Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 46 страница



- Ró b, jak ci radzi, gł upcze - krzykną ł ser Jorah - zanim wszyscy zginiemy przez ciebie.

Yiserys roześ miał się. - Oni nie mogą nas zabić. Im nie wolno rozlewać krwi w ś wię tym mieś cie… ale mnie tak. - Dotkną ł koń cem miecza miejsca mię dzy piersiami Daenerys i przesuną ł go w dó ł nad wybrzuszenie jej brzucha. - Chcę tego, po co tutaj przybył em - powiedział. - Chcę korony, któ rą mi obiecał. Kupił ciebie, ale nie zapł acił. Powiedz mu, ż e chcę zapł aty albo cię zabiorę. Ciebie i jaja. Moż e zatrzymać swojego rumaka. Wytnę go i zostawię mu. - Ż elazne ostrze wcisnę ł o się w jedwabie Dany i ukł uł o jej pę pek. Widział a, ż e Yiserys pł acze; ten mę ż czyzna, któ ry kiedyś był jej bratem, pł akał i ś miał się jednocześ nie.

Dany sł yszał a jakby z oddali proś by pł aczą cej Jhiqui, któ ra bł agał a swoją panią, ż eby nie tł umaczył a sł ó w brata, bo khal zwią ż e ją i zacią gnie koniem aż na Matkę Gó r. Dany obję ł a ramieniem dziewczynę. - Nie bó j się - uspokoił a ją. - Powiem mu.

Nie miał a pewnoś ci, czy doś ć jasno się wyraził a, lecz kiedy skoń czył a, khal Drogo rzucił kilka sł ó w w swoim ję zyku i od razu zorientował a się, ż e ją zrozumiał. Sł oń ce jej ż ycia zszedł ze swojego podwyż szonego miejsca. - Co on powiedział? - spytał ją mę ż czyzna, któ ry kiedyś był jej bratem, i drgną ł.

W sali zrobił o się tak cicho, ż e sł yszał a delikatne dzwonienie dzwoneczkó w we wł osach idą cego khala Drogo. Jego bracia krwi szli za nim niczym cienie. Daenerys poczuł a strach. - Mó wi, ż e otrzymasz wspaniał ą zł otą koronę, na widok któ rej ludzie zadrż ą.

Yiserys uś miechną ł się i opuś cił miecz. Był to najsmutniejszy widok, któ ry pó ź niej rozdzierał jej serce. - Tylko tego chciał em - powiedział. - Dostać to, co mi obiecano.

Kiedy sł oń ce jej ż ycia staną ł obok niej, Dany obję ł a go w pasie. Khal wypowiedział sł owo i jego bracia krwi skoczyli do przodu. Qotho chwycił za ramiona czł owieka, któ ry kiedyś był jej bratem. Haggo unieruchomił mu nadgarstek jednym skrę tem ogromnych dł oni, Cohollo wycią gną ł miecz z omdlał ej dł oni. Yiserys nie rozumiał jeszcze.

- Nie - krzykną ł. - Nie wolno wam mnie dotykać. Jestem smokiem, smokiem, i dostanę koronę!

Khal Drogo odpią ł swó j pas. Medaliony zrobione był y z czystego zł ota, cię ż kie, zdobione, każ dy wielkoś ci mę skiej dł oni. Wydał okrzykiem komendę. Kucharze odsunę li z paleniska ogromny, ż elazny gar z potrawą, wylali ją na ziemię i z powrotem postawili naczynie na ogniu. Drogo wrzucił do niego swó j pas i przyglą dał się z kamienną twarzą, jak medaliony rozgrzewają się coraz bardziej, tracą c kształ t. Dany widział a w jego czarnych jak onyks oczach tań czą ce pł omienie. Niewolnik podał mu grube rę kawice z koń skiej skó ry, któ re nał oż ył; ani razu nie spojrzał na schwytanego.

Yiserys wydał z siebie przeraź liwy skowyt tchó rza, któ ry staną ł w obliczu ś mierci. Rzucał się i kopał, skamlał jak pies, kwilił jak niemowlę, lecz Dothrakowie trzymali go mocno. Ser Jorah poł oż ył dł oń na ramieniu Dany. - Odwró ć się, księ ż niczko. Proszę.

- Nie. - Zł oż ył a dł onie na swoim nabrzmiał ym brzuchu w obronnym geś cie.

