Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 41 страница



- Tak - odpowiedział a Lysa gł osem zimnym i grobowym, jakby mó wił to kapitan jej straż y.

- Czy teraz mogę kazać pofruną ć temu czł owieczkowi?

Tyrion Lannister podnió sł się. - Nie temu czł owieczkowi - odezwał się. - Ten czł owieczek pojedzie na dó ł w koszu. Dzię kuję bardzo.

- Zakł adasz… - zaczę ł a Lysa.

- Zakł adam, ż e Ró d Arrynó w dotrzymuje sł owa - powiedział karzeł. - Wielki jak Honor.

- Obiecał aś, ż e on pofrunie - wrzasną ł do matki Lord Eyrie i zaczą ł się trzą ś ć.

Twarz lady Lysy pokrył a się purpurą wś ciekł oś ci. - Moje dziecko, bogowie uznali go niewinnym. Nie mamy wyboru, musimy go uwolnić. Straż e - zawoł ał a gł oś no. - Zabierzcie z moich oczu lorda Lannistera i jego… stworzenie. Dajcie im eskortę do Krwawej Bramy, a potem uwolnijcie. Dopilnujcie, ż eby dostali konie i prowiant na drogę. Zwró cić im też broń i wszystko, co został o im odebrane. Przyda im się na gó rskiej drodze.

- Na gó rskiej drodze - powtó rzył Tyrion Lannister. Na ustach Lysy pojawił się lekki uś miech zadowolenia. Catelyn zdał a sobie sprawę, ż e przejazd tamtę dy był tylko innego rodzaju wyrokiem. Tyrion Lannister musiał o tym wiedzieć. Nawet jeś li zdawał sobie z tego sprawę, jedyną jego reakcją był kpią cy ukł on w kierunku lady Arryn. - Jak każ esz, pani - powiedział. - Znamy drogę.


Jon

 

- Jesteś cie tak samo beznadziejni jak wszyscy inni, któ rych dotą d ć wiczył em - oś wiadczył ser Alliser Thorne, kiedy zebrali się na dziedziń cu. - Macie rę ce stworzone do przerzucania gnoju, a nie do miecza, i gdyby to ode mnie zależ ał o, raczej bym was zapę dził do pasienia ś wiń. Jednak wczoraj dowiedział em się, ż e Gueren przyprowadzi pię ciu nowych chł opakó w. Z jednego albo dwó ch moż e coś bę dzie. Muszę zrobić dla nich miejsce, dlatego zdecydował em, ż e przekaż ę oś miu z was do dyspozycji Lorda Dowó dcy. - Wymienił kolejno wybranych kandydató w. - Ropucha, Kamienna Gł owa, Ż ubr, Kochaś, Pryszcz, Mał pa, ser Nur. - Przerwał na chwilę i spojrzał na Jona. - I Bę kart.

Pyp wrzasną ł uradowany i wyrzucił w gó rę miecz. Ser Alliser zgromił go spojrzeniem. - Odtą d bę dą was nazywać ludź mi z Nocnej Straż y, chociaż jesteś cie gł upsi od mał py kuglarza na jarmarku. Ż ó ł todzioby, cuchniecie latem, dlatego gdy nadejdzie zima, pozdychacie jak muchy. - Po tych sł owach ser Alliser Thorne odwró cił się i zostawił ich samych.

Pozostali chł opcy zebrali się wokó ł wybrań có w. Ś miali się, przeklinali i skł adali gratulacje. Halder uderzył Ropuchę mieczem w siedzenie na odlew i zawoł ał: - Ropucha, czł owiek Nocnej Straż y! - Z kolei Pyp ogł osił, ż e czarny brat potrzebuje konia, po czym wskoczył na plecy Grenna. Obaj upadli na ziemię, gdzie zaczę li się tarzać; wymierzają c sobie kuksań ce i pokrzykują c. Dareon popę dził do zbrojowni i wró cił z bukł akiem czerwonego, kwaś nego wina. Podawali go sobie z rę ki do rę ki, szczerzą c zę by jak gł upcy. W pewnym momencie Jon zauważ ył Samwella Tarly’ego, któ ry stał samotnie pod uschł ym drzewem w ką cie dziedziń ca. Podsuną ł mu bukł ak. - Ł yczek wina?

Sam potrzą sną ł gł ową. - Nie, dzię kuję, Jon.

- Dobrze się czujesz?

