Хелпикс

Главная

Контакты

Случайная статья





Podziękowania 27 страница



- Tak, panie - odparł czarny brat. Karzeł zaledwie zerkną ł w drugi koniec sali. Catelyn z wdzię cznoś cią popatrzył a na dzielą ce ich zatł oczone ł awy, lecz w tej samej chwili Marillion niespodziewanie zerwał się na nogi. - Lordzie Lannister - zawoł ał. - Chę tnie zabawię cię podczas posił ku. - Pozwó l mi zaś piewać balladę, w któ rej bę dę opiewał zwycię stwo twojego ojca w Kró lewskiej Przystani!

- Nic bardziej by mi nie zepsuł o kolacji - odparł karzeł sucho. Już miał się odwró cić od minstrela, kiedy jego spojrzenie napotkał o Catelyn. Przyglą dał jej się przez chwilę zdziwiony. Pró bował a schować twarz, lecz był o za pó ź no. Karzeł uś miechną ł się. - Lady Stark, co za nieoczekiwana przyjemnoś ć - powiedział. - Ze smutkiem przyją ł em twoją nieobecnoś ć w Winterfell.

Marillion otworzył usta zmieszany, patrzą c, jak Catelyn wstaje powoli. Ser Rodrik zaklą ł pod nosem. Gdyby on został dł uż ej na Murze, pomyś lał a. Gdyby zatrzymali go na pó ł nocy, tak jak planował Ned, gdyby…

- Lady… Stark? - wymamrotał a Masha Heddle zdumiona.

- Kiedy ostatni raz spał am tutaj, był am jeszcze Catelyn Tully - powiedział a do karczmarki. Sł yszał a szepty pozostał ych goś ci, czuł a na sobie ich spojrzenia. Catelyn powiodł a wzrokiem po twarzach rycerzy i zaprzysię ż onych jej ludzi i wcią gnę ł a gł ę boko powietrze, by uspokoić gwał towne bicie serca. Czy powinna zaryzykować? Nie był o czasu na zastanawianie się. Potrzebował a tylko chwili i zaraz potem usł yszał a swó j wł asny gł os. - Tam w ką cie. Ser, czy dobrze widzę na twojej opoń czy czarnego nietoperza, herb Harrenhal?

- Zgadza się, pani - odpowiedział mę ż czyzna, wstają c.

- A czy lady Whent pozostaje szczerym i oddanym sprzymierzeń cem mojego ojca, lorda Hostera Tully z Riverrun?

- Tak, pani - zapewnił ją mę ż czyzna.

Ser Rodrik podnió sł się powoli i wysuną ł nieco miecz z pochwy. Karzeł patrzył na nich zdumiony, mrugają c swoimi oczyma o ró ż nych kolorach.

- Rudy rumak był zawsze mile widziany w Riverrun - zwró cił a się do tró jki przy ogniu. - Mó j ojciec uważ a Jonosa Brackena za jednego z najstarszych i najwierniejszych chorą ż ych.

Trzej mę ż czyź ni popatrzyli na siebie niepewnie. - Nasz pan szczyci się jego zaufaniem - odparł jeden z nich po chwili wahania.

- Zazdroszczę twemu ojcu tylu przyjació ł - zaż artował Lannister. - Ale nie rozumiem, do czego zmierzasz, lady Stark.

Catelyn zignorował a go i zwró cił a się do duż ej grupy w niebiesko-szarych strojach. Oni interesowali ją najbardziej, ponieważ był o ich przynajmniej dwudziestu. - Znam też i wasz herb, bliź niacze wież e Freyó w. Jak się miewa wasz pan?

- Lord Walder ma się dobrze, pani - odpowiedział dowó dca grupy, wstają c. Ma zamiar poś lubić kolejną ż onę w dziewię ć dziesią ty dzień swojego imienia. Prosił twojego pana ojca, aby zaszczycił swoją obecnoś cią ceremonię zaś lubin.

Tyrion Lannister zachichotał. W tym samym momencie Catelyn wiedział a już, ż e jest jej. - Ten oto czł owiek, goszczą c pod moim dachem, spiskował w celu zamordowania mojego syna, oś mioletniego chł opca - przemó wił a gł oś no, wskazują c palcem. Ser Rodrik staną ł u jej boku z mieczem w dł oni. - W imieniu kró la Roberta i panó w, któ rym sł uż ycie, rozkazuję wam pojmać go i udzielić pomocy w dostarczeniu do Winterfell, gdzie bę dzie oczekiwał na kró lewski wyrok. Nie potrafił a powiedzieć, co bardziej ją ucieszył o: dź wię k tuzina wycią ganych z pochw mieczy czy wyraz twarzy Tyriona Lannistera.


