Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 35 страница



- Mamo? - Rozległ się dziecię cy gł os. Lysa obró cił a się gwał townie, powiewają c szatą. W drzwiach stał Robert Arryn, Lord Eyrie. Przyglą dał im się szeroko otwartymi oczyma z porwaną szmacianą lalką w dł oniach. Jako chorowite dziecko, był przeraź liwie chudy i mał y, jak na swó j wiek, co pewien czas jego ciał em wstrzą sał dreszcz. Dreszczowa choroba, jak mó wił maester. - Sł yszał em gł osy.

Nic dziwnego, pomyś lał a Catelyn. Lysa mó wił a podniesionym gł osem, niemal krzyczał a, a teraz przeszywał a ją swoim spojrzeniem. - To jest twoja ciotka Catelyn, dziecinko. Moja siostra, lady Stark. Pamię tasz?

Chł opiec popatrzył na nią nieprzytomnym spojrzeniem. - Chyba tak - odpowiedział i zamrugał szybko. Nie miał roku, kiedy Catelyn widział a go ostatni raz.

Lysa usiadł a przy ogniu i zwró cił a się do syna: - Chodź do mamy, kochanie. - Poprawił a na nim ubranie i przejechał a dł onią po jego bujnych brą zowych wł osach. - Czyż nie jest pię kny? I silny. Nie wierz w to, co mó wią. Jon wiedział. Nasienie jest silne, powiedział mi. To był y jego ostatnie sł owa. Wcią ż powtarzał imię Roberta i tak mocno ś ciskał mi ramię, ż e zostawił ś lady. Powiedz im, ż e nasienie jest silne. Jego nasienie. Chciał, ż eby wszyscy wiedzieli, jakim silnym i dobrym chł opcem bę dzie moje dziecko.

- Lyso - powiedział a Catelyn. - Jeś li twoje przypuszczenia co do Lannisteró w są sł uszne, tym bardziej powinniś my dział ać szybko. My…

- Nie przy dziecku - powiedział a Lysa. - Jest bardzo wraż liwy, prawda, kochanie?

- Chł opiec jest Lordem Eyrie i Obroń cą Yale - przypomniał a jej Catelyn - i nie ma czasu na czuł ostki. Ned uważ a, ż e moż e dojś ć do wojny.

- Przestań! - przerwał a jej Lysa. - Przestraszysz chł opca. - Mał y Robert zerkną ł na Catelyn przez ramię i zaczą ł drż eć. Przytulił się mocniej do matki, wypuszczają c z rą k lalkę, któ ra upadł a na podł ogę wył oż oną sitowiem. - Nie bó j się, dziecinko - wyszeptał a Lysa. - Mamusia jest tutaj, nic ci się nie stanie. - Odchylił a szatę i wysunę ł a cię ż ką, biał ą pierś. Chł opiec przywarł do matki jeszcze mocniej i zaczą ł ssać. Lysa pogł adził a go po wł osach.

Catelyn nie wiedział a, co powiedzieć. Syn Jona Arryna, pomyś lał a z niedowierzaniem. Przypomniał a sobie swoje najmł odsze dziecko; Rickon miał dopiero trzy lata i był bardzo ż ywotnym dzieckiem. Teraz rozumiał a, dlaczego lordowie z Yale niepokoili się. Rozumiał a, dlaczego Kró l pró bował zabrać dziecko od matki i dać je na wychowanie Lannisterom…

- Tutaj jesteś my bezpieczni - powiedział a Lysa. Catelyn nie był a pewna, czy mó wił a do niej, czy do swojego syna.

- Nie bą dź gł upia - warknę ł a Catelyn. Czuł a wzbierają cy w niej gniew. - Nikt nie jest bezpieczny. Mylisz się, jeś li są dzisz, ż e Lannisterowie zapomną o tobie tylko dlatego, ż e się tutaj schował aś.

Lysa zakrył a dł oń mi uszy chł opca. - Nawet gdyby udał o im się przeprowadzić armie przez gó ry, a potem przez Krwawą Bramę, Eyrie i tak pozostanie niezdobyte. Sama widział aś. Ż aden wró g nie wedrze się tutaj.

Catelyn miał a ochotę uderzyć siostrę. Wuj Brynden pró bował ją ostrzec, teraz dopiero zrozumiał a. - Każ dy zamek jest do zdobycia.