- Tak, nic mi nie jest - skł amał grubas. - Cieszę się, ż e was wybrali. - Jego okrą gł a twarz zatrzę sł a się, kiedy spró bował się uś miechną ć. - Kiedyś bę dziesz Pierwszym Zwiadowcą. Takim, jakim był twó j wuj.

- Jakim jest mó j wuj - poprawił go Jon. Nie chciał pogodzić się z myś lą, ż e wuj nie ż yje. Zamierzał coś jeszcze powiedzieć, ale przeszkodził mu Halder.

- Sami chcecie wszystko wypić? - Pyp wyrwał mu z rę ki bukł ak i odsuną ł się roześ miany. Grenn chwycił go za ramię, wtedy Pyp ś cisną ł bukł ak i cienka czerwona struż ka chlusnę ł a w twarz Jona. Halder zawył, widzą c, jak wino się marnuje. Jon spluną ł i chwycił Pypa za rę ce. Matthar i Jeren weszli na mur i zaczę li bombardować pozostał ych ś nież nymi kulami.

Kiedy wreszcie uwolnił się z wł osami obsypanymi ś niegiem i pochlapaną opoń czą, zobaczył, ż e Samwell Tarly znikną ł.

Tamtego wieczoru, Hobb Trzy Palce przyrzą dził chł opcom specjalny posił ek. Gdy Jon przybył do wspó lnej sali, sam Lord Zarzą dca poprowadził go do ł awki przy ogniu. Zanim odszedł, starzec poklepał go po ramieniu. Cał a ó semka wybrań có w zajadał a zanurzone w maś le jagnię ce ż eberka upieczone z czosnkiem i zioł ami z dodatkiem mię ty i rzepy. - Prosto ze stoł u Lorda Dowó dcy - powiedział im Bowen Marsh. Był y też sał atki z wł oskiego grochu, szpinaku i liś ci rzepy. A na koniec mroż one boró wki ze ś mietaną.

- Myś licie, ż e pozwolą nam zostać razem? - zastanawiał się Pyp, kiedy już się najedli.

Ropucha skrzywił się. - Mam nadzieję, ż e nie. Już nie mogę patrzeć na te twoje uszy.

- Widzieliś cie go - powiedział Pyp. - Przyganiał kocioł garnkowi. Z pewnoś cią zostaniesz zwiadowcą i wyś lą cię jak najdalej od zamku. Kiedy zaatakuje Mań ce Rayder, wystarczy, ż e podniesiesz przył bicę i pokaż esz swoją twarz, a ucieknie z wrzaskiem.

Roześ miali się wszyscy poza Grennem. - Mam nadzieję, ż e zostanę zwiadowcą.

- Zostaniesz, tak jak inni - powiedział Matthar. Wszyscy, któ rzy przywdziewali czarny stró j, wchodzili na Mur i bronili go z bronią w rę ku, lecz prawdziwymi wojownikami zostawali zwiadowcy. To oni mieli odwagę wyjechać poza Mur i, przemierzają c nawiedzane lasy i skute lodem gó ry na zachó d od Wież y Cieni, walczyli z dzikimi, olbrzymami i ogromnymi ś nież nymi niedź wiedziami. - Nie wszyscy - powiedział Halder. - Ja pó jdę do budowniczych. Co nam po zwiadowcach, jeś li Mur runie?

Zakon budowniczych dostarczał murarzy i cieś li, któ rzy mieli naprawiać wież e i mury, gó rnikó w potrzebnych do kopania tuneli i kruszenia kamienia na drogi i ś cież ki, a takż e drwali, któ rzy wycinali drzewa, gdy las zbytnio napierał na Mur. Opowiadano, ż e kiedyś wycinano ogromne lodowe bloki z zamarznię tych jezior w gł ę bi lasu i przywoż ono je na saniach, by podwyż szyć nimi Mur. Jednak od tamtych czasó w minę ł y cał e wieki i teraz jeź dzili tylko wzdł uż Muru od Wschodniej Straż nicy do Wież y Cieni, by znaleź ć pę knię cia i topnieją ce miejsca, któ re należ ał o naprawić.

- Stary Niedź wiedź nie jest gł upi - zauważ ył Dareon. - Na pewno zostaniesz budowniczym, a Jon zwiadowcą. Najlepiej z nas wszystkich wł ada mieczem i jeź dzi konno, a jego wuj był Pierwszym, zanim… - Nie skoń czył.

