Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 28 страница



Sandor Clegane prychną ł przez ramię. - Oszczę dź mi swoich pustych komplementó w, dziewczyno, i daruj sobie te… tytuł y. Nie jestem rycerzem. Pluję na nich i na ich przysię gi. Mó j brat jest rycerzem. Widział aś jego pojedynek?

- Tak - odparł a drż ą cym szeptem. - Spisał się …

- Dzielnie? - dokoń czył za nią Ogar.

Zdał a sobie sprawę, ż e drwi z niej. - Nikt mu się nie oparł - wykrztusił a, dumna z siebie. Mó wił a prawdę.

Sandor Clegane zatrzymał się niespodziewanie na ś rodku pogrą ż onego w ciemnoś ci pustego pola. Zmuszona był a zatrzymać się tuż przy nim. - Septa dobrze cię wyuczył a. Gadasz jak jeden z tych ptaszkó w z Wysp Letnich. Ś liczny, gadają cy ptaszek, któ ry powtarza ś liczne sł ó wka, jakich go nauczono.

- Nieł adnie z twojej strony. - Sansa czuł a tł uką ce się w jej piersi serce. - Boję się ciebie. Chcę już iś ć.

- Nikt mu się nie oparł - wycedził Ogar. - O, tak. Nikt nigdy mu się nie oparł. Ten chł opak dzisiaj dobrze sobie radził w drugim pojedynku. Widział aś go, prawda? Gł upiec, niepotrzebnie się tam pchał. Bez pienię dzy, bez giermka, nikogo do pomocy. Miał ź le umocowany naszyjnik. Myś lisz, ż e Gregor tego nie zauważ ył? Myś lisz, ż e kopia ser Gregora ugodził a go w to miejsce przypadkiem? Gadają ca dziewczynko, rzeczywiś cie masz gł ó wkę pustą jak ptaszek. Kopia Gregora wę druje zawsze tam, gdzie on chce, ż eby się znalazł a. Spó jrz na mnie. Spó jrz. - Sandor Clegane ują ł jej brodę w swoją ogromną dł oń i podnió sł jej twarz. Zniż ył się i przysuną ł pochodnię. - No, ś miał o. Przyjrzyj mi się dobrze. Przecież chcesz tego. Widział em, jak cią gle odwracasz gł owę. Nie przejmuj się. Popatrz sobie.

Jej szczę ka pozostawał a unieruchomiona w uś cisku jego palcó w niczym pochwycona w ż elazną puł apkę. Patrzył jej prosto w oczy. Był o to spojrzenie pijanego mę ż czyzny, peł ne ponurego gniewu. Nie mogł a go unikną ć.

Widział a prawą stronę jego twarzy, wydatne koś ci policzkowe, szare oko pod gę stą brwią. Nos miał duż y i zakrzywiony. Wł osy cienkie i ciemne. Nosił je dł ugie i zaczesywał na bok, ż eby zakryć drugą stronę gł owy.

Lewa strona jego twarzy był a zupeł nie zniszczona. Z ucha został a tylko dziura. Oko nie ucierpiał o, lecz dookoł a oplatał a je sieć blizn, ś liskie, spalone ciał o twarde jak skó ra, poryte zagł ę bieniami i pę knię ciami, któ re migotał y wilgotną czerwienią, kiedy się poruszał. Niż ej, przy szczę ce, widać był o niemal koś ć pod spalonym ciał em.

