Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 32 страница



- Co chcesz, ż ebym zrobił - spytał mę ż czyzna z pochodnią, krę py, w skó rzanej pó ł pelerynie. Jego lekki stalowy heł m zakrywał czę ś ciowo twarz pokrytą bliznami i ciemną szczeciną brody. Na skó rę nał oż oną miał kolczugę, a u pasa nosił sztylet i kró tki miecz. Wydał się Aryi dziwnie znajomy.

- Skoro umarł jeden Namiestnik, dlaczego nie moż e drugi? - odparł mę ż czyzna z poż ó ł kł ą rozwidloną brodą, ten, któ ry mó wił z akcentem. - Robił eś już podobne rzeczy, mó j przyjacielu. - Arya był a pewna, ż e nigdy wcześ niej go nie widział a. Pomimo swej tuszy stą pał swobodnie, stawiają c stopy z lekkoś cią wodnego tancerza. Jego pierś cienie migotał y w blasku pochodni, czerwone zł oto i blade srebro inkrustowane rubinami, szafirami i ż ó ł tymi szparkami tygrysich oczu. Miał je na każ dym palcu, a na niektó rych nawet dwa.

- Przedtem był o inaczej niż teraz, a obecny Namiestnik to nie to samo co poprzedni - powiedział mę ż czyzna z bliznami, kiedy wyszli na korytarz. Nieruchoma jak kamień, pomyś lał a Arya, cicha jak cień. Oś lepieni blaskiem wł asnej pochodni, nie zauważ yli jej przyciś nię tej do ś ciany zaledwie kilka stó p od nich.

- Być moż e - odparł jego rozmó wca z brodą i zatrzymał się, by zł apać oddech po dł ugiej wspinaczce. - Mimo wszystko potrzebujemy czasu. Księ ż niczka nosi w ł onie dziecko. Khal nie ruszy się, dopó ki nie urodzi się jego syn. Znasz tych dzikusó w.

Mę ż czyzna z pochodnią popchną ł coś i rozległ o się gł uche dudnienie. Z sufitu wysuną ł się ogromny kamień i z hukiem opadł na wejś cie do studni, cał kowicie je zakrywają c. Arya o mał o co nie krzyknę ł a, przeraż ona hał asem. Teraz na miejscu wejś cia stał a jednolita ś ciana.

- Jeś li się niebawem nie ruszy, moż e być za pó ź no - powiedział mę ż czyzna w stalowym heł mie. - To już nie jest gra dla dwó ch graczy. Jeś li w ogó le kiedykolwiek tak był o. Stannis Baratheon i Lysa Arryn wymknę li się poza zasię g mojego ramienia. Podobno zbierają sił y. Rycerz Kwiató w nakł ania ojca, aby przysł ał jego siostrę na dwó r. Dziewczyna ma czternaś cie lat, jest sł odziutka, pię kna i uległ a. Lord Renly i ser Loras uważ ają, ż e Robert powinien wzią ć ją do ł ó ż ka, poś lubić i uczynić nową Kró lową. A Littlefinger… bogowie tylko wiedzą, co knuje Littlefinger. Ale to przede wszystkim lord Stark spę dza mi sen z powiek. Ma bę karta, ma księ gę i wkró tce bę dzie znał prawdę. Do tego jeszcze jego ż ona uprowadził a Tyriona Lannistera i to przez Littlefingera. Lord Tywin uzna to za gwał t, a Jaime odczuwa dziwną sł aboś ć wobec Karł a. Jeś li Lannisterowie wyruszą na pó ł noc, pó jdą też i Tully’owie. Ty mó wisz odwlec, a ja ci odpowiem ś piesz się. Nawet najlepszy ż ongler nie potrafi ż onglować zbyt dł ugo wieloma pił kami.

- Stary przyjacielu, jesteś czymś wię cej niż ż onglerem. Ty jesteś prawdziwym czarnoksię ż nikiem. Proszę cię tylko, ż ebyś poczarował jeszcze trochę dł uż ej. - Poszli korytarzem w kierunku, z któ rego przyszł a Arya, obok pokoju z bestiami.

- Zrobię, co w mojej mocy - odparł cicho mę ż czyzna z pochodnią. - Potrzebuję zł ota i kolejnych pię ć dziesię ciu ptakó w.

Poczekał a, aż się trochę oddalą, po czym ruszył a ostroż nie za nimi. Cicha jak cień.

