a się do Jhogo. Ten zamierzył się batem i kapł anka umilkł a.

Potem nad ciał em konia zbudowali platformę z ociosanych pni mniejszych drzew i konaró w. Uł oż yli je ze wschodu na zachó d, wzdł uż drogi sł oń ca. Na platformie zł oż yli skarby khala Drogo: jego ogromny namiot, malowane kamizelki, jego siodł a i uprzą ż, bicz, któ ry otrzymał od ojca, kiedy osią gną ł wiek mę ski, arakhy, któ rymi zabił khala Ogo i jego syna, oraz ogromny ł uk zrobiony ze smoczej koś ci. Aggo chciał jeszcze dodać broń, któ rą bracia krwi podarowali Dany w prezencie ś lubnym, lecz zabronił a mu. - Należ ą do mnie - powiedział a - i chcę je zatrzymać. - Skarby khala został y przykryte kolejną warstwą gał ę zi oraz wią zek suchej trawy.

Ser Jorah Mormoni odprowadził ją na bok, kiedy sł oń ce się gał o niemal zenitu. - Księ ż niczko… - zaczą ł.

- Dlaczego mnie tak nazywasz? - przerwał a mu. - Mó j brat, Yiserys, był twoim Kró lem, prawda?

- Tak, pani.

- Yiserys nie ż yje. Ja jestem jego nastę pczynią, ostatnią z rodu Targaryenó w. Wszystko, co należ ał o do niego, jest teraz moje.

- Kró lowo - powiedział ser Jorah, przyklę kają c na kolano. - Daenerys, mó j miecz, któ ry należ ał do niego, teraz jest twó j. A takż e moje serce, któ re nigdy do niego nie należ ał o. Jestem tylko rycerzem i nie mam ci nic do zaoferowania poza wygnaniem, ale bł agam, wysł uchaj mnie. Pozwó l odejś ć khalowi Drogo. Nie bę dziesz sama. Obiecuję, nikt nie zabierze cię do Vaes Dothrak, jeś li ty sama nie zechcesz tego uczynić. Nie musisz odchodzić do dosh khaleen. Pojedź ze mną na wschó d. Do Yi Ti, do Qarth, nad Jadeitowe Morze albo do Asshai przy cieniu. Obejrzymy cuda, jakich jeszcze nie widział aś, i skosztujemy win, jakie bogowie dla nas stworzyli. Proszę, Khaleesi. Wiem, co zamierzasz. Nie ró b tego.

- Muszę - odpowiedział a. Dotknę ł a jego twarzy, delikatnie, ze smutkiem. - Ty tego nie rozumiesz.

- Rozumiem, ż e go kochał aś - powiedział ser Jorah gł osem przepeł nionym desperacją. - Kiedyś kochał em moją panią ż onę, ale nie umarł em dla niej. Ty jesteś moją kró lową, mó j miecz należ y do ciebie, ale nie każ mi przyglą dać się ze spokojem, jak kł adziesz się na stosie Drogo. Nie bę dę patrzył, jak pł oniesz.

- Czy tego się obawiasz? - Dany pocał ował a go delikatnie w szerokie czoł o. - Nie jestem aż takim dzieckiem, sł odki panie.

- A zatem nie zamierzasz umrzeć razem z nim? Przysię gasz, kró lowo?

- Przysię gam - odpowiedział a w ję zyku powszechnym siedmiu Kró lestw, któ ry wedł ug prawa był jej ję zykiem.

Trzecia warstwę na platformie tworzył y gał ą zki nie grubsze niż palec, któ re takż e przykryto suchymi liś ć mi i chrustem. Uł oż ono je z pó ł nocy na poł udnie, od lodu do ognia, na nich zaś poł oż ono wysoko mię kkie poduszki i mię kkie jedwabie. Kiedy skoń czyli, sł oń ce schodził o już w dó ł, ku zachodniemu horyzontowi. Dany zwoł ał a wszystkich Dothrakó w. Pozostał a ich niecał a setka. Zastanawiał a się, z iloma ludź mi zaczynał Aegon. Ach, teraz to już nieważ ne.

