Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 31 страница



Nie był o ż adnych heroldó w, chorą gwi, nie zagrał y rogi ani bę bny. Rozległ o się tylko brzę czenie cię ciw, kiedy Morrec i Lharys wypuś cili strzał y. Jeź dź cy wynurzyli się niespodziewanie z mroku ś witu jak zjawy, wychudzeni, ciemnowł osi, odziani w skó ry i czę ś ci ró ż nych zbroi. Twarze mieli schowane za osł onami pó ł heł mó w. W dł oniach chronionych przez rę kawice dzierż yli wszelkiego rodzaju broń: dł ugie miecze, lance, kosy, nabijane kolcami maczugi, sztylety i cię ż kie ż elazne mł oty. Prowadził ich olbrzym w pasiastym pł aszczu z cieniokota, uzbrojony w oburę czny miecz.

Ser Rodrik zawoł ał: - Winterfell! - i wyjechał im na spotkanie. Jadą cy obok Chiggen i Bronn wykrzykiwali jakieś niezrozumiał e wojenne okrzyki. Za nimi podą ż ał ser Willis, któ ry wymachiwał nad gł ową kolczastą maczugą. - Harrenhal! Harrenhal! - krzyczał. Tyrion poczuł nagle ogromną chę ć, by wyskoczyć zza skał y, zamachną ć się toporem i zawoł ać: - Casterly Rock! - lecz niedorzeczne pragnienie szybko minę ł o i wcisną ł się gł ę biej za kamienną osł onę. Sł yszał rż enie przestraszonych koni i szczę k metalu uderzają cego metal. Miecz Chiggena rozorał odsł onię tą twarz mę ż czyzny w kolczudze, a Bronn cią ł wrogó w na prawo i lewo. Ser Rodrik wzią ł na siebie olbrzyma w pł aszczu z cieniokota; ich konie tań czył y wokó ł siebie, tymczasem jeź dź cy nie ustawali w atakach. Jyck wskoczył na konia i pognał na oklep w wir walki. Tyrion zobaczył, ż e z gardł a mę ż czyzny w pł aszczu z cieniokota wystaje grot strzał y. Olbrzym otworzył usta do krzyku, lecz popł ynę ł a z nich tylko krew. Zanim spadł na ziemię, ser Rodrik walczył już z kimś innym.

Nagle Marillion wrzasną ł przeraź liwie i zakrył gł owę swoją harfą na widok konia przeskakują cego nad ich skał ą. Tyrion wstał niezdarnie, tymczasem jeź dziec zawró cił w ich stronę; w dł oni trzymał nabity gwoź dziami mł ot. Tyrion zamachną ł się toporem. Ostrze ugodził o konia w szyję. Rozległ o się gł uche plaś nię cie rozcinanego mię sa, rż enie tak przeraź liwe, ż e Tyrion niemal wypuś cił broń z rę ki. W ostatniej chwili zdą ż ył wyszarpną ć topó r i uskoczył niezdarnie przed padają cym zwierzę ciem. Marillion nie miał tyle szczę ś cia. Jeź dziec i jego koń zwalili się wprost na niego. Tyrion wykorzystał moment, kiedy zbó j nie mó gł wycią gną ć spod konia jednej nogi i zatopił ostrze swojego topora w jego szyi, tuż nad karkiem.

Spró bował wyszarpną ć ostrze broni z martwego ciał a, a chwilę pó ź niej usł yszał ję ki Marilliona dochodzą ce spod splą tanych ciał. - Niech ktoś mi pomoż e - wyję czał ś piewak. - Bogowie litoś ciwi, ja krwawię.

- To pewnie krew konia - powiedział Tyrion. Spod martwego zwierzę cia wysunę ł a się dł oń ś piewaka, peł zł a po ziemi niczym pię cionogi pają k. Tyrion przył oż ył obcas do szukają cych palcó w i z zadowoleniem usł yszał chrzę st koś ci. - Zamknij oczy i udawaj, ż e nie ż yjesz - poradził ś piewakowi, zanim się odwró cił.

