Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 63 страница



Shagga wcisną ł się w szczelinę, zanim tarcze zdą ż ył y się zamkną ć, a reszta Kamiennych Wron podą ż ył a za nim. - Spaleni! Księ ż ycowi Bracia! Za mną! - krzykną ł Tyrion, choć wię kszoś ć z nich znajdował a się już przed nim. Ką tem oka zobaczył, jak Timett, syn Timetta, zeskakuje z konia, któ ry padł pod nim w peł nym biegu, dostrzegł Księ ż ycowego Brata nadzianego na wł ó cznię Karstarkó w oraz konia Conna gruchoczą cego czyjeś ż ebra jednym kopnię ciem. Znowu posypał się grad strzał. Nie potrafił powiedzieć, ską d lecą, lecz opadał y zaró wno na Lannisteró w, jak i na Starkó w; odbijał y się od zbroi albo pozostawał y na miejscu, jeś li znalazł y kawał ek odkrytego ciał a. Tyrion schował się pod swoją tarczą.

Najeż ony pó ł księ ż yc topniał, wró g cofał się pod naporem ataku konnych. Tyrion zobaczył, jak topó r Shaggi przebija się przez kolczugę, skó rzany kaftan, mię ś nie i pł uca pikiniera. Mę ż czyzna zginą ł na stoją co, lecz Shagga jechał dalej; drugim toporem rozł upał tarczę zmarł ego i cią gną ł go za sobą nabitego na ostrze. Dopiero po jakimś czasie trup osuną ł się na ziemię. Shagga skrzyż ował topory i rykną ł coś gł oś no.

Wreszcie wró g był już wszę dzie i bitwa Tyriona skurczył a się do kilku stó p wokó ł jego konia. Jakiś zbrojny zadał mu cios wł ó cznią w pierś, któ rą odbił toporem. Przeciwnik odsuną ł się, ż eby zadać kolejne pchnię cie, lecz Tyrion spią ł konia ostrogami i natarł na niego. Trzech innych otoczył o Bronna. Najemnik ucią ł gł owę pierwszego z nich, a drugiemu przeorał twarz mieczem.

Z lewej nadleciał a niespodziewanie rzucona wł ó cznia i utkwił a w tarczy Tyriona z brzę kiem. Odwró cił konia i ruszył do nieprzyjaciela, któ ry zdą ż ył zasł onić się wł asną tarczą. Tyrion zataczał koł a wokó ł mę ż czyzny, rą bią c w drewnianą osł onę. Przez jakiś czas sypał y się tylko wió ry, wreszcie nieprzyjaciel stracił ró wnowagę, potkną ł się i upadł na plecy wcią ż schowany za tarczą. Znalazł się poza zasię giem topora Tyriona, któ ry nie miał ochoty zsiadać z konia, wię c zostawił leż ą cego i zaatakował innego, zadają c mu od tył u potę ż ne uderzenie, od któ rego poczuł szarpnię cie w ramieniu. Korzystają c z chwili wytchnienia, poszukał wzrokiem rzeki. Dostrzegł ją po swojej prawej stronie. Nie wiedział, kiedy zmienił kierunek.

Miną ł go jeden ze Spalonych pochylony nad koniem, wł ó cznia przebił a mu brzuch i wyszł a plecami. Nie moż na mu był o już pomó c, lecz kiedy Tyrion zobaczył, ż e jeden z wrogó w podbiega i chwyta cugle jego konia, zaatakował.

Nieprzyjaciel przyją ł go z mieczem w dł oni. Był wysoki i szczupł y, w dł ugiej drucianej kolczudze i rę kawicach z garbowanej stali, bez heł mu; krew spł ywał a mu do oczu z rany na czole. Tyrion zadał mu cios w twarz, lecz mę ż czyzna go odparował. - Giń, karle - krzykną ł. Obracał się wkoł o, kiedy Tyrion go objeż dż ał, zadają c ciosy w jego gł owę i ramiona. Stal uderzał a o stal. Tyrion szybko się zorientował, ż e jego przeciwnik jest szybszy i silniejszy od niego. Gdzie, na siedem piekieł, był Bronn? - Giń - stę kną ł mę ż czyzna, nacierają c na niego gwał townie. Tyrion zdą ż ył unieś ć tarczę w ostatnim momencie i chwilę pó ź niej poczuł, ż e jej drewno eksploduje do wewną trz od sił y uderzenia. Drzazgi opadł y z jego ramienia. - Giń! - rykną ł przeciwnik, po czym skoczył do przodu i grzmotną ł Tyriona w skroń tak mocno, ż e aż zadzwonił o mu w gł owie. Rozległ o się przeraź liwe zgrzytnię cie stali o stal. Wysoki mę ż czyzna uś miechał się … dopó ki rumak Tyriona go nie ugryzł; jednym ruchem zdarł mu poł owę skó ry twarzy aż do koś ci. Kiedy mę ż czyzna zaczą ł przeraź liwie krzyczeć, Tyrion zatopił swó j topó r w jego gł owie. - Ty giń - powiedział i mę ż czyzna umarł.