Wreszcie Yiserys zwró cił wzrok na nią. - Siostro, proszę … Dany, powiedz im, powiedz… siostrzyczko… - Kiedy zł oto zaczę ł o już pł yną ć, Drogo chwycił naczynie i ś cią gną ł je z ognia. - Korona! - krzykną ł. - Oto korona dla Wó zkowego Kró la! - Odwró cił gar do gó ry nogami nad gł ową czł owieka, któ ry był jej bratem.

Odgł os, jaki wydał Yiserys Targaryen, gdy straszliwy heł m zakrył mu twarz, nie przypominał gł osu czł owieka. Jego stopy uderzył y spazmatycznie o ziemię, potem jeszcze raz wolniej i znieruchomiał y. Sople roztopionego zł ota spł ynę ł y na jego pierś, pozostawiają c w jedwabiu dymią ce dziury… ale nie polał a się ani kropla krwi.

On nie był ż adnym smokiem, pomyś lał a Dany dziwnie spokojna. Ogień nie zabija smoka.


Eddard

 

Szedł przez podziemną kryptę w Winterfell, tak jak robił to setki razy przedtem. Kró lowie Zimy przyglą dali mu się lodowymi oczyma, a wilkory u ich stó p obracał y ogromne kamienne gł owy i warczał y. Wreszcie dotarł do miejsca, gdzie spał jego ojciec. A obok niego Brandon i Lyanna. Obiecaj mi, Ned, wyszeptał a kamienna postać Lyanny. Z wień cem jasnoniebieskich ró ż pł akał a krwawymi ł zami.

Eddard Stark usiadł, serce walił o mu mocno, a koce, któ rymi się okrył, był y splą tane. W pokoju panował a absolutna ciemnoś ć. Ktoś pukał do drzwi. - Lordzie Eddard. - Usł yszał czyjś gł os.

- Chwileczkę. - Nagi i zaspany, pokuś tykał przez ciemną komnatę. Kiedy otworzył drzwi, ujrzał na zewną trz Tomarda i Cayna z pochodnią. Mię dzy nimi stał zarzą dca Kró la.

- Jego Mił oś ć chce cię widzieć. Natychmiast - powiedział zarzą dca z kamienną twarzą.

A zatem Robert powró cił z polowania. Najwyż szy czas. - Potrzebuję chwili. Muszę się ubrać. - Ned zostawił wysł annika Kró la za drzwiami. Cayn pomó gł mu zał oż yć ubranie; biał ą pł ó cienną tunikę i szary pł aszcz, spodnie z nogawką rozcię tą na zabandaż owanej nodze, znak jego wł adzy, i wreszcie cię ż ki srebrny pas, do któ rego przypią ł pochwę z valyriań skim sztyletem.

Cayn i Tomard poszli z nim przez wewnę trzny mur Czerwonej Twierdzy pogrą ż onej w ciemnoś ci. Nad murami wisiał nisko księ ż yc prawie w peł ni. Po wale przechadzał się straż nik w zł otym pł aszczu.

Kró l rezydował w Fortecy Maegora, masywnej budowli umieszczonej w sercu Czerwonej Twierdzy i schowanej za murami grubymi na dwanaś cie stó p i suchą fosą najeż oną ż elaznymi szpicami. Wł aś ciwie był a to twierdza w twierdzy. Ser Boros Blount strzegł przeciwległ ego koń ca mostu; jego zbroja z jasnej stali odbijał a upiornie ś wiatł o księ ż yca. Już wewną trz muru Ned miną ł dwó ch innych rycerzy Kró lewskiej Gwardii: ser Preston Greenfield stał u podnó ż a schodó w, ser Barristan Selmy zaś czekał przed drzwiami kró lewskiej sypialni. Trzech ludzi w biał ych pł aszczach, przypomniał sobie i poczuł dziwny Ą dreszcz. Twarz ser Barristana był a tak samo blada jak jego zbroja. Spojrzawszy na nią, Ned od razu zorientował się, ż e coś się stał o. Kró lewski zarzą dca otworzył drzwi. - Lord Eddard Stark, Kró lewski Namiestnik - oznajmił.

- Wprowadź go. - Usł yszał gł os Roberta, dziwnie ochrypł y.

W obu kominkach kró lewskiej komnaty rozpalono ogień, przez co cał y pokó j pogrą ż ył się w czerwonym blasku. Był o tam bardzo ciepł o.