- Nie ten - upierał a się Lysa. - Wszyscy tak twierdzą. Nie wiem tylko, co mam zrobić z tym karł em, któ rego mi przywiozł aś?

- Czy on jest zł ym czł owiekiem? - spytał Lord Eyrie, wypuszczają c z ust czerwony i wilgotny sutek.

- Bardzo zł ym - powiedział a Lysa i zakrył a pierś. - Ale mamusia nie pozwoli, ż eby cię skrzywdził.

- Każ mu fruwać - rzucił Robert oż ywionym gł osem.

Lysa pogł adził a go po gł owie. - Moż e tak zrobimy - powiedział a cicho. - Moż e wł aś nie tak zrobimy.


Eddard

 

Znalazł Littlefingera we wspó lnym pokoju burdelu; gawę dził wesoł o z wysoką, elegancką kobietą o skó rze czarnej jak atrament, ubranej w stró j z pió r. Przy kominku Heward grał na fanty z hoż ą dziewką. Jak dotą d stracił swó j pas, pł aszcz, kolczugę i prawy but, dziewczyna zaś musiał a rozpią ć koszulę do pasa. Przy oknie mokrym od deszczu stał Jory Cassel i przyglą dał im się uś miechnię ty.

Ned zatrzymał się na dole schodó w i wcią gną ł rę kawice. - Czas na nas. Zał atwił em już swoje sprawy.

Heward zerwał się na nogi i zaczą ł zbierać szybko swoje rzeczy. - Jak każ esz, panie - powiedział Jory. - Pomogę Wył owi przyprowadzić konie. - Ruszył do drzwi.

Tymczasem Littlefinger poż egnał się z kobietą. Pocał ował ją w policzek, szepną ł do ucha jakiś ż art, któ ry ją rozś mieszył i podszedł do Neda. - Twoje sprawy - zapytał - czy raczej sprawy Roberta? Mó wią, ż e Namiestnik ś ni snami Kró la, przemawia jego gł osem i rzą dzi jego mieczem. Czy takż e pieprzy jego…

- Lordzie Baelish - przerwał mu Ned. - Wycią gasz pochopne wnioski. Wdzię czny ci jestem za pomoc. Bez ciebie nie wiadomo kiedy byś my znaleź li ten burdel. Nie znaczy to jednak, ż e bę dę znosił twoje kpiny. A poza tym nie jestem już Namiestnikiem.

- Domyś lam się, ż e wilkor to jurna bestia - powiedział Littlefinger, a jego usta wykrzywił uś mieszek.

Szli do stajni w ciepł ym deszczu, któ ry wylewał się z szarego nieba z jednostajnym bę bnieniem. Ned nacią gną ł na gł owę kaptur swojego pł aszcza, a Jory wyprowadził jego konia. Za nim szedł mł ody Wył; jedną rę ką trzymał wodze kobył y Littlefingera, drugą zaś zapinał pas i spodnie. Zza drzwi stajni wyjrzał a bosonoga, rozchichotana dziwka.

- Wracamy do zamku, panie? - spytał Jory. Ned skiną ł gł ową i wskoczył na konia. Pozostali poszli w jego ś lady.

- Chataya prowadzi doskonał y interes - powiedział Littlefinger, kiedy ruszyli. - Zastanawiam się, czy go nie kupić. Doszedł em do wniosku, ż e burdele stanowią lepszą inwestycję niż statki. Dziwki rzadko toną, a kiedy już przyjmują na pokł ad pirató w, ci pł acą ró wnie dobrze jak wszyscy inni. - Lord Petyr zachichotał, rozbawiony wł asnym dowcipem. Ned nie przerywał mu. Niebawem Littlefinger wygadał się i dalej jechali w milczeniu. Deszcz wygnał wszystkich pod dachy i ulice Kró lewska Przystań opustoszał y. Padał nieustannie na gł owę Neda, ciepł y jak krew i natarczywy jak stare grzechy. Po jego twarzy spł ywał y grube krople.