Kiedy wycią gał topó r z gł owy trupa, usł yszał okrzyk: - Za Eddarda! Za Eddarda i Winterfell! - Rycerz pę dził wprost na niego, krę cą c nad gł ową nabitą kolcami kulą. Ich rumaki natarł y na siebie, zanim Tyrion zdą ż ył otworzyć usta, ż eby zawoł ać Bronna. Z jego prawego ł okcia popł ynę ł a fala bó lu, po tym jak kolczasta kula uderzył a go w okolice stawu. Upuś cił topó r. Się gną ł po miecz, lecz rycerz znowu zakrę cił kulą, tym razem mierzą c w jego twarz. Usł yszał nieprzyjemne chrupnię cie i poczuł, ż e spada. Nie pamię tał chwili upadku na ziemię, lecz gdy otworzył oczy, ujrzał nad sobą tylko niebo. Przewró cił się na bok i spró bował wstać, jednak fala bó lu wstrzą snę ł a jego ciał em i cał y ś wiat zadrż ał. Rycerz, któ ry go strą cił z konia, pojawił się tuż nad nim. - Tyrionie, Karle - zagrzmiał. - Jesteś mó j. Poddajesz się, Lannister?

Tak, pomyś lał Tyrion, lecz sł owo ugrzę zł o mu w gardle. Ję kną ł tylko i spró bował dź wigną ć się na kolana, szukają c jednocześ nie broni. Miecza, sztyletu, czegokolwiek…

- Poddajesz się? - Rycerz patrzył na niego z wysokoś ci grzbietu rumaka. Jeź dziec i jego koń wydawali się ogromni; ż elazna kula koł ysał a się powoli. Tyrion czuł, ż e ma zdrę twiał e rę ce, obraz zamazany i pustą pochwę. - Poddaj się albo zginiesz - rzekł zdecydowanie rycerz, krę cą c kulą coraz szybciej.

Tyrion zerwał się na nogi i uderzył gł ową w brzuch konia. Zwierzę zarż ał o przeraź liwie i stanę ł o dę ba. Rumak pró bował się odsuną ć. Jego krew i trzewia bluznę ł y na twarz Tyriona i koń zwalił się niczym lawina. Potem Tyrion pamię tał tylko przył bicę peł ną bł ota i coś, co przygniatał o mu nogi. Wyczoł gał się spod tego cię ż aru. Gardł o miał tak ś ciś nię te, ż e z trudem potrafił wydobyć gł os. -.. . poddaj się … - wydusił z siebie.

- Tak. - Usł yszał gł os przepeł niony bó lem.

Tyrion zeskrobał bł oto z przył bicy, usił ują c coś zobaczyć. Koń przewró cił się na drugą stronę, przygniatają c swojego jeź dź ca. Rycerz leż ał z nogą pod koniem, a ramię, któ rym pró bował się obronić przed upadkiem, sterczał o odchylone pod nienaturalnym ką tem. - Poddaj się - powtó rzył Tyrion. Rycerz się gną ł do pochwy, wycią gną ł miecz, i rzucił go pod nogi Tyriona. - Poddaję się, panie.

