Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 49 страница



Syrio Forel cmokną ł i ustawił się w pozycji wodnego tancerza, bokiem do przeciwnika. - Arya, dziecko - zawoł ał, nie spuszczają c oka z ż oł nierzy Lannisteró w. - Doś ć nauki na dzisiaj. Teraz idź już lepiej. Biegnij do ojca.

Arya nie miał a ochoty zostawiać go samego, lecz Syrio nauczył ją stosować się do jego poleceń. - Szybka jak jeleń - powiedział a szeptem.

- Wł aś nie - odparł Syrio Forel.

Ż oł nierze podeszli bliż ej. Arya cofnę ł a się i zacisnę ł a mocno dł oń na rę kojeś ci drewnianego miecza. Patrzą c na Syria, zrozumiał a, ż e wszystko, co jej dotą d pokazywał, był o tylko zabawą. Czerwone pł aszcze zaatakował y go jednocześ nie z trzech stron. Ich ramiona i piersi chronił y kolczugi, metalowe ochrony wszyte w spodnie chronił y ich krocza, jedynie na nogach nosili tylko skó rzane osł ony. Dł onie mieli goł e, a na gł owach heł my z osł onami na nos, bez przył bicy.

Syrio nie czekał, aż się zbytnio zbliż ą, obró cił się w lewą stronę. Ayra nie widział a jeszcze, ż eby ktoś się poruszał tak szybko. Odparował cios jednego miecza i uskoczył przed drugim napastnikiem, któ ry stracił ró wnowagę i wpadł na pierwszego z ż oł nierzy. Syrio kopną ł go w plecy i obaj runę li na ziemię. Trzeci z napastnikó w zaatakował gł owę wodnego tancerza. Syrio przykucną ł i zadał pchnię cie. Ż oł nierz runą ł, krzyczą c gł oś no; z czerwonej dziury, gdzie przedtem był o jego lewe oko, trysnę ł a krew.

Pozostali dwaj podnosili się z podł ogi. Syrio kopną ł jednego z nich w twarz, a drugiemu zerwał z gł owy stalowy heł m. Straż nik ze sztyletem zadał cios. Syrio zablokował pchnię cie heł mem i roztrzaskał mu kolano drewnianym mieczem. Ostatni z czerwonych pł aszczy zaklą ł gł oś no i zaatakował, sieką c mieczem, któ ry trzymał w obu dł oniach. Syrio uskoczył w bok i okrutne cię cie dosię gł o mę ż czyznę bez heł mu mię dzy szyją i barkiem. Miecz przecią ł kolczugę, skó rzany kaftan i wbił się w ciał o rannego. Ten krzykną ł przeraź liwie. Atakują cy nie zdą ż ył wyrwać miecza, ponieważ Syrio uderzył go w gardł o. Ż oł nierz wydał zduszony okrzyk i podnió sł rę ce do gardł a.

Zanim Arya dotarł a do tylnych drzwi prowadzą cych do kuchni, pię ciu ludzi leż ał o na ziemi, martwych albo umierają cych. Usł yszał a, jak ser Meryn Trant przeklina. - Cholerne durnie - warkną ł, wycią gają c dł ugi miecz.

Syrio Forel cmokną ł i jeszcze raz przyją ł postawę wodnego tancerza. - Aryo, dziecko - zawoł ał - idź już.

Patrz oczyma, tak mó wił. Spojrzał a: rycerz w zbroi od stó p do gł ó w, nogi, gardł o, rę ce, wszystko schowane za zbroją, oczy chronione heł mem, w rę ku miecz. Naprzeciw niego Syrio w skó rzanej kamizelce z drewnianym mieczem w dł oni. - Syrio, uciekaj - krzyknę ł a.

- Pierwszy miecz Braavos nie ucieka - odpowiedział jej w chwili, gdy ser Meryn wykonał cię cie. Syrio uskoczył i ś wisną ł mieczem. Zadawał kolejne uderzenia w skroń, ł okieć, szyję rycerza, lecz drewniany miecz odbijał się od metalowego heł mu, rę kawicy i osł ony. Arya stał a nieruchomo. Ser Meryn napierał, Syrio cofał się. Odparował nastę pny cios, uskoczył przed kolejnym i zablokował jeszcze jeden.

