Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 44 страница



Nastał o już poł udnie, kiedy septa Mordane zapukał a do drzwi jej pokoju. - Sanso, pan ojciec chce z tobą mó wić.

Sansa usiadł a na ł ó ż ku. - Dama - powiedział a szeptem. Przez chwilę wydawał o jej się, ż e wilkor jest z nią w pokoju i patrzy na nią zł otymi oczyma, w któ rych dostrzegał a smutek i zrozumienie. Zdał a sobie sprawę, ż e ś nił a. We ś nie biegł a z Damą i… już nic wię cej nie pamię tał a. Sen odpł yną ł cał kowicie i Dama znowu nie ż ył a.

- Sanso. - Pukanie powtó rzył o się. - Sł yszysz mnie?

- Tak, septo - zawoł ał a. - Pozwó l mi się ubrać, dobrze? - Oczy miał a czerwone od pł aczu, ale postarał a się, by wyglą dać jak najlepiej.

Kiedy septa Mordane wprowadził a ją do pokoju samotni, lord Eddard siedział pochylony nad ogromną księ gą oprawioną w skó rę z nogą zabandaż owaną sztywno i schowaną pod stoł em. - Chodź tutaj, Sanso - przemó wił spokojnym gł osem, kiedy septa poszł a po jej siostrę. - Usią dź obok mnie. - Zamkną ł księ gę. Septa Mordane wró cił a, cią gną c za sobą Aryę. Sansa ubrał a ś liczną jasnozieloną i suknię z adamaszku, a na jej twarzy goś cił wyraz skruchy, natomiast jej siostra miał a na sobie skó rzany kaftan i zgrzebny kubrak, te same, któ re nosił a w czasie ś niadania. - Jest i druga - oś wiadczył a septa.

- Dzię kuję, septo Mordane. Jeś li pozwolisz, sam porozmawiam z dziewczynkami. - Septa skł onił a gł owę i wyszł a.

- To Arya zaczę ł a - odezwał a się szybko Sansa. - Powiedział a, ż e kł amię, i rzucił a we mnie pomarań czą. Zniszczył a mi suknię, tę z jedwabiu w kolorze koś ci sł oniowej, któ rą dostał am od Cersei na zarę czyny z księ ciem Joffreyem. Ona nie lubi mnie za to, ż e wyjdę za Księ cia. Pró buje wszystko zepsuć, ojcze. Nie lubi niczego, co jest pię kne i wspaniał e.

- Doś ć, Sanso - przerwał jej lord Joddard zniecierpliwiony. Arya podniosł a gł owę. - Przepraszam, ojcze. Ź le zrobił am i proszę moją sł odką siostrę o wybaczenie.

Sansa wydawał a się tak zdziwiona, ż e przez chwilę nie potrafił a wydobyć z siebie ani sł owa. Wreszcie jednak odzyskał a gł os. - A moja suknia?

- Moż e… mogł abym ją wyprać - powiedział a Arya bez przekonania.

- Pranie nic tu nie pomoż e - odparł a Sansa. - Nawet gdybyś czyś cił a cał y dzień. Jedwab jest zniszczony.

- No to moż e… uszyję nową - powiedział a Arya.

Sansa odrzucił a gł owę w geś cie pogardy. - Ty? Uszyta przez ciebie suknia nie był aby doś ć dobra do sprzą tania chlewu.

Ojciec westchną ł. - Nie wezwał em was tutaj, ż ebyś my rozmawiali o sukniach. Mam zamiar odesł ać was z powrotem do Winterfell.

Po raz kolejny Sansie brakł o sł ó w. Poczuł a, ż e oczy ma wilgotne.

- Nie moż esz - powiedział a Arya.

- Proszę, ojcze - wydusił a Sansa. - Nie ró b tego.

Eddard Stark uś miechną ł się zmę czony. - Wreszcie w czymś się zgadzacie.

- Nie zrobił am niczego zł ego - bronił a się Sansa. - Nie chcę wracać. - Uwielbiał a Kró lewską Przystań, przepych dworu, obecnoś ć wielkich lordó w i dam wystrojonych w jedwabie i klejnoty, atmosferę wielkiego miasta peł nego ludzi. Turniej rycerski był najwspanialszą chwilą w cał ym jej ż yciu, a jeszcze tyle pozostał o do poznania: ż niwne zabawy, bale maskowe i przedstawienia marionetek. Nie mogł a znieś ć myś li, ż e mogł aby to wszystko utracić. - Odeś lij Aryę, to ona zaczę ł a, ojcze, przysię gam. Bę dę grzeczna, zobaczysz. Pozwó l mi tylko zostać, a bę dą jak sama Kró lowa.