Sansa rozpł akał a się. Puś cił ją i zgasił pochodnię o ziemię. - I co, nie powiesz mi nic mił ego? Ż adnych komplementó w, któ rych nauczył a cię septa? - Nie otrzymawszy ż adnej odpowiedzi, mó wił dalej: - Wię kszoś ć ludzi są dzi, ż e przydarzył o mi się to w czasie bitwy. Sugerują jakieś oblę ż enie albo pł oną cą wież ę. Jakiś gł upiec pytał nawet, czy to nie od smoczego oddechu. - Teraz roześ miał się ciszej, choć ró wnie gorzko. - Opowiem ci, jak to się stał o - powiedział. Stał się teraz zaledwie gł osem dochodzą cym z ciemnoś ci nocy, cieniem pochylonym nad nią tak blisko, ż e czuł a jego oddech cuchną cy przetrawionym winem. - Był em mł odszy od ciebie, miał em sześ ć, moż e siedem lat. Drzeworytnik zał oż ył warsztat we wsi pod twierdzą mojego ojca. Ż eby zyskać nasze poparcie, przysł ał nam podarunki. Starzec potrafił robić pię kne zabawki. Nie pamię tam, co wtedy dostał em, ale bardziej spodobał a mi się zabawka, któ rą dostał Gregor. Był to pię knie pomalowany drewniany rycerz, poszczegó lne czę ś ci ciał a miał poł ą czone sznurkiem, tak ż e mó gł walczyć. Greg jest starszy ode mnie o pię ć lat i zabawka nie miał a dla niego ż adnego znaczenia, był już wtedy giermkiem, silny, wysoki na sześ ć stó p chł opak. Tak wię c zabrał em mu jego rycerza, ale nie miał em z tego wię kszej radoś ci. Bał em się przez cał y czas, no i oczywiś cie w koń cu mnie dorwał. W pokoju znajdował się kosz z ż arem. Nie powiedział ani sł owa. Po prostu podnió sł mnie i przył oż ył bok mojej twarzy do rozpalonych wę gli. Trzymał mnie tak, a ja wrzeszczał em jak opę tany. Widział aś, jaki jest silny. Już wtedy trzeba był o trzech mę ż czyzn, ż eby go odcią gną ć. Septon w modlitwie wspomina siedem piekieł. Co oni wiedzą? Tylko ktoś, kto przecierpiał podobne poparzenie, rozumie, co to jest prawdziwe piekł o. Ojciec powiedział wszystkim, ż e zapalił a się poś ciel w moim ł ó ż ku, a nasz maester dał mi maś ci. Maś ci! Gregor takż e został namaszczony. Cztery lata pó ź niej namaszczono go siedmioma olejami, zł oż ył ś luby rycerskie, a Rhaegar Targaryen dotkną ł mieczem jego ramienia i powiedział: „Powstań, ser Gregorze”.

Ochrypł y gł os zamilkł. Ogromna, niewidoczna prawie postać trwał a przed nią nieruchoma, milczą ca. Sansa sł yszał a tylko jej nieró wny oddech. Zdał a sobie sprawę, ż e wspó ł czuje mu. Jej strach znikną ł.

Milczenie przedł uż ał o się, aż strach znowu powró cił, lecz teraz bał a się o niego. Wycią gnę ł a rę kę i dotknę ł a jego muskularnego ramienia. - Nie zachował się jak prawdziwy rycerz - wyszeptał a.

Ogar odchylił gł owę i wybuchną ł ś miechem. Sansa zrobił a krok do tył u, lecz zł apał ją za rę kę. - Nie - warkną ł. - Nie, ptaszynko, nie zachował się jak prawdziwy rycerz.

Przez pozostał ą czę ś ć drogi Sandor Clegane nie odezwał się już ani sł owem. Zaprowadził ją do miejsca, gdzie czekał y powozy, i kazał woź nicy zawieź ć ich do Czerwonej Twierdzy. Przejechali w milczeniu przez Kró lewską Bramę, a potem ulicami miasta oś wietlonymi pochodniami. Otworzył tylne drzwi i poprowadził ją do zamku. Jego poparzona twarz drgał a, a wzrok miał zamyś lony, kiedy wchodził za nią po schodach. Odprowadził ją aż do drzwi jej sypialni, gdzie się zatrzymał.

- Dzię kuję, mó j panie - powiedział a zawstydzona.

Ogar ują ł ją za ramię i nachylił się do niej. - Wszystko, co ci dzisiaj powiedział em… - rzekł gł osem jeszcze bardziej ochrypł ym niż dotychczas. - Jeś li powiesz Joffreyowi… twojej siostrze, ojcu… komukolwiek…

- Nie powiem - odpowiedział a szeptem. - Obiecuję.

- Jeś li powiesz komukolwiek - cią gną ł dalej, jakby nie usatysfakcjonowany jej obietnicą - to cię zabiję.


Eddard

 

- Sam przy nim czuwał em - powiedział ser Barristan Selmy. Popatrzyli na ciał o zł oż one z tył u wozu. - Nie miał nikogo. Tylko matkę gdzieś w Yale.

