Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 69 страница



- Ja bym postą pił tak samo - odparł jego wuj spokojnym gł osem. - Gdybyś znał Riverrun, ser Harysie, wiedział byś, ż e Jaime nie miał wyboru. Zamek stoi na koń cu cypla, w miejscu gdzie Tumblestone wpł ywa do Czerwonych Wideł Tridentu. Rzeki tworzą dwa boki tró jką ta i w sytuacjach zagroż enia Tully’owie otwierają ś luzy i trzeci bok tworzy wtedy ogromna fosa, przez co Riverrun zamienia się w wyspę. Tak wię c mury zamku wyrastają wprost z wody, a obroń cy z wież kontrolują drugi brzeg na odległ oś ć wielu mil. Ż eby cał kowicie odcią ć dostę p do Riverrun, oblegają cy musi zał oż yć obó z na pó ł noc od Tumblestone, drugi na poł udnie od Czerwonych Wideł i trzeci mię dzy rzekami, na zachó d od fosy. Nie moż na przeprowadzić oblę ż enia w inny sposó b.

- Ser Kevan mó wi prawdę, moi panowie - powiedział posł aniec. - Otoczyliś my obozy palisadami z ociosanych pali, ale to nie wystarczył o, nie w wypadku nagł ego ataku, do tego jeszcze rzeki rozdzielał y poszczegó lne obozy. Najpierw zaatakowali obó z pó ł nocny. Nikt nie spodziewał się ataku. Marą Piper nę kał nasze tabory, ale nie miał wię cej niż pię ć dziesię ciu ludzi. Dlatego w noc poprzedzają cą ser Jaime wyjechał, ż eby się z nim rozprawić … tak nam się przynajmniej wydawał o, ż e to oni. Powiedziano nam, ż e sił y Starkó w znajdują się na wschó d od Zielonych Wideł i maszerują na poł udnie…

- A wasi forysie? - Wydawał o się, ż e oblicze ser Gregora Clegane’a jest wyrzeź bione ze skał y. Ogień z kominka obmył je swym pomarań czowym blaskiem, wycinają c gł ę bokie cienie w jego oczodoł ach. - Niczego nie zauważ yli? Nie ostrzegli was?

Poplamiony krwią posł aniec potrzą sną ł gł ową. : - Nasi forysie znikali. Są dziliś my, ż e to robota Marqa Pipera. Ci, któ rzy wracali, twierdzili, ż e niczego nie widzieli.

- Czł owiek, któ ry nic nie widzi, nie potrzebuje oczu - oś wiadczył Gó ra.. - Trzeba mu je wycią ć i dać innym forysiom. Powiedz mu, ż e masz nadzieję, iż czworo oczu zobaczy wię cej niż dwoje… a jeś li nie, nastę pny bę dzie miał trzy pary oczu.

Lord Tywin Lannister odwró cił gł owę i spojrzał na ser Gregora. Tyrion dostrzegł zł ocisty bł ysk, kiedy ś wiatł o odbił o się w ź renicach jego ojca, lecz nie potrafił powiedzieć, czy jego spojrzenie wyraż a przyganę czy aprobatę. Lord Tywin czę sto zachowywał milczenie w czasie narad, sł uchają c cierpliwie, zanim zabrał gł os - sposó b bycia, któ ry Tyrion pró bował naś ladować - jednak jego milczenie teraz wydawał o się nienaturalne nawet dla niego; puchar z jego winem stał nietknię ty.

- Mó wił eś, ż e zaatakowali was w nocy - powiedział ser Kevan.

Posł aniec skiną ł gł ową znuż ony. - Ich straż przednią prowadził Blackfish, wycią ł nasze straż e i oczyś cił palisady dla gł ó wnych sił. Zanim nasi ludzie zorientowali się, co się dzieje, jeź dź cy przeskakiwali już ponad rowami i pę dzili przez obó z z mieczami i pochodniami w dł oniach. Gdy tylko usł yszeliś my odgł os walki i zobaczyliś my pł oną ce namioty, lord Brax poprowadził nas na tratwy. Pró bowaliś my przepł yną ć na drugą stronę rzeki, ale znió sł nas prą d, a Tullowie ciskali gł azy katapultami z muró w. Widział em jedną z tratw rozbitą w drzazgi, a trzy inne przewró cone, ludzie wpadali do rzeki i tonę li… na tych zaś, któ rym udał o się dotrzeć na drugi brzeg, czekali Starkowie.

