Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 55 страница



- Moje niezadowolenie był o ró wnie wielkie jak wasze, panowie. Bogowie, z pomocą mojej gł upiej siostry, uznali za sł uszne uwolnić go. - Moż e nie powinna tak otwarcie okazywać swojego niezadowolenia, lecz jej wyjazd z Eyrie nie należ ał do przyjemnych. Zaproponował a, ż e weź mie lorda Roberta do Winterfell, gdzie mó gł by mieszkać pod ich opieką przez kilka lat. Oś mielił a się zauważ yć, ż e dobrze by mu zrobił o towarzystwo innych chł opcó w. Wś ciekł oś ć Lysy wydawał a się nie mieć granic. - Siostra czy nie - Catelyn usł yszał a w odpowiedzi - jeś li spró bujesz wykraś ć mi syna, wyjdziesz stą d Księ ż ycowymi Drzwiami. - Po takiej reakcji nie miał a już nic do powiedzenia.

Lordowie zasypywali ją kolejnymi pytaniami, lecz ona powstrzymał a ich uniesioną dł onią. - Z pewnoś cią bę dzie czas na dł uż szą rozmowę, lecz podró ż bardzo mnie zmę czył a. Chciał abym zostać sama z synem. Wiem, ż e mi wybaczycie, panowie. - Nie zostawił a im wyboru; skł oniwszy się, wyszli prowadzeni przez zawsze posł usznego lorda Hornwooda. - Ty takż e, Theonie - dodał a, widzą c, ż e Greyjoy się ocią ga. Uś miechną ł się i podą ż ył za pozostał ymi.

Na stole stał dzban z piwem i leż ał ser. Catelyn napeł nił a sobie ró g, usiadł a i popijają c, przyglą dał a się synowi. Wydawał o jej się, ż e uró sł od czasu, kiedy widział a go po raz ostatni, a puszek zarostu postarzał go. - Edmure miał szesnaś cie lat, gdy po raz pierwszy zapuś cił brodę.

- I ja niedł ugo skoń czę szesnaś cie lat - powiedział Robb.

- Ale teraz masz pię tnaś cie. Pię tnaś cie i już prowadzisz wojsko na wojnę. Czy rozumiesz, dlaczego się niepokoję?

Spojrzał na nią hardo. - Nie był o nikogo innego.

- Nikogo? - powtó rzył a. - A kim są mę ż czyź ni, któ rych przed chwilą widział am? Roose Bolton, Rickard Karstark, Galbart i Robett Gloverowie, Greatjon, Helman Tallheart… Każ demu z nich mogł eś powierzyć komendę. Nawet Theonowi, chociaż sama bym go nie wybrał a.

- Oni nie są z rodu Starkó w - powiedział.

- Ale są mę ż czyznami, mę ż czyznami zaprawionymi w boju. Ty jeszcze niedawno walczył eś drewnianym mieczem.

W jego spojrzeniu zatlił a się iskra gniewu, lecz zaraz zgasł a i znowu był chł opcem. - Wiem - odparł zmieszany. - Czy… czy odeś lesz mnie do Winterfell?

Catelyn westchnę ł a. - Powinnam tak uczynić. Ty zaś nie powinieneś był stamtą d wyjeż dż ać. Jednak nie oś mielę się teraz tego zrobić. Sprawy zaszł y za daleko. Któ regoś dnia zostaniesz suwerenem tych lordó w. Jeś li dzisiaj odeś lę cię, tak jak odsył a się chł opca do ł ó ż ka bez kolacji, oni to zapamię tają i kiedyś bę dą się z ciebie ś miali. Tymczasem bę dzie ci potrzebny ich respekt, moż e nawet odrobina strachu przed tobą. Ś miech jest trucizną, któ rej należ y się bać. Tego ci nie zrobię, choć bardzo się o ciebie boję.

- Masz moją wdzię cznoś ć, mamo - odpowiedział z wyraź ną ulgą, któ ra przebijał a spod warstwy formalnej uprzejmoś ci.

Wycią gnę ł a ramię nad stoł em i dotknę ł a jego wł osó w. - Robb, jesteś moim pierwszym dzieckiem. Wystarczy mi jedno spojrzenie na ciebie, ż eby przypomnieć sobie dzień, w któ rym przyszedł eś na ś wiat, czerwony na twarzy, kwilą cy.