W bladym ś wietle poranka wydawał o się, ż e mł ody rycerz ś pi. Za ż ycia nie był przystojny, lecz ś mierć wygł adził a jego grubo ciosane rysy, a milczą ce siostry ubrał y go w jego najlepszą aksamitną tunikę z wysokim koł nierzem, któ ry miał zakryć szyję przebitą kopią. Eddard Stark popatrzył na jego twarz, zastanawiają c się, czy rycerz umarł dla niego. Zginą ł z rę ki chorą ż ego Lannisteró w, zanim Ned zdą ż ył z nim porozmawiać. Czy mó gł to być tylko zbieg okolicznoś ci? Pomyś lał, ż e pewnie nigdy się nie dowie prawdy.

- Hugh był giermkiem Jona Arryna przez cztery lata - mó wił dalej Selmy. - Kró l pasował go na rycerza na cześ ć Jona, zanim wyjechał na pó ł noc. Chł opak bardzo tego pragną ł, ale chyba nie był jeszcze gotowy.

Ned ź le spał poprzedniej nocy i teraz czuł się bardzo zmę czony.

- Nikt z nas nigdy nie jest gotowy - powiedział.

- Do tego, ż eby być rycerzem?

- Nie, na ś mierć. - Ned przykrył ostroż nie zmarł ego jego pł aszczem; był niebieski, poplamiony krwią, ozdobiony pó ł księ ż ycami wzdł uż krawę dzi. Kiedy jego matka zapytał a, dlaczego jej syn nie ż yje, pomyś lał rozgoryczony, powiedzieli jej, ż e walczył, by bronić honoru Namiestnika Kró la, Eddarda Starka. - To był o niepotrzebne. Nie powinno się zamieniać wojny w grę. - Ned spojrzał na kobietę stoją cą przy wozie, owinię tą w szarą szatę, tak ż e widać był o tylko jej oczy. Siostry z zakonu milczą cego przygotowywał y ludzi na pochó wek, ponieważ uważ ano, ż e nie należ y patrzeć ś mierci w twarz. - Odeś lijcie zbroję do jego domu w Yale. Matka z pewnoś cią bę dzie chciał a ją mieć.

- Ma swoją wartoś ć - powiedział ser Barristan. - Chł opak zamó wił ją specjalnie na turniej. Prosta, ale solidnie wykonana. Nie wiem nawet, czy zdą ż ył zapł acić pł atnerzowi.

- Zapł acił wczoraj, i to drogo - odparł Ned. Odwró cił się do siostry i dodał: - Wyś lijcie zbroję matce. Sam porozmawiam z pł atnerzem. - Odpowiedział a mu skinieniem gł owy.

Potem obaj poszli do pawilonu Kró la. Obó z budził się do ż ycia. Tł uste kieł basy skwierczał y już nad paleniskami, a w powietrzu unosił się zapach czosnku i pieprzu. Mł odzi giermkowie spieszyli z pierwszymi poleceniami swoich panó w, któ rzy budzili się, przecią gają c, i ziewaniem witali dzień. Sł uż ą cy z gę sią pod pachą przyklę kną ł, kiedy go mijali. - Panowie - wymamrotał, ś cisną wszy mocniej ptaka, któ ry dziobną ł go w rę kę i zagę gał gł oś no. Wystawione przed namioty tarcze z herbami obwieszczał y, kto w nich przebywa: zł oty orzeł Seagarda, pole peł ne skowronkó w Bryce’a Carona, kiś ć winogron Redwyne’ó w, cę tkowany dzik, czerwony wó ł, pł oną ce drzewo, biał y baran, potró jna spirala, fioletowy jednoroż ec, tań czą ca panna, ostrokrzew, bliź niacze wież e, sowa uszata i wreszcie ś nież nobiał e tarcze herbowe Kró lewskiej Straż y.

- Kró l ma zamiar wzią ć udział w turnieju - odezwał się ser Barristan, kiedy mijali tarczę ser Meryna z widocznym wgnieceniem w miejscu, gdzie kopia Lorasa Tyrella zdarł a farbę, wyrzucają c z siodł a jej wł aś ciciela.

- Tak - odparł Ned ponuro. Jory przynió sł mu tę wiadomoś ć poprzedniego wieczoru. Nic dziwnego, ż e nie mó gł zasną ć.

Ser Barristan wyglą dał na zmartwionego. - Mó wią, ż e nocne pię knoś ci bledną o ś wicie, a ojciec wyrzeka się rano dzieci spł odzonych nocą po pijanemu.

