Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 30 страница



- Trzeba powiedzieć Robertowi - odezwał się Ned. - Jeś li to, co mó wisz, jest prawdą, choć by tylko po czę ś ci, Kró l sam musi zadbać o siebie.

- I jakie dowody mu przedstawimy? Moje sł owa przeciwko ich sł owom? Moje ptaszki przeciwko Kró lowej, Kró lobó jcy, przeciwko jego braciom i jego radzie, przeciwko Namiestnikom Wschodu i Zachodu, przeciwko cał ej potę dze Casterly Rock? Lepiej od razu poś lij po ser Ilyna. Przynajmniej zaoszczę dzimy sobie czasu. Wiem, doką d zaprowadzi nas ta droga.

- Ale jeś li twoje sł owa są prawdziwe, oni bę dą czekać cierpliwie na kolejną okazję.

- Któ ra nadarzy się raczej prę dzej niż pó ź niej - powiedział Yarys. - To ty sprawiasz, ż e bardzo się niecierpliwią. Ale moje ptaszki bę dą uważ nie sł uchał y i moż e uda nam się je powstrzymać. - Wstał i zacią gną ł kaptur na gł owę. - Dzię kuje za wino. Porozmawiamy jeszcze przy okazji zebrania rady. Nie wysilaj się i traktuj mnie z taką samą pogardą jak dotą d. Myś lę, ż e przyjdzie ci to ł atwo.

Był już przy drzwiach, kiedy Ned zawoł ał: - Yarys? - Eunuch odwró cił się. - Jak zginą ł Jon Arryn?

- Był em ciekawy, kiedy o to zapytasz.

- Powiedz mi.

- Ł zy Lysy, tak to nazywają. Rzadki i drogi pł yn. Do tego sł odki jak woda i nie zostawia ś ladó w. W tym samym pokoju bł agał em lorda Arryna, ż eby ktoś pró bował wszystkiego przed nim, ale mnie nie posł uchał. Powiedział, ż e tylko ktoś, kto nie jest w peł ni czł owiekiem, moż e pomyś leć o czymś podobnym.

Ned musiał dowiedzieć się cał ej prawdy. - Kto mu podsuną ł truciznę?

- Bez wą tpienia któ ryś z jego sł odkich przyjació ł, któ ry czę sto zasiadał z nim przy stole. Tylko któ ry? Wielu ich był o. Lord Arryn był mił ym i ufnym czł owiekiem. - Eunuch westchną ł. - Chociaż … pewien chł opak. Wszystko zawdzię czał Jonowi Arrynowi, lecz kiedy wdowa uciekł a do Eyrie, on pozostał w King’s Landing i dobrze mu się powodził o. Moje serce zawsze się raduje na widok mł odych, któ rzy się wybijają. - Jego sł owa znowu przypominał y uderzenia biczem. - Pewnie wspaniale się zaprezentował w czasie turnieju w swojej nowiutkiej zbroi i pł aszczu ozdobionym pó ł księ ż ycami. Szkoda, ż e umarł tak wcześ nie, zanim zdą ż ył eś z nim porozmawiać …

Ned poczuł się, jakby sam zaż ył trucizny. - Giermek - powiedział. - Ser Hugh. - Coraz bardziej krę cił o mu się w gł owie. - Ale dlaczego? Dlaczego teraz? Jon Arryn był Namiestnikiem przez czternaś cie lat. Co takiego zrobił, ż e trzeba był o go zabić?

- Zadawał pytania - odparł Yarys i znikną ł za drzwiami.


Tyrion

 

Tyrion Lannister stał w chł odzie budzą cego się ś witu i patrzył, jak Chiggen patroszy jego konia. W myś lach zapisał jeszcze jeden dł ug Starkó w. Kiedy najemnik rozpruł brzuch zwierzę cia, z jego wnę trza uleciał a para. Zrę cznie operował noż em, ponieważ należ ał o to zrobić szybko, zanim zapach krwi ś cią gnie cieniokoty.

- Nikt z nas nie bę dzie dzisiaj gł odny - powiedział Bronn. Sam wyglą dał jak cień: przeraź liwie chudy, o ciemnych oczach i wł osach, z twarzą pokrytą ciemną szczeciną.

- Moż e nie wszyscy się najemy - odpowiedział mu Tyrion. Nie przepadam za koń skim mię sem. Szczegó lnie, ż e jest to mó j koń.