Wyraz twarzy ser Flementa Braxa ubranego w srebrzystoszkarł atny pł aszcz, przypominał oblicze czł owieka, któ ry nie rozumie w peł ni tego, co usł yszał. - Mó j ojciec pan…

- Przykro mi - odparł posł aniec. - Lord Brax miał na sobie peł ną zbroję, kiedy przewró cił a się tratwa. Był bardzo dzielny.

Był gł upcem, pomyś lał Tyrion; obracał swoim pucharem ze wzrokiem utkwionym w jego winne gł ę biny. Ż eby pł yną ć przez rzekę na prostej tratwie w peł nej zbroi, kiedy wró g czeka na brzegu… jeś li tak wyglą da dzielnoś ć, to on wybierze raczej tchó rzostwo. Zastanawiał się, czy lord Brax czuł się szczegó lnie dzielny z cię ż arem zbroi, któ ra cią gnę ł a go w czarną toń.

- Obó z mię dzy rzekami takż e padł. - mó wił dalej posł aniec. - W czasie naszej pró by przepł ynię cia rzeki, z zachodu nadcią gnę ł y nowe sił y Starkó w, dwie kolumny uzbrojonych jeź dź có w. Widział em wś ró d nich olbrzyma w ł ań cuchach lorda Umbera oraz orł a Mallisteró w, ale prowadził ich chł opak, u jego boku biegł olbrzymi wilk. Sam tego nie widział em, ale mó wią, ż e bestia zabił a czterech ludzi i rozszarpał a tuzin koni. Nasi wł ó cznicy utworzyli zaporę z tarcz, co pozwolił o im powstrzymać pierwszy atak, wtedy jednak Tully’owie otworzyli bramy Riverrun i Tytos Blackwood poprowadził oddział wypadowy i zaatakował ich od tył u.

- Bogowie, ratujcie nas - rzekł lord Lefford.

- Greatjon Umber spalił wież e oblę ż nicze, któ re budowaliś my, lord Blackwood zaś odnalazł wś ró d jeń có w ser Edmure’a Tully’ego i odbił go wraz z innymi. Ser Forley Prester, któ ry dowodził naszym poł udniowym obozem, wycofał się, zachowują c porzą dek, z dwoma tysią cami wł ó cznikó w i taką sama liczbą ł ucznikó w, lecz dowodzą cy jego wolnymi najemnik z Tyrosh opuś cił jego sztandary i przeszedł na stronę nieprzyjaciela.

- Niech bę dzie przeklę ty. - Ze sł ó w wuja Kevana przebijał a bardziej zł oś ć niż zdziwienie. - Ostrzegał em Jaime’a, ż eby mu nie ufał. Czł owiek, któ ry walczy za pienią dze, pozostaje wierny tylko swojej sakiewce.

Lord Tywin spló tł dł onie pod brodą. Kiedy sł uchał, poruszał tylko oczyma. W obramowaniu zł ocistych bokobrodó w jego twarz przypominał a maskę, lecz Tyrion dostrzegł drobniutkie kropelki potu na kró tko ostrzyż onej gł owie ojca.

- Jak to mogł o się stać? - ję kną ł ponownie ser Harys Swyft. - Ser Jaime w niewoli, oblę ż enie przerwane… to katastrofa!

- Wszyscy jesteś my ci wdzię czni, ż e nam uś wiadomił eś rzecz tak oczywistą, ser Harysie. Pozostaje pytanie, co zrobimy?

- Co moż emy zrobić? Ludzie Jaime’a wybici, rozproszeni albo w niewoli, podczas gdy Starkowie i Tully’owie siedzą pewnie na linii naszych dostaw. Zostaliś my odcię ci od zachodu! Jeś li zechcą, mogą pó jś ć na Casterly Rock i nic ich nie powstrzyma. Moi panowie, zostaliś my pokonani. Musimy prosić o pokó j.

- Pokó j? - Tyrion obró cił w dł oni puchar z winem, pocią gną ł dł ugi ł yk, po czym cisną ł pustym naczyniem o podł ogę, gdzie roztrzaskał o się na tysią ce kawał kó w. - Oto twó j pokó j, ser Harysie. Mó j sł odki siostrzeniec zburzył go bezpowrotnie w chwili, kiedy postanowił udekorować Czerwoną Twierdzę gł ową lorda Eddarda. Ł atwiej przyjdzie ci napić się z tego pucharu, niż nakł onić Robba Starka do zawarcia pokoju. Przecież on wygrywa, czyż byś tego nie zauważ ył?

