![]()
|
|||
Podziękowania 54 страница- Masz na myś li ciasteczka? Nie potrafię powiedzieć, księ ż niczko. - Rycerz skł onił gł owę. - Jeś li pozwolisz, to pó jdę poszukać kapitana. Sprawdzę, czy nie ma dla nas jakichś listó w. - Dobrze. Bę dę w pobliż u. - Nie kł opocz się. - Ser Jorah zniecierpliwiony odwró cił wzrok. - Ciesz się i odpoczywaj. Sam cię odszukam. Dziwne, pomyś lał a Dany, patrzą c, jak rycerz znika w tł umie. Nie widział a powodu, dla któ rego nie miał aby pó jś ć z nim. Moż e po wizycie u kapitana ser Jorah miał zamiar spotkać się z jaką ś kobietą. Z karawanami czę sto podró ż ował y dziwki, a niektó rzy mę ż czyź ni ze wstydem mó wili o swoich potrzebach. Wzruszył a ramionami. - Idziemy - powiedział a do sł uż ą cych. Ruszył a wolno przez targ, a sł uż ą ce za nią. - Och, patrzcie - krzyknę ł a do Doreah - o takich kieł baskach mó wił am. Wskazał a na stragan, gdzie mał a, pomarszczona kobieta przypiekał a na ruszcie kieł basę z cebulą. - Smaż ą je z duż ą iloś cią cebuli i ostrej papryki. - Uradowana swoim odkryciem, Dany nalegał a, aby inni takż e skosztowali kieł basy. Sł uż ą ce pochł onę ł y swoje porcje w mgnieniu oka, chichocą c, za to wojownicy z khas wą chali kieł basy podejrzliwie. - Smakują inaczej, niż pamię tam - powiedział a Dany po kilku kę sach. - W Pentos dodaję jeszcze wieprzowiny - odezwał a się starucha - lecz wszystkie moje ś winie wyzdychał y w czasie podró ż y przez Dothrackie Morze. Te są zrobione z koń skiego mię sa, ale przyprawiam je tak samo. - Och - westchnę ł a Dany rozczarowana, natomiast Quaro zjadł jedną i się gną ł po nastę pną. Rakharo nie chciał okazać się od niego gorszy i pochł oną ł trzy, bekają c gł oś no. Dany zachichotał a. - Nie ś miał aś się od czasu, kiedy twó j brat khal Rhaggat został koronowany przez Drogo - powiedział a Irri. - Mił o znowu widzieć cię wesoł ą, Khaleesi. Na ustach Dany pojawił się nieś miał y uś miech. Rzeczywiś cie, tak dobrze był o się ś miać. Poczuł a się jak mał a dziewczynka. Spacerowali przez poł owę ranka. Na jednym ze straganó w znalazł a pię kny pł aszcz z pió r Letnich Wysp i wzię ł a go na prezent. W zamian dał a handlarzowi srebrny medalion ze swojego pasa. Na tym polegał handel z Dothrakami. Sprzedawca ptakó w nauczył czerwono-zieloną papugę wymawiać jej imię. Dany roześ miał a się uradowana, ale nie chciał a jej wzią ć. Po co jej czerwono-zieloną papuga w khalasar? Za to nabył a tuzin flaszek z aromatycznymi olejami, któ rych zapachy przy woł y wał y jej dzieciń stwo: wystarczył o zamkną ć oczy i pową chać je, a natychmiast widział a ogromny dom z czerwonymi drzwiami. Kiedy Dany zobaczył a, ż e Doreah spoglą da tę sknie na amulet pł odnoś ci na straganie magika, wzię ł a go i podarował a sł uż ą cej; zaraz też pomyś lał a, ż e musi znaleź ć coś dla Irri i Jhiqui. Za rogiem napotkał y stragan kupca winnego, któ ry czę stował przechodnió w swoimi produktami z pucharó w wielkoś ci naparstkó w. - Sł odkie, czerwone - wykrzykiwał w ję zyku Dothrakó w. - Sł odkie czerwone z Lys, Yolantis i Arbor. Biał e z Lys, Tyrosh, gruszkowa brandy, ogniste wino, paprykowe wino, zielone nektary z Myr, smoliste, cierpkie z Andal, mam je wszystkie. - Był mał ym mę ż czyzną, szczupł ym i