- Robert nigdy nie wytrzyma w jednym ł ó ż ku - Lyanna powiedział a mu to pewnej nocy w Winterfell, dawno temu, kiedy ich ojciec obiecał jej rę kę mł odemu Lordowi z Koń ca Burzy. - Podobno ma już dziecko z jaką ś dziewczyna z Yale. - Ned trzymał w ramionach Myę, wię c nie mó gł zaprzeczyć, nie potrafił kł amać przed siostrą. Ale zapewnił ją, ż e nie liczył y się czyny Roberta przed zarę czynami, ż e jest on dobrym czł owiekiem i ż e bę dzie ją kochał cał ym sercem. Wtedy Lyanna uś miechnę ł a się tylko. - Mił oś ć jest sł odka, najdroż szy Nedzie, ale nie potrafi zmienić natury czł owieka.

Tamta dziewczyna był a tak mł oda, ż e Ned nie ś miał zapytać jej o wiek. Z pewnoś cią był a wtedy dziewicą; lepsze burdele potrafił y znaleź ć dziewice, wystarczył o tylko odpowiednio zapł acić. Miał a jasnorude wł osy i lekkie piegi u nasady nosa, a kiedy wysunę ł a pierś, by nakarmić dziecko, zobaczył, ż e piegi pokrywają cał e jej ciał o. - Nazwał am ją Barra - powiedział a, spoglą dają c na dziecko. - Jest bardzo podobna do niego, prawda, panie? Ma jego nos i wł osy…

- Tak. - Eddark Stark dotkną ł wtedy delikatnych, ciemnych wł osó w dziecka. Przesypał y się mię dzy jego palcami niczym czarny jedwab. Pierwsze dziecko Roberta miał o takie same wł osy, przypomniał sobie. - Kiedy go zobaczysz, powiedz mu, panie… powiedz mu, co chcesz. Powiedz mu, jaka jest pię kna.

- Powiem - obiecał jej Ned. To był o jego przekleń stwo. Robert potrafił obiecać dozgonną mił oś ć, a wieczorem już niczego nie pamię tał, lecz Ned Stark dotrzymywał obietnic. Przypomniał sobie obietnice, któ re zł oż ył Lyannie, zanim umarł a, i cenę, jaką zapł acił za ich dotrzymanie.

- Powiedz mu też, ż e od tamtej pory nie był am z ż adnym innym. Przysię gam na starych i nowych bogó w. Ze wzglę du na dziecko Chataya dał a mi sześ ć miesię cy wolnego. I ż ebym mogł a spokojnie na niego czekać. Powiesz mu, ż e czekam? Nie chcę klejnotó w, niczego, tylko jego. Zawsze był dla mnie dobry.

Dobry dla ciebie, pomyś lał Ned. - Powiem mu, dziecko. I obiecuję ci, ż e twojej có rce niczego nie zabraknie. - Uś miechnę ł a się wtedy uś miechem tak wdzię cznym i nieś miał ym, ż e aż zadrż ał. Ned jechał potem z obrazem Jona Snowa przed oczyma, był to jego wł asny obraz, tyle tylko ż e mł odszy. Skoro bogowie spoglą dają na bę karty nieprzychylnym okiem, pomyś lał ze smutkiem, dlaczego obdarzają mę ż czyzn taką ż ą dzą? - Lordzie Baelish, co wiesz na temat bę kartó w Roberta?

- No có ż, przede wszystkim ma ich wię cej od ciebie.

- Ilu?

Littlefinger wzruszył ramionami. Deszcz spł ywał po pł aszczu na jego plecach krę tymi struż kami. - Czy to waż ne? Sypiają c z ró ż nymi kobietami, trzeba się liczyć, ż e niektó re z nich obdarzą cię prezentem, a Jego Mił oś ć nigdy sobie nie ż ał ował. Wiem, ż e uznał tego chł opaka z Koń ca Burzy, któ rego spł odził w noc zaś lubin lorda Stannisa. Nie mogł o być inaczej. Matka był a z Florentó w, siostrzenica lady Selyse, jedna z jej pokojó wek. Renly twierdzi, ż e Robert zanió sł dziewczynę na gó rę podczas uczty weselnej i posiadł ją na ł oż u weselnym, kiedy Stannis i jego panna jeszcze tań czyli. Podobno lord Stannis uznał to za zniewagę rodu swojej ż ony, dlatego kiedy chł opak się urodził, wysł ał go do Renly’ego. - Littlefinger zerkną ł na Neda. - Mó wią też, ż e Robert spł odził bliź niaki z jaką ś sł uż ą cą w Casterly Rock trzy lata temu, kiedy pojechał na zachó d na turniej lorda Tywina. Cersei kazał a zabić dzieci, a matkę sprzedał a handlarzowi niewolnikó w. Zrobił to za blisko domu i duma Lannisteró w został a uraż ona.