- Moż e i tak - zgodził się Ned - ale nie w przypadku Roberta. - Inni moż e by pró bowali zapomnieć o przechwał kach wypowiedzianych w chwili pijackiego uniesienia, ale Robert Baratheon nigdy ich nie zapomina, a to oznaczał o, ż e nie cofał raz powzię tych decyzji.

Kró lewski pawilon postawiono blisko wody, dlatego poranne mgł y znad rzeki owinę ł y go szarymi mackami. Cał y ze zł ocistego jedwabiu, stanowił najwię kszą i najwspanialszą konstrukcję w obozie. Przed jego wejś ciem spoczywał a ogromna maczuga Roberta, a obok niej ż elazna tarcza z jeleniem z koroną rogó w, herbem rodu Baratheonó w.

Ned miał nadzieję, ż e Kró l bę dzie jeszcze w ł ó ż ku, zamroczony winem, lecz szczę ś cie mu nie dopisał o. Robert popijał piwo z wypolerowanego rogu i grzmiał niezadowolony na dwó ch mł odych giermkó w, któ rzy pró bowali zapią ć mu zbroję. - Wasza Mił oś ć - mó wił jeden z mł odzień có w pł aczliwym gł osem - zrobili ją za mał ą, nie da się zapią ć. - Pocią gną ł mocniej i naszyjnik, któ ry pró bował zapią ć na szyi Roberta, spadł na ziemię.

- Na siedem piekieł! - zaklą ł Robert. - Czy sam mam to zrobić? Niech was piekł o pochł onie. Podnieś to. Czemu stoisz i gapisz się, Lancel, podnieś to! - Chł opak podskoczył, a Kró l zauważ ył przybył ych. - Spó jrz tylko na tych durni, Ned. Moja ż ona nalegał a, ż ebym wzią ł ich na giermkó w, ale nie ma z nich ż adnego poż ytku. Nie potrafią nawet ubrać czł owieka w zbroję. Giermkowie, też mi coś. Raczej ś winiopasy wystrojone w jedwabie.

Ned zerkną ł tylko i od razu zorientował się, na czym polega problem. - To nie ich wina, Robercie - zwró cił się do Kró la. - Jesteś za gruby do swojej zbroi.

Robert Baratheon pocią gną ł dł ugi ł yk piwa, rzucił pusty ró g na futra, pod któ rymi spał, otarł usta wierzchem dł oni i powiedział ponurym gł osem: - Gruby? Gruby! Co? Tak się mó wi do Kró la? - Jego gromki ś miech przypominał gwał towną burzę. - A niech cię, Ned, dlaczego ty zawsze musisz mieć rację?

Obaj giermkowie uś miechnę li się nerwowo, lecz Kró l natychmiast zgromił ich spojrzeniem. - Hej, wy tam. Tak, do was mó wię. Sł yszeliś cie, co powiedział Namiestnik. Kró l jest za gruby do swojej zbroi. Idź cie po ser Arona Santagara. Powiedzcie mu, ż e potrzebuję rozcią gacza napierś nika. - No, szybko! Na co czekacie?

Chł opcy wybiegli szybko z namiotu, potrą cają c się wzajemnie. Robert siedział z poważ ną miną, dopó ki nie wyszli, a potem rozbawiony opadł na oparcie swojego krzesł a.

Ser Barristan takż e zachichotał. Nawet Eddard Stark zdobył się na uś miech, chociaż poważ niejsze myś li zaprzą tał y jego umysł. Przyjrzał się uważ nie giermkom: zgrabni, o jasnych wł osach. Jeden z nich był w wieku Robba i miał dł ugie, zł ociste, krę cone wł osy. Drugi nie mó gł mieć wię cej jak pię tnaś cie lat, wł osy zł ociste, z puszkiem pierwszych wą só w, oczy szmaragdowozielone, tak jak Kró lowa.

- Chciał bym widzieć twarz Santagara, kiedy ich zobaczy - powiedział Robert. - Mam nadzieję, ż e bę dzie miał na tyle rozumu, ż eby posł ać ich do kogoś innego. Nie wolno dać im ani chwili odpoczynku!

- To Lannisterowie? - spytał Ned. - Mam na myś li giermkó w. Robert przytakną ł mu, ocierają c zał zawione oczy. - Kuzynowie.