przystojnym, jasne wł osy nosił ufryzowane w loki na modł ę Lys. Skł onił się nisko, kiedy Dany zatrzymał a się przed jego straganem. - Zechcesz skosztować, Khaleesi? Mam sł odkie czerwone z Dorne. Niesie ze sobą ś piew ś liw, wiś ni i ciemnych dę bó w. Beczuł kę, puchar, ł yk? Kiedy go skosztujesz, zechcesz nazwać swoje dziecko moim imieniem? Dany uś miechnę ł a się. - Mó j syn ma już imię, ale spró buję twojego letniego wina - odpowiedział a w ję zyku Yalyrian, ję zyku Wolnych Miast. Tak dawno go nie uż ywał a, ż e poczuł a się dziwnie, jakby skosztował a od dawna nie pró bowanej potrawy. - Tylko odrobinę, jeś li pozwolisz. Kupiec wzią ł ją chyba za kobietę Dothrakó w - jej ubranie, naoliwione wł osy, opalone ciał o - otworzył bowiem usta zdumiony, kiedy przemó wił a do niego. - Jesteś … z Tyrosh, pani? Czy to moż liwe? - Mó wię ję zykiem z Tyrosh, noszę stró j Dothrakó w, ale pochodzę z Westeros, z Siedmiu Kró lestw - odpowiedział a mu Dany. Doreah stanę ł a u jej boku. - Masz zaszczyt mó wić do Daenerys z Rodu Targaryenó w, Daenerys Zrodzonej w Burzy, Khaleesi jeź dź có w i księ ż niczki Siedmiu Kró lestw. Kupiec klę kną ł na jedno kolano. - Księ ż niczko - powiedział i skł onił nisko gł owę. - Powstań - rozkazał a mu Dany. - Chciał abym skosztować tego wina, o któ rym mó wił eś. Mę ż czyzna zerwał się na nogi. - Tego? Dornijska lura. Nie jest warte podniebienia księ ż niczki. Ale mam czerwone wytrawne z Arbor, wyborne. Pozwó l, ż e podarują ci beczuł kę. Khal Drogo czę sto odwiedzał Wolne Miasta; wizyty te sprawił y, iż zasmakował w wybornych winach. Dany dobrze wiedział a, ż e sprezentowany jej godny trunek wymaga podzię kowań. - Zaszczycasz mnie, panie - odparł a sł odkim tonem. - Nie, to dla mnie zaszczyt. - Kupiec znikną ł na chwilę z tył u swojego straganu i po chwili wró cił z niewielkim antał kiem z dę bowego drewna, na któ rym wypalono kiś ć winogron. - Herb Redwynó w - zauważ ył znaczą co. - Dla Arbor. Nie ma lepszego trunku. - Skosztujemy go razem z khalem Drogo. Aggo, bą dź tak dobry i zanieś ć beczuł kę do mojej lektyki. - Kupiec wyszczerzył zę by w uś miechu, widzą c, ż e Dothrak zabiera wino. - Nie. - Usł yszał a stanowczy protest ser Joraha. Nie zauważ ył a, kiedy wró cił. Zdziwił a ją obcesowoś ć rycerza. - Postaw beczuł kę, Aggo. Aggo spojrzał na Dany. Skinę ł a gł ową niepewnie. - Czy coś się stał o, ser Jorahu? - Odczuwam pragnienie. Otwó rz beczuł kę, kupcze. Kupiec zmarszczył brwi. - Wino jest przeznaczone dla Khaleesi, nie dla takich jak ty, ser. Ser Jorah podszedł bliż ej. - Jeś li jej nie otworzysz, wybiję w niej dziurę twoją gł ową. - Jedyną bronią rycerza w ś wię tym mieś cie był y jego rę ce, lecz w zupeł noś ci wystarczył y: ogromne, twarde, niebezpieczne, poroś nię te ciemnym wł osem. Kupiec wahał się tylko przez chwilę, potem wzią ł mł ot i wybił szpunt. - Nalej - rozkazał ser Jorah. Mł odzi wojownicy z khas Dany ustawili się za nim i przyglą dali się wszystkiemu czujnie swoimi ciemnymi oczyma w kształ cie migdał ó w. - To zbrodnia pić tak wspaniał e wino, nie pozwoliwszy mu wcześ niej pooddychać. - Kupiec nie wypuszczał z rę ki mł ota. Jhogo się gną ł po bat, któ ry nosił zwinię ty za pasem, lecz Dany powstrzymał a go dotknię