Karzeł, wcią ż oszoł omiony, klę kną ł i podnió sł miecz. Kiedy poruszył ramieniem, poczuł przenikliwy bó l w ł okciu. Wydawał o się, ż e bitwa przesunę ł a się gdzieś dalej. W tej czę ś ci pola pozostali tylko martwi, mnó stwo martwych. Kruki krą ż ył y coraz niż ej, gotują c się do uczty. Tyrion zorientował się, ż e ser Kevan przesuną ł ś rodkowe sił y, by wzmocnić przednią straż, i duż e oddział y pikinieró w odepchnę ł y przeciwnika na wzgó rza. Wspinają c się po zboczach, napierali pikami na kolejną ś cianę z tarcz, tym razem owalnych, nabijanych ż elaznymi ć wiekami. Tyrion zobaczył chmurę strzał, któ re zaniosł y ś mierć za drewniane tarcze. - Zdaje się, ż e przegrywacie, ser - zwró cił się do rycerza przygniecionego koniem. Ten nic mu nie odpowiedział.

Obró cił się na pię cie, usł yszawszy z tył u tę tent koń skich kopyt, chociaż z trudem potrafił by unieś ć miecz. Bronn zatrzymał konia i spojrzał na niego.

- Nie na wiele się przydał eś - powiedział Tyrion.

- Ale wyglą da na to, ż e sam sobie poradził eś - odparł Bronn. - Zgubił eś czubek heł mu. - Tyrion dotkną ł gł owy. Szpic znikną ł.

- Nie zgubił em go. Wiem, gdzie jest. Widział eś gdzieś mojego konia?

Zanim go znaleź li, ponownie zagrał y trą bki i ze wzgó rza zjechał y posił ki lorda Tywina. Tyrion dostrzegł ojca przejeż dż ają cego nie opodal; pę dził przez pole, a nad jego gł ową ł opotał szkarł atno-zł ocisty proporzec. Sł oń ce odbijał o się od czubkó w lanc pię ciuset rycerzy, któ rzy go otaczali. Resztki sił Starkó w rozprysł y się niczym szkł o pod uderzeniem mł ota.

Bó l rozsadzał ł okieć Tyriona, dlatego nie doł ą czył do ojca. Razem z Bronnem pojechali szukać swoich ludzi. Wielu z nich znaleź li poś ró d zabitych. Ulf, syn Umara, leż ał w kał uż y krzepną cej już krwi z ramieniem ucię tym w ł okciu, wokó ł leż ał y trupy tuzina innych ludzi z klanu Księ ż ycowych Braci. Shagga siedział oparty o drzewo, najeż ony strzał ami, z gł ową Conna na kolanach. Tyrion są dził, ż e obaj nie ż yją, lecz gdy zsiadł z konia, Shagga otworzył oczy i powiedział: - Zabili Conna, syna Coratta. - Na ciele przystojnego Conna nie widać był o ż adnych wię kszych obraż eń poza czerwoną plamą na jego piersi w miejscu, gdzie przebił a ją wł ó cznia. Bronn pomó gł olbrzymowi wstać. Wydawał o się, ż e dopiero teraz Shagga zauważ ył strzał y w swoim ciele. Wyrywał je, przeklinają c dziury w swojej skó rze i kolczudze i wrzeszczą c wrę cz na strzał y, któ re aż wgryzł y się w jego ciał o. Kiedy wyjmowali kolejne strzał y z ciał a Shaggi, nadjechał a Chetta, có rka Cheyka. Pokazał a im dwie pary uszu, któ re zdobył a. Timetta i pozostał ych Spalonych zastali w czasie przeszukiwania zabitych. Spoś ró d trzystu ludzi z klanó w, któ rzy wyjechali do bitwy razem z Tyrionem Lannisterem, przeż ył a moż e poł owa.

Pozostawił tych, któ rzy przeż yli, by zaję li się poległ ymi, Bronnowi zaś polecił zają ć się rycerzem, któ rego wzią ł do niewoli. Sam udał się na poszukiwanie swojego ojca. Lord Tywin siedział nad rzeką, popijają c wino z kryształ owego pucharu, tymczasem jego giermek odpinał zapię cia jego napierś nika. - Wspaniał e zwycię stwo - odezwał się ser Kevan na widok Tyriona. - Twoje dzikusy dobrze się spisał y.

Ojciec nie odrywał od niego wzroku; spojrzenie jego jasnozielonych oczu migocą cych zł otymi plamkami napeł nił o Tyriona chł odem, od któ rego aż zadrż ał. - Jesteś zaskoczony, ojcze? - spytał. - Czy to pokrzyż ował o twoje plany? Mieli nas wyrż ną ć, czy tak?