Robert leż ał na ł oż u z baldachimem. Z boku stał Wielki Maester Pycelle, a lord Renly chodził niespokojnie przed zamknię tym oknem. Sł uż ą cy dokł adali do ognia kolejne kł ody i gotowali wino. U boku mę ż a siedział a Cersei Lannister. Wł osy miał a potargane, jakby dopiero co się zbudził a, lecz jej oczy mó wił y coś innego. Uważ nie obserwował a Neda, któ ry przemierzał pokó j z pomocą Tomarda i Cayna. Poruszał się bardzo wolno, jakby we ś nie.

Kró l leż ał w butach. Ned dostrzegł zaschnię te bł oto i ź dź bł a trawy przylepione do ich skó ry w miejscu, w któ rym wystawał y spod koca. Na podł odze leż ał, rzucony niedbale, zielony kubrak, rozcię ty i pobrudzony rdzawymi plamami. W pokoju unosił się zapach dymu, krwi i ś mierci.

- Ned - przemó wił szeptem Kró l na jego widok. Twarz miał biał ą jak mleko. - Podejdź … bliż ej.

Jego ludzie podprowadzili go bliż ej. Ned oparł się o sł upek baldachimu. Wystarczył o jedno spojrzenie, by zorientować się, jak ź le jest z Robertem. - Co? … - zaczą ł, lecz sł owa uwię zł y mu w gardle.

- Dzik. - Lord Renly miał jeszcze na sobie zielony stró j do polowania, na jego pł aszczu widniał y plamy krwi.

- Diabeł - powiedział ochryple Kró l. - Moja wina. Za duż o wina, a niech to. Chybił em.

- Gdzie wy byliś cie? - spytał Ned, zwracają c się do lorda Renly’ego. - Gdzie był ser Barristan i Kró lewscy Gwardziś ci?

Renly skrzywił się. - Brat kazał nam się odsuną ć. Chciał sam wzią ć dzika. - Eddard Stark podnió sł koc, któ rym przykryto Roberta Baratheona.

Widać był o, ż e pró bowano zamkną ć ranę, lecz nie na wiele się to zdał o. Dzik musiał być ogromny. Rozpruł Kró la kł ami od pachwiny aż po pierś. Namoczone w winie bandaż e, któ rymi Wielki Maester Pycelle owiną ł ranę, zdą ż ył y już sczernieć od krwi; z rany unosił się ohydny odó r. - Ned przeł kną ł ś linę i opuś cił koc.

- Ś mierdzi - powiedział Robert. - To smró d ś mierci. Nie myś l, ż e go nie czuję. Nieź le mnie urzą dził, co? Ale… nie pozostał em mu dł uż ny. - Uś miech Kró la był ró wnie przeraż ają cy, jak jego rana, ponieważ zę by miał czerwone od krwi. - Wsadził em mu nó ż prosto w oko. Zapytaj ich, czy nie tak był o. Zapytaj.

- Rzeczywiś cie - powiedział lord Renly. - Przywieź liś my zwierza, tak jak rozkazał mó j brat.

- Na ucztę - wyszeptał Robert. - A teraz zostawcie nas. Wszyscy. Muszę pomó wić z Nedem.

- Robercie, mó j sł odki panie… - odezwał a się Cersei.

- Powiedział em, ż ebyś cie nas zostawili - wycedził przez zę by Robert. - Nie rozumiesz tego, co mó wię, kobieto?

Cersei zebrał a fał dy sukni i resztki swojej godnoś ci i ruszył a w stronę drzwi. Lord Renly i pozostali poszli za nią. Przy ł ó ż ku pozostał tylko Wielki Maester Pycelle, któ ry drż ą cą dł onią podsuną ł Kró lowi puchar z gę stym, biał ym pł ynem. - Makowe mleko, Wasza Mił oś ć - powiedział. - Wypij. Uś mierzy bó l.

Robert odtrą cił kielich grzbietem dł oni. - Zabierz to, stary gł upcze. Niedł ugo zasnę. Wynoś się.

Wielki Maester Pycelle posł ał Nedowi uraż one spojrzenie i odszedł wolno.

- A niech cię, Robercie - odezwał się Ned, kiedy zostali sami. Noga bolał a go tak bardzo, ż e ciemniał o mu w oczach z bó lu. A moż e to ż al i smutek. Usiadł na brzegu ł ó ż ka, u boku przyjaciela. - Dlaczego ty zawsze musisz być taki uparty?