- Bę dziecie moim khalasarem - zwró cił a się do nich. - Widzę wś ró d was niewolnikó w. Jesteś cie wolni. Zdejmijcie swoje obroż e. Moż ecie odejś ć, jeś li chcecie, nikt was nie skrzywdzi.. Ale jeż eli zostaniecie, bę dziecie jak bracia i siostry, mę ż owie i ż ony. - Czuł a spojrzenia czarnych oczu, nieruchomych, czujnych. - Widzę dzieci, kobiety, pomarszczone twarze starcó w. Wczoraj sama był am dzieckiem. Dzisiaj jestem kobietą. Jutro bę dę stara. Każ demu z was mó wię: dajcie mi swoje rę ce i serca, a zawsze znajdzie się dla was miejsce. - Odwró cił a się do trzech wojownikó w swojego khasa. - Jhogo, tobie daję bicz ze srebrną rą czką, mó j ś lubny prezent, nadaję ci imię ko i oczekuję twojej przysię gi, ż e odtą d bę dziesz ż ył i umrzesz jako krew mojej krwi i bę dziesz mnie strzegł.

Jhogo przyją ł bicz, lecz jego twarz wyraż ał a cał kowitą konsternację. - Khaleesi - powiedział z wahaniem - tak nie moż e być. Okrył bym się wstydem, gdybym został bratem krwi kobiety.

- Aggo - mó wił a dalej, nie zważ ają c na sł owa Jhogo. Zginę, jeś li się obejrzę. - Tobie daję smoczy ł uk, mó j ś lubny prezent. - Był podwó jnie rzeź biony, lś nią coczarny, wię kszy od niej. - Daję ci imię ko i oczekuję przysię gi, ż e odtą d bę dziesz ż ył i umrzesz jako krew mojej krwi i bę dziesz mnie strzegł.

Aggo przyją ł ł uk ze spuszczonymi oczyma. - Nie mogę wypowiedzieć tych sł ó w. Tylko mę ż czyzna moż e staną ć na czele khalasaru i tylko on moż e nadawać imię ko.

Dany zignorował a protest Agga i zwró cił a się do Rakharo. - Rakharo, ty otrzymasz wielki arakh, mó j prezent ś lubny, ze zł oconym ostrzem i rę kojeś cią. Tobie takż e nadaję imię ko i proszę, abyś ż ył i umarł jako krew mojej krwi i strzegł mnie.

- Ty jesteś Khaleesi - powiedział Rakharo, odbierają c arakh. - Pojadę z tobą do Vaes Dothrak pod Matką Gó r i bę dę cię strzegł, dopó ki nie zajmiesz miejsca wś ró d staruch dosh khaleen. Wię cej nie mogę obiecać.

Skinę ł a gł ową spokojnie, jakby nie sł yszał a jego odpowiedzi, po czym zwró cił a się do ostatniego spoś ró d jej wybrań có w. - Ser Jorah Mormoni - powiedział a - pierwszy i najwię kszy z moich rycerzy, nie mam już ś lubnego prezentu, któ ry mogł abym ci podarować, lecz przysię gam, ż e pewnego dnia otrzymasz z moich rą k miecz, jakiego ś wiat jeszcze nie widział, smoczy miecz z valyriań skiej stali. Takż e i ciebie poproszę o przysię gę.

- Masz ją, kró lowo - powiedział ser Jorah, po czym klę kną ł na kolano i zł oż ył miecz u jej stó p. - Przysię gam, ż e bę dę wierny i posł uszny i umrę za ciebie, jeś li bę dzie trzeba.

- Cokolwiek się stanie?

- Cokolwiek się stanie.

- Przyjmuję twoje sł owa. Obyś ich nigdy nie ż ał ował. - Dany pomogł a mu wstać. Staną wszy na palcach, pocał ował a go w usta i powiedział a: - Jesteś pierwszym rycerzem Gwardii Kró lowej.

Kiedy wchodził a do namiotu, czuł a na sobie spojrzenia ludzi z khalasaru. Dothrakowie mamrotali coś do siebie i patrzyli na nią podejrzliwie. Zdał a sobie sprawę, ż e uznali ją za szaloną. Moż e i tak był o. Niebawem się przekona. Jestem zgubiona, jeś li się obejrzę.

