|
|||
Podziękowania 50 страница- Kró l zmarł. - Sansa nie potrafił a powiedzieć, ską d o tym wie, a jednak nie miał a wą tpliwoś ci. Powolne dzwonienie wypeł nił o ich pokó j, ż ał osne jak pieś ń pogrzebowa. Czy wró g zaatakował zamek i zamordował kró la Roberta? Czy to w wyniku walk, któ re widział y? Poł oż ył a się do ł ó ż ka niespokojna, z gł ową peł ną myś li. Czy teraz Kró lem został jej pię kny Joffrey? A moż e jego takż e zabili? Bał a się o niego i o swojego ojca. Gdyby wreszcie jej powiedzieli, co się dzieje… Tamtej nocy Sansa ś nił a o Joffreyu. Zasiadał na tronie, ona zaś siedział a u jego boku w sukni wyszywanej zł otą nicią. Na gł owie miał a koronę, a wszyscy, któ rych znał a, przychodzili, by się pokł onić. Nastę pnego ranka, trzeciego dnia, przyszedł po nią ser Boros Blount z Kró lewskiej Gwardii, by zaprowadzić ją do Kró lowej. Ser Boros był brzydkim mę ż czyzną o szerokiej piersi i kró tkich, pał ą kowatych nogach. Nos miał pł aski, policzki obwisł e, wł osy szare i nastroszone. Tego dnia miał na sobie stró j z biał ego aksamitu, a jego ś nież nobiał y pł aszcz przytrzymywał a brosza w kształ cie lwa. Bestia pobł yskiwał a ł agodnym blaskiem zł ota, a w jej oczach tkwił y rubiny. - Ser Borosie, wyglą dasz dzisiaj niezwykle przystojnie i pię knie - powiedział a do niego Sansa. Dama zawsze wiedział a, jak się zachować, a ona postanowił a, ż e pozostanie nią bez wzglę du na wszystko. - Ty ró wnież, pani - odparł ser Boros apatycznym gł osem. - Chodź ze mną. Jej Mił oś ć czeka. Drzwi strzegli straż nicy Lannisteró w w szkarł atnych pł aszczach i heł mach zdobionych lwami. Sansa posł ał a im uprzejmy uś miech i ż yczył a mił ego dnia. Po raz pierwszy od dwó ch dni pozwolono jej opuś cić pokó j, do któ rego przyprowadził ją ser Arys Oakheart. - Dla twojego bezpieczeń stwa, kochanie - powiedział a jej wtedy kró lowa Cersei. - Joffrey nigdy by mi nie wybaczył, gdyby coś się stał o jego ukochanej. Sansa spodziewał a się, ż e ser Boros zaprowadzi ją do komnat kró lewskich, on jednak wyprowadził ją z Twierdzy Maegora. Most znowu opuszczono. Kilku robotnikó w spuszczał o jakiegoś mę ż czyznę na linach do suchej fosy. Kiedy Sansa spojrzał a w dó ł, zobaczył a ciał o nabite na ogromne szpice. Szybko odwró cił a wzrok. Bał a się pytać, nie chciał a patrzeć zbyt dł ugo, ponieważ mogł o się okazać, ż e jest to ktoś, kogo znał a. , Kró lową znaleź li w sali narad. Siedział a na koń cu stoł u peł nego papieró w, ś wiec i blokó w wosku na pieczę ć. Komnata prezentował a się ró wnie wspaniale jak wszystkie, któ re Sansa dotą d oglą dał a na zamku. Patrzył a z podziwem na rzeź bioną, drewnianą tę czę i ustawione po obu stronach drzwi sfinksy. - Wasza Mił oś ć - odezwał się ser Boros, kiedy zostali wprowadzeni przez ser Mandona, innego rycerza Kró lewskiej Gwardii dziwnie martwej twarzy. - Przyprowadził em dziewczynkę. Sansa miał a nadzieję zobaczyć też Joffreya. Jednakż e zamiast swojego pię knego Księ cia ujrzał a tam trzech doradcó w kró lewskich. Po lewej rę ce Kró lowej siedział lord Petyr Baelish. Wielki Maester Pycelle zają ł miejsce na koń cu stoł u, mię dzy nimi zaś lord Varys rozsiewał swoje kwiatowe wonie. Sansa zauważ ył a przeraż ona, ż e wszyscy ubrani są na czarno. Ż ał obne stroje. Kró lowa miał a na sobie suknię z czarnego jedwabiu z szerokim stanikiem, w któ ry wszyto sto ciemnoczerwonych rubinó w. Wycię to je w kształ cie ł ez, jakby Kró lowa pł akał a krwawymi ł zami. Cersei uś miechnę ł a się na widok Sansy, a ona pomyś lał a, ż e był to najsł odszy najsmutniejszy uś miech, jaki kiedykolwiek widział a. - Sanso, moje sł odkie dziecko - powiedział a. - Wiem, ż e chciał aś ze mną mó wić. Przykro mi, ż e nie mogł am posł ać po ciebie wcześ niej. Ostatnio duż o się dział o i był am bardzo zaję ta. Ufam, ż e moi ludzie troszczyli się o ciebie należ ycie? - Wszyscy byli dla mnie dobrzy, Wasza Mił oś ć. Dzię kuję, ż e pytasz - odpowiedział a uprzejmie Sansa. - Tylko… nikt nie chce nam powiedzieć, co się stał o… - Nam? - spytał a Cersei zdziwiona. - Daliś my jej dziewczynę zarzą dcy - powiedział ser Boros. - Nie wiedzieliś my, co z nią zrobić. Kró lowa zmarszczył a brwi. - Nastę pnym razem mnie zapytajcie - odparł a stanowczym tonem. - Bogowie tylko wiedzą, co ona tam naopowiadał a Sansie. - Jeyne jest bardzo przestraszona - powiedział a Sansa. - Wcią ż tylko pł acze. - Obiecał am, ż e zapytam, czy moż e zobaczyć swojego ojca. Wielki Maester Pycelle spuś cił oczy. - Bo przecież jej ojcu nic się nie stał o, prawda? - dopytywał a się Sansa. Wiedział a, ż e doszł o do walk, ale nikt by nie podnió sł rę ki na zarzą dcę. Vayon Poole nie nosił nawet miecza. Kró lowa Cersei popatrzył a kolejno na doradcó w. - Nie chcę, ż eby ktokolwiek niepokoił Sansę. Co zrobimy z jej mał ą przyjació ł ką, moi panowie? Lord Petyr pochylił się do przodu. - Znajdę dla niej jakieś miejsce. - Ale poza murami miasta - powiedział a Kró lowa. - Masz mnie za gł upca? Kró lowa zignorował a jego ostatnie zdanie. - Ser Borosie, odprowadź dziewczynkę do komnat lorda Petyra i niech zostanie tam, dopó ki on sam nie przyjdzie po nią. Powiedz, ż e Littlefinger zaprowadzi ją do ojca. To powinno uspokoić dziewczynę. Chcę, ż eby już jej nie był o, kiedy Sansa wró ci do swojej komnaty. - Jak każ esz, Wasza Mił oś ć - powiedział ser Boros. Skł onił nisko gł owę i odszedł, powiewają c dł ugim, biał ym pł aszczem. Sansa patrzył a za nim zdezorientowana. - Nie rozumiem - powiedział a. - Gdzie jest ojciec Jeyne? Dlaczego lord Petyr musi ją zaprowadzić do niego, a nie ser Boros? - Zanim tam przyszł a, obiecał a sobie, ż e zachowa się jak dama, bę dzie ł agodna jak Kró lowa i silna jak matka, lady Catelyn, lecz teraz znowu poczuł a strach. Przez moment musiał a się powstrzymywać, ż eby nie wybuchną ć pł aczem. - Doką d ją wysył acie? Ona nie zrobił a niczego zł ego, to dobra dziewczyna. - Niepotrzebnie cię niepokoi - odpowiedział a ł agodnie Kró lowa. - Nie moż emy na to pozwolić. Doś ć dyskusji. Lord Baelish j dobrze zaopiekuje się Jeyne, obiecuję ci. - Wskazał a dł onią na krzesł o obok siebie. - Usią dź, Sanso. Chcę z tobą pomó wić. Sansa zaję ł a miejsce u boku Kró lowej. Cersei uś miechnę ł a się do niej, co jednak wcale jej nie uspokoił o. Yarys spló tł razem swoje pulchne dł onie, a Wielki Maester Pycelle nie spuszczał oczu z leż ą cych przed nimi papieró w, tylko Littlefinger przyglą