Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 34 страница



- Twierdzi, ż e tak, jeś li spotka mę ż czyznę, któ ry bę dzie jej odpowiadał - powiedział Brynden Tully. - Jednakż e jak dotą d odrzucił a Lorda Nestora i tuzin innych. Zarzeka się, ż e tym razem sama wybierze sobie pana mę ż a.

- Przynajmniej ty nie powinieneś się jej dziwić.

Ser Brynden ż achną ł się. - I nie dziwię, lecz… są dzę, ż e Lysa prowadzi grę. Bawi ją to, lecz moim zdaniem twoja siostra zamierza sama sprawować rzą dy, dopó ki jej syn bę dzie mó gł zostać lordem Eyrie nie tylko z tytuł u.

- Kobieta moż e rzą dzić ró wnie dobrze jak mę ż czyzna - powiedział a Catelyn.

- Wł aś ciwa kobieta - dodał jej wuj, odwracają c wzrok. - Pamię taj o tym, Cat. Lysa nie jest tobą. - Zawahał się na moment. - Szczerze mó wią c, obawiam się, ż e twoja siostra moż e cię rozczarować …

Spojrzał a na niego zdziwiona. - Co masz na myś li?

- Lysa, któ ra powró cił a z King’s Landing, nie jest tą samą dziewczyną, któ ra wyjechał a na poł udnie, kiedy jej mą ż został mianowany Namiestnikiem. Nie miał a lekkiego ż ycia przez wszystkie te lata. Musisz wiedzieć, ż e lord Arryn okazał się dbają cym mę ż em, ale ich mał ż eń stwo był o wynikiem zabiegó w politycznych, a nie namię tnoś ci.

- Podobnie jak i moje.

- Oba zaczę ł y się podobnie, lecz twoje okazał o się szczę ś liwsze. Dwoje martwo urodzonych dzieci, kilka poronień, ś mierć lorda Arryna… Bogowie obdarzyli ją tylko jednym dzieckiem, dlatego na nim skupił a wszystkie swoje uczucia; tylko dla niego ż yje, biedne dziecko. Nic dziwnego, ż e wolał a raczej uciec, niż pozwolić, ż eby oddali go pod opiekę Lannisteró w. Twoja siostra boi się, a najbardziej obawia się Lannisteró w. Wymknę ł a się z Czerwonej Twierdzy nocą jak zł odziej, a wszystko po to, by wyrwać syna z paszczy lwa… tymczasem ty sprowadzasz lwa na pró g jej domu.

- Jest spę tany - powiedział a Catelyn. Z prawej strony pojawił a się zieją ca ciemnoś cią rozpadlina. Mocniej ś cisnę ł a wodze konia i jechał a bardzo ostroż nie.

- Czyż by? - Odwró cił się i spojrzał na jadą cego z tył u Tyriona Lannistera. - Widzę topó r przy jego siodle i sztylet u pasa. Najemnik nie odstę puje go ani na krok niczym cień. Powiedz mi, kochanie, gdzie są jego ł ań cuchy?

Catelyn poruszył a się w siodle. - Karzeł nie przybył tutaj z wł asnej woli. Spę tany czy nie, jest moim wię ź niem. Lysa, podobnie jak ja, bę dzie chciał a, ż eby odpowiedział za swoje zbrodnie. Przecież to jej pana mę ż a zamordowali Lannisterowie, takż e swoim listem ostrzegł a nas przed nimi.

Brynden posł ał jej znuż ony uś miech. - Mam nadzieję, ż e się nie mylisz, dziecko - powiedział i westchną ł nie przekonany.

Sł oń ce dotarł o już na zachó d, kiedy zbocze pod kopytami ich koni zł agodniał o. Teraz droga był a szersza i mniej krę ta. Catelyn po raz pierwszy dostrzegł a dzikie kwiaty i trawy. Dotarł szy na dno doliny, mogli jechać szybciej. Ruszyli galopem przez zielone lasy, sioł a, mię dzy sadami i polami pszenicy, przez roziskrzone sł oń cem strumienie. Wuj wysł ał przodem chorą ż ego z podwó jnym proporcem, na któ rym widniał księ ż yc i sokó ł domu Arrynó w u gó ry, poniż ej zaś jego czarna ryba. Jeź dź cy, wozy kupcó w i chł opó w ustę pował y im drogi.