Ojciec wykrzywił usta w dziwnym grymasie. - Sanso, nie wysył am was z powodu waszych kł ó tni, chociaż bogowie tylko wiedzą, jak bardzo mam dosyć waszego handryczenia się. Dla waszego dobra chcę, ż ebyś cie wró cił y do Winterfell. Trzech z moich ludzi zadź gano jak psy niedaleko od miejsca, w któ rym siedzimy, a Robert jedzie na polowanie.

Arya przygryzał a wargę nieprzyjemnie, jak miał a w zwyczaju to robić. - Czy moż emy zabrać ze sobą Syria?

- A kogo obchodzi twó j nauczyciel tań ca? - warknę ł a Sansa.

- Ojcze, wł aś nie sobie przypomniał am. Ja przecież nie mogę wyjechać. Mam poś lubić księ cia Joffreya. - Wysilił a się na uś miech. - Kocham go, ojcze, naprawdę. Tak samo mocno jak kró lowa Naerys kochał a księ cia Aemona, Pogromcę Smokó w, jak Jonquil kochał a ser Floriana. Chcę być jego kró lową i urodzić mu dzieci.

- Posł uchaj, kochanie - odparł ojciec ł agodnie. Kiedy doroś niesz, znajdę ci kandydata na mę ż a, któ ry bę dzie ciebie wart, któ ry bę dzie odważ ny, delikatny i silny. Zarę czyny z Lannisterem to fatalna pomył ka. Uwierz mi, Joffrey to nie ksią ż ę Aemon.

- Wł aś nie, ż e tak! - upierał a się Sansa. - Nie chcę nikogo odważ nego i ł agodnego, ja chcę Joffreya. Bę dziemy szczę ś liwi, tak jak w balladach, zobaczysz. Dam mu syna o zł ocistych wł osach, któ ry kiedyś zostanie kró lem, najwię kszym, jaki kiedykolwiek ż ył. Bę dzie dzielny jak wilk i dumny jak lew.

Arya skrzywił a się. - Z pewnoś cią nie, jeś li bę dzie miał Joffreya za ojca - powiedział a. - On jest kł amcą i tchó rzem, a poza tym ma w herbie jelenia, a nie lwa.

Sansa poczuł a napł ywają ce do oczu ł zy. - Wcale nie! Wcale nie jest taki jak ten stary, zapijaczony Kró l - krzyknę ł a do siostry, zapominają c się w gniewie.

Ojciec popatrzył na nią dziwnie. - Bogowie - zaklą ł cicho - w ustach dzieci… - Zawoł ał na septę Mordane, a do dziewczynek powiedział: - Szukam szybkiej galery handlowej, któ ra zabierze was do domu. Teraz morze jest bezpieczniejsze niż kró lewski trakt. Wyruszycie, gdy tylko znajdę odpowiedni statek. Razem z septą Mordane i straż ą … tak, z Syriem Forelem, jeś li on się zgodzi. Ale nie mó wcie nikomu. Lepiej ż eby nikt nie wiedział o naszych planach. Porozmawiamy jutro.

Sansa rozpł akał a się, kiedy septa Mordane poprowadził a je po schodach. Miał a stracić wszystko: turnieje, dwó r, swojego Księ cia i wró cić z powrotem do ponurego i szarego Winterfell, gdzie zostanie na zawsze, Jej ż ycie skoń czył o się, zanim się jeszcze zaczę ł o.

- Przestań się mazać, dziecko - rzucił a septa Mordane stanowczym gł osem. - Jestem pewna, ż e twó j pan ojciec wie, co dla was najlepsze.

- Nie bę dzie tak ź le, Sanso - powiedział a Arya. - Popł yniemy galerą. Niezł a przygoda, a potem spotkamy się z Branem i Robbem, a takż e ze Starą Nianią i Hodorem. - Dotknę ł a ramienia siostry.

- Z Hodorem! - ję knę ł a Sansa. - Powinnaś się z nim oż enić. Jesteś tak samo gł upia, kudł ata i brzydka! - Odtrą ciwszy rę kę Aryi, wpadł a do swojego pokoju i zamknę ł a za sobą drzwi.