dał jej się uważ nie. W jego spojrzeniu był o coś, co sprawiał o, ż e Sansa czuł a się naga. Zadrż ał a. - Sł odka Sanso - zaczę ł a Kró lowa, kł adą c mię kka dł oń na jej nadgarstku. - Jakie z ciebie ś liczne dziecko. Wiesz chyba, jak oboje z Joffreyem bardzo cię kochamy. - Naprawdę? - spytał a Sansa, wstrzymują c oddech na moment. W jednej chwili zapomniał a o Littlefingerze. Jej Ksią ż ę kocha ją. Nic innego się nie liczył o. Kró lowa uś miechnę ł a się. - Traktuję cię niemal jak wł asne dziecko. Wiem też, jakim uczuciem darzysz Joffreya. - Potrzą snę ł a lek gł ową w geś cie zaniepokojenia. - Niestety, mam dla ciebie przykrą wiadomoś ci dotyczą ce twojego pana ojca. Musisz okazać dzielnoś ć, dziecko. Sansa poczuł a zimny dreszcz na dź wię k jej spokojnych sł ó w. - Co się stał o? - Twó j ojciec okazał się zdrajcą, kochanie - powiedział lord Yarys. Wielki Maester Pycelle podnió sł starą gł owę. - Sam był em ś wiadkiem, kiedy lord Eddard przysię gał naszemu ukochanemu kró lowi Robertowi, ż e bę dzie troszczył się o mł odych ksią ż ą t jak o wł asnych synó w. A jednak gdy tylko zmarł Kró l, zwoł ał mał ą radę, by pozbawić księ cia Joffreya należ nego mu tronu. - Nie - wyrzucił a z siebie Sansa. - On by tego nie zrobił. Nie zrobił by czegoś podobnego. Kró lowa wzię ł a do rę ki list. Papier był podarty i sztywny od zaschnię tej na nim krwi, a pieczę ć bez wą tpienia należ ał a do jej ojca: wilkor odciś nię ty w jasnoszarym wosku. - Znaleź liś my to u kapitana waszej straż y, Sanso. W liś cie tym skierowanym do Stannisa, brata mojego zmarł ego mę ż a, twó j ojciec nakł ania go do przeję cia korony. - Wasza Mił oś ć, nastą pił o jakieś nieporozumienie. - Ogarnię ta nagł ym strachem, poczuł a, ż e krę ci jej się w gł owie. - Poś lij, proszę, po mojego ojca. On ci wszystko wyjaś ni. Nigdy by nie napisał podobnego listu, Kró l był jego przyjacielem. - Robert też tak uważ ał - odparł a Kró lowa. - Ta zdrada by mu zł amał a serce. Bogowie są litoś ciwi, ż e nie pozwolili mu doż yć tej chwili. - Kró lowa westchnę ł a. - Sanso, kochanie, rozumiesz chyba, w jakim okropnym poł oż eniu nas to postawił o. Ty nie jesteś niczemu winna, wiemy o tym dobrze, a jednak pozostajesz có rką zdrajcy. Jak wię c mogę pozwolić, abyś poś lubił a mego syna? - Ale ja go kocham - ję knę ł a Sansa, przestraszona i zdezorientowana. Co oni zamierzali z nią zrobić? Co zrobili jej ojcu? Wszystko miał o być inaczej. Ona musi poś lubić Joffreya, są zarę czeni, obiecali, ś nił a nawet o tym. To niesprawiedliwe, ż eby go jej zabierać z powodu czegoś, co zrobił jej ojciec. - Dobrze wiem, o czym mó wisz, moje dziecko - powiedział a Cersei gł osem ł agodnym i sł odkim. - Z pewnoś cią wiedziona mił oś cią przyszł aś do mnie, by opowiedzieć o zamiarze ojca wysł ania was do domu? - Ja naprawdę zrobił am to z mił oś ci - odparł a szybko Sansa. - Ojciec nigdy by mi nie pozwolił się poż egnać. - Był a dobrą i posł uszną dziewczynką, lecz tamtego ranka czuł a się ró wnie niegodziwa jak Arya; nie posł uchał a ojca i schował a się przed septą Mordane. Nigdy wcześ niej nie zrobił a niczego z taką rozmyś lnoś cią i z pewnoś cią by tak nie postą pił a, gdyby nie kochał a tak