Ned Stark skrzywił się. Podobne historie opowiadano o wszystkich znacznych lordach z Kró lestwa. Nie wą tpił, ż e Cersei zdolna był a do podobnych czynó w, ale czy Kró l by jej pozwolił?

Z pewnoś cią nie Robert, któ rego znał niegdyś. Tamten Robert nie potrafił jeszcze przymykać oczu narzeczy, któ rych nie chciał widzieć.

- Dlaczego Jon Arryn miał by się nagle zainteresować bę kartami Kró la?

Littlefinger wzruszył przemoknię tymi ramionami. - Był jego Namiestnikiem. Pewnie Robert poprosił go, ż eby się upewnił, czy niczego im nie brakuje.

Ned przemó kł cał kiem, nawet jego dusza ozię bł a. - Musiał o chodzić o coś wię cej, inaczej by go nie zabili?

Littlefinger strzą sną ł deszcz z wł osó w i roześ miał się. - Teraz rozumiem. Lord Arryn dowiedział się, ż e Jego Mił oś ć zrobił brzuchy kilku dziwkom i ż onom rybakó w, wię c trzeba był o go uciszyć. Pewnie. Wystarczy pozwolić takiemu poż yć, a nastę pnego dnia wygada, ż e sł oń ce wschodzi.

W odpowiedzi Ned zmarszczył tylko czoł o. Po raz pierwszy od lat pomyś lał o Rhaegarze Targaryenie. Zastanawiał się, czy Rhaegar odwiedzał burdele; nie wiadomo dlaczego, ale uznał, ż e nie.

Deszcz zacinał coraz bardziej, siekł w oczy, bę bnią c o ziemię. W dó ł zbocza spł ywał y brą zowe strumienie. Nagle rozległ się krzyk Jory’ego:

- Panie! - a chwilę pó ź niej ulica zapeł nił a się ż oł nierzami.

Ned dostrzegł bł yski kolczug, nagolenniki, rę kawice i stalowe heł my przyozdobione zł otym lwem. Szkarł atne pł aszcze przylegał y, przemoczone, do plecó w ż oł nierzy. Nie miał czasu na liczenie, ale był o ich co najmniej dziesię ciu. Stanę li obok siebie, blokują c ulicę, uzbrojeni w dł ugie miecze i wł ó cznie z ż elaznymi grotami. - Z tył u! - Usł yszał ostrzeż enie Wył a i kiedy się odwró cił, zobaczył kolejnych ż oł nierzy, któ rzy odcię li im odwró t. Zadź wię czał miecz Jory’ego wycią gany z pochwy. - Z drogi albo ś mierć!

- Wilki wyją - powiedział dowó dca czerwonych pł aszczy do swoich ludzi; deszcz spł ywał mu po twarzy - chociaż takie mał e stado.

Littlefinger wysuną ł się ostroż nie do przodu. - Co to ma znaczyć! To jest Namiestnik Kró la.

- To był Namiestnik Kró la. - Bł oto tł umił o odgł osy kopyt jego gniadego rumaka. Ż oł nierze rozstą pili się przed nim. Na jego napierś niku ryczał lew Lannisteró w. - A teraz, szczerze mó wią c, nie wiem, kim on jest.

- Lannister, to szaleń stwo - powiedział Littlefinger. - Przepuś ć nas. Oczekują nas na zamku. Co ty wyrabiasz?

- On wie, co robi - powiedział Ned spokojnie.

Jaime Lannister uś miechną ł się. Nawet w tak deszczowy i pochmurny dzień jego wł osy pozostawał y jasne jak sł oń ce. - Masz rację. Szukam mojego brata. Pamię tasz go, prawda, lordzie Stark? Był z nami w Winterfell. Jasnowł osy, o ró ż nobarwnych oczach i cię tym ję zyku. Niski.

- Dobrze go pamię tam - odparł Ned.

- Zdaje się, ż e ma jakieś kł opoty w drodze do domu. Mó j ojciec pan bardzo się rozzł oś cił. Nie wiesz przypadkiem, kto mó gł by ź le ż yczyć mojemu bratu?

- Twó j brat został pojmany na mó j rozkaz. Ma odpowiedzieć za swoje zbrodnie - powiedział Ned Stark.