- Benjen Stark wcią ż jest Pierwszym Zwiadowcą - powiedział Jon Snow, obracają c w dł oniach miskę z boró wkami. Wszyscy pozostali pewnie stracili już nadzieję na powró t jego wuja, lecz nie on. Odsuną ł od siebie nietknię te boró wki i wstał.

- Nie bę dziesz ich jadł? - spytał Ropucha.

- Moż esz zjeś ć. - Jon prawie nie spró bował przysmakó w Hobba. - Mam już doś ć. - Zdją ł swó j pł aszcz z haka na ś cianie i ruszył do drzwi.

Pyp poszedł za nim. - O co chodzi, Jon?

- O Sama - odpowiedział. - Nie przyszedł na kolację.

- To do niego niepodobne - zauważ ył Pyp zamyś lony. - Myś lisz, ż e się rozchorował?

- Boi się, ponieważ zostawiamy go samego. - Przypomniał sobie dzień, w któ rym opuś cił Winterfell: smutne poż egnania, Bran w ł ó ż ku, Robb z gł ową przypró szoną ś niegiem, Arya zasypują ca go pocał unkami, kiedy podarował jej Igł ę. - Po zł oż eniu przysię gi rozejdziemy się do swoich obowią zkó w. Niektó rych pewnie gdzieś wyś lą, moż e do Wschodniej Straż nicy albo do Wież y Cieni. Sam zostanie na dalsze ć wiczenia z takimi jak Rast, Cuger i tymi nowymi, któ rzy mają przyjechać. Bogowie tylko wiedzą, co to za jedni, ale pewne jest, ż e ser Alliser poszczuje ich przeciwko niemu.

Pyp skrzywił się. - Zrobił eś, co mogł eś.

Kiedy wracał do Wież y Hardina po Ducha, poczuł niepokó j. Wilkor poszedł za nim posł usznie do stajni. Bardziej pł ochliwe konie strzygł y uszami i kopał y nerwowo w boksach, kiedy je mijali. Jon osiodł ał swoją klacz i wyjechał z Czarnego Zamku. Udał się na poł udnie w rozś wietloną księ ż ycowym blaskiem noc. Jon puś cił swobodnie wilkora, któ ry pomkną ł do przodu i znikną ł w mgnieniu oka. Wilk musi polować.

Jechał przed siebie bez celu. Przez jakiś czas podą ż ał wzdł uż strumienia, wsł uchany w bulgotanie lodowatej wody na kamieniach, a potem przejechał przez pole i znalazł się na kró lewskim trakcie. Cią gną ł się przed nim: wą ski, kamienisty, upstrzony chwastami; droga, któ ra nie napawał a ż adną obietnicą, a mimo to Jon Snow poczuł ogromną tę sknotę. Gdzieś tam daleko znajdował o się Winterfell, a jeszcze dalej Riverrun, Kró lewska Przystań, Orle Gniazdo i wiele innych miejsc; Casterly Rock, Wyspy Twarzy, czerwone Gó ry Dorne, niezliczone Wyspy Braavos, dymią ce ruiny starej Yalyrii. Miejsca, któ rych Jon nigdy nie zobaczy. Cał y ś wiat znajdował się tam, na koń cu drogi… a on był tutaj.

Kiedy zł oż y przysię gę, Mur stanie się jego domem aż do koń ca, aż bę dzie tak stary jak maester Aemon. - Jeszcze nie zł oż ył em przysię gi - powiedział do siebie. Nie był przestę pcą, któ ry miał do wyboru wstą pić do Nocnej Straż y albo odpowiedzieć za popeł nione zbrodnie. Przybył tam z wł asnej woli i mó gł odjechać … dopó ki nie zł oż y przysię gi. Wystarczył o jechać przed siebie, a przed kolejną peł nią księ ż yca bę dzie w Winterfell ze swoimi brać mi.

Z przybranymi brać mi, upomniał samego siebie. I z lady Stark, któ ra nie ucieszy się na twó j widok. Nie był o dla niego miejsca w Winterfell ani w Kró lewskiej Przystani. Nawet jego wł asna matka nie miał a dla niego miejsca. Posmutniał na myś l o niej. Zastanawiał się, kim był a, jak wyglą dał a, dlaczego nie poś lubił a jego ojca. Był a pewnie dziwką albo cudzoł oż nicą. Wią zał a się z nią jakaś mroczna albo haniebna tajemnica, bo z jakiego innego powodu lord Eddard nie chciał o niej mó wić?