Sansa

 

Sansa pojechał a na turniej Namiestnika w towarzystwie septy Mordane i Jeyne Poole powozem z ż ó ł tymi zasł onkami tak cienkimi, ż e moż na był o przez nie patrzeć. Cał y ś wiat przybrał zł ociste barwy. Nad rzeką, za murami miasta, wzniesiono sto pawilonó w, a lud przybył licznie, by przyglą dać się pojedynkom. Sansa rozglą dał a się dookoł a z zapartym tchem: lś nią ce zbroje, ogromne rumaki przystrojone srebrem i zł otem, okrzyki tł umu, trzepocą ce na wietrze proporce i… rycerze, przede wszystkim rycerze.

- To jest lepsze od piosenek - powiedział a szeptem, kiedy zaję ł y swoje miejsca wś ró d lordó w i dam, tak jak obiecał im ojciec. Tego dnia ubrał a prześ liczną zieloną suknię, któ ra podkreś lał a jej kasztanowe wł osy. Siedział a ze ś wiadomoś cią, ż e inni spoglą dają na nią i uś miechają się.

Wszyscy patrzyli, jak bohaterowie niezliczonych ballad podjeż dż ają do przodu, a każ dy wydaje się pię kniejszy od poprzedniego. Siedmiu rycerzy Kró lewskiej Gwardii zaję ł o swoje pozycje. Wszyscy, poza Jaime’em Lannisterem, wystą pili w zbrojach z ł usek koloru mleka i pł aszczach biał ych jak ś wież y ś nieg. Ser Jaime takż e ubrał biał y pł aszcz, lecz pod nim cał y lś nił zł otem; zł oty był też jego miecz oraz heł m w kształ cie lwiej gł owy. Ser Gregor Clegane, Jeż dż ą ca Gó ra, przetoczył się przed nimi niczym lawina. Sansa pamię tał a lorda Yohna Royce’a, któ ry goś cił w Winterfell dwa lata temu. - Magiczne runy na jego starej zbroi z brą zu mają go chronić w walce - powiedział a szeptem do Jeyne. Septa Mordane wskazał a na lorda Jasona Mallistera w zbroi koloru indygo zdobionej srebrem, z orlimi skrzydł ami na heł mie. Nad Tridentem pokonał trzech chorą ż ych Rhaegara. Dziewczynki zachichotał y na widok powiewają cych szat i ogolonej gł owy kapł ana wojownika, Thorosa z Myr, dopó ki septa nie powiedział a im, ż e to on niegdyś wdarł się na mury Pyke z pł oną cym mieczem w dł oni.

Sansa nie znał a kolejnych jeź dź có w. Byli tam pomniejsi rycerze z Paluchó w, Wysogrodzie i gó r Dorne, nie opiewani w ż adnych balladach zbrojni i dopiero co pasowani giermkowie, mł odsi synowie wysoko urodzonych panó w i potomkowie mniej znacznych rodó w. Ż aden z nich nie zdą ż ył jeszcze dokonać wielkich czynó w, lecz Sansa i Jeyne zgodził y się, ż e kiedyś ich imiona okryją się chwał ą w cał ych Siedmiu Kró lestwach. Ser Balon Swann. Lord Bryce Caron z Marches. Potomek Spiż owego Yohna, ser Andar Royce, oraz jego mł odszy brat, ser Robar, obaj w stalowych zbrojach pokrytych takimi samymi runami, jakie strzegł y ich ojca. Bliź niacy, ser Horas i ser Hobber z kiś ciem winogron na tarczach, herbem Redwynó w w kolorach bł ę kitu i burgunda. Patrek Mallister, syn lorda Jasona. Sześ ciu Freyó w z Crossing: ser Jared, ser Hosteen, ser Danwell, ser Emmon, ser Theo, ser Perwyn, synowie i wnukowie starego lorda Waldera Freya, a takż e jego bę kart Martyn Rivers.

