Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 68 страница



…obudzić smoka…

Drzwi pojawił y się przed nią, tak blisko, tak blisko, korytarz wokó ł niej rozmazał się, chł ó d z tył u odchodził. Nie był o już kamiennej posadzki, a ona leciał a nad morzem Dothrakó w, coraz wyż ej i wyż ej, pod nią falują ca zieleń; wszystko, co ż ył o i oddychał o, uciekał o w popł ochu przed cieniem jej skrzydeł. Wyczuwał a dom, widział a go, tam, tuż za drzwiami, zielone pola i ogromne kamienne domy i ramiona, któ re niosł y ze sobą ciepł o. Otworzył a drzwi.

…smoka…

I ujrzał a swojego brata, Rhaegara, na koniu ró wnie czarnym jak jego zbroja. W wą skich otworach jego przył bicy migotał ogień. - Ostatni ze smokó w - wyszeptał ser Jorah. - Ostatni, ostatni. - Dany uniosł a czarną przył bicę brata. Twarz, któ rą ujrzał a, był a jej wł asnym obliczem.

Potem dł ugo był tylko bó l, wypeł niają cy ją ogień i szept gwiazd.

Obudził ją smak popioł u.

- Nie - ję knę ł a - nie, proszę.

- Khaleesi? - Ujrzał a nad sobą Jhiqui, któ ra przypominał a przestraszoną sarnę.

Namiot, zamknię ty, pogrą ż ony był w ciszy i cieniu. Z kosza paleniska unosił y się pył ki popioł ó w. Dany patrzył a za nimi, jak wylatują otworem dymnym. Latał am, pomyś lał a. Miał am skrzydł a, latał am. Ale to był tylko sen. - Pomó ż mi - powiedział a szeptem, usił ują c wstać. - Przynieś mi… - Jej gł os przypominał ż ywą ranę; nie potrafił a przypomnieć sobie, czego chciał a. Dlaczego był a tak bardzo obolał a? Jakby rozerwano jej ciał o na strzę py, a potem ponownie je pozszywano z kawał kó w. - Chcę …

- Tak, Khaleesi. - Jhiqui wybiegł a z namiotu z krzykiem. Dany potrzebował a… czegoś … kogoś … czego? Wiedział a tylko, ż e jest to waż ne. Tylko to się liczył o. Przewró cił a się na bok i dź wignę ł a na ł okciu, mocują c się z kocem. Tak trudno był o jej się poruszać. Ś wiat pł ywał zamazany. Muszę …

Znaleź li ją na podł odze, peł zają cą w stronę smoczych jaj. Ser Jorah Mormont wzią ł ją na rę ce i pomimo jej sł abych protestó w zanió sł z powrotem na maty. Spoglą dają c przez ramię, zobaczył a swoje trzy sł uż ą ce, a takż e Jhogo z jego pierwszym wą sem i szeroką twarz Mirri Maz Duur. - Muszę - pró bował a im powiedzieć. - Muszę …

- …ś pij, księ ż niczko - powiedział ser Jorah.

- Nie - odparł a Dany. - Proszę, proszę.

Chociaż był a rozpalona, przykrył ją jedwabiem. - Ś pij i nabieraj sił, Khaleesi. Wró ć do nas. - A potem ujrzał a nad sobą Mirri Maz Duur, maegi, któ ra przystawił a jej do ust puchar. Poczuł a smak kwaś nego mleka i czegoś jeszcze, czegoś gę stego i gorzkiego. Ciepł a ciecz popł ynę ł a po brodzie. Udał o jej się przeł kną ć. W namiocie pociemniał o i ponownie zapadł a w sen. Tym razem nic jej się nie ś nił o. Przepeł niona spokojem, unosił a się na czarnym, bezkresnym morzu.

Potem - nie potrafił a powiedzieć, czy minę ł a noc, dzień, a moż e rok - znowu się obudził a. W namiocie panował a ciemnoś ć, a jego ś ciany trzepotał y niczym skrzydł a poruszane porywami wiatru. Tym razem Dany nie pró bował a wstawać. - Irri - zawoł ał a. - Jhiqui. Doreah. - Przybył y natychmiast. - Zaschł o mi w gardle - powiedział a, a one zaraz przyniosł y jej wody. Był a ciepł awa i bez smaku, lecz Dany pił a ją tak ł apczywie, ż e Jhiqui musiał a przynieś ć wię cej. Irri zmoczył a kawał ek mię kkiego materiał u i otarł a jej czoł o. - Był am chora - powiedział a Dany. Dothracka sł uż ą ca przytaknę ł a. - Jak dł ugo? - Wilgotny okł ad na czole przy nosił jej ulgę, za to przestraszył ją wyraz twarzy Irri.