Irri pomogł a jej wejś ć do wanny wypeł nionej przeraź liwie gorą cą wodą, lecz Dany nawet nie drgnę ł a ani nie krzyknę ł a. Ką piel dawał a jej poczucie czystoś ci. Jhiqui dodał a do wody olejki, któ re znalazł a na targu w Vaes Dothrak, dlatego unoszą ca się para przyjemnie pachniał a. Doreah umył a jej wł osy i wyczesał a je starannie. Irri wyszorował a jej plecy. Dany zamknę ł a oczy i zanurzył a się w wonne ciepł o. Czuł a, jak ciepł o przenika ranę mię dzy jej udami. Zadrż ał a, gdy wniknę ł o w nią gł ę biej, a sztywnoś ć i bó l wydawał y się ustę pować. Unosił a się swobodnie.

Kiedy był a już czysta, sł uż ą ce pomogł y jej wyjś ć z wody. Irri i Jhiqui wachlował y ją, aż wyschł a, podczas gdy Doreah zabrał a się do czesania jej wł osó w, aż spł ynę ł y jej na plecy niczym strumień roztopionego srebra. Przyniosł y cynamon i kwiatorzeń i natarł y jej nadgarstki, za uszami i sutki jej cię ż kich od mleka piersi. Na koń cu dotknę ł y jej pł ci. Palec Irri wydał jej się delikatny i chł odny niczym pocał unek kochanka, kiedy wsunę ł a go delikatnie mię dzy jej wargi.

Potem Dany odesł ał a sł uż ą ce i sama zaję ł a się przygotowaniem khala Drogo do ostatniej podró ż y do krainy nocy. Umył a jego ciał o, wyczesał a i naoliwił a mu wł osy, po raz ostatni zanurzył a w nich palce, przypominają c sobie noc ich pierwszej podró ż y razem, kiedy dotknę ł a ich po raz pierwszy. Nigdy ich nie obcią ł. Ilu mę ż czyznom dane był o umrzeć bez obcię tych wł osó w? Zanurzył a twarz w jego wł osy i wcią gnę ł a mocno w nozdrza cię ż ki zapach olejkó w. Pachniał jak trawa i ciepł a ziemia, jak dym, nasienie i konie. Pachniał jak Drogo. Wybacz mi, sł oń ce mojego ż ycia, pomyś lał a. Przebacz mi wszystko, co uczynił am i co muszę jeszcze zrobić. Zapł acił am cenę, moja gwiazdo, lecz zbyt wysoką, zbyt wysoką …

Dany zaplotł a mu warkocze, zał oż ył a na wą sy srebrne pierś cienie i zawiesił a jego dzwonki. Tyle dzwonkó w, srebrne, zł ote, z brą zu. Dzwonki, na dź wię k któ rych jego wró g miał struchleć ze strachu. Ubrał a go w getry z koń skiego wł osia i wysokie buty, zapię ł a pas z cię ż kich zł otych i srebrnych medalionó w. Jego pierś przykrył a malowaną kamizelką, starą i wypł owiał ą, tę lubił najbardziej. Dla siebie wybrał a luź ne spodnie z jedwabiu, wią zane wysoko pantofle i kamizelkę podobną do tej, w któ rą ubrał a Drogo.

Sł oń ce już zachodził o, kiedy polecił a zanieś ć jego ciał o na stos. Dothrakowie patrzyli w milczeniu, jak Jhogo i Aggo wynoszą go z namiotu. Dany szł a za nimi. Zł oż yli go na poduszkach i jedwabiach z gł ową zwró coną na pó ł nocny wschó d, w kierunku Matki Gó r.

- Oliwa - rozkazał a. Przynieś li dzbany i wylali ich zawartoś ć na stos. Oliwa przesią kał a kolejno przez jedwab, gał ę zie i suchą trawę, aż zaczę ł a kapać spod kł ó d, a powietrze wypeł nił o się przenikliwą wonią. - Przynieś cie moje jaja - polecił a sł uż ą cym. Pobiegł y ponaglone dziwną nutą w jej gł osie.

Ser Jorah dotkną ł jej ramienia. - Kró lowo, Drogo nie bę dzie potrzebował smoczych jaj w podró ż y do krainy nocy. Lepiej sprzedaj je w Asshai. Za jedno kupimy statek, któ ry zabierze nas z powrotem do Wolnych Miast. Za trzy bę dziesz bogata do koń ca ż ycia.