Lord Tywin opró ż nił puchar z kamienną twarzą. - Istotnie, umieś cił em na lewym skrzydle najmniej zdyscyplinowanych ludzi. Są dził em, ż e pierwsi się zał amią. Robb Stark jest jeszcze mł ody, bardziej skory do junackich wypadó w niż do rozsą dnych decyzji. Miał em nadzieję, ż e gdy zobaczy wyrwę w naszej lewej flance, zechce się w nią wcisną ć. Gdyby skierował tam swoje sił y, pikinierzy ser Kevana mieli zawró cić i uderzyć na niego z boku, spychają c do rzeki, a ja miał em uderzyć z posił kami.

- I uznał eś, ż e najlepiej bę dzie postawić mnie w samym ś rodku tej rzezi, nie informują c mnie o swoich planach.

- Udawane manewry są mniej przekonują ce - odparł jego ojciec - a poza tym nie mam zwyczaju zwierzać się komuś, kto się brata z dzikusami i najemnikami.

- Ż ał uję, ż e moje dzikusy zepsuł y ci zabawę. - Tyrion ś cią gną ł stalowy naszyjnik i rzucił go na ziemię. Zamrugał, czują c bó l w ramieniu.

- Chł opak Starkó w okazał wię kszą rozwagę, niż moż na by się spodziewać po takim mł odziku - przyznał lord Tywin. - Jednakż e zwycię stwo pozostaje zwycię stwem. Zdaje się, ż e jesteś ranny.

Prawe ramię Tyriona ociekał o krwią. - Mił o z twojej strony, ż e zauważ ył eś - wycedził przez zaciś nię te zę by. - Czy bę dziesz tak dobry, ż eby posł ać po swojego maestera? Chyba ż e chciał byś mieć za syna jednorę kiego karł a…

Zanim ojciec zdą ż ył mu cokolwiek odpowiedzieć, rozległ się natarczywy okrzyk: - Lordzie Tywinie! - Tywin Lannister wstał, gdy ser Addam Marbrand zeskoczył z konia. Koń był spieniony, a z pyska ciekł a mu krew. Ser Addam przyklę kną ł na kolano; był to smukł y mę ż czyzna o miedzianych wł osach do ramion, ubrany w zbroję koloru miedzi z pł oną cym drzewem na napierś niku. - Panie, wzię liś my do niewoli kilku z ich dowó dcó w. Mamy lorda Cerwyna, ser Wylisa Manderly, Harriona Karstarka i czterech Freyó w. Lord Hornwood nie ż yje. Obawiam się, ż e Roose Bolton uciekł.

- A chł opak? - spytał lord Tywin.

Ser Addam zawahał się na moment. - Nie był o z nimi chł opaka Starkó w. Podobno przeszedł na drugi brzeg rzeki w Bliź niakach i poprowadził konnicę na Riverrun.

Ż ó ł todzió b, pomyś lał Tyrion, bardziej skory do junackich wypadó w niż rozsą dnych decyzji. Nie roześ miał się tylko dlatego, ż e był zbyt obolał y.


Catelyn

 

Las rozbrzmiewał szeptami. Blask księ ż yca zamigotał na powierzchni strumienia w dole, któ ry wił się skalistym podł oż em doliny. Pod drzewami rż ał y cicho konie, grzebią c kopytami w wilgotnej, pokrytej liś ć mi ziemi, mę ż czyź ni zaś opowiadali niezbyt spokojnie dowcipy ś ciszonymi gł osami. Co pewien czas zadzwonił a kolczuga albo uderzona wł ó cznia, ale nawet te odgł osy wydawał y się stł umione.

- Już chyba niedł ugo, pani - powiedział Hallis Mollen. Prosił ją o zaszczyt bronienia jej w czasie bitwy, któ ra miał a niebawem nastą pić. Miał do tego prawo jako kapitan straż y w Winterfell i Robb mu tego nie odmó wił. Strzegł o jej trzydziestu ludzi, któ rzy mieli dopilnować, aby nic się jej nie stał o, i odwieź ć ją bezpiecznie do domu, gdyby wynik bitwy okazał się dla nich niepomyś lny. Robb obstawał przy pię ć dziesię ciu, Catelyn twierdził a, ż e wystarczy dziesię ciu, ż e jemu przyda się każ dy miecz. Ostatecznie zgodzili się na trzydziestu, co ż adnego z nich nie uszczę ś liwił o.