- Dł ugo - wyszeptał a.

Kiedy Jhiqui wró cił a z wodą, podeszł a do niej Mirri Maz Duur; oczy miał a cię ż kie od snu. - Pij - powiedział a. Podniosł a jej gł owę i znowu przytknę ł a do ust puchar, lecz tym razem z samym winem. Sł odkie wino. Dany napił a się i opadł a na posł anie, nasł uchują c cichego szeptu wł asnego oddechu. Ciał o miał a cię ż kie, znowu ogarniał ją sen. - Przynieś cie mi… - powiedział a niewyraź nie. - Przynieś cie… Chcę potrzymać …

- Tak? - spytał a maegi. - Czego sobie ż yczysz, Khaleesil

- Przynieś mi… jajo… smocze jajo… proszę … - Powieki cią ż ył y jej coraz bardziej.

Kiedy obudził a się po raz trzeci, smuga sł onecznego blasku wlewał a się do namiotu przez dymny otwó r, a jej dł onie spoczywał y na smoczym jaju. Był o ono jasne, w kolorze ś mietany, poprzecinane zł otymi i brą zowymi ż ył kami. Dany czuł a jego ciepł o. Jej nagie ciał o przykryte jedwabiem pokrywał y drobniutkie kropelki potu. Smocza Rosa, pomyś lał a. Przesunę ł a palcami po powierzchni skorupy, a w odpowiedzi poczuł a, jak we wnę trzu kamiennego jaja coś się przekrę ca i wycią ga. Nie przestraszył a się. Cał y jej strach wypalił się, znikną ł. Dany dotknę ł a swojego czoł a. Gorą czka ustą pił a, skó ra pod zasł oną potu był a chł odna. Usiadł a z wysił kiem. Zakrę cił o jej się na chwilę w gł owie i poczuł a przenikliwy bó l mię dzy udami. Mimo to czuł a się silna. Sł uż ą ce przybiegł y natychmiast na dź wię k jej gł osu. - Wody - powiedział a - dzban wody, najzimniejszej, jaką moż ecie znaleź ć. Przynieś cie też owocó w. Daktyli.

- Jak każ esz, Khaleesi.

- I niech przyjdzie ser Jorah - dodał a, wstają c. Jhiqui przyniosł a jedwabną szatę i przykrył a jej ramiona. - Wezmę ciepł ą ką piel. Niech przyjdzie Mirri Maz Duur i… - Natychmiast powró cił y wspomnienia i zawahał a się. - Khal Drogo. - wymó wił a jego imię, obserwują c ich twarze. - Czy on? …

- Khal ż yje - odpowiedział a Irri cicho i choć wyszł a szybko po wodę … Dany dostrzegł a cień w jej oczach.

Odwró cił a się do Doreah. - Powiedz mi.

- Ja… przyprowadzę ser Joraha - odparł a dziewczyna i skł oniwszy gł owę, opuś cił a szybko namiot.

Jhiqui takż e chciał a uciec, lecz Dany chwycił a ją za rę kę i zatrzymał a. - O co chodzi? Muszę wiedzieć. Drogo… i moje dziecko. - Dlaczego dopiero teraz przypomniał a sobie o dziecku? - Mó j syn… Rhaego… gdzie on jest? Chcę go zobaczyć.

Sł uż ą ca spuś cił a oczy. - Chł opiec… on nie ż ył, Khaleesi - powiedział a przestraszonym szeptem.