- Nie otrzymał am ich po to, ż eby je sprzedawać - odpowiedział a. Wspię ł a się na stos i uł oż ył a jaja obok swojego sł oń ca-i-gwiazd.

Czarne tuż przy jego sercu, pod ramieniem. Zielone obok jego gł owy, zawinię te w warkocz. Kremowozł ote mię dzy nogami. Cał ują c go po raz ostatni, poczuł a sł odycz olejku na jego ustach.

Kiedy schodził a ze stosu, zobaczył a, ż e przyglą da jej się Mirri Maz Duur. - Jesteś szalona - powiedział a kapł anka.

- Czy aż tak daleko od szaleń stwa do mą droś ci? - spytał a Dany. - Ser Jorahu, weź maegi i przywią ż ją do stosu.

- Do… kró lowo, wysł uchaj mnie…

- Ró b, co każ ę. - Widzą c jego wahanie, rozgniewał a się. - Przysię gał eś sł uchać mnie bez wzglę du na wszystko. Rakharo, pomó ż mi.

Kapł anka milczał a, kiedy zacią gnę li ją do stosu i rzucili mię dzy jego skarby. Dany sama wylał a oliwę na jej gł owę. - Dzię kuję ci, Mirri Maz Duur - powiedział a. - Dzię kuję za lekcje, któ rych mi udzielił aś.

- Nie usł yszysz moich krzykó w - zapewnił a ją Mirri; oliwa kapał a z jej wł osó w na ubranie.

- Usł yszę - powiedział a Dany - ale ja nie chcę twoich krzykó w, lecz twoje ż ycie. Pamię tam, co mi powiedział aś. Za ż ycie moż na zapł acić tylko ś miercią. - Mini Maz Duur otworzył a usta, jednak nic już nie powiedział a. Odchodzą c, Dany zobaczył a, ż e w czarnych oczach kapł anki topnieje pogarda, a jej miejsce zajmuje coś, co mogł o być strachem. Teraz pozostał o już tylko obserwować sł oń ce i wyczekiwać pierwszej gwiazdy.

Kiedy umiera koń ski lord, zabija się też jego konia, aby jego pan mó gł pojechać dumny do krainy nocy. Ich ciał a zostają spalone pod goł ym niebem. Wtedy khal mknie na swoim ognistym rumaku, aby zają ć miejsce poś ró d gwiazd. Im jaś niej czł owiek pł oną ł za ż ycia, tym mocniej jego gwiazda ś wieci w ciemnoś ci.

Pierwszy zauważ ył ją Jhogo. - Tam - powiedział ś ciszonym gł osem. Dany odwró cił a gł owę i ujrzał a gwiazdę nisko na wschodzie. Pierwsza gwiazda był a kometą. Czerwona jak krew, jak ogień, ogon smoka. Nie mogł aby oczekiwać wyraź niejszego znaku. Wzię ł a pochodnię od Aggo i wsunę ł a ją miedzy bale. Buchną ł pł omień, najpierw zapalił a się oliwa, zaraz potem chrust i sucha trawa. Malutkie pł omyki pomknę ł y szybko w gó rę konstrukcji, niczym czerwone myszy skakał y z gał ą zki na gał ą zkę. Gwał towna fala ciepł a buchnę ł a jej w twarz, delikatna i nieoczekiwana jak oddech kochanka, lecz już kilka chwil pó ź niej stał a się nie do zniesienia. Dany cofnę ł a się. Drewno trzaskał o coraz gł oś niej. Rozległ się przenikliwy, zawodzą cy gł os Mirri Maz Duur. Pł omienie wirował y wś ciekle, pę dzą c coraz wyż ej. Zmierzch zamigotał, jakby samo powietrze roztopił o się z gorą ca. Dany usł yszał a trzask pę kają cych kł ó d. Pł omienie obję ł y Mirri Maz Duur. Jej ś piew wzmó gł się, stał się coraz bardziej przenikliwy… aż zachł ysnę ł a się, potem jeszcze raz i jeszcze, a jej pieś ń przeszł a w drż ą ce zawodzenie, agonalny ję k.