- Mię so to mię so - powiedział Bronn i wzruszył ramionami. - Dothrakowie wolą koń skie mię so od woł owiny czy wieprzowiny.

- Bierzesz mnie za Dothraka? - spytał Tyrion ponurym gł osem. To prawda, ż e Dothrakowie jedli konie; zostawiali też uł omne dzieci na poż arcie zdziczał ym psom, któ re zawsze podą ż ał y za ich khalasar. Dlatego niezbyt przypadł y mu do gustu ich zwyczaje.

Chiggen odkroił pasek ociekają cego krwią mię sa i podnió sł go do gó ry. - Chcesz spró bować, karle?

- Dostał em tę klacz od mojego brata, Jaime’a, w dwudziesty trzeci dzień mojego imienia - powiedział Tyrion smę tnym gł osem.

- Podzię kuj mu w naszym imieniu. Jeś li go jeszcze kiedyś zobaczysz. - Chiggen uś miechną ł się, ukazują c poż ó ł kł e zę by, i zjadł surowe mię so w dwó ch kę sach. - Smakuje to znaczy, ż e to nie byle jaki koń.

- Bę dzie jeszcze lepszy, jeś li zjesz z cebulą - wtrą cił Bronn. Tyrion odszedł bez sł owa. Zimno przenikał o jego ciał o aż do koś ci, a nogi miał tak obolał e, ż e z trudem chodził. Pomyś lał, ż e chyba jego zdechł ej klaczy bardziej się poszczę ś cił o. On musiał jechać dalej, kilka kę só w strawy, kró tki sen na twardej i zimnej ziemi, a potem kolejna noc i jeszcze jedna, i nastę pna, a bogowie tylko wiedzieli, jak to wszystko się skoń czy.

- A niech ją - mrukną ł pod nosem, idą c w gó rę do swoich ciemię ż ycieli. - A z nią wszystkich Starkó w.

Wspomnienie wcią ż pozostawał o ż ywe. W jednej chwili zamawiał kolację, a w nastę pnej stał otoczony zbrojnymi ludź mi i patrzył, jak Jyck się ga po miecz. Tymczasem gruba karczmarka wrzeszczał a: - Ż adnych mieczy. Nie tutaj, proszę.

Tyrion zdą ż ył wykrę cić rę kę Jyckowi, dzię ki czemu wcią ż jeszcze ż yli. - Jyck, gdzie twoje maniery? Sł uchaj naszej gospodyni. Prosił a, ż eby tu nie walczyć. - Zmusił się wtedy do uś miechu, któ ry chyba dokł adnie oddawał jego nastró j. - Lady Stark, popeł niasz poważ ny bł ą d. Nie mam nic wspó lnego z atakiem na twojego syna. Mó j honor…

- Honor Lannisteró w. - Nic wię cej nie powiedział a. Podniosł a rę ce do gó ry, tak by wszyscy widzieli. - Jego sztylet pozostawił te oto blizny. A wysł ał go, ż eby uś miercić mojego syna.

Tyrion czuł, ż e widok jej dł oni podsyca gniew zebranych. - Zabić go - sykną ł jakiś obszarpaniec z tył u sali, a inni podję li jego wezwanie szybciej, niż się spodziewał. Przed chwilą jeszcze tak serdeczni, teraz domagali się jego krwi jak psy, któ re wywę szył y ranną zwierzynę.

Tyrion przemó wił gł oś no, starają c się opanować drż enie gł osu. - Skoro lady Stark wierzy, ż e popeł nił em zbrodnię, to pojadę z nią, by odpowiedzieć na jej zarzuty.

Tylko w ten sposó b mó gł się uratować. Jakiekolwiek pró by gwał townej reakcji mogł y zaprowadzić ich tylko do grobu. Na wezwanie kobiety Starkó w odpowiedział o przynajmniej tuzin mieczy: Harrenhal, trzej Brackenowie, dwó ch najemnikó w, któ rych twarze mó wił y mu, ż e gotowi są zadź gać go w każ dej chwili, a takż e kilku gł upich wieś niakó w nieś wiadomych tego, co się dzieje. A sił y Tyriona? Sztylet za jego pasem i dwó ch ludzi. Jyck dobrze sobie radził z mieczem, czego nie moż na był o powiedzieć o Morrecu. Był kucharzem, koniuszym, sł uż ą cym, lecz najmniej ż oł nierzem. Yoren zaś, bez wzglę du na swoje uczucia, jako czarny brat nie mó gł brać udział u w jakichkolwiek zatargach w cał ym kró lestwie.

