Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 57 страница



- I wszyscy z nich nie ż yją - zauważ ył Littlefinger.

- Twó j czas się skoń czył - oś wiadczył a Cersei Lannister. - Joffrey potrzebuje wokó ł siebie mł odych i silnych. Rada postanowił a, ż e miejsce Lorda Dowó dcy Zaprzysię ż onych Braci Biał ych Mieczy zajmie ser Jaime Lannister.

- Kró lobó jca - powiedział ser Barristan z wyraź ną pogardą. - Fał szywy rycerz. Splugawił swó j miecz krwią Kró la, któ rego miał bronić.

Teraz gł os zabrał lord Varys. - Ser, nie zapomnieliś my o twoich zasł ugach - mó wił gł osem ł agodniejszym od pozostał ych. - Lord Tywin Lannister wspaniał omyś lnie podarował ci ziemie na pó ł noc od Lannisport, nad morzem, a takż e doś ć zł ota, sł uż by i ludzi, abyś mó gł wybudować okazał ą twierdzę.

Ser Barristan potrzą sną ł gł ową. - Miejsce, ż ebym miał gdzie umrzeć, i ludzi, któ rzy by mnie pochowali. Nie, dzię kuje wam, moi lordowie… pluję na wasze wspó ł czucie. - Podnió sł rę kę i odpią ł klamry swojego pł aszcza, któ ry zsuną ł się z jego ramion i opadł na podł ogę. Chwilę pó ź niej jego heł m zagrzechotał na podł odze. - Jestem rycerzem - powiedział. Rozpią ł srebrne klamry napierś nika i takż e pozwolił mu opaś ć. - Umrę jak rycerz.

- I to nagi rycerz - zaż artował Littlefinger.

Ś miali się wszyscy: Joffrey na tronie, zebrani lordowie, Janos Slynt, kró lowa Cersei, Sandor Clegane, a nawet rycerze z Kró lewskiej Gwardii, jeszcze nie tak dawno jego bracia. To pewnie zabolał o go najbardziej, pomyś lał a Sansa. Cał ym sercem był a teraz ze starym rycerzem, któ ry stał przed nimi z czerwoną twarzą, zawstydzony, milczą cy. Wreszcie wycią gną ł miecz.

Sansa usł yszał a stł umione okrzyki. Ser Boros i ser Meryn natychmiast wysunę li się do przodu, lecz ser Barristan powstrzymał ich peł nym pogardy spojrzeniem. - Nie obawiajcie się, wasz Kró l jest bezpieczny… chociaż nie wam powinien za to dzię kować. Nawet teraz mó gł bym przejś ć przez was ró wnie gł adko jak nó ż przez ser. Skoro chcecie sł uż yć pod Kró lobó jcą, nie jesteś cie godni biał ego pł aszcza.

- Cisną ł miecz u stó p Ż elaznego Tronu. - Masz, chł opcze. Stop go razem z innymi. Moż e bardziej ci się przyda niż pię ć innych w ich rę kach. Lord Stannis zasią dzie na nim, kiedy wstą pi na tron.

Odwró cił się i ruszył do wyjś cia. Echo jego gł oś nych krokó w odbijał o się od nagich ś cian. Lordowie i damy rozstę powali się, by zrobić mu przejś cie. Nikt się nie odezwał, dopó ki paziowie nie zamknę li za nim cię ż kich dę bowych drzwi. Potem Sansa usł yszał a ciche rozmowy, niespokojne szurania butami, szelest papieró w na stole rady.

- Nazwał mnie chł opcem - zapiszczał Joffrey poirytowany, przez co wydawał się jeszcze mł odszy. - I mó wił też o moim wuju Stannisie.

- Czcze gadanie - odezwał się Yarys, eunuch. - Nie ma znaczenia…

- Kto wie, czy nie spiskuje z moimi wujami. Macie go pojmać i przesł uchać. - Nikt się nie poruszył. - Powiedział em, ż eby go zatrzymać - powtó rzył gł oś niej.

Wstał Janos Slynt. - Dopilnuję, aby tak się stał o, Wasza Mił oś ć.

- Dobrze - odparł kró l Joffrey. Lord Slynt opuś cił salę, a wraz z nim jego synowie, któ rzy dreptali szybko za nim, ugię ci pod cię ż arem tarczy z herbem Rodu Slyntó w.