Mimo to dopiero po zmroku dotarli do przysadzistego zamku poł oż onego u stó p Lancy Olbrzyma. Na wał ach migotał y pochodnie, na ciemnych wodach fosy tań czył rogaty księ ż yc. Zwodzony most był już podniesiony, a kratę opuszczono, lecz Catelyn dostrzegł a ś wiatł a w wartowni, a takż e w oknach kwadratowych wież zamku.

- Księ ż ycowa Brama - powiedział jej wuj, kiedy podjechali bliż ej. Jego chorą ż y podjechał na skraj fosy, by przywoł ać straż z wartowni. - Siedziba Lorda Nestora. Powinien nas oczekiwać. Spó jrz w gó rę.

Catelyn podniosł a gł owę; jej wzrok wę drował coraz wyż ej i wyż ej. Począ tkowo widział a tylko skał y i drzewa, masyw gó ry spowity nocą, czarny jak bezgwiezdne niebo. Potem wysoko w gó rze dostrzegł a blask ogni wież y zbudowanej na stromym zboczu gó ry, któ rej ś wiatł a, niczym pomarań czowe oczy, spoglą dał y w dó ł. Nad nią znajdował a się inna, a potem trzecia jeszcze wyż ej, niczym migocą ca iskra na tle nieba. I wreszcie wysoko, gdzie szybował y sokoł y, bł ysk bieli w blasku księ ż yca. Poczuł a, ż e krę ci jej się w gł owie.

- Eyrie. - Usł yszał a szept zdumionego Marilliona.

Zaraz potem rozległ się gł os Tyriona Lannistera. - Zdaje się, ż e Arrynowie nie przepadają za towarzystwem. Jeś li zamierzacie kazać nam wspinać się na tę gó rę po ciemku, to lepiej od razu mnie zabijcie.

- Noc spę dzimy tutaj i wyruszymy rano - odpowiedział mu Brynden.

- Nie mogę się doczekać - odparł karzeł. - A jak tam wejdziemy. Nie potrafię jeź dzić na kozicach.

- Na muł ach - poprawił go Brynden, uś miechają c się.

- W zboczu gó ry wycię to schody - powiedział a Catelyn. Ned opisywał jej wszystko, kiedy opowiadał o swojej mł odoś ci spę dzonej tam razem z Robertem Baratheonem i Jonem Arrynem.

Wuj przytakną ł jej. - Nie widać ich teraz w ciemnoś ci, ale rzeczywiś cie tam są. Za strome i za wą skie dla koni, ale chodzą po nich muł y, przynajmniej na znacznej czę ś ci drogi. Twierdzy strzegą trzy zamki straż nicze, Kamień, Ś nieg i Niebo. Muł y zawiozą nas tylko do Nieba.

Tyrion Lannister zerkną ł w gó rę bez przekonania. - A dalej?

Brynden uś miechną ł się. - Dalej ś cież ka jest zbyt stroma nawet dla muł ó w. Resztę drogi przejdziemy pieszo. Chyba ż e zechcesz pojechać w koszu. Eyrie jest przylepione do skał y dokł adnie nad Niebem. W jego podziemiach znajduje się sześ ć ogromnych koł owrotó w wyposaż onych w dł ugie ł ań cuchy, któ rymi wcią ga się prowiant z doł u. Jeś li zechcesz, lordzie Lannister, moż esz pojechać na gó rę razem z chlebem, piwem i jabł kami.

Ś miech karł a przypominał kró tkie szczeknię cie. - Moż e gdybym był dynią - powiedział. - Mó j pan ojciec z pewnoś cią bardzo by się zasmucił, gdyby jego syn skoń czył jak kupa rzepy. Skoro wy pó jdziecie pieszo, obawiam się, ż e bę dę musiał wam towarzyszyć. My, Lannisterowie, mamy swoją dumę.

- Dumę? - prychnę ł a Catelyn. Jego kpią cy ton i swobodne zachowanie rozzł oś cił y ją. - Nazwał abym to raczej arogancją. Arogancja, ską pstwo i ż ą dza wł adzy.

- Bez wą tpienia o moim bracie moż na powiedzieć, ż e jest arogancki - odparł Tyrion Lannister. - Mó j ojciec jest uosobieniem ską pstwa, a moja sł odka siostra jest peł na ż ą dzy wł adzy. Ale ja? Ja jestem niewinny jak baranek. Czy mam zabeczeć dla ciebie? - Wyszczerzył zę by w uś miechu.