- Dwie bitwy to jeszcze nie wojna - upierał się ser Addam. - Daleko nam jeszcze do klę ski. Chę tnie sam spró bował bym miecza przeciwko temu chł opakowi Starkó w.

- Moż e zgodzą się na zawieszenie broni i na wymianę jeń có w - zauważ ył lord Lefford.

- Niezbyt korzystnie wypadniemy na szali tej wagi, chyba ż e bę dą wymieniać trzech za jednego - zauważ ył Tyrion zł oś liwie. - A co im zaoferujemy w zamian za mojego brata? Moż e gniją cą gł owę lorda Eddarda?

- Sł yszał em, ż e kró lowa Cersei ma có rki Namiestnika - powiedział lord Lefford.

Tyrion wywró cił oczy. - Jeś li Starkowie zapragną zł ota, mogą przetopić zbroję Jaime’a.

- Jeś li poprosimy o zawieszenie broni, pomyś lą, ż e jesteś my sł abi - powiedział ser Addam. - Powinniś my ruszyć na nich natychmiast.

- Z pewnoś cią uda się przekonać naszych przyjació ł na dworze, by wspomogli nas ś wież ymi posił kami - powiedział ser Harys. - Ktoś mó gł by też wró cić do Casterly Rock i zebrać posił ki.

Lord Tywin Lannister wstał. - Mają mojego syna - powtó rzył gł osem, któ ry ucią ł wszelkie rozmowy niczym miecz odrą bują cy kawał ł oju. - Zostawcie mnie samego.

Zawsze posł uszny Tyrion podnió sł się, podobnie jak pozostali, lecz ojciec spojrzał na niego. - Zostań, Tyrionie. Takż e i ty, Kevan. Reszta wyjś ć.

Tyrion usiadł bez sł owa. Ser Kevin poszedł na drugą stronę sali, gdzie stał y beczuł ki z winem. - Wuju - zawoł ał Tyrion - jeś li był byś tak dobry…

- Proszę. - Ojciec podsuną ł mu swó j puchar napeł niony winem, któ rego dotą d nie tkną ł.

Teraz Tyrion poczuł się naprawdę zakł opotany. Napił się wina.

Lord Tywin usiadł. - Masz rację co do Starkó w. - Mają c lorda Starka ż ywego, moglibyś my liczyć na pokó j z Winterfell i Riverrun, pokó j, któ ry by nam dał czas, ż eby zają ć się brać mi Roberta. Martwy natomiast… - Zacisną ł dł oń w pię ś ć. - Szaleń stwo. Czyste szaleń stwo.

- Joff to jeszcze chł opak - zauważ ył Tyrion. - Mnie w jego wieku zdarzył o się popeł nić kilka gł upstw.

Ojciec rzucił mu przenikliwe spojrzenie. - W takim razie powinniś my chyba być wdzię czni, ż e nie poś lubił jeszcze ż adnej dziwki.

Tyrion są czył swoje wino, zastanawiają c się, jak by wyglą dał lord Tywin, gdyby cisną ł mu w twarz puchar.

- Jesteś my w gorszym poł oż eniu, niż zdajecie sobie z tego sprawę - mó wił dalej jego ojciec. - Moż na by powiedzieć, ż e mamy nowego kró la.

Ser Kevan spojrzał na niego jak raż ony piorunem. - Nowego kogo? Co oni zrobili z Joffreyem?

Na wą skich ustach lorda Tywina pojawił się na moment wyraz obrzydzenia. - Nic… jeszcze nic. Mó j wnuk wcią ż zasiada na ż elaznym tronie, lecz eunuch otrzymał wiadomoś ci od swoich pają kó w z poł udnia. Dwa tygodnie temu Renly Baratheon poś lubił Margaery Tyrell w Wysogrodzie i upomniał się o koronę. Ojciec i bracia jego ż ony zaprzysię gli mu swoje miecze.

- Smutne to wieś ci. - Kiedy ser Kevan marszczył czoł o, bruzdy na nim przypominał y gł ę bokie kaniony.