Jon Snow odwró cił się i spojrzał za siebie. Wzgó rze zasł aniał o ś wiatł a Czarnego Zamku, lecz Mur pozostał widoczny, upiornie blady, ogromny i zimny, cią gną ł się przez cał y horyzont.

Zawró cił konia i ruszył z powrotem do domu.

Duch powró cił, kiedy wjechał na szczyt wzniesienia, ską d dostrzegł blask lampy na Wież y Lorda Dowó dcy. Wilkor biegł obok konia z pyskiem umazanym krwią. Jon znowu powró cił myś lami do Samwella Tarly’ego. Zanim dojechał do stajni, wiedział już, co ma robić.

Pokoje maestera Aemona znajdował y się w przysadzistej, drewnianej wież y poniż ej pomieszczeń rekrutó w. Wiekowy starzec dzielił je z dwoma mł odymi zarzą dcami, któ rzy mu usł ugiwali i pomagali. Czarni bracia ż artowali, ż e przydzielono mu dwó ch najbrzydszych ludzi, jacy sł uż yli w Nocnej Straż y, ponieważ prawie ś lepy nie musiał na nich patrzeć. Clydas był niski, ł ysy i pozbawiony podbró dka, o ró ż owych krecich oczkach. Chett miał na szyi naroś l wielkoś ci goł ę biego jaja i czerwoną twarz upstrzoną czyrakami i pryszczami. Moż e dlatego sprawiał wraż enie rozgniewanego.

To wł aś nie Chett otworzył Jonowi drzwi. - Muszę porozmawiać z maesterem Aemonem - oznajmił Jon.

- Maester jest już w ł ó ż ku, jak zawsze o tej porze. Przyjdź rano, moż e cię przyjmie - odparł i zaczą ł zamykać drzwi.

Jon przytrzymał je butem. - Muszę porozmawiać z nim teraz. Rano bę dzie za pó ź no.

Chett zmarszczył czoł o. - Maester nie przywykł do tego, ż eby go budzić w nocy. Czy ty wiesz, ile on ma lat?

- Wystarczają co duż o, ż eby przyjmować goś ci z wię kszą wyrozumiał oś cią niż ty - powiedział Jon. - Przeproś go w moim imieniu. Nie zawracał bym mu gł owy, gdyby sprawa nie był a waż na.

- A jeś li odmó wię?

Jon wsuną ł nogę dalej mię dzy drzwi. - Jeś li bę dę musiał, to postoję tutaj cał ą noc.

Czarny brat prychną ł niezadowolony, lecz otworzył drzwi, by go wpuś cić. - Zaczekaj w bibliotece. Rozpal ogień. Znajdziesz tam drewno. Nie pozwolę, ż eby maester przezię bił się przez ciebie.

Zanim Chett przyprowadził maestera Aemona, Jon zdą ż ył doł oż yć do ognia wię kszy kawał drewna, tak ż e ogień trzaskał wesoł o. Starzec przygotowany był już do snu, chociaż na szyi miał ł ań cuch swojego zakonu. Nie zdejmował go nawet na noc. - Usią dę na krześ le przy kominku - przemó wił, gdy tylko poczuł na twarzy ciepł o ognia. Kiedy usiadł wygodnie, Chett przykrył mu nogi futrem i staną ł przy drzwiach.

- Niech maester mi wybaczy, ż e go budził em - powiedział Jon Snow.

- Nie obudził eś mnie - odparł maester Aemon. - Z wiekiem potrzebuję coraz mniej snu, a jestem już doś ć stary. Czę sto poł owę nocy spę dzam w towarzystwie duchó w, wspominają c wydarzenia sprzed pię ć dziesię ciu lat, jakby zdarzył y się wczoraj. Niespodziewany goś ć o pó ł nocy moż e okazać się mił ą odmianą. A zatem powiedz mi, Jonie Snow, czemu przychodzisz o tak dziwnej porze?

- Chciał em prosić, ż eby Samwell Tarly został takż e przyję ty do sł uż by w Nocnej Straż y.

- To nie jest sprawa dla maestera - wtrą cił Chett.