- Ach, odczep się, Ned - rzucił ochryple Kró l. - Przecież zabił em sukinsyna, nie? - Kiedy podnió sł wzrok, pukiel czarnych wilgotnych wł osó w opadł mu na oczy. - Powinienem też ci tak zrobić. Nie dadzą czł owiekowi spokojnie zapolować. Ser Robar znalazł mnie. Gł owa Gregora. Paskudnie. I ani sł owa Ogarowi. Niech Cersei go zaskoczy. - Jego ś miech przeszedł w charkot, kiedy jego ciał em wstrzą sną ł spazm bó lu. - Litoś ciwi bogowie - ję kną ł. - Dziewczyna. Daenerys. Tylko dziecko, miał eś rację, to dlatego, dziewczyna… bogowie zesł ali dzika… ż eby mnie ukarać … - Kró l zakasł ał, plują c krwią. - Nie… nie miał em racji… dziewczyna… Yarys, Litllefinger, nawet mó j brat… na nic… nikt… nikt się nie sprzeciwił … tylko ty… - Podnió sł drż ą cą dł oń. - Papier i atrament. Tam, na stole. Pisz, co podyktuję.

Ned wygł adził arkusz na kolanie i wzią ł do rę ki pió ro. - Jak każ esz, Wasza Mił oś ć.

- Oto ostatnie sł owo Roberta z Domu Baratheonó w, Pierwszego z Rodu, Kró la Andaló w i tak dalej… wstaw wszystkie te cholerne tytuł y, wiesz, jak to ma być. Niniejszym rozkazuję, aby po… po mojej ś mierci Eddard z Rodu Starkó w, Lord Winterfell i Kró lewski Namiestnik, obją ł rzą dy jako Lord Regent i Obroń ca Kró lestwa. Bę dzie on sprawował wł adzę, dopó ki mó j syn Joffrey nie osią gnie peł noletnoś ci…

- Robercie… - Joffrey nie jest twoim synem, chciał powiedzieć, lecz sł owa uwię zł y mu w gardle. Ś mierć tak wyraź nie wypisał a swoje pię tno na twarzy Roberta, ż e nie chciał ranić go jeszcze bardziej. Dlatego pochylił tylko gł owę i pisał, lecz w miejscu, gdzie Kró l powiedział „mó j syn”, on napisał „mó j spadkobierca”. Czuł się zbrukany swoim oszustwem. Kł amstwa, któ re wypowiadamy z mił oś ci, pomyś lał. Niech bogowie mi wybaczą. - Co jeszcze mam powiedzieć?

- Powiedz… powiedz, co trzeba. Bronić i strzec, ach, bogowie dawni i nowi, znasz to wszystko. Pisz, a ja podpiszę. Oddasz list radzie po mojej ś mierci.

- Robercie. - Ned mó wił przez ś ciś nię te smutkiem gardł o. - Nie wolno ci tego zrobić. Nie zrzucaj wszystkiego na mnie swoją ś miercią. Kró lestwo cię potrzebuje.

Robert zacisną ł mocno palce na jego dł oni. - Ty… nie umiesz kł amać, Nedzie Stark - wyrzucił z siebie, krzywią c się z bó lu. - Kró lestwo… wie… był em paskudnym wł adcą. Ró wnie zł ym jak Aerys, niech bogowie mnie oszczę dzą.

- Nie - powiedział Ned do umierają cego przyjaciela. - Wcale nie tak zł ym jak Aerys, Wasza Mił oś ć, wcale nie.

Robert uś miechną ł się sł abo. - Moż e przynajmniej powiedzą, ż e na koniec… dobrze postą pił em. Ty mnie nie zawiedziesz. Przejmiesz rzą dy. Bę dziesz tego nienawidził bardziej niż ja… ale dobrze się sprawisz. Skoń czył eś pisaninę?

- Tak, Wasza Mił oś ć. - Ned podał papier Robertowi. Kró l podpisał się niezdarnie, pozostawiają c na papierze krwawą plamę. - Pieczę ć powinna zostać poś wiadczona.

- Podajcie dzika na stypie - wycharczał Robert. - Niech skó ra bę dzie dobrze przypieczona, jabł ko w pysku. Zjedzcie sukinsyna. Nie bę dę się przejmował, jeś li się nim zadł awisz. Obiecaj mi, Ned.

- Obiecuję. - Obiecaj mi, Ned, usł yszał w myś lach, niczym echo, sł owa Lyanny.

- Ta dziewczyna - mó wił dalej Kró l. - Daenerys. Daruj jej ż ycie. Jeś li nie jest za pó ź no… pomó w z nimi… z Yarysem, Littlefingerem… nie pozwó l im jej zabić. Pomó ż też mojemu synowi. Niech bę dzie… lepszy ode mnie. - Skrzywił się. - Bogowie zlitujcie się.

- Zlitują się, przyjacielu - powiedział Ned. - Zlitują się. Kró l zamkną ł oczy, jakby rozluź niony. - Wykoń czony przez ś winię - mrukną ł pod nosem. - Powinienem się roześ miać, tylko ż e to za bardzo boli.

Ned nie miał ochoty ś miać się. - Czy mam ich zawoł ać?

Robert skiną ł lekko gł ową. - Niech bę dzie. Bogowie, dlaczego tu tak zimno?

Sł uż ą cy weszli szybko do komnaty i zabrali się do podsycania ognia. Kró lowa poszł a, co Ned przyją ł z pewną ulgą. Jeś li Cersei ma choć trochę rozsą dku, pomyś lał, powinna zabrać dzieci i znikną ć jeszcze przed koń cem dnia. I tak już zbyt dł ugo zwlekał a.

Kró l Robert nie sprawiał wraż enia stę sknionego za ż oną. Wezwał swojego brata, Renly’ego, i Wielkiego Maestera Pycelle’a, by zaś wiadczyli, kiedy wyciskał swoją pieczę ć w mię kkim, ż ó ł tym wosku, któ ry Ned nakapał na list. - A teraz dajcie mi coś przeciwko bó lowi i pozwó lcie umrzeć. - Wielki Maester Pycelle poś piesznie podsuną ł mu kolejny kielich z makowym mlekiem. Tym razem Kró l wypił wszystko. Kiedy odrzucił na bok puchar, na jego czarnej brodzie zalś nił y biał e kropelki. - Czy bę dę miał sny?

- Tak, panie - odpowiedział mu Ned.

- To dobrze - odparł Kró l i uś miechną ł się. - Ned, przekaż ę Lyannie pozdrowienia od ciebie. Opiekuj się moimi dzieć mi.

Sł owa te ukł uł y go niczym pchnię cie noż em. Przez chwilę czuł się zagubiony. Czuł, ż e nie potrafi zmusić się do kł amstwa, ale zaraz przypomniał sobie bę karty: mał a Barra u piersi matki, Mya w Yale, Gendry w kuź ni i inne dzieci. - Bę dę … bę dę ich strzegł jak wł asnych - powiedział wolno.

Robert skiną ł gł ową i zamkną ł oczy. Ned patrzył, jak jego stary przyjaciel zagł ę bia się coraz bardziej w poduszkę, w miarę jak makowe mleko zmywał o cierpienie z jego twarzy. Zapadał w sen.

Cię ż ki ł ań cuch zadzwonił cicho, kiedy Wielki Maester Pycelle podszedł do Neda. - Zrobię, co w mojej mocy, panie, ale wywią zał a się już gangrena. Potrzebowali aż dwó ch dni, ż eby go tutaj przywieź ć. Kiedy go zobaczył em, był o za pó ź no. Mogę ulż yć jego cierpieniom, lecz tylko bogowie potrafią go wyleczyć.

- Jak dł ugo? - spytał Ned.

- Już powinien nie ż yć. Nie widział em jeszcze, ż eby ktoś tak mocno uczepił się ż ycia.

- Mó j brat zawsze był silny - powiedział lord Renly. - Moż e niezbyt mą dry, ale silny. - Jego czoł o lś nił o od potu. Mó gł by być duchem Roberta, kiedy stał tam, mł ody, ciemnowł osy, przystojny. - Zabił dzika. Wnę trznoś ci wylewał y mu się z brzucha, a mimo to udał o mu się zabić dzika - mó wił zdumiony.

- Robert nie zwykł opuszczać pola walki, dopó ki przeciwnik trzymał się na nogach - odpowiedział mu Ned.