I rzeczywiś cie, czarny brat usuną ł się na bok bez sł owa, gdy stary rycerz u boku lady Stark powiedział: - Weź cie ich broń. - Wtedy Bronn zabrał miecz Jycka i odebrał im sztylety. - Dobrze - powiedział rycerz. Niemal dosł ownie dał o się wyczuć opadają ce napię cie w sali. - Wspaniale - dodał. Tyrion rozpoznał niski gł os zbrojmistrza Winterfell, któ ry teraz pozbył się swojej brody.

Szkarł atne drobinki ś liny pryskał y z ust karczmarki, kiedy bł agał a Catelyn Stark: - Nie zabijajcie go tutaj!

- Nigdzie go nie zabijajcie - przemó wił Tyrion.

- Zabierzcie go gdzie indziej. Nie chcę tu ż adnej krwi, ż adnych kł ó tni moż nych panó w.

- Zabierzemy go z powrotem do Winterfell - odparł a wtedy lady Stark, a Tyrion pomyś lał, no có ż, moż e… Rozejrzawszy się po sali, szybko ocenił sytuację. To, co zobaczył, napeł nił o go pewnym optymizmem. Bez wą tpienia kobieta Starkó w zachował a się bardzo roztropnie. Sprowokował a ich, by publicznie dali dowó d lojalnoś ci wobec jej ojca, któ remu sł uż yli ich lordowie, po czym wezwał a ich do czynnej pomocy, o, tak, sprytne, jak na kobietę. A jednak nie odniosł a aż tak wielkiego sukcesu, jakiego z pewnoś cią oczekiwał a. Nie liczył dokł adnie, ale w sali karczmy znajdował o się prawie pię ć dziesię ciu ludzi. Na wezwanie Catelyn Stark odpowiedział o zaledwie dwunastu, pozostali wyglą dali na przestraszonych albo zdezorientowanych. Tylko dwó ch z Freyó w zaoferował o pomoc, zauważ ył wcześ niej Tyrion, lecz szybko się wycofali, kiedy zobaczyli, ż e ich kapitan pozostał na swoim miejscu. Miał ochotę się uś miechną ć, lecz wolał nie prowokować losu.

- A zatem do Winterfell - powiedział wtedy. Jechał już tamtę dy, ale w przeciwnym kierunku i wiedział, ż e czeka ich dł uga droga. Wiele mogł o się jeszcze wydarzyć. - Mó j ojciec bę dzie się zastanawiał, co się ze mną stał o - dodał. Mó wią c to, pochwycił spojrzenie czł owieka, któ ry wcześ niej zaoferował mu swó j pokó j. - Z pewnoś cią dobrze zapł aci każ demu, kto przyniesie mu wieś ć o dzisiejszych wydarzeniach. - Tyrion wiedział, ż e lord Tywin niczego takiego by nie zrobił, ale on sam gotó w był wypł acić nagrodę, gdyby tylko udał o mu się uwolnić.

Ser Rodrik zerkną ł na lady Stark zaniepokojony, i sł usznie. - Jego ludzie pó jdą z nim - oś wiadczył stary rycerz. - Pozostał ym bę dziemy wdzię czni, jeś li zachowają milczenie na temat dzisiejszych zdarzeń. Tyrion z trudem powstrzymał ś miech. Milczenie? Stary gł upiec. Musiał by zają ć cał ą karczmę, inaczej sł owo rozniesie się, gdy tylko wyjadą. Wystarczy wł oż yć zł otą monetę do kieszeni wolnego, a popę dzi do Casterly Rock jak strzał a. A jeś li nie on, to ktoś inny. Yoren zaniesie wieś ci na poł udnie. Gł upi minstrel uł oż y balladę. Freyowie opowiedzą o wszystkim swojemu lordowi i bogowie tylko wiedzą, co on zrobi. Wprawdzie lord Walder Frey skł adał przysię gę Riverrun, lecz należ ał do ostroż nych ludzi i zawsze starał się pozostać po stronie zwycię zcó w. Jeś li nie odważ y się na nic wię cej, to przynajmniej wyś le ptaki z wiadomoś cią do Kró lewskiej Przystani.