Wreszcie pł omienie dotknę ł y jej Drogo i obję ł y go cał kowicie. Zapalił o się jego ubranie i przez moment khal wydawał się ubrany w strzę py fruwają cego pomarań czowego jedwabiu i pasma szarego dymu. Dany otworzył a usta, wstrzymują c oddech. Jakaś jej czę ś ć pragnę ł a pobiec do niego - tego wł aś nie obawiał się ser Jorah - pobiec w pł omienie i bł agać go o przebaczenie, a potem przyją ć go w siebie po raz ostatni; ogień stopił by ciał o z ich koś ci, aż staliby się jednym na zawsze.

Czuł a smró d palą cego się ciał a, podobny do zapachu koń skiego mię sa pieczonego na ogniu. Stos huczał ogniem w zapadają cym zmierzchu niczym ogromna bestia, zagł uszają c coraz sł absze zawodzenie Mirri Maz Duur, a dł ugie ję zory jego pł omieni wycią gał y się ku gó rze, ż eby polizać brzuch nocy. Kiedy dym zgę stniał, Dothrakowie odsunę li się, kaszlą c. Piekielne podmuchy rozwijał y ogniste proporce, syczą c i trzeszczą c, a rozż arzone popioł y ulatywał y w gó rę i znikał y w ciemnoś ci niczym nowo narodzone ś wietliki. Ż ar bił wś ciekle czerwonymi skrzydł ami, odpę dzają c Dothrakó w, nawet Mormoni się odsuną ł, lecz Dany pozostał a na miejscu. W jej ż ył ach pł ynę ł a smocza krew, pł yną ł ogień.

Przeczuwał a prawdę już dawno temu. Zrobił a krok do przodu, lecz ż ar nie był jeszcze wystarczają co gorą cy. Pł omienie wirował y przed nią jak kobieta, któ ra tań czył a na jej uczcie weselnej. Wirował y i ś piewał y, powiewają c ż ó ł topomarań czowymi welonami, jakż e przeraż ają cymi, a jednak tak cudownie oż ywionymi ż arem. Dany otworzył a ramiona, wystawiają c się na jego obję cia. To takż e jest wesele, pomyś lał a. Mirri Maz Duur już umilkł a. Kapł anka miał a ją za dziecko, lecz dzieci dorastają, uczą się. Kolejny krok i teraz czuł a już, pomimo sandał ó w, pod stopami gorą cy piasek. Pot spł ywał jej po udach, mię dzy piersiami, po policzkach, gdzie kiedyś pł ynę ł y ł zy. Sł yszał a dobiegają ce z tył u krzyki ser Joraha, lecz nic już się nie liczył o, nic poza ogniem. Pł omienie był y cudowne, nie widział a nigdy dotą d niczego ró wnie pię knego; każ dy z nich przypominał czarnoksię ż nika ubranego w ż ó ł tą, pomarań czową i szkarł atną szatę, któ ry wiruje, zamiatają c dł ugim pł aszczem z dymu. Widział a szkarł atne lwy, ogromne ż ó ł te wę ż e, jednoroż ce z jasnoniebieskich pł omieni, widział a ryby, lisy i potwory, wilki, jasne ptaki i kwieciste drzewa, a każ de stworzenie był o pię kniejsze od poprzedniego. Widział a konia, ogromnego, szarego rumaka wymalowanego dymem z rozwianą grzywą z niebieskiego pł omienia. Tak, ukochany, moje sł oń ce-i-gwiazdy, tak, dosią dź go teraz i jedź.

Zapalił a się jej kamizelka, wię c zdję ł a ją i rzucił a na ziemię. Malowana skó ra buchnę ł a pł omieniem, kiedy podeszł a jeszcze bliż ej. Jej nagie piersi niemal dotykał y ognia, a z ich czerwonych, nabrzmiał ych sutkó w tryskał o mleko. Teraz, pomyś lał a, teraz. Przez chwilę widział a khala Drogo na jego rumaku z dymu, z pł omiennym biczem w dł oni. Uś miechną ł się i strzelił biczem.

Usł yszał a trzask, odgł os pę kają cego kamienia. Platforma z bali gał ę zi i trawy zachwiał a się i zaczę ł a zapadać. Posypał y się na nią kawał ki pł oną cego drewna i strumienie popioł ó w. Coś jeszcze upadł o i potoczył o się do jej stó p: dymią cy jeszcze kawał ek kamienia był pó ł okrą gł y, jasny, poprzecinany zł otymi ż ył kami. Wś ciekł y ryk wypeł nił cał y ś wiat, mimo to Dany usł yszał a przez ogień okrzyki zdumienia kobiet i dzieci.