- Aż tylu? - Gł osy sł abł y, w miarę jak ś wiatł o oddalał o się od niej. - Trudno znaleź ć takie, jakich potrzebujesz… mł ode do uczenia. .. moż e starsze… nie giną tak ł atwo…

- Nie. Mł odsze są bezpieczniejsze… obchodzić się z nimi ł agodnie…

- … gdyby trzymali ję zyki…

- …niebezpieczeń stwo…

Gł osy cał kiem ucichł y, lecz Arya dł ugo jeszcze widział a ś wiatł o pochodni niczym dymią cą gwiazdę, za któ rą podą ż ał a. Dwukrotnie wydawał o się, ż e już ją zgubił a, lecz zawsze szł a prosto i za każ dym razem wychodził a na gó rę stromych schodó w, ską d znowu widział a w oddali migocą cy pł omień pochodni. Szł a szybko za nim, cał y czas w dó ł. Raz potknę ł a się o kamień i zatoczył a na ś cianę. Pod dł onią wyczuł a ś cianę ziemi podpartą drewnianymi balami.

Miał a wraż enie, ż e szł a za gł osami dł ugie mile. Wreszcie zniknę ł y zupeł nie, lecz ona mogł a iś ć tylko przed siebie. Odnalazł a ś cianę i ruszył a powoli, ś lepa i zagubiona. Wyobraż ał a sobie, ż e w ciemnoś ci idzie obok niej Nymeria. Na koń cu przejś cia musiał a brną ć przez ś mierdzą cą wodę, któ ra się gał a jej do kolan. Marzył a, by mó c tań czyć na jej powierzchni, tak jak być moż e potrafił Syrio, i zastanawiał a się, czy jeszcze kiedyś ujrzy ś wiatł o. Kiedy wreszcie wyszł a na zewną trz, zapadł a już noc.

Zorientował a się, ż e stoi u wylotu kanał u ś ciekó w, któ re wypł ywał y do rzeki. Cuchnę ł a tak bardzo, ż e zdecydował a się rozebrać, i porzuciwszy brudne ubranie na brzegu rzeki, wskoczył a do gł ę bokiej, ciemnej wody. Pł ywał a dł ugo, dopó ki nie poczuł a się czysta, i dopiero wtedy wyszł a na brzeg, drż ą c z chł odu. Wzdł uż rzeki jechali jacyś jeź dź cy, lecz nie zwró cili uwagi na chudą, nagą dziewczynę zaję tą praniem swojego ubrania przy blasku księ ż yca, jeś li w ogó le ją zauważ yli.

Znalazł a się o cał e mile od zamku, lecz w Kró lewskiej Przystani nie moż na był o zgubić drogi. Wystarczył o spojrzeć w gó rę, by zobaczyć Czerwoną Twierdzą stoją cą wysoko na Wzgó rzu Aegona. Kiedy dotarł a do bram twierdzy, jej ubranie prawie wyschł o. Zamknię to już bramę i opuszczono kratę, dlatego skierował a się do bocznej furty. Ż oł nierze w zł otych pł aszczach roześ miali się tylko, kiedy ich poprosił a, ż eby ją wpuś cili. - Zmykaj stą d - powiedział jeden. - Zabrali już odpadki z kuchni, a w nocy nie ma ż adnego ż ebrania.

- Nie jestem ż ebrakiem - odpowiedział a. - Ja tu mieszkam.

- Powiedział em: zmykaj. Chcesz pstryka w nos, ż ebyś lepiej sł yszał a?

- Chcę widzieć się z moim ojcem.

Straż nicy spojrzeli po sobie. - A ja chcę pieprzyć Kró lową, i co z tego - powiedział mł odszy ze straż nikó w.

Jego starszy kolega zmarszczył czoł o. - A kim jest ten twó j ojciec, szczuroł apem z miasta?

- Namiestnikiem Kró la.

Obaj straż nicy roześ miali się, a chwilę pó ź niej starszy z ż oł nierzy zamachną ł się, jakby chciał odegnać psa. Arya zorientował a się, zanim jeszcze ż oł nierz zadał cios. Odskoczył a zwinnie, unikają c uderzenia. - Nie jestem chł opakiem - oś wiadczył a. - Jestem Arya Stark z Winterfell i jeś li któ ryś z was mnie dotknie, mó j ojciec pan nabije wasze gł owy na wł ó cznie. Jeś li mi nie wierzycie, poś lijcie po Jory’ego Cassela albo Yayona Poole’a z Wież y Namiestnika. - Poł oż ył a dł onie na biodrach. - No co, otworzycie bramę, czy potrzebujecie pstryka w ucho, ż eby lepiej sł yszeć?