- Z rozkazu Lorda Dowó dcy rekruci pozostają pod komendą ser Allisera Thorne’a - odpowiedział spokojnie maester. - Dobrze wiesz, ż e tylko on decyduje, kiedy chł opak jest gotowy do zł oż enia przysię gi. Dlaczego wię c przychodzisz z tym do mnie?

- Lord Dowó dca sł ucha twoich rad - powiedział Jon. - A poza tym chorzy i ranni pozostają pod twoją opieką.

- A czy twó j przyjaciel, Samwell, jest chory albo ranny?

- Bę dzie, jeś li mu nie pomoż esz - odparł Jon.

Potem opowiedział wszystko, nawet o tym, ż e napuś cił Ducha na Rasta. Maester Aemon sł uchał w milczeniu; jego ś lepe oczy pozostawał y nieruchome, wpatrzone w ogień. Za to twarz Chetta ciemniał a z każ dym sł owem Jona. - Jeś li go nie obronimy, Sam nie ma szans - skoń czył Jon. - Do miecza się nie nadaje. Moja siostra Arya nie ma jeszcze dziesię ciu lat, lecz zrobił aby z niego sieczkę. Jeś li zostanie u ser Allisera, prę dzej czy pó ź niej ktoś go zrani albo zabije.

- Widział em tego grubasa we wspó lnej sali - nie wytrzymał Chett. - Przypomina ś winię i jest beznadziejnym tchó rzem, jeś li to, co mó wisz, jest prawdą.

- Moż e i tak jest - odparł maester Aemon. - Powiedz mi, Chett, co byś nam poradził?

- Zostawić go tam, gdzie jest - powiedział Chett. - Na Murze nie ma miejsca dla sł abych. Ser Alliser zrobi z niego mę ż czyznę albo go zabije, bogowie jedynie wiedzą.

- To gł upie - powiedział Jon. Wzią ł gł ę boki oddech, ż eby zebrać myś li. - Pamię tam, jak kiedyś zapytał em maestera Luwina, dlaczego zdecydował się nosić ł ań cuch.

Maester Aemon dotkną ł swojego wł asnego koł nierza; jego kruche palce pogł adził y lekko cię ż kie metalowe ogniwa. - Mó w dalej.

- Odpowiedział mi wtedy, ż e jego koł nierz zrobiony jest z ł ań cucha, aby przypominał mu, ż e ś lubował sł uż yć - mó wił dalej Jon.

- Zapytał em go też, dlaczego każ de ogniwo zrobione jest z innego metalu. Do szarej szaty bardziej by pasował srebrny ł ań cuch. Maester Luwin roześ miał się wtedy. Odpowiedział mi, ż e maester wykuwa swó j ł ań cuch studiami. Każ dy rodzaj metalu przedstawia inny rodzaj wiedzy: zł oto reprezentuje wiedzę o pienią dzach i rachunkach, srebro przedstawia zdolnoś ci lecznicze, ż elazo sztukę wojenną. Wspomniał też o innych znaczeniach ł ań cucha. Mó wił, ż e ma on przypominać maesterowi o kró lestwie, któ remu sł uż y. Lordowie to zł oto, rycerze stal, lecz z dwó ch ogniw nie powstanie ł ań cuch. Potrzeba srebra, ż elaza, oł owiu, miedzi, cyny, brą zu i innych metali, któ re symbolizują wieś niakó w, kowali, kupcó w i innych. Do zrobienia ł ań cucha potrzeba ró ż nych rodzajó w metali, podobnie i kró lestwo potrzebuje ró ż nych ludzi.

Maester Aemon uś miechną ł się. - Tak?

- Nocna Straż takż e potrzebuje ró ż nych ludzi. Przecież mamy zwiadowcó w, zarzą dcó w i budowniczych, prawda? Lord Renly nie potrafił zrobić z Sama wojownika i ser Alliserowi takż e się to nie uda. Nie moż na przekuć cyny w ż elazo, ż eby nie wiem jak bić mł otem, ale nie znaczy to jeszcze, ż e cyna jest bezuż yteczna. Dlaczego Sam nie miał by zostać zarzą dcą?

Chett skrzywił się. - Ja jestem zarzą dcą. Myś lisz, ż e to ł atwa praca, dobra dla takich tchó rzy? Nasz zakon trzyma przy ż yciu cał ą Straż. Polujemy i uprawiamy ziemię, doglą damy koni, doimy krowy, zbieramy drewno na opał, gotujemy. A jak są dzisz, kto zajmuje się waszymi ubraniami albo dostawami z poł udnia? Zarzą dcy.