Potem wydarzenia potoczył y się bardzo szybko. Krzyki i wrzaski wypeł nił y ś wit, a w powietrzu unosił się cię ż ki zapach krwi. Ś wiat pogrą ż ył się w chaosie. Strzał y przelatywał y ze ś wistem nad jego gł ową i odbijał y się od skał. Zobaczył Bronna, bez konia, jak walczył z mieczem w każ dej dł oni. Tyrion trzymał się z boku, przemykają c od skał y do skał y. Od czasu do czasu wyskakiwał z cienia, by razić nogi biegną cych koni. Napotkawszy rannego zbó ja, dobił go i zabrał mu jego pó ł heł m. Okazał się trochę za ciasny, ale Tyrion uznał, ż e lepszy taki niż ż aden. Jyck otrzymał cios z tył u, kiedy siekał innego przeciwnika. Zaraz potem Tyrion potkną ł się o ciał o Kurleketa. Maczuga zmiaż dż ył a jego ś wiń ską twarz, lecz Tyrion rozpoznał sztylet, kiedy wyjmował go z rę ki zmarł ego. Wsuwają c go za pas, usł yszał kobiecy krzyk.

Pod kamienną ś cianą stał a Catelyn Stark otoczona przez trzech ludzi, jeden z nich siedział na koniu. Ze sztyletem w poranionych dł oniach, przywarł a mocno plecami do skał y. Niech biorą sukę, pomyś lał, dobrze jej tak. Mimo to ruszył do przodu. Zanim zorientowali się, ż e nadchodzi, uderzył pierwszego z napastnikó w w tył kolana. Ostrze przecię ł o ciał o i koś ć, jakby rozł upał o kawał spró chniał ego drewna. Krwawią ce kł ody, pomyś lał, tymczasem drugi z napastnikó w odwró cił się w jego stronę. Tyrion uchylił się przed mieczem i sam zadał cios toporem. Mę ż czyzna zatoczył się do tył u… a wtedy Catelyn Stark stanę ł a za nim i poderż nę ł a mu gardł o. Jeź dziec przypomniał sobie, ż e ma coś jeszcze do zał atwienia, i odjechał szybko.

Tyrion rozejrzał się. Wrogowie uciekli lub zostali pokonani. Walka został a zakoń czona. Dookoł a leż ał y zdychają ce konie i ranni ludzie, sł ychać był o gł oś ne ję ki i rż enie. Tyrion ze zdumieniem stwierdził, ż e nie jest jednym z nich. Wypuś cił topó r z rę ki i pozwolił mu opaś ć na ziemię. Palce miał lepkie od krwi. Przysią gł by, ż e walczyli przez pó ł dnia, lecz sł oń ce stał o prawie w tym samym miejscu.

- Twoja pierwsza bitwa? - spytał go pó ź niej Bronn, pochylony nad ciał em Jycka, któ remu ś cią gał buty. Dobre buty, jak przystał o na czł owieka lorda Tywina, wykonane z grubej, dobrze wyprawionej skó ry, o wiele lepsze od tych, któ re nosił Bronn.

Tyrion skiną ł gł ową. - Mó j ojciec bę dzie bardzo dumny - powiedział. Nogi miał tak obolał e, ż e ledwo stał. Dziwne, ale nie czuł bó lu w czasie bitwy.

- Teraz potrzeba ci kobiety - powiedział Bronn, bł yskają c czarnymi oczyma. Wł oż ył buty do swojej torby przy siodle. - Nic tak nie leczy ran jak kobieta, uwierz mi.

Chiggen przerwał przeszukiwanie zabitych i prychną ł, oblizują c wargi. Tyrion zerkną ł na lady Stark zaję tą opatrywaniem ran ser Rodrika. - Nie mó wię nie, skoro tak twierdzisz. - Wolni wybuchnę li ś miechem. Tyrion takż e się uś miechną ł. Dobry począ tek, pomyś lał.

Potem przyklę kną ł nad strumieniem i zmył krew z twarzy w lodowatej wodzie. W drodze znad strumienia jeszcze raz popatrzył na zabitych. Chudzi, obdarci, ich konie mał e i zagł odzone. Broń wrogó w takż e nie robił a wię kszego wraż enia: mł oty, maczugi, kosa… Przypomniał sobie olbrzyma w pł aszczu z cieniokota, któ ry walczył z ser Rodrikiem oburę cznym mieczem, lecz kiedy go odnalazł, mę ż czyzna nie wydawał się już taki ogromny, pł aszcz znikną ł, a jego miecz okazał się mocno wyszczerbiony i zardzewiał y w wielu miejscach.