Zanim zdą ż ył a mu odpowiedzieć, rozległ o się skrzypienie opuszczanego mostu. Kilku ż oł nierzy wyszł o z pochodniami, by oś wietlić im drogę przez fosę. Na dziedziń cu w otoczeniu innych rycerzy czekał na nich Lord Nestor Royce, Lord Zarzą dca Yale oraz Rycerz Księ ż ycowej Bramy. - Lady Stark - powiedział i skł onił się niezgrabnie, ponieważ był ogromnym i potę ż nym mę ż czyzną.

Catelyn zsiadł a z konia i stanę ł a przed nim. - Lordzie Nestorze - odpowiedział a. Znał a go tylko ze sł yszenia; był kuzynem Bronze’a Yohna z pomniejszej gał ę zi Rodu Royce’ó w, ale wystarczają co potę ż nym. - Mamy za sobą dł ugą i mę czą cą podró ż, dlatego proszę, byś udzielił nam goś ciny na dzisiejszą noc.

- Mó j pokó j jest twó j - odparł kró tko - jednak twoja siostra, Lysa, przysł ał a wiadomoś ć z Eyrie. Pragnie widzieć cię natychmiast. Pozostali przenocują tutaj i wyprawimy ich jutro o ś wicie.

Wuj obró cił konia. - Co to za szaleń stwo? - rzucił. Brynden Tully znany był z tego, ż e nie przebierał w sł owach. - Nocą na samą gó rę, kiedy nie ma nawet peł ni? Nawet Lysa powinna zdawać sobie sprawę, ż e to kuszenie losu.

- Ser Bryndenie, muł y znają drogę. - U boku Lorda Nestora pojawił a się chuda dziewczyna, siedemnasto, moż e osiemnastoletnia. Ciemne wł osy nosił a przycię te kró tko wokó ł gł owy, ubrana był a w skó rzany stró j dojazdy konnej i lekką kolczugę. Skł onił a się przed Catelyn wdzię czniej niż jej pan. - Obiecuję, pani, ż e nikomu nie stanie się krzywda. To dla mnie zaszczyt mó c zawieź ć cię na gó rę. Już wiele razy jeź dził am w ciemnoś ci. Mychel mó wi, ż e moim ojcem musiał być kozioł.

Catelyn uś miechnę ł a się. - Jak masz na imię, dziecko?

- Mya Stone, pani - odpowiedział a dziewczyna. Usł yszawszy to, Catelyn zatrzymał a uś miech na twarzy, choć uczynił a to z pewnym wysił kiem. Stone był o nazwiskiem, któ re nadawano w Yale bę kartom, podobnie jak Snow na pó ł nocy czy Flowers w Wysogrodzie. W każ dej czę ś ci Siedmiu Kró lestw istniał o nazwisko nadawane zwyczajowo dzieciom, któ re rodził y się bez wł asnego imienia. Catelyn nie miał a nic przeciwko dziewczynie, lecz w tej chwili nie mogł a powstrzymać myś li o bę karcie Neda, któ ry sł uż ył na Murze. Poczuł a jednocześ nie zł oś ć i poczucie winy. Szukał a sł ó w, by odpowiedzieć.

Niezrę czną ciszę przerwał Lord Nestor. - Mya jest bystrą dziewczyną. Skoro twierdzi, ż e zawiezie cię bezpiecznie do lady Lysy, to ja jej wierzę. Jak dotą d ani razu mnie nie zawiodł a.

- A zatem, Myo Stone, oddaję się w twoje rę ce - powiedział a Catelyn. - Lordzie Nestorze, polecam ci pilnie strzec mojego wię ź nia.

- A ja polecam ci przynieś ć mu puchar wina i dobrze zarumienionego kapł ona, zanim umrze z gł odu - powiedział Lannister. - Moż e jeszcze jakaś dziewczyna… ale to już chyba za duż o. - Bronn roześ miał się gł oś no.

Lord Nestor zignorował sł owa Lannistera. - Bę dzie tak jak mó wisz, pani. - Dopiero wtedy spojrzał na karł a. - Zaprowadź cie lorda Lannistera do celi w wież y i przynieś cie mu mię sa i miodu.