Jeyne Poole wyznał a, ż e przestraszył a się na widok Jalabhara Xho, księ cia banity z Wysp Letnich, o skó rze czarnej jak noc, któ ry nosił pelerynę z zielono-szkarł atnych pió r, lecz gdy ujrzał a mł odego lorda Berica Dondarriona o wł osach koloru sł oń ca z czarną tarczą przecię tą bł yskawicą, gotowa był a wyjś ć za niego choć by tego samego dnia.

W szrankach stawił się też Ogar, jak ró wnież brat Kró la, przystojny lord Renly z Storm’s End. - Na tle innych Jory wyglą da jak ż ebrak - prychnę ł a septa Mordane na jego widok. Sansa musiał a jej przyznać rację. Jory nosił niebieskoszary pancerz pozbawiony jakichkolwiek ozdó b, a z jego ramienia zwisał cienki szary pł aszcz podobny do brudnej szmaty. Sprawił się jednak dobrze, zrzucają c z konia Horasa Redwyne’a w swoim pierwszym pojedynku i jednego z Freyó w w drugim. W trzecim potykał się z wolnym o imieniu Lothor Brune, któ ry wyglą dał ró wnie bezbarwnie jak i on. Po trzykrotnym ataku obaj pozostali w siodł ach, lecz kopia Brune’a okazał a się pewniejsza i lepiej trafiał a do celu, dlatego Kró l jemu przyznał zwycię stwo. Alynowi i Harwinowi nie powiodł o się tak dobrze; Harwin został zrzucony z konia przy pierwszym wypadzie kopią ser Meryna z Kró lewskiej Gwardii, Alyn zaś uległ ser Balonowi Swannowi.

Pojedynki trwał y aż do zmierzchu, a teren szrankó w, zryty kopytami rumakó w, przypominał pustkowie. Raz za razem Jeyne i Sansa krzyczał y jednocześ nie, gdy jeź dź cy nacierali na siebie, kiedy leciał y drzazgi z kopii, a tł umy krzyczał y przeraź liwie, dodają c otuchy swoim faworytom. Po każ dym upadku jeź dź ca z konia Jeyne zakrywał a oczy, jak mał a, przestraszona dziewczyna, lecz Sansa ulepiona był a z twardszej gliny. Wielka dama wiedział a, jak się zachować w czasie turnieju. Nawet septa Mordane docenił a jej opanowanie skinieniem gł owy, któ re miał o wyraż ać aprobatę.

Kró lobó jca spisywał się doskonale. Z dziecinną ł atwoś cią zrzucił z konia ser Andara Royce’a i lorda z kresó w, Bryce’a Carona, a potem stoczył zacię ty pojedynek z siwowł osym Barristanem Selmym, któ ry wcześ niej wygrał dwie potyczki z rycerzami mł odszymi od niego o trzydzieś ci i czterdzieś ci lat.

Sandor Clegane i jego ogromny brat ser Gregor zwany Gó rą takż e pozostawali niezwycię ż eni, pokonują c swoich kolejnych rywali w pię knym stylu. Najokrutniejszy moment dnia miał miejsce w czasie drugiego pojedynku ser Gregora, kiedy jego kopia uderzył a mł odego rycerza z Yale pod naszyjnik zbroi i przebił a mu gardł o, zabijają c go na miejscu. Mł odzieniec spadł na ziemię zaledwie o kilka stó p od miejsca, w któ rym siedział a Sansa. Widział a, jak krew tryska coraz sł abiej z otworu po kopii ser Gregora. Jego zbroja lś nił a nowoś cią, a ognista smuga sł onecznych promieni przecię ł a jego wycią gnię te ramię. W nastę pnej chwili sł oń ce zaszł o za chmurę i smuga zniknę ł a. Pł aszcz miał niebieski, bł ę kitny jak bezchmurne niebo, ozdobiony na brzegach sierpami księ ż ycó w; przesią knię ty krwią, pociemniał, a księ ż yce kolejno przybierał y czerwoną barwę.