Czwarte cię cie rycerza przepoł owił o jego miecz, rozł upał o drewno i rozerwał o oł owiany ś rodek.

Arya odwró cił a się i pobiegł a przed siebie ze ł zami w oczach.

Pomknę ł a na oś lep przez kuchnię i spiż arnię, lawirują c mię dzy kucharzami i pomocnikami. Na jej drodze znalazł a się pomocnica piekarza z tacą w rę kach. Arya przewró cił a ją. Po podł odze potoczył y się bochenki ś wież o upieczonego chleba. Niepomna na ś cigają ce ją okrzyki, ominę ł a ogromnego rzeź nika z toporem w dł oni i rę koma czerwonymi po ł okcie.

Przypominał a sobie wszystko, czego nauczył ją Syrio Forel. Szybka jak jeleń. Cicha jak cień. Strach rani gł ę biej niż miecz. Zwinna jak wą ż. Spokojna jak stoją ca woda. Strach rani gł ę biej niż miecz. Silna jak niedź wiedź. Dzika jak wilczyca. Strach rani gł ę biej niż miecz. Ten, kto boi się przegrać, już przegrał. Strach rani gł ę biej niż miecz. Rę kojeś ć jej drewnianego miecza był a mokra od potu, a Arya oddychał a cię ż ko, kiedy dotarł a do schodó w prowadzą cych na wież yczkę. Zamarł a na moment. W gó rę czy w dó ł? Schody w gó rę poprowadzą ją do krytego mostu, któ rym moż na przejś ć nad niewielkim dziedziń cem do Wież y Namiestnika, ale tego się pewnie spodziewali. Nigdy nie ró b tego, czego się spodziewają, mó wił Syrio. Arya ruszył a w dó ł po krę tych schodach, skaczą c po dwa albo trzy stopnie. Znalazł a się a w ogromnej, sklepionej piwnicy peł nej beczek z piwem ustawionych jedne na drugich pod ś cianami. Jej mroki rozjaś niał o tylko ś wiatł o wpadają ce przez wą skie okienka pod sufitem.

Z piwnicy nie był o już wyjś cia. Jedynie to samo, któ rym tam weszł a. Bał a się wracać po schodach, lecz tam też nie mogł a zostać. Musiał a odnaleź ć ojca i opowiedzieć mu o tym, co się stał o. Ojciec ją obroni.

Arya wsunę ł a miecz za pas i zaczę ł a wchodzić po beczkach, skaczą c z jednej na drugą, aż dotarł a do okna. Się gnę ł a dł oń mi kamiennego wystę pu i podcią gnę ł a się. Mur był gruby na trzy stopy i pią ł się ukoś nie w gó rę. Podpeł zł a w kierunku ś wiatł a. Kiedy dotarł a do koń ca, wyjrzał a ponad murem wewnę trznym w kierunku Wież y Namiestnika.

Jej masywne drzwi wisiał y na zawiasach, jakby roztrzaskane siekierami. Na schodach leż ał martwy ż oł nierz twarzą do ziemi, w pł aszczu splą tanym pod nim, kolczuga na jego plecach przesią kł a krwią. Zobaczył a przeraż ona, ż e pł aszcz jest szary, oblamowany biał ą satyną. Nie potrafił a powiedzieć, czyje to ciał o.

- Nie - powiedział a szeptem. Co się dział o? Gdzie był jej ojciec? Co chciał y od niej czerwone pł aszcze? Przypomniał a sobie sł owa mę ż czyzny z ż ó ł tawą brodą, któ rego podsł uchał a w dzień, kiedy znalazł a bestie. Skoro moż e umrzeć jeden Namiestnik, dlaczego nie ma umrzeć drugi? Arya poczuł a napł ywają ce do oczu ł zy. Wstrzymał a oddech i wytę ż ył a sł uch. Usł yszał a odgł osy walki, krzyki, brzę k zbroi; wszystkie dochodził y z Wież y Namiestnika.

Nie mogł a wró cić. Jej ojciec…

Zamknę ł a oczy. Przez chwilę był a zbyt przestraszona, ż eby się poruszyć. Zabili Jory’ego, Wyla, Hewarda i tego straż nika na schodach. Mogli też zabić jej ojca, a takż e ją, jeś li wpadnie w ich rę ce. - Strach rani gł ę biej niż miecz - powiedział a gł oś no, lecz teraz nie był o sensu udawać wodnego tancerza. Syrio był tancerzem, a biał y rycerz pewnie go zabił. Przecież ona jest tylko mał ą dziewczynką z drewnianym kijem, samotną i przestraszoną.