Eddard

 

- Bó l jest darem bogó w, lordzie Eddardzie - powiedział Wielki Maester Pycelle. - Skoro boli, to znaczy, ż e koś ć się zrasta, a ciał o się goi. Powinieneś być wdzię czny.

- Bę dę wdzię czny, kiedy noga przestanie mnie boleć. Pycelle postawił na stole przy ł ó ż ku zamknię tą flaszę. - Makowe mleko na wypadek gdyby bó l zbyt mocno ci doskwierał.

- I tak już ś pię za duż o.

- Sen leczy najlepiej.

- Myś lał em, ż e ty.

Pycele uś miechną ł się niewyraź nie. - Dobrze widzieć, jak tryskasz humorem, panie. - Nachylił się i dodał ś ciszonym gł osem: - Dziś rano przyleciał kruk z listem do Kró lowej od jej ojca. Pomyś lał em, ż e powinieneś o tym wiedzieć.

- Czarne skrzydł a, mroczne wieś ci - powiedział ponuro Ned. - I co?

- Lord Tywin wyraż a swó j gniew z powodu tego, ż e wysł ał eś ludzi po gł owę ser Gregora - wyznał maester. - Tak jak się spodziewał em. Pamię tasz, mó wił em o tym w czasie rady.

- Niech wyraż a swó j gniew - odparł Ned. Z każ dą falą bó lu w nodze powracał widok uś miechnię tego Jaime’a Lannistera i martwego Jory’ego w jego ramionach. - Niech sobie pisze do Kró lowej, ile chce. Kró lewski sztandar chroni lorda Berica. Jeś li lord Tywin przeszkodzi w wykonaniu kró lewskiego wyroku, bę dzie musiał odpowiedzieć przed Robertem. Jedyną rzeczą, jaką Jego Mił oś ć przedkł ada nad polowania, jest rozprawianie się z krną brnymi lordami.

Pycelle odsuną ł się, pobrzę kują c ł ań cuchem. - Tak, a zatem odwiedzę cię znowu rano. - Starzec pozbierał szybko swoje rzeczy i wyszedł. Ned nie wą tpił, ż e idzie prosto do komnat kró lewskich, by szepną ć do ucha Kró lowej: Pomyś lał em, ż e powinnaś o tym wiedzieć … rzeczywiś cie, przecież to z pewnoś cią Cersei kazał a mu przyjś ć i przekazać wiadomoś ć o liś cie od jej ojca. Miał nadzieję, ż e jej ś liczne zą bki zazgrzytał y, gdy usł yszał a odpowiedź. Wprawdzie Ned nie miał pewnoś ci, jak zachowa się Robert, lecz uznał, ż e Cersei nie musi o tym wiedzieć.

Po wyjś ciu Pycelle’a poprosił, by przyniesiono mu puchar wina z miodem. Ono takż e zać miewał o mu umysł, lecz niezbyt mocno. Musiał skupić myś li. Po raz tysię czny zadał sobie pytanie, jak na jego miejscu postą pił by Jon Arryn, gdyby doż ył tej chwili. A moż e to zrobił i dlatego umarł. Ned przypuszczał, ż e nigdy się tego nie dowie. Jon Arryn nie ż ył i spoczywał w grobowcu, a wiedza, któ ra go zabił a, stał a się wł asnoś cią Neda.

Ona zabije też Roberta, pomyś lał. Moż e bę dzie to powolniejsza ś mierć, lecz ró wnie pewna. Rany na nogach goją się z czasem, lecz zdrada ropieje i zatruwa duszę.

W godzinę po wyjś ciu Wielkiego Maestera zjawił się Littlefinger, wystrojony w kubrak koloru ś liwy z przedrzeź niaczem wyszytym na piersi czarną nicią i pł aszczu w biał o-czarne pasy. - Nie mogę zostać dł ugo, panie - oś wiadczył. - Lady Tanda oczekuje mnie na lunchu. Z pewnoś cią upiecze tł uste cielę. Jeś li bę dzie ró wnie tł uste jak jej có rka, to chyba pę knę. Jak twoja noga?

- Wcią ż rozogniona i boli, a do tego strasznie swę dzi. Littlefinger unió sł brew. - Na przyszł oś ć uważ aj, ż eby jakiś koń znowu się na nią nie przewró cił. Ja bym ci radził szybko wyzdrowieć. W kró lestwie szerzy się niepokó j. Yarys podsł uchał niepokoją ce wieś ci z zachodu. Wolni i najemnicy zbierają się w Casterly Rock, z pewnoś cią nie po to, ż eby sobie porozmawiać z lordem Tywinem.