Maester Aemon był ł agodniejszy w swoich dociekaniach. - Czy twó j przyjaciel potrafi polować?

- Nienawidzi polowania - przyznał Jon.

- Czy potrafi zaorać pole? - spytał maester. - Potrafi powozić wozem albo pł ywać statkiem? Dał by radę zaszlachtować krowę?

- Nie.

Chett roześ miał się zł oś liwie. - Widział em, co się dzieje z takimi rozmazanymi panią tkami, kiedy ich zagonić do roboty. Wystarczy kazać im powyrabiać trochę masł a, a zaraz mają cał e rę ce w pę cherzach. Każ im narą bać drewna, a obetną sobie stopę.

- Wiem, co Sam potrafi robić lepiej od wszystkich innych.

- Tak? - spytał Maester.

Jon zerkną ł ostroż nie na Chetta, któ ry wcią ż stal przy drzwiach z twarzą czerwoną od pryszczy i gniewu. - Mó gł by tutaj pomagać - powiedział szybko. - Dobrze rachuje, potrafi też czytać i pisać. Wiem, ż e Chett nie umie czytać, a Clydas ma sł aby wzrok. Sam przeczytał wszystkie ksią ż ki z biblioteki swojego ojca. Dał by sobie też radę z krukami. Zwierzę ta go lubią. Duch podszedł do niego od razu. Jest wiele rzeczy, któ re mó gł by robić, zamiast się bić. W Nocnej Straż y przyda się każ dy czł owiek. Po co kogoś zabijać? Lepiej go wykorzystać.

Aemon zamkną ł oczy i przez kró tką chwilę Jon są dził, ż e starzec zasną ł. Wreszcie maester przemó wił: - Jonie Snow, maester Luwin dobrze cię nauczył. Twó j umysł jest ró wnie szybki jak twó j miecz.

- Czy to znaczy? …

- To znaczy, ż e zastanowię się nad tym, co powiedział eś - odparł maester zdecydowanie. - A teraz pó jdę już spać. Chett, odprowadź naszego mł odego brata.


Tyrion

 

Schronili się w niewielkim lasku osiny, niedaleko gó rskiej drogi. Tyrion zbierał drewno, tymczasem konie pił y wodę ze strumienia. Schylił się, by podnieś ć zł amaną gał ą ź i przyjrzał jej się uważ nie. - Taka bę dzie dobra? Nie mam wprawy w rozpalaniu ogniska. Morrec zawsze się tym zajmował.

- Masz zamiar rozpalić ognisko? - spytał Bronn i spluną ł. - Tak bardzo chcesz umrzeć, karle? Postradał eś zmysł y? Ogień sprowadzi ludzi ze wszystkich klanó w z okolicy. Lannister, ja chcę przeż yć tę podró ż.

- Niby jak chcesz tego dokonać? - spytał Tyrion. Wsadził gał ą ź pod pachę i rozejrzał się za nastę pną. Bolał y go plecy od cią gł ego schylania się, a ponadto jechali od ś witu, kiedy to ser Lyn Corbray o kamiennej twarzy pozwolił im przejechać przez Krwawą Bramę i rozkazał nigdy tam nie wracać.

- Nie mamy szans na przebicie się z powrotem - powiedział Bronn - ale dwó ch zwraca na siebie mniejszą uwagę niż dziesię ciu. Im szybciej przejedziemy gó ry, tym szybciej dotrzemy nad rzekę. Dlatego nie wolno nam zwlekać. Trzeba podró ż ować nocą, a w cią gu dnia przyczaić się gdzieś, w miarę moż liwoś ci unikać drogi, robić jak najmniej hał asu i nie rozpalać ognia.

Tyrion Lannister westchną ł. - Wspaniał y plan, Bronn. Spró buj, moż e ci się uda… ale wybacz, jeś li nie bę dę marnował czasu na grzebanie cię.

- To ty, karle, masz nadzieję mnie przeż yć? - Najemnik wyszczerzył zę by w uś miechu. W miejscu, w któ rym tarcza ser Yardisa Egena zł amał a mu zą b, widniał a ciemna dziura.