Wydostał a się na zewną trz i zeskoczył a na dziedziniec; wstają c, rozejrzał a się ostroż nie. Zamek wyglą dał jak opuszczony. A przecież Czerwona Twierdza nigdy nie był a opuszczona. Pewnie wszyscy schowali się w ś rodku i pozamykali drzwi. Arya zerknę ł a tę sknie na okno swojej komnaty i ruszył a w kierunku przeciwnym do Wież y Namiestnika. Szł a pod ś cianą, trzymają c się w cieniu. Wyobraż ał a sobie, ż e poluje na koty… tylko ż e teraz ona był a kotem, któ ry zostanie zabity, jeś li go zł apią.

Przemykają c mię dzy budynkami, ponad murami, zawsze przyciś nię ta do ś ciany, tak aby nikt jej nie zaskoczył, dotarł a do stajni. Kiedy szł a przez wewnę trzny mur, ujrzał a tuzin zł ocistych pł aszczy w kolczugach, któ rzy przebiegli szybko. Jednak nie mają c pewnoś ci, po czyjej są stronie, przycupnę ł a w cieniu i poczekał a, aż przebiegną.

Na ziemi, przy drzwiach stajni, leż ał Hullen; był koniuszym w Winterfell od kiedy Arya pamię tał a. Otrzymał tyle ran, ż e jego tunika przypominał a materiał w szkarł atne kwiaty. Arya był a przekonana, ż e starzec nie ż yje, lecz kiedy podpeł zł a bliż ej, otworzył oczy.

- Arya Wś cibska - wyszeptał. - Musisz… ostrzec… pana ojca…

- Na jego ustach pojawił a się czerwona piana. Zamkną ł oczy i nic już nie powiedział.

Wewną trz stajni znalazł a ciał a kolejnych zabitych: stajenny, z któ rym się bawił a, i trzech straż nikó w ojca. Przy drzwiach stał wó z wył adowany skrzyniami i kuframi. Zabici zostali pewnie zaatakowani w czasie przygotowań do wyjazdu. Arya podeszł a bliż ej. W jednym z leż ą cych rozpoznał a Desmonda, któ ry pokazał jej swó j dł ugi miecz i obiecał strzec jej ojca. Leż ał na plecach z oczyma wpatrzonymi ś lepo w sufit, po jego twarzy chodził y muchy. Obok niego zobaczył a martwego ż oł nierza w czerwonym pł aszczu i heł mie z lwem Lannisteró w. Tylko jeden. Każ dy ż oł nierz z pó ł nocy wart jest dziesię ciu poł udniowcó w, powiedział jej kiedyś Desmond. - Ty kł amco! - syknę ł a i kopnę ł a jego ciał o, rozwś cieczona.

Konie wierzgał y i parskał y niespokojnie, czują c zapach krwi. Arya zamierzał a osiodł ać jednego z nich i uciec z zamku i z miasta. Wystarczył o trzymać się kró lewskiego traktu, któ ry z pewnoś cią zaprowadzi ją do Winterfell. Zdję ł a ze ś ciany uprzą ż.

Kiedy przeszł a na tył wozu, jej uwagę zwró cił a skrzynia na ziemi. Musiał a spaś ć w czasie walki. Drewniane wieko oderwał o się i jej zawartoś ć wysypał a się na ziemię. Arya rozpoznał a jedwabne, satynowe i aksamitne suknie, któ rych nigdy nie nosił a. Pomyś lał a, ż e w czasie podró ż y moż e potrzebować jakichś ciepł ych ubrań, a poza tym…

Klę knę ł a miedzy ubraniami. Wybrał a gruby, weł niany pł aszcz, jedwabną tunikę, trochę bielizny, suknię ozdobioną dla niej przez matkę, bransoletkę, któ rą mogł a sprzedać. Odrzuciwszy oderwane wieko, zanurzył a dł onie gł ę biej we wnę trzu skrzyni w poszukiwaniu Igł y. Schował a ją na samym dnie, ale teraz trudno ją był o znaleź ć. Panował tam okropny. bał agan. Przez chwilę są dził a, ż e ktoś znalazł miecz i zabrał go, lecz w tym samym momencie jej palce wyczuł y metal owinię ty w jedwab.