Jeyne Poole zaniosł a się histerycznym pł aczem, tak ż e septa Mordane musiał a ją zabrać, ż eby się uspokoił a, natomiast Sansa siedział a z dł oń mi na kolanach ogarnię ta dziwną fascynacją. Nigdy wcześ niej nie widział a umierają cego czł owieka. Moż e wypł akał a już wszystkie swoje ł zy nad Branem i Damą. Wmawiał a sobie, ż e zachował aby się inaczej, gdyby chodził o o Jory’ego, ser Rodrika albo jej ojca. Mł ody rycerz był dla niej obcym z Vale, któ rego imienia nawet nie zapamię tał a. Teraz, zdał a sobie sprawę, ś wiat takż e o nim zapomni, nikt nie bę dzie ś piewał o nim pieś ni. Myś l ta napeł nił a ją smutkiem.

Kiedy wynieś li ciał o, przybiegł chł opiec z ł opatą i przysypał ziemią zakrwawione miejsce, gdzie upadł rycerz. Rozpoczę ł y się kolejne pojedynki.

Ser Balon Swann został pokonany przez Gregora, lord Renly zaś przez Ogara. Renly wypadł z siodł a z taką sił ą, ż e wydawał o się, iż leci w tył z nogami w powietrzu. Upadają c, uderzył gł oś no gł ową ziemię, aż wszyscy ję knę li, lecz okazał o się, ż e pę kł jeden z jego zł otych rogó w. Ludzie wydali okrzyk radoś ci, gdy tylko lord Renly, ich ulubieniec, wstał. Skł oniwszy się z wdzię kiem, oddał zwycię zcy zł amany ró g. Ogar prychną ł i rzucił zdobycz mię dzy ludzi, któ rzy natychmiast rzucili się, by dostać choć odrobinę zł ota, i uspokoili się, dopiero gdy wyszedł do nich sam lord Renly. Do tego czasu wró cił a już septa Mordane. Wyjaś nił a, ż e Jeyne nie czuje się dobrze i musiał a ją odprowadzić na zamek. Sansa niemal zapomniał a o Jeyne.

Pó ź niej jeden z pomniejszych rycerzy w kraciastym pł aszczu okrył się hań bą, zabijają c konia Berica Dondarriona, przez co został uznany za pokonanego. Lord Beric osiodł ał innego konia, z któ rego jednak zaraz zrzucił go Thoros z Myr. Ser Aron Santagar i Lothor Brune potykali się trzykrotnie i za każ dym razem bez rezultatu. Pó ź niej ser Aron uległ Jasonowi Mallisterowi, Bruno zaś został pokonany przez Robara, mł odszego syna Yohna Royce’a.

Wreszcie został o już tylko czterech: Ogar i jego brat olbrzym, Gregor, Jaime Lannister Kró lobó jca i ser Loras Tyrell, mł ody rycerz, któ rego nazwano Rycerzem Kwiató w.

Ser Loras był najmł odszym synem Mace’a Tyrella, Lorda Highgarden i Namiestnika Poł udnia. Mają c szesnaś cie lat, był też najmł odszym spoś ró d wszystkich, któ rzy stanę li w szranki, a mimo to w swoich pierwszych trzech pojedynkach zrzucił z koni trzech rycerzy z Kró lewskiej Gwardii. Sansa nie widział a dotą d ró wnie pię knego mę ż czyzny. Miał na sobie pancerz niezwykle misternie wyrobiony ozdobiony na kształ t tysię cy najprzeró ż niejszych kwiató w, przez co wydawał o się, ż e za zbroję posł uż ył mu bukiet; do tego jego ś nież nobiał y rumak giną ł pod kobiercem z biał o-czerwonych ró ż. Po każ dym zwycię skim pojedynku zdejmował heł m, objeż dż ał wolno szranki i rzucał jedną biał ą ró ż ę któ rejś z panien z tł umu.

Do ostatniego pojedynku staną ł naprzeciw mł odszego Royce’a. Rodowe runy ser Robara okazał y się marną ochroną, gdyż ser Loras rozł upał jego tarczę i wyrzucił go z siodł a z ogromnym hukiem. Robar leż ał na brudnej ziemi, ję czą c, tymczasem zwycię zca odbywał swoją kolejną rundę po szrankach. Wreszcie przyniesiono lektykę i odniesiono go do jego namiotu, ogł uszonego i obolał ego. Sansa nie mogł a wyjś ć z podziwu. Nie odrywał a wzroku od ser Lorasa, a kiedy jego rumak zatrzymał się przed nią, myś lał a, ż e serce wyskoczy jej z piersi.