Sami stracili tylko trzech ludzi, dwó ch ludzi lorda Brackena - Kurleketa i Mohora, - oraz jego czł owieka, Jycka, któ ry tak dzielnie rzucił się w wir walki na oś lep. Ostatecznie wyszedł na gł upca, pomyś lał Tyrion.

- Lady Stark, nalegam na poś piech - powiedział ser Willis Wodę, spoglą dają c przez szczeliny przył bicy wzdł uż grzbietó w pasma wysokich wzgó rz. - Uwolniliś my się od nich tylko na kró tki czas. Z pewnoś cią nie odjechali daleko.

- Ser Willisie, musimy pochować naszych zmarł ych - odpowiedział a. - Okazali dzielnoś ć. Nie zostawię ich na pastwę krukó w i cieniokotó w.

- Ziemia tutaj jest zbyt kamienista na kopanie - powiedział ser Willis. - Nazbieramy kamieni na kopce.

- Zbierajcie sobie ile chcecie, ale beze mnie i bez Chiggena - odezwał się Bronn. - Mam lepsze rzeczy do roboty niż rzucanie kamieni na zmarł ych… chciał bym jeszcze pooddychać. - Rozejrzał się po pozostał ych. - Jeś li ktoś chce doż yć dzisiejszej nocy, niech jedzie z nami.

- Pani, obawiam się, ż e on ma rację - powiedział ser Rodrik znuż onym gł osem. Stary rycerz otrzymał gł ę boką ranę na lewym ramieniu, ponadto rzucona wł ó cznia drasnę ł a go w szyję i teraz wyglą dał już na swó j wiek. - Z pewnoś cią nas zaatakują, jeś li zostaniemy tutaj dł uż ej, a drugi atak bę dzie jeszcze bardziej niebezpieczny.

Tyrion dostrzegł grymas gniewu na twarzy Catelyn, ale nie miał a wyboru. - Niech bogowie nam wybaczą. Ruszamy.

Już nie brakował o im koni. Tyrion przeł oż ył swoje siodł o na pstrokatego gniadosza Jycka, któ ry wydawał się na tyle silny, ż eby przetrwać jeszcze kilka dni. Miał go dosią ś ć, kiedy podszedł do niego Lharys.

- Wezmę twó j sztylet, karle - powiedział.

- Niech go zatrzyma. - Catelyn Stark spojrzał a na niego z siodł a. - I dajcie mu też topó r. Moż e nam się przydać, jeś li nas ponownie zaatakują.

- Masz moje podzię kowania, pani - powiedział Tyrion, dosiadają c swojego wierzchowca.

- Oszczę dź ich sobie - odparł a oschle. - Nie ufam ci wię cej niż przedtem - dodał a i odjechał a, zanim zdą ż ył odpowiedzieć.

Tyrion poprawił zdobyty heł m i wzią ł topó r od Bronna. Przypomniał sobie, jak rozpoczą ł tę podró ż, ze zwią zanymi rę koma i kapturem na oczach, i uznał, ż e jego sytuacja stopniowo się poprawia. Niech lady Stark zatrzyma sobie swoje zaufanie; dopó ki bę dzie miał topó r, sam zatroszczy się o siebie w tej grze.

Ser Willis Wodę pojechał przodem. Bronn został z tył u, pomię dzy nimi jechał a lady Stark, ser Rodrik zaś tuż obok niego, jak cień. Marillion wcią ż zerkał ponuro na Tyriona. Ś piewak miał poł amane ż ebra, cztery palce dł oni, któ rej uż ywał do grania, i zniszczoną harfę. A jednak dzień nie przynió sł mu tylko strat. W jakiś sposó b wszedł w posiadanie wspaniał ego pł aszcza z cieniokota, jego grube czarne futro przecinał y jasne prę gi. Skulił się w jego fał dach, milczą cy jak nigdy dotą d.

Nie odjechali nawet na pó ł mili, kiedy z tył u rozległ y się gł uche pomruki cieniokotó w, a potem wś ciekł e warczenie bestii walczą cych o mię so zmarł ych. Marillion wyraź nie zbladł. Tyrion podjechał do niego. - Tchó rzliwy - powiedział - rymuje się pię knie z nież ywy. - Kopną ł swojego konia i odjechał do ser Rodrika i Catelyn Stark, pozostawiają c ś piewaka samego. Lady Stark spojrzał a na niego; usta miał a mocno zaciś nię te.