- Jest tutaj - rozległ się gł os z tył u.

Arya odwró cił a się bł yskawicznie. Zobaczył a chł opaka ze stajni. Stał z uś mieszkiem na twarzy, z widł ami w dł oniach. Buty miał brudne od gnoju, a spod jego brudnego kaftana wystawał a jeszcze brudniejsza biał a koszula. - Kim jesteś? - spytał a.

- Ona mnie nie zna - odpowiedział - ale ja ją znam. Dziewczyna od wilkó w.

- Pomó ż mi osiodł ać konia - powiedział a Arya, się gają c do skrzyni. - Mó j ojciec jest Namiestnikiem Kró la. Dostaniesz nagrodę.

- Ojciec nie ż yje - powiedział chł opiec. Zrobił krok do przodu. - Kró lowa da nagrodę. Chodź ze mną, dziewczyna.

- Nie podchodź! - Zacisnę ł a dł oń na rę kojeś ci Igł y.

- Mó wię, chodź. - Chwycił ją mocno za ramię.

W jednej chwili zapomniał a wszystko, czego uczył jej Syrio Forel.

Przeraż ona, potrafił a jedynie przypomnieć sobie lekcję, jakiej udzielił jej Jon Snow, pierwszą lekcję.

Ukł uł a go ostrym koń cem, cią gną c ostrze w gó rę z cał ej sił y.

Igł a przeszł a przez jego skó rzany kaftan i biał e ciał o brzucha Wyszł a mię dzy jego ł opatkami. Chł opak upuś cił widł y, a z jego ust wydobył o się coś mię dzy cichym stę knię ciem a westchnieniem. - Och, bogowie - ję kną ł. Plama na jego koszuli powię kszał a się. - Wycią gnij go.

Kiedy wycią gnę ł a, umarł.

Konie rż ał y przestraszone. Arya stał a nad ciał em, nieruchoma, obezwł adniona strachem w obliczu ś mierci. Kiedy chł opak osuną ł się na ziemię, z jego ust chlusnę ł a krew, z rany na brzuchu pł ynę ł a druga struż ka. Dł onie miał poprzecinane, gdyż upadają c, chwycił za ostrze miecza. Arya cofnę ł a się z Igł ą czerwoną od krwi. Musi uciec, uciec gdzieś daleko, gdzieś w bezpieczne miejsce, gdzie bę dzie mogł a się schować przed oskarż ają cym spojrzeniem stajennego.

Chwycił a uprzą ż i podbiegł a do swojej kobył y, lecz gdy zarzucił a siodł o na jej grzbiet, zdał a sobie nagle sprawę, ż e bramy bę dą zamknię te. Z pewnoś cią pilnują też bocznej furty. Moż e straż nicy jej nie rozpoznają. Gdyby wzię li ją za chł opaka… nie, na pewno otrzymali rozkaz, ż eby nikogo nie wypuszczać, dlatego nie ma znaczenia, czyją rozpoznają czy nie.

Przypomniał a sobie o innym wyjś ciu z zamku…

Puś cił a siodł o, któ re opadł o na ziemię z gł uchym dudnieniem, wzbijają c obł ok kurzu. Czy uda jej się odnaleź ć pokó j z potworami? Nie miał a pewnoś ci, ale wiedział a, ż e musi spró bować.

Odnalazł a ubrania, któ re wcześ niej przygotował a, i ubrał a pł aszcz. Schował a Igł ę pod jego fał dami. Z pozostał ych rzeczy zrobił a niewielkie zawinią tko. Wsuną wszy je pod pachę, podpeł zł a w drugi koniec stajni. Uchylił a tylne drzwi i ostroż nie wyjrzał a. Usł yszał a gdzieś daleko szczę k broni i agonalny krzyk konają cego. Bę dzie musiał a zejś ć w dó ł krę tymi schodami, obok mał ej kuchni i ś winiami, tą drogą szł a poprzednim razem, kiedy gonił a kota… tylko ż e trzeba był o przejś ć obok koszar zł otych pł aszczy. Nie moż e pó jś ć tamtę dy. Zastanawiał a się nad inną drogą. Gdyby przeszł a na drugą stronę zamku, mogł aby się przekraś ć pod murem od strony rzeki, przez boż y gaj… lecz najpierw musiał aby przedostać się przez dziedziniec, gdzie zobaczą ją straż nicy peł nią cy wartę na murach.