Tylko ś miercią moż na zapł acić za ż ycie.

I rozległ się drugi trzask, gł oś ny i przenikliwy jak grzmot pioruna. Dym zawirował wokó ł niej, a stos poruszył się. Bale strzelił y w gó rę, kiedy ogień dotkną ł ich serc. Usł yszał a przeraź liwe rż enie koni i jeszcze gł oś niejsze okrzyki przeraż onych Dothrakó w. Ser Jorah woł ał ją i przeklinał na przemian. Nie, chciał a krzykną ć, nie, mó j dobry rycerzu, nie martw się o mnie. To mó j ogień. Przecież nazywają mnie Daenerys, Zrodzona w Ogniu, có rka smokó w, narzeczona smokó w, matka smokó w, nie widzisz? Czy nie widzisz? Buchają c ję zorem ognia i dymu trzydzieś ci stó p w gó rę, stos zapadł się ostatecznie i runą ł na nią. Dany weszł a odważ nie w ognistą zawieruchę i zawoł ał a swoje dzieci.

Trzeci trzask był tak donoś ny, jakby rozpę kł się cał y ś wiat.

Kiedy ogień zgasł wreszcie, a ziemia ochł odził a się na tyle, by dał o się na nią wejś ć, ser Jorah odnalazł ją poś ró d popioł ó w, sczerniał ych kł ó d, okruchó w ż aru oraz spalonych koś ci mę ż czyzny, kobiety i rumaka. Był a naga, pokryta sadzą, ubranie miał a spopielone, wł osy przypalone… ale bez obraż eń.

Kremowozł ocisty smok ssał jej lewą pierś, zielonobrą zowy prawą. Tulił a oba do siebie ramionami. Szkarł atnoczarny spoczywał na jej ramionach, dł ugą, krę tą szyję zwiną ł pod jej brodą. Na widok Joraha unió sł ł eb i spojrzał na niego rozż arzonymi jak wę gle ś lepiami.

Rycerz opadł na kolana. Za nim nadeszli ludzie z jej khasa. Jhogo pierwszy poł oż ył swó j arakh u jej stó p. - Krew mojej krwi - wyszeptał i zniż ył twarz do dymią cej ziemi.

- Krew mojej krwi - powtó rzył za nim jak echo Aggo.

- Krew mojej krwi - zawoł ał Rakharo.

Nastę pnie podeszł y jej sł uż ą ce i pozostali Dothrakowie, mę ż czyź ni, kobiety i dzieci. Wystarczył o jedno spojrzenie w ich oczy, by Dany zrozumiał a, ż e wszyscy oni należ ą do niej, dzisiaj i jutro, zawsze, należ ą do niej tak, jak nigdy nie należ eli do Drogo.

Kiedy Daenerys Targaryen wstał a, jej czarny smok zasyczał, a z jego pyska i nozdrzy buchną ł jasny dym. Pozostał e dwa przestał y ssać i doł ą czył y swoje gł osy do wezwania, pó ł przeź roczyste skrzydł a zatrzepotał y w powietrzu i po raz pierwszy od setek lat noc oż ył a muzyką smokó w.


Podzię kowania

 

Mó wią, ż e diabeł tkwi w szczegó ł ach.

Powieś ć takich rozmiaró w zawiera w sobie wiele diabł ó w, któ re mogą dać o sobie znać, jeś li nie bę dziecie uważ ać. Na szczę ś cie znam wiele anioł ó w.

Dlatego wyraż am gł ę bokie podzię kowania wszystkim tym ż yczliwym ludziom, któ rzy zawsze gotowi byli mnie wysł uchać i udzielić porady (a czasem dzielili się ze mną swoimi ksią ż kami), dzię ki czemu potrafił em zapanować nad wszystkimi szczegó ł ami. Wś ró d tych ż yczliwych są: Sage Walker, Martin Wright, Melinda Snodgrass, Carl Keim, Bruce Baugh, Tim O’Brien, Roger Zelazny, Jane Lindskold, Laura J. Mixon, no i oczywiś cie Parris.

Szczegó lne podzię kowania za jej morderczą pracę należ ą się Jennifer Hershey.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.