Catelyn Stark nie marnował a czasu. - Wyruszamy natychmiast. Potrzebujemy koni i prowiantu. A wy wiedzcie, ż eś cie zyskali dozgonną wdzię cznoś ć Rodu Starkó w. Jeś li któ ryś z was zgodzi się być straż nikiem naszych wię ź nió w i pomoż e nam dostarczyć ich bezpiecznie do Winterfell, zostanie sowicie wynagrodzony. - To wystarczył o. Gł upcy pchali się jeden przez drugiego. Tyrion starał się zapamię tać ich twarze. O, tak, otrzymają nagrodę, obiecał sobie w duchu, moż e niezupeł nie taką, jakiej oczekiwali.

Potem wyprowadzili ich na zewną trz, osiodł ali konie w deszczu i zwią zali im rę ce surowym sznurem, lecz Tyrion Lannister nie czuł wielkiego strachu. Wierzył, ż e nie uda im się dowieź ć go do Winterfell. Ptaki poniosą wieś ci i nie minie dzień, kiedy dogoni ich poś cig; z pewnoś cią jeden z lordó w znad rzeki zechce przypochlebić się jego ojcu. Tyrion w myś lach pogratulował sobie sprytu, tymczasem ktoś zarzucił mu kaptur na oczy i posadził na konia.

Jechali szybko w deszczu, tak ż e niebawem nogi mu zdrę twiał y, a w siedzeniu czuł pulsują cy bó l. Potem, kiedy zostawili za sobą karczmę w bezpiecznej odległ oś ci, Catelyn Stark zwolnił a. Jadą c po nieró wnym terenie z zasł onię tymi oczyma, przez cał y czas musiał się bardzo pilnować, ż eby nie spaś ć z konia. Kaptur tł umił wszelkie odgł osy, tak wię c nie sł yszał, co mó wiono dookoł a, ponadto oddychał z coraz wię kszym trudem, tkanina kaptura przemokł a bowiem i przywarł a mu do twarzy. Sznur wrzynał mu się w nadgarstki. Siedział bym teraz przy ogniu i zajadał pieczyste, gdyby ten przeklę ty minstrel nie otworzył gę by, pomyś lał rozż alony. Przeklę ty minstrel pojechał z nimi. - Opowiem o tym wydarzeniu w pię knej balladzie, któ rą uł oż ę - powiedział do lady Stark, oznajmiwszy wcześ niej zamiar udania się z nimi, by zobaczyć, jak zakoń czy się ta „wspaniał a przygoda”. Tyrion zastanawiał się, czy chł opak dalej bę dzie taki zadowolony, kiedy dopadną ich jeź dź cy Lannisteró w.

Deszcz przestał padać, a przez mokry kaptur zaczę ł o się przebijać blade ś wiatł o ś witu, kiedy Catelyn Stark zarzą dził a postó j. Czyjeś dł onie ś cią gnę ł y go z konia, rozwią zał y go i zdję ł y mu kapturz gł owy. Ujrzawszy wą ską, kamienistą drogę, podnó ż e dzikich gó r, któ rych oś nież one szczyty widniał y w oddali, stracił wszelką nadzieję. - To jest gó rna droga - rzucił, posył ają c lady Stark spojrzenie peł ne oskarż enia. - Ona prowadzi na wschó d. Powiedział aś, ż e jedziemy do Winterfell!

W odpowiedzi Catelyn Stark obdarzył a go cieniem uś miechu. - O, tak, ogł osił am to wystarczają co gł oś no - przyznał a. - Nie wą tpię, ż e twoi przyjaciele tam wł aś nie poprowadzą poś cig. Ż yczę im powodzenia.

Jeszcze teraz, choć upł ynę ł o już kilka dni, czuł gorycz wś ciekł oś ci na wspomnienie tamtej chwili. Przez cał e ż ycie Tyrion szczycił się swoją przebiegł oś cią - jedynym darem, jakim zechcieli obdarzyć go bogowie - tymczasem został przechytrzony przez tę przeklę tą po siedmiokroć wilczycę. Mierził a go bardziej sama myś l o tym niż napaś ć na niego.