- Wasza Mił oś ć - zwró cił się do Kró la Littlefinger. - Kontynuujmy, jeś li pozwolisz. Z siedmiu został o tylko sześ ciu. W Kró lewskiej Gwardii brakuje jednego miecza.

Joffrey uś miechną ł się. - Powiedz im, matko.

- Kró l wraz z radą uznał, ż e w cał ych Siedmiu Kró lestwach nie ma nikogo, kto by lepiej chronił i strzegł Jego Mił oś ci niż jego zaprzysię ż ona tarcza, Sandor Clegane.

- Co ty na to, psie? - spytał kró l Joffrey.

Trudno był o odczytać cokolwiek z pokrytej bliznami twarzy Ogara. - Czemu nie? Nie mam ziemi ani ż ony, któ re musiał bym zostawić. Nikt by po mnie nie pł akał, gdybym zginą ł. - Jego usta na poparzonej czę ś ci twarzy wykrzywił grymas. - Ale ostrzegam was, nie bę dę skł adał ż adnych rycerskich ś lubó w.

- Zaprzysię ż eni Braci Kró lewskiej Gwardii zawsze wywodzili się spoś ró d rycerzy - przemó wił ser Boros stanowczym gł osem.

- Tak był o aż do dzisiaj - odpowiedział kró tko Ogar. Ser Boros nie odezwał się wię cej.

Kiedy kró lewski herold wystą pił do przodu, Sansa pomyś lał a, ż e nadeszł a stosowna chwila. Wygł adził a fał dy sukni drż ą cą dł onią. W dowó d szacunku dla zmarł ego Kró la ubrał a stró j ż ał obny. Bardzo się starał a, ż eby pię knie wyglą dać. Tego dnia zał oż ył a jedwabną suknię koloru koś ci sł oniowej, tę, któ rą podarował a jej Kró lowa, a któ rą zniszczył a jej Arya, lecz po ufarbowaniu na czarno, plamy był y niewidoczne. Dł ugo nie mogł a wybrać biż uterii, ostatecznie zdecydował a się na skromny srebrny ł ań cuch.

Rozległ się donoś ny gł os herolda. - Jeś li ktokolwiek z zebranych miał by jeszcze sprawę do przedstawienia przed Jego Mił oś cią, niech uczyni to teraz. Inaczej moż ecie odejś ć i pozostawić Jego Mił oś ć w spokoju.

Teraz, powtarzał a w duchu Sansa, muszę to zrobić teraz. Niech bogowie dodadzą mi odwagi. Zrobił a krok do przodu, potem jeszcze jeden. Lordowie i damy usuwali się, robią c jej przejś cie. Czuł a na sobie ich spojrzenia. Muszę być silna jak moja pani matka. - Wasza Mił oś ć - odezwał a się drż ą cym gł osem.

Ze swojego miejsca na Ż elaznym Tronie Joffrey obejmował spojrzeniem cał ą salę i to on pierwszy ją dostrzegł.

- Podejdź, pani - powiedział pogodnym gł osem.

Jego uś miech spł yną ł na nią cał ą i sprawił, ż e poczuł a się silna i pię kna. On naprawdę mnie kocha, naprawdę. Sansa podniosł a gł owę i podeszł a bliż ej, niezbyt szybko, ale zdecydowanie. Nie chciał a pokazać, jak bardzo jest zdenerwowana.

- Lady Sansa z Rodu Starkó w - obwieś cił herold. Zatrzymał a się u stó p tronu, tuż obok pł aszcza, heł mu i napierś nika ser Barristana. - Co chcesz powiedzieć przed Kró lem i jego radą? - spytał a Kró lowa.

Klę knę ł a na pł aszczu, ż eby nie zniszczyć sukni, i spojrzał a na swojego Księ cia, któ ry siedział na przepastnym czarnym tronie. - Jeś li wolno mi. Wasza Mił oś ć, przyszł am prosić o ł askę dla mojego ojca, lorda Eddarda Starka, był ego Namiestnika Kró la. - Wcześ niej powtarzał a te sł owa setki razy.

Kró lowa westchnę ł a. - Sanso, jestem tobą rozczarowana. Nie pamię tasz, co ci mó wił am o krwi zdrajcy?

- Pani, twó j ojciec dopuś cił się straszliwych zbrodni - powiedział Wielki Maester Pycelle.