- Wracają c do naszej rozmowy, któ rą w tak niegrzeczny sposó b nam przerwano - zaczą ł Tyrion. - W bajce Littlefingera, któ rą ci opowiedział, istnieje poważ ny bł ą d. Otó ż, bez wzglę du na to, co o mnie myś lisz, lady Stark, ja nigdy nie stawiam w zakł adach przeciwko mojej rodzinie.


Arya

 

Jednouchy kocur wygią ł grzbiet w pał ą k i zasyczał.

Arya szł a wolno, stawiają c ostroż nie bose stopy; oddychał a miarowo i spokojnie, wsł uchana w bicie wł asnego serca. Cicha jak cień, powtarzał a w myś lach, lekka jak pió rko. Kocur obserwował ją uważ nie.

Ł apanie kotó w nie należ ał o do ł atwych zadań. Na jej dł oniach wcią ż widniał y nie zagojone rany po zadrapaniach, takż e kolana miał a poś cierane od licznych upadkó w. Począ tkowo nawet gruby kot kucharki potrafił przed nią uciec. Jednak Syrio nie dawał jej wytchnienia. Kiedy przychodził a do niego z krwawią cymi rę koma, on mó wił tylko: - Tak wolno? Musisz być szybsza, dziewczyno. Wró g poczę stuje cię czymś wię cej niż tylko kilkoma zadrapaniami. Rany smarował jej ogniem z Myr; palił o tak bardzo, ż e musiał a mocno zaciskać zę by, ż eby nie krzyczeć z bó lu. A potem wysył ał ją po nastę pnego kota.

Nie brakował o ich w Czerwonej Twierdzy: był y tam leniwe, stare kocury wygrzewają ce się na sł oń cu, zimnookie, machają ce ogonami potwory, pogromcy myszy, wypieszczone i ufne koty z komnat dam, a takż e wychudzone cienie przeszukują ce ś mietniki. Arya ł apał a je kolejno i dumna przynosił a do Syria Forela… wszystkie z wyją tkiem tego jednego, jednouchego czarnego diabł a. - Oto prawdziwy kró l tego zamku - powiedział jej kiedyś jeden z rycerzy biał ego pł aszcza. - Stary jak grzech i jeszcze bardziej przebiegł y. Kiedyś Kró l podejmował ucztą ojca Kró lowej, a ten czarny diabeł wskoczył na stó ł i porwał pieczoną przepió rkę wprost z rą k lorda Tywina. Robert pę kał ze ś miechu. Trzymaj się od niego z daleka, dziecko.

Arya gonił a go przez pó ł zamku, dwukrotnie wokó ł Wież y Namiestnika, na drugą stronę muru wewnę trznego, przez stajnie, w dó ł krę tych schodó w, obok kuchni, wybiegu dla ś wiń i pomieszczeń biał ych pł aszczy, wzdł uż nadrzecznego muru, w gó rę po schodach, tam i z powrotem po alei Zdrajcy, a potem znowu w dó ł, przez furtę, wokó ł studni i przez jakieś dziwne budynki, tak ż e ostatecznie nie miał a poję cia, gdzie się znajduje.

Wreszcie go dopadł a. Po obu stronach wznosił y się wysokie ś ciany, a z tył u masa kamieni. Cicha jak cień, powtó rzył a, posuwają c się do przodu, lekka jak pió rko.

Kiedy znalazł a się o trzy kroki od niego, kocur rzucił się do ucieczki. Najpierw w lewo, potem w prawo. Arya takż e skoczył a w lewo i w prawo, odcinają c mu drogę. Sykną ł i spró bował czmychną ć mię dzy jej nogami. Zwinna jak wą ż, pomyś lał a. Chwycił a mocno. Przytulił a go do piersi, ś mieją c się gł oś no, kiedy drapał pazurami po jej skó rzanym kaftanie. Pocał ował a kota mię dzy oczy i szybko odsunę ł a gł owę, zanim dosię gną ł jej ł apą. Kocur syczał i prychał.

- Co on wyprawia z tym kotem?