- Wszystko w swoim czasie - odpowiedział a mu. Wiedział a, ż e bitwa przyniesie ze sobą ś mierć. Ś mierć Hala… moż e jej albo Robba. Nikt nie był bezpieczny. Catelyn cieszył a się, ż e moż e czekać, wsł uchiwać się w szepty lasu i cichą muzykę strumienia, czuć we wł osach ciepł y wiatr.

Czekanie nie był o dla niej niczym nowym. Jej mę ż czyź ni zawsze kazali na siebie czekać. - Wyglą daj mnie, mał a Cat - mawiał jej ojciec, kiedy opuszczał dwó r, jechał na bitwę czy na targ. I wyglą dał a go, stoją c na blankach Riverrun, patrzą c na wody Czerwonych Wideł i Kamiennego Nurtu w dole. Nie zawsze wracał wtedy, kiedy obiecywał, czasem mijał y dni, a ona stał a, wyglą dają c czujnie mię dzy blankami, dopó ki nie zobaczył a lorda Hostera, jak jedzie wzdł uż brzegu na swoim starym gniadym koniu. - Wyglą dał aś mnie? - pytał pochylony, by ją uś cisną ć. - Czekał aś, mał a Cat?

Brandon Stark też kazał jej czekać. - Wró cę niebawem, pani - obiecał. - A kiedy wró cę, pobierzemy się. - Kiedy jednak wreszcie nadszedł ten dzień, u jej boku w sepcie staną ł jego brat, Eddard.

Ned wytrzymał z mł odą ż oną prawie dwa tygodnie, zanim wyjechał na wojnę, zostawiają c jej obietnice. Przynajmniej dał jej coś wię cej niż tylko sł owa: dał jej syna. Minę ł o dziewię ć księ ż ycó w i urodził się Robb, tymczasem jego ojciec wcią ż walczył na poł udniu. Urodził a go w bó lu, nie wiedzą c, czy Ned kiedykolwiek go zobaczy. Jej syna. Był taki mał y…

A teraz czekał a na Robba… na Robba i na Jaime’a Lannistera, zł ocistego rycerza, któ ry - jak twierdzono - nie przywykł do czekania. - Kró lobó jca jest niecierpliwy i skory do gniewu - wyjaś nił Robbowi wcześ niej jej wuj, Brynden. I na tych sł owach opierał swoje nadzieje na zwycię stwo i przeż ycie.

Nawet jeś li Robb się bał, to nie pokazywał tego po sobie. Catelyn obserwował a syna, jak chodzi mię dzy ludź mi, kł adzie dł oń na ramieniu jednego, ż artuje z drugim, jeszcze innemu pomaga uspokoić konia. Jego zbroja dzwonił a cicho, kiedy się poruszał. Odkrytą miał tylko gł owę. Catelyn patrzył a, jak wiatr tarmosi grzywę jego kasztanowych wł osó w, tak bardzo podobnych do jej. Zastanawiał a się, kiedy zdą ż ył tak urosną ć. Miał pię tnaś cie lat, a niemal doró wnywał jej wzrostem.

Pozwó lcie mu urosną ć wię kszym, prosił a bogó w. Niech doż yje szesnastu lat, a potem dwudziestu i pię ć dziesię ciu. Niech uroś nie tak duż y jak jego ojciec, pozwó lcie mu trzymać w ramionach wł asnego syna. Proszę, proszę, proszę. Patrzą c na tego wysokiego mł odzień ca ze szczeciną pierwszej brody na twarzy i wilkorami biegają cymi wokó ł jego nó g, wcią ż widział a niemowlę, któ re trzymał a przy piersi w Riverrun, trzymał a tak dawno temu.

Noc był a ciepł a, ale na myś l o Riverrun Catelyn zadrż ał a. Gdzie oni są?, zastanawiał a się. Czy moż liwe, ż eby jej wuj się pomylił? Tak duż o zależ ał o od tego, co im powiedział. Robb dał Blackfishowi trzystu pikinieró w i wysł ał ich do przodu w charakterze przedniej straż y. - Jaime nie wie - powiedział ser Brynden po powrocie. - Jestem o tym przekonany. Moi ł ucznicy dopilnowali, ż eby nie dostał ż adnej wiadomoś ci. Spotkaliś my kilku ich zwiadowcó w, a ci, któ rzy nas widzieli, nikomu już o tym nie powiedzą. Powinien był wysł ać wię cej ludzi.