Synowie brata lorda Tywina. Już nie ż yje. A moż e tak, nie pamię tam. Rodzina mojej ż ony jest bardzo duż a.

Bardzo ambitna rodzina, pomyś lał Ned. Nie miał nic przeciwko giermkom, ale niepokoił go fakt, ż e Robert pozostaje nieustannie w otoczeniu krewnych Kró lowej. Jeś li chodzi o zaszczyty i stanowiska, apetyt Lannisteró w wydawał się nienasycony. - Podobno poró ż nił eś się wczoraj z Kró lową.

Uś miech znikną ł z twarzy Roberta. - Ta kobieta pró bował a zabronić mi walki w turnieju. A niech ją, teraz siedzi naburmuszona w zamku. Twoja siostra nigdy by mnie tak nie zawstydził a.

- Robercie, nie znał eś Lyanny tak jak ja - odpowiedział Ned. - Nie widział eś jej ż elaznego wnę trza, jedynie jej urodę. Ona by ci powiedział a, ż e nie tam twoje miejsce.

- Co, i ty też? - Kró l nachmurzył się. - Jesteś zgorzkniał y, Stark. Za dł ugo siedział eś na pó ł nocy i wszystkie soki w twoim ciele zamarzł y. Moje pł yną jeszcze ż wawo. - Poklepał się po piersi na potwierdzenie swoich sł ó w.

- Ty jesteś Kró lem - przypomniał mu Ned.

- Siedzę na tym cholernym tronie przez cał y czas, ale to nie znaczy, ż e nie mam takich samych potrzeb jak inni. Czasem mam ochotę napić się wina, przycisną ć jaką ś dziewczynę w ł ó ż ku, tak ż eby zapiszczał a, wskoczyć na konia. Na siedem piekieł, Ned, mam ochotę przył oż yć komuś.

- Wasza Mił oś ć - odezwał się ser Barristan Selmy. - Nie przystoi Kró lowi stawać w szranki w turnieju. Nie był aby to uczciwa walka. Kto by się oś mielił zadać ci cios?

Robert popatrzył na niego wyraź nie zaskoczony. - Do licha, a to niby dlaczego? Przecież mogą. Na placu boju pozostanie…

- Kró l - dokoń czył za niego Ned. Zorientował się, ż e Selmy trafił w sedno sprawy. Niebezpieczeń stwo pojedynku podsycał o tylko apetyt Roberta, lecz jego uwaga uraził a dumę Kró la. - Ser Barristan ma rację. W cał ych Siedmiu Kró lestwach nie znajdziesz czł owieka, któ ry by ś miał stać się przyczyną twojego niezadowolenia, zadają c ci ranę.

Kró l zerwał się na nogi czerwony na twarzy. - Sugerujesz, ż e te podł e tchó rze pozwolą mi wygrać?

- Z pewnoś cią - powiedział Ned, a ser Barristan Selmy przytakną ł mu skinieniem gł owy.

Przez chwilę Robert, rozzł oszczony do ostatecznoś ci, nie potrafił wydobyć z siebie ani sł owa. Przeszedł na drugą stronę namiotu, po czym zawró cił z twarzą czerwoną od gniewu. Rozwś cieczony, chwycił z ziemi napierś nik i cisną ł nim w Barristana Selmy’ego. Rycerz uchylił się. - Wynoś się - rzucił. - Wynoś się, zanim cię zabiję.

Ser Barristan wyszedł szybko. Ned miał zamiar pó jś ć za nim, lecz Kró l powstrzymał go. - Ty zostań, Ned.

Ned odwró cił się. Robert wzią ł swó j ró g, napeł nił go piwem z beczki stoją cej w ką cie namiotu i podał Nedowi. - Pij - powiedział oschle.

- Nie czuję pragnienia…

- Pij. To rozkaz Kró la.

Ned przyją ł od niego ró g i napił się. Piwo był o bardzo ciemne, gę ste i tak mocne, ż e poczuł kł ucie w oczach.

Robert usiadł ponownie. - Nedzie Stark, a niech cię. Obu was kochał em, ciebie i Jona Arryna. Co wyś cie mi zrobili? Któ ryś z was powinien zostać kró lem.

- Tobie się należ ał tron, Wasza Mił oś ć.