Littlefinger ję kną ł zrezygnowany. - Dajcie spokó j…

Ser Jaime wysuną ł miecz z pochwy i podjechał bliż ej. - Dobą dź broni, lordzie Stark. Jeś li bę dę musiał, to posiekam cię jak Aerysa, ale chcę, ż ebyś umarł z mieczem w dł oni. - Rzucił Littlefingerowi chł odne, peł ne pogardy spojrzenie. - Lordzie Baelish. Odjedź stą d jak najszybciej, zanim ktoś pochlapie krwią twó j kosztowny pł aszcz.

Littlefinger nie potrzebował dalszej zachę ty. - Sprowadzę Straż Miejską - zwró cił się do Neda. Ludzie Lannistera przepuś cili go i zaraz ponownie zamknę li szereg. Littlefinger ś cisną ł pię tami swoją kobył ę i znikną ł za rogiem.

Ż oł nierze Neda wycią gnę li miecze, lecz był o ich trzech przeciwko dwudziestu. Z okien i drzwi pobliskich domó w zerkali gapie, lecz nikt nie pró bował się wtrą cać. Jego ludzie byli konno, ż oł nierze Lannistera, poza nim samym, pieszo. Moż e by im się udał o przebić szybką szarż ą, jednak Eddard Stark wybrał pewniejszą taktykę. - Zabij mnie - rzucił ostrzegawczo do Kró lobó jcy - a Catelyn z pewnoś cią zabije Tyriona.

Jaime Lannister przył oż ył do piersi Neda koniec pozł acanego miecza, na któ rym kiedyś lś nił a krew ostatniego ze smoczych kró ló w. - Czyż by? Szlachetna Catelyn Tully z Riverrun miał aby zamordować zakł adnika? Nie są dzę. - Westchną ł. - Jednakż e nie chcę ryzykować ż ycia mojego brata, polegają c na honorze kobiety. - Jaime wsuną ł miecz do pochwy. - Tak wię c pozwolę ci chyba pobiec z powrotem do Roberta, byś mó gł się poskarż yć, jak cię przestraszył em. Ciekawe, czy zechce z tobą rozmawiać. - Jaime odgarną ł z czoł a mokre wł osy i obró cił konia. Wyjechawszy już poza linie swoich ż oł nierzy, spojrzał przez ramię na swojego kapitana. - Tregar, dopilnuj, ż eby lord Stark wró cił bezpiecznie.

- Jak każ esz, panie.

- Jednak… nie moż emy pozwolić, ż eby stą d odjechał, nie otrzymawszy ż adnej nauczki, dlatego - nawet w deszczu uś miech ser Jaime’a wydawał się promienny - zabijcie jego ludzi.

- Nie! - krzykną ł Ned Stark, chwytają c za miecz. Jaime odjeż dż ał już w dó ł ulicy, kiedy rozległ się krzyk Wył a. Czerwone pł aszcze pojawił y się ze wszystkich stron. Ned rozjechał jednego z nich i natarł mieczem na inne czerwone zjawy, któ re usuwał y się przed nim. Jory Cassel spią ł swojego konia i zaatakował. Rozległ się chrzę st druzgotanych koś ci, kiedy kopyto jego wierzchowca uderzył o w twarz ż oł nierza Lannisteró w. Drugi zatoczył się do tył u i przez chwilę Jory był wolny. Wył zaklą ł, kiedy ś cią gnę li go z jego zdychają cego konia. Ned pogalopował w jego stronę i uderzył mieczem w heł m Tregara. Zacisną ł zę by, czują c sił ę uderzenia. Tregar osuną ł się na kolana; lew na jego gł owie rozpadł się na pó ł, a po jego twarzy popł ynę ł a krew. Heward cią ł mieczem po rę kach, któ re trzymał y uzdę jego konia, kiedy wł ó cznia przebił a mu brzuch. Nagle Jory znowu znalazł się wś ró d nich, tryskają c czerwonym deszczem. - Nie! - krzykną ł Ned. - Jory, uciekaj! - Koń Neda poś lizną ł się i runą ł na ziemię. Nastą pił moment oś lepiają cego bó lu i poczuł smak krwi.