Harwin i Gruby Tom zaprowadzili ją do komnaty-samotni jej ojca. Siedział przy lampie oliwnej pochylony nad najwię kszą księ gą, jaką Arya kiedykolwiek widział a. Był o to opasł e tomisko o poż ó ł kł ych i poł amanych stronicach zapisanych niewyraź nym pismem, oprawione w wypł owiał ą skó rę. Zamkną ł księ gę, sł uchają c raportu Harwina. Potem z surową twarzą podzię kował straż nikom i odprawił ich.

- Zdajesz sobie sprawę, ż e szuka cię poł owa moich ludzi? - powiedział Eddard Stark, kiedy zostali sami. - Septa Mordane odchodzi od zmysł ó w. Modli się teraz w sę pcie za twó j szczę ś liwy powró t. Wiesz przecież, ż e nie wolno ci wychodzić poza bramy zamku bez mojego pozwolenia.

- Nie wychodził am za bramy - bą knę ł a. - A przynajmniej nie chciał am. Zeszł am do lochó w i znalazł am się w tym tunelu. Był o ciemno, a ja nie miał am ś wiecy ani pochodni, dlatego musiał am iś ć dalej. Bał am się potworó w, dlatego nie mogł am wró cić tą samą drogą, któ rą przyszł am. Ojcze, oni rozmawiali o tym, ż eby cię zabić! Nie potwory… ci dwaj mę ż czyź ni. Nie widzieli mnie. Był am nieruchoma jak kamień i cicha jak cień, wię c dobrze ich sł yszał am. Powiedzieli, ż e masz księ gę i bę karta i skoro umarł jeden Namiestnik, to dlaczego nie miał by i drugi? Czy to ta księ ga? A bę kart? Zał oż ę się, ż e chodzi o Jona.

- Jona? Aryo, o czym ty mó wisz? Kto to mó wił?

- Oni - odparł a. - Jeden był gruby, miał pierś cienie na palcach i poż ó ł kł ą, rozwidloną brodę, a drugi miał kolczugę i stalowy heł m i ten gruby powiedział, ż e trzeba poczekać, a ten drugi odpowiedział, ż e nie moż e cią gle ż onglować i ż e wilk i lew poż rą się nawzajem, i ż e to był a farsa. - Pró bował a przypomnieć sobie cał ą resztę. Wcześ niej nie zrozumiał a dokł adnie tego, co usł yszał a, i teraz wszystko jej się pomieszał o. - Gruby powiedział, ż e księ ż niczka nosi dziecko. A ten w heł mie, któ ry trzymał pochodnię, powiedział, ż e muszą się ś pieszyć. On chyba był czarnoksię ż nikiem.

- Czarnoksię ż nikiem - powtó rzył Ned z poważ ną miną. - Czy miał dł ugą siwą brodę i spiczasty kapelusz z namalowanymi gwiazdami?

- Nie! To nie był o jak w opowieś ciach Starej Niania. On wcale nie wyglą dał jak czarnoksię ż nik, ale ten gruby powiedział, ż e nim jest.

- Ostrzegam cię, Aryo, jeś li zmyś lił aś to wszystko…

- Nie! Mó wił am ci. To się dział o w lochach, koł o miejsca z ukrytą ś cianą. Ł apał am koty i wtedy… - Zacisnę ł a usta. Jeś li przyzna się, ż e przewró cił a księ cia Tommena, ojciec naprawdę się rozzł oś ci. - …i wtedy przeszł am przez takie okno i znalazł am te bestie.

- Potwory i czarnoksię ż nicy - powiedział jej ojciec. - Zdaje się, ż e przeż ył aś niezł ą przygodę. A ci mę ż czyź ni, któ rych sł yszał aś, mó wili o ż onglowaniu i farsie?