- Kazał em ci pić, a nie sprzeczać się ze mną. To ty zrobił eś mnie Kró lem, wię c mó gł byś okazać choć na tyle uprzejmoś ci, ż eby mnie wysł uchać, kiedy do ciebie mó wię. Ned, spó jrz na mnie. Zobacz, jaki poż ytek z tego mojego kró lowania. Bogowie, nie mieszczę się w zbroję, jak to się stał o?

- Robercie…

- Pij i siedź cicho. Teraz mó wi twó j Kró l. Wierz mi, nigdy nie był o we mnie tyle ż ycia jak w chwili, kiedy zdobywał em tron. Nie był em też bardziej zdechł y niż teraz, kiedy go już zdobył em. I jeszcze Cersei… To Jon Arryn nakł onił mnie, bym ją poś lubił. Nie miał em zamiaru ż enić się ponownie po utracie Lyanny, ale Jon powiedział, ż e Kró lestwo potrzebuje potomka. Mó wił też, ż e Cersei Lannister bę dzie dobrą partią, ż e dzię ki mał ż eń stwu z nią bę dę miał po swojej stronie lorda Tywina, na wypadek gdyby Yiserys Targaryen pró bował odzyskać tron ojca. - Kró l pokrę cił gł ową. - Przysię gam, ż e kochał em staruszka, choć teraz uważ am, ż e był gł upi. Och, Cersei jest pię kną kobietą, mił o na nią popatrzeć, ale jest… zimna. Mó wię ci, pilnuje swojej cipy, jakby trzymał a mię dzy nogami cał e bogactwo Casterly Rock. Daj mi to piwo, jeś li już nie chcesz. - Wypił piwo jednym haustem, bekną ł i otarł usta rę ką. - Ned, przykro mi z powodu twojej dziewczyny. Naprawdę. Mam na myś li wilka. Wiem, ż e mó j syn kł amał. On… kochasz swoje dzieci, prawda?

- Cał ym sercem - odparł Ned.

- Wyjawię ci moją tajemnicę. Co pewien czas miewam sen tym, ż eby pozbyć się korony. Widzę siebie, jak pł ynę statkiem do Wolnych Miast, zabieram swó j mł ot i konia, walczę i rż nę dziwki, bo do tego został em stworzony. Kró l zabijaka, minstrele by mnie uwielbiali. I wiesz, co mnie powstrzymuje? Myś l, ż e Joffrey został by na tronie, za któ rym stoi Cersei i szepce mu do ucha. Mó j syn. Ned, jak mogł em spł odzić takiego syna?

- To jeszcze chł opak - odpowiedział Ned, czują c się niezrę cznie. Nie przepadał za księ ciem Joffreyem, lecz teraz wyczuł bolesną nutę w gł osie Roberta. - Zapomniał eś już, jaki był eś nieokrzesany w jego wieku?

- Ach, Ned. Nie przejmował bym się, gdyby chł opak był tylko nieokrzesany. Nie znasz go tak dobrze jak ja. - Westchną ł i pokrę cił gł ową. - Moż e masz rację. Jon nieraz zał amywał nade mną rę ce, a jednak wyrosł em na dobrego kró la. - Kiedy Ned nic nie odpowiedział, Robert spojrzał na niego z wyrzutem. - No, teraz mó gł byś mi przyznać rację.

- Wasza Mił oś ć - zaczą ł Ned ostroż nie.

Robert poklepał go po plecach. - Ach, powiedz, ż e jestem lepszym kró lem niż Aerys, i skoń czmy z tym. Nedzie Stark, ty nigdy nie potrafił eś kł amać. Teraz wszystko się zmieni. Wcią ż jestem mł ody, a ty znowu jesteś ze mną. Co tam Lannisterowie. Wszyscy zobaczą, jak razem porzą dzimy. Czuję boczek. Jak myś lisz, kto dzisiaj wygra? Widział eś chł opaka Mace’a Tyrella? Nazywają go Rycerzem Kwiató w. Każ dy ojciec był by dumny z takiego syna. W ostatnim turnieju zrzucił Kró lobó jcę na jego zł oty tył ek. Szkoda, ż e nie widział eś twarzy Cersei. A ja pokł adał em się ze ś miechu. Renly mó wi, ż e ta jego siostrzyczka… dziewuszka ma czternaś cie lat, ś liczna jak poranek…