- Biedactwo - westchną ł Varys. - To jeszcze dziecko, moi lordowie, nie wie, o co prosi.

Sansa nie odrywał a wzroku od Joffreya. Musi mnie wysł uchać, musi, pomyś lał a. Kró l poruszył się na swoim miejscu. - Dopuś ć cie ją do gł osu - rozkazał. - Chcę usł yszeć, co ma do powiedzenia.

- Dzię kuję, Wasza Mił oś ć. - Sansa uś miechnę ł a się; nieś miał y, ledwo dostrzegalny uś miech przeznaczony był tylko dla niego. Sł uchał jej. Wiedział a, ż e tak bę dzie.

- Zdrada to trudny do wypł owienia chwast - oś wiadczył Pycelle. - Trzeba go podkopać bardzo gł ę boko i wyrwać cał y, z korzeniem i nasieniem, ż eby nawet z najmniejszej odnogi nie wyroś li nowi zdrajcy.

- Czy zaprzeczasz zbrodniom ojca? - spytał lord Baelish.

- Nie. - Sansa nie miał a zł udzeń. - Wiem, ż e musi zostać ukarany. Ja proszę tylko o litoś ć. Rozumiem, ż e mó j ojciec pan musi okazać skruchę za to, co uczynił. Był przyjacielem kró la Roberta i kochał go. Wiecie, ż e tak był o. Nie pragną ł zostać Namiestnikiem, lecz Kró l go o to prosił. Z pewnoś cią ktoś go okł amał. Moż e lord Renly albo lord Stannis albo… ktoś inny. Ktoś musiał go okł amać, inaczej…

Kró l Joffrey pochylił się do przodu, zaciskają c dł onie na porę czach tronu. Pod jego palcami wił y się stę pione ostrza mieczy. - Powiedział, ż e nie jestem Kró lem. Dlaczego?

- Miał zł amaną nogę - odpowiedział a szybko Sansa. - Bardzo mu dokuczał a, a maester Pycelle podawał mu makowe mleko. Mó wią, ż e makowe mleko zaciemnia umysł. Inaczej nigdy by tego nie powiedział.

- Dziecię ca wiara - odezwał się Varys - sł odka niewinnoś ć … chociaż ponoć mą droś ć czę sto wychodzi z ust dzieci.

Jofrey poruszył się niespokojnie na tronie. - Matko?

Cersei Lannister przyglą dał a się Sansie uważ nie. - Uznamy, ż e lord Eddard ż ał uje swoich czynó w, jeś li przyzna się do winy - odpowiedział a wreszcie.

Joffrey wstał. Proszę, powtarzał a w myś lach Sansa, proszę, bą dź Kró lem takim, jak sobie wyobraż am, dobrym, ł agodnym i szlachetnym, proszę. - Czy chcesz coś jeszcze powiedzieć? - spytał ją.

- Tylko… jeś li mnie kochasz, uczyń mi tę ł askę, mó j Ksią ż ę - powiedział a Sansa.

Kró l Joffrey zmierzył ją wzrokiem od stó p do gł ó w. - Wzruszył y mnie twoje sł odkie sł owa - odpowiedział uprzejmie i skiną ł gł ową, jakby chciał jej przekazać, ż e wszystko bę dzie dobrze. - Uczynię, o co prosisz, ale… najpierw twó j ojciec musi przyznać się do winy. Musi też potwierdzić, ż e jestem Kró lem, inaczej nie bę dzie dla niego litoś ci.

- Przyzna się - powiedział a uradowana. - Przyzna się.


Eddard

 

Sł oma na podł odze cuchnę ł a moczem. W jego celi nie był o okna ani ł ó ż ka, ani nawet kubł a na pomyje. Pamię tał ś ciany z jasnoczerwonego kamienia upstrzone plamami z saletry, szare drewniane drzwi, grube na cztery cale, wzmocnione ż elaznymi sztabami. Widział je tylko przez chwilę, zanim wepchnę li go do ś rodka. Kiedy drzwi zamknę ł y się za nim, utoną ł w absolutnej ciemnoś ci. Jakby nagle oś lepł.