Za drzwiami ser Barristan Selmy wcią ż strzegł schodó w prowadzą cych do wież y. - Maester Pycelle podał Robertowi makowe mleko - poinformował go Ned. - Dopilnuj, ż eby nikt mu nie przeszkadzał bez mojego pozwolenia.

- Tak bę dzie, panie. - Ser Barristan wyglą dał teraz na bardzo starego. - Nie dotrzymał em ś wię tej przysię gi.

- Nawet najlepszy rycerz nie moż e strzec Kró la wbrew jego woli - powiedział Ned. - Robert uwielbiał polować na dziki. Widział em, jak zabił ich setki. - Stał zwykle mocno na nogach, niewzruszony, z wł ó cznią w dł oni, czę sto przeklinają c szarż ują ce zwierzę, i czekał prawie do ostatniej chwili, by zadać wreszcie to jedno jedyne, okrutne i pewne pchnię cie. - Nikt nie mó gł wiedzieć, ż e ten przyniesie mu ś mierć.

- Mił o z twojej strony, ż e tak mó wisz, lordzie Eddardzie.

- Kró l powiedział to samo. Wyznał, ż e wszystko przez wino. Siwowł osy rycerz skiną ł gł ową powoli. - Jego Mił oś ć chwiał się już w siodle, kiedy wypł oszyliś my zwierza z legowiska, a mimo to kazał nam się usuną ć.

- Zastanawiam się, ser Barristanie - powiedział cicho Varys - kto dał wino Kró lowi?

Ned nie zauważ ył nadejś cia eunucha, dlatego zdziwił się, usł yszawszy jego gł os. Yarys ubrany był w dł ugą, czarną, aksamitną szatę.

- Kró l pił ze swojego bukł aka - odparł ser Barristan.

- Tylko jeden bukł ak? Polowanie to bardzo wyczerpują ce zaję cie.

- Nie liczył em. Z pewnoś cią był o wię cej niż jeden. Giermek kilkakrotnie przynosił mu wino.

- Bardzo obowią zkowy chł opak - powiedział Yarys. - Dbał, ż eby Jego Mił oś ć mó gł się należ ycie pokrzepić.

Ned poczuł gorycz w ustach. Przypomniał sobie dwó ch jasnowł osych chł opcó w, któ rych Robert wysł ał kiedyś po nacią gacz napierś nikó w. Kró l, rozbawiony, opowiadał pó ź niej w czasie uczty o cał ym wydarzeniu. - Któ ry to giermek?

- Ten starszy - powiedział ser Barristan. - Lancel.

- Znam go dobrze - wtrą cił Yarys. - Krzepki chł opak. Syn ser Kevana Lannistera, bratanek lorda Tywina i kuzyn Kró lowej. Moż e powinienem z nim pomó wić. Mam nadzieje, ż e sł odziutki mł odzieniec nie wini siebie za cokolwiek. Dzieci są takie wraż liwe i niewinne.

Bez wą tpienia Yarys był kiedyś mł ody, natomiast Ned wą tpił, czy kiedykolwiek był niewinny. - A skoro już mó wimy o dzieciach, to Robert zmienił zdanie co do Daenerys Targaryen. Chcę, ż ebyś odwoł ał wszystkie polecenia, któ re dotą d wydał eś. Natychmiast.

- Niestety - powiedział Yarys. - Moż e być za pó ź no. Obawiam się, ż e ptaki już poleciał y, ale zrobię, co w mojej mocy. Za pozwoleniem. - Skł onił się i znikną ł na krę tych schodach; sł ychać był o tylko szelest jego mię kkich pantofli na kamiennych stopniach. Z Twierdzy Maegora wył onił się Renly. - Lordzie Eddard - zawoł ał za Nedem. - Jedną chwilę, jeś li pozwolisz.

Ned zatrzymał się. - Jak sobie ż yczysz.

Renly podszedł bliż ej. - Odpraw swoich ludzi. - Spotkali się na ś rodku mostu; pod nimi cią gnę ł a się sucha fosa obrzeż ona migotaniem grotó w wł ó czni.