Wstał, zaskoczony jej zachowaniem, i podszedł do kominka. Szary Wicher potarł ł bem o jego nogę. - Wiesz już o… o ojcu?

- Tak. - Doniesienia o nagł ej ś mierci Roberta i upadku Neda przestraszył y ją bardziej, niż potrafił a to wyrazić, lecz nie chciał a pokazać synowi, jak bardzo się boi. - Lord Manderly opowiedział mi o wszystkim, gdy tylko przypł ynę ł am do Biał ego Portu. Czy masz jakieś wieś ci o siostrach?

- Jest list - odpowiedział Robb, drapią c wilkora pod brodą. - Był też drugi do ciebie, przyszł y razem do Winterfell. - Podszedł do stoł u i wyszukał wś ró d papieró w pognieciony arkusz. - Oto, co do mnie napisał a. Nie przyszł o mi do gł owy, ż eby zabrać też i twó j.

Wyczuł a w jego gł osie coś, co ją zaniepokoił o. Wygł adził a papier i przeczytał a list. Wyraz troski na jej twarzy przeszedł w niedowierzanie, potem w gniew i strach. - To jest list od Cersei, a nie od twojej siostry - powiedział a. - Prawdziwej wiadomoś ci należ y szukać mię dzy wierszami. Cał e to pisanie o tym, jak dobrze traktują ją Lannisterowie… wyczuwam tutaj wypowiedzianą szeptem groź bę. Trzymają Sansę jako zakł adnika i nie wypuszczą jej.

- Ani sł owa o Aryi - zauważ ył Robb ponurym gł osem.

- Tak. - Catelyn nie chciał a nawet myś leć, co to mogł o oznaczać, przynajmniej nie w tej chwili, nie w tym miejscu.

- Miał em nadzieję, ż e… jeś li masz jeszcze karł a, moż na by… wymienić zakł adnikó w… - Wzią ł do rę ki list od Sansy i zgnió tł go w dł oni; domyś lił a się, ż e nie robi tego po raz pierwszy. - Jakieś wieś ci z Eyrie? Napisał em do ciotki Lysy i poprosił em o pomoc. Czy zebrał a chorą gwie lorda Arryna? Doł ą czą do nas rycerze z Yale?

- Tylko jeden - odpowiedział a - najlepszy z nich, mó j wuj… lecz Brynden Blackfish wywodzi się z Tullych. Moja siostra nie ma zamiaru wystawiać nosa poza Krwawą Bramę.

Robb patrzył na nią bardzo rozczarowany. - Co zrobimy, mamo? Zebrał em cał ą tę armię, osiemnaś cie tysię cy ludzi, ale nie wiem… nie jestem pewien… - Jego oczy lś nił y. W jednej chwili dumny mł ody lord stopniał i znowu przemienił się w dziecko, w pię tnastoletniego chł opca, któ ry liczy na podpowiedz matki.

- Czego się boisz, Robb? - spytał a ł agodnie.

- Ja… - Odwró cił gł owę, by ukryć ł zy. - Jeś li wyruszymy… nawet jeś li wygramy… Lannisterowie mają ojca i Sansę. Zabiją ich, prawda?

- Pragną, ż ebyś my tak myś leli.

- Chcesz powiedzieć, ż e oni kł amią?

- Nie wiem, Robb. Natomiast wiem, ż e nie masz wyboru. Jeś li pojedziesz do Kró lewskiej Przystani i zł oż ysz hoł d, nigdy cię stamtą d nie wypuszczą. Jeś li stchó rzysz i wró cisz do Winterfell, stracisz szacunek swoich poddanych. Niektó rzy moż e nawet przejdą na stronę Lannisteró w. Wtedy Kró lowa nie bę dzie miał a się czego obawiać i zrobi z wię ź niami, co jej się spodoba. Naszą nadzieją, jedyną prawdziwą nadzieją jest twoje zwycię stwo na polu bitwy. Gdyby udał o ci się pojmać lorda Tywina albo Kró lobó jcę, wtedy był aby moż liwa zamiana, lecz nie to jest najważ niejsze. Dopó ki dysponujesz sił ą, z któ rą muszą się liczyć, Ned i twoja siostra są bezpieczni. Cersei jest na tyle mą dra, ż eby wiedzieć, iż mogą jej się przydać do utrzymania pokoju, gdyby sprawy przybrał y niepomyś lny dla niej obró t.