ciem ramienia. - Ró b, co każ e ser Jorah - powiedział a. Z tył u zbierał o się coraz wię cej przechodnió w. Kupiec posł ał jej ponure spojrzenie. - Jak każ esz, księ ż niczko. - Ż eby podnieś ć beczuł kę, musiał odł oż yć mł ot. Napeł nił winem dwa malutkie puchary. Nie uronił ani kropli. Ser Jorah wzią ł do rę ki jeden z nich i pową chał, marszczą c czoł o. - Sł odkie, prawda? - powiedział kupiec z uś miechem na ustach. - Perfumy Arbor. Skosztuj, panie, a sam przyznasz, ż e jest to najlepszy trunek, jaki kiedykolwiek zaszczycił twoje podniebienie. Ser Jorah podał mu puchar. - Pij pierwszy. - Ja? - Kupiec roześ miał się. - Ja nie jestem godzien takiego trunku, panie. Biedny kupiec nie wypija napojó w, któ rymi handluje. Wcią ż uś miechał się pogodnie, choć Dany dostrzegł a kropelki potu na jego czole. - Pij - przemó wił a zimnym gł osem. - Opró ż nij puchar albo oni cię przytrzymają, a ser Jorah wleje ci cał y antał ek do gardł a. Kupiec wzruszył ramionami i się gną ł po puchar… lecz zamiast niego chwycił beczuł kę i cisną ł nią w Dany. Ser Jorah zdą ż ył ją odepchną ć na bok. Beczuł ka odbił a się od jego ramienia i upadł a na ziemię, roztrzaskują c się. Dany zatoczył a się i stracił a ró wnowagę. - Nie! - krzyknę ł a i wycią gnę ł a przed siebie ramiona… Doreah zdą ż ył a chwycić ją za rę kę i pocią gną ć do tył u, tak ż e Dany upadł a na nogi, zamiast na brzuch. Kupiec przeskoczył stragan i pomkną ł mię dzy Aggo i Rakharo. Quaro się gną ł po swó j arakh, lecz go tam nie znalazł, tymczasem kupiec odepchną ł go na bok i pomkną ł przejś ciem. Dany usł yszał a trzask bicza Jhogo, zobaczył a, jak wysuwa się jego ję zor i owija wokó ł nogi kupca. Mę ż czyzna runą ł na ziemię. Nadbiegł o kilkunastu straż nikó w karawany, a za nimi sam kapitan Byan Yotyris. Był to drobny mę ż czyzna z Norvosh o cerze jak stara skó ra i niebieskich wą sach, któ re, zakrę cone, się gał y aż do jego uszu. Wydawał o się, ż e wiedział, co się stał o, zanim ktokolwiek się odezwał. - Zabierzcie go, niech czeka, aż khal wyrazi swoje ż yczenie - rozkazał, wskazują c na leż ą cego. Dwaj straż nicy postawili kupca na nogi. - Tobie podaruję jego dobra, księ ż niczko - mó wił dalej kapitan. - Niech bę dą skromną rekompensatą za to, co uczynił jeden z moich. Doreah i Jhiqui pomogł y Dany wstać. Zatrute wino wypł ywał o z rozbitej beczuł ki i wsią kał o w ziemię. - Ską d wiedział eś? - spytał a ser Joraha drż ą cym gł osem. - Ską d? - Nie wiedział em, Khaleesi, aż do chwili, kiedy odmó wił spró bowania. Jednakż e nabrał em obaw, przeczytawszy wcześ niej list od Illyria. - Przesuną ł wzrokiem po twarzach zebranych. - Chodź my. Nie jest bezpiecznie rozmawiać w takim miejscu. Dany miał a ł zy w oczach, kiedy nieś li ją z powrotem. Nigdy dotą d nie czuł a w ustach podobnego smaku: smaku strachu. Przez lata ż ył a w strachu przed Yiserysem, w obawie, by nie obudzić smoka. Uczucie, któ rego doś wiadczył a teraz, był o jeszcze gorsze, ponieważ nie bał a się o siebie, lecz o swoje dziecko. Dany pogł adził a delikatnie swó j brzuch; tak bardzo pragnę ł a go dotkną ć, uspokoić. - W twoich ż ył ach pł ynie krew smokó w, malutki - powiedział a szeptem, koł ysana ruchem lektyki, schowana za szczelnie zasunię