Dotychczas rozdawał biał e ró ż e, lecz jej podarował czerwoną. - Sł odka pani - powiedział. - Ż adne zwycię stwo nawet w poł owie nie doró wnuje twojej urodzie. - Sansa wzię ł a od niego ró ż ę nieś miał o, sparaliż owana galanterią rycerza. Jego wł osy wydał y jej się gą szczem brą zowych lokó w, a oczy pł ynnym zł otem. Pową chał a sł odko pachną cy kwiat i usiadł a, ś ciskają c go jeszcze dł ugo po tym, jak odjechał.

Kiedy wreszcie podniosł a wzrok, ujrzał a przed sobą mę ż czyznę, któ ry przyglą dał jej się uważ nie. Był niski, miał spiczastą bró dkę i przetykane siwizną wł osy, prawie w wieku jej ojca. - Ty musisz być jedną z jej có rek - zwró cił się do niej. - Jego szarozielone oczy nie uś miechał y się razem z jego ustami. - Masz urodę Tullych.

- Jestem Sansa Stark - powiedział a niepewnym gł osem. Mę ż czyzna ubrany był w cię ż ki pł aszcz z futrzanym koł nierzem zapię tym srebrnym klamrą w kształ cie przedrzeź niacza i zachowywał się ze swobodą kogoś wysoko urodzonego, lecz ona go nie znał a. - Panie, nie miał am przyjemnoś ci.

- Sł odkie dziecko - wtrą cił a natychmiast septa Mordane. - To jest lord Petyr Baelish, czł onek mał ej rady kró lewskiej.

- Kiedyś twoja matka był a moją kró lową pię knoś ci - powiedział mę ż czyzna. Jego oddech pachniał mię tą. - Masz jej wł osy. - Musną ł palcami jej policzek i dotkną ł jednego z jej kasztanowych lokó w. Potem odwró cił się niespodziewanie i odszedł.

Do tego czasu księ ż yc wspią ł się już wysoko na niebie, a tł um ucichł zmę czony, wię c Kró l ogł osił, ż e ostatnie trzy pojedynki odbę dą się nastę pnego ranka, przed walką wrę cz. Ludzie ruszyli wolno do domó w, rozprawiają c o tym, co widzieli i co jeszcze mieli zobaczyć, dworzanie zaś przenieś li się nad rzekę, by rozpoczą ć ucztę. Sześ ć ogromnych ż ubró w od dawna już krę cił o się wolno na roż nach, a chł opcy z kuchni nacierali je masł em i zioł ami, aż mię so puś cił o soki i zaczę ł o przyjemnie skwierczeć. Przed pawilonami ustawiono ł awy i stoł y, na któ rych wył oż ono ś wież o upieczony chleb i truskawki.

Sansa i septa Mordane otrzymał y honorowe miejsca z prawej strony podwyż szenia, na któ rym zasiadali Kró l i Kró lowa. Kiedy ksią ż ę Joffrey zasiadł po jej prawej rę ce, Sansa poczuł a ucisk w gardle. Nie odezwał się do niej ani sł owem od chwili pamię tnego wydarzenia, a i ona nie ś miał a przemó wić do niego. Począ tkowo wydawał o jej się, ż e nienawidzi go za to, co zrobili Damie, lecz wypł akawszy wszystkie ł zy, powiedział a sobie, ż e Joffrey nie był niczemu winien. Zrobił a to Kró lowa i jej należ ał o nienawidzić, jej i Aryi. Nic zł ego by się nie stał o, gdyby nie Arya.

Tego wieczoru nie potrafił a nienawidzić Joffreya. Był zbyt pię kny. Ubrał ciemnoniebieski kubrak nabijany dwoma rzę dami guzikó w w kształ cie lwich gł ó w, a na jego czole lś nił delikatny diadem ze zł ota i szafiró w. Jego wł osy miał y poł ysk metalu. Sansa spojrzał a na niego i zadrż ał a z obawy, ż e ją zignoruje albo, co gorsza, okaż e jej swoją nienawiś ć i doprowadzi ją do pł aczu.

Joffrey jednak uś miechną ł się i ucał ował jej dł oń, przystojny i szarmancki jak ksią ż ę z ballad. - Sł odka pani, ser Loras potrafi docenić prawdziwe pię kno - przemó wił.