Widział, jak podcinają nogi konia Jory’ego i ś cią gają go na ziemię; zobaczył wznoszą ce się i opadają ce miecze, kiedy go otoczyli. Kiedy wreszcie koń Neda podnió sł się, on takż e spró bował wstać, lecz zaraz upadł, zachł ystują c się wł asnym krzykiem. Spojrzał na swoją nogę i zobaczył wystają cą koś ć. Wię cej już nic nie widział. Deszcz wcią ż padał.

Kiedy lord Eddard Stark ponownie otworzył oczy, był tylko ze swoimi zmarł ymi. Jego koń najpierw podszedł bliż ej, lecz wyczuwszy zapach krwi, uciekł szybko. Ned zacisną ł zę by i zaczą ł się czoł gać przez bł oto. Wydawał o mu się, ż e trwa to wiecznoś ć. Ludzie patrzyli przez mokre od deszczu okna, inni wychodzili na progi i zza rogó w, lecz nikt nie kwapił się z pomocą.

Littlefinger i Straż Miejska znaleź li go tam na ulicy trzymają cego w obję ciach ciał o Jory’ego Cassela.

Przyniesiono nosze, lecz mimo to podró ż do zamku był a nie do zniesienia i Ned ponownie stracił przytomnoś ć. Pamię tał, ż e widział jeszcze majaczą cą Czerwoną Twierdzę. Jej ś ciany z jasnoró ż owego kamienia pociemniał y w deszczu i teraz przybrał y kolor krwi.

A potem zobaczył nad sobą twarz Wielkiego Maestera Pycelle’a. Starzec, z pucharem w dł oni, wyszeptał: - Wypij, panie. Makowe mleko na uś mierzenie bó lu. - Przeł kną ł, a Pycelle polecił, ż eby zagotowali wina i przynieś li mu czysty jedwab. Tylko tyle pamię tał.


Daenerys

 

Ł uk Koń skiej Bramy Vaes Dothrak tworzył y dwa ogromne rumaki z brą zu; oba stał y dę ba, a ich kopyta stykał y się sto stó p nad ziemią.

Dany nie potrafił aby powiedzieć, po co brama w mieś cie, w któ rym nie ma muró w… ani nawet widocznych budynkó w. A jednak był a tam, potę ż na i pię kna, obejmują c sobą widoczne w oddali purpurowe gó ry.

Spiż owe rumaki rzucał y dł ugie cienie na falują ce trawy, kiedy khal Drogo, w otoczeniu swoich braci krwi, poprowadził khalasar ś wię tą drogą.

Dany jechał a na swoim siwku, a wraz z nią ser Jorah Mormoni i jej brat, Yiserys, znowu na koniu. Od tamtego dnia, kiedy zmuszony był wró cić pieszo do khalasar, zyskał sobie ż artobliwy przydomek khal Rhae Mhar, Kuś tykają cy Kró l. Nastę pnego dnia khal Drogo zaproponował mu miejsce na wozie, a Yiserys przyją ł zaproszenie. W swej bezmyś lnej ignorancji nie domyś lił się nawet, ż e został okpiony, ponieważ na wozach jeź dzili eunuchowie, kalecy, cię ż arne kobiety, najmł odsi i najstarsi. Dzię ki temu obdarzono go jeszcze innym tytuł em, khal Rhaggat, Kró l Wozó w. On sam są dził, ż e w ten sposó b khal chciał go przeprosić za zachowanie Dany. Ona zaś bł agał a ser Joraha, ż eby nie wyjawiał mu prawdy, co by go bardzo zawstydził o. Rycerz odparł na to, ż e kró lowi przydał aby się szczypta wstydu… ostatecznie jednak jej usł uchał. Potrzebował a wielu pró ś b i mił osnych zabiegó w, któ rych nauczył a ją Doreah, zanim udał o jej się przekonać Drogo, by pozwolił Yiserysowi doł ą czyć do nich na czele kolumny.

- Gdzie jest miasto? - spytał a, kiedy przejechali pod spiż owym ł ukiem. Nie widział a ż adnych budynkó w, ż adnych ludzi, jedynie trawy i drogę, wzdł uż któ rej ustawiono stare rzeź by z ró ż nych stron ś wiata, skradzione przez Dothrakó w w cią gu stuleci.

- Przed nami - odpowiedział ser Jorah. - Pod gó rą.