- Tak - przyznał a. - Tylko…

- Aryo, to byli aktorzy - przerwał jej ojciec. - W czasie turnieju do Kró lewskiej Przystani zjechał o pewnie z tuzin trup aktorskich, któ re chcą zarobić trochę pienię dzy. Nie wiem, co ci dwaj robili na zamku, ale moż e Kró l chciał obejrzeć przedstawienie.

- Nie. - Pokrę cił a gł ową z uporem. - Oni nie byli…

- W każ dym razie nie powinnaś szpiegować ludzi. Nie podoba mi się też, ż e moja có rka chodzi po jakichś oknach za kotami. Popatrz na siebie, kochanie. Cał e rę ce masz podrapane. To już trwa za dł ugo. Powiedz Syrio Forelowi, ż e chcę z nim porozmawiać …

Przerwał o mu kró tkie, gwał towne pukanie do drzwi. - Wybacz, lordzie Eddard - zawoł ał Desmond, uchylają c nieco drzwi - ale jest tutaj czarny brat, któ ry prosi o wysł uchanie. Mó wi, ż e sprawa jest pilna. Pomyś lał em, ż e zechcesz z nim pomó wić.

- Moje drzwi są zawsze otwarte dla Nocnej Straż y - odparł jej ojciec. Desmond wprowadził przybysza. Był przygarbiony i brzydki, z potarganą brodą i w brudnym ubraniu, lecz ojciec mił o go przywitał i spytał o imię.

- Yoren, panie. Wybacz porę. - Skł onił się w kierunku Aryi. - A to pewnie jest twó j syn. Podobny.

- Jestem dziewczyną - powiedział a Arya oburzona. Jeś li starzec przybywał z Muru, to musiał przejeż dż ać przez Winterfell. - Znasz moich braci? - spytał a podniecona. - Robba i Brana, są w Winterfell. A Jon jest na Murze. Jon Snow, takż e sł uż y w Nocnej Straż y. Musisz go znać, ma wilkora, biał ego z czerwonymi oczyma.

Czy Jon jest już zwiadowcą? Ja jestem Arya Stark. - Starzec w cuchną cym czarnym ubraniu patrzył na nią dziwnie, lecz Arya nie przestawał a mó wić. - Czy weź miesz list dla Jona, kiedy bę dziesz wracał na Mur? - Zapragnę ł a nagle, ż eby Jon był tam z nią teraz. On by uwierzył w jej opowiadanie o lochach, o grubasie z brodą i czarnoksię ż niku w hermie.

- Moja có rka zapomina czę sto o dobrym wychowaniu - powiedział Eddard Stark z uś miechem na ustach, któ ry ł agodził jego sł owa. - Proszę o wybaczenie, Yoren. Czy przysł ał cię mó j brat, Benjen?

- Nikt mnie nie przysł ał, panie, poza starym Mormontem. Przyjechał em tutaj, ż eby znaleź ć ludzi do sł uż by, i gdy tylko uda mi się staną ć przed Kró lem, klę knę przed nim i opowiem mu o naszych kł opotach. Moż e on i jego Namiestnik mają w lochach trochę mę tó w, któ rych chcieliby się pozbyć. Moż na by powiedzieć, ż e rozmawiamy przez wzglą d na Benjena Starka. I w nim pł ynie czarna krew, dzię ki czemu stał się tak samo moim bratem jak i twoim. Przybył em tu takż e i dla jego dobra. Nie dawał em koniowi wytchnienia, tak ż e zostawił em ich z tył u.

- Ich?

Yoren spluną ł. - Najemnikó w, wolnych i cał y ten motł och. Peł no ich był o w karczmie. Widział em, ż e zwietrzyli trop. Wyczuli zapach krwi, a moż e zapach zł ota, ostatecznie nie ma ró ż nicy. Nie wszyscy z nich pojechali do King’s Landing. Niektó rzy pognali do Casterly Rock, któ re leż y bliż ej. Moż esz być pewien, ż e lord Tywin otrzymał już wiadomoś ć.

Eddard Stark nachmurzył się. - Jaką wiadomoś ć?

Yoren zerkną ł na Aryę. - O tym wolał bym pomó wić na osobnoś ci, jeś li mi wybaczysz, panie.

- Dobrze. Desmond, zaprowadź moją có rkę do jej sypialni. - Pocał ował ją w czoł o. - Jutro dokoń czymy naszą rozmowę.

Arya nie ruszył a się z miejsca. - Czy Jonowi coś się stał o? - spytał a Yorena. - A wuj Benjen?