Dany puś cił a jej rę kę. Mó j syn nie ż yje, pomyś lał a, kiedy Jhiqui wyszł a z namiotu. Czuł a to już wcześ niej. Wiedział a, kiedy obudził a się pierwszy raz i zobaczył a pł aczą cą Jhiqui. Nie, wiedział a, zanim jeszcze się obudził a. Przypomniał a sobie bardzo wyraź nie swó j sen, przypomniał a sobie wysokiego mę ż czyznę o miedzianej skó rze i srebrzystozł otych wł osach, któ rego strawił y pł omienie. Powinna pł akać, lecz jej oczy był y suche jak popió ł. Pł akał a we ś nie, a ł zy na jej policzkach zamieniał y się w parę. Wypalił się we mnie cał y ż al, pomyś lał a. Czuł a smutek, a jednak… czuł a, ż e Rhaego oddala się od niej, jakby nigdy nie istniał.

Kilka chwil pó ź niej do namiotu weszli ser Jorah i Mirri Maz Duur i zastali ją stoją cą nad dwoma pozostał ymi jajami. Wydał y jej się ró wnie gorą ce jak tamto, z któ rym spał a, co ją zdziwił o. - Ser Jorahu, podejdź tutaj - powiedział a. Wzię ł a jego dł oń i poł oż ył a na czarnym jaju poprzecinanym szkarł atnymi ż ył kami. - Co czujesz?

- Skorupę twardą jak skał a. - Rycerz przyglą dał się jej uważ nie. - Ł uski.

- Czujesz ciepł o?

- Nie. Tylko zimny kamień. - Odsuną ł dł oń. - Księ ż niczko, dobrze się czujesz? Powinnaś jeszcze leż eć, jesteś osł abiona.

- Osł abiona? Jestem silna, Jorahu. - Ż eby go uspokoić, usiadł a na stosie poduszek. - Opowiedz mi, jak umarł o moje dziecko.

- On urodził się już martwy, księ ż niczko. Kobiety mó wią … - Zawahał się, a Dany dopiero teraz zobaczył a, jak obwisł a jest jego skó ra i ż e kuleje, kiedy się porusza.

- Powiedz mi. Powiedz, co mó wią kobiety.

Odwró cił gł owę. Wzrok miał niespokojny. - Mó wią, ż e dziecko był o…

Czekał a cierpliwie, lecz ser Jorah milczał. Twarz pociemniał a mu ze wstydu. Sam przypominał trupa.

- Potworne, - dokoń czył a za niego Mirri Maz Duur. Dany rozumiał a, ż e choć rycerz jest odważ nym i silnym mę ż czyzną, to w takiej chwili maegi był a silniejsza, bardziej okrutna i o wiele bardziej niebezpieczna. - Był powykrę cany. Sama go wycią gnę ł am. Był ś lepy, cał y pokryty ł uskami jak jaszczurka, miał kikut mał ego ogona i mał e skó rzaste skrzydł a podobne do skrzydeł nietoperza. Kiedy go dotknę ł am, ciał o odeszł o od koś ci, a w jego wnę trzu roił o się od cmentarnych robakó w i cuchnę ł o zgnilizną. Nie ż ył już od dawna.

Ciemnoś ć, pomyś lał a Dany. Straszna ciemnoś ć za jej plecami, czyhają ca, by ją poł kną ć. Był aby stracona, gdyby się odwró cił a. - Mó j syn był silny i ż ył, kiedy ser Jorah przynió sł mnie do namiotu - powiedział a. - Czuł am, jak kopał, walczył, ż eby się wydostać.

- Moż e i tak - odpowiedział a Mirri Maz Duur - a jednak stworzenie, któ re wyszł o z twojego ł ona był o takie, jak powiedział am. W tamtym namiocie był a ś mierć, Khaleesi.

- Tylko cienie - zaprzeczył ser Jorah, lecz Dany wyczuł a zwą tpienie w jego gł osie. - Widział em, maegi. Widział em, jak sama tań czył aś z cieniami.

- Gró b rzuca dł ugie cienie, Ż elazny Lordzie - powiedział a Mirri. - Dł ugie i ciemne. Ostatecznie ż adne ś wiatł o nie potrafi ich powstrzymać.

Dany wiedział a, ż e ser Jorah zabił jej syna. Zrobił to powodowany mił oś cią i lojalnoś cią, lecz zanió sł ją do miejsca, gdzie nie powinna chodzić ż adna ż yją ca istota i oddał jej dziecko ciemnoś ci na poż arcie. On takż e o tym wiedział; poszarzał a twarz, zapadł e oczy, utykanie. - Cienie dotknę ł y takż e i ciebie, ser Jorahu - powiedział a do niego. Rycerz nic nie odpowiedział. Dany zwró cił a się do kapł anki: - Ostrzegał aś mnie, ż e tylko ś miercią moż na okupić ż ycie. Myś lał am, ż e miał aś na myś li konia.

