Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 33 страница



Twarz Roberta nabiegł a krwią. - Wynoś się - wycharczał, duszą c się wł asną wś ciekł oś cią. - Mam cię doś ć. Na co czekasz? Idź, wracaj do swojego Winterfell i dopilnuj, ż ebym nie musiał wię cej oglą dać twojej twarzy, bo, przysię gam, zetnę ci gł owę!

Ned skł onił się i odwró cił bez sł owa. Czuł na plecach wzrok Roberta. Zebrani powró cili do rozmowy, gdy tylko opuś cił salę narad. - Na Braavos istnieje pewne stowarzyszenie o nazwie Ludzie Bez Twarzy - odezwał się Wielki Maester Pycelle.

- Czy wiesz, ile by trzeba im zapł acić? - zapytał Littlefinger. - Za poł owę ceny dostaniesz armię zwykł ych najemnikó w, a mam na myś li cenę za kupca. Wolę nie myś leć, ile by zaż ą dali za księ ż niczkę.

Gł osy umilkł y, kiedy zamkną ł za sobą drzwi. Przed wejś ciem straż peł nił ser Boros Blount w dł ugim, biał ym pł aszczu i zbroi Kró lewskiej Gwardii. Zerkną ł na Neda zaciekawiony, lecz nic nie powiedział.

Wracają c do Wież y Namiestnika, zauważ ył, ż e zbiera się na deszcz. Nie miał by nic przeciwko temu. Moż e wtedy poczuł by się trochę mniej zbrukany. Powró ciwszy do swojej komnaty-samotni, wezwał Vayona Poole’a, któ ry zjawił się natychmiast. - Wzywał eś mnie, Namiestniku?

- Już nie Namiestniku - odpowiedział mu Ned. - Pokł ó cił em się z Kró lem. Wracamy do Winterfell.

- Zajmę się przygotowaniami, panie. Zejdzie ze dwa tygodnie, zanim bę dziemy gotowi do podró ż y.

- Nie wiem, czy mamy tyle czasu. Moż e i dzień bę dzie za dł ugo. Kró l wspomniał coś o ś cię ciu mojej gł owy. - Ned zmarszczył czoł o. W rzeczywistoś ci nie wierzył, by Kró l go skrzywdził, nie Robert.

Owszem, wś ciekł się, ale przejdzie mu, jak zawsze, kiedy już Ned usuną ł się sprzed jego oczu.

Jak zawsze? Nagle przypomniał sobie Rhaegara Targaryena. Nie ż yje od pię tnastu lat, a Robert nienawidzi go z taką samą sił ą. Zaniepokoił a go ta myś l… do tego jeszcze Catelyn i karzeł. Wkró tce wszystko wyjdzie na jaw, a Kró l tak się wś ciekł … Pewnie Roberta wcale nie obchodzi los Tyriona Lannistera, lecz ucierpi jego duma, a ponadto nie wiadomo, co zrobi Kró lowa.

- Chyba bezpieczniej bę dzie, jeś li pojadę przodem - powiedział do Poole’a. - Zabiorę có rki i kilku straż nikó w. Wy wyruszycie, kiedy już bę dziecie gotowi. Daj znać Jory’emu, ale nie mó w nikomu innemu i nie ró b nic, dopó ki nie wyjadę z dziewczynkami. Ś ciany mają uszy w zamku, a ja nie chciał bym, ż eby ktoś dowiedział się o moich planach.

- Jak każ esz, panie.

Po wyjś ciu zarzą dcy Eddard Stark usiadł przy oknie zamyś lony. Robert nie dał mu wyboru. Wł aś ciwie powinien mu za to podzię kować. Dobrze bę dzie wró cić do Winterfell. Niepotrzebnie wyjeż dż ał. Czekają tam na niego synowie. Moż e po powrocie oboje z Catelyn postarają się o jeszcze jednego syna, nie są tacy starzy. Ostatnio coraz czę ś ciej ś nił mu się ś nieg, ś nił o ciszy, któ ra wypeł nia nocą wilczy las.

Z drugiej strony poczuł zł oś ć na myś l o wyjeź dzie. Tyle jeszcze pozostał o do zrobienia. Robert i jego rada to tchó rze i pochlebcy, któ rzy doprowadzą kró lestwo do ruiny, jeś li nikt ich nie bę dzie kontrolował, albo - co gorsza - sprzedadzą je Lannisterom, spł acają c dł ugi. Wcią ż też nie poznał prawdy o ś mierci Jona Arryna. Och, dowiedział się kilku szczegó ł ó w, któ re potwierdził y jego przypuszczenia co do tego, ż e Jon został zamordowany, ale to jeszcze za mał o, to dopiero trop zwierza, któ rego jak dotą d nie udał o mu się zobaczyć. Wyczuł go zaledwie, jak się czai, podstę pny, zdradliwy.

Nagle przyszł o mu do gł owy, ż e mó gł by wró cić do Winterfell przez morze. Ned nie był ż eglarzem i wolał by pojechać kró lewskim traktem, lecz w drodze przez morze mó gł by zatrzymać się na Smoczą Wyspę i porozmawiać ze Stannisem Baratheonem. Wcześ niej polecił Pycelle, aby posł ał kruka z listem, w któ rym Ned prosił lorda Stannisa o powró t. Jak dotą d nie otrzymał ż adnej odpowiedzi, lecz milczenie tylko utwierdził o go w jego podejrzeniach. Ned był przekonany, ż e lord Stannis zna tajemnicę, któ ra kosztował a ż ycie Jona Arryna. Być moż e prawda, któ rej poszukiwał, czekał a na niego w starej fortecy Targaryenó w na wyspie.

A kiedy już ją znajdę, co dalej?, zastanawiał się. Bezpieczniej jest, jeś li pewne tajemnice pozostaną w ukryciu. Są one zbyt niebezpieczne, by się nimi dzielić nawet z tymi, któ rych kochamy i któ rym ufamy. Ned wycią gną ł z pochwy sztylet przywieziony przez Catelyn. Nó ż karł a. Dlaczego miał by chcieć zabić Brana? Oczywiś cie, ż eby mu zamkną ć usta. Jeszcze jedna tajemnica, a moż e tylko inna nić tej samej paję czyny? Czy i Robert moż e być w to zamieszany? Wcześ niej Ned by zaprzeczył, ale wcześ niej nie wierzył też, ż e Robert rozkaż e mordować kobiety i dzieci. Catelyn pró bował a go ostrzec. Ty znał eś innego czł owieka, powiedział a mu kiedyś. Nie znasz tego, któ ry jest Kró lem. Im szybciej wyniesie się z Kró lewskiej Przystani, tym lepiej. Jeś li tylko nastę pnego ranka jakiś statek bę dzie odpł ywał na pó ł noc…

Wezwał Jory’ego Cassela i posł ał go do dokó w, ż eby rozejrzał się dyskretnie. - Znajdź mi szybki statek z dobrym kapitanem - rozkazał. - Nie musi mieć ż adnych wygó d, wystarczy, ż e bę dzie szybki i bezpieczny. Chcę odpł yną ć jak najszybciej.

Zapadł zmierzch, a Ned wcią ż czekał na powró t Jory’ego, kiedy Tomard zapowiedział goś cia. - Panie, lord Baelish do ciebie.

W pierwszej chwili Ned miał zamiar go odprawić, lecz powstrzymał się. Uznał, ż e musi grać w tej grze do koń ca, dopó ki nie bę dzie cał kiem wolny. - Wprowadź go, Tom.

Lord Petyr wkroczył do jego komnaty swobodnym krokiem, jakby nic się nie wydarzył o. Tego wieczoru ubrał kremowosrebrzysty aksamitny kubrak z wycię ciem i srebrzystoszary pł aszcz lamowany futrem z czarnego lisa, nie zapomniał też o kpią cym uś mieszku, któ ry niezmiennie nosił na ustach.

Ned przywitał go chł odno. - Czy wolno mi zapytać o powó d twej wizyty, lordzie Baelish?

- Nie zajmę ci duż o czasu. Udaję się na kolację z lady Tandą i wstą pił em po drodze. Bę dzie pasztet z minoga i pieczone prosię. Przyszł o jej do gł owy, ż e mogł aby wydać za mnie swoją mł odszą có rkę, wię c jej stó ł zwykle ugina się od potraw, kiedy przychodzę. Szczerze mó wią c, prę dzej bym się oż enił z tym prosiakiem, ale nie mó w jej tego. Za to uwielbiam pasztet z minoga.

- A zatem nie pozwó l, ż ebym kazał ci czekać na twoje przysmaki - odparł Ned chł odnym, ironicznym tonem. - Szczerze mó wią c, nie wiem, czy jest inna osoba, któ rej towarzystwa mniej bym pragną ł w tej chwili.

- Och, jestem pewien, ż e gdybyś się dobrze zastanowił, przypomniał byś sobie kilka imion. Powiedzmy Yarysa, Cersei albo Roberta. Jego Mił oś ć wś ciekł się. Wyrzekał na ciebie jeszcze przez jakiś czas po twoim wyjś ciu. Nie raz padł y sł owa takie jak zuchwalstwo i niewdzię cznoś ć.

Ned nie raczył mu nawet odpowiedzieć. Nie poprosił też goś cia, by usiadł, wię c Littlefinger sam się rozgoś cił. - Po twoim burzliwym wyjś ciu na mnie spadł obowią zek przekonania ich, ż eby nie wynajmować tych Ludzi Bez Twarzy - mó wił dalej swobodnym tonem. - Tak wię c Yarys ma rozgł osić po cichu, ż e ten, kto zał atwi dziewczynę Targaryenó w, otrzyma tytuł lorda.

- A zatem teraz obdarzamy honorami mordercó w. - Ned był oburzony.

Littlefinger wzruszył ramionami. - Honory są tanie, a Ludzie Bez Masek duż o kosztują. Ale tak mię dzy nami, to ja bardziej się przysł uż ył em dziewczynie Targaryenó w niż ty tym swoim gadaniem o honorze. Pozwó lmy ją zabić jakiemuś pijanemu najemnikowi, któ remu marzy się tytuł lorda. Prawdopodobnie nic mu z tego nie wyjdzie, a Dothrakowie bę dą się mieli na bacznoś ci. Dziewczyna z pewnoś cią by zginę ł a, gdybyś my wysł ali któ regoś z Ludzi Bez Twarzy.

Ned zmarszczył czoł o. - W sali narad rozprawiasz o brzydkich kobietach i ż elaznych pocał unkach i chcesz, ż ebym teraz uwierzył ci, ż e pró bował eś ją chronić? Ty mnie chyba masz za wielkiego gł upca.

- Rzeczywiś cie, doś ć wielkiego - odparł Littlefinger, uś miechają c się.

- Lordzie Baelish, czy morderstwo zawsze tak cię bawi?

- To nie morderstwo tak mnie bawi, lecz ty, lordzie Stark. Twoje rzą dy przypominają taniec na kruchym lodzie. Myś lę, ż e wpadniesz z hukiem do wody. Dzisiejszego ranka usł yszał em trzask pierwszego pę knię cia.

- Pierwszego i ostatniego - powiedział Ned. - Skoń czył em z tym.

- Kiedy zamierzasz wró cić do Winterfell?

- Najszybciej jak to moż liwe. Czemu cię to tak bardzo obchodzi?

- Nie aż tak bardzo, lecz gdybyś przypadkiem był tutaj jeszcze jutrzejszego ranka, chę tnie zabiorę cię do tego burdelu, któ ry Jory przeszukiwał bez powodzenia. - Littlefinger uś miechną ł się. - I nic nie powiem lady Catelyn.


Catelyn

 

- Pani, powinnaś był a nas uprzedzić o swoim przyjeź dzie - zwró cił się do niej ser Donnel Waynwood, kiedy wjeż dż ali na przeł ę cz. - Wysł alibyś my eskortę. Ta droga nie jest już tak bezpieczna jak kiedyś, szczegó lnie dla mał ych grup.

- Niestety, mieliś my okazję przekonać się o tym - odparł a Catelyn. Miał a wraż enie, ż e jej serce zamienił o się w kamień; sześ ciu dzielnych ludzi zginę ł o, aby ona mogł a tutaj dojechać, a ona nawet nie zapł akał a po ich ś mierci. Ich imiona odchodził y w zapomnienie. - Ludzie z klanu nie odstę powali nas ani na chwilę, w dzień i w nocy. Straciliś my trzech ludzi w pierwszym ataku i dwó ch w nastę pnym. Czł owiek Lannistera zmarł z gorą czki, gdy zają trzył y się jego rany. Kiedy usł yszał am twoich ludzi, pomyś lał am, ż e już po nas. - Przypomniał a sobie tamtą chwilę: przywarli plecami do skał y z bronią w dł oniach. Karzeł ostrzył swó j topó r, opowiadają c jeden ze swoich licznych wisielczych dowcipó w, kiedy Bronn zauważ ył bł ę kitno-biał y proporzec Rodu Arrynó w z księ ż ycem i sokoł em. Jeszcze nigdy ż aden widok tak jej nie ucieszył.

- Od czasu ś mierci lorda Jona klany stają się coraz ś mielsze - powiedział ser Donnel. Był to dwudziestoletni mł odzieniec, krę py, o mił ym usposobieniu, z szerokim nosem i gę stymi, brą zowymi wł osami. - Gdyby to ode mnie zależ ał o, pojechał bym w gó ry z setką ludzi, wykurzył zbiró w z ich kryjó wek i dał im porzą dną lekcję. Niestety, twoja siostra nie pozwala. Nie pozwolił a nawet rycerzom walczyć w turnieju Namiestnika. Chce mieć wszystkie miecze przy sobie dla obrony Yale przed… nie wiadomo przed czym. Przed cieniami, jak mó wią niektó rzy. - Popatrzył na nią z niepokojem, jakby sobie coś przypomniał. - Wybacz, pani, jeś li powiedział em coś niestosownego. Nie chciał em cię obrazić.

- Szczere sł owa nie są dla mnie obrazą, ser Donnelu. - Catelyn dobrze wiedział a, czego obawia się jej siostra. Boi się Lannisteró w, a nie cieni, pomyś lał a i zerknę ł a do tył u na karł a, któ ry jechał obok Bronna. Od chwili ś mierci Chiggena obaj trzymali się razem. Niepokoił a ją przebiegł oś ć karł a. Kiedy wjeż dż ali w gó ry, był jej wię ź niem, bezradny, zwią zany. A teraz? Wprawdzie wcią ż pozostawał wię ź niem, ale jechał swobodnie ze sztyletem za pasem i toporem zawieszonym przy siodle, ubrany w futrzany pł aszcz, któ ry wygrał w koś ci od ś piewaka, i kolczugę, któ rą zdją ł z martwego Chiggena. Jechali eskortowani przez dwa tuziny ludzi jej siostry, Lysy, rycerzy i zbrojnych jeź dź có w, takż e przez mł odego syna Jona Arryna, a mimo to Tyrion nie zdradzał wcale oznak strachu. Czyż bym się mylił a?, pomyś lał a Catelyn nie po raz pierwszy. Czy to moż liwe, ż e on nie ma nic wspó lnego z Branem, Jonem Arrynem i wszystkim innym? Jeś li tak, to w jakim ś wietle ona wypadł a? Zginę ł o sześ ciu ludzi, ż eby go tutaj przywieź ć.

Stanowczo odepchnę ł a podobne myś li. - Kiedy już znajdziemy się w twojej twierdzy, bę dę cię prosił a, abyś niezwł ocznie posł ał po maestera Colemona. Ser Rodrik gorą czkuje na skutek otrzymanych ran. - Był y chwile, kiedy obawiał a się, ż e stary rycerz nie przeż yje podró ż y. Pod koniec z trudem siedział na koniu. Bronn namawiał ją, ż eby go zostawić, lecz Catelyn nie chciał a o tym sł yszeć. Przywią zali go do siodł a i rozkazał a Marillionowi, ż eby go pilnował.

Zawahał się przez chwilę, zanim jej odpowiedział. - Lady Lysa polecił a maesterowi, aby pozostał w Eyrie i opiekował się lordem Robertem - powiedział. - Mamy jednak septona, któ ry opiekuje się naszymi rannymi. Zajmie się też i waszymi.

Catelyn bardziej ufał a wiedzy maestera niż modlitwom septona. Miał a już to powiedzieć, lecz ujrzał a blanki muró w z dł ugimi parapetami po obu stronach wbudowanymi w stare gó ry. Kiedy droga na przeł ę czy zwę ził a się tak bardzo, ż e z trudem mogł o nią przejechać obok siebie czterech ludzi, ze skalistych zboczy wyrosł y bliź niacze wież e poł ą czone krytym mostem z szarego zwietrzał ego kamienia. Ze strzelniczych otworó w w wież y, na blankach i na moś cie patrzył y na nich milczą ce twarze. Kiedy dotarli już prawie na szczyt, wyjechał im na spotkanie rycerz. Na siwym koniu, w szarej zbroi, w pł aszczu, któ ry mienił się bielą i bł ę kitem Riverrun, a na ich tle widniał a lś nią ca czarna ryba wyrobiona w zł ocie i obsydianie. - Kto chce przejechać przez Krwawą Bramę? - zawoł ał.

- Ser Donnel Waynwood oraz lady Catelyn Stark i jej towarzysze - odpowiedział mł ody rycerz.

Dowó dca straż y podnió sł przył bicę. Dama wydał a mu się znajoma. - Odjechał aś daleko od domu, mał a Cat.

- Podobnie jak i ty, wuju - odpowiedział a, uś miechają c się pomimo przebytych trudó w. Dź wię k jego chrapliwego, niskiego gł osu przenió sł ją w jednej chwili dwadzieś cia lat wcześ niej do jej dzieciń stwa.

- Mó j dom znajduje się za moim plecami - odparł kró tko.

- Twó j dom jest w moim sercu - powiedział a. - Zdejmij heł m. Chcę zobaczyć twoją twarz.

- Obawiam się, ż e minione lata nie dodał y jej blasku - powiedział Brynden Tully, lecz kiedy odsł onił gł owę, przekonał a się, ż e nie mó wi prawdy. Wprawdzie twarz miał pobruż dż oną i czas wypalił cał kowicie kasztanowy odcień jego wł osó w, pokrywają c je siwizną, lecz uś miech Bryndena pozostał nie zmieniony, brwi wcią ż krzaczaste i te same niebieskie, ś mieją ce się oczy. - Czy Lysa spodziewa się twojej wizyty?

- Nie miał am czasu jej zawiadomić - odpowiedział a mu. Wró g deptał im po pię tach. - Obawiam się wuju, ż e za nami nadcią ga burza.

- Czy wolno nam wjechać do Yale? - spytał ser Donnel. Waynwoodowie pozostawali wierni ceremoniom.

- W imieniu Roberta Arryna, Lorda Eyrie, Obroń cy Yale, Prawdziwego Straż nika Wschodu, wjeż dż ajcie wolno i zachowajcie pokó j tego miejsca - odparł ser Brynden. - Chodź.

Pojechał a za nim w cieniu Krwawej Bramy, pod któ rą padał y kolejne armie w Epoce Bohateró w. Po drugiej stronie oczom patrzą cego ukazywał się widok zapierają cy dech w piersi: rozległ e, zielone pola, bł ę kitne niebo i oś nież one szczyty gó r. Cał e Yale pł awił o się w blasku poranka.

Jak okiem się gną ć aż po zamglony wschó d cią gnę ł a się spokojna kraina ż yznych pó l, szerokich, leniwych rzek i setek mał ych jezior, któ re lś nił y w blasku sł oń ca otoczone szczytami. Pszenica, kukurydza i ję czmień wyrastał y wysoko, a ogromne dynie i sł odkie owoce nie miał y sobie ró wnych nawet w Wysogrodzie. Stali teraz po zachodniej stronie doliny, gdzie goś ciniec prowadził w dó ł z ostatniej z przeł ę czy, schodzą c na dno doliny dwie mile poniż ej. W tym miejscu Yale był o bardzo wą skie - moż na by je przemierzyć w poprzek w pó ł dnia - a poł udniowa czę ś ć gó r wydawał a się Catelyn tak bliska, ż e miał a ochotę wycią gną ć rę kę , ż eby ich dotkną ć. Wysoko nad nimi wznosił się poszarpany szczyt zwany Lancą Olbrzyma, któ ry spoglą dał spoś ró d lodowatych mgieł w dó ł, na dno doliny trzy i pó ł mili poniż ej. Nad jego masywnym zachodnim ramieniem przelewał y się zł owieszcze strumienie Ł ez Alyssy. Nawet z tej odległ oś ci Catelyn widział a wyraź nie na tle ciemnej skał y srebrzystą nić wodospadu. Wuj podjechał do niej, widzą c, ż e się zatrzymał a. - Jest tam, przy Ł zach Alyssy. Stą d widać tylko biał e bł yski, i to tylko wtedy, gdy sł oń ce pada wprost na ś ciany.

Siedem wież, powiedział jej kiedyś Ned, niczym siedem sztyletó w wbitych w brzuch nieba. Są tak wysokie, ż e stoją c na parapecie, moż esz spojrzeć w dó ł na chmury. - Jak dł ugo jeszcze? - spytał a.

- O zmierzchu bę dziemy u podnó ż a gó ry - powiedział wuj Brynden - ale potrzebujemy cał ego dnia, ż eby znaleź ć się na miejscu.

- Pani - rozległ się z tył u gł os ser Rodrika Cassela. - Obawiam się, ż e nie dam rady jechać dalej. - Na jego twarzy z odrastają cymi bokobrodami widać był o ogromne zmę czenie. Patrzą c na niego, Catelyn bał a się, ż e zaraz spadnie z konia.

- Nie ma takiej potrzeby - odpowiedział a mu. - I tak zrobił eś wię cej, niż mogł eś. Wuj bę dzie mi towarzyszył przez resztę podró ż y do Eyrie. Lannister musi pojechać, lecz ty i pozostali powinniś cie tutaj odpoczą ć.

- Honorem bę dzie dla nas mó c ich goś cić - przemó wił ser Donnel z peł ną powagi mł odzień czą uprzejmoś cią. Nie liczą c ser Rodrika, z grupy, któ ra wyjechał a z nią z karczmy nad Tridentem, pozostali tylko Bronn, ser Willis Wodę i Marillion.

- Pani - powiedział minstrel, wysuwają c się do przodu. - Bł agam, pozwó l mi pojechać z tobą do Eyrie. Skoro widział em począ tek opowieś ci, chciał bym też ujrzeć jej zakoń czenie. - Chł opak wyglą dał na zmę czonego, lecz z jego rozgorą czkowanego spojrzenia przebijał a dziwna determinacja.

Catelyn nie prosił a go, ż eby z nimi jechał, sam podją ł decyzję. Teraz nie mogł a zrozumieć, jak to się stał o, ż e przeż ył, chociaż tylu dzielniejszych od niego poległ o. A jednak był z nią, mł odzieniec z meszkiem brody, dzię ki któ rej wydawał się prawie mę ż czyzną. Moż e był a mu coś winna za to, ż e tak daleko z nią dojechał. - Dobrze - zgodził a się.

- Ja też pojadę - odezwał się Bronn.

Ta propozycja mniej jej się spodobał a. Zdawał a sobie sprawę, ż e bez Bronna nigdy by nie dotarł a do Yale; najemnik okazał się zaciekł ym wojownikiem i jego miecz pomó gł im przebić się przez najtrudniejsze chwile, a mimo to Catelyn nie darzył a go sympatią. Posiadał sił ę, odwagę, lecz za grosz uprzejmoś ci i tylko odrobinę lojalnoś ci. Ponadto zbyt czę sto widział a go w towarzystwie Lannistera, jak szeptali cicho albo ś miali się z dowcipó w, któ re dzielili tylko mię dzy sobą. Wolał aby oddzielić go od karł a, jednakż e udzieliwszy wcześ niej pozwolenia Marillionowi, nie widział a, jak w uprzejmy sposó b zabronić tego samego Bronnowi. - Jak chcesz - powiedział a przyzwalają co, chociaż wiedział a, ż e w rzeczywistoś ci wcale nie pytał jej o pozwolenie.

Ser Willis Wodę pozostał z ser Rodrikiem, któ rym natychmiast zają ł się septon o ł agodnym gł osie. Zostawili też umę czone konie. Ser Donnel obiecał wysł ać ptaka do Eyrie i do Księ ż ycowej Bramy z wiadomoś cią o ich przybyciu. Ze stajni przyprowadzono ś wież e wierzchowce, wł ochate gó rskie konie o pewnych nogach, i po godzinie wyruszyli dalej, w dó ł. Catelyn jechał a obok wuja. Za nimi Bronn, Tyrion Lannister, Marillion i sześ ciu ludzi Bryndena.

Dopiero kiedy wysunę li się daleko przed pozostał ych, Brynden Tully spojrzał na nią i powiedział: - A teraz, dziecko, opowiedz mi o tej burzy.

- Już od lat nikt mnie tak nie nazywał, wuju - powiedział a Catelyn i opowiedział a mu o wszystkim. Zaję ł o jej to wię cej czasu, niż się spodziewał a - list od Lysy, upadek Brana, sztylet mordercy, Littlefinger i jej przypadkowe spotkanie z Tyrionem Lannisterem w przydroż nej karczmie.

Wuj sł uchał jej w milczeniu i tylko jego krzaczaste brwi coraz bardziej zacieniał y mu oczy. Brynden Tully zawsze potrafił sł uchać innych… z wyją tkiem jej ojca. Był mł odszym o pię ć lat bratem lorda Hostera, z któ rym pozostawał w stanie wojny od tak dawna jak tylko Catelyn mogł a się gną ć pamię cią. W czasie jednego z ich gł oś niejszych sporó w - Catelyn miał a wtedy osiem lat - lord Hoster nazwał Bryndena „czarną owcą w stadzie Tullych”. Wtedy Brynden roześ miał się i zauważ ył, ż e godł em ich rodu jest skaczą cy pstrą g, wię c powinien go raczej nazwać czarną rybą, a nie czarną owcą. Od tamtego dnia uczynił czarną rybę swoim godł em.

Spó r mię dzy brać mi trwał aż do ś lubu Lysy. Wtedy to Brynden oś wiadczył swojemu bratu, ż e opuszcza Riverrun i udaje się na sł uż bę do Lysy i jej nowego mę ż a, Lorda Eyrie. Od tamtego dnia lord Hoster nie wymó wił imienia swojego brata, o czym Catelyn dowiedział a się z rzadkich listó w od Edmure’a.

Catelyn pamię tał a z dzieciń stwa, ż e dzieci lorda Hostera zawsze biegł y do Bryndena Blackfisha, herbu Czarna Ryba, ż eby się wypł akać albo wygadać, kiedy ojciec był zbyt zaję ty, a matka chora Catelyn, Lysa, Edmure… a nawet Petyr Baelish, wychowanek ich ojca Brynden sł uchał ich z taką samą uwagą, z jaką sł uchał jej teraz, ze ś miechem przyjmował ich zwycię stwa i wiedział, jak pocieszyć w chwilach poraż ek.

Skoń czył a swoją opowieś ć, lecz wuj dł ugo jeszcze milczał, pozwalają c, by jego koń jechał wł asnym tempem po stromej drodze. - Trzeba powiedzieć twojemu ojcu - odezwał się wreszcie. - Gdyby Lannisterowie się ruszyli… Winterfell jest daleko, Yale schowane za gó rami, natomiast Riverrun leż y na ich drodze.

- Pomyś lał am o tym samym - przyznał a Catelyn. - Gdy tylko przyjedziemy do Eyrie, poproszę maestera Colemona, ż eby wysł ał ptaka. - Miał a też do przekazania inne wiadomoś ci, rozkazy Neda dla chorą ż ych, by przygotowali obronę pó ł nocy. - Jakie panują nastroje w Yale? - spytał a.

- Ludzie są rozgniewani - odparł Brynden Tully. - Darzyli mił oś cią lorda Jona, dlatego uznali za zniewagę fakt, ż e Kró l oddał w rę ce Jaime’a Lannistera urzą d, któ ry Arrynowie piastowali od prawie trzystu lat. Lysa każ e nazywać swojego syna Prawdziwym Straż nikiem Wschodu, ale ludzie nie dają się oszukać. Ponadto nie tylko twoja siostra zastanawia się nad przyczyną ś mierci Namiestnika. Nikt otwarcie nie oś mieli się powiedzieć, ż e Jon został zamordowany, lecz podejrzenia rzucają dł ugie cienie. - Zacisną ł usta i spojrzał na Catelyn. - Jest też chł opak.

- Jaki chł opak? - Schylił a gł owę pod skalnym wystę pem, pod któ rym musieli przejechać.

Wuj mó wił gł osem przepeł nionym troską. - Lord Robert - westchną ł. - Ma sześ ć lat, jest chorowity i beczy, gdy tylko ktoś mu zabierze lalkę. Jest prawowitym spadkobiercą Jona Arryna, lecz niektó rzy twierdzą, ż e nie nadaje się na miejsce ojca. Nestor Royce piastował urzą d Lorda Zarzą dcy przez ostatnie czternaś cie lat, kiedy lord Jon sł uż ył w King’s Landing i zdaniem wielu to on powinien sprawować rzą dy, dopó ki chł opiec nie doroś nie. Inni są zdania, ż e Lysa powinna szybko wyjś ć ponownie za mą ż. Kandydaci zlatują się już jak wrony do ziarna. Peł no ich w Eyrie.

- Mogł am się tego spodziewać - powiedział a Catelyn. Nic dziwnego. Lysa był a jeszcze mł oda, a kró lestwo Gó r i Yale stanowił o okazał y prezent ś lubny. - Czy Lysa wyjdzie za mą ż?



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.