Arya, zaskoczona, wypuś cił a zwierzę i odwró cił a się na pię cie. Kot pomkną ł przed siebie. Na koń cu ś cież ki stał a dziewczynka o zł ocistych, krę conych wł osach, ubrana jak lalka w bł ę kitne atł asy. Towarzyszył jej pulchny jasnowł osy chł opiec w kubraku z wyszytym perł ami pę dzą cym jeleniem na piersi, przy boku miał malutki miecz. Księ ż niczka Myrcella i ksią ż ę Tommen, pomyś lał a Arya. Za dzieć mi stał a ogromna jak juczny koń septa, a pochó d zamykał o dwó ch potę ż nych mę ż czyzn w szkarł atnych pł aszczach straż y domowej Lannisteró w.

- Co robił eś z tym kotem, chł opcze? - spytał a ponownie surowym gł osem Myrcella. Teraz zwró cił a się do swojego brata i dodał a, chichoczą c: - Popatrz tylko jaki obdartus.

- Tak, ś mierdzą cy brudasek - przyznał Tommen.

Nie poznali mnie, pomyś lał a Arya. Nie wiedzą nawet, ż e jestem dziewczyną. I nic dziwnego: bosa, obdarta, z wł osami potarganymi od biegania po zamku, w kubraku poszarpanym kocimi pazurami i brą zowych spodniach z surowego sukna, odcię tych nad pokaleczonymi kolanami. Ale przecież nie moż na ubierać się w jedwabie do ł apania kotó w. Opuś cił a szybko gł owę i przyklę knę ł a na jedno kolano. Moż e jej nie rozpoznają. Gdyby tak się stał o, septa Mordane bardzo by się rozgniewał a, a Sansa nie chciał aby z nią rozmawiać ze wstydu.

Stara, gruba septa podeszł a bliż ej. - Jak się tu dostał eś, chł opcze? Nie masz czego szukać w tej czę ś ci zamku.

- Nie sposó b ich upilnować - odezwał się jeden z mę ż czyzn. - Są jak szczury.

- U kogo sł uż ysz, chł opcze? - dopytywał a się septa. - Odpowiadaj. Có ż to, mowę ci odję ł o?

Gł os ugrzą zł w gardle Aryi. Wiedział a, ż e jeś li odpowie, Tommen i Myrcella z pewnoś cią ją rozpoznają.

- Godwyn, przyprowadź go tutaj - powiedział a septa. Wyż szy ze straż nikó w ruszył w jej stronę.

Poczuł a ucisk strachu na gardle, jakby ktoś chwycił ją ogromną dł onią. Nie potrafił aby wydobyć z siebie ani sł owa, nawet gdyby zależ ał o od tego jej ż ycie. Spokojna jak stoją ca woda, powtó rzył a w myś lach.

Skoczył a, kiedy Godwyn wycią gną ł ramiona. Zwinna jak wą ż. Odchylił a się w lewo i okrę cił a wokó ł straż nika, tak ż e jego dł oń musnę ł a zaledwie jej ramię. Gł adka jak letni jedwab. Zanim obró cił się cał kiem, pę dził a już w dó ł alejki. Szybka jak jeleń. Septa skrzeczał a przeraź liwie. Arya prześ liznę ł a się mię dzy nogami biał ymi i grubymi jak marmurowe kolumny, podniosł a się, pchnę ł a księ cia Tommena i przeskoczył a nad nim, kiedy usiadł cię ż ko na ziemi. - Uf - wysapał tylko. Potem ominę ł a drugiego straż nika i pobiegł a naprzó d.

Sł yszał a krzyki i dudnienie zbliż ają cych się krokó w. Opadł a na ziemię i przeturlał a się. Straż nik, potykają c się, przeskoczył nad nią. Zerwał a się na nogi. Zobaczył a nad sobą okno, wysokie i wą skie. Podskoczył a, chwycił a się parapetu i podcią gnę ł a do gó ry. Wstrzymują c oddech, wcisnę ł a się w szczelinę. Ś liska jak wę gorz. Zeskoczywszy na podł ogę tuż przed nosem zdumionej sł uż ą cej, otrzepał a się z sitowia i pomknę ł a dalej, za drzwi, dł ugim korytarzem, w dó ł po schodach, przez ukryty dziedziniec, za ró g, przez niski mur, przez niskie i wą skie okno do ciemnej piwnicy. Odgł osy pogoni stawał y się coraz mniej wyraź ne.

Arya zatrzymał a się zdyszana i cał kowicie zagubiona. Mogł a mieć kł opoty, jeś li ją rozpoznali, chociaż nie wydawał o jej się to prawdopodobne. Biegł a bardzo szybko. Szybka jak jeleń.