- Są jakieś wiadomoś ci od Kró la? - spytał Ned. - Jak dł ugo Robert zamierza polować?

- Biorą c pod uwagę jego nawyki, najchę tniej został by w lesie, dopó ki oboje z Kró lową nie umrzecie ze staroś ci - odparł lord Petyr, uś miechają c się. - Jednak chyba nie moż e na to liczyć, wię c wró ci pewnie, gdy tylko coś upoluje. Podobno Kró l nie jest w najlepszym humorze. Znaleź li biał ego jelenia, a raczej to, co z niego został o.

Wcześ niej dopadł y go wilki i zostawił y Jego Mił oś ci niewiele wię cej ponad kopyta i rogi. Kró l wś ciekł się, lecz szybko dowiedział się o ogromnym dziku dalej, w gł ę bi lasu, i oczywiś cie postanowił zapolować na niego. Dziś rano wró cił ksią ż ę Joffrey, a takż e Royce’owie, ser Balon Swann i dwudziestu innych. Reszta został a z Kró lem.

- A Ogar? - spytał Ned, marszczą c czoł o. Teraz, kiedy ser Jaime uciekł do ojca, z cał ej grupy Lannisteró w najbardziej interesował go Sandor Clegane.

- Och, wró cił z Joffreyem i udał się prosto do Kró lowej. - Littlefinger uś miechną ł się. - Dał bym sto srebrnych jeleni, ż eby mó c zobaczyć go w chwili, gdy się dowiedział, ż e wysł ano lorda Berica po gł owę jego brata.

- Nawet ś lepy by dostrzegł, ż e Ogar nienawidzi swojego brata.

- Owszem, ale co innego jego osobista nienawiś ć do Gregora, a co innego twó j rozkaz zabicia go. Kiedy Dondarrion zetnie wierzchoł ek naszej Gó ry, ziemie Clegane’a przejdą w rę ce Sandora, jednak nie licz na jego wdzię cznoś ć. A teraz musisz mi wybaczyć. Czeka na mnie lady Tanda i jej tł uste cielę.

W drodze do drzwi lord Petyr zatrzymał się przy ogromnej księ dze Wielkiego Maestera Malleona i otworzył jej okł adkę. Dzieje wielkich Rodó w Siedmiu Kró lestw wraz z opisem wielu wysoko urodzonych lordó w, szlachetnych dam oraz ich dzieci - przeczytał. - Ogromne tomisko do przeczytania. Twoje ś rodki nasenne, panie?

Przez moment Ned zastanawiał się, czy nie powiedzieć mu o wszystkim, lecz powstrzymał się. Littlefinger wydawał mu się za sprytny, drwią cy uś miech prawie nie schodził z jego ust. - Jon Arryn zaję ty był studiowaniem tego dzieł a, kiedy zapadł na zdrowiu - powiedział Ned ostroż nie, by przekonać się, jaką otrzyma odpowiedź.

Littlefinger odpowiedział, tak jak zwykle to czynił, posł ugują c się dowcipem. - A zatem ś mierć musiał a być dla niego oczekiwaną ulgą - odpowiedział lord Petyr Baelish, po czym skł onił się i wyszedł.

Eddard Stark zaklą ł pod nosem. Poza ludź mi z jego ś wity nie był o nikogo w cał ym mieś cie, komu mó gł by zaufać. Littlefinger ukrył Catelyn i pomó gł mu w poszukiwaniach, lecz Ned wcią ż pamię tał, jak szybko ratował swoją skó rę, kiedy na ich drodze staną ł Jaime ze swoimi ludź mi. Yarys był jeszcze gorszy. Pomimo swoich zapewnień co do lojalnoś ci, eunuch wiedział zbyt duż o, a za mał o robił. Wielki Maester Pycelle z każ dym dniem stawał się w coraz wię kszym stopniu czł owiekiem Cersei, ser Barristan zaś był stary i mał o elastyczny. Z pewnoś cią by poradził, ż eby Ned robił to, co do niego należ y.