Kiedy odprowadzono Tyriona Lannistera, Catelyn poż egnał a się z wujem i pozostał ymi, po czym ruszył a za dziewczyną. Dwa osiodł ane muł y czekał y na gó rnym zewnę trznym murze. Mya pomogł a jej dosią ś ć jednego, tymczasem straż nik w bł ę kitnym pł aszczu otworzył wą ską furtę. Zaraz za nią wznosił a się gó ra czarna jak ś ciana, poroś nię ta sosnami i ś wierkami. Wycię te w skale stopnie pię ł y się ku niebu. - Niektó rzy wolą mieć zamknię te oczy - powiedział a Mya, wyprowadzają c muł y do lasu. - Czasem, przestraszeni albo kiedy krę ci im się w gł owie, za mocno ś ciskają muł a. Zwierzę ta tego nie lubią.

- Urodził am się w rodzinie Tullych i dopiero pó ź niej poś lubił am Starka - odparł a Catelyn. - Nie tak ł atwo mnie przestraszyć. Zapalisz pochodnię? - Stopnie ginę ł y w ciemnoś ci.

Dziewczyna skrzywił a się. - Pochodnia oś lepia. W pogodną noc, taką jak ta, wystarczy ś wiatł o gwiazd i księ ż yca. Mychel mó wi, ż e mam oczy jak sowa. - Dosiadł a swojego muł a i skierował a go na pierwsze stopnie. Muł Catelyn ruszył sam.

- Już wcześ niej wymienił aś imię Mychela - powiedział a Catelyn. Z zadowoleniem zobaczył a, ż e muł y szł y spokojnym, wolnym krokiem.

- To mó j ukochany - wyjaś nił a Mya. - Nazywa się Mychel Redfort. Jest giermkiem ser Lyna Corbraya. Pobierzemy się, gdy tylko zostanie pasowany na rycerza. W przyszł ym roku albo za dwa lata.

Tak bardzo przypominał a Sansę, szczę ś liwa, niewinna, peł na marzeń. Catelyn uś miechnę ł a się, lecz na jej uś miech padł cień smutku. Ró d Redfortó w należ ał do starych rodzin w Yale, w ich ż ył ach pł ynę ł a krew Pierwszych Ludzi. Moż e i on ją kochał, ale ż aden Redfort nigdy nie poś lubi bę karta. Jego rodzina znajdzie mu bardziej odpowiednią pannę, kogoś z Corbrayó w, Waynwoodó w albo Royce’ó w. Gdyby Mychel Redfort miał pó jś ć z tą dziewczyna do ł ó ż ka, to nie wyjdzie im to na dobre.

Wspinaczka okazał a się ł atwiejsza, niż się spodziewał a. Drzewa rosł y ciasno, tworzą c nad ś cież ką zielony dach zasł aniają cy księ ż yc, przez co wydawał o się, ż e jadą dł ugim ciemnym tunelem. Muł y szł y pewnie ró wnym krokiem a Mya rzeczywiś cie widział a jak sowa. Pię ł y się wcią ż w gó rę krę tymi schodami. Muł y poruszał y się prawie bezgł oś nie, ponieważ ś cież kę przykrył a gruba warstwa opadł ego igliwia. Catelyn poddał a się ł agodnemu koł ysaniu zwierzę cia i nastrojowi ciszy i niebawem poczuł a, ż e ogarnia ją sen.

Być moż e nawet zdrzemnę ł a się na moment, ponieważ nieoczekiwanie ujrzał a przed sobą masywną, ż elazną bramę. - Kamień - oznajmił a Mya radoś nie, zeskakują c na ziemię. Ujrzał a szczyty potę ż nych muró w najeż one ż elaznymi szpicami, a nad cał ą twierdzą gó rował y dwie przysadziste, okrą gł e wież e. Mya zawoł ał a i po chwili brama otworzył a się. Przywitał ich dostojny rycerz. Dowó dca straż niczego zamku poczę stował je ś wież o pieczonym mię sem z cebulą z roż na. Dopiero teraz Catelyn zdał a sobie sprawę, jaka jest gł odna. Jadł a na stoją co, nie zważ ają c na tł uszcz, któ ry ś ciekał jej po brodzie. Tymczasem stajenni osiodł ali nowe muł y.