Do ś niadania zasiedli przy drewnianym stole ustawionym na brzegu rzeki. Jedli ciemny chleb, gotowane gę sie jaja oraz rybę smaż oną z cebulą boczkiem. Zł y nastró j Kró la ulatywał stopniowo podobnie jak poranna mgł a i niebawem Robert, jedzą c pomarań czę, opowiadał już o pewnym poranku w Eyrie, kiedy byli jeszcze chł opcami. - …dał Jonowi beczkę pomarań czy, pamię tasz? Ale one się zepsuł y, wię c rzucił em swoją przez stó ł i trafił em Dacksa prosto w nos. Pamię tasz tego dziobatego giermka Redforta? Rzucił we mnie i zanim Jon zdą ż ył pierdną ć, po Wielkiej Sali latał y pomarań cze. - Rykną ł ś miechem, a Ned odpowiedział mu uś miechem, przypominają c sobie dawne czasy.

To był chł opak, z któ rym się wychowywał em, pomyś lał, to był Robert Baratheon, któ rego znał i kochał. Teraz z pewnoś cią by go wysł uchał, gdyby Ned potrafił udowodnić, ż e Lannisterowie nastawali na ż ycie Brana, ż e zamordowali Jona Arryna. Wtedy Cersei został aby pokonana, a wraz z nią Kró lobó jca. A gdyby lord Tywin pró bował wzniecić powstanie na zachodzie, Robert zgnió tł by go, tak jak zgnió tł Rhaegara Targaryena nad Tridentem. Widział to wszystko tak wyraź nie.

Eddard Stark od dawna nie jadł z takim apetytem, a po ś niadaniu uś miechał się już swobodniej i czę ś ciej, aż nadszedł czas turnieju.

Ned poszedł na plac turniejowy razem z Kró lem. Obiecał Sansie, ż e razem obejrzą ostatnie pojedynki, ponieważ septa Mordane zachorował a, a jego có rka nie chciał a opuś cić zakoń czenia turnieju. Odprowadzają c Roberta na jego miejsce, zauważ ył, ż e Cersei Lannister nie pojawił a się u jego boku, miejsce obok Kró la pozostał o puste. Kolejny szczegó ł, któ ry napawał go nadzieją.

Przepchną ł się do swojej có rki i usiadł obok niej w chwili, gdy zagrał y rogi, dają c znak do rozpoczę cia ostatniego dnia turnieju. Sansa wydawał a się nie zauważ ać jego przybycia, zaję ta oglą daniem widowiska.

Pierwszy pojawił się Sandor Clegane. Na ciemnoszarą zbroję zał oż ył oliwkowozielony pł aszcz. Razem z jego psim heł mem stanowił jedyną ozdobę jego stroju.

- Sto zł otych smokó w na Kró lobó jcę - oś wiadczył gł oś no Littlefinger, kiedy Jaime Lannister wjechał mię dzy szranki na swoim okazał ym gniadym rumaku. Koń przykryty był pozł acaną kolczugą, a sam Jaime lś nił od stó p do gł ó w. Nawet kopię miał wykonaną ze zł ocistego drewna z Wysp Poł udniowych.

- Przyjmuję - odpowiedział gł oś no lord Renly. - Ogar wyglą da dzisiaj na wygł odniał ego.

- Nawet gł odne psy wiedzą, ż e nie należ y gryź ć rę ki pana, któ ry go karmi - rzucił Littlefinger.

Sandor Clegane opuś cił z trzaskiem przył bicę i zają ł pozycję. Ser Jaime posł ał pocał unek jakiejś kobiecie z widowni, opuś cił przył bicę i odjechał na koniec szrankó w. Obaj nastawili kopie.

Ned Stark nie miał by nic przeciwko temu, ż eby ż aden z walczą cych nie wygrał, za to Sansa z trudem potrafił a usiedzieć na swoim miejscu. Pospiesznie wzniesiona galeria zadrż ał a, kiedy konie przeszł y w galop. Ogar pochylił się do przodu, a jego kopia ani drgnę ł a, lecz Jaime zmienił pozycję przed samym starciem. Zł ocisty lew na tarczy Lannistera bez problemu odbił koniec kopii Clegane’a, natomiast jego wł asna trafił a w sam ś rodek tarczy przeciwnika. Posypał y się drzazgi i Ogar zachwiał się mocno, pró bują c utrzymać się w siodle. Sansa wstrzymał a oddech. Tł um zawoł ał radoś nie.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.