Albo umarł. Zł oż ony w grobie razem z jego Kró lem. - Ach, Robercie - wyszeptał, przesuwają c dł onią po zimnej, kamiennej ś cianie. Przy najmniejszym nawet ruchu przez jego nogę przelewał a się fala przenikliwego bó lu. Przypomniał sobie ż art, któ ry Robert opowiedział, kiedy razem stali w krypcie w Winterfell, gdzie patrzyli na nich kamiennym wzrokiem Kró lowie Zimy. Kró l je, powiedział wtedy Robert, a Namiestnik zbiera gó wno. Ś miał się wtedy. Nie tak należ ał o powiedzieć. Umiera Kró l, pomyś lał Ned Stark, a grzebie się Namiestnika.

Lochy znajdował y się gł ę boko pod Czerwoną Twierdzą, gł ę biej niż potrafił sobie wyobrazić. Wcią ż pamię tał opowieś ci o Maegorze Okrutnym, któ ry kazał wymordować wszystkich budowniczych zamku, ż eby nigdy nie zdradzili jego tajemnic.

Przeklinał wszystkich: Littlefingera, Janosa Slynta i jego zł ote pł aszcze, Kró lową, Kró lobó jcę, Pycelle’a, Yarysa i ser Barristana, a nawet lorda Renly’ego, brata Roberta, któ ry uciekł, kiedy najbardziej był potrzebny. Na koń cu przeklą ł samego siebie. - Gł upiec - krzyczał w ciemnoś ci - po trzykroć przeklę ty ś lepy gł upiec.

Wydawał o mu się, ż e w ciemnoś ci przed nim unosi się twarz Cersei Lannister. Jej wł osy oblane sł onecznym blaskiem, na ustach szyderczy uś miech. - W grze o tron wygrywasz albo umierasz - szeptał a. Ned zagrał i przegrał, a jego ludzie zapł acili ż yciem za jego gł upotę.

Na myś l o có rkach gotó w był zapł akać, lecz ł zy nie napł ywał y do oczu. Nawet teraz pozostał Starkiem z Winterfell; smutek i wś ciekł oś ć zastygł y w jego wnę trzu.

Noga nie dokuczał a mu tak bardzo, kiedy leż ał spokojnie, dlatego starał się pozostać w tej samej pozycji. Nie potrafił powiedzieć jak dł ugo. Nie widział sł oń ca ani księ ż yca. Nie widział ś cian, ż eby zaznaczyć na nich cokolwiek. Nie był o ró ż nicy, czy miał oczy otwarte czy zamknię te. Zasypiał, budził się i znowu zasypiał. Nie wiedział, co był o bardziej bolesne - budzenie się czy zasypianie. Kiedy zasypiał, ś nił: był y to mroczne, niespokojne sny peł ne krwi i nie speł nionych obietnic. Kiedy się budził, nie miał nic innego do roboty poza myś leniem, lecz myś li na jawie wydawał y się gorsze od sennych koszmaró w. Myś li o Cat był y ró wnie bolesne jak najeż one kolcami ł ó ż ko. Wcią ż się zastanawiał, gdzie ona moż e być i co robi. Czy jeszcze ją kiedyś zobaczy.

Godziny wydł uż ał y się w dni, tak mu się przynajmniej wydawał o. W chorej nodze czuł tę py bó l, mrowienie pod bandaż ami. Kiedy dotykał palcami uda, czuł rozognione ciał o. Jedynym dź wię kiem, jaki sł yszał, był jego wł asny oddech. Po pewnym czasie zaczą ł mó wić gł oś no, ż eby po prostu usł yszeć czyjś gł os. Snuł plany, by zachować przytomnoś ć umysł u, budował zamki z nadziei w ciemnoś ci. Bracia Roberta znajdowali się gdzieś na zewną trz, zbierali armie na Smoczej Wyspie i Koń cu Burzy. Alyn i Harwin powró cą do Kró lewskiej Przystani z resztą jego przybocznej straż y, gdy tylko rozprawią się z ser Gregorem. Catelyn zbierze sił y z pó ł nocy, gdy tylko dotrą do niej wieś ci, z pewnoś cią doł ą czą też do niej rycerze znad rzeki, z gó r i Doliny.

Zorientował się, ż e coraz wię cej myś li o Robercie. Widział go w kwiecie wieku, kiedy Kró l był wysoki i przystojny, siedział na ogromnym rumaku w heł mie z ogromnymi rogami, niczym bó g. Sł yszał w ciemnoś ci jego ś miech, widział jego oczy, niebieskie i czyste jak gó rskie jezioro. - Spó jrz na nas - powiedział Robert. - Bogowie, jak to się stał o, ż eś my tak skoń czyli? Ty tutaj, a ja zabity przez ś winię. Razem zdobyliś my tron…

Zawiodł em cię, Robercie, pomyś lał Ned. Nie potrafił wydusić tego z siebie. Okł amał em cię, ukrył em prawdę. Pozwolił em, ż eby cię zabili.