Wyruszyli dalej, gdy tylko nakarmili i napoili konie. Tym razem nie zał oż yli mu już kaptura. Po drugiej nocy nie zwią zali mu rą k, a kiedy wjechali wyż ej, prawie przestali go pilnować. Jakby wcale się nie obawiali, ż e moż e uciec. I sł usznie. Jechali ledwo widocznym kamienistym szlakiem przez dziką krainę. Gdyby nawet spró bował uciec, nie zaszedł by daleko, sam, bez ż ywnoś ci. Miał by do wyboru zginą ć w pazurach cieniokotó w albo z rą k ludzi z któ regoś z gó rskich klanó w; byli to zbó je i mordercy, dla któ rych miecz stanowił jedyne prawo.

A mimo to kobieta Starkó w nie dawał a im wytchnienia. Wiedział, doką d zmierzają. Wiedział to od chwili, gdy zdję li mu kaptur. W tych gó rach panował Ró d Arrynó w, a wdowa po zmarł ym Namiestniku, siostra Catelyn Stark, był a z Tullych… i nie należ ał a do przyjació ł Lannisteró w. Tyrion miał okazję poznać lady Lyse w czasie jej pobytu w Kró lewskiej Przystani i nie pał ał chę cią do odnowienia znajomoś ci.

Zatrzymali się przy strumieniu niedaleko drogi. Konie napił y się lodowatej wody i teraz skubał y kę py brą zowej trawy, któ ra wyrastał a ze szczelin mię dzy kamieniami. Jyck i Morrec siedzieli blisko siebie, posę pni, zmę czeni. Pilnował ich Mohor oparty o wł ó cznię; w swoim ż elaznym, okrą gł ym heł mie wyglą dał, jakby nosił na gł owie miskę. Nie opodal siedział Marillion i nacierają c struny oliwą, narzekał na wilgoć, któ ra zniszczy jego instrument.

- Pani, musimy odpoczą ć. - Tyrion usł yszał sł owa ser Willisa Wode’a, kiedy zbliż ył się do nich. Był mę ż em lady Whent; powś cią gliwy i surowy, pierwszy staną ł przy Catelyn Stark w karczmie.

- Ser Willis ma rację, moja pani - dodał ser Rodrik. - Straciliś my już trzeciego konia…

- Stracimy nie tylko konie, jeś li dogonią nas Lannisterowie. - Usł yszeli w odpowiedzi. Twarz miał a smagł ą od wiatru i zmę czoną, lecz wyraz determinacji wcią ż pozostawał na jej obliczu.

- Mał a szansa - wtrą cił Tyrion.

- Karle, lady Stark nie pytał a cię o zdanie - warkną ł Kurleket, tł usty olbrzym o kró tko obcię tych wł osach i ś wiń skiej twarzy. Był jednym z Brackenó w, na sł uż bie u lorda Jonosa. Tyrion bardzo starał się zapamię tać ich imiona, ż eby mó gł im pó ź niej odpowiednio odpł acić za to, jak się z nim obchodzili. Lannisterowie zawsze spł acali swoje dł ugi. Kurleket przekona się o tym, podobnie jak jego przyjaciele, Lharys i Mohor, a takż e poczciwy ser Willis oraz najemnicy, Bronn i Chiggen. Tyrion obiecał sobie, ż e szczegó lne podzię kowania zł oż y Marillionowi, któ ry, za pomocą lutni i swojego sł odziutkiego tenoru, usilnie pró bował poł ą czyć rymem w swojej balladzie karzeł z marzył.

- Niech mó wi - rozkazał a lady Stark.

Tyrion Lannister usiadł na skale. - Poś cig, zmylony twoim kł amstwem, z pewnoś cią mknie teraz kró lewskim traktem… zakł adają c, ż e w ogó le ktokolwiek nas ś ciga, co nie jest wcale takie pewne. Och, nie wą tpię, ż e wieś ci dotarł y do mojego ojca, lecz on nie darzy mnie zbyt gorą cą mił oś cią, wię c nie jestem pewien, czy zechce cokolwiek uczynić. - Mó wił tylko czę ś ciową prawdę. Rzeczywiś cie, lord Tywin Lannister ani trochę nie przejmował się losem swojego skarlał ego syna, lecz nie znosił, kiedy cierpiał honor jego Rodu. - Lady Stark, jedziemy przez dziką krainę. Nie moż esz liczyć na ż adną pomoc, dopó ki nie dotrzemy do Yale. Tracą c kolejne konie, obcią ż amy pozostał e. Ponadto ryzykujesz utratę mnie. Jestem mał y i niezbyt silny, jaki poż ytek z mojej ś mierci? - Teraz mó wił prawdę. Dobrze wiedział, ile potrafi znieś ć.