- No có ż, nic nie mogę powiedzieć o Starku, ale Snow miał się dobrze, kiedy wyjeż dż ał em. Ale nie o nich chciał em mó wić.

Desmond wzią ł ją za rę kę. - Chodź my, panienko. Sł yszał aś, co mó wił pan ojciec.

Arya nie miał a wyboru, poszł a wię c za nim. Ż ał ował a tylko, ż e nie jest to Gruby Tom. Z nim mogł aby zmarudzić jeszcze trochę przy drzwiach i posł uchać, co mó wi Yoren. Desmond był zbyt prostolinijny i trudniej go był o oszukać. - Ilu straż nikó w ma mó j ojciec? - spytał a, kiedy szli na gó rę do jej sypialni.

- Tutaj, w Kró lewskiej Przystani? Pię ć dziesię ciu.

- Ty byś nie pozwolił, ż eby go ktoś zabił, prawda? - spytał a. Desmond roześ miał się. - Nie obawiaj się, panienko. Pilnujemy lorda Eddarda w dzień i w nocy. Jest bezpieczny.

- Lannisterowie mają wię cej niż pię ć dziesię ciu ludzi - zauważ ył a Arya.

- Moż liwie, ale jeden ż oł nierz z pó ł nocy wart jest dziesię ciu mieczy z poł udnia, wię c moż esz spać bezpiecznie.

- A gdyby przysł ali czarnoksię ż nika, ż eby go zabił?

- Czarnoksię ż nika, powiadasz - odparł Desmond, wycią gają c z pochwy dł ugi miecz. - No có ż, kiedy mu się obetnie gł owę, to czarnoksię ż nik umiera tak samo jak każ dy inny.


Eddard

 

- Robercie, bł agam cię - prosił Ned. - Zastanó w się nad tym, co mó wisz. Chcesz zamordować dziecko.

- Ta dziwka jest w cią ż y! - Pię ś ć Kró la opadł a na stó ł z hukiem grzmotu. - Ostrzegał em cię, ż e tak się stanie, Ned, ostrzegał em, ale ty nie chciał eś mnie sł uchać. Teraz musisz mnie wysł uchać. Oboje mają zginą ć, matka i dziecko, a takż e ten gł upiec, Yiserys. Czy to jasne? Oboje mają zginą ć.

Pozostali czł onkowie rady kró lewskiej udawali, ż e ich tam nie ma. Bez wą tpienia okazali wię kszą mą droś ć od niego. Był a to jedna z tych chwil, kiedy Eddard Stark czuł się bardzo osamotniony. - Postę pują c tak, splamisz swó j honor. Posł uchaj mnie.

- Posł ucham, kiedy zaczniesz mó wić z sensem. - Kró l rozejrzał się po zebranych. - A pozostali pomarli czy tylko odję ł o im mowę? Czy ktoś moż e przemó wić do rozsą dku temu gł upcowi z gł ową peł ną lodu, zanim go uduszę?

Yarys natychmiast podją ł zaproszenie. - Drogi Namiestniku - odezwał się eunuch, posył ają c Nedowi tł usty uś mieszek. - Jego Mił oś ć mó wi prawdę. A co do zamordowania dziecka… No có ż, to dziecko nosi w ł onie dziecko, a zatem czy jest jeszcze dzieckiem?

Wielki Maester Pycelle pochylił się do przodu, pobrzę kują c swoim ł ań cuchem. - Decyzje podejmuje Kró l. Czł onkowie rady mogą mu tylko doradzać. - Odchrzą kną ł, co zaję ł o mu doś ć dł ugą chwilę. - Kiedyś oferował em swoje rady kró lowi Aerysowi z takim samym oddaniem, z jakim teraz sł uż ę kró lowi Robertowi. W moim zakonie uczy się nas sł uż by pań stwu, a nie rzą dzą cemu. Pytam wię c, jeś li dojdzie do wojny, ile kobiet zginie? Ile miast spł onie? Ile dzieci wyrwanych z ramion matek zostanie nabitych na wł ó cznie? - Pogł adził okazał ą siwą brodę, nieskoń czenie smutny, i nieskoń czenie znuż ony. - Czy Kró l nie okaż e wię kszej mą droś ci, a nawet ł askawoś ci, kiedy uś mierci Daenerys Targaryen, by uratować tysią ce innych, któ rzy mogliby zginą ć?