A czas biegł nieubł aganie. Kró l miał wró cić niebawem i Ned powinien zapoznać go z cał ą sytuacją. Yayon Poole poczynił przygotowania do podró ż y Sansy i Aryi: miał y wypł yną ć za trzy dni z Braavos na pokł adzie Wichrowej Wiedź my. Jeszcze przed ż niwami bę dą w Winterfell. Ned nie mó gł dł uż ej tł umaczyć się przed samym sobą troską o ich bezpieczeń stwo.

Poprzedniej nocy ś nił y mu się dzieci Rhaegara. Lord Tywin zł oż ył wtedy ich ciał a pod ż elaznym tronem owinię te w szkarł atne pł aszcze jego straż y. Bardzo roztropnie, na czerwonym suknie krew nie rzucał a się w oczy tak wyraź nie. Mał a księ ż niczka leż ał a bosa, jeszcze w nocnej koszuli, a chł opiec… chł opiec…

Ned nie mó gł pozwolić, by coś podobnego się powtó rzył o. Kró lestwo nie zniosł oby jeszcze jednego szalonego Kró la, jeszcze jednego szalonego tań ca krwi i zemsty. Musi znaleź ć sposó b na uratowanie dzieci. Robert moż e by się i zdobył na litoś ć. Ser Barristan był jednym z niewielu, któ rych oszczę dzono. Wielki Maester Pycelle, Yarys, Pają k, lord Balon Greyjoy, każ dy z nich był kiedyś wrogiem Roberta i każ dy powró cił do jego ł ask w zamian za przysię gę wiernoś ci. Dopó ki ktoś pozostawał dzielny i uczciwy, Robert traktował go z honorem i szacunkiem, jakie okazywano odważ nym wrogom.

Tu chodził o o coś innego: trucizna podana w ciemnoś ci, nó ż, któ ry ugodził duszę. Tego nigdy nie zapomni, tak jak nigdy nie przebaczył Rhaegarowi. Wszystkich ich zabije, pomyś lał Ned. A jednak wiedział, ż e nie wolno mu milczeć. Był o to jego obowią zkiem wobec Roberta, wobec Kró lestwa, wobec cienia Jona Arryna… a takż e wobec Brana, któ ry takż e otarł się o kawał ek tej prawdy. Bo dlaczego by pró bowali go zabić?

Wcześ niej tego popoł udnia wezwał Tomarda, tę giego straż nika o rudych bokobrodach, któ rego dzieci nazywał y Grubym Tomem. Po ś mierci Jory’ego i odjeź dzie Alyna Gruby Tom przeją ł komendę nad jego Straż ą Domową, co zbytnio Neda nie cieszył o. Tomard był solidnym czł owiekiem, ł agodnym i oddanym, zaradnym do pewnego stopnia, lecz miał już prawie pię ć dziesią t lat i nigdy, nawet w mł odoś ci, nie tryskał energią. Ned zastanawiał się, czy nie postą pił zbyt pochopnie, wysył ają c do domu poł owę ze swoich najlepszych ludzi.

- Bę dziesz mi potrzebny. - Ned zwró cił się do Tomarda, któ ry stał przed nim trochę onieś mielony, jak zawsze kiedy go wzywano do jego pana. - Zaprowadź mnie do boż ego gaju.

- Czy to roztropne, lordzie Eddardzie? Przecież twoja noga…

- Moż e i nie, ale konieczne.

Tomard przywoł ał Yarlyego. Wspierają c się na ich ramionach, Ned zszedł po stromych schodach wież y i pokuś tykał przez mur. - Macie podwoić straż e - powiedział do Grubego Toma. - Nikt nie moż e wejś ć ani wyjś ć z Wież y Namiestnika bez mojego zezwolenia.

Tom zamrugał. - Panie, bez Alyna i innych, i tak już ledwo…

- Tylko na jakiś czas. Wydł uż warty.

- Jak każ esz, panie - odparł Tom. - Czy mogę zapytać …

- Lepiej nie - przerwał mu Ned.

W boż ym gaju nie był o nikogo, jak zawsze w tej cytadeli poł udniowych bogó w. Ned czuł rozrywają cy nogę bó l, kiedy sadzali go pod drzewem sercem. - Dzię kuję. - Wycią gną ł z rę kawa zwinię ty rulon zalakowany pieczę cią jego Rodu. - Dostarczcie to natychmiast.