tymi oknami. - W twoich ż ył ach pł ynie krew smokó w, a smok niczego się nie boi. Jej domem w Vaes Dothrak był o wnę trze pagó rka. Dany odprawił a wszystkich poza ser Jorahem. - Powiedz mi - odezwał a się stanowczym gł osem wycią gnię ta wygodnie na poduszkach. - Czy to Uzurpator? - Tak. - Rycerz wycią gną ł zwinię ty papier. - Magister Illyrio pisze do Yiserysa. Robert Baratheon oferuje ziemie i tytuł lorda za ś mierć twoją lub twego brata. - Mojego brata? - Uś miechnę ł a się przez ł zy. - Jeszcze o niczym nie wie, prawda? W takim razie Uzurpator jest winien Drogo tytuł lorda. - Teraz nie potrafił a już powstrzymać ł ez. Obję ł a dł oń mi swó j brzuch. - Za mnie, powiedział eś, tylko za mnie? - Za ciebie i dziecko - odpowiedział ser Jorah ponurym gł osem. - Nie. Nie dostanie mojego syna. - Nie bę dzie wię cej pł akał a, postanowił a. Nie bę dzie trzę sł a się ze strachu. Uzurpator obudził smoka i przekona się, co to znaczy. Khdl Drogo wró cił, kiedy na niebie pokazał y się pierwsze gwiazdy. Cohollo, któ ry jechał za nim, prowadził jucznego konia. Na jego grzbiecie spoczywał o ciał o ogromnego, biał ego lwa. Khal zeskoczył z konia uś miechnię ty i pokazał jej rany na nogach, w miejscach, gdzie hrakkar dosię gną ł go pazurami przez getry. - Bę dziesz miał a pł aszcz z jego skó ry, księ ż ycu mojego ż ycia - powiedział. Jednakż e ś miech szybko znikną ł z jego twarzy, a on sam zamilkł, kiedy Dany opowiedział a mu o wszystkim. - Kupiec to dopiero począ tek - ostrzegł go ser Jorah Mormont. - Po nim przyjdą nastę pni. Wielu zechce zaryzykować w zamian za tytuł. Drogo dł ugo milczał. Wreszcie przemó wił: - Ten kupiec uciekał od księ ż yca mojego ż ycia. Lepiej niech biegnie za nią. I tak bę dzie. Jhogo, Jorahy, oto, co wam powiem: wybierzcie sobie, jakiego zechcecie, konia z moich stad, poza moim kasztanem i srebrzystą, któ rą podarował em księ ż ycowi mojego ż ycia. Oto mó j podarunek za to, co zrobiliś cie. Obiecuję też podarunek dla Rhaego, syna Drogo, rumaka, któ rzy przemierza ś wiat. Jemu dam ten ż elazny tron, na któ rym siedział ojciec jego matki. Dam mu Siedem Kró lestw. Tak mó wię ja, Drogo, khal - mó wił coraz bardziej podniesionym gł osem z pię ś cią wzniesioną ku niebu - Poprowadzę mó j khalasar na zachó d, tam, gdzie koń czy się ś wiat, i bę dę pierwszym khalem, któ ry pojedzie na drewnianych koniach przez sł oną czarną wodę. Zabiję ludzi w ż elaznych ubraniach i rozbiję ich kamienne domy. Zgwał cę ich kobiety, ich dzieci wezmę w niewolę, a ich potł uczonych bogó w przywiozę do Vaes Dothrak, ż eby się pokł onili Matce Gó r. Tak bę dzie, tak przysię ga Drogo, syn Bharbo. Przysię gam przed Matką Gó r, a ś wiadkiem są gwiazdy, któ re patrzą z gó ry. Jego khalasar wyruszył dwa dni pó ź niej, udają c się najpierw na poł udnie, a potem na zachó d przez ró wniny. Khal Drogo poprowadził ich na ogromnym gniadym rumaku. U jego boku jechał a Daenerys na swoim srebrzystym koniu. Za nimi podą ż ał kupiec, biegł boso, z ł ań cuchami na szyi i rę kach, a ich koń ce przywią zane był y do kantaru srebrzystej klaczy Dany. Biegł za nią, potykają c się, bosy. Nie mogł o mu się stać nic zł ego… tak dł ugo, jak dł ugo potrafił nadą ż yć za nią. Catelyn