- Był nader uprzejmy - odpowiedział a skromnie, starają c się zachować spokó j, choć czuł a, jak jej serce bije gwał townie. - Ser Loras jest prawdziwym rycerzem. Myś lisz, panie, ż e wygra jutro?

- Nie - odpowiedział Joffrey. - Mó j pies poradzi sobie z nim, a moż e mó j wuj, Jaime. Za kilka lat, kiedy już bę dę mó gł wstą pić w szranki, pokonam ich wszystkich. - Dał znak sł uż ą cemu, by przynió sł dzban z zimnym letnim winem, i napeł nił jej puchar. Spojrzał a niepewnie na septę Mordane, lecz on pochylił się i napeł nił takż e puchar septy, któ ra podzię kował a mu uprzejmie i nie odezwał a się już ani sł owem.

Sł uż ą cy nosili wino przez cał ą noc, lecz Sansa nie pamię tał a nawet jego smaku. Nie potrzebował a wina. Był a pijana magią nocy, oczarowana splendorem, o jakim marzył a przez cał e ż ycie i jakiego nie spodziewał a się zobaczyć. Przed kró lewskim pawilonem minstrele wypeł niali mrok nocy muzyką. Ż ongler budował coraz wię kszą kaskadę z pł oną cych maczug, któ rymi ż onglował. Kró lewski bł azen o twarzy pł askiej jak placek nazywany przez wszystkich gł upkiem, tań czył na szczudł ach ubrany w pstrokaty stró j, szydzą c ze wszystkich w sposó b tak dowcipny i okrutny, ż e Sansa zastanawiał a się, czy rzeczywiś cie jest taki gł upi. Jego ż artom nie oparł a się nawet septa Mordane, któ ra, usł yszawszy jego piosenkę o Wielkim Septonie, wybuchnę ł a ś miechem, oblewają c się winem.

Joffrey rozpł ywał się w uprzejmoś ciach. Rozmawiał z Sansa przez cał ą noc i obsypywał ją komplementami. Wcią ż opowiadał jej dworskie plotki i wyjaś niał dowcipy kró lewskiego bł azna. Jego obecnoś ć pochł onę ł a Sansę tak bardzo, ż e zupeł nie zapomniał a o dobrych obyczajach, ignorują c septę Mordane.

Przez cał y czas przynoszono kolejne dania. Gę stą zupę z dziczyzny z kaszą. Sał atki z tataraku, szpinaku i ś liwek posypane kraszonymi orzechami. Ś limaki w czosnku i miodzie. Sansa nigdy wcześ niej nie jadł a ś limakó w, dlatego Joffrey pokazał jej, jak wydobyć je ze skorup, i sam wł oż ył jej do ust pierwszy sł odki ką sek. Potem przyszł a kolej na ś wież ego pstrą ga z rzeki, upieczonego w glinie. Ksią ż ę pomó gł jej rozł upać twardą skorupę i dostać się do biał ego mię sa. Sam takż e ją obsł uż ył, kiedy podano mię so, odcinają c z udź ca ogromny kawał i kł adą c go z uś miechem na jej talerzu. Z trochę sztywnych ruchó w zorientował a się, ż e jego prawe ramię wcią ż mu jeszcze dokucza, lecz on nie powiedział ani sł owa.

Pó ź niej podano nerkó wkę, pasztet z goł ę bia i pieczone jabł ka pachną ce cynamonem, a takż e cytrynowe ciasteczka posypane cukrem, lecz Sansa czuł a się już tak najedzona, ż e zdoł ał a tylko zjeś ć dwa ciasteczka, chociaż bardzo je lubił a. Zastanawiał a się wł aś nie, czy nie dał aby rady zjeś ć trzeciego, kiedy usł yszał a okrzyki Kró la.

Kró l Robert zachowywał się coraz gł oś niej z każ dym nastę pnym daniem. Od czasu do czasu sł yszał a, jak wybucha gromkim ś miechem albo wydaje gł oś no komendę, pró bują c przekrzyczeć dź wię ki muzyki i brzę k talerzy i sztuć có w, lecz siedział a zbyt daleko, by zrozumieć, co mó wi.

Teraz wszyscy go usł yszeli. - Nie - zagrzmiał. Sansa z przeraż eniem zobaczył a, ż e Kró l, czerwony na twarzy, wstaje, zataczają c się. Trzymał w dł oni puchar z winem, najwyraź niej mocno pijany. - Nie mó w mi, co mam robić, kobieto - krzyczał do kró lowej Cersei. - Ja tu jestem Kró lem, rozumiesz? Ja tu rzą dzę i jeś li mó wię, ż e bę dę jutro walczył, to znaczy, ż e tak bę dzie!