Za koń ską bramą po obu stronach drogi stali splą drowani bogowie i bohaterowie. Dany mijał a stopy zapomnianych bó stw wymarł ych miast, któ rzy ciskali piorunami w niebo. Ze swoich tronó w spoglą dali na nią kamienni kró lowie o twarzach poplamionych i pokancerowanych; nawet ich imiona zaginę ł y w odmę tach czasu. Na marmurowych cokoł ach tań czył y gibkie tancerki ubrane tylko w kwiaty albo rozsiewał y wonie z rozbitych dzbanó w. W trawie czaił y się potwory; czarne smoki z ż elaza o diamentowych oczach, ryczą ce gryfy, mantykory o jadowitych ogonach uniesionych groź nie i wiele innych, któ rych nie potrafił a nazwać. Niektó re z posą gó w przycią gał y swoją pię knoś cią wzrok Dany, na inne zaś ledwo zerknę ł a, przeraż ona ich brzydotą. Te, jak wyjaś nił ser Jorah, pochodził y prawdopodobnie z Krainy Cieni za Asshai.

- Tyle ich tu jest, i z tak wielu krajó w - powiedział a zdumiona, niesiona wolno przez swoją srebrzystą.

Yiserys nie podzielał jej zachwytu. - Ś mieci z wymarł ych miast - rzucił lekceważ ą co. Dla pewnoś ci mó wił w ję zyku powszechnym, nie znanym wię kszoś ci Dothrakó w. Mimo to Dany zerknę ł a do tył u na ludzi z jej khas. Chciał a mieć pewnoś ć, ż e nie usł yszeli jego sł ó w. Jej brat mó wił dalej swobodnie. - Te dzikusy potrafią tylko kraś ć rzeczy zrobione przez lepszych od nich ludzi… no i zabijać. - Roześ miał się. - Wiedzą, jak zabijać, for certes. Inaczej bym ich nie potrzebował.

- Ja jestem teraz jedną z nich - powiedział a Dany - wię c nie powinieneś nazywać ich dzikusami, bracie.

- Smok mó wi to, co chce - odparł Yiserys… w ję zyku powszechnym. - Spojrzał przez ramię na Agga i Rakhrao, jadą cych nie opodal, i posł ał im szyderczy uś miech. - Widzisz, te dzikusy nie mają nawet na tyle rozumu, ż eby zrozumieć ję zyk cywilizowanych ludzi. - Przy drodze wyró sł zjedzony przez mech kamienny monolit wysoki na pię ć dziesią t stó p. - Jak dł ugo jeszcze bę dziemy bł ą dzić wś ró d tych ruin, zanim Drogo da mi swoją armię? Mam już doś ć czekania.

- Księ ż niczka musi zostać przedstawiona dosh khaleen

- Tak, staruchom - przerwał jej brat. - I pokaż ą nam przedstawienie z przepowiednią o szczeniaku w jej brzuchu, tak jak mó wił aś. Tylko po co mi to wszystko? Mam doś ć koń skiego mię sa i smrodu tych dzikusó w. - Przył oż ył nos do szerokiego rę kawa swojej tuniki, gdzie zwykle trzymał saszetkę z perfumami, lecz teraz jego ubranie cuchnę ł o. Wszystkie jedwabie i weł niane szaty, któ re Yiserys przywió zł z Pentos, był y brudne i przepocone.

- Na Zachodnim Targu znajdziesz potrawy, któ re bardziej przypadną ci do gustu, Wasza Mił oś ć - powiedział ser Jorah Mormoni.

- Przyjeż dż ają tam kupcy z Wolnych Miast. Khal dotrzyma obietnicy w swoim czasie.

- Lepiej, ż eby to zrobił - mrukną ł Yiserys. - Mam zamiar się gną ć po koronę, któ rą mi obiecano. Nie wolno kpić ze smoka. - Na widok nagiej postaci kobiety o sześ ciu piersiach i gł owie frelki, podjechał bliż ej, ż eby się przyjrzeć kamiennemu posą gowi.

Dany odetchnę ł a nieco, lecz nie pozbył a się swojego niepokoju. - Modlę się, ż eby mó j syn-i-gwiazdy nie kazał mu czekać zbyt dł ugo - powiedział a do ser Joraha, kiedy jej brat odjechał na bezpieczną odległ oś ć.

Rycerz popatrzył za Yiserysem z pową tpiewaniem. - Twó j brat powinien był zostać w Pentos. Nie ma dla niego miejsca w khalasar. Illyrio ostrzegał go.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.