bardzo Joffreya. - Chciał mnie zabrać do domu i wydać za jakiegoś rycerza, chociaż ja chciał am Joffa. Mó wił am mu, ale mnie nie sł uchał. - Kró l był jej ostatnią nadzieją. Kró l mó gł kazać ojcu zostawić ją w King’s Landing i pozwolić wyj ś ć za księ cia Joffreya. Sansa wiedział a, ż e Kró l mó gł to zrobić, ale ona zawsze się go bał a. Zachowywał się tak gł oś no i czę sto był pijany. Nawet gdyby ją przyją ł, poszedł by z nią pewnie do lorda Eddarda. Dlatego udał a się do Kró lowej i przed nią otworzył a serce, a Cersei wysł uchał a jej i podzię kował a… tylko ż e potem ser Arys zaprowadził ją do pokoju w wież y Twierdzy Maegora strzeż onego przez straż nikó w, a kilka godzin pó ź niej zaczę ł a się walka. - Proszę - mó wił a dalej - musisz pozwolić mi poś lubić Joffreya, zobaczysz, bę dę dobrą ż oną dla niego. Bę dę taką samą kró lową jak ty, obiecuję. Kró lowa Cersei spojrzał a na pozostał ych. - Lordowie doradcy, co wy na tę proś bę? - Biedne dziecko - mrukną ł Varys. - Mił oś ć tak prawdziwa i niewinna, Wasza Mił oś ć, okrucień stwem był oby ją zniszczyć … a jednak, co moż emy zrobić? Jej ojciec został skazany. - Dziecko poczę te z nasienia zdrajcy takż e bę dzie się ż ywił o zdradą - powiedział Wielki Maester Pycelle. - Dzisiaj jest sł odką dziewczynką, ale za dziesię ć lat… nie wiadomo, ile zepsutych jaj wysiedzi. - Nie - zaprzeczył a Sansa, przeraż ona. - Wcale nie… ja bym nie zdradził a Joffreya. Kocham go, przysię gam. - Jakż e wzruszają ca - powiedział Varys. - Ale z drugiej strony prawdziwe jest powiedzenie, ż e krew jest silniejsza niż przysię gi. - Ona przypomina mi bardziej jej matkę niż ojca - wtrą cił lord; Baelish. - Spó jrzcie na nią. Te wł osy, oczy. Cat wyglą dał a tak samo w jej wieku. Kró lowa spojrzał a na nią z wyrazem zakł opotania na twarzy, lecz Sansa wcią ż widział a uprzejmoś ć w jej przejrzystych zielonych oczach. - Dziecko - powiedział a. - Gdybym mogł a mieć pewnoś ć, ż e nie jesteś jak twó j ojciec, nic bardziej by mnie nie ucieszył o niż twoje zaś lubiny z Joffreyem. Wiem, ż e on kocha cię cał ym sercem. - Westchnę ł a. - Niestety, obawiam się, ż e lord Yarys i Wielki Maester mają rację. Krew rzą dzi się swoimi prawami. Pamię tam, jak twoja siostra poszczuł a wilkiem mojego syna. - Ja nie jestem taka jak Arya - wyszeptał a Sansa. - Krew zdrajcy pł ynie w jej ż ył ach, nie w moich. Ja jestem dobra. Zapytajcie septę Mordane, ona wam powie. Ja tylko chcę być lojalną i kochają cą ż oną Joffreya. Czuł a na sobie moc spojrzenia Cersei, któ ra studiował a jej twarz uważ nie. - Wierzę w twoje intencje, dziecko. Moż e… - Odwró cił a się do pozostał ych. - Zgodzicie się ze mną? Uważ am, ż e moglibyś my zapomnieć o naszych troskach, gdyby pozostali czł onkowie jej rodziny okazali lojalnoś ć w tych trudnych chwilach. Wielki Maester Pycelle pogł adził swoją dł ugą, puszystą brodę i zmarszczył szerokie czoł o, zamyś lony. - Lord Eddard ma trzech synó w. - To jeszcze dzieci - odparł lord Petyr, wzruszają c ramionami. - Bardziej mnie niepokoi lady Catelyn i jej krewni z Tullych. Kró lowa uję ł a w obie dł onie rę kę Sansy. - Potrafisz pisać, dziecko? Sansa skinę ł a gł ową nerwowo. Czytał a i pisał a lepiej od swoich braci, chociaż w rachunkach był a beznadziejna. - To dobrze. Moż e jest jeszcze nadzieja dla ciebie i Joffreya… - Co mam zrobić? - Musisz napisać do twojej pani matki, twojego brata, tego najstarszego… jak mu na imię? - Robb - odpowiedział a Sansa. - Wieś ci o zdradzie twojego pana ojca i tak niebawem dotrą do nich. Lepiej bę dzie, jeś li otrzymają je od ciebie. Musisz opowiedzieć im, w jaki sposó b lord Eddard zdradził Kró la. Wprawdzie Sansa bardzo chciał a wyjś ć za Joffreya, lecz nie był a w stanie zrobić tego, o co prosił a ją Kró lowa. - Ale on wcale nie… Ja… Wasza Mił oś ć, nie wiedział abym, co napisać … Kró lowa pogł adził a jej dł oń. - Podpowiemy ci, moje dziecko. Najważ niejsze, ż ebyś nakł onił a lady Catelyn i swojego brata do zachowania kró lewskiego pokoju. - Niedobrze się stanie, jeś li tego nie uczynią - powiedział Wielki Maester Pycelle. - Ze wzglę du na mił oś ć, jaką ich darzysz, musisz ich nakł onić, by poszli drogą mą droś ci. - Twoja pani matka z pewnoś cią bę dzie się bardzo niepokoił a o ciebie - powiedział a Kró lowa. - Musisz jej powiedzieć, ż e czujesz się dobrze, pozostają c pod naszą opieką, i ż e niczego ci nie brakuje. Namó w ich, aby przybyli do Kró lewskiej Przystani i zł oż yli hoł d Joffreyowi, kiedy zasią dzie na tronie. Jeś li tak uczynią … no có ż, wtedy uzyskamy pewnoś ć, ż e w twoich ż ył ach pł ynie czysta krew, a kiedy nadejdzie odpowiednia chwila, poś lubisz Kró la w Wielkim Sę pcie Baelora w obliczu bogó w i ludzi. …poś lubisz Kró la… Sł owa te sprawił y, ż e Sansa wstrzymał a na chwilę oddech, lecz nie potrafił a pozbyć się wą tpliwoś ci. - Moż e… gdybym mogł a spotkać się z ojcem, porozmawiać z nim o… - O zdradzie? - zauważ ył lord Yarys. - Rozczarował aś nas, Sanso - powiedział a Kró lowa; teraz jej oczy przypominał y zimne kamienie. - Wyjawiliś my ci zbrodnie twojego ojca. Jeś li naprawdę jesteś tak lojalna, jak nas zapewniasz, po co miał abyś się z nim spotykać? - Ja… ja tylko myś lał am… - Sansa miał a ł zy w oczach. - On nie jest… proszę, jemu nic się chyba… - Jest cał y i zdrowy - odpowiedział a Kró lowa. - Ale… co się z nim stanie? - O tym zadecyduje Kró l - oznajmił doniosł ym gł osem Wielki Maester Pycelle. Kró l! Sansa powstrzymał a ł zy. Teraz Kró lem jest Joffrey, pomyś lał a. Jej wspaniał y Ksią ż ę nigdy by nie skrzywdził ojca swojej ukochanej. Bez wzglę du na jego czyny. Z pewnoś cią jej wysł ucha, jeś li pó jdzie do niego i go poprosi. Musi jej wysł uchać. Przecież ją kocha, sama Kró lowa to przyznał a. Joff bę dzie musiał ukarać jej ojca, moż e mó gł by odesł ać go z powrotem do Winterfell albo skazać na wygnanie w jednym z Wolnych Miast po drugiej stronie wą skiego morza. Moż e tylko na kilka lat. Do tego czasu ona zdą ż y wyjś ć za Joffreya. Kiedy już zostanie Kró lową, namó wi Joffa, ż eby uł askawił ojca. Ale… wszystko na nic, jeś li jej matka albo Robb dopuszczą się zdrady, zbiorą wojska, odmó wią zł oż enia hoł du… Jej Joffrey był dobry i mił y, mó wił o to jej serce, lecz Kró l ma obowią zek zachować stanowczoś ć wobec buntownikó w. Musi ich przekonać, musi! - Ja… napiszę listy - powiedział a gł oś no. Cersei Lannister nachylił a się i pocał ował a ją w policzek, z uś miechem ciepł ym jak wschó d sł oń ca. - Wiedział am, ż e to uczynisz. Joffrey bę dzie z ciebie dumny, kiedy mu opowiem, jaka okazał aś się dzisiaj odważ na i rozsą dna. Ostatecznie napisał a cztery listy. Do swojej matki, lady Catelyn Stark, do braci w Winterfell, a takż e do ciotki i dziadka, lady Lysy Arryn z Eyrie i lorda Hostera Tully’ego z Riverrun. Kiedy skoń czył a pisać, palce miał a zesztywniał e i poplamione atramentem. Yarys przynió sł pieczę ć jej ojca. Rozgrzał a nad ś wiecą jasny wosk i rozlał a go ostroż nie. Potem patrzył a, jak eunuch przykł ada na każ dym z listó w pieczę ć wilkora, godł o domu Starkó w. Kiedy ser Mandon Moore odprowadził ją z powrotem do pokoju w wież y w Twierdzy Maegora, nie zastał a już tam Jeyne Poole ani jej rzeczy. Doś ć pł aczó w, pomyś lał a z ulgą. Rozpalił a ogień, ale mimo to komnata bez Jeyne wydał a jej się zimniejsza. Przysunę ł a krzesł o do kominka i usiadł a na nim ze swoją ulubioną ksią ż ką. Czytał a opowieś ci o Florianie i Joną uil, o lady Shelli i Tę czowym Rycerzu, o dzielnym księ ciu Aemonie i jego nieszczę ś liwej mił oś ci do kró lowej jego brata. Dopiero kiedy zasypiał a pó ź ną nocą, Sansa przypomniał a sobie, ż e nie zapytał a o swoją siostrę. Jon
- Othor - powiedział ser Jaremy Rykker - nie ma wą tpliwoś ci. A ten to Jafer Flowers. - Odwró cił ciał o nogą i martwa, biał a twarz patrzył a teraz niebieskimi oczyma prosto w zachmurzone niebo. - Ludzie Bena Starka. Ludzie mojego wuja, pomyś lał Jon. Przypomniał sobie, jak bardzo prosił, ż eby go wtedy zabrali ze sobą. Bogowie, był em jeszcze strasznym ż ó ł todziobem. Gdyby mnie zabrał, to ja mó gł bym tu leż eć … Duch poszarpał w nadgarstku prawe ramię Jafera. Jego prawa dł oń pł ywał a w sł oju z octem w wież y maestera Aemona. Lewa zaś był a czarna jak jego pł aszcz. - Bogowie litoś ciwi - mrukną ł Stary Niedź wiedź. Zsiadł z konia i oddał cugle Jonowi. Ranek był nienaturalnie ciepł y; krople potu lś nił y na szerokim czole Lorda Dowó dcy niczym rosa na powierzchni melona. Jego koń przewracał nerwowo oczyma i pró bował odsuną ć się od ciał moż liwie najdalej. Jon odprowadził go do tył u, trzymają c mocno, by nie staną ł dę ba. Najwyraź niej konie nie czuł y się bezpiecznie w tym miejscu. Podobnie jak i Jon. Psy wydawał y się jeszcze bardziej przestraszone. Przyprowadził je tam Duch; sfora ogaró w okazał a się bezuż yteczna. Kiedy Bass, opiekun psiarni, pró bował posł ać je tropem odgryzionej rę ki, zupeł nie oszalał y: rzucał y się i wył y, pró bują c uciec. Nawet teraz warczał y i skamlał y na przemian, cią gną c mocno za smycze, któ re Chett trzymał z cał ej sił y, przeklinają c je. To tylko las, wmawiał sobie Jon, i ciał a zmarł ych. Już wcześ niej widział trupy… Poprzedniej nocy znowu miał sen o Winterfell. Chodził po pustym zamku i szukał ojca. Tak jak wcześ niej zszedł do krypty, lecz tym razem poszedł dalej. W ciemnoś ci usł yszał zgrzyt kamienia o kamień. Odwró ciwszy się, zobaczył, ż e grobowce się otwierają. Kiedy martwi kró lowie wyszli ze swoich zimnych i ciemnych grobó w na chwiejnych nogach, Jon obudził się. Siedział w ciemnoś ci z biją cym mocno sercem. Wcią ż czuł dreszcz przeraż enia, chociaż Duch wskoczył na jego ł ó ż ko i dotkną ł pyskiem jego twarzy. Potem bał się zasną ć. Ubrał się i poszedł na Mur, gdzie chodził niespokojnie aż do ś witu. To był tylko sen. Jestem bratem z Nocnej Straż y, a nie przestraszonym chł opcem. Samwell Tarly skulił się pod drzewem, zasł onię ty czę ś ciowo przez konie. Jego pucoł owata twarz przybrał a kolor zsiadł ego mleka. Nie pobiegł do lasu wymiotować tylko dlatego, ż e zaledwie zerkną ł na ciał a. - Nie mogę na nich patrzeć - powtarzał cicho. - Musisz - zwró cił się do niego Jon; mó wił cicho, ż eby nie usł yszeli ich pozostali. - Masz być oczyma maestera Aemona, czy nie tak? Co komu po oczach, któ re są zamknię te? - Tak, ale… ja jestem takim tchó rzem. Jon poł oż ył dł oń na ramieniu Sama. - Jest z nami tuzin zwiadowcó w, mamy też psy i Ducha. Nic nam się nie stanie. Idź i popatrz. Najgorsza jest pierwsza chwila. Sam skiną ł drż ą cą gł ową; widać był o, ż e zbiera się na odwagę. Powoli odwró cił gł owę. Otworzył szeroko oczy, lecz Jon przytrzymał jego ramię i nie pozwolił mu się odwró cić. - Ser Jaremy - powiedział Stary Niedź wiedź ponurym gł osem. - Ben Stark miał ze sobą sześ ciu ludzi. Gdzie są pozostali? - Ser Jaremy pokrę cił gł ową. - Chciał bym wiedzieć. Mormoni nie wydawał się zadowolony z odpowiedzi. - Dwó ch z naszych braci zabitych niemal pod samym Murem, a mimo to twoi zwiadowcy niczego nie sł yszeli, niczego nie widzieli. Czy już tylko tyle potrafi Nocna Straż? Czy dalej przeczesujemy lasy? - Tak, panie… - Czy wcią ż wystawiamy warty? - Tak, ale… - Ten czł owiek ma ró g ł owczego. - Mormont wskazał na Othora. - Czy mam są dzić, ż e on zmarł i nie zdą ż ył go nawet uż yć? A moż e twoi zwiadowcy zupeł nie już ogł uchli i oś lepli? Ser Jaremy najeż ył się, a jego twarz pociemniał a od gniewu. - Nie zadą ł ż aden ró g, inaczej moi zwiadowcy by go usł yszeli. Nie mam doś ć ludzi, ż eby wysył ać tyle patroli, ile bym chciał; od czasu zaginię cia Benjena trzymamy się bliż ej Muru, zgodnie z twoim rozkazem. Stary Niedź wiedź chrzą kną ł. - No tak. - Machną ł rę ką zniecierpliwiony. - Powiedz mi, jak oni zginę li. Kucną wszy obok zmarł ego o imieniu Jafer Flowers, ser Jaremy chwycił go za wł osy. Garś ć z nich został a mu w dł oni. W szyi zmarł ego otworzył a się szeroka rana pokryta skorupą zaschnię tej krwi. - Rana od topora. - Tak - mrukną ł Dywen, stary leś nik. - Moż e być od topora, któ ry miał Othor. Jon czuł, jak ś niadanie przewraca mu się w ż oł ą dku. Mimo to zacisną ł usta i spojrzał na drugie ciał o. Othor jeszcze za ż ycia był brzydkim olbrzymem, a teraz stał się ogromnym obrzydliwym trupem. Nigdzie nie był o widać topora. Jon pamię tał Othora; to on wyś piewywał gł oś no sproś ne piosenki, kiedy wyjeż dż ali. Skoń czył y się dni jego ś piewó w. Jego ciał o przybrał o kolor mleka. Cał e poza dł oń mi. Rę ce Othora był y tak samo czarne jak rę ce Jafera. Pą ki zakrzepł ej krwi zdobił y jak wysypka ś miertelne rany widoczne na cał ym jego ciele. Lecz oczy wcią ż miał otwarte. Niebieskie jak szafiry oczy wpatrzone był y w niebo. Ser Jaremy wstał. - Dzicy też mają topory. - Uważ asz wię c, ż e to robota Mance’a Raydara? - powiedział
|
|||
|