Wszyscy patrzyli na niego. Sansa widział a ser Barristana i kró lewskiego brata, Renly’ego, a takż e niskiego mę ż czyznę, któ ry mó wił tak dziwnie i dotykał jej wł osó w, lecz ż aden z nich nie ruszył się z miejsca. Twarz Kró lowej przypominał a maskę wyrzeź bioną ze ś niegu. Podniosł a się powoli, zbierają c fał dy sukni, i wyszł a szybkim krokiem bez sł owa, a za nią sł uż ba.

Jaime Lannister poł oż ył dł oń na ramieniu Kró la, lecz on odtrą cił jego rę kę gwał townym ruchem. Lannister potkną ł się i przewró cił. Kró l parskną ł ś miechem. - Wielki rycerzu. Wcią ż potrafię cię powalić na ziemię. Pamię taj o tym, Kró lobó jco. - Uderzył się w pierś wysadzanym klejnotami pucharem, oblewają c winem swoją satynową tunikę. - Dajcie mi mó j mł ot, a w cał ym kró lestwie nie znajdzie się nikt, kto by mnie pokonał.

Jaime Lannister wstał i otrzepał się z kurzu. - Tak, Wasza Mił oś ć - powiedział chł odno.

Lord Renly podszedł do nich z uś miechem na ustach. - Wylał eś wino, Robercie. Przyniosę ci inny kielich.

Sansa drgnę ł a, kiedy Joffrey poł oż ył jej dł oń na ramieniu. - Robi się pó ź no - powiedział Ksią ż ę. Miał dziwny wyraz twarzy, jakby jej nie widział. - Czy potrzebujesz eskorty, ż eby wró cić na zamek?

- Nie - odpowiedział a bez namysł u. Poszukał a wzrokiem septy i ze zdumieniem zobaczył a, ż e septa Mordane pochrapuje cicho z gł ową opartą na stole. - To znaczy… tak, dzię kuję, był oby mił o. Czuję się zmę czona, a zrobił o się tak ciemno.

- Psie! - zawoł ał Joffrey.

Sandor Clegane wyró sł jak spod ziemi. Teraz ubrany był w czerwoną weł nianą tunikę z psim pyskiem ze skó ry przyszytym na piersi. Jego poparzona twarz poł yskiwał a czerwonym blaskiem w ś wietle pochodni. - Tak, Wasza Wysokoś ć?

- Dopilnuj, ż eby moja ukochana wró cił a bezpiecznie do zamku - rozkazał Ksią ż ę i odszedł bez sł owa.

Sansa czuł a na sobie wzrok Ogara. - Myś lał aś, ż e Joff sam cię odprowadzi? - Roześ miał się, a jego ś miech przypominał warczenie psó w. - Nie licz na to - dodał i postawił ją na nogi. - Chodź, nie tylko ty jesteś ś pią ca. Wypił em za duż o i boję się, ż e mó gł bym zechcieć zabić mojego brata. - Znowu się roześ miał.

Sansa poczuł a nagle strach. Rozejrzał a się, lecz nie dostrzegł a nikogo, kto mó gł by jej pomó c. Kró l Robert wyszedł już wcześ niej, zataczają c się, i ł awy wokó ł stoł ó w opustoszał y niespodziewanie. Uczta dobiegł a koń ca, skoń czył się też pię kny sen.

Ogar wzią ł pochodnię, by oś wietlić drogę przed nimi. Sansa szł a tuż za nim. Ziemia, po któ rej szli, był a wyboista i nieró wna, przez co w ś wietle latarni wydawał a się poruszać pod jej stopami. Szli mię dzy pawilonami, przed któ rymi stał y proporce i zbroje, a ona czuł a, ż e cisza przygniatają coraz bardziej. Nie mogł a znieś ć jego widoku, tak bardzo się go bał a, ale przecież nauczono ją, jak być uprzejmą. - Ser Sandorze, twó j brat spisał się dzisiaj bardzo dzielnie - wydusił a z siebie.



  

© helpiks.su При использовании или копировании материалов прямая ссылка на сайт обязательна.