- Moja có rka rozkazuje nam udać się do Kró lewskiej Przystani, gdzie mamy bronić Czerwonej Twierdzy przed kró lem Renlym i Rycerzem Kwiató w. - Zacisną ł usta. - Rozkazuje mi, zwró ć cie uwagę. W imieniu Kró la i rady.

- Jak kró l Joffrey przyją ł te wiadomoś ci? - spytał Tyrion z pewnym ponurym rozbawieniem. - Cersei nie powiedział a mu jeszcze o tym - powiedział lord Tywin. - Obawia się, ż eby nie zechciał sam pó jś ć na Renly’ego.

- Z czyją armią? - spytał Tyrion. - Chyba nie zamierzasz oddać mu tej armii?

- Wspomniał coś o poprowadzeniu Straż y Miejskiej - odparł lord Tywin.

- Jeś li zabierze ze sobą Straż, miasto pozostanie bez obrony - powiedział ser Kevan. - Nie moż na zapominać o obecnoś ci lorda Stannisa na Smoczej Wyspie…

- Tak. - Lord Tywin spojrzał na syna. - Dotą d są dził em, ż e najlepiej nadajesz się na bł azna, ale chyba się mylił em.

- No có ż, ojcze - powiedział Tyrion - to prawie pochwał a w twoich ustach. - Pochylił się do przodu zaciekawiony. - Co ze Stannisem? Jest starszy od Renly’ego. Co mó wi o ż ą daniach swojego brata?

Jego ojciec zmarszczył brwi. - Od samego począ tku czuł em, ż e Stannis moż e stanowić wię ksze niebezpieczeń stwo niż wszystkie pozostał e razem wzię te. Na razie nie robi nic. Och, Yarys sł ucha tego, co szepcą wokó ł niego. Stannis buduje statki, przyjmuje najemnikó w, sprowadza pogromcę cieni z Asshai. Co to moż e oznaczać? Czy cokolwiek z tego jest prawdą? - Wzruszył ramionami poirytowany. - Kevanie, przynieś mapę.

Ser Kevan natychmiast wykonał polecenie. Lord Tywin rozwiną ł skó rzany zwó j i wygł adził go rę ką. - Jaime zostawił nas w beznadziejnej sytuacji. Roose Bolton i resztki jego sił znajdują się na pó ł noc od nas. Wró g trzyma Bliź niaki i Fosę Cailin. Robb Stark siedzi na zachodzie, wiec nie moż emy się wycofać do Lannisport czy do Rock, chyba ż e chcemy bitwy. Jaime jest w niewoli, a jego armia rozbita. Thoros z Myr i Beric Dondarrion wcią ż nę kają oddział y naszych furaż eró w. Od wschodu zagraż ają nam Arrynowie, Stannis Baratheon siedzi na Smoczej Wyspie, na poł udniu zaś, w Wysogrodzie i w Koń cu Burzy, gromadzą sił y.

Tyrion uś miechną ł się pod nosem. - Odwagi, ojcze. Przynajmniej Rhaegar Targaryen nie ż yje.

- Tyrionie, miał em nadzieję usł yszeć od ciebie coś wię cej niż tylko gł upie ż arty - powiedział lord Tywin Lannister.

Ser Kevan zmarszczył czoł o pochylony nad mapą. - Teraz Robb Stark ma już pewnie przy sobie Edmure’a Tully’ego i lordó w znad Tridentu. Ich poł ą czone sił y mogą okazać się wię ksze od naszych. Mają c Roose’a Boltona za plecami, Tywinie… obawiam się, ż e jeś li zostaniemy tutaj, moż emy znaleź ć się w potrzasku trzech armii.

- Nie mam zamiaru pozostawać tutaj. Musimy skoń czyć nasze interesy z mł odym lordem Starkiem, zanim Renly Baratheon wyjdzie z Wysogrodu. Bolton nie jest groź ny. Jest bardzo ostroż ny, szczegó lnie po tym, co go spotkał o przy Zielonych Widł ach. Bę dzie się ocią gał z poś cigiem. Tak wię c… rano wyruszamy na Harrenhal. Kevanie, niech forysie ser Kevana osł aniają nasze ruchy. Daj mu tylu ludzi, ilu zaż ą da, i wyś lij ich czwó rkami. Wszyscy mają wró cić.

- Tak, panie, tylko… dlaczego Harrenhal? To ponure miejsce, któ re cieszy się zł ą sł awą. Niektó rzy twierdzą nawet, ż e jest przeklę te.