Potem znowu wyruszył y w rozgwież dż oną noc. Druga czę ś ć podró ż y wydał a jej się trudniejsza. Ś cież ka był a bardziej stroma, a schody bardziej wytarte, tu i ó wdzie przysypane kamieniami. Mya zsiadał a kilkakrotnie, by je usuną ć. - Nie chciał abym, ż eby muł zł amał tutaj nogę - powiedział a. Catelyn przyznał a jej rację. Czuł a, ż e znajdują się teraz bardzo wysoko. Drzewo nie rosł y już tak gę sto, a wiatr stawał się coraz bardziej porywisty, szarpał jej ubranie i przysł aniał wł osami oczy. Co pewien czas schody zawracał y, tak ż e widział a w dole Kamień, a jeszcze niż ej Księ ż ycową Bramę; palą ce się tam pochodnie przypominał y ś wieczki.

Ś nieg okazał się mniejszy od Kamienia. Skł adał się jedynie z ufortyfikowanej wież y i stajni schowanych za niskim murem z surowego kamienia. Mimo to jego poł oż enie umoż liwiał o mu kontrolę nad czę ś cią schodó w powyż ej pierwszego zamku. Wró g, któ ry chciał by się wedrzeć do Eyrie, musiał by pokonać schody prowadzą ce z Kamienia, zasypywany gradem kamieni i strzał wypuszczanych z Ś niegu. Dowó dca zamku, mł ody, gorliwy rycerz o dziobatej twarzy, poczę stował je chlebem i serem, a takż e zaprosił do ognia, lecz Mya odmó wił a.

- Musimy jechać dalej, pani, za pozwoleniem. - Catelyn skinę ł a gł ową.

Przyprowadzono nowe muł y. Catelyn otrzymał a biał ego. Mya uś miechnę ł a się na jego widok. - Whitey jest dobry. Ma pewny krok nawet na lodzie, ale trzeba przy nim uważ ać. Wierzga, jeś li kogo nie polubi.

Na szczę ś cie obył o się bez kopania, co oznaczał o, ż e muł polubił Catelyn. Nie był o też lodu na drodze, za co takż e dzię kował a bogom.

- Matka mó wi, ż e setki lat temu tutaj zaczynał się ś nieg - wyjaś nił a Mya. - Powyż ej zawsze był o biał o i ló d nigdy nie topniał. - Wzruszył a ramionami. - Ja nigdy nie widział am tutaj ś niegu, ale moż e kiedyś tak był o.

Taka mł oda, pomyś lał a Catelyn. Pró bował a sobie przypomnieć, czy był a kiedyś podobna do tej dziewczyny, któ ra poł owę swojego ż ycia przeż ył a w czasie lata, bo tylko tę porę znał a. Zima nadchodzi, dziecko, miał a ochotę jej powiedzieć. Sł owa same cisnę ł y się jej do ust, niemal je wymó wił a. Moż e wreszcie stał a się jedną ze Starkó w.

Nad Ś niegiem wiatr przypominał ż ywą istotę; wył jak wilk na pustkowiu, potem milkł nagle, jakby chciał ich zwabić w puł apkę. Tutaj gwiazdy wydawał y się jaś niejsze i bliż sze; moż na był o pomyś leć, ż e wystarczy wycią gną ć rę kę, ż eby ich dotkną ć. I jeszcze księ ż yc, taki ogromny na tle czystego czarnego nieba. Teraz stopnie był y popę kane, zniszczone wiekami mrozu i roztopó w oraz kopytami niezliczonych muł ó w. Catelyn czuł a strach, chociaż nie widział a niczego wyraź nie w ciemnoś ci. Kiedy wjechał a mię dzy dwie spiczaste skał y, Mya zsiadł a z muł a. - Bezpieczniej bę dzie je poprowadzić - powiedział a. - Wiatr tutaj moż e być trochę niebezpieczny.

Catelyn wysunę ł a się z cienia na sztywnych nogach i spojrzał a na odcinek ś cież ki, któ ry miał y pokonać: dł ugi na dwadzieś cia stó p, szeroki na trzy, z przepaś cią po obu stronach. Wiatr wył przeraź liwie. Mya wyszł a zza skał y, a jej muł ruszył za nią spokojnie, jakby szli po zamkowym murze. Teraz jej kolej. Zrobił a pierwszy krok i natychmiast poczuł a, ż e strach pochwycił ją w swoje szpony. Dosł ownie czuł a pustkę czarnej otchł ani po obu stronach przejś cia. Zatrzymał a się drż ą ca, niezdolna do wykonania nastę pnego kroku. Wiatr smagał jej twarz, szarpał za ubranie, pró bują c ś cią gną ć ją w dó ł. Spró bował a cofną ć się ostroż nie, lecz muł stał tuż za nią. Zginę tutaj, pomyś lał a. Poczuł a na plecach kropelki zimnego potu.