Przywarł a do wilgotnej kamiennej ś ciany, skulona w ciemnoś ci, nasł uchują c odgł osó w poś cigu, lecz usł yszał a tylko bicie wł asnego serca i dobiegają ce z oddali kapanie wody. Cicha jak cień, pomyś lał a. Zastanawiał a się, doką d zaszł a. Na począ tku ich pobytu w Kró lewskiej Przystani drę czył y ją zł e sny o tym, ż e zgubił a się w zamku. Ojciec powiedział jej, ż e Czerwona Twierdza jest mniejsza od Winterfell, lecz w snach zamek był ogromny, jawił jej się niczym kamienny labirynt o zmieniają cych się ś cianach. Wę drował a po jego mrocznych korytarzach, mijają c wyblakł e arrasy, schodził a po krę tych schodach albo przemykał a po dziedziń cach lub mostach, a echo jej krzykó w pozostawał o bez odpowiedzi. Wydawał o jej się, ż e w niektó rych komnatach ś ciany z czerwonego kamienia ociekają krwią, a w ż adnej nie był o okien. Czasem sł yszał a gł os ojca, lecz zawsze dobiegał z oddali, coraz sł abszy i sł abszy, aż cał kiem zamierał, ona zaś pozostawał a sama w ciemnoś ci.

Teraz też był o bardzo ciemno, zdał a sobie sprawę. Obję ł a rę koma kolana i zadrż ał a. Poczeka spokojnie i policzy do dziesię ciu tysię cy. Pó ź niej, bezpieczna już, bę dzie mogł a poszukać drogi do domu.

Kiedy doliczył a do osiemdziesię ciu siedmiu, w pomieszczeniu rozjaś nił o się trochę, ponieważ jej oczy przyzwyczaił y się do ciemnoś ci. Powoli postacie wokó ł niej stawał y się coraz bardziej widoczne. Z mroku wyzierał y ogromne puste oczodoł y, nieró wne cienie dł ugich zę bó w. Zapomniał a o liczeniu. Zamknę ł a oczy i zacisnę ł a zę by, pró bują c odpę dzić strach. Powtarzał a w myś lach, ż e potwory znikną. Nigdy ich tam nie był o. Wyobraził a sobie, ż e jest z nią Syrio, któ ry szepce jej do ucha. Spokojna jak stoją ca woda, powtó rzył a. Silna jak niedź wiedź. Dzika jak wilczyca. Otworzył a oczy.

Bestie wcią ż tam był y, ale strach znikną ł.

Arya podniosł a się i ruszył a ostroż nie. Gł owy otaczał y ją ze wszystkich stron. Zaciekawiona, dotknę ł a jednej, ż eby się przekonać, czy jest prawdziwa. Jej palce musnę ł y ogromną szczę kę. Wydawał o jej się, ż e jest prawdziwa. Wyczuł a pod dł onią gł adką koś ć, zimną i twardą w dotyku. Przesunę ł a palcem po czarnym i ostrym zę bie, przypominał sztylet wytoczony z ciemnoś ci. Zadrż ał a.

- Jest martwa - powiedział a gł oś no. - To tylko czaszka, nie moż e zrobić mi krzywdy. - A jednak miał a wraż enie, ż e bestia jest ś wiadoma jej obecnoś ci. Czuł a spojrzenie pustych oczu, któ re patrzył y na nią z mroku. Takż e w samej komnacie, ogromnej i mrocznej, wyczuwał a coś wrogiego. Odsunę ł a się od czaszki i trafił a na inną, jeszcze wię kszą. Przez chwilę czuł a na ramieniu dotyk zę bó w, jakby chciał a ją ugryź ć. Arya obró cił a się szybko i usł yszał a trzask rozrywanej skó ry, kiedy jej kaftan zaczepił o ogromny kieł. Popę dził a przed siebie. Przed nią wyrosł a kolejna czaszka, jeszcze wię ksza, lecz Arya nie zwolnił a. Przeskoczył a nad rzę dem czarnych zę bó w wielkoś ci mieczy, przebiegł a przez ż arł oczną szczę kę i rzucił a się na drzwi.

Wymacał a dł oń mi cię ż ki, ż elazny pierś cień i pocią gnę ł a mocno.