- Niech sobie mó wią - odparł lord Tywin. - Spuś ć ze smyczy ser Gregora i poś lij go przodem z jego zbó jami. Niech jedzie z nimi też Vargo Hoat i jego wolni oraz ser Amory Lorch. Każ dy ma mieć trzystu konnych. Powiedz im, ż e chcę zobaczyć, jak pł oną niziny nad rzeką, od Oka Boga po Czerwone Widł y.

- Zobaczysz, jak pł oną, panie - powiedział ser Kevan, wstają c. - Wydam odpowiednie rozkazy. - Skł onił się i ruszył do drzwi.

Kiedy zostali sami, lord Tywin zerkną ł na Tyriona. - Twoje dzikusy miał yby okazję trochę sobie pouż ywać. Powiedz im, ż e mogą pojechać z Yargo Hoatem, niech plą drują do woli - wszelkie dobra, inwentarz, kobiety, mogą brać, co zechcą, resztę niech spalą.

- Mó wić Shagga’owi i Timettowi, jak plą drować, to tak jak uczyć koguta piania - odparł Tyrion - ale wolał bym zatrzymać ich przy sobie. - Pomimo swojego nieokrzesania i nieposł uszeń stwa dzikusy był y jego ludź mi, ponadto im ufał bardziej niż komukolwiek z otoczenia swojego ojca. Nie miał zamiaru się ich pozbywać.

- W takim razie lepiej naucz się panować nad nimi. Nie pozwolę na plą drowanie miasta.

- Miasta? - powtó rzył Tyrion zdezorientowany. - Jakiego miasta?

- Kró lewska Przystań. Wysył am cię na dwó r.

Był a to ostatnia z rzeczy, jakiej Tyrion Lannister mó gł się spodziewać. Się gną ł po puchar i zastanawiał się przez chwilę, popijają c wino. - I co miał bym tam robić?

- Panować - odparł kró tko jego ojciec.

Tyrion parskną ł ś miechem. - Moja sł odka siostra moż e mieć coś przeciwko temu!

- Niech sobie ma. Trzeba wzią ć w garś ć jej syna, zanim cał kiem nas zrujnuje. Wszystko przez tych durnió w z rady - nasz przyjaciel Petyr, wielebny Wielki Maester i ten cudaczek bez kutasa lord Yarys. Co z nich za rada, skoro Joffrey wyczynia same gł upoty? Czyj to był pomysł, ż eby zrobić lordem tego tam Janosa Slynta? Przecież jego ojciec był rzeź nikiem, a oni dają mu Harrenhal. Harrenhal, niegdyś siedziba kró ló w! Jego stopa i tak tam nie postanie, jeś li mam jeszcze coś do powiedzenia. Ponoć wybrał sobie na godł o zakrwawioną wł ó cznię. Ja bym mu dał zakrwawiony topó r rzeź niczy. - Jego ojciec mó wił spokojnym gł osem, lecz Tyrion dostrzegł iskierki gniewu w jego zł ocistych oczach. - Albo pozbycie się Selmy’ego, to nie ma sensu. Zgadza się, jest stary, ale imię Barristana Ś miał ego wcią ż ma duż e znaczenie w cał ym kró lestwie. Nie splamił swojego honoru bez wzglę du na to, u kogo sł uż ył. Czy to samo moż na powiedzieć o Ogarze? Psy karmi się pod stoł em, zamiast sadzać je obok siebie na dostojnych miejscach. - Skierował palec na twarz Tyriona. - Skoro Cersei nie potrafi utrzymać w ryzach chł opaka, ty musisz to uczynić. A jeś li doradcy zaczną coś knuć przeciwko nam…

Tyrion wiedział. - Pale - westchną ł. - Gł owy. Mury.

- Widzę, ż e czegoś się jednak ode mnie nauczył eś.

- Wię cej niż są dzisz, ojcze - odpowiedział cicho Tyrion. Dopił wino i zamyś lony odstawił puchar. Czę ś ciowo odczuwał zadowolenie, i to wię ksze niż przyznawał przed samym sobą. Jednakż e z drugiej strony myś lami powracał do bitwy nad rzeką i zastanawiał się, czy ojciec po raz kolejny posył ał go, ż eby bronił lewej flanki. - Dlaczego ja? - spytał, przekrzywiają c gł owę na bok. - Dlaczego nie wuj? Dlaczego nie ser Addam, ser Flement czy lord Serrett? Dlaczego nie ktoś … wię kszy?