- A czemu nie miał byś umrzeć, Lannister - odparł a Catelyn Stark.

- Gdybyś chciał a mnie zabić, wystarczył oby jedno sł owo, a któ ryś z twoich wiernych przyjació ł z chę cią by mi poderż ną ł gardł o. - Spojrzał na Kurleketa, lecz tamten był za gł upi, ż eby dostrzec jego szyderstwo.

- Starkowie nie mordują ludzi w ich ł ó ż kach.

- Ani ja - powiedział. - Powtarzam jeszcze raz: nie mam nic wspó lnego z pró bą zabicia twojego syna.

- Zabó jca miał twó j sztylet.

Tyrion czuł wzbierają cy w nim gniew. - To nie był mó j sztylet - powiedział. - Ile razy mam ci przysię gać, lady Stark? Moż esz mi wierzyć albo nie, ale nie jestem gł upi. Tylko gł upiec oddał by swoją broń pospolitemu rzezimieszkowi.

Przez moment wydawał o mu się, ż e dostrzegł bł ysk zwą tpienia w jej spojrzeniu, lecz ona zapytał a: - Dlaczego Petyr miał by kł amać?

- A dlaczego niedź wiedź zał atwia się w lesie? - odpowiedział pytaniem. - Ponieważ taka jest jego natura. Dla Littlefingera kł amstwo i oddychanie to jedno i to samo. Powinnaś o tym wiedzieć, szczegó lnie ty.

Zbliż ył a się do niego z twarzą pociemniał ą od gniewu. - Co masz na myś li, Lannister?

Tyrion przechylił gł owę. - Jak to co? Cał y dwó r sł yszał jego opowieś ci o tym, jak to odebrał ci dziewictwo, moja pani.

- Kł amstwo! - powiedział a Catelyn Stark.

- Niegodziwy karzeł - odezwał się Marillion zdumiony. Kurleket wydobył swó j sztylet; okrutną broń z czarnego ż elaza. - Powiedz tylko sł owo, pani, a rzucę ci pod nogi jego kł amliwy ję zor. - W jego ś wiń skich oczkach pojawił się bł ysk oż ywienia.

Tyrion nigdy dotą d nie oglą dał ró wnie zimnego oblicza Catelyn Stark. - Petyr Baelish kochał mnie niegdyś. Wtedy był tylko chł opcem. Jego namię tnoś ć smucił a nas wszystkich, lecz był a uczuciem prawdziwym i czystym i nie dawał a powodó w do szyderstw. Chciał mojej rę ki. Lannister, doprawdy, jesteś niegodziwym czł owiekiem.

- Ty zaś, lady Stark, doprawdy jesteś gł upia. Littlefinger nigdy nie kochał nikogo innego poza samym sobą. Zarę czam ci, ż e on nie opowiadał o twojej rę ce, ale o twoich bujnych piersiach, sł odkich ustach i ż arze mię dzy twoimi nogami.

Kurleket chwycił go za wł osy i gwał townie odchylił mu gł owę, odsł aniają c gardł o. Tyrion poczuł na gardle zimny pocał unek stali. - Czy mam mu puś cić krew?

- Jeś li mnie zabijesz, prawda umrze razem ze mną - powiedział z trudem Tyrion.

- Niech mó wi - rozkazał a Catelyn Stark. Kurleket niechę tnie puś cił wł osy Tyriona, któ ry wzią ł gł ę boki oddech.

- Co powiedział ci Littlefinger o sztylecie? Odpowiedz na moje pytanie.

- Wygrał eś go w zakł adzie w czasie turnieju w dniu imienia księ cia Joffreya.

- Kiedy Rycerz Kwiató w zrzucił z konia mojego brata, Jaime’ego, czy tak?

- Zgadza się - przyznał a. - Zmarszczył a czoł o.

- Jeź dź cy!

Krzyk dobiegł ze skalnego wystę pu wysoko nad nimi. Ser Rodrik posł ał tam Lharysa, ż eby obserwował drogi w czasie ich postoju.