Tomard spojrzał na imię wypisane na papierze i oblizał usta niespokojnie. - Panie…

- Ró b, co ci każ ę - powiedział Ned. Nie potrafił powiedzieć, jak dł ugo czekał w ciszy boż ego gaju. Wypeł niał go bł ogi spokó j. Grube mury zatrzymywał y odgł osy z zamku, tak ż e tutaj sł yszał tylko ś piew ptakó w, cykanie ś wierszczy i szelest koł ysanych wiatrem liś ci. Drzewo serce był o dę bem, brą zowym i bez twarzy, a mimo to Ned Stark wyczuwał obecnoś ć swoich bogó w. Bó l w nodze zelż ał nieco.

Przyszł a do niego o zachodzie sł oń ca, któ rego blask zaró ż owił chmury nad murami i wież ami. Przybył a sama, tak jak prosił. Choć raz miał a na sobie proste ubranie, zielony stró j do polowania i skó rzane buty. Kiedy zdję ł a kaptur brą zowego pł aszcza, dostrzegł sine miejsce, gdzie uderzył ją Kró l. Fioletowa plama zż ó ł kł a, a opuchlizna zeszł a, lecz nikt nie mó gł mieć wą tpliwoś ci co do przyczyny obrzę ku.

- Dlaczego tutaj? - spytał a Cersei Lannister, stają c nad nim.

- Ż eby bogowie mogli zobaczyć.

Usiadł a obok niego na trawie. Poruszał a się z wdzię kiem. Wiatr trą cał jej krę cone wł osy, oczy miał a zielone jak letnie liś cie. Minę ł o wiele czasu, odką d Ned mó gł podziwiać jej urodę z bliska, lecz teraz widział ją dokł adnie. - Znam prawdę, za któ rą umarł Jon Arryn - powiedział.

- Rzeczywiś cie? - Kró lowa uważ nie przyglą dał a się jego twarzy, jak kot. - Czy dlatego mnie tu wezwał eś, lordzie Stark? By zadawać mi zagadki? Czy moż e twoim zamiarem był o pochwycić mnie, tak jak twoja ż ona pochwycił a mojego brata?

- Nie przyszł abyś tutaj, gdybyś w to wierzył a. - Ned dotkną ł jej policzka. - Czy on postę pował już tak wcześ niej?

- Raz albo dwa. - Odsunę ł a się od jego rę ki. - Ale nigdy przedtem nie uderzył mnie w twarz. Jaime by go zabił, nawet gdyby miał o go to kosztować ż ycie. - Cersei spojrzał a na niego wyzywają co. - Mó j brat jest wart o wiele wię cej niż twó j przyjaciel.

- Twó j brat? - spytał Ned. - Czy twó j kochanek?

- Obaj w jednej osobie. - Jej twarz nawet nie drgnę ł a, kiedy potwierdził a jego sł owa. - Już od dzieciń stwa. Dlaczego nie? Rodzeń stwa Targaryenó w ż enił y się od trzech stuleci, by utrzymać czystą krew. A Jaime i ja jesteś my czymś wię cej niż tylko bratem i siostrą. Stanowimy jedną osobę w dwó ch ciał ach. Wyszliś my z tego samego ł ona. Nasz stary maester mó wił, ż e Jaime urodził się, trzymają c moją stopę. Kiedy on jest we mnie, czuję … ż e stanowimy cał oś ć. - Po jej ustach przemkną ł cień uś miechu.

- Mó j syn Bran…

Cersei nie odwró cił a gł owy. - Widział nas. Kochasz swoje dzieci, prawda?

Robert zadawał sobie to samo pytanie tamtego ranka, przed ostatnim pojedynkiem turnieju. - Z cał ego serca.

- Podobnie jak ja moje.

Gdyby chodził o o ż ycie jakiegoś dziecka, któ rego nie znał em, pomyś lał Ned, a na drugiej szali znaleź liby się Robb, Sansa, Arya, Bran i Rickon, co bym wtedy zrobił? Co by zrobił a Catelyn, gdyby chodził o o ż ycia Jona przeciwko ż yciu dzieci, któ re ona urodził a? Nie wiedział i nigdy nie chciał się dowiedzieć.

- Ojcem cał ej tró jki jest Jaime - powiedział. Był o to stwierdzenie, a nie pytanie.