- A jeś li tak się nie stanie? - spytał Robb. - Jeś li sprawy przybiorą niepomyś lny obró t dla nas?

Catelyn wzię ł a go za rę kę. - Robb, nie mam zamiaru cię pocieszać. Jeś li przegrasz, nie ma dla nas nadziei. Mó wią, ż e serce Casterly Rock jest twarde jak gł az. Znasz los dzieci Rhaegara.

Strach bł ysną ł w jego mł odych oczach, ale dostrzegł a w nich takż e sił ę. - W takim razie nie przegram - oś wiadczył.

- Powiedz mi coś o walkach w dorzeczu - powiedział a. Musiał a się dowiedzieć, jeś li on rzeczywiś cie był gotó w.

- Niecał e dwa tygodnie temu walczyli na wzgó rzach poniż ej Zł otego Zę ba - powiedział Robb. - Wuj Edmure wysł ał lorda Vance’a i lorda Pipera, ż eby strzegli przeł ę czy, lecz zaatakował ich Kró lobó jca i zmusił do walki. Lord Vance zginą ł. W ostatnich wiadomoś ciach, jakie otrzymaliś my, donosili, ż e lord Piper cofa się z zamiarem przył ą czenia do twojego brata i jego ludzi w Riverrun. Jaime Lannister podą ż ał za nimi. Ale to jeszcze nie wszystko. Kiedy toczył a się bitwa na przeł ę czy, lord Tywin prowadził z poł udnia drugą armię Lannisteró w. Podobno jest jeszcze wię ksza niż ta, któ rą zebrał Jaime. Ojciec przewidział to chyba, ponieważ wysł ał przeciwko nim ludzi pod kró lewskim sztandarem. Dowodził nimi jakiś poł udniowy mł odzik, lord Erik albo Derik czy jakoś tak. Towarzyszył im też ser Raymun Darry, któ ry opowiadał, ż e byli tam inni rycerze, a takż e gwardziś ci ojca. Jednakż e cał a wyprawa okazał a się puł apką. Na nic się zdał kró lewski sztandar, ponieważ gdy tylko przekroczyli Czerwone Widł y, zaatakowali ich Lannisterowie, a kiedy pró bowali się wycofać przez Mummer’s Ford, Gregor Clegane zaszedł ich od tył u. Moż liwe, ż e ten lord Derik i kilku innych zdoł ał o uciec, nie ma pewnoś ci, lecz ser Raymun zginą ł, podobnie jak wię kszoś ć ludzi z Winterfell. Lord Tywin odcią ł kró lewski trakt i idzie na Harrenhal, palą c wszystko po drodze.

Jedne wieś ci gorsze od drugich, pomyś lał a Catelyn. Był o gorzej, niż się spodziewał a. - Tam chcesz stawić im czoł o? - spytał a.

- Jeś li dojdzie aż tak daleko, choć nikt w to nie wierzy - powiedział Robb. - Posł ał em wiadomoś ć do Howlanda Reeda, starego przyjaciela ojca z Straż nicy nad Szarą Wodą. Jeś li Lannisterowie dotrą do Przesmyku, wyspiarze bę dą ich nę kać, lecz Galbart Glover twierdzi, ż e lord Tywin jest za sprytny, ż eby dać się zł apać. Roose Bolton przyznaje mu rację. Uważ ają, ż e Lannister pó jdzie wzdł uż Tridentu i bę dzie chciał zajmować kolejne zamki, aż zostanie sam Riverrun. Musimy wyjś ć mu na spotkanie.

Catelyn zadrż ał a na samą myś l o tym. Jaką szansę moż e mieć pię tnastoletni chł opak w bitwie przeciwko doś wiadczonym dowó dcom, takim jak Jaime czy Tywin Lannister? - Czy to rozsą dne? Tutaj masz silne oparcie. Podobno dawni Kró lowie Pó ł nocy potrafili stawić czoł o przy Fosie Cailin sił om dziesię ciokrotnie wię kszym od ich wł asnych.

- To prawda, ale nasze zapasy ż ywnoś ci kurczą się, a na tej ziemi trudno bę dzie je uzupeł nić. Czekaliś my jeszcze na lorda Manderly, ale teraz, kiedy jego synowie już doł ą czyli do nas, moż emy ruszać.

Nagle zdał a sobie sprawę, ż e ustami jej syna przemawiają ich lordowie. Od lat goś cił a ich w Winterfell, podejmował a ich razem z Nedem przy stole. Dlatego dobrze ich znał a, każ dego z nich. Zastanawiał a się, jak dalece zna ich Robb.