- Rzeczywiś cie - powiedział Varys. - Ł askawoś ć, nie pomyś lał em o tym, przyjacielu. Pię knie to ują ł eś. - Eunuch poł oż ył mię kką dł oń na rę kawie Neda. - Wierz mi, lordzie Stark, rozumiem twoje skrupuł y. Rzecz, któ rą rozważ amy, jest bardzo smutna, wrę cz ohydna. Lecz czy my, sprawują cy rzą dy, nie musimy uciekać się do podobnych posunię ć dla dobra kró lestwa? Jeś li bogowie obdarzą Daenerys Targaryen mę skim potomkiem, chł opiec bę dzie roś cił sobie prawo do Ż elaznego Tronu.

Ich sł owa jeszcze bardziej rozzł oś cił y Neda. - Lordzie Yarys, dziecko moż e być dziewczynką. Obaj doskonale wiemy, ż e Dothrakowie nie pó jdą za kobietą.

- A jeś li to bę dzie chł opiec? - nalegał Robert. - Smocza krew i syn jakiegoś przeklę tego koń skiego lorda, a za nim hordy Dothrakó w!

- Dzieli nas wą skie morze - zauważ ył Ned. - Zacznę się bać Dothrakó w, kiedy nauczą swoje konie biegać po wodzie.

Littlefinger posł ał mu wyzywają cy uś miech, zanim zapytał: - A zatem, panie, nie widzisz ż adnego zagroż enia dla nas?

- Jeś li w ogó le, to zaledwie jego sł aby cień dł ugi na dwadzieś cia lat - odparł Ned.

- A zatem radzisz czekać, aż smocze nasienie wyjdzie na nasz brzeg ze swoimi wojskami? - dopytywał się Kró l.

- To „smocze nasienie” jest jeszcze w brzuchu matki. Nawet Targaryenowie rzadko wyruszają do boju, zanim odstawią dziecko od piersi. - Ned nie pró bował ukryć nuty przygany w swoim gł osie. - Nie obawiał eś się Rhaegara Targaryena za jego ż ycia. Czyż byś z wiekiem stał się tak strachliwy, ż e trzę siesz się przed cieniem nie narodzonego dziecka?

Zł oś ć nie pozwalał a Robertowi wydobyć z siebie ani sł owa, lecz wyrę czył go jego brat, przystojny lord Renly. - Powinniś my byli zabić Yiserysa i jego siostrę dziesię ć lat temu, niestety, mó j brat popeł nił poważ ny bł ą d i posł uchał Jona Arryna.

- Nie jest bł ę dem okazać komuś ł askę, lordzie Renly - powiedział Ned. - Nad Tridentem obecny tutaj ser Barristan poł oż ył tuzin dobrych ludzi, zaró wno moich, jak i ludzi twojego brata. Pamię tam, kiedy go do nas przynieś li, był bliski ś mierci. Roose Bolton nalegał, ż eby go dobić, lecz twó j brat, Robert, powiedział wtedy: „Nie zabiję go za to, ż e okazał dzielnoś ć i był lojalny” i posł ał swojego maestera, ż eby opatrzył rany ser Barristana. - Posł ał Kró lowi dł ugie, chł odne spojrzenie. - Szkoda, ż e nie ma z nami tamtego Roberta.

Kró l miał na tyle wstydu, ż eby się zarumienić. - To nie to samo - odparł. - Ser Barristan był rycerzem Kró lewskiej Gwardii.

- A Daenerys jest czternastoletnią dziewczynką - odpowiedział szybko Ned.

Ser Barristan Selmy popatrzył ponad stoł em swoimi jasnoniebieskimi oczyma i powiedział: - Staną ć twarzą w twarz z wrogiem na polu bitwy to honor, ale nie ma nic honorowego w tym, ż e zabije się go w ł onie matki. - Zwró cił się do Kró la. - Wasza Mił oś ć, lord Eddard wyraził takż e i moje myś li. Jesteś my rycerzami, a nie mordercami. Nasze ś luby…

- Doś ć! - rykną ł Robert. - Ani sł owa wię cej. Czyś cie wszyscy zapomnieli, kto tu jest Kró lem?