Ned dał znak Tomardowi i Caynowi. Obaj skł onili gł owy i odeszli na bok. Lord Renly zerkną ł ostroż nie na ser Borosa, któ ry stał na koń cu mostu i na ser Prestona przy drzwiach za nimi. - Ten list. - Nachylił się jeszcze bliż ej Neda. - Czy chodzi o regencję? Czy mó j brat mianował cię Obroń cą? - Nie czekał nawet na odpowiedź. - Panie, mam trzydziestu ludzi w osobistej straż y, opró cz tego przyjació ł, to lordowie i rycerze. Daj mi godzinę, a bę dziesz miał sto mieczy.

- I co miał bym uczynić z setką mieczy, panie?

- Uderzyć! Teraz, kiedy w zamku wszyscy ś pią. - Renly ponownie zerkną ł na ser Borosa i zaczą ł mó wić jeszcze ciszej: Musimy wydostać Joffreya od matki i mieć go w rę ku. Obroń ca czy nie, kró lestwem wł ada ten, kto ma Kró la. Powinniś my też pochwycić Myrcellę i Tommena. Kiedy bę dziemy mieli dzieci, Cersei nie odważ y się nam sprzeciwić. Rada zatwierdzi cię jako Lorda Protektora i odda Joffreya pod twoją opiekę.

Ned patrzył na niego chł odno. - Robert jeszcze nie umarł. Moż e bogowie go oszczę dzą. Dopiero po jego ś mierci zwoł am radę, aby wysł uchał a jego ostatnich sł ó w i rozważ ył a sprawę sukcesji. Nie bę dę jednak bezcześ cił ostatnich godzin jego ż ycia na ziemi, rozlewają c krew i wycią gają c z ł ó ż ek przestraszone dzieci.

Lord Renly cofną ł się o krok, wyprę ż ony jak struna. - Każ da chwila twojej zwł oki daje Cersei wię cej czasu na przygotowanie się. Kiedy umrze Robert, moż e już być za pó ź no… dla nas obu.

- A zatem powinniś my się modlić, ż eby nie umarł.

- Niewielka szansa - odparł Renly.

- Czasem bogowie okazują litoś ć.

- Ale nie Lannisterowie. - Lord Renly odwró cił się i odszedł na drugą stronę fosy, do wież y, w któ rej leż ał jego brat.

Wró ciwszy do swojej komnaty, Ned poczuł ogromne znuż enie i przygnę bienie, lecz o ś nie nie był o mowy, nie teraz. W grze o tron wygrywasz albo umierasz, powiedział a mu w boż ym gaju Cersei Lannister. Zaczą ł się zastanawiać, czy sł usznie postą pił, odrzucają c propozycję lorda Renly’ego. Tak bardzo nie lubił wszystkich tych intryg, straszenie dzieci wydawał o mu się ohydne, a jednak… Cersei wybrał a raczej walkę niż ucieczkę i moż e okazać się, ż e bę dzie potrzebował stu mieczy Renly’ego, albo i wię cej.

- Chcę rozmawiać z Littlefingerem - powiedział do Cayna. - Jeś li nie ma go w jego pokojach, weź ludzi i przeszukaj wszystkie szynki i burdele. Przyprowadź go do mnie jeszcze przed ś witem. Cayn skł onił się i odszedł, Ned zaś zwró cił się do Tomarda. - Wichrowa Wiedź ma wypł ywa z wieczornym odpł ywem. Wybrał eś eskortę?

- Dziesię ciu ludzi pod dowó dztwem Porthera.

- Weź dwudziestu i sam obejmiesz dowó dztwo - powiedział Ned. Porther był dzielny, ale porywczy. Ned potrzebował kogoś bardziej rozważ nego do opieki nad có rkami.

- Jak każ esz, panie - odparł Tom. - Nie powiem, ż ebym się smucił moim wyjazdem. Stę sknił em się za ż oną.

- Kiedy skrę cicie na pó ł noc, bę dziecie niedaleko Dragonstone. Dostarczysz list ode mnie.

Tom spojrzał na niego niepewnie. - Dragonstone, panie? Ta wyspa forteca Targaryenó w cieszy się zł ą reputacją.

- Powiedz kapitanowi Qos, ż eby wywiesił mó j sztandar, gdy tylko ujrzycie wyspę. Mogą obawiać się nieoczekiwanych goś ci. Gdyby kapitan miał jakieś wą tpliwoś ci, daj mu to, czego zaż ą da. List masz dostarczyć lordowi Stannisowi Baratheonowi. Nikomu innemu. Ż adnemu zarzą dcy, kapitanowi straż y czy ż onie, tylko lordowi Stannisowi.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.