To, co mó wili, brzmiał o rozsą dnie. Sił y zebrane przez jej syna z pewnoś cią nie przypominał y armii, na jaką mogł y pozwolić sobie Wolne Miasta, czy choć by armia skł adają ca się z opł acanych gwardzistó w. Stanowił o ją w duż ej czę ś ci pospó lstwo, zagrodnicy, robotnicy ze wsi, rybacy, pasterze, synowie szynkarzy, kupcó w i garbarzy przemieszani z najemnikami i wolnymi, spragnionymi ł upu. Owszem, przybyli na wezwanie swoich lordó w, ale z pewnoś cią nie na zawsze.

- To dobrze, ż e chcesz wyruszać - zwró cił a się do syna - ale doką d i w jakim celu? Co zamierzasz?

Robb wahał się przez chwilę. - Greatjon uważ a, ż e powinniś my podją ć walkę z lordem Tywinem, co by ich zaskoczył o - powiedział - natomiast Gloverowie i Karstarkowie radzą obejś ć jego pozycje, poł ą czyć się z ser Edmurem i wspó lnie uderzyć na Kró lobó jcę. - Przeczesał palcami czuprynę rudych wł osó w z wyrazem niepewnoś ci na twarzy.

- Chociaż … zanim dotrzemy do Riverrun… nie jestem pewien…

- Musisz być pewien - odparł a Catelyn - albo od razu wracaj do domu i weź do rę ki drewniany miecz. Nie moż esz sobie pozwolić na chwile niepewnoś ci w obecnoś ci takich ludzi jak Roose Bolton czy Rickard Karstark. Pamię taj, Robb, ż e oni są twoimi chorą ż ymi, a nie przyjació ł mi. Skoro obją ł eś dowó dztwo, ty wydajesz rozkazy.

Robb spojrzał na matkę zaskoczony, jakby nie wierzył temu, co usł yszał. - Bę dzie tak, jak mó wisz, matko.

- Zapytam cię jeszcze raz. Co zamierzasz?

Przysuną ł mapę: postrzę piony kawał ek skó ry z ledwo widocznymi liniami. Zawinię ty koniec przycisną ł swoim sztyletem. - Oba plany mają pewne zalety, jednakż e… spó jrz. Jeś li spró bujemy obejś ć lorda Tywina, moż emy dostać się miedzy jego sił y a wojska Kró lobó jcy, natomiast jeś li go zaatakujemy… wedł ug raportó w ma wię cej ludzi od nas i wię cej rycerzy. Greatjon uważ a, ż e to bez znaczenia, jeś li zaskoczymy go ze spuszczonymi portkami, ale mnie się wydaje, ż e nie bę dzie ł atwo zaskoczyć kogoś tak doś wiadczonego jak Tywin Lannister.

- Dobrze - powiedział a. Przyglą dają c się synowi wpatrzonemu w mapę, sł yszał a echo gł osu Neda. - Mó w dalej.

- Ja proponuję zostawić niewielką sił ę w Fosie Cailin, gł ó wnie ł ucznikó w, a resztę poprowadzić groblą - powiedział. - Poniż ej Przesmyku rozdzielę moje wojska. Piechota pó jdzie dalej kró lewskim traktem, podczas gdy konnica mogł aby przejś ć przez Zielone Widł y w Twins. - Pokazał palcem na mapie. - Kiedy lord Tywin dowie się, ż e poszliś my na poł udnie, pomaszeruje na pó ł noc, ż eby zaatakować nasze gł ó wne sił y. Dzię ki temu nasi jeź dź cy swobodnie pojadą szybko do Riverrun wzdł uż zachodniego brzegu. - Robb odchylił się do tył u; nie miał odwagi się uś miechną ć, ale wyraz jego twarzy wyraż ał zadowolenie i domagał się pochwał y.

Catelyn zmarszczył a czoł o pochylona nad mapą. - Rzeka rozdzieli twoją armię.

- A takż e Jaime’a i lorda Tywina - dodał szybko. Wreszcie odważ ył się na uś miech. - Nie da się przejś ć Zielone Widł y za rubinowym brodem, tam gdzie Robert zdobył koronę. Trzeba jechać aż do mostu w Twins, któ ry kontroluje lord Frey. On jest chorą ż ym twojego ojca, prawda?