Znajdowali się jeszcze zbyt daleko, ż eby dokł adnie rozpoznać chorą gwie, lecz pomimo mgł y nie miał a wą tpliwoś ci, ż e są biał e z ciemniejszą plamą na ś rodku; mó gł to być tylko szary wilkor Starkó w na ś nież nym polu. Na ten widok Catelyn Stark zatrzymał a konia i skł onił a gł owę w podzię ce. Bogowie okazali swoją dobroć. Nie spó ź nił a się. - Czekają na nasze przybycie, pani - odezwał się ser Wylis Manderly - tak jak przyrzekł mó j pan ojciec. - Nie każ my im czekać na siebie. - Ser Brynden Tully spią ł konia ostrogami i pojechał szybko w kierunku chorą gwi. Catelyn jechał a tuż obok. Za nimi ruszyli jej brat i ser Wendel ze swoimi wojskami, prawie tysią c pię ć set ludzi: ponad dwudziestu rycerzy z giermkami, dwustu konnych lansjeró w, wojownicy i wolni, reszta - gł ó wnie piechurzy - uzbrojeni byli w piki, wł ó cznie i tró jzę by. Lord Wyman został z tył u, ż eby sprawdzić umocnienia obronne Biał ego Portu. Ten prawie sześ ć dziesię cioletni mę ż czyzna wydawał się zbyt ogromny, by dosiadać konia. - Gdybym wiedział, ż e doż yję jeszcze jednej wojny, jadł bym mniej wę gorzy - powiedział do lady Catelyn, kiedy zeszł a ze statku. Klepał się przy tym po ogromnym brzuchu. Jego palce przypominał y tł uste kieł basy. - Moi chł opcy dopilnują, ż ebyś bezpiecznie dotarł a do swojego syna, nie obawiaj się, pani. Jego „chł opcy” byli starsi od Catelyn, któ ra w duchu ż ał ował a, ż e obaj synowie tak bardzo są podobni do ojca. Ser Wylisowi brakował o jeszcze tylko kilku wę gorzy do zjedzenia, by osią gną ć stan, w któ rym nie da się wsią ś ć na konia; wspó ł czuł a biednemu zwierzę ciu. Ser Wendel, mł odszy z chł opcó w, mó gł by uchodzić za najgrubszego mę ż czyznę, jakiego w ż yciu spotkał a, gdyby wcześ niej nie widział a jego ojca i brata. Wylis okazywał sztywny spokó j, za to Wendel należ ał do typó w gł oś nych i cheł pliwych; obaj mieli sumiaste wą sy i gł owy ł yse jak pupa niemowlę cia, a każ dą czę ś ć ich ubrań znaczył y plamy po jedzeniu. Mimo to darzył a ich sympatią. Pomogli jej dostać się do Robba, tak jak obiecał ich ojciec, a tylko to się liczył o. Ucieszył a się, widzą c, ż e jej syn wysł ał zwiadowcó w takż e i na wschó d. Lannisterowie przybę dą z poł udnia, jeś li w ogó le wyruszą, mimo to z aprobatą przyję ł a ostroż noś ć Robba. Mó j syn prowadzi wojska na wojnę, pomyś lał a z niedowierzaniem. Owszem, bał a się bardzo o niego i o Winterfell, lecz z drugiej strony czuł a dumę. Jeszcze rok temu był chł opcem. Kim jest teraz, zastanawiał a się. Zwiadowcy powitali ich ciepł o, rozpoznawszy herb Manderlych - biał y tryton z tró jzę bem w rę ku, któ ry wynurza się z morskiej toni. Potem poprowadzili ich na wzniesienie na tyle suche, ż e dał o się rozbić na nim obó z. Ser Wylis ogł osił postó j i został z tył u ze swoimi ludź mi, by dopilnować ognisk i koni, tymczasem jego brat, Wendel, pojechał z Catelyn i jej wujem zł oż yć wyrazy uszanowania ich suwerenowi. Jechali mię kkim zboczem rozdeptanym przez koń skie kopyta. Mijali dymią ce ogniska, ustawione w rzę dach konie i wozy peł ne twardego chleba i solonej woł owiny. Na kawał ku kamienistej ziemi wyniesionej ponad otaczają cą okolicę ustawiono pawilon lorda ze ś cianami z grubego pł ó tna ż eglarskiego. Catelyn