Nigdy dotą d nie widział a ich tylu na gó rze. Wszyscy nosili zł ote pł aszcze, wię kszoś ć był a uzbrojona w piki. Niektó rzy z nich znali ją z widzenia. Co by zrobili, gdyby zauważ yli ją biegną cą przez dziedziniec? Czy byliby w stanieją rozpoznać z takiej odległ oś ci, czy w ogó le by zwró cili na nią uwagę?

Wmawiał a sobie, ż e już musi iś ć, lecz strach paraliż ował jej ruchy.

Spokojna jak woda, usł yszał a cichy gł os. Zdumiona, upuś cił a zawinią tko. Rozejrzał a się przestraszona, lecz w stajni nie był o nikogo poza nią, koń mi i ciał ami zabitych.

Cicha jak cień, usł yszał a. Czy to jej wł asny gł os, czy gł os Syria? Nie potrafił a powiedzieć, lecz gł os pomó gł jej opanować strach.

Wyszł a ze stajni.

Nigdy jeszcze tak bardzo się nie bał a. Miał a ochotę puś cić się biegiem i ukryć, lecz wiedział a, ż e musi iś ć przez dziedziniec, powoli, krok za krokiem, udawać, ż e nigdzie się nie ś pieszy. Wydawał o jej się, ż e czuje na sobie ich spojrzenia, niczym robaki peł zają ce po jej skó rze. Ani na chwilę nie podniosł a oczu. Wiedział a, ż e stracił aby resztki odwagi, gdyby zobaczył a, ż e patrzą na nią; wyobraż ał a sobie, jak rzuca swoje zawinią tko i ucieka z pł aczem, a wtedy by ją zł apali. Szł a ze wzrokiem wbitym w ziemię. Kiedy wreszcie stanę ł a w cieniu kró lewskiego septa po drugiej stronie dziedziń ca, był a mokra od zimnego potu, lecz nikt nie podnió sł alarmu.

Drzwi do septa zastał a otwarte, w ś rodku nie był o nikogo. Cisza wypeł niona wonią pię ć dziesię ciu pł oną cych ś wiec. Arya pomyś lał a, ż e bogom nie zrobi ró ż nicy, jeś li weź mie sobie dwie. Wsunę ł a ś wiece do rę kawó w i opuś cił a sept przez tylne okno. Z ł atwoś cią odnalazł a zauł ek, do któ rego kiedyś zapę dził a jednouchego kocura, lecz nie wiedział a, co począ ć dalej. Wchodził a i wychodził a przez kolejne okna, przeskakiwał a mury i przekradał a się przez ciemne piwnice, cicha jak cień. Raz usł yszał a pł acz kobiety. Minę ł a godzina, zanim odnalazł a niskie i wą skie okno lochu, w któ rym czekał y potwory.

Przecisnę ł a przez otwó r zawinią tko i skulił a się, ż eby zapalić ś wiecę. Nie był o to ł atwe; z ognia, któ ry przedtem widział a, został już tylko ż ar. Kiedy dmuchał a na wę gle, usł yszał a gł osy. Wyszł a przez okno, zasł aniają c pł omień ś wiecy, kiedy wchodzili przez drzwi; nie potrafił a powiedzieć, kim byli.

Tym razem nie bał a się potworó w. Patrzył a na nich jak na starych znajomych. Uniosł a ś wiecę wysoko nad gł owę. Kiedy szł a wolno, cienie poruszał y się na ś cianach, jakby odwracał y się, patrzą c za nią. - Smoki - wyszeptał a.

Wyję ł a Igł ę spod pł aszcza. Choć smukł y miecz wydawał jej się tak mał y, a smoki tak duż e, poczuł a się pewniej z bronią w rę ku.