Kró l usł yszał go. - Ty uparty gł upcze - mrukną ł. - Jesteś zbyt dumny, ż eby posł uchać innych. Czy moż esz najeś ć się dumą? Czy obronisz dzieci honorem? - Jego twarz pokrył a się pę knię ciami, a on sam podnió sł rę kę i zdarł maskę. To wcale nie był Robert, lecz Littlefinger, któ ry drwił z niego uś miechnię ty. Kiedy otworzył usta, ż eby przemó wić, jego kł amstwa zamienił y się w blade ć my i odleciał y.

Ned leż ał w pó ł ś nie, gdy w korytarzu rozległ y się kroki. Począ tkowo są dził, ż e to tylko jego wyobraź nia; od tak dawna sł yszał tylko swó j gł os. Jego ciał em wstrzą sał y dreszcze, noga zdrę twiał a mu z bó lu, usta wyschł y i popę kał y. Kiedy cię ż kie drzwi otworzył y się ze skrzypieniem, snop ś wiatł a poraził boleś nie jego oczy.

Straż nik podsuną ł mu dzban. Chł odny, wilgotny z zewną trz. Ned chwycił go w obie dł onie i zaczą ł pić ł apczywie. Woda spł ywał a mu po brodzie. Pił, aż poczuł, ż e zaraz zrobi mu się niedobrze. - Jak dł ugo? … - zapytał sł abym gł osem.

Straż nik przypominał stracha na wró ble o szczurzej twarzy w kolczudze i skó rzanej pó ł pelerynie. - Ż adnego gadania - powiedział i wyrwał dzban z rą k Neda.

- Proszę - wyszeptał Ned - moje có rki… - Drzwi zamknę ł y się z hukiem. Kiedy ś wiatł o zgasł o, zamrugał, spuś cił gł owę na pierś i skulił się na sł omie. Nie cuchnę ł a już moczem i odchodami. W ogó le nie czuł już zapachó w.

Nie rozró ż niał snu od jawy. Wspomnienia podkradał y się w ciemnoś ci tak samo ż ywe jak sny. Był to rok fał szywej wiosny, a on znowu miał osiemnaś cie lat i przybył z Orlego Gniazda do Harrenhal na turniej. Widział zielone trawy i czuł ich zapach niesiony wiatrem. Ciepł e dni i chł odne noce, sł odki smak wina. Pamię tał ś miech Brandona i brawurową odwagę Roberta w zbiorowym pojedynku, jego ś miech, kiedy zrzucał z koni kolejnych przeciwnikó w. Przypomniał sobie Jaime’a Lannistera, zł ocistowł osego mł odzień ca w zbroi pokrytej biał ymi ł uskami, któ ry klę czał przed kró lewskim pawilonem i przysię gał bronić kró la Aerysa. Potem ser Oswell Whent pomó gł wstać Jaime’owi, a sam Biał y Byk, Lord Dowó dca ser Gerold Hightower zapią ł mu na ramieniu ś nież nobiał y pł aszcz Kró lewskiej Gwardii. Byli tam wszyscy Biali Rycerze, by powitać nowego brata.

Jednakż e pozostał a czę ś ć dnia należ ał a bezsprzecznie do Rhaegara Targaryena. Nastę pca tronu ubrał wtedy zbroję, w któ rej miał umrzeć: lś nią co czarny pancerz z tró jgł owym smokiem jego rodu z rubinó w na piersi. Kiedy jechał, powiewał za nim srebrzysty pió ropusz. Wydawał o się, ż e nikt nie jest w stanie mu się oprzeć. Pokonał Brandona, potem Bronze’a, Yohna Royce’a, a nawet wspaniał ego ser Arthura Dayne’a zwanego Mieczem Poranka.