- Lady Stark - zawoł ał a Mya z drugiej strony przepaś ci. - Wydawał o się, ż e woł a z bardzo daleka. - Wszystko w porzą dku?

Catelyn Tully Stark przeł knę ł a resztki dumy. - Ja… ja tego nie zrobię, moje dziecko - krzyknę ł a.

- Zrobisz, pani - odpowiedział a dziewczyna. - Zobacz, jaka szeroka jest ś cież ka.

- Nie chcę patrzeć. - Miał a wraż enie, ż e wszystko dookoł a - gó ra, niebo, muł y - wiruje, niczym ogromny bą k. Catelyn zamknę ł a oczy i spró bował a uspokoić oddech.

- Wró cę po ciebie, pani - powiedział a Mya. - Nie ruszaj się. To był a ostatnia rzecz, na jaką miał aby ochotę Catelyn. Sł uchał a zawodzenia wiatru i skrzypienia skó ry na kamieniu. Nagle Mya znalazł a się tuż obok niej i uję ł a ją pod ramię. - Zamknij oczy, jeś li chcesz. Puś ć muł a, da sobie radę. Dobrze, pani. Poprowadzę cię. Zobaczysz, to ł atwe. Postaw tu nogę, zró b krok. Po prostu przesuń stopę. Widzisz, jakie to ł atwe. Mogł abyś przebiec. A teraz jeszcze jeden. Tak, dobrze. - W ten sposó b dziewczyna przeprowadził a ją kroczek po kroczku, drż ą cą, z zamknię tymi oczyma, a biał y muł szedł spokojnie za nimi.

Zamek zwany Niebem był wł aś ciwie wysokim murem z surowego kamienia w kształ cie pó ł księ ż yca, któ ry wzniesiono na zboczu gó ry, a mimo to jego widok ucieszył oczy Catelyn bardziej niż widok odkrytych wież z Yalyrii. Tutaj wreszcie zaczynał a się ś nież na korona. Szron pokrywał zwietrzał e kamienie Nieba, a ze zboczy zwisał y dł ugie lodowe wł ó cznie.

Ś wit rozjaś nił już wschó d, kiedy Mya zawoł ał a na straż nikó w, by otworzyli bramę. Za murami znajdował y się tylko pochylnie i ogromna liczba gł azó w i mniejszych kamieni. Bez wą tpienia z tego miejsca ł atwo był o zaczą ć lawinę. W zboczu gó ry przed nimi widniał ogromny otwó r. - Tam są stajnie i koszary - wyjaś nił a Mya. - Ostatnia czę ś ć schowana jest we wnę trzu gó ry. Moż e trochę ciemno, ale za to nie wieje. Muł y już dalej nie pó jdą. Wyglą da trochę jak komin, a stopnie bardziej przypominają szczeble drabiny niż schody, ale nie jest tak ź le. Za godzinę bę dziemy na miejscu.

Catelyn spojrzał a w gó rę. Dokł adnie nad jej gł ową w bladym ś wietle poranka majaczył y fundamenty Eyrie. Dzielił o je od zamku nie wię cej niż sześ ć set stó p. Z doł u wyglą dał jak mał y, biał y plaster miodu. Przypomniał a sobie koszyk i koł owroty, o któ rych wspominał wuj. - Moż e i Lannisterowie są dumni - zwró cił a się do Myi - za to Tully’owie mają wię cej rozumu. Każ opuś cić kosz. Pojadę z rzepą.

Sł oń ce stał o już wysoko nad gó rami, kiedy Catelyn Stark dotarł a wreszcie do Eyrie. Ser Yardis Egen, kapitan straż y domowej Jona Arryna, pomó gł jej wysią ś ć z kosza. Był to krzepki mę ż czyzna o siwych wł osach, w bł ę kitnym pł aszczu, z księ ż ycem i sokoł em wykutym na napierś niku. Obok niego stał maester Colemon, chudy i nerwowy mę ż czyzna o zbyt grubej szyi i nadmiernie ł ysej gł owie. - Lady Stark - przemó wił ser Yardis. - Radoś ć nasza jest ró wnie ogromna co nieoczekiwana. - Maester Colemon przytakną ł mu nerwowo. - O, tak, pani, bez wą tpienia. Zawiadomił em twoją siostrę. Kazał a się obudzić, gdy tylko przybę dziesz.