Pozbawiona okien dł uga sala, do któ rej teraz weszł a, był a tak samo ciemna jak ostatnim razem. Zacisnę ł a lewą dł oń na rę kojeś ci Igł y - tą rę ka walczył a - w prawej trzymał a ś wiecę. Poczuł a na kostkach gorą cy wosk. Pamię tał a, ż e wejś cie do studni znajduje się po lewej stronie, wię c skrę cił a na prawo. Miał a ochotę biec, ale bał a się zgasić ś wiecę. Sł yszał a popiskiwania szczuró w i raz dostrzegł a ś wiecą ce oczka, lecz nie bał a się ich. W przeciwień stwie do innych istot. Bardzo ł atwo moż na był o się tam ukryć; sama schował a się wcześ niej przed czarnoksię ż nikiem i mę ż czyzną z rozwidloną brodą. Wydawał o jej się, ż e widzi chł opca ze stajni, jak stoi pod ś cianą, z palcami wysunię tymi niczym szpony, ociekają cymi krwią z ran od ostrza jej Igł y. Moż e czekał, ż eby ją zł apać. Z pewnoś cią zauważ y jej ś wiecę. Moż e powinna ją zgasić …

Strach rani gł ę biej niż miecz, wyszeptał jej do ucha gł os w gł owie. Nagle Arya przypomniał a sobie kryptę z Winterfell. Był a bardziej przeraż ają ca niż ta, powtarzał a w myś lach. Poszł a do niej jeszcze jako mał a dziewczynka. Zabrał ją tam Robb razem z Sansą i mał ym Branem, któ ry wtedy nie był wię kszy, niż teraz jest Rickon. Mieli ze sobą tylko jedną ś wiecę. Oczy Brana przypominał y spodki, kiedy wpatrywał się w kamienne twarze Kró ló w Zimy; u ich stó p spoczywał y wilki, a na ich kolanach leż ał y ż elazne miecze.

Robb zaprowadził ich do samego koń ca krypty, jeszcze za grobowce dziadka, Brandona i Lyanny, ż eby pokazać im ich wł asne groby. Sansa wcią ż spoglą dał a na ich ogarek, boją c się, ż e zaraz się skoń czy. Stara Niania opowiadał a im, ż e tam w dole mieszkał y pają ki i szczury wielkie jak psy. Robb uś miechną ł się, kiedy Sansa wspomniał a o tym. - Tu są gorsze rzeczy od pają kó w i szczuró w - powiedział wtedy. - Tutaj chodzą zmarli. - I wtedy wł aś nie usł yszeli ten odgł os, niski, gł uchy, przyprawiają cy o dreszcz. Mał y Bran ś cisną ł mocniej dł oń Aryi.

Kiedy z otwartego grobowca wył onił się duch, biał y, ję czą cy krew, Sansa z wrzaskiem popę dził a w stronę schodó w, a Bran, pł aczą c, uczepił się nogi Robba. Arya został a na swoim miejscu wymierzył a duchowi cios. Był nim Jon cał y obsypany mą ką. - Gł upi - powiedział a wtedy do niego. - Przestraszył eś malucha. Jon i Robb roześ miali się tylko, a po chwili doł ą czył a do nich Arya i Bran.

Arya uś miechnę ł a sią na wspomnienie tamtego wydarzenia i teraz ciemnoś ć nie wydawał a jej się już taka straszna. Chł opak ze stajni nie ż ył, sama go zabił a. Jeś li wyskoczy na nią, zabije go jeszcze raz. Przecież ona idzie do domu. Wszystko bę dzie dobrze, kiedy tam dotrze; skryje się bezpiecznie za szarymi murami Winterfell.

Arya zanurzył a się gł ę biej w ciemnoś ć, poprzedzana cichym echem wł asnych krokó w.


Sansa

 

Przyszli po nią trzeciego dnia.

Sansa zał oż ył a prostą suknię z ciemnoszarej weł ny, prostą w kroju, lecz bogato zdobioną u gó ry i na rę kawach. Jej palce ś lizgał y się , niezgrabnie na srebrnych zapinkach, któ re pró bował a zapią ć bez pomocy l sł uż ą cej. Przydzielono jej Jeyne Poole, lecz Jeyne był a bezuż yteczna. Z twarzą opuchnię tą od pł aczu nie przestawał a mó wić o swoim ojcu.