Robert ż artował wł aś nie z Jonem i starym lordem Hunterem, kiedy Ksią ż ę okrą ż ał pole turniejowe po ostatnim pojedynku, w któ rym pokonał ser Barristana. Ned pamię tał tamtą chwilę. Wszyscy zamarli w bezruchu, widzą c, ż e ksią ż ę Rhaegar Targaryen mija ż onę, dornijską księ ż niczkę Elię Martell, i skł ada wieniec na kolanach Lyanny, najpię kniejszej wybranki. Wcią ż go widział: wieniec upleciony z zimowych ró ż o pł atkach bł ę kitnych jak mró z.

Ned Stark wycią gną ł rę kę, by chwycić kwiaty, lecz pod jasnoniebieskimi pł atkami czekał y ukryte kolce. Poczuł, jak wpijają się w jego dł oń, dostrzegł struż kę krwi, któ ra spł ywał a po jego palcach, i obudził się drż ą cy w ciemnoś ci.

Obiecaj mi, Ned, wyszeptał a jego siostra na ł oż u ś mierci. Kochał a zapach zimowych ró ż.

- Bogowie, pomó ż cie - pł akał Ned. - Zaczynam wariować.

Bogowie nie raczyli odpowiedzieć.

Po każ dej wizycie dozorcy powtarzał sobie, ż e miną ł kolejny dzień. Na począ tku bł agał o najmniejszą choć by wiadomoś ć dotyczą cą jego có rek czy tego, co się dzieje na zewną trz. W odpowiedzi otrzymywał tylko kopniaki i pomruki. Pó ź niej, kiedy coraz bardziej dokuczał mu ż oł ą dek, bł agał tylko o jedzenie. Tego też nie otrzymał. Moż e Lannisterowie chcieli zagł odzić go na ś mierć. - To niemoż liwe - powiedział do siebie. Gdyby Cersei pragnę ł a jego ś mierci, zabiliby go razem z jego ludź mi jeszcze w sali tronowej. Chciał a mieć go ż ywego. Osł abionego, zrezygnowanego, ale ż ywego. Catelyn miał a jej brata, dlatego Cersei nie oś mielił a się go zabić.

Gdzieś na zewną trz zagrzechotał y ł ań cuchy. Kiedy drzwi uchylił y się nieco, Ned oparł się o wilgotną ś cianę i podcią gną ł w stronę ś wiatł a. Zamrugał, oś lepiony blaskiem pochodni. - Jeś ć - wyrzucił przez ś ciś nię te gardł o.

- Wino - odpowiedział ktoś. Nie był to straż nik o szczurzej twarzy; przybysz był tę ż szy, niż szy, chociaż miał na sobie tę samą pó ł pelerynę i spiczasty heł m. - Pij, lordzie Eddardzie. - Wsuną ł do rę ki Neda bukł ak z winem.

Gł os wydał mu się dziwnie znajomy, lecz rozpoznał go dopiero po dł uż szej chwili. - Yarys? - wymamrotał i dotkną ł jego twarzy. - Ja… to nie jest sen. Ty jesteś tutaj. Ciemna szczecina brody zakrył a pulchne policzki eunucha. Ned przesuną ł palcami po zaroś cie. Yarys zamienił się w zaroś nię tego dozorcę, cuchną cego potem i winem. - Jak… czy ty jesteś czarnoksię ż nikiem?

- I to spragnionym - powiedział Yarys. - Pij, mó j panie. Ned pomacał dł onią. - Czy taką samą truciznę podali Robertowi?

- Ź le mnie oceniasz - odpowiedział Yarys z wyrzutem. - Có ż, nikt nie kocha eunucha. Daj mi bukł ak. - Napił się; struż ka czerwonego wina popł ynę ł a z ką cika jego pulchnych ust. - Nie tak dobre jak to, któ rym czę stował eś mnie w dniu turnieju, ale też nie bardziej trują ce od przecię tnego - powiedział, wycierają c usta. - Proszę.

Ned spró bował ł yk. - Mę tne. - Wydawał o mu się, ż e za chwilę zwymiotuje.

- Wszyscy pijemy kwaś ne ze sł odkim. Zaró wno wysoko urodzony lord, jak i eunuch. Nadeszł a i twoja godzina.

- Moje có rki…

- Mł odsza wymknę ł a się ser Merynowi i uciekł a - odpowiedział mu Yarys. - Nie udał o mu się jej odszukać. Lannisterowie też jej nie znaleź li. To dobrze, bo nowy Kró l chyba za nią nie przepada. Twoja starsza dziewczyna wcią ż jest zarę czona z Joffreyem. Cersei trzymają przy sobie. Kilka dni temu przyszł a na dwó r, ż eby wstawić się za tobą. Szkoda, ż e jej nie widział eś, był byś wzruszony. - Pochylił się do przodu. - Lordzie Eddard, chyba zdajesz sobie sprawę, ż e już jesteś martwy?