Lord Tywin podnió sł się gwał townie. - Jesteś moim synem.

Dopiero teraz zrozumiał. Spisał eś go już na straty, pomyś lał. Ty sukinsynie, uznał eś Jaime’a za martwego, wię c tylko ja ci został em. Tyrion miał ochotę uderzyć go, spluną ć mu w twarz, wycią ć sztyletem jego serce i przekonać się, czy rzeczywiś cie zrobione jest ze starego, twardego zł ota, tak jak mó wi pospó lstwo. A jednak siedział tam milczą cy, nieruchomy.

Lord Tywin ruszył do drzwi, rozgniatają c butami okruchy z rozbitego pucharu. - I jeszcze jedno - powiedział już z progu. - Nie zabierzesz tej dziwki na dwó r.

Po wyjś ciu ojca Tyrion dł ugo jeszcze siedział w ogromnej sali. W koń cu udał się na przytulne poddasze pod dzwonnicą. Sufit był tam niski, lecz nie stanowił o to specjalnej przeszkody dla karł a. Z okna widział szubienice, któ rą jego ojciec kazał postawić na podwó rzu. Podmuchy nocnego wiatru obracał y powoli ciał em karczmarki. Jej ciał o wychudł o bardzo i zmizerniał o podobnie jak nadzieje Lannisteró w.

Shae zamruczał a sennie i odwró cił a się w jego stronę, kiedy usiadł na brzegu piernata Wsuną ł dł oń pod koc i zamkną ł dł oń na jej piersi, ona zaś otworzył a oczy. - Panie - powiedział a, uś miechają c się sennie.

Gdy poczuł, ż e jej sutek twardnieje, pocał ował ją. - Zastanawiam się, czy nie zabrać cię do Kró lewskiej Przystani, sł odziutka - powiedział szeptem.


Jon

 

Kobył a zarż ał a cicho, kiedy Jon Snow zacisną ł poprę g. - Spokojnie, sł odziutka - powiedział cichym gł osem i poklepał ją lekko. Wiatr szeptał w szczelinach ś cian stajni, owiewają c mu chł odem twarz, lecz Jon nie zwracał na to uwagi. Przyczepił zwinię ty tł umok do siodł a; palce poparzonej dł oni wcią ż miał sztywne i nieruchome. - Duch - zawoł ał cicho - do mnie. - Wilk zjawił się natychmiast, bł yskają c ś lepiami.

- Jon, proszę. Nie wolno ci tego robić.

Wskoczył na konia i chwyciwszy cugle w dł onie, zawró cił go, tak ż e teraz patrzył w noc. W drzwiach stajni stał Samwell Tarly; nad jego ramieniem wisiał a tarcza księ ż yca. Jego cień był czarny, ogromny. - Zejdź mi z drogi, Sam.

- Jon, nie moż esz - powiedział Sam. - Nie pozwolę ci.

- Nie chciał bym cię zranić - odpowiedział mu Jon. - Odsuń się, Sam, bo najadę na ciebie.

- Nie zrobisz tego. Musisz mnie wysł uchać. Proszę …

Jon ś cisną ł ostrogami boki konia i klacz ruszył a w stronę drzwi. Przez chwilę Sam stał w miejscu niewzruszony z twarzą bladą i okrą gł ą jak księ ż yc za nim, takż e jego usta przybrał y podobny kształ t, wyraż ają c zdziwienie. Jednakż e w ostatnim momencie uskoczył w bok, tak jak Jon się spodziewał, potkną ł się i przewró cił. Klacz przeskoczył a nad nim i pomknę ł a w noc.

Jon nasuną ł na gł owę kaptur cię ż kiego pł aszcza i pozwolił koniowi jechać wł asnym tempem. Z Duchem u boku mijał Czarny Zamek, nieruchomy i pogrą ż ony w ciszy. Wiedział, ż e z Muru patrzą straż nicy, lecz ich oczy skierowane był y na pó ł noc, on zaś jechał na poł udnie. Nikt nie widział, jak wyjeż dż ał, nikt poza Samem Tarlym, któ ry podnosił się z brudnej ziemi w stajni. Jon miał nadzieję, ż e Sam nie zrobił sobie krzywdy, upadają c. Był taki cię ż ki i niezgrabny, wię c mogł o się zdarzyć, ż e zł amał sobie nadgarstek albo skrę cił kostkę w nodze. - Ostrzegał em go - powiedział gł oś no Jon. - Nic nie mogł em poradzić. - Zaciskał i rozprostowywał palce poparzonej rę ki. Wcią ż odczuwał bó l, ale nareszcie miał zdję te bandaż e.