- Nie - odrzekł a Mirri Maz Duur. - Sama siebie okł amywał aś. Wiedział aś, jaka bę dzie cena.

Czy rzeczywiś cie wiedział a? Bę dę zgubiona, jeś li się obejrzę. - Otrzymał aś zapł atę - powiedział a Dany. - Koń, moje dziecko, Quaro, Qotho, Haggo i Cohollo. Ogromna cena. - Wstał a. - Gdzie jest khal Drogo? Przyprowadź go do mnie, kapł anko, maegi, czarownico krwi, kimkolwiek jesteś. Przyprowadź mi khala Drogo. Pokaż mi, co kupił am za ż ycie mojego syna.

- Jak każ esz, klraleesi - odpowiedział a stara kobieta. - Chodź, zaprowadzę cię do niego.

Dany był a sł absza, niż przypuszczał a. Ser Jorah obją ł ją ramieniem i pomó gł wstać. - Pó ź niej bę dzie na to czas, księ ż niczko - powiedział cicho.

- Teraz pó jdę do niego, ser Jorahu.

Ś wiat otaczają cy mrok jej namiotu oś lepił ją swoim blaskiem, gdy tylko wyszł a na zewną trz. Sł oń ce przypominał o roztopione zł oto, a ziemia był a pusta i zwarzona. Sł uż ą ce czekał y z owocami, winem i wodą, a Jhogo podszedł szybko, ż eby pomó c ser Jorahowi ją prowadzić. Aggo i Rakharo stali z tył u. Oś lepiona sł onecznym blaskiem, Dany osł onił a oczy dł onią. Zobaczył a popioł y ogniska, kilkadziesią t koni, któ re chodził y niespokojne w poszukiwaniu kę py trawy, rozrzucone namioty i maty. Grupka dzieci podeszł a bliż ej, ż eby się jej przyjrzeć; za nimi dostrzegł a kobiety zaję te pracą i wysuszonych starcó w, któ rzy patrzyli zmę czonym, nieruchomym wzrokiem w niebo, przeganiają c ospale krwawe muchy. Gdyby zaczę ł a liczyć, nie zebrał aby wię cej niż stu ludzi. Po czterdziestotysię cznym obozie, pozostał tylko kurz i wiatr.

- Khalasar Drogo odszedł - powiedział a.

- Dothrakowie idą tylko za silnymi - powiedział ser Jorah. - Przykro mi, księ ż niczko. Nie był o sposobu, ż eby ich powstrzymać. Ko Pono, któ ry odjechał pierwszy, nazwał się khalem Pono i wielu pojechał o za nim. Niedł ugo potem odjechał Jhaqo. Pozostali wymykali się nocą w mniejszych lub wię kszych grupkach. Na morzu Dothrakó w, któ re dotą d przemierzał jeden khalasar Drogo, powstał tuzin nowych khalasar.

- Pozostać tylko starzy - powiedział Aggo. - Przestraszeni, sł abi i chorzy. I my, któ rzy przysię gać. My pozostać.

- Tamci zabrali stada khala Drogo, Khaleesi - powiedział Rakharo. - Za mał o nas, ż eby ich powstrzymać. Takie jest prawo silniejszego - zabrać sł abszemu. Zabrali też duż o niewolnikó w, twoich i khala, ale trochę zostawili.

- A Eroeh? - spytał a Dany. Przypomniał a sobie przestraszone dziecko, któ re uratował a tuż za murami Miasta Owczarzy.

- Mago ją zł apał. On teraz jest bratem krwi khala Jhaqo - powiedział Jhogo. - Ujeż dż ał ją mocno i oddał khalowi. Jhaqo oddał ją swoim braciom krwi. Był o ich sześ ciu. Kiedy z nią skoń czyli, poderż nę li jej gardł o.

- Taki był jej los, Khaleesi - potwierdził Aggo.