- Jestem pewna, ż e nic mu się nie stał o - powiedział a do niej Sansa, kiedy wreszcie uporał a się z suknią. - Poproszę Kró lową, ż eby pozwolił a ci się z nim zobaczyć. - Są dził a, ż e podobna obietnica podniesie na duchu Jeyne, lecz ta spojrzał a tylko na nią czerwonymi oczyma i rozpł akał a się jeszcze gł oś niej. Jaki z niej dzieciak, pomyś lał a Sansa.

Ona takż e pł akał a pierwszego dnia. Kiedy doszł o do walki, trudno był o się nie bać nawet za zamknię tymi drzwiami Twierdzy Maegora. Przywykł a do szczę ku orę ż a na dziedziń cu, gdyż niemal codziennie sł yszał a krzyż ują ce się miecze, lecz teraz wszystko był o inne, ponieważ dział o się to naprawdę. Sł yszał a wszystko inaczej niż dotą d, a nawet wię cej: ję ki bó lu, gniewne okrzyki, woł anie o pomoc, rzę ż enie konają cych. W balladach rycerze nigdy nie krzyczeli i nie bł agali o litoś ć.

Zapł akana bł agał a przez drzwi, aby powiedzieli jej, co się dzieje; woł ał a ojca, septę Mordane, Kró la i swojego wspaniał ego Księ cia. Jeś li nawet strzegą cy jej ludzie sł yszeli ją, nie reagowali. Tylko raz otworzyli drzwi, pó ź nym wieczorem, i wepchnę li do jej pokoju Jeyne Poole, drż ą cą i posiniaczoną. - Zabijają wszystkich - wyrzucił a z siebie z krzykiem có rka zarzą dcy. Powtarzał a to bez koń ca. Opowiedział a, ż e Ogar wyważ ył toporem jej drzwi. Na schodach do Wież y Namiestnika leż ał y ciał a, a stopnie był y czerwone od krwi. Sansa otarł a wł asne ł zy, pró bują c pocieszyć przyjació ł kę. Poł oż ył y się w jednym ł ó ż ku, przytulone do siebie jak siostry.

Nastę pny dzień okazał się jeszcze gorszy. Pokó j, w któ rym zamknię to Sansę, znajdował się na szczycie najwyż szej wież y Twierdzy Maegora. Ze swojego okna widział a, ż e opuszczono cię ż ką, ż elazną kratę w bramie i podniesiono zwodzony most nad suchą fosą, któ ra oddzielał a twierdzę od otaczają cego ją wł aś ciwego zamku. Muró w strzegli straż nicy Lannisteró w uzbrojeni w kusze i piki. Walka dobiegł a koń ca i na Czerwoną Twierdzę opadł a grobowa cisza. Sansa sł yszał a tylko nieustają ce pochlipywania Jeyne Poole.

Przynoszono im jedzenie - twardy ser, ś wież y chleb i mleko na ś niadanie, pieczony kurczak z warzywami w poł udnie, a wieczorem potrawka z kaszy i woł owiny - lecz sł uż ą cy, któ rzy przynosili im posił ki, nie odpowiadali na pytania Sansy. Tamtego wieczoru jakieś kobiety przyniosł y jej ubrania z Wież y Namiestnika, a takż e trochę rzeczy Jeyne. Kiedy spró bował a z nimi porozmawiać, uciekł y, jakby bał y się, ż e zarazi je szarą zarazą. Straż nicy przed drzwiami wcią ż nie pozwalali im opuszczać pokoju.

- Proszę, muszę porozmawiać z Kró lową - bł agał a ich Sansa, podobnie jak wszystkich, któ rych widział a. - Ona z pewnoś cią zechce ze mną pomó wić. Powiedzcie jej, proszę, ż e chcę się z nią zobaczyć. A jeś li nie z nią, to z księ ciem Joffreyem. Mamy się pobrać, kiedy doroś niemy.

Drugiego dnia, o zachodzie sł oń ca, rozległ się dź wię k wielkiego dzwonu. Jego powolne, gł ę bokie dzwonienie przyprawiał o Sansę o drż enie. Wielki dzwon nie ustawał i wkró tce doł ą czył y do niego inne, umieszczone w Wielkim Sę pcie Baelora na Wzgó rzu Yisenya. Ich dź wię ki pł ynę ł y nad miastem niczym grzmoty zwiastują ce nadejś cie burzy.

- Co to? - spytał a Jeyne, zatykają c uszy. - Dlaczego dzwonią dzwony?



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.