Nasienie jest silne, krzyczał na ł oż u ś mierci Jon Arryn, i rzeczywiś cie tak był o. Wszystkie bę karty miał y wł osy czarne jak noc. Wielki Maester Malleon opisał ostatni raz, kiedy jeleń poł ą czył się z lwem jakieś dziewię ć dziesią t lat temu, kiedy to Tya Lannister poś lubił a Gowena Baratheona, trzeciego syna panują cego wł adcy. Jedynym owocem ich zwią zku był bezimienny chł opiec, któ rego Malleon opisał jako krzepkiego, silnego niemowlaka z czupryną czarnych wł osó w, któ ry umarł w wieku niemowlę cym. Trzydzieś ci lat wcześ niej mę ski potomek Lannisteró w wzią ł za ż onę pannę z Baratheonó w. Dał a mu trzy có rki i jednego syna, wszyscy czarnowł osi. Bez wzglę du na to, jak daleko wstecz Ned przewracał poż ó ł kł e strony księ gi, zawsze zł oto ustę pował o przed wę glem.

- Dwanaś cie lat - powiedział Ned. - Jak to moż liwe, ż e Kró l nie spł odził z tobą ż adnego dziecka?

Podniosł a wynioś le gł owę. - Zaszł am kiedyś w cią ż ę z twoim Robertem - powiedział a z wyraź ną pogardą. - Mó j brat znalazł kobietę, któ ra mnie oczyś cił a. On nigdy się nie dowiedział. Szczerze mó wią c, nie cierpię, kiedy mnie choć by dotyka. Nie dopuszczam go do siebie już od lat. Znam inne sposoby, ż eby go zadowolić, kiedy przychodzi od swoich dziwek. Kró l jest zwykle zbyt pijany i rano nie pamię ta już, co robiliś my w nocy.

Jak to moż liwe, ż e wszyscy byli tak ś lepi? Prawda istniał a tuż przed ich oczyma przez cał y czas, wypisana na twarzach dzieci. Ned poczuł, ż e robi mu się niedobrze. - Pamię tam Roberta, któ ry wstę pował na tron, Kró l w każ dym calu - powiedział cicho. - Istnieje tysią c innych kobiet, któ re by go pokochał y cał ym sercem. Co on uczynił, ż e tak bardzo go nienawidzisz?

Jej oczy zapł onę ł y - zielony ogień o zmierzchu - niczym oczy lwicy z jej herbu. - W naszą noc poś lubną, kiedy po raz pierwszy dzieliliś my ł oż e, nazwał mnie imieniem twojej siostry. Leż ał na mnie, był we mnie, cuchną cy winem, i powtarzał szeptem imię Lyanny.

Ned Stark pomyś lał o jasnoniebieskich ró ż ach i przez chwilę miał ochotę zapł akać. - Nie wiem, kogo bardziej mi ż al.

Kró lowa wydawał a się rozbawiona jego sł owami. - Zachowaj swó j ż al dla siebie samego, lordzie Stark. Ja go nie potrzebuję.

- Wiesz, co muszę zrobić.

- Musisz? - Poł oż ył a dł oń na jego zdrowej nodze, trochę ponad kolanem. - Prawdziwy mę ż czyzna robi to, co chce zrobić, a nie to, co musi. - Musnę ł a delikatnie jego udo - cień obietnicy. - Kró lestwu potrzeba silnego Namiestnika. Joff jest jeszcze mał y. Nikt nie chce znowu wojny, a już na pewno nie ja. - Teraz dotknę ł a jego twarzy, wł osó w. - Skoro przyjaciele mogą zamienić się we wrogó w, wrogowie mogą stać się przyjació ł mi. Twoja ż ona znajduje się o tysią ce mil stą d, a mó j brat uciekł. Bą dź dla mnie mił y, Ned, a przysię gam, ż e nie poż ał ujesz.

- Czy podobną propozycję zł oż ył aś takż e Jonowi Arrynowi? Uderzył a go w twarz.

- Bę dę to nosił jako oznakę honoru - powiedział.

- Honoru - wycedził a przez zę by. - Jak ś miesz odgrywać przede mną szlachetnego mę ż a? Za kogo mnie bierzesz? Sam masz swojego bę karta, widział am go. Ciekawe, kim był a jego matka? Pewnie jakaś dornijska wieś niaczka, któ rą gwał cił eś, kiedy pł oną ł jej dom. A moż e dziwka? Albo pogrą ż ona w smutku siostra, lady Ashara? Podobno rzucił a się do morza. Dlaczego? Z powodu brata, któ rego zabił eś, czy moż e dziecka, któ re skradł eś? Powiedz mi, mó j szlachetny lordzie Eddardzie, czym ró ż nisz się od Roberta, ode mnie czy od Jaime’a?



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.