Bę dę stracona, jeś li się obejrzę. - Okrutny los - powiedział a Dany - ale nie tak okrutny, jak okrutny bę dzie los Mago. Obiecuję to wam, przysię gam na nowych i starych bogó w, na boga jagnię cia i boga konia, na wszystkich ż yją cych bogó w. Przysię gam na Matkę Gó r, na Ł ono Ziemi. Zanim z nimi skoń czę, Mago i Ko Jhaqo bę dą bł agali o litoś ć, jaką okazali Eroeh.

Dothrakowie spojrzeli po sobie niepewnie. - Khaleesi - odezwał a się Irri ł agodnym gł osem, jakby tł umaczył a coś dziecku. - Jhaqo jest teraz khalem i ma za sobą dwadzieś cia tysię cy jeź dź có w.

Uniosł a gł owę. - A ja jestem Daenerys, Zrodzona z Burzy, Daenerys z Rodu Targaryenó w, jestem potomkiem AegonaZdoby wcy oraz Maegora Okrutnego, a takż e starej Yalyrii. Jestem có rką smoka i przysię gam wam, ż e oni umrą z krzykiem na ustach. A teraz zaprowadź cie mnie do khala Drogo.

Leż ał na nagiej, rudej ziemi, wpatrzony w sł oń ce. Wydawał się nie zauważ ać krwistych much, któ re chodził y po jego ciele. Dany przegonił a je i klę knę ł a obok niego. Oczy miał szeroko otwarte, ale nie patrzył nimi; od razu zorientował a się, ż e nie widzi. Wyszeptał a jego imię, lecz nie zareagował. Rana na jego piersi zagoił a się, pozostał a tylko szaroczerwona, ohydna blizna.

- Dlaczego leż y tutaj sam, na sł oń cu? - spytał a.

- Wydaje się, ż e dobrze mu w cieple, księ ż niczko - powiedział ser Jorah. - Jego oczy podą ż ają za sł oń cem, chociaż go nie widzi. Chodzi tylko prowadzony przez kogoś, dalej nie pó jdzie. Zje, jeś li wł oż ysz mu coś do ust, napije się, jeś li wlejesz mu do ust.

Dany pocał ował a w czoł o swoje sł oń ce-i-gwiazdy i podniosł a się, stają c twarzą w twarz z Mirri Maz Duur. - Drogo każ esz sobie pł acić za swoje zaklę cia, maegi.

- On ż yje - powiedział a Mirri Maz Duur. - Prosił aś o ż ycie. Zapł acił aś za ż ycie.

- Dla kogoś takiego, kim był Drogo, to nie jest ż ycie. Jego ż yciem był ś miech, mię so skwierczą ce nad ogniem i koń mię dzy nogami. Jego ż yciem był arakh w dł oni i dzwoneczki dź wię czą ce w jego wł osach, kiedy jechał na spotkanie wroga. Jego ż yciem byli jego bracia krwi, ja i syn, któ rego miał am mu dać.

Mirri Maz Duur nic nie odpowiedział a.

- Kiedy bę dzie taki jak przedtem? - spytał a ją Dany.

- Kiedy sł oń ce wzejdzie na zachodzie i zajdzie na wschodzie - odpowiedział a Mirri Maz Duur. - Kiedy wyschną morza, a wiatr bę dzie przenosił gó ry jak liś cie. Kiedy twoje ł ono znowu się poruszy i urodzisz ż ywe dziecko. Dopiero wtedy on powró ci, nie wcześ niej.

Dany dał a znak ser Jorahowi i pozostał ym. - Zostawcie nas. Chcę porozmawiać z maegi na osobnoś ci. - Mormoni i Dothrakowie odeszli. - Wiedział aś - powiedział a Dany, kiedy został y same. Cał e ciał o miał a obolał e, lecz wś ciekł oś ć dodawał a jej sił. - Wiedział aś, co zamierzał am kupić, znał aś cenę i pozwolił aś mi ją zapł acić.

- Ź le postą pili, palą c moją ś wią tynię - odparł a spokojnym gł osem stara kobieta o pł askim nosie. - Rozgniewali Wielkiego Pasterza.

- To nie był o dzieł o bogó w - odpowiedział a jej Dany chł odno. Jeś li się odwró cę, jestem zgubiona. - Oszukał aś mnie. Zamordował aś dziecko w moim ł onie.

- Rumak, któ ry przemierza ś wiat, nie spali już ż adnych miast. Jego khalasar nie rozdepcze już ż adnych narodó w.