rozpoznał a ł osia Hornwoodó w, brą zowy na ciemnopomarań czowym polu. Za pawilonem z mgł y wynurzał y się mury i wież e Fosy Cailin… czy raczej ruiny Fosy Cailin. Ogromne bloki czarnego bazaltu, każ dy wielkoś ci domu zagrodnika, leż ał y porozrzucane niczym drewniane klocki, czę ś ciowo schowane w bł otnistej ziemi. Tylko tyle pozostał o z muru obronnego, któ ry kiedyś doró wnywał wielkoś cią samemu Winterfell. Drewniana wież a gł ó wna dawno już zgnił a, rozpadł a się tysią c lat temu i teraz tylko kilka kł ó d wskazywał o jeszcze na miejsce, w któ rym niegdyś stał a. Z cał ej ogromnej twierdzy Pierwszych Ludzi został y tylko trzy wież e… trzy spoś ró d dwudziestu, jeś li wierzyć opowieś ciom. Wież a Wartownicza wydawał a się doś ć mocna; podobno nawet miał a jeszcze kilka stó p stoją cej ś ciany z obu stron. Wież a Pijaka, wysunię ta dalej w gł ą b bagien, gdzie spotykał y się ś ciana wschodnia z zachodnią, pochylał a się niczym mę ż czyzna, któ ry chciał by pozbyć się nadmiaru wina z brzucha. I trzecia, Dziecię ca Wież a, smukł a, pozbawiona poł owy korony, gdzie, jak gł osi legenda, dzieci lasu wezwał y niegdyś swoich bezimiennych bogó w, by puś cić wodny mł ot. Patrzą c na nią, wydawał o się, ż e jakiś ogromny potwó r odgryzł jej gó rę i wypluł gruz, rozrzucają c go po bagnach. Zielony mech porastał wszystkie trzy wież e. Spomię dzy kamieni na pó ł nocnej stronie Wież y Wartowniczej wyrastał o drzewo; dł ugie pasma widmowych porostó w zdobił y jego sę kate konary. - Litoś ciwi bogowie - wykrzykną ł ser Brynden na widok tego, co ujrzał przed sobą. - To ma być Fosa Cailin? - Toż to zaledwie… - …niebezpieczne ruiny - dokoń czył a za niego Catelyn. - Wiem, wuju, co masz na myś li. To samo pomyś lał am, kiedy przybył am tutaj po raz pierwszy, lecz Ned zapewnił mnie, ż e te ruiny są bardziej niebezpieczne, niż się wydaje. Trzy istnieją ce jeszcze wież e pozwalają kontrolować groblę ze wszystkich stron; każ dy wró g musi przejechać mię dzy nimi. Bagna pozostają nieprzejezdne, peł ne ruchomych piaskó w, wcią gają cych miejsc i ż mij. Ż eby zaatakować któ rą kolwiek z wież, armia musiał aby podejś ć w bł ocie po pas, potem przebyć fosę peł ną jaszczurolwó w i wreszcie wspią ć się na mury ś liskie od mchu; przez cał y czas pozostaje wystawiona na strzał y ł ucznikó w z innych wież. - Uś miechnę ł a się ponuro. - Mó wią też, ż e nocą przychodzą tam duchy, zimne mś ciwe dusze z pó ł nocy spragnione krwi poł udniowcó w. Ser Brynden zachichotał. - Przypomnij mi, ż ebym nie zatrzymywał się tutaj na dł uż ej. Jeszcze niedawno sam wyglą dał em jak poł udniowiec. Na wszystkich trzech wież ach wywieszono chorą gwie. Na Wież y Pijaka powiewał o sł oń ce Karstarkó w, a pod nim wilkor, na Dziecię cej Wież y widniał spę tany zerwanymi ł ań cuchami olbrzym Greatjona, natomiast na Wież y Wartowniczej wisiał a tylko chorą giew Starkó w. Tam zamieszkał Robb. Catelyn, a za nią ser Brynden i ser Wendel, jechali wolno w tamtą stronę drewnianą drogą, któ rą poprowadzono przez zielonoczarne bł otniste pola. Zastał a syna w otoczeniu chorą ż ych jego pana ojca; zebrali się w zimnej sali ogrzewanej ogniem z torfu, któ ry pł oną ł w czarnym kominku. Siedział przy ogromnym, kamiennym