Lord Frey, pomyś lał a Catelyn. - Rzeczywiś cie - przyznał a - ale mó j ojciec nigdy mu nie ufał. Ty też nie powinieneś.

- Dobrze - obiecał Robb. - I co o tym są dzisz?

Musiał a przyznać, ż e zrobił na niej wraż enie. Jest podobny do Tullych, pomyś lał a, ale mimo wszystko to syn ojca. Ned dobrze go nauczył. - Nad któ rą sił ą ty chciał byś obją ć dowó dztwo?

- Nad konnicą - odpowiedział bez chwili wahania. Zupeł nie jak jego ojciec: Ned zawsze brał na siebie trudniejsze zadania.

- A kto poprowadzi pozostał ą czę ś cią wojska?

- Greatjon wcią ż powtarza, ż e powinniś my zgnieś ć lorda Tywina, wię c pozwolił bym mu to zrobić.

Wreszcie pierwszy bł ą d, ale jak mu to powiedzieć, nie ranią c jego rodzą cej się pewnoś ci siebie? - Twó j ojciec powiedział mi kiedyś, ż e nie zna nikogo bardziej nieustraszonego od Greatjona.

Robb uś miechną ł się. - Szary Wicher odgryzł mu dwa palce, a on się tylko roześ miał. A zatem zgadzasz się ze mną?

- Twó j ojciec nie jest nieustraszony - zauważ ył a Catelyn. - Jest dzielny, a to duż a ró ż nica.

Jej syn zastanawiał się przez chwilę. - Mię dzy lordem Tywinem a Winterfell stanie tylko wschodnia sił a, nie liczą c ł ucznikó w z Fosy. A zatem nie potrzebuję nieustraszonego dowó dcy, czy tak?

- Nie. Tam bardziej bę dzie ci potrzebny ktoś zimny i przebiegł y niż odważ ny.

- Roose Bolton - podpowiedział natychmiast Robb. - Ten czł owiek przeraż a mnie.

- Mó dlmy się wię c, ż eby przestraszył też Tywina Lannistera. Robb skiną ł gł ową i zwiną ł mapę. - Wydam rozkazy i zbiorę eskortę, z któ rą wró cisz bezpiecznie do domu. - Dotą d przez cał y czas Catelyn pilnował a się, ż eby zapanować nad sobą, dla dobra Neda i dla dobra tego upartego, dzielnego syna. Wydawał o jej się, ż e pozbył a się rozpaczy i strachu, jakby to był y ubrania, któ rych nie potrzebował a… teraz jednak zrozumiał a, ż e mimo wszystko był a w nie odziana.

- Nie wracam do Winterfell. - Usł yszał a swó j wł asny gł os, zaskoczona ł zami, któ re zmą cił y jej widok. - Być moż e mó j ojciec umiera za murami Riverrun, a mó j brat został otoczony przez wroga. Muszę jechać do nich.


Tyrion

 

Chetta, có rka Cheyka z klanu Czarnych Uszu wyjechał a na zwiady i to ona wró cił a z wieś cią o armii na rozdroż u. - Są dzą c po ogniskach, jest ich okoł o dwudziestu tysię cy - powiedział a. - Czerwone chorą gwie ze zł otym lwem.

- Twó j ojciec? - spytał Bronn.

- Albo mó j brat, Jaime - powiedział Tyrion. - Wkró tce się przekonamy.

Spojrzał na swoich obszarpanych wojownikó w: prawie trzystu ludzi z Kamiennych Wron, Księ ż ycowych Braci, Czarnych Uszu i Spalonych, gł ó wny trzon armii, któ rą miał nadzieję zebrać. Gunthor, syn Gurna, zbierał pozostał e klany. Tyrion zastanawiał się, co powie jego ojciec na widok zbieraniny ubranej w skó ry i uzbrojonej w zdobyczną broń. Szczerze mó wią c, sam nie wiedział, co o nich myś leć. Czy był ich dowó dcą czy wię ź niem? Miał wraż enie, ż e po trosze jednym i drugim. - Najlepiej bę dzie, jak sam pojadę - zasugerował.

- Tak bę dzie najlepiej dla Tyriona, syna Tywina - powiedział Ulf, któ ry przemawiał w imieniu Księ ż ycowych Braci.