- Wstawił am się za tobą - powiedział a Dany gł osem przepeł nionym udrę ką. - Uratował am cię.

- Uratował aś mnie? - Lhazarenka splunę ł a. - Wzię ł o mnie trzech jeź dź có w, i to nie tak jak mę ż czyzna posiada kobietę, ale od tył u, tak jak pies bierze sukę. Kiedy przejeż dż ał aś, czwarty był już we mnie. Jak wię c mnie uratował aś? Musiał am patrzeć, jak pł onie dom moich bogó w, gdzie wyleczył am wielu dobrych ludzi. Spalili też mó j dom, a na ulicy widział am stos gł ó w. Widział am gł owę piekarza, któ ry piekł dla mnie chleb. Widział am gł owę chł opca, któ rego zaledwie trzy księ ż yce temu uratował am przed gorą czką martwooka. Sł yszał am pł acz dzieci odpę dzanych przez jeź dź có w batami. Powiedz wię c, co uratował aś?

- Twoje ż ycie.

Mirri Maz Duur roześ miał a się szyderczo. - Spó jrz na swojego khala i zobacz, co warte jest ż ycie, kiedy odbierzesz wszystko inne.

Dany przywoł ał a ludzi ze swojego khas i rozkazał a im zabrać i zwią zać Mirri Maz Duur. Maegi uś miechnę ł a się tylko do niej, kiedy ją odprowadzali, jakby dzielił y jaką ś tajemnicę. Jedno sł owo i Dany mogł a kazać ś cią ć jej gł owę … tylko co by z tego miał a? Gł owę? Skoro ż ycie okazał o się bezwartoś ciowe, czym jest ś mierć?

Odprowadzili khala Drogo do jej namiotu i Dany rozkazał a napeł nić wannę; tym razem nie był o w niej krwi. Sama go wyką pał a. Zmył a brud i kurz z jego ramion i piersi, obmył a mu twarz kawał kiem mię kkiej tkaniny, namydlił a jego dł ugie, czarne wł osy i wyczesał a je, aż lś nił y tak jak dawniej. Zapadł a już ciemnoś ć, kiedy skoń czył a. Czuł a się wyczerpana. Się gnę ł a po jedzenie i picie, lecz zdoł ał a tylko pogryź ć figę i napić się kilka ł ykó w wody. Sen z pewnoś cią przynió sł by jej ulgę, ale doś ć już spał a… za dł ugo. Ze wszystkich minionych nocy i tych, któ re mogł y jeszcze nadejś ć, ta należ ał a się Drogo.

Wspominają c ich pierwszą noc, poprowadził a go w ciemnoś ć, ponieważ Dothrakowie wierzyli, ż e wszystkie waż ne rzeczy w ż yciu czł owieka powinny się odbywać pod goł ym niebem.

Powiedział a sobie, ż e istnieją moce potę ż niejsze od nienawiś ci i zaklę cia starsze i prawdziwsze niż wszystkie te, któ rych maegi nauczył a się w Asshai. Na czarnym niebie nie był o ś ladu księ ż yca, za to milion gwiazd ś wiecił jasno. Uznał a to za znak.

Na zewną trz nie znaleź li mię kkiego ł oż a z traw, jedynie twardą, brudną ziemię peł ną kamieni. Nie był o drzew, któ re koł ysał y się na wietrze, ani strumienia, któ ry by ł agodził jej strach swoją ł agodną muzyką. Dany powiedział a sobie, ż e gwiazdy wystarczą. - Przypomnij sobie, Drogo - wyszeptał a. - Przypomnij sobie dzień naszych zaś lubin, kiedy po raz pierwszy jechaliś my razem. Przypomnij sobie noc, kiedy poczę liś my Rhaego; otaczał nas twó j khalasar, twoje oczy spoczywał y na mojej twarzy. Przypomnij sobie, jak chł odna i czysta był a woda w Ł onie Ziemi. Przypomnij sobie, moje sł oń ce-i-gwiazdy. Przypomnij sobie i wró ć do mnie.

Był a jeszcze zbyt obolał a po porodzie, ż eby wzią ć go w siebie, tak jak by pragnę ł a, lecz Doreah nauczył a ją innych sposobó w za pomocą dł oni, ust, piersi. Wpijał a paznokcie w jego ciał o, obsypywał a go pocał unkami, szeptał a, modlił a się, opowiadał a mu ró ż ne historie, a na koń cu obmył a go ł zami. Mimo to Drogo pozostał niewzruszony, nie przemó wił i nie powstał.