Jechał krę ta wstę gą kró lewskiego szlaku poś ró d wzgó rz posrebrzonych ś wiatł em księ ż yca. Musiał oddalić się od Muru najdalej jak to moż liwe, zanim zorientują się, ż e go nie ma. Rankiem zjedzie z drogi i ruszy dalej przez pola, zaroś la i strumienie, ż eby zgubić poś cig, teraz jednak przede wszystkim liczył się poś piech. W koń cu domyś lą się, doką d pojechał.

Stary Niedź wiedź zwykle wstawał o ś wicie, wię c do tego czasu Jon musiał oddalić się od Muru moż liwie najdalej… jeś li Sam Tarly nie zdradził go. Grubas był bardzo posł uszny i strachliwy, ale kochał Jona jak brata. Jeś li zaczną go wypytywać, Sam z pewnoś cią powie prawdę, ale Jon nie wyobraż ał sobie, ż eby znalazł tyle odwagi, by pó jś ć do Kró lewskiej Wież y i domagać się obudzenia Mormonta.

Kiedy Jon nie przyniesie Staremu Niedź wiedziowi ś niadania, pó jdą do jego celi i znajdą na ł ó ż ku Dł ugi Pazur. Trudno był o mu się z nim rozstać, jednak Jon miał na tyle honoru, ż eby zostawić miecz. Nawet Jorah Mormont postą pił podobnie, gdy uciekał zhań biony. Z pewnoś cią lord Mormont znajdzie kogoś bardziej godnego swojego orę ż a. Jon ze smutkiem pomyś lał o starym dowó dcy. Zdawał sobie sprawę, ż e jego dezercja bę dzie niczym só l posypana na ranę hań by jego syna. Wiedział, ż e nie tak dzię kuje się za zaufanie, ale nic na to nie mó gł poradzić. Czuł się, jakby kogoś zdradzał, bez wzglę du na to, co robił.

Nawet teraz nie miał pewnoś ci, czy zachował się honorowo. Ł atwiej był o ludziom z poł udnia. Oni mieli swoich septonó w, z któ rymi mogli porozmawiać, któ rzy mogli im objawić wolę bogó w i pomó c rozró ż nić dobro od zł a. Ale Starkowie modlili się do dawnych, bezimiennych, bogó w i nawet jeś li drzewa serca sł yszał y ich modlitwy, nie odpowiadał y.

Jon zwolnił dopiero, kiedy zniknę ł y ostatnie ś wiatł a Czarnego Zamku. Czekał a go daleka droga, a miał tylko jednego konia. Przy drodze znajdował y się farmy i grody, gdzie mó gł wymienić swoją klacz na innego konia, ale tylko wtedy, kiedy nie bę dzie przemę czona albo ranna.

Bę dzie też musiał rozejrzeć się za nowym ubraniem, prawdopodobnie trzeba je bę dzie ukraś ć. Teraz ubrany był na czarno od stó p do gł ó w: wysokie skó rzane buty, spodnie z surowego sukna i tunika, skó rzany kaftan bez rę kawó w i cię ż ki, weł niany pł aszcz. Jego dł ugi miecz i sztylet skrywał y moleskinowe pochwy, takż e jego kolczuga i czepiec na gł owę schowane w torbie przytroczonej do siodł a zrobione był y z czarnego drutu. Gdyby go pojmano, każ dy szczegó ł jego ubrania mó gł by stać się przyczyną jego ś mierci. Na pó ł noc od Szyi w każ dej wiosce i osadzie obcy ubrany na czarno wzbudzał podejrzenie. Jon wiedział, ż e nigdzie nie bę dzie bezpieczny, gdy tylko maester Aemon wypuś ci swoje kruki. Nawet w Winterfell. Bran moż e by go i wpuś cił, lecz Maester Luwin kierował się wię kszym rozsą dkiem. Zamknie bramę i odeś le Jona z powrotem, tak jak powinien uczynić. Lepiej w ogó le tam nie jechać.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.