Drzwi opierał y się przez moment, lecz potem otworzył y się do wewną trz. Rozległ o się tak gł oś ne skrzypienie, ż e Arya był a pewna, iż usł yszano je w cał ym mieś cie. Otworzył a drzwi na tyle szeroko, by przecisną ć się mię dzy nimi, i wyszł a na korytarz.

Jeś li w komnacie z bestiami panował a ciemnoś ć, to korytarz na zewną trz przypominał najciemniejszy dó ł siedmiu piekieł. Spokojna jak stoją ca woda, powtarzał a sobie. Jej oczy przyzwyczaił y się do nowego miejsca po kilku chwilach, mimo to nie widział a niczego poza sł abym konturem drzwi, z któ rych wyszł a. Przesunę ł a dł onią przed oczyma; poczuł a lekki powiew powietrza, lecz niczego nie zobaczył a. Był a ś lepa. Wodny tancerz patrzy wszystkimi zmysł ami, upomniał a samą siebie. Zamknę ł a oczy, uspokoił a oddech i wycią gnę ł a rę ce przed siebie.

Palce jej lewej dł oni musnę ł y surowy kamień. Macają c, ruszył a wolno wzdł uż ś ciany. Każ dy korytarz doką dś prowadzi. Skoro jest wejś cie, musi być i wyjś cie. Strach rani gł ę biej niż miecz. Nie bę dzie się bał a. Wydawał o jej się, ż e idzie bez koń ca, gdy nagle ś ciana zniknę ł a nieoczekiwanie, a Arya poczuł a na policzku powiew zimnego powietrza. Zadrż ał a.

Gdzieś w dole usł yszał a niewyraź ne dź wię ki. Stą panie, ledwo sł yszalne gł osy. Migocą ce ś wiatł o musnę ł o ś cianę i Arya zobaczył a, ż e stoi u gó ry ogromnej, czarnej studni szerokiej na dwadzieś cia stó p i schodzą cej w gł ą b ziemi. W jej okrą gł ych ś cianach umieszczono potę ż ne kamienie, któ re miał y sł uż yć jako stopnie, a któ re schodził y coraz niż ej niczym stopnie do piekł a, o jakim sł yszał a w opowieś ciach Starej Niani. Spojrzawszy w dó ł, zobaczył a, ż e coś wynurza się z ciemnoś ci, z wnę trza ziemi…

Kiedy przechylił a się nad krawę dzią studni, poczuł a na twarzy czarny, zimny oddech. Daleko w dole dojrzał a pochodnię; z odległ oś ci przypominał a zaledwie pł omień ś wiecy. Zobaczył a dwó ch mę ż czyzn. Ich cienie, wielkoś ci olbrzymó w, wił y się na ś cianach, a echa ich gł osó w leciał y w gó rę szybu.

- …znalazł jednego bę karta - powiedział jeden. - Niebawem dowie się reszty. Dzień, dwa, moż e dwa tygodnie.

- I co zrobi, kiedy dowie się prawdy? - spytał drugi ze ś piewnym akcentem Wolnych Miast.

- Tylko bogowie wiedzą. - Usł yszał a pierwszy z gł osó w. Arya widział a, jak smuż ka dymu z pochodni wije się w gó rę niczym wą ż. - Gł upcy pró bowali zabić jego syna, a co gorsza, zrobili z tego farsę. On nie zapomina o takich rzeczach. Ostrzegam cię, czy chcemy tego czy nie, niebawem wilk i lew skoczą sobie do gardeł.

- Za szybko, za szybko - odpowiedział ten drugi, któ ry mó wił z akcentem. - Jaki poż ytek był by teraz z wojny? Nie jesteś my jeszcze gotowi. Trzeba to odwlec.

- Ró wnie dobrze moż esz mi kazać zatrzymać czas. Myś lisz, ż e jestem czarnoksię ż nikiem?

Drugi z rozmó wcó w zachichotał. - A jakż e. - Pł omienie liznę ł y zimne powietrze. Wysokie cienie był y tuż -tuż. Chwilę pó ź niej ze studni wynurzył się mę ż czyzna z pochodnią, a zaraz potem jego towarzysz. Arya cofnę ł a się i opadł a na brzuch przyciś nię ta do ś ciany. Wstrzymał a oddech, kiedy mę ż czyź ni stanę li u gó ry schodó w.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.