Przez dł ugą chwilę nikt się nie ruszał. Pierwsza zerwał a się Catelyn Stark. - Ser Rodrik, ser Willis, na koń - zawoł ał a. - Pozostał e wierzchowce do tył u. Mohor, pilnuj wię ź nió w…

- Daj nam broń! - Tyrion skoczył na nogi i chwycił ją za ramię.

- Przyda się każ dy miecz.

Widział, ż e w duchu przyznaje mu rację. Ludzie z gó rskich klanó w nie przejmowali się waś niami wielkich rodó w i z ró wną ochotą gotowi byli zabić zaró wno Starka, jak i Lannistera, podobnie jak wyrzynali siebie nawzajem. Moż e oszczę dziliby Catelyn, był a jeszcze na tyle mł oda, by rodzić synó w. A jednak wahał a się.

- Sł yszę ich! - zawoł ał ser Rodrik. Tyrion odwró cił gł owę: Tę tent kopyt, tuzin koni, moż e wię cej. Zbliż ali się. Dopiero teraz cał y obó z oż ył. Wszyscy się gali po broń, biegli do swoich wierzchowcó w.

Z gó ry posypał a się lawina kamykó w zrzuconych przez Lharysa, któ ry szybko schodził na dó ł. Zeskoczył zdyszany tuż przed Catelyn Stark; niezgrabny, z kę pkami rudych wł osó w wystają cych spod jego spiczastego, metalowego heł mu. - Dwudziestu ludzi, moż e dwudziestu pię ciu - wyrzucił, dyszą c cię ż ko. - Mleczne Wę ż e albo Księ ż ycowi Bracia. Pewnie mają ukrytych zwiadowcó w i wiedzą, ż e tu jesteś my.

Ser Rodrik Cassel siedział już na koniu z mieczem w dł oni. Mohor przykucną ł za gł azem. Dł onie zacisną ł na drzewcu wł ó czni zakoń czonej ż elaznym grotem, a w zę bach trzymał sztylet. - Ty, ś piewaku - zawoł ał ser Willis. - Pomó ż mi z tym napierś nikiem. - Marillion siedział nieruchomo z harfą przyciś nię tą do piersi, blady jak ś ciana, lecz Morrec, czł owiek Tyriona, skoczył na nogi, by pomó c rycerzowi.

Tyrion nie puszczał ramienia Catelyn Stark. - Nie masz wyboru - powiedział. - Trzech wię ź nió w i czwarty straż nik… czterech dodatkowych ludzi moż e przybliż yć nas bardziej do ż ycia niż ś mierci.

- Daj sł owo, ż e oddacie broń po skoń czonej walce.

- Moje sł owo? - Odgł os kopyt stawał się coraz wyraź niejszy. Tyrion uś miechną ł się podstę pnie. - Och, to moż esz mieć, moja pani… na honor Lannisteró w.

Przez chwilę myś lał, ż e splunie mu w twarz, lecz ona rzucił a tylko: - Uzbroić ich - i już jej nie był o. Ser Rodrik rzucił Jyckowi jego miecz i pochwę i obró cił się w stronę zbliż ają cego się wroga. Morrec przyklę kną ł na skraju drogi z ł ukiem, z któ rym lepiej sobie radził niż z mieczem. Bronn podjechał do Tyriona i podał mu obusieczny topó r.

- Nigdy nie walczył em czymś takim. - Czuł się niezrę cznie z podobnym orę ż em w dł oni. Topó r miał kró tki trzonek, cię ż kie ostrze i paskudny szpic na gó rze.

- Udawaj, ż e rą biesz drewno - powiedział Bronn, wycią gają c dł ugi miecz z pochwy na plecach. Spluną wszy, doł ą czył do Chiggena i ser Rodrika. Ser Willis dosiadł swojego wierzchowca i poprawił heł m podobny do metalowego naczynia z otworami na oczy i dł ugim pió ropuszem z czarnego jedwabiu.

- Drewno nie krwawi - mrukną ł Tyrion pod nosem. Czuł się nagi bez zbroi. Rozejrzał się za jakimś gł azem i podbiegł do miejsca, gdzie schował się Marillion. - Posuń się.

- Odejdź stą d! - wrzasną ł chł opak. - Jestem ś piewakiem, nie chcę ż adnej walki!

- Co, stracił eś już zapał do przygó d? - Tyrion wymierzył minstrelowi kopniaka, zmuszają c go do jakiegokolwiek ruchu. Chwilę pó ź niej nastą pił atak.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.