stole peł nym map i papieró w, zaję ty rozmową z Roosem Boltonem i Greatjonem. Pierwszy zauważ ył ją wilk. Ogromna, szara bestia spoczywał a przy ogniu, lecz kiedy Catelyn weszł a, wilkor podnió sł ł eb i spojrzał a w jego zł ociste ś lepia. Robb podnió sł gł owę, zdziwiony ciszą, któ ra zapadł a w sali. - Mama? - przemó wił gł osem drż ą cym ze wzruszenia. Catelyn miał a ochotę podbiec do niego, ucał ować w czoł o, przytulić mocno i trzymać w obję ciach, tak by nikt nigdy go nie skrzywdził. .. lecz nie oś mielił a się wobec zebranych. Jej syn odgrywał teraz rolę mę ż czyzny i nie mogł a mu tego zepsuć. Został a wię c na miejscu, po drugiej stronie ogromnej, bazaltowej pł yty, któ ra sł uż ył a im za stó ł. Wilkor podnió sł się i podszedł do niej. Wydawał się wię kszy, niż powinien być wilk. - Zapuś cił eś brodę - powiedział a do Robba, tymczasem Szary Wicher obwą chiwał jej dł oń. Potarł szczecinę na brodzie niezdarnie. - Tak. - Jego broda był a jeszcze bardziej ruda niż jej wł osy. - Podoba mi się. - Catelyn pogł askał a wilka po gł owie. - Teraz jesteś podobny do mojego brata, Edmure’a. - Szary Wicher ują ł delikatnie w zę by palce jej dł oni, po czym wró cił na swoje miejsce przy ogniu. Pierwszy w ś lady wilka poszedł ser Helman Tallheart; przeszedł szy przez pokó j, klę kną ł przed Catelyn i przycisną ł czoł o do jej rę ki. - Lady Catelyn - powiedział - pię kna jak zawsze. Jakż e mił y widok w tych trudnych chwilach. - Po nim podchodzili kolejno pozostali: Gloverowie, Galbart i Robett, Greatjon i inni. Ostatni podszedł Greyjoy. - Pani, nie spodziewał em się ujrzeć cię tutaj - powiedział, klę kają c. - I ja nie wiedział am, ż e tu przybę dę - odpowiedział a Catelyn - aż do chwili, kiedy zeszł am na brzeg w Biał ym Porcie, gdzie lord Wyman poinformował mnie, ż e Robb zwoł ał pospolite ruszenie. Znasz jego syna, ser Wendela. - Wendel Manderly wysuną ł się do przodu i skł onił tak nisko, jak pozwolił mu brzuch. - Jest tu też mó j wuj, ser Brynden Tully, któ ry opuś cił tymczasowo sł uż bę u mojej siostry, by nam pomó c. - Czarna ryba - powiedział Robb. - Dzię kujemy ci, ser, ż e doł ą czył eś do nas. Potrzebni nam ludzie twojej odwagi. Ser Wendel, takż e i twoje przybycie bardzo mnie cieszy. Matko, czy jest też z tobą ser Rodrik? Bardzo mi go brakuje. - Ser Rodrik wyruszył na pó ł noc z Biał ego Portu. Mianował am go kasztelanem i powierzył am dowó dztwo nad Winterfell aż do naszego powrotu. Maester Luwin jest mą drym doradcą, lecz nie ma doś wiadczenia w sprawach wojny. - Nie obawiaj się, pani - zagrzmiał Greatjon. - Winterfell jest bezpieczne. Wkró tce, za przeproszeniem, przetrzepiemy tył ek Tywinowi Lannisterowi, a potem szybko do Czerwonej Twierdzy i uwolnimy Neda. - Jedno pytanie, moja pani, jeś li pozwolisz. - Roose Bolton. Lord Dreadfort, mó wił cichym gł osem, lecz kiedy się odezwał, wię ksi od niego zamilkli. Oczy miał dziwnie blade, niemal bezbarwne, a spojrzenie niepokoją ce. - Podobno uwię ził aś karł a, syna lorda Tywina. Czy on jest tutaj z tobą? Bę dziemy wiedzieli, jak wykorzystać takiego zakł adnika. - Owszem, wię ził am Tyriona Lannistera, lecz teraz jest już na wolnoś ci - wyznał a. W odpowiedzi rozległ y się okrzyki konsternacji.
|
|||
|