- Mam nadzieje, ż e spał a dobrze - powiedział a Catelyn dobitnym gł osem, co jednak pozostał o nie zauważ one.

Poprowadzili ją krę tymi schodami do gó ry. Eyrie był raczej mał ym zamkiem w poró wnaniu z siedzibami wielkich rodó w. Jego siedem smukł ych wież wznosił o się ciasno obok siebie niczym siedem strzał w koł czanie zawieszonym na ramieniu ogromnej gó ry. Nie potrzebował stajni, kuź ni czy psiarni, lecz Ned powiedział jej, ż e jego spichlerz nie ustę puje rozmiarami spichlerzowi w Winterfell, a wież e zamku mogą pomieś cić pię ciuset ludzi. Teraz jednak, kiedy szł a pustymi korytarzami o ś cianach z jasnego kamienia, wydał się Catelyn dziwnie opustoszał y.

Lysa czekał a na nią w swojej komnacie-samotni; nie zdą ż ył a się jeszcze przebrać. Dł ugie kasztanowe wł osy opadał y jej luź no na odkryte ramiona i dalej na plecy. Sł uż ą ca pró bował a je rozczesać. Na widok Catelyn jej siostra wstał a, uś miechają c się. - Cat - powiedział a. - Och, Cat, jak się cieszę, ż e cię widzę. Moja sł odka siostrzyczko. - Przebiegł a przez pokó j i obję ł a siostrę. - Ile to czasu minę ł o - powiedział a szeptem. - Ile czasu…

W rzeczywistoś ci minę ł o pię ć lat, pię ć okrutnych lat… dla Lysy. Bez wą tpienia zebrał y swoje ż niwo. Jej siostra był a mł odsza od niej o dwa lata, ale wyglą dał a starzej. Niż sza od Catelyn, przytył a, przez co twarz miał a bladą i nalaną. Oczy Lysy - niebieskie, jak u wszystkich Tullych - był y jaś niejsze, bardziej wyblakł e i wcią ż rozbiegane. Jej mał e usta przybrał y wyraz rozdraż nienia. Obejmują c ją, Catelyn przypomniał a sobie smukł ą dziewczynę o wysokim biuś cie, któ ra czekał a u jej boku tamtego dnia w sepcie w Riverrun. Był a wtedy taka ś liczna i peł na nadziei. Jedyne, co pozostał o z urody jej siostry, to kaskada kasztanowych wł osó w spł ywają cych na jej plecy.

- Dobrze wyglą dasz - skł amał a Catelyn. - Chociaż … wydajesz się zmę czona.

Jej siostra wypuś cił a ją z ramion. - Zmę czona. O, tak, tak. - Rozejrzał a się, jakby dopiero teraz dostrzegł a pozostał ych, pokojó wkę, maestera Colemona i ser Yardisa. - Zostawcie nas - zwró cił a się do nich. - Chcę porozmawiać z moją siostrą. - Patrzył a, jak wychodzą, i nie puszczał a dł oni Catelyn…

.. . Ale uczynił a to, gdy tylko wyszli. Catelyn natychmiast zauważ ył a zmianę na jej twarzy. Jakby sł oń ce zaszł o za chmurę.

- Czyś ty zupeł nie postradał a zmysł y? - warknę ł a Lysa. - Ż eby tu go przywozić, bez pytania o zgodę, bez sł owa ostrzeż enia. Wcią gasz nas w swoje kł ó tnie z Lannisterami…

- Moje kł ó tnie? - Catelyn nie wierzył a wł asnym uszom. W kominku pł oną ł wielki ogień, ale w gł osie Lysy nie zabrzmiał a ani jedna ciepł a nuta. - Wszystko zaczę ł o się od twoich kł ó tni, siostro. To ty przysł ał aś mi ten przeklę ty list, w któ rym napisał aś, ż e Lannisterowie zamordowali twojego mę ż a.

- Chciał am cię ostrzec, ż ebyś trzymał a się od nich z daleka! Nie miał am z nimi walczyć! Bogowie, Cat, czy zdajesz sobie sprawę, co zrobił aś?



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.