Tyrion wzruszył ramionami. - Czy moż e być lepszy sposó b na to, ż eby spaś ć z gó ry i zł amać sobie kark niż dł uga i szybka jazda? Ja wolę podró ż ować spokojniej. Bronn, wiem, ż e lubisz konie, ale jeś li zajeź dzimy nasze wierzchowce i zdechną pod nami, osiodł amy chyba cieniokoty. A poza tym ludzie z klanó w i tak nas znajdą, ż ebyś my nie wiem co robili. Wszę dzie mają swoich zwiadowcó w. - Zatoczył ł uk dł onią w rę kawicy, wskazują c na otaczają ce ich strome turnie. Bronn skrzywił się. - A zatem już nie ż yjemy, Lannister.

- Jeś li tak, to wolę umrzeć wygodnie - odparł Tyrion. - Musimy rozpalić ognisko. Noce są tutaj bardzo zimne, dlatego ciepł a strawa rozgrzeje nas i poprawi nam humory. Myś lisz, ż e moż na tu coś upolować? Wprawdzie lady Lysa uraczył a nas wspaniał omyś lnie soloną woł owiną, twardym serem i czerstwym chlebem, ale nie chciał bym zł amać sobie zę ba, pozostają c tak daleko od najbliż szego maestera.

- Znajdę coś do jedzenia. - Bronn przyglą dał się podejrzliwie Tyrionowi spod grzywy ciemnych wł osó w, któ re opadł y mu na oczy. - Powinienem zostawić cię tutaj razem z twoim gł upim ogniskiem. Dwa konie zwię kszył yby moją szansę przeż ycia. I co byś wtedy zrobił, karle?

- Pewnie bym umarł. - Tyrion schylił się po nastę pny patyk.

- Nie wierzysz, ż e mó gł bym to zrobić, co?

- Nawet byś się nie zawahał, gdyby chodził o o twoje ż ycie. Szybko uciszył eś swojego przyjaciela, Chiggena, kiedy dostał strzał ę w brzuch. - Bronn zł apał wtedy Chiggena za wł osy i przecią gną ł mu sztyletem za uchem, po czym oznajmił Catelyn Stark, ż e najemnik umarł z powodu rany.

- I tak prawie nie ż ył - powiedział Bronn. - Ludzie z klanu znaleź li nas przez jego ję ki. Chiggen zrobił by tak samo… a poza tym on nie był moim przyjacielem. Podró ż owaliś my razem, to wszystko. Nie zapominaj o tym, karle. Walczył em za ciebie, ale cię nie kocham.

- Potrzebował em twojego miecza, a nie twojej mił oś ci - powiedział Tyrion i rzucił na ziemię narę cze drewna.

Bronn uś miechną ł się. - Dzielny jesteś, muszę ci to przyznać. Ską d wiedział eś, ż e stanę po twojej stronie?

- Wiedział em? - Tyrion przykucną ł niezgrabnie na swoich kró tkich nogach, ż eby zbudować ognisko. - Raczej rzucał em koś ć mi. W karczmie obaj z Chiggenem pomogliś cie mnie ują ć. Nie rozumiem, dlaczego? Pozostali uznali to za swó j obowią zek, zrobili to dla honoru lordó w, któ rym sł uż yli. Wy nie mieliś cie za sobą ż adnego lorda, ż adnego obowią zku ani cennego honoru, po co wię c się mieszać? - Wyją ł nó ż i nastrugał z kija trochę wió ró w na rozpał kę. - Dlaczego w ogó le najemnik bierze się za cokolwiek? Dla zł ota. Są dził eś, ż e lady Catelyn nagrodzi cię za twoją pomoc, moż e nawet przyjmie na sł uż bę? No, wystarczy. Masz krzemień?

Bronn wsuną ł dwa palce do sakiewki zawieszonej u pasa i rzucił mu krzemień. Tyrion chwycił kamień w powietrzu.

- Dzię kuję - powiedział. - Tylko ż e ty nie znasz Starkó w. Lord Eddard jest dumny, a jego ż ona jeszcze bardziej. Och, niewą tpliwie już po wszystkim dostał byś od niej kilka monet. Wcisnę ł aby ci je do rę ki i powiedział a kilka mił ych sł ó w ze skrzywioną miną, ale nic wię cej. Starkowie potrzebują ludzi lojalnych, odważ nych i nie pozbawionych honoru, ty zaś i Chiggen, szczerze mó wią c, jesteś cie nisko urodzoną szumowiną. - Tyrion uderzył krzemieniem o ostrze sztyletu, pró bują c wykrzesać iskrę, lecz bezskutecznie.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.