Shagga skrzywił się, a w takich chwilach widok jego twarzy nie należ ał do najprzyjemniejszych. - Shagga, syn Dolfa, tak nie myś li. Shagga pojedzie z chł opcem-mę ż czyzną i jeś li chł opiec-mę ż czyzna skł amie, Shagga odrą bie mu mę skoś ć …

- …I nakarmi nią kozice. Wiem, wiem… - skoń czył Tyrion znuż onym gł osem. - Shagga, daję ci sł owo Lannisteró w, ż e wró cę.

- Dlaczego mielibyś my wierzyć w twoje sł owo? - Chetta był a mał ą szczupł ą kobietą, pł aską jak chł opiec, ale twardą i bystrą. - Wcześ niej lordowie z nizin okł amywali klany.

- Chetta, twoje sł owa ranią mnie - odparł Tyrion. - Są dził em, ż e się zaprzyjaź niliś my. Jedź ze mną, razem z Shagga i Connem z Kamiennych Wron. Niech jadą też Ulf z Księ ż ycowych Braci i Timett, syn Timetta, ze Spalonych. - Wymienieni spojrzeli po sobie niepewnie. - Reszta niech czeka, dopó ki po was nie poś lę. Spró bujcie się nie pozabijać nawzajem.

Spią ł konia i odjechał wolno, nie zostawiają c im wyboru. Jemu był o oboję tne, co zrobią, byleby tylko nie usiedli i nie zaczę li rozprawiać cał y dzień i noc. Problem z klanami polegał na tym, ż e wedł ug ich zwyczajó w należ ał o wysł uchać wszystkich gł osó w, a potem prowadzili rozmowy bez koń ca. W obradach brał y udział nawet ich kobiety. Nic dziwnego, ż e przez ostatnie stulecia zdecydowali się zaledwie na kilka niegroź nych atakó w na Yale. Tyrion miał zamiar to zmienić.

Bronn pojechał z nim. Z tył u podą ż ał o pię ciu czł onkó w klanó w na swoich cherlawych konikach, któ re przypominał y kuce, ale wspinał y się po skalistych zboczach jak kozice.

Kamienne Wrony jechał y razem, podobnie jak Chetta i Ulf, ponieważ silne wię zy ł ą czył y Księ ż ycowych Braci i Czarne Uszy. Timett, syn Timetta, jechał sam. Klany z Księ ż ycowych Gó r bał y się Spalonych, któ rzy przypalali sobie ciał a w dowó d odwagi, a takż e - jak mó wiono - w czasie uczt jedli pieczone niemowlę ta. Natomiast wś ró d Spalonych postrach siał Timett, któ ry wydł ubał sobie lewe oko noż em rozgrzanym do biał oś ci. Tyrion zorientował się, ż e tradycyjnie chł opcy przypalali sobie pę pek, palec albo - w przypadkach szczegó lnej odwagi albo szczegó lnego szaleń stwa - ucho. Timett tak przeraził ziomkó w swoim uczynkiem, ż e szybko nazwali go Czerwoną Rę ką, co mniej wię cej oznaczał o mianowanie kogoś wodzem.

- Ciekawe, co musi sobie upalić ich kró l - powiedział Tyrion do Bronna, kiedy usł yszał tę historię. Najemnik wyszczerzył tylko zę by i podrapał się po kroczu… nawet on trzymał ję zyk za zę bami w towarzystwie Timetta. Skoro ktoś był na tyle szalony, ż eby wydł ubać sobie oko, nie należ ał o oczekiwać, ż e okaż e się ł agodniejszy wobec wroga.

Obserwatorzy na wież ach z surowego kamienia przyglą dali się uważ nie, jak zjeż dż ają ze zbocza. Kiedyś Tyrion dostrzegł wzbijają cego się w gó rę kruka. Pierwsze umocnienie znajdował o się w miejscu, gdzie droga skrę cał a gwał townie mię dzy dwoma skalistymi pagó rkami. Wysoki na cztery stopy mur z ziemi zamykał przejazd, a na szczytach pagó rkó w czekał tuzin ł ucznikó w. Tyrion zostawił swoich towarzyszy z tył u i sam podjechał do muru. - Kto tu dowodzi? - zapytał.

Kapitan szybko się pojawił, a jeszcze szybciej dał im eskortę, kiedy rozpoznał syna swojego lorda. Jechali kł usem przez wypalone pola i zgliszcza domostw w dó ł, do Zielonych Wideł, rozwidlenia Tridentu. Tyrion nie dostrzegł nigdzie ciał, ale w powietrzu krą ż ył o peł no krukó w, co oznaczał o, ż e niedawno odbył a się tam bitwa.