- Kró lowa mnie nie zabije - powiedział Ned. W gł owie mu się krę cił o, nie jadł od dawna, a wino był o mocne. - Cat… Cat ma jej brata…

- Ale nie tego brata, co trzeba - westchną ł Yarys. - A poza tym zgubił a go, pozwolił a mu się wymkną ć. Pewnie zginą ł gdzieś w Księ ż ycowych Gó rach.

- Jeś li jest tak, jak mó wisz, lepiej poderż nij mi gardł o i skoń czmy z tym. - Czuł się zamroczony winem, zmę czony i zdruzgotany.

- Twoje ż ycie jest ostatnią rzeczą, jakiej bym pragną ł.

Ned zmarszczył brwi. - Kiedy wyrzynali moich ludzi, stał eś obok Kró lowej i przyglą dał eś się spokojnie.

- I przyglą dał bym się jeszcze raz. O ile pamię tam, był em nieuzbrojony i otoczony zgrają Lanisteró w. - Eunuch przechylił gł owę i przyglą dał mu się z zaciekawieniem. - Jako chł opiec, jeszcze zanim mnie wykastrowali, podró ż ował em z grupą wę drownych aktoró w, któ rzy jeź dzili po Wolnych Miastach. Nauczyli mnie, ż e każ dy ma do odegrania jaką ś rolę, zaró wno w ż yciu, jak i w teatrze. Podobnie jest na dworze. Kró lewski kat musi siać postrach, skarbnik powinien być oszczę dny, Lord Dowó dca Kró lewskiej Gwardii dzielny, dowó dca szpiegó w zaś ma być przebiegł y, sł uż alczy i pozbawiony skrupuł ó w. Odważ ny donosiciel był by ró wnie bezwartoś ciowy jak tchó rzliwy rycerz. - Wzią ł od Neda bukł ak i napił się.

Ned przyglą dał się twarzy eunucha, szukają c prawdy pod sztuczną brodą i sztucznymi bliznami. Spró bował jeszcze wina. Teraz przeł kną ł je swobodniej. - Czy moż esz mnie uwolnić?

- Mó gł bym, tylko… czy zrobię to? Nie. Zaczę to by zadawać pytania, a odpowiedzi mogł yby zaprowadzić do mnie.

Ned nie oczekiwał niczego wię cej. - Jesteś szczery.

- Eunuch jest pozbawiony honoru, a donosiciel nie moż e sobie pozwolić na luksus skrupuł ó w.

- Moż e chociaż zgodzisz się zanieś ć ode mnie wiadomoś ć?

- To bę dzie zależ ał o od wiadomoś ci. Chę tnie dostarczę ci papier i atrament. Kiedy napiszesz swó j list, ja go wezmę, przeczytam i dostarczę albo nie, w zależ noś ci od tego, czy bę dzie to z korzyś cią dla mnie.

- Z korzyś cią dla ciebie. Jaka to korzyś ć, lordzie Yarysie?

- Pokó j - odparł Yarys bez chwili wahania. - Jeś li w cał ych Siedmiu Kró lestwach istniał a choć jedna dusza, któ rej zależ ał o na ż yciu Roberta Baratheona, tą duszą był em wł aś nie ja. - Westchną ł. - Przez dwanaś cie lat chronił em go przed wrogami, ale nie mogł em go ustrzec przed przyjació ł mi. Co za szaleń stwo mó wić Kró lowej, ż e dowiedział eś się prawdy o ojcu Joffreya?

- Szaleń stwo mił osierdzia - przyznał Ned.

- Ach - powiedział Yarys. - Z pewnoś cią. Lordzie Eddardzie, jesteś uczciwym i szlachetnym mę ż em. Czę sto o tym zapominam. Niewielu podobnych tobie spotkał em w ż yciu. - Rozejrzał się po celi. - I wiem dlaczego, widzą c, co ci przyszł o z honoru i uczciwoś ci. Ned Stark oparł gł owę o wilgotną ś cianę i zamkną ł oczy. Bó l rozrywał mu nogę. - Wino, któ re pił Kró l… czy przesł uchał eś Lancela?



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.