Kiedy blady ś wit rozjaś nił pusty horyzont, Dany zrozumiał a, ż e naprawdę go stracił a. - Kiedy sł oń ce wzejdzie na zachodzie i zajdzie na wschodzie - powiedział a ze smutkiem. - Kiedy wyschną morza, a wiatr bę dzie przenosił gó ry jak liś cie. Kiedy moje ł ono znowu się poruszy i urodzę ż ywe dziecko. Wtedy powró cisz, moje sł oń ce-i-gwiazdy, nie wcześ niej.

Nigdy, krzyczał a ciemnoś ć, nigdy, nigdy, nigdy.

Powró ciwszy do namiotu, Dany znalazł a poduszkę, mię kki jedwab wypchany pió rami. Przycisnę ł a ją do piersi i wró cił a do Drogo, do jej sł oń ca-i-gwiazd. Bę dę zgubiona, jeś li się obejrzę. Już samo chodzenie sprawiał o jej bó l, pragnę ł a zasną ć i nie ś nić niczego. Klę knę ł a, zł oż ył a pocał unek na ustach Drogo i przycisnę ł a poduszkę do jego twarzy.


Tyrion

 

- Mają mojego syna - powiedział Tywin Lannister.

- Tak, panie. - Posł aniec mó wił gł osem osł abionym trudami podró ż y. Na piersi jego podartej opoń czy widniał cę tkowany dzik Crakenhall poplamiony krwią.

Jednego z twoich synó w, pomyś lał Tyrion. Napił się wina, nic nie mó wią c, i pomyś lał o Jaimie. Kiedy unió sł ramie, bó l przeszył jego ł okieć, przypominają c, ż e i on zakosztował trochę smaku bitwy. Kochał swojego brata, ale nawet za cał e zł oto Casterly Rock nie chciał by być z nim w Szepcą cym Lesie.

Zebrani kapitanowie i chorą ż owie jego ojca pana umilkli, kiedy posł aniec zdawał relację. Sł ychać był o tylko trzask i syk kł ody palą cej się w kominku w drugim koń cu zimnej sali.

Po dł ugim i wyczerpują cym marszu na poł udnie Tyrion ucieszył się ogromnie na myś l o przynajmniej jednej nocy spę dzonej w karczmie… chociaż, pomny na wspomnienia, wolał by, ż eby nie był a to ta karczma. Jego ojciec narzucił mordercze tempo i trzeba był o za to zapł acić. Ranni w bitwie starali się ze wszystkich sił dotrzymać kroku albo zostawali zdani na wł asne sił y. Każ dego ranka przy drodze zasypiali, by już wię cej się nie obudzić. Każ dego popoł udnia kilku nastę pnych padał o, a. każ dego wieczoru kolejna grupka dezerteró w uciekał a, znikają c w mroku. Bywał y chwile, kiedy Tyrion miał ochotę przył ą czyć się do nich.

Był na gó rze i rozkoszował się mię kkim ł ó ż kiem i ciepł em ciał a Shaei, kiedy obudził go jego giermek, oznajmiają c, ż e przybył posł aniec z Riverrun i przywió zł zł e wieś ci. Morderczy marsz na poł udnie, ciał a pozostawione przy drodze… wszystko to na nic. Robb Stark dotarł do Riverrun dawno temu. - Jak to moż liwe? - ję kną ł ser Harys Swyft.

- Jak? Nawet po tym, co stał o się w Szepcą cym Lesie, trzymaliś cie Riverrun w ż elaznym uś cisku otoczone ogromną sił ą … i nie wiem, dlaczego ser Jaime postanowił rozdzielić swoich ludzi na trzy obozy? Z pewnoś cią zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo ich to osł abi.

Bardziej niż ty, parszywy tchó rzu, pomyś lał Tyrion. Owszem, Jaime stracił Riverrun, ale Tyrion nie mó gł ś cierpieć, kiedy jego brata obgaduje ktoś taki jak Swyft, bezczelny lizus, któ rego najwię kszym sukcesem był o wydanie ró wnie parszywej có rki za ser Kevana, przez co zwią zał się z Lannisterami.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.