- Jak duż e są jego sił y? - spytał ją wcześ niej syn.

- Dwadzieś cia tysię cy piechoty. Są rozrzuceni wokó ł zamku w trzech obozach rozdzielonych rzekami - powiedział wtedy wuj z uś miechem na ustach. Nie da się inaczej zał oż yć oblę ż enia Riverrun. I to ich zgubi. Ponadto dwa lub trzy tysią ce konnych.

- W takim razie wypada trzech na jednego na naszą niekorzyś ć - stwierdził Galbart Glover.

- Prawda - przyznał ser Brynden - ale jest coś, czego ser Jaime nie posiada.

- Co? - spytał go wtedy Robb.

- Cierpliwoś ć - odparł Blackfish.

Ich sił y powię kszył y się od chwili wyjazdu z Twins. Lord Jason Mallister przyprowadził swoje wojsko z Seagard i przył ą czył się do nich, kiedy mijali Niebieskie Widł y. Po drodze doł ą czali inni, pomniejsi rycerze, lordowie i zbrojni, któ rzy uciekli na pó ł noc po klę sce jej brata, Edmure’a, pod murami Riverrun. Pę dzili z cał ych sił, by zaskoczyć Jaime’a Lannistera, i oto nadeszł a ta godzina.

Catelyn patrzył a, jak jej syn dosiada konia. Konia przytrzymał mu Olyvar Frey, syn lorda Waldera, w rzeczywistoś ci dwa lata starszy od Robba, lecz jakby dziesię ć lat mł odszy i bardziej niecierpliwy. Przypią ł Robbowi tarczę i podał mu heł m. Kiedy Robb zasł onił nim twarz, twarz, któ rą tak bardzo kochał a, na koniu nie siedział już jej syn, lecz mł ody rycerz. Mię dzy drzewami, gdzie nie dochodził blask księ ż yca, panował a ciemnoś ć. Kiedy spojrzał na nią, widział a za przył bicą tylko ciemnoś ć. - Muszę przejechać przed pierwszą linią, matko - powiedział do niej. - Ojciec zawsze powtarzał, ż e ludzie powinni zobaczyć dowó dcę przed bitwą.

- A zatem jedź - odparł a. - Niech cię zobaczą.

- To im doda odwagi - powiedział Robb.

A kto mnie doda odwagi?, zastanawiał a się, lecz nic nie powiedział a, tylko się uś miechnę ł a. Robb zawró cił swojego ogromnego rumaka i odjechał wolno. Szary Wicher nie odstę pował go niczym cień. Za nim uformował a się jego straż na czas bitwy. Kiedy już wymusił na niej zgodę na jej straż, ona takż e nalegał a, ż eby i jego chroniono, a lordowie ją poparli. Wielu spoś ró d ich synó w pragnę ł o pojechać razem z Mł odym Wilkiem, jak go teraz nazywano. Wś ró d trzydziestki znaleź li się Torrhen Karstark i jego brat Eddard, a takż e Patrek Mallister, SmallJon Umber, Daryn Hornwood, Theon Greyjoy, pię ciu ze stadka Waldera Freya, a takż e kilku starszych, jak ser Wendel Manderly i Robin Flint. Wś ró d jego towarzyszy znalazł a się takż e jedna kobieta: Dacey Mormoni, najstarsza có rka lady Mormoni, dziedziczka Niedź wiedziej Wyspy, chuda dziewoja wysoka na sześ ć stó p, któ ra dostał a do zabawy kulę nabijaną kolcami w wieku, gdy innym dziewczynkom ofiarowuje się lalki. Jej wybó r wywoł ał niezadowolenie niektó rych lordó w, lecz Catelyn zignorował a ich utyskiwania. - Tu nie chodzi o honor czyjegoś domu - powiedział a im - ale o bezpieczeń stwo i ż ycie mojego syna.

Tylko czy wystarczy trzydziestu?, zastanawiał a się, czy wystarczy sześ ć tysię cy?