Pó ł mili od skrzyż owania dró g wzniesiono zaporę z zaostrzonych koł kó w, za któ rymi stali pikinierzy i ł ucznicy. Za nią rozcią gał się obó z. Cienkie smugi dymu wznosił y się z setek ognisk, wokó ł któ rych siedzieli ludzie w kolczugach zaję ci ostrzeniem mieczy; z zatknię tych w bł otnistą ziemie drzewcó w powiewał y znajome chorą gwie.

Kiedy zbliż yli się do zapory, na ich spotkanie wyjechał a grupa konnych. Prowadził ich rycerz w srebrzystej zbroi wykł adanej ametystami i w pł aszczu w purpurowo-srebrne pasy. Na jego tarczy widniał herb z jednoroż cem, a z jego heł mu w kształ cie koń skiego ł ba wyrastał krę ty ró g dł ugi na dwie stopy. Tyrion zatrzymał konia, by go powitać. - Ser Flement.

Ser Flement Brax podnió sł przył bicę. - Tyrion - powiedział zdumiony. - Panie, myś leliś my, ż e nie ż yjesz albo… - popatrzył na ludzi z klanó w niepewnie. - Ci… twoi towarzysze…

- Przyjaciele i lojalni sł udzy - odparł Tyrion. - Gdzie znajdę mojego pana ojca?

- Zają ł karczmę na rozdroż u.

Tyrion roześ miał się. Karczmę na rozdroż u! Moż e jednak bogowie istnieli! - Udam się do niego niezwł ocznie.

- Dobrze, panie. - Ser Flement zawró cił swojego rumaka i wydał komendę. Wycią gnię to z ziemi trzy rzę dy koł kó w, by umoż liwić przybył ym przejazd. Tyrion poprowadził towarzyszy przez otwó r.

Obó z lorda Tywina cią gną ł się cał ymi milami. Chetta z pewnoś cią się nie pomylił a, oceniają c jego liczebnoś ć. Pospó lstwo obozował o pod goł ym niebem, lecz rycerze rozbili swoje namioty, a wysoko urodzeni lordowie postawili pawilony wielkoś ci domó w. Tyrion dostrzegł czerwonego woł u Presteró w, cę tkowanego dzika lorda Crakehalla, pł oną ce drzewo Marbranda i borsuka Lyddena. Rycerze woł ali do niego, kiedy przejeż dż ał, a pozostali gapili się z rozdziawionymi ustami na jego towarzyszy.

Shagga patrzył na nich ró wnież zdumiony; nigdy dotą d nie widział jednocześ nie tylu koni, ludzi i broni. Pozostali zbó je skrywali swoje odczucia, lecz Tyrion nie wą tpił, ż e i ich wypeł nia strach. Bardzo go to cieszył o. Wiedział, ż e im wię ksze wraż enie zrobi na nich sił a Lannisteró w, tym ł atwiej bę dzie nimi kierować.

Karczma i stajnie wyglą dał y tak, jak je pamię tał, za to z reszty wioski pozostał o trochę gruzu i poczerniał e fundamenty domó w.

Kruki obsiadł y gę sto ciał o zwisają ce z szubienicy, któ rą postawiono na podwó rzu. Kiedy Tyrion podjechał bliż ej, wzbił y się w gó rę, kraczą c gł oś no i trzepoczą c czarnymi skrzydł ami. Zsiadł z konia i zerkną ł na to, co został o z ciał a. Ptaki wydziobał y wargi i oczy, a takż e znaczną czę ś ć policzkó w, przez co wydawał o się, ż e kobieta szczerzy czerwone zę by w upiornym uś miechu. - Pokó j, strawa i dzban wina, tylko tyle chciał em - przypomniał, wzdychają c.

Ze stajni wyszli niechę tnie stajenni, ż eby zają ć się ich koń mi. Shagga nie chciał oddać swojego wierzchowca. - Nie ukradnie ci twojej kobył y - uspokoił go Tyrion - Da jej tylko owsa i wody i wyczesze ją. - Pł aszcz Shaggi takż e nadawał się do wyczesania, lecz karzeł nie chciał być nietaktowny. - Daję ci sł owo, ż e nic się jej nie stanie.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.