- Nie. A ty? - Ned zdawał sobie sprawę, ż e przekroczył już granicę rozsą dku, lecz nie potrafił się powstrzymać. - Pytam cię, Robercie, dlaczego stanę liś my naprzeciw Aerysa Targaryena? Czy nie dlatego, ż eby skoń czyć z zabijaniem dzieci?

- Ż eby skoń czyć z Targaryenami! - warkną ł Kró l. - Doś ć już gadania. Co radzicie?

- Trzeba to zrobić - oś wiadczył lord Renly.

- Nie mamy wyboru - mrukną ł Yarys. - Smutne… Wielki Maester Pycelle zł oż ył dł onie i skiną ł gł ową.

- Kiedy już się pó jdzie do ł ó ż ka z brzydką kobietą, najlepiej zamkną ć oczy i zrobić to szybko - przemó wił Litllefinger. - Nie ma co czekać, ona przez to nie stanie się ł adniejsza. Trzeba ją pocał ować i skoń czyć z tym.

- Pocał ować? - powtó rzył ser Barristan zdumiony.

- Mam na myś li pocał unek miecza - powiedział Littlefinger. Robert zwró cił się do swojego Namiestnika. - A zatem Ned, został eś sam z Selmym. Kto ją zabije?

- Mormont bardzo pragnie kró lewskiego przebaczenia - przypomniał mu lord Renly.

- Rzeczywiś cie, bardzo - powiedział Yarys - ale jeszcze bardziej pragnie zachować ż ycie. Księ ż niczka przebywa teraz w Yaes Dothrak, a tam wycią gnię cie miecza z pochwy graniczy z samobó jstwem. Wolał bym wam nie opowiadać, co Dothrakowie zrobiliby z biedakiem, któ ry by się oś mielił podnieś ć rę kę na Khaleesi. Musną ł dł onią upudrowany policzek. - A zatem pozostaje trucizna… powiedzmy ł zy Lysy. Khal Drogo nie musi się dowiedzieć, ż e nie był a to ś mierć naturalna.

Wielki Maester Pycelle unió sł opadają ce powieki i popatrzył podejrzliwie na eunucha.

- Trucizna to broń tchó rzy - rzekł Kró l.

Ned miał już doś ć. - Wysył asz zbiró w z noż ami, ż eby zabili czternastoletnią dziewczynę, a wcią ż przejmujesz się honorem? - Odepchną ł swoje krzesł o i wstał. - Sam to zró b, Robercie. Ten, kto wydaje wyrok, powinien go takż e wykonać. I spó jrz jej w oczy, zanim ją zabijesz. Popatrz na jej ł zy i wysł uchaj jej ostatnich sł ó w. Tyle przynajmniej jesteś jej winien.

- Bogowie - zaklą ł Kró l, wyrzucają c z siebie to jedno sł owo, jakby nie potrafił dł uż ej powstrzymać swojej wś ciekł oś ci. - A niech cię, ty naprawdę tak myś lisz. - Się gną ł po dzban z winem, a kiedy przekonał się, ż e naczynie jest puste, cisną ł nim o ś cianę. - Skoń czył o się wino i skoń czył a się też moja cierpliwoś ć. Doś ć. Po prostu zajmij się tym.

- Nie wezmę udział u w tym morderstwie, Robercie. Ty ró b, jak chcesz, lecz nie proś mnie, bym przykł adał do tego swoją pieczę ć.

Przez chwilę wydawał o się, ż e Robert nie rozumie tego, co Ned do niego mó wi. Nie dane mu był o zbyt czę sto smakować owocu nieposł uszeń stwa. Wyraz jego twarzy zmieniał się, w miarę jak docierał y do niego sł owa Namiestnika. Zmruż ył oczy, a jego szyja zaczerwienił a się aż ponad aksamitny koł nierz. Wskazał palcem na Neda. - Lordzie Stark, jesteś Namiestnikiem Kró la. Wykonasz jego polecenia, albo znajdę innego Namiestnika, któ ry to zrobi.

- Ż yczę mu powodzenia. - Ned odpią ł cię ż ką klamrę swojego pł aszcza, ozdobną srebrną dł oń, znak jego urzę du. Poł oż ył ją na stole przed Kró lem i ze smutkiem pomyś lał o czł owieku, któ ry mu ją przypią ł, o przyjacielu, któ rego kochał. - Miał em cię za kogoś lepszego, Robercie. Są dził em, ż e wybraliś my szlachetniejszego Kró la.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.