Gdzieś w oddali odezwał się ptak; odebrał a jego wysoki tryl niczym dotknię cie zimnej dł oni na szyi. Odpowiedział mu inny, a potem trzeci i czwarty. Znał a te gł osy z czasu spę dzonego w Winterfell. Woł anie ptakó w z pó ł nocy, ś nież ne woł anie, jak mawiano. Czasem moż na był o je zobaczyć, kiedy boż y gaj przykrywał a gruba warstwa ś niegu.

Są już tutaj, pomyś lał a Catelyn.

- Są już tutaj, pani - powiedział szeptem Hal Mollen. Zawsze wypowiadał oczywiste prawdy. - Niech bogowie zostaną z nami. - Skinę ł a gł ową, a w lesie zapadł a cisza. Teraz też ich sł yszał a: tę tent wielu koni, szczę k mieczy, wł ó czni i zbroi, szepty ludzkich gł osó w przeplatane ś miechem i przekleń stwami.

Wydawał o się, ż e mijają miliony lat. Odgł osy stawał y się coraz gł oś niejsze. Coraz bardziej donoś ny ś miech, rzucona gł oś no komenda, plusk wody, kiedy przejeż dż ali przez strumień. Parsknię cie konia. Ktoś zaklą ł. I wreszcie go ujrzał a… tylko przez chwilę mię dzy gał ę ziami drzew, kiedy spojrzał a w dó ł na dno doliny. Nawet z takiej odległ oś ci nie moż na był o mieć wą tpliwoś ci, ż e to Jaime Lannister. Blask księ ż yca posrebrzył jego zbroję i ozł ocił jego wł osy, a szkarł atny pł aszcz wydawał się teraz czarny. Jechał bez heł mu.

Pojawiał się i znikał mię dzy drzewami. Za nim podą ż ali inni, dł ugie kolumny rycerzy, zaprzysię ż onych i wolnych, trzy czwarte konnicy Lannisteró w.

- Nie należ y do tych, któ rzy by siedzieli w namiocie, kiedy jego cieś le budują wież e oblę ż nicze - twierdził wcześ niej ser Brynden. - Do tej pory już trzykrotnie wyjeż dż ał z rycerzami, ż eby stawić czoł o najeź dź com albo uciszyć oporną wioskę.

Robb skiną ł gł ową, nie odrywają c wzroku od mapy, któ rą narysował mu jej wuj. - Trzeba go ukł uć tutaj - powiedział, wskazują c palcem. - Kilkuset ludzi, nie wię cej. Wszyscy pod sztandarem Tullych. Kiedy ruszy za wami, bę dziemy czekać na niego… - przesuną ł palec o cal na lewo - tutaj.

Tutaj znaczył o noc przepeł nioną ciszą, blask księ ż yca i cienie, ziemię pokrytą grubym dywanem opadł ych liś ci, gę sto zalesione grzbiety wzgó rz opadają cych ł agodnie do strumienia, coraz rzadziej poroś nię tych, w miarę jak opadał y.

Tutaj znaczył o jej syna, któ ry zerkał teraz na nią i salutował mieczem.

Tutaj oznaczał o wezwanie rogu Maege Mormont, dł ugie, niskie wezwanie, któ re pł ynę ł o ze wschodu w dó ł doliny, któ re mó wił o im, ż e ostatni z jeź dź có w Jaime’a znaleź li się już w puł apce. Szary Wicher odchylił ł eb i zawył.

Catelyn zadrż ał a, jakby dź wię k rogu przenikną ł jej ciał o. Był to straszny, przeraź liwy dź wię k, choć pł ynę ł a w nim muzyka. Przez moment poczuł a coś w rodzaju wspó ł czucia dla Lannisteró w. A zatem to jest brzmienie ś mierci, pomyś lał a.

Auuuu rozległ a się odpowiedź rogu Greatjona ustawionego na drugim koń cu grzbietu. Na wschodzie i zachodzie rozległ o się woł anie trą bek Mallisteró w i Freyó w ż ą dnych zemsty. Od pó ł nocy, gdzie dolina zwę ż ał a się i zginał a jak ł okieć, doł ą czył y się do nich nisko brzmią ce rogi lorda Karstarka. Nad strumieniem poniż ej rozległ y się krzyki ludzi i rż enie koni. Szepcą cy las wypuś cił oddech w jednej chwili, kiedy ł ucznicy, któ rych Robb umieś cił w konarach drzew, wypuś cili strzał y i noc